Z wizytą w salonie Art and Voice
- Kategoria: Reportaże
- Tomasz Karasiński
Jeżeli muzyką i sprzętem grającym interesujecie się nie od dziś, z pewnością wiecie jak wielki postęp dokonał się w tej dziedzinie na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Nie mówię tylko o zawirowaniach związanych z różnymi formami dostarczania dźwięku do naszych domów, ale także o tym, co zmieniło się z punktu widzenia klientów. Nie chciałbym zabrzmieć jak wapniak, ale wcale nie tak dawno zdobycie naprawdę wyjątkowej aparatury hi-fi nie było takie proste. Nawet gdy przystępne cenowo wzmacniacze i odtwarzacze z Japonii lub Anglii sprzedawały się jak świeże bułeczki, dostęp do sprzętu hi-endowego był mocno ograniczony. Podczas gdy audiofile zza żelaznej kurtyny zaczynali się już troszeczkę nudzić, w naszym kraju branża rozwijała się krok po kroku. Przeszła trudną drogę z mroków ciasnej piwnicy aż na sam szczyt. Dziś luksusowych kolumn, wzmacniaczy i gramofonów nie kupuje się w garażu lub zaadaptowanym naprędce magazynie. Salony z audiofilską elektroniką znajdują się w dużych centrach handlowych, przy malowniczych deptakach, w modnych dzielnicach największych polskich miast, ale też w znacznie mniejszych miejscowościach. Możliwości ekstremalnie drogiej elektroniki audio są prezentowane na premierach luksusowych samochodów, pokazach jachtów, dniach otwartych ekskluzywnych apartamentów, w galeriach sztuki i podczas prywatnych koncertów. Pojawia się jednak niepokojące pytanie. A co gdybyśmy chcieli pójść dalej? Wskoczyć na poziom, o którego istnieniu nie wiedzą nawet doświadczeni audiofile? Gdzie jest miejsce na poszukiwanie sprzętu z jeszcze wyższej półki? Postanowiłem poszukać. I chyba je znalazłem.
Melomani, którzy na pewnym etapie swojego życia połknęli audiofilskiego bakcyla, niejako z definicji muszą być gotowi na poszukiwania. Odsłuchy, doświadczenia, eksperymenty. Możliwe nawet, że esencją tego hobby wcale nie jest zbudowanie idealnego - w naszym przekonaniu - systemu stereo, ale słuchanie muzyki w trakcie całego tego procesu i trudna do opisania radość, jaką daje nam każda zmiana na lepsze. Owe poszukiwania doprowadziły wiele osób do etapu, który z jednej strony pozwala im chłonąć dźwięk w niezwykle smakowitej formie, z drugiej jednak pozostawia już niewielkie pole manewru. Choć wymaga to wiele czasu, wysiłku i oczywiście pieniędzy, w pewnym momencie układanka wydaje się ukończona. System jest dopieszczony do ostatniego kabla. Niektórym natomiast, mimo kolejnych inwestycji, przez wiele lat nie udaje się przenieść do domu dźwięku, o którym marzyli. Ideał raz po raz wymyka się z rąk. Nawet efekt, który słyszało się wcześniej w sklepie lub na wystawie, wydaje się absolutnie nieosiągalny. Co robić? Próbować dalej na własną rękę? A może poprosić o pomoc fachowców, którzy specjalizują się w hi-endzie? Ostatnia opcja jest bardzo kusząca, a firm oferujących tego typu usługi nie brakuje. Wystarczy określić budżet i podać szereg wymagań natury praktycznej lub estetycznej, a specjaliści zajmą się całą resztą. Od planowania instalacji i wykonanie pełnej adaptacji akustycznej, przez dobór elektroniki, aż po ustawienie i ostateczne dostrojenie systemu. Fajnie? No pewnie, ale nie jeśli to my chcielibyśmy czerpać z tego przyjemność. To tak, jakby miłośnika gotowania zaprosić na obiad do restauracji. Wiadomo, że żaden z nich się nie obrazi, ale gdzie tu frajda z gotowania?
Powiecie, że wymyślam? Pewnie będziecie mieli rację. W wielu dziedzinach naszego życia otwierają się jednak zupełnie nowe możliwości. Pojawiają się pomysły, których realizacja jeszcze jakiś czas temu byłaby niemożliwa. Nikt nie śmiał iść tak daleko. Nikt nie miał takich potrzeb. A przecież nieustanne kroczenie pewną drogą musi prowadzić nas coraz dalej. Niektórzy są tak ciekawi świata, że nie wystarcza im nawet to, o czym inni mogą tylko pomarzyć. Jeśli ktoś powie im, że dawno minęli linię mety, biegną dalej. To właśnie ci ludzie często przekraczają granice. A kiedy to zrobią, na nowo odkryte terytorium wprowadzają się inni. Ostatnio w branży audio obserwujemy wiele tego typu zjawisk. Salony z luksusowym sprzętem wyrastają w najbardziej egzotycznych lokalizacjach. Obok nich powstają otwarte sale odsłuchowe, a nawet szkoły, w których można nauczyć się słuchać sprzętu stereo. Tak, jak uczylibyśmy się tańczyć, latać helikopterem lub degustować wino i whisky. Każda tego typu inicjatywa niezwykle mnie cieszy. Wszystkie, nawet najodważniejsze pomysły, przebił jednak salon działający od niedawna we Wrocławiu. Nazywa się Art and Voice i wygląda tak...
No właśnie... Czy tak naprawdę możemy tutaj mówić o kolejnym salonie ze sprzętem hi-fi i hi-end? Moim zdaniem nie do końca. Jest to raczej miejsce, w którym wymagający melomani znajdą mnóstwo ciekawych urządzeń, i którymi mogą swobodnie się bawić. Oglądać, przełączać, ustawiać, słuchać. Teoretycznie obowiązują tu sztywne godziny otwarcia, ale w praktyce - nie. Jeżeli umówicie się na odsłuch, z całą pewnością nikt nie będzie nerwowo spoglądał na zegarek sugerując, że zbliża się osiemnasta i najwyższy czas się zbierać. Jeśli natomiast nie powiadomicie nikogo o swojej wizycie, możliwe, że nie będzie tu nikogo. Najpierw trzeba jednak trafić pod odpowiedni adres, co dla osoby szukającej "sklepu ze sprzętem" nie będzie takie proste. Art and Voice to nowoczesny, pięknie wykończony budynek zlokalizowany w głębi osiedla domów jednorodzinnych na południowych krańcach Wrocławia. Nawet od ulicy Wojszyckiej, która nie jest jakąś kluczową arterią komunikacyjną, oddziela go długi podjazd. Okna sal odsłuchowych wychodzą na ogród. Istna enklawa spokoju, i to piętnaście minut od centrum miasta. Gości wita ogromny, wysoki salon z eleganckim aneksem kuchennym. Czy więc jest to miejsce stworzone z myślą o słuchaniu wysokiej klasy sprzętu stereo, czy może galeria sztuki? Na pierwszy rzut oka, nie wiadomo. Po kilku stopniach schodzimy do gustownej "poczekalni". Wygodne fotele, aromatyczna kawa, ciasto, klasyczny fortepian, wyeksponowany piec, przyroda zaglądająca do środka przez wielkie okna, dzieła sztuki zdobiące ściany i elektronika przyprawiająca o zawrót głowy. Nawet najdroższa elektronika może w tym miejscu zwyczajnie zginąć. Co więcej, cały parter pełni wyłącznie funkcję reprezentacyjną. Żadne z wystawionych tu urządzeń nie jest nawet podłączone do prądu. Jedyna muzyka to ta wydobywająca się z ekspresu do kawy. Jak wytłumaczyli mi założyciele Art and Voice, "tutaj się rozmawia i odpoczywa". Poczułem się jakbym trafił do audiofilskiego spa. Podobno kiedy pogoda dopisuje, można przenieść się do ogrodu, poopalać się na leżaku, a nawet urządzić grilla. Tak po staropolsku, czym chata bogata.
A że bogata jest, nie ma co ukrywać. Sale odsłuchowe i pomieszczenia, nazwijmy to, pomocnicze, zlokalizowane są na piętrze. W momencie mojej wizyty nie wszystkie były jeszcze ukończone i zaaranżowane zgodnie z pierwotną wizją, jednak dwa największe pokoje okazały się prawdziwymi perełkami. W pierwszej sali odsłuchowej ustawiono system Thöressa z gramofonem Cantano i wkładką Murasakino. Takie zestawienie zostało już przećwiczone między innymi podczas jednego ze spotkań z cyklu Audiofil. Nie ulega wątpliwości, że w jego brzmieniu jest coś magicznego. Synergia. Nie pozostaje nam nic innego, jak usiąść na wygodnej kanapie, zmieniać płyty i rozkoszować się dźwiękiem dopieszczonym w każdym calu. Początkowo nie mogłem zrozumieć idei tego miejsca. Nie wiedziałem czy Art and Voice jest sklepem, galerią sztuki, miejscem spotkań, domem kolekcjonera hi-endowej elektroniki czy może siedzibą klubu zakręconych melomanów. Po kilkunastu minutach słuchania przestałem zaprzątać sobie tym głowę. I dopiero wtedy coś do mnie dotarło. W tym miejscu nie musi o nic chodzić! Może, ale nie musi. Nie należy doszukiwać się tutaj drugiego dna albo planu, którego nikt nie jest w stanie pojąć. Skoro każdy może umówić się na odsłuch i zaznać czystej przyjemności kontaktu z dźwiękiem na najwyższym poziomie, to audiofilom i melomanom nie trzeba tłumaczyć nic więcej. Raj na ziemi. Jeżeli mamy ochotę pobawić się sprzętem sami, jest go pod dostatkiem. Ale równie dobrze możemy zaufać obsłudze. To ludzie, którzy niejedno w życiu słyszeli, a prezentowane tu precjoza znają jak mało kto. Słuchają, przełączają, dostrajają. Są pasjonatami, którzy sami szukają brzmieniowego ideału. Lubią rozmawiać o muzyce, i nie tylko. Zapytajcie z czego wykonany jest wspornik w danej wkładce gramofonowej, a będą wiedzieli. Z chęcią opowiedzą też dlaczego w danym systemie użyto takich, a nie innych interkonektów. Ze szczegółami. Ja, oczywiście, byłem ciekawy wszystkiego, aż zeszliśmy na temat maleńkich dysków do dostrajania akustyki pomieszczenia Harmonix RFA-7800, które zastosowano w obu salach odsłuchowych. Są one tylko dodatkiem do innych ustrojów akustycznych, dywanów, mebli, pułapek basowych, obrazów zdobiących ściany i grubych zasłon, ale podobno pozwoliły postawić kropkę nad "i". Dodajmy, że zestaw złożony z osiemnastu takich dysków kosztuje 7700 zł. To jednak mało w porównaniu ze sprzętem, którego można tutaj posłuchać.
Adaptacja drugiej sali odsłuchowej musiała być trudniejsza ze względu na okna rozciągnięte na dwóch ścianach, jednak i z tej sytuacji ekipie Art and Voice udało się wybrnąć w mistrzowski sposób. Zastosowano tu podobne ustroje akustyczne, ale w całym pomieszczeniu ustawiono też mnóstwo sprzętu gotowego do pracy. Daniem głównym był natomiast piękny, minimalistyczny system złożony z odtwarzacza sieciowego Lumina, dzielonego wzmacniacza Normy, kondycjonera Reimyo i najnowszych kolumn Gradienta oznaczonych symbolem 1.4. Cudowny, naturalny, wciągający, lekki i nieprzyzwoicie przestrzenny dźwięk. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, bo nie o to chodzi. Być może będę jeszcze miał okazję zmierzyć się z niektórymi z tych urządzeń w kontrolowanych warunkach. Ale gdybym mógł zabrać to brzmienie do domu, ot tak, w walizce - zrobiłbym to bez wahania. A przecież sprzęt, którego używam na co dzień, taki znów kiepski nie jest. Nie wiem tylko czy podszedłem do tego zadania z takim samym pietyzmem. Sedno sprawy polega na odpowiednim połączeniu wszystkich elementów w jedną, harmonijną całość, a załoga Art and Voice opanowała tę sztukę do perfekcji i udowodniła, że umie zrobić to doskonale. W punkt. Pomyślicie pewnie, że nie jest to aż tak wielka sztuka, jeśli ma się do dyspozycji mnóstwo kosztownych, hi-endowych urządzeń. Ale, no właśnie... Inni dystrybutorzy i dealerzy również mają niemal nieograniczony dostęp do sprzętu z najwyższej półki, a mimo to nie zawsze udaje im się uzyskać tak dobry efekt. Czasami decydują o tym względy polityczne, ale najczęściej jest to efekt braku odpowiedniego, jak to się mówi, osłuchania. Doskonale słychać to podczas różnego rodzaju pokazów i wystaw. Są znane marki, wielkie nazwiska, gigantyczne pieniądze, doświadczeni ludzie, doskonale zrealizowane nagrania, uśmiechnięci przedstawiciele handlowi i kable głośnikowe w cenie luksusowego apartamentu. A dźwięku nie ma. No nie ma, i nikt nie potrafi go wyczarować. Nie twierdzę, że w Art and Voice brakuje drogiego sprzętu. Jest go pod dostatkiem. Ale jest i ten, powiedzmy, bardziej przystępny. Takie Gradienty 1.4 kosztują na przykład 24990 zł. Sporo, ale nie jest to żaden rekord świata. Za te same pieniądze można kupić kolumny, które nie wydobędą z siebie nawet połowy tego dźwięku. Jeżeli dobrze orientujecie się w temacie, na pewno wiecie, że można wydać pięćdziesiąt, sto, dwieście albo czterysta tysięcy złotych na sprzęt, który owszem wygląda, waży i ma z przodu logo, na którego widok audiofilom robi się gorąco i zimno na zmianę, ale w kwestii jakości dźwięku nie reprezentuje sobą zbyt wiele. Tutaj jest inaczej. Wchodząc do tego miejsca, ma się gwarancję obcowania wyłącznie z urządzeniami, które sprawdzają się w odsłuchu. Tymi, które potrafią dać to, co nieuchwytne i stworzyć zestaw, który gra... No właśnie - tak, jak tego pragniemy.
Dzień spędzony we Wrocławiu zaliczam do niezwykle udanych. Jako meloman i audiofil, zaznałem nirwany. Po powrocie do domu, nie mogłem jednak przestać zastanawiać się nad sensem tego przedsięwzięcia. Czy w naszym kraju jest wystarczająco dużo ludzi, którzy je docenią? Nie mam pojęcia. Pomysłodawcom, właścicielom i obsłudze Art and Voice życzę jak najlepiej. Znam ich nie od dziś i wiem, że wszyscy są ludźmi napędzanymi prawdziwą pasją. Mówiąc jeszcze inaczej, to moi bracia w wierze. Ich hobby w pewnym momencie przerodziło się w sposób na życie. Widzieli i słyszeli wiele. Poznali branżę audio od środka, a przy okazji nawiązali znajomość z wieloma podobnymi sobie pasjonatami. Próbowali różnych modeli prowadzenia biznesu, a teraz proponują nam coś nowego, oryginalnego i wyjątkowo odważnego. To inny sposób słuchania. Inny sposób, jeśli można tak powiedzieć, przymierzania się do sprzętu z wysokiej półki. W największym stopniu przypominający to, z czym mamy do czynienia w domu. Bo to jest dom! Dom pełen kolumn, wzmacniaczy, kabli, płyt winylowych i wszystkiego, co sprawia nam radość. W takim miejscu można oddawać się swoim zamiłowaniom bez żadnych hamulców i przeszkód. Nie w sklepie, w którym tuż obok, za drzwiami, ktoś męczy budżetowy soundbar albo głośnik sieciowy. Zastanawiam się tylko czy taki luksusowy salon będzie tętnił życiem i spełni swoje zadanie na dłuższą metę. Dlaczego? Bo jakoś tak się porobiło, że już nie pieniądz, ale czas stał się dobrem luksusowym, którego brakuje nawet najbogatszym. Czy ktoś jeszcze ma go tyle, aby móc wybrać się do Wrocławia i poświęcić kilka godzin na słuchanie muzyki, picie kawy i rozmawianie o hi-endowym sprzęcie grającym? Mam nadzieję, że tak.
Art and Voice to miejsce dla dwóch gatunków ludzi. Pierwszy to melomani, którzy nigdy w życiu nie słuchali sprzętu naprawdę wysokiej klasy, ale chcieliby to zrobić. Nie w pośpiechu, nie na wystawie, nie podczas taśmowego odsłuchu w jednym z dużych sklepów, ale w całkowitej ciszy i spokoju. Na własnych warunkach i w asyście ludzi, którzy z przyjemnością pokażą im o co w tej zabawie chodzi. Jeżeli to odkryją, na pewno będą chcieli drążyć temat dalej. Drugi to naturalnie mocno wkręceni audiofile. Nie ci, którzy szukają "najlepszych kolumn do...", ale raczej ci, którzy dobrze wiedzą czego chcą, a nie odkryli tego w urządzeniach z pierwszych stron gazet. Niestety, wielkie marki od dłuższego czasu ich zawodzą. Każą sobie płacić za coraz większe i cięższe obudowy naszpikowane bibelotami nie mającymi wpływu na dźwięk. Za to, że firma sponsoruje drużynę piłkarską, nagłaśnia luksusowe samochody, promuje się w magazynie o modzie lub popularnym serialu. To oznaki szukania klientów spoza kręgu audiofilów, co samo w sobie nie jest takie złe. Ale kiedy zaczyna być sprawą numer jeden, mamy problem. Manufaktury, które zbudowały swoją pozycję dzięki wymagającym melomanom, po pewnym czasie zaczynają się od nich odwracać. Dziękujemy, że przez tyle lat kupowaliście nasze wzmacniacze kierując się jakością brzmienia, ale wiecie, teraz mamy ważniejsze rzeczy na głowie... Nie wymieniam konkretnych nazw, bo uzbierałoby się ich całkiem sporo. Jeżeli kupno luksusowego sprzętu audio jest dla kogoś sposobem na wyrażenie snobizmu lub zaimponowanie znajomym, prawdopodobnie zainwestuje w sprzęt marek otaczanych kultem. Ale jeśli priorytetem jest jakość brzmienia, na pewnym etapie odwróci się od nich tak, jak one odwróciły się od niego. Gdzie wówczas szukać szczęścia? Założyciele Art and Voice są przekonani, że trzeba pójść głębiej. Spróbować czegoś może mniej znanego, ale o wiele lepszego. Albedo, Cantano, Fidata, Gradient, Harmonix, ISOL-8, Lavardin, Lumin, Norma, Pear Audio, Reimyo, Thöress, Trenner & Friedl, Trilogy, Xavian... Niewtajemniczonym te nazwy nie mówią nic. Ale tym, którzy wiedzą gdzie szukać dobrego dźwięku, mówią bardzo, bardzo wiele.
Zdjęcia: Tomasz Karasiński, StereoLife.
-
Krzysztof Książek
Z Krzysztofem znamy się długo. Zawsze uważałem, że jest to człowiek wspaniały, rozsądny, potrafiący doradzić, ale przede wszystkim jest wybitnym specjalistą od audio, który wprowadza na polski rynek audio przedmioty wybitne, wysmakowane, dzięki którym można usłyszeć jak brzmi muzyka.
0 Lubię
Komentarze (1)