Fezz Audio Torus 5040
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Ludwik Jasiński
Fezz Audio to polski producent elektroniki audio znany miłośnikom muzyki przede wszystkim z konstrukcji lampowych. Dizajnerskie obudowy, atrakcyjna cena, świetne materiały i ciągle poszerzająca się oferta sprawiły, że polskie lampowce i urządzenia peryferyjne, takie jak chociażby dobrze przyjęte przedwzmacniacze gramofonowe, coraz bardziej zyskują na popularności nie tylko pośród naszych rodaków, ale również zagranicą. Właśnie z tego powodu podejrzewam, że niejeden fan marki podrapał się po głowie, kiedy podczas ubiegłorocznej wystawy Audio Video Show podlaska firma zaprezentowała nową linię wzmacniaczy, tym razem - nie do wiary - tranzystorowych. Możliwe, że towarzyszące tej premierze zdziwienie zwiedzających było niepotrzebnie i nie do końca usprawiedliwione, ponieważ marka Fezz Audio wyrosła na plecach cenionej firmy Toroidy, której nazwa w prostej linii pochodzi zresztą od słowa "torus". Macierzyste przedsiębiorstwo od wielu lat zajmuje się produkcją transformatorów toroidalnych. Wykorzystanie ich we wzmacniaczach lampowych od samego początku było odbierane jako kontrowersyjne, nieszablonowe, ale gdyby w pierwszej kolejności wprowadzono na rynek modele tranzystorowe, nikt nie mógłby się do tego pomysłu przyczepić. Teraz jednak marka kojarzona jest niemal wyłącznie ze wzmacniaczami lampowymi, a seria Torus miała wyznaczyć dla niej nowy kierunek, równocześnie nawiązując do korzeni i robiąc użytek z tego, co wypracowano już wcześniej. Czy to dobry znak? Czy jeśli szukamy nowego tranzystora, to Torusy są nam pisane, czy to takie pierwsze koty za płoty dla Fezz Audio i może lepiej poczekać na coś innego?
Recenzowany Torus 5040 to najmłodszy i najtańszy z trzech braci Torusów w ofercie Fezza. Wszystkie trzy modele (5040, 5050 i 5060) posiadają dokładnie taką samą obudowę i konstrukcję toru audio. Wszystkie pracują w klasie AB i dysponują mocą 90 W mocy przy 4 omach i 65 W przy 8 omach. Powinno to w zupełności wystarczyć w większości scenariuszy domowych. Wszystkie modele dostępne są w dwóch kolorach - srebrnym i czarnym, a do każdego z nich można dokupić dodatkowe akcesorium w postaci pilota zdalnego sterowania, który - niezależnie od wersji kolorystycznej wzmacniacza - jest srebrny z czarnymi przyciskami (w modelu 5060 jest już dołączony do zestawu). Czym poszczególne odmiany się różnią? Można powiedzieć, że każda skierowana jest do innej grupy docelowej. "Czterdziestka" jest dla tych, którzy już mają pokaźną kolekcję komponentów hi-fi i chcą je wykorzystać w połączeniu z klasycznym, prostym wzmacniaczem. "Pięćdziesiątka" jest dla użytkowników szukających integry, która ma wszystkie podstawowe funkcje, ale także kilka istotnych dodatków, takich jak moduł Bluetooth czy wyjście słuchawkowe. "Sześćdziesiątkę" zaprojektowano z myślą o osobach, które potrzebują naprawdę bogatego wyposażenia. Oprócz tego, co znajdziemy w "pięćdziesiątce, dostajemy tu przetwornik cyfrowo-analogowy z trzema wejściami cyfrowymi - optycznym, koaksjalnym i USB. Sekcję DAC-a zbudowano w oparciu o kość Wolfson WM8740. Może nie jest to jeszcze żaden przetwornikowy hi-end, ale z pewnością wystarczy, aby uzupełnić system niewielkim transportem sieciowym lub podłączyć wzmacniacz do telewizora. Jak widać, przypomina to kupowanie samochodu - do wyboru mamy kilka poziomów wyposażenia, co jest o tyle fajne, że to klient może dostosować produkt do swoich potrzeb, a nie godzić się na kompromisy i "brać, co dają".
Wygląd i funkcjonalność
Wzmacniacz przybywa do nas w niepozornym, kartonowym pudle, na którym znajdziemy jedynie naklejkę informacyjną z emblematem firmy i informacjami o wybranym modelu. Sam sprzęt zapakowany jest w folię ochronną i wstawiony w solidne, piankowe formy, które sztywno utrzymują go wewnątrz pudła. Oprócz wzmacniacza w zestawie znajdziemy oczywiście przewód zasilający (jak najbardziej standardowy), papiery (kartę gwarancyjną i certyfikat zgodności z normami UE) oraz - jeśli zaznaczymy tę opcję przy zakupie - osobne pudełeczko, w którym drzemie pilot. Pierwsze, co rzuca się w oczy jeszcze podczas rozpakowywania wzmacniacza, to dwa rzędy otworów wentylacyjnych na górnej ściance, z których ten prawy opatrzono sloganem firmy - "Made Of Music", co dosłownie można przetłumaczyć jako "Stworzony z muzyki". Ten element projektu jest nieco zagadkowy, ponieważ zwykle urządzenia Fezza są dość minimalistyczne. Torus nie jest wyjątkiem, jednak ten napis nieco przełamuje tę konwencję, podobnie jak sam wzmacniacz na tle reszty rodzinki przełamuje wizerunek Fezza jako producenta sprzętu lampowego. A skoro o pozostałych produktach Fezza mowa, to wielka szkoda, że w linii Torus nie zagościła wspaniała paleta kolorów z serii Evo. Zakładam, że producent wziął poprawkę na mniejsze zainteresowanie modelami tranzystorowymi, dlatego póki co, działa ostrożnie. Oprócz tego może to być także ukłon w stronę klasycznego hi-fi, gdzie komponenty stereo zwykle przybierają właśnie jedną z tych dwóch barw. W katalogu polskiej marki nie znajdziemy, przynajmniej w momencie publikacji niniejszego testu, żadnego pełnowymiarowego przetwornika, streamera czy odtwarzacza płyt kompaktowych. Dobranie źródła innej firmy do czarnego lub srebrnego pudełka nie powinno być trudne. Na udostępnionych przez producenta zdjęciach Torusy świetnie prezentują się nawet w towarzystwie vintage'owego magnetofonu.
Oprócz otworów wentylacyjnych i dyskretnego, choć dobrze widocznego sloganu na górnej ściance znajdziemy również cztery śrubki, które skutecznie udają nity, dodając Torusowi nieco industrialnego charakteru. Płyta czołowa to z kolei odrobina finezji połączonej z minimalizmem, tak modnym w dzisiejszych urządzeniach audio. Na stosunkowo gładkim, matowym froncie znajdziemy wyłącznie logo producenta, pod którym umieszczono elegancki, ładnie wyprofilowany potencjometr głośności. Przypomina mi on pokrętła stosowane w sejfach, choć działa płynnie, bez klikania. Poniżej, na błyszczącym fragmencie obudowy, znajdziemy czujnik podczerwieni, nazwę modelu oraz kilka okrągłych, przezroczystych przycisków i towarzyszących im oznaczeń. Cztery z nich to przyciski służące do wyboru źródła. Odpowiednie cyfry (od 1 do 4, a właściwie od 4 do 1, czytane wspak, ponieważ umieszczono je zgodnie z kolejnością wejść na tylnej ściance) podświetlane są na biało diodami. Włącznik z osobną diodą przeniesiono na lewo. Przyjemnym motywem stylistycznym jest wyskalowanie potencjometru tak, aby w najniższym położeniu jego wycięcie zrównywało się z granicą matowego i błyszczącego metalu na froncie. Mamy zatem dość nietypową sytuację, w której poziomem zero nie jest godzina siódma, ale dziewiąta, bo na siódmej znajduje się drugi, maksymalny punkt oporowy. Uzyskano to oczywiście przez zamontowanie potencjometru pod kątem, ale że komuś naprawdę chciało się nad tym zastanowić i wprowadzić ów pomysł w życie? Taka pierdoła, a jednak cieszy.
To, co znajdziemy z tyłu, zależy od wybranej przez nas wersji wyposażenia. Model 5040 posiada tylko cztery wejścia liniowe, wyjście dla subwoofera (czyli pre-out) i gniazdo oznaczone jako "preamp input", które jest tak naprawdę bezpośrednim wejściem do końcówki mocy. Żeby było ciekawiej, ta para gniazd RCA ma własny włącznik, więc jeśli nie korzystamy z tej funkcji, powinniśmy po prostu zostawić go w spokoju. Odmianę 5050 dodatkowo wyposażono w przedwzmacniacz gramofonowy (MM), łączność Bluetooth 5.0, wyjście pętli magnetofonowej oraz wyjście słuchawkowe. Najwyższy model 5060 oprócz tego, co znajdziemy w młodszym braciszku, oferuje przetwornik cyfrowo-analogowy z wejściami USB, koaksjalnym i optycznym. Moim zdaniem jeśli nie potrzebujemy wbudowanego DAC-a, to chyba najbardziej rozsądną opcją jest model pośredni, czyli 5050, ponieważ posiada wszystko, co powinien wzmacniacz zintegrowany. I tutaj słowo lekkiego zawodu. Jak już wspominałem, wszystkie trzy modele łączy wspólna obudowa, do tego stopnia, iż na tylnej ściance nie pozbyto się opisów wejść i wyjść, których w swoim modelu możemy nie mieć. I tak na przykład testowany przeze mnie Torus 5040 ma opisane miejsca, w których w pozostałych modelach znalazłyby się uziemienie gramofonu, wejścia DAC-a, czy w końcu antena Bluetooth, ale ich przecież tam nie ma. Zamiast nich zobaczymy tylko ładnie dopasowane zaślepki. Z jednej strony rozumiem, że chodziło o cięcie kosztów. Wyprodukowanie jednej obudowy do trzech różnych modeli i zastosowanie zaślepek zmniejsza koszty produkcji i znacząco ją przyspiesza. Dzięki temu również i finalny produkt powinien być tańszy. Szkoda tylko, że przez taki zabieg modele te są czasem mylone na stronach salonów audio. W galerii pod testem znajdziecie zdjęcia zarówno opisywanego modelu, jak i jego droższych braci, abyście sami mogli zobaczyć, czym się one różnią.
Pozostawienie otworów pod gniazda byłoby usprawiedliwione, gdybyśmy do Torusa 5040 mogli na przykład po pewnym czasie dokupić moduł łączności Bluetooth lub DAC-a. W sklepach nie widzę jednak takich gotowych płytek i nikt nie wspomina o tym, aby taką operację można było przeprowadzić. Dlatego jeśli chcemy zdecydować się na któryś z modeli, a kupujemy na odległość, to warto bardzo dokładnie przyjrzeć się, który z nich oglądamy i upewnić się, czy to właśnie ten, który nas interesuje. Różnice w cenie nie są duże. Torus 5040 kosztuje 6590 zł, Torus 5050 - 6800 zł, a Torus 5060 - 7800 zł. W tej sytuacji niektórzy od razu zdecydują się na topowy model, bo spokój bywa droższy od pieniędzy. Największym minusem wersji podstawowej jest moim zdaniem brak gniazda słuchawkowego. Uważam, że w tej kwestii decyzja producenta była aż nazbyt drastyczna. Rozumiem, że zamysł jest taki, aby prawdziwi miłośnicy nauszników zainwestowali w zewnętrzny wzmacniacz słuchawkowy, jednak Torus 5040 to mimo wszystko integra, a więc centralny punkt systemu stereo. Możliwość podłączenia słuchawek to coś, co wydaje mi się podstawą każdego wzmacniacza zintegrowanego o takiej mocy i gabarytach. Jest to przecież pełnowymiarowy komponent hi-fi, a nie jakaś miniaturka. Na dodatek kosztuje ponad sześć tysięcy złotych, co może w świecie hi-endu nie jest wielką kwotą, ale konkurencja jakimś cudem potrafi zmieścić wyjście słuchawkowe nawet w znacznie mniejszych (i nierzadko tańszych) wzmacniaczach. Długo walczył z tym na przykład Hegel, pozbawiając swoje integry wszelkich dodatków, ale Norwegowie dawno już się złamali i w takim H90 gniazdo 6,3 mm jest. Kontynuując tyradę o tylnej ściance, do plusów z pewnością mogę zaliczyć fakt, iż wszystkie gniazda są wysokiej jakości, a podłączone do nich wtyczki siedzą pewnie i nie ma tu mowy o jakimś przyoszczędzeniu na materiałach. Dodatkowo z tyłu znajdziemy mechaniczny wyłącznik sieciowy, aby nasz wzmacniacz nie pozostawał zawsze na czuwaniu, kiedy nie ma takiej potrzeby.
Matowy, zimny w dotyku metal, industrialne "nity" na wzmacniaczu i pilocie, dyskretny klik przycisków na płycie czołowej, minimalistyczne cyferki oznaczeń wejść czy bardzo gładko działający potencjometr łączą się w ładną, zgrabną całość, która jak najbardziej może się podobać.Złego słowa nie mogę też powiedzieć o ogólnej jakości wykonania. Torus to wzmacniacz wykonany w całości z metalu. Solidny, ale i nie przytłaczający. W wariancie 5040 waży ponad 6,5 kilograma, natomiast w tym najdroższym już 7,5 kilograma. Z pewnością nie jest to najcięższy wzmacniacz, jaki dane mi było stawiać na stoliku, jednak chucherko to też nie jest. I właśnie ta masa, matowy, zimny w dotyku metal, industrialne "nity" na wzmacniaczu i pilocie, dyskretny klik przycisków na płycie czołowej, minimalistyczne cyferki oznaczeń wejść czy bardzo gładko działający potencjometr łączą się w ładną, zgrabną całość, która jak najbardziej może się podobać. Z pewnością Torusy mają szansę wygrać serca tych, których zmęczył toporny, przewidywalny styl komponentów Audiolaba, NAD-a czy Denona. Pilot zdalnego sterowania bardzo mnie rozbawił pod względem designu, ponieważ niezwykle przypomina mi - bryłą, wymiarami i kolorystyką - pilota do przystawki telewizyjnej Apple TV. Oba sterowniki to wszakże srebrne sztabki metalu z czarnymi przyciskami. Oczywiście nie są identyczne. Różnią się przede wszystkim masą, sposobem wykończenia i kształtem przycisków. Nie zmienia to faktu, iż dwukrotnie złapałem się na tym, że kiedy oba piloty leżały obok siebie na stoliku, chwyciłem nie za ten, o który mi chodziło. Pomijając jednak podobieństwa do produktu Apple'a, sam pilot jest wykonany bardzo solidnie. Obudowa ze szczotkowanego metalu jest naprawdę gruba i ciężka (zdecydowanie lepiej nim nie rzucać), a stylistyka nawiązuje do minimalistycznego wzornictwa rządzącego w stajni Fezza. Funkcje na pilocie są równie powściągliwe, co samo jego wzornictwo - zasilanie, głośność i wybór źródła. Niezależnie od wybranej wersji Torusa pilot posiada identyczny zestaw przycisków. Oczywiście podczas operowania przyciskami głośności potencjometr porusza się dzięki zamontowanemu za nim nim silnikowi.
Aby dostać się do baterii pilota, należy odkręcić śrubki dolnej pokrywki małym kluczem imbusowym. I tutaj niestety Fezzowi należą się punkty karne. Chodzi o instrukcję obsługi wzmacniacza. Jej sekcja dotycząca pilota jest, delikatnie ujmując, mało pomocna. Znajdziemy tam jedynie zdjęcie katalogowe pilota i krótki opis w stylu "tak, pilot istnieje, robi to i tamto". Mógłbym nieuprzejmie stwierdzić, iż tyle to ja sam zauważyłem, ponieważ po instrukcji obsługi spodziewałem się przynajmniej kilku informacji, nawet w kwestii tak banalnie zbudowanego pilota. Próżno tu szukać rozmiaru imbusu, który będzie pasował do śrubek, symbolu użytej baterii czy nawet instrukcji jej wymiany. Oczywiście, po odkręceniu śrubek i zajrzeniu do wnętrza wszystkie te kwestie stają się mniej lub bardziej jasne, jednak nie każdy musi wiedzieć, z czym to się je, a przecież wymiana baterii wymaga rozebrania pilota praktycznie na czynniki pierwsze, wyciągnięcia z niego płytki drukowanej, a następnie wypchnięcia baterii ze specjalnego slotu. Jeśli nie będziemy dostatecznie ostrożni, to ową płytkę możemy uszkodzić. Myślę, że przy cenie 540 zł za tego pilota, nie każdy użytkownik będzie chciał bawić się w takie zgadywanki, kiedy przyjdzie czas wymiany ogniwa. Możliwe, że w dzisiejszych czasach to taki standard, że konsument ma znać się na wszystkim, ja jednak uznaję to za spory minus. Instrukcja obsługi jakiegokolwiek sprzętu elektronicznego powinna łopatologicznie wyjaśniać, jak, co, z czym i dlaczego - nawet w tak prostych sprawach. Od tego przecież jest. Tym bardziej, że nie otrzymujemy jej w kartonie, a więc nie ma tu mowy o skracaniu opisów w imię ekologii. Zapytacie pewnie, co się tak przyczepiłem tej baterii. Otóż musiałem ją wymienić, ponieważ była rozładowana. Zrozumiałbym to, gdybym dostał do testu wysłużony egzemplarz demonstracyjny. Rozładowana bateria mogłaby wtedy być jednym z najmniejszych problemów. Polski dystrybutor Fezza był jednak uprzejmy wysłać mi nowiutki, fabrycznie zapakowany wzmacniacz, więc przestraszyłem się, że coś jest nie tak. Na koniec dodam tylko, że Torus 5040 jest obecnie dostępny w promocyjnej cenie 4999 zł. Podejrzewam, że to z uwagi na skromne wyposażenie, ale przecież zasadnicze bebechy i parametry są takie same jak w modelach 5050 i 5060, które nie potaniały ani o złotówkę. Dodatkowo pilota dostajemy gratis. Nawet jeśli w każdym z nich trzeba będzie wymienić baterię, chyba warto to rozważyć. Najpierw jednak przekonajmy się, jak ten "dziwny Fezz" sprawuje się podczas odsłuchu.
Brzmienie
Pytanie za sto punktów - jak będzie grał wzmacniacz tranzystorowy, jeśli pozwolimy go skonstruować specjalistom od lamp? Czy będą próbowali na siłę ocieplać jego brzmienie, aby udawał stereotypowy piec lampowy? Z początku się tego obawiałem. Z doświadczenia wiem, że zwykle takie podgrzane, zagęszczone brzmienie tranzystorowych piecyków może być na dłuższą metę męczące oraz mało uniwersalne muzycznie, a i z prawdziwą, dobrze wyważoną lampą ma niewiele wspólnego. W przeszłości w ten sposób zawiodły mnie na przykład stare wzmacniacze Luxmana, które do źródeł cyfrowych nadawały się idealnie, jednak z analogiem radziły sobie kiepsko, właśnie ze względu na ten przesadnie ocieplony charakter, która sprawiała, że muzyka zamieniała się w lepką papkę. Na szczęście Torus zaskoczył mnie w tej materii pod każdym względem. W żadnym wypadku nie ma tu mowy o nienaturalnym podgrzewaniu przekazu czy jego sztucznym podkręcaniu w którąkolwiek stronę (może z małym wyjątkiem, ale o tym za moment). Opisywany model oferuje po prostu bardzo, ale to bardzo wyważony i kontrolowany, a jednocześnie detaliczny i niesamowicie przestrzenny dźwięk.
WYWIAD: Maciej Lachowski - Fezz Audio
Owa przepiękna przestrzeń jest właśnie tym, co uderza nas już na samym początku, zwłaszcza jeśli przesiądziemy się na Fezza ze wzmacniacza o nieco gęstszym, bardziej zlepionym dźwięku. Instrumenty nagle odrywają się od kolumn i lądują po drugiej stronie pokoju, siadając obok nas i mówiąc "dzień dobry". Muzyka z cyfrowych źródeł nagle wybrzmiewa zaskakująco analogowo i akustycznie, zwłaszcza perkusja, która w praktycznie każdym utworze brzmi nad wyraz organicznie. Poczułem prawdziwy dreszcz emocji, kiedy pierwszy raz na tym wzmacniaczu usłyszałem choćby "Little Lies" Fleetwood Mac. Naprawdę niesamowite przeżycie w domowym zaciszu. Podobnie prawdziwą rozkoszą okazało się słuchanie płyt analogowych. Tutaj z kolei wzmacniacz nie dodawał od siebie żadnego typowego dla konstrukcji tranzystorowych chłodu. Po prostu przekazywał przestrzeń, plany, szczegóły i głębię zapisane w rowkach płyt. Dzięki temu przesłuchanie na Torusie na przykład albumu "Natural Elements" Johna McLaughlina z Shakti z pierwszego, oryginalnego wydania winylowego było niezwykle satysfakcjonujące. Wiem, że Torus 5040 nie jest ani najdroższym, ani najmocniejszym, ani najlepszym wzmacniaczem zintegrowanym na świecie, ale przez chwilę poczułem się, jakbym siedział w reżyserce studia Aquarius w Genewie w 1977 roku i osobiście pomagał muzykom w nagrywaniu tego albumu.
Wspomniałem również o wyważeniu i kontroli, więc powinienem rozwinąć tę myśl. Opisywany piecyk ma świetnie kontrolowany bas. Nie ma tu miejsca na rozbuchane, wypuszczone z klatki dzikie harce, które latają nam jak szalone po pokoju, denerwując sąsiadów i dudniąc nam w uszach. Jeśli w nagraniu nie ma ciężkiego uderzenia, wzmacniacz bardzo dobrze to odda, pokazując swoje opanowanie i nienaganną szybkość. Jeżeli jednak perkusista wraz z realizatorem stwierdzili, że pora "przyfasolić w bębny", wówczas i to doskonale usłyszmy, i to w bardzo ładnym, naturalnym, akustycznym wręcz wydaniu. Gitary basowe i kontrabasy również nie wybrzmiewają tutaj z niepotrzebną pompą, jeśli nie ma ku temu przesłanek od strony realizatorskiej. "Basówka" brzmi tak, jak miała brzmieć, wspiera kompozycję ogólną i sekcję rytmiczną, nie bierze całego nagrania jako jeńca, jak ma to miejsce w niektórych podkolorowanych wzmacniaczach. Nawet muzyka elektroniczna, która w bardzo dużym stopniu polega na mięsistości basu, brzmi na Torusie znakomicie, ponieważ niskie tony są głębokie, ale nie przeinaczone. Dokładne i kontrolowane, ale nie "krótkie", jak na przykład w niektórych wzmacniaczach Yamahy. Jak dla mnie, jest to mieszanka prawie idealna. Sam ogół brzmienia w częstotliwościach średnich jest również bardzo dobrze wyważony i nie ucieka w żadnym kierunku. Wokale są odpowiednio ciepłe, ale i wyraziste, a dzięki wieloplanowej scenie usytuowane idealnie na środku i nie przyćmiewające instrumentacji. Ujmując to inaczej, na Torusie wokal to kolejna warstwa dźwiękowa, która ma swoje miejsce w szeregu.
Co jednak z górą pasma? Tutaj następuje ten mały wyjątek, o którym pisałem wyżej, a do gry wchodzi detaliczność. Otóż w Torusie lekko podkreślony jest pewien fragment wysokich częstotliwości odpowiedzialnych w tym przypadku za wyciąganie dodatkowych detali bez dodawania niepotrzebnej ostrości. W jednej chwili słyszymy więcej "przeszkadzajek". W następnej odnajdujemy dodatkowe dźwięki, których wcześniej próżno było szukać i to z różnych, zdaje się "dodatkowych", planów, których na innym sprzęcie nie było w ogóle słychać (to między innymi zasługa tej nieocenionej przestrzenności). Już słyszę, jak puryści audio spieszą po swoje muszkiety, pochodnie i widły, jednakże uspokajam - owo podkolorowanie jest naprawdę bardzo lekkie. Nie jest to brzmienie siarczyste, klinicznie czyste. Absolutnie nie. Dlatego właśnie opis brzmienia Torusa może wydawać się jednym wielkim oksymoronem. Z jednej strony wyważenie i kontrola, z drugiej przestrzeń i wyrazistość detali. Brzmi, jakby jedno wykluczało drugie, ale tak nie jest. Torus łączy w sobie to, co najlepsze z obu światów. Ze świata ciepłego brzmienia bierze naturalny, głęboki bas oraz odpowiednio wypośrodkowaną średnicę, natomiast ze świata brzmienia analitycznego czerpie wyciąganie detali, tworzenie wielopoziomowych planów i kontrolowanie basu.
Opis brzmienia Torusa może wydawać się jednym wielkim oksymoronem. Z jednej strony wyważenie i kontrola, z drugiej przestrzeń i wyrazistość detali. Brzmi, jakby jedno wykluczało drugie, ale tak nie jest. Torus łączy w sobie to, co najlepsze z obu światów.Najlepsze jest to, że Torusowi w ogóle nie przeszkadzał fakt, że w moim systemie podłączony został do vintage'owych kolumn Technicsa z głośnikami z tak zwanych plastrów miodu. Wręcz przeciwnie - podłączony do poczciwych Technicsów poczuł się jak ryba w wodzie i wykrzesał z nich, co tylko się dało. Te kolumny jeszcze nigdy nie brzmiały tak pięknie z moimi poprzednimi wzmacniaczami, a było ich sporo. Torus również idealnie poradził sobie z tym, że w trakcie testu sprawdzałem na nim nie tylko nagrania w wysokiej jakości, ale również te gorzej zrealizowane, które na sprzęcie o mniejszej transparentności są niezbyt przyjemnym w odbiorze zlepkiem dźwięków. Tutaj jednak nawet te gorzej wyprodukowane ścieżki brzmiały co najmniej przyzwoicie. Oczywiście od razu można było wyczuć, że zostały nagrane w taki, a nie inny sposób (wzmacniacz nie każe nam zakładać różowych okularów), jednakże nawet z nich udało się wyciągnąć dodatkowe detale i wyprowadzić nowe plany. Zupełnie jakbyśmy dotychczas patrzyli na złożony wachlarz i nagle, po podłączeniu Torusa, ów wachlarz otworzył się, ujawniając coś, co pozostawało dla nas ukryte. Brzmienie wzmacniacza lampowego to z pewnością nie jest, ale mimo to - a może właśnie dzięki temu - może być bardziej uniwersalne i łatwiej przyswajalne dla słuchaczy szukających sprzętu nie tylko ciekawego, ale przede wszystkim możliwie uniwersalnego, gotowego na każdą muzykę i pomysły, jakie mogą przyjść nam do głowy w przyszłości (jak chociażby wymiana kolumn). Ja jestem tym wzmacniaczem szczerze zachwycony, szczególnie biorąc pod uwagę jego cenę. Jeżeli przymierzaliście się do takiej integry, ale Torusa z góry skreśliliście, myśląc, że ani to lampa, ani prawdziwy tranzystor - błąd. Duży błąd.
Budowa i parametry
Fezz Audio Torus 5040 to stereofoniczny wzmacniacz zintegrowany dysponujący mocą 65 W na kanał przy 8 Ω i 90 W na kanał przy 4 Ω. Wykonana w całości z metalu obudowa jest niezwykle sztywna i ani trochę nie dzwoni, co do pewnego stopnia wynika zapewne z grubości zastosowanych do jej budowy blach, ale także z liczby śrub mocujących pokrywę. Jest ich aż siedemnaście - cztery na górze, w pobliżu przedniej ścianki, siedem z tyłu i sześć na dole, po trzy na każdy bok. W urządzeniu z tego przedziału cenowego jest to doprawdy zaskakujące, choć trzeba przyznać, że projektnaci w sprytny sposób ukryli punkty mocujące, a te widoczne z przodu nawet dodają piecykowi uroku. Nierzadko nawet konstrukcje hi-endowe nie mogą "pochwalić się" taką ilością zabezpieczeń, a oprócz śrub musimy jeszcze obejść dwie plomby gwarancyjne przyklejone od spodu. Kiedy już uda nam się zajrzeć Torusowi pod maskę, czeka nas mała niespodzianka. Na głównej płytce drukowanej widnieje bowiem napis, z którego dowiemy się, że Torusy powstały przy współpracy z firmą Looptrotter Audio Engineering. Jest to to polski producent komponentów studyjnych montowanych na racku, konsolet realizatorskich oraz wtyczek do oprogramowania do montażu audio. Co ciekawe, wszystkie sprzęty i oprogramowanie tej marki reklamowane są jako łączące w swoim brzmieniu i konstrukcji najlepsze elementy rozwiązań tranzystorowych i lampowych. I rzeczywiście, niektóre z nich, takie jak Looptrotter Monster Compressor, wykorzystują w torze audio lampy elektronowe. Polska firma jako jedna z niewielu wypuszcza na rynek studyjny klocki, które starają się podebrać to, co najlepsze z obu światów, skręcając raczej w kierunku analogowych zniekształceń charakterystycznych dla lamp niż cyfrowych trików, które opanowały również w dużej mierze i świat realizatorski. Obecnie firma Looptrotter szturmem podbija Stany Zjednoczone i zaczyna być coraz bardziej prominentna na tamtejszym rynku, pojawiając się w wideorecenzjach znanych inżynierów muzycznych oraz goszcząc w studiach nagraniowych jako nowy sprzęt "do roboty". Trudno to przeoczyć, ponieważ elektronika Looptrottera odznacza się charakterystycznymi, żółto-czarnymi frontami. Możliwe zatem, że "uanalogowienie" brzmienia Torusa, które tak wychwalałem w akapicie o brzmieniu, można zawdzięczyć właśnie Looptrotterowi. Cieszy też fakt, że polskie firmy potrafią nawiązać ze sobą współpracę, a konstruktorzy Fezz Audio zamiast ugrzęznąć na etapie projektowania lub eksperymentować na klientach, zgłosili się po pomoc do profesjonalistów.
Wszystkie Torusy zbudowano na bazie dwóch monofonicznych torów audio pracujących w klasie AB i w tym kontekście trochę szkoda, że zastosowano tu tylko jeden transformator firmy Toroidy. Drugi spokojnie by się zmieścił, co w tej klasie cenowej byłoby niemałą sensacją, bo z podobnych konstrukcji zasilaczem opartym na dwóch toroidach może pochwalić się chyba tylko Atoll IN100 Signature. Ponieważ obudowa polskiego piecyka jest dość wysoka, odprowadzanie ciepła z tranzystorów powierzono dwóm aluminiowym radiatorom, które praktycznie stykają się z pokrywą (aby nic nie dzwoniło, do każdego z nich przyklejono pasek gęstej, czarnej pianki). W bazowym modelu Torus 5040 taka architektura oznacza sporo niewykorzystanej przestrzeni, jednak w wyposażonych w dodatkowe płytki z elektroniką modelach Torus 5050 i Torus 5060 wygląda to już trochę inaczej. Patrząc na bezpośrednie porównanie z bebechami "sześćdziesiątki", widać wyraźnie, w których miejscach powinny znaleźć się kolejne moduły. Odpowiednie przyłącza są zresztą opisane także na płytkach wersji podstawowej. W najwyższym modelu zastosowano też znacznie mocniejsze kondensatory. Mimo to nawet w odmianie z najbogatszym wyposażeniem układy elektroniczne mają wokół siebie sporo miejsca, co pozwala sądzić, że producentowi zależało na walce z zakłóceniami i odpowiedniej cyrkulacji powietrza. Wszakże oprócz dużych radiatorów widzimy tutaj wiele otworów wentylacyjnych - nie tylko pod i nad radiatorami, ale także po drugiej stronie głównej płytki zawierającej układy wzmacniające. Jakość zastosowanych przez Fezza podzespołów jest co najmniej dobra. W każdym kanale pracuje para tranzystorów ON Semiconductor MJL21193 i MJL21194, a regulację głośności powierzono czarnemu ALPS-owi. Wrażenie robi także schludność montażu. W początkowym okresie działalności podlaska firma obrywała za to po łapach, ale teraz jej sprzęt montowany jest w pięknej, nowiutkiej, nowoczesnej fabryce przez wykwalifikowanych pracowników i to po prostu widać. Nie ma tu ani jednej luźnej śrubki, ani jednego "gluta" z cyny, ani jednego luźnego przewodu. Brawo!
Werdykt
Torus 5040 to bardzo niepozorny i niedoceniany wzmacniacz. Wypuszczony przez firmę specjalizującą się w produkcji sprzętu lampowego, o nowoczesnym, aczkolwiek dość stonowanym wzornictwie, wcale nie najmocniejszy, największy ani najcięższy spośród wszystkich porównywalnych cenowo konstrukcji, a jednak potrafi zaskoczyć, zafascynować i przykuć nas do fotela. Choć w kilku aspektach zdaje się podążać ku klimatowi rozgrzanych do czerwoności szklanych baniek, robi to w sposób niezwykle dyskretny, w ogólnym rozrachunku pozostając po prostu dobrą, uniwersalną, wyważoną tranzystorową integrą. Dzięki nienagannej kontroli basu, fantastycznej stereofonii i umiejętności wyciągania z nagrań najróżniejszych detali, słuchając Torusa 5040 można nawet pobawić się w odkrywanie ulubionych nagrań na nowo. To nic, że znamy te piosenki na pamięć. To nic, że wiemy, jak grają pozostałe elementy naszego systemu stereo. Po podłączeniu Torusa może się to zmienić w mgnieniu oka. I chyba tak naprawdę za te doznania dźwiękowe tutaj płacimy. Okej, nie obyło się bez drobnych wpadek, jak chociażby ta nieszczęsna rozładowana bateria w pilocie. Narzekałem też na brak gniazda słuchawkowego i zaślepki w miejscu nieobecnych w tym modelu gniazd, ale wysoka jakość wykonania "dziwnego Fezza" z nawiązką mi to rekompensuje, a gdybym dopłacił do modelu 5050 albo 5060, prawdopodobnie nie miałbym już na co narzekać. Ach, no właśnie, byłbym zapomniał - Torus 5040 zostanie w moim systemie na dłużej. Czy jest to najlepszy wzmacniacz zintegrowany w zbliżonej cenie? Nie wiem, bo wszystkich nie słuchałem. Wiem natomiast, że z czystym sumieniem mogę polecić, ponieważ jest to naprawdę niedoceniony, bardzo solidny piecyk o wspaniałym brzmieniu i niepowtarzalnym charakterze.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 65 W/8 Ω), 2 x 90 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 4 x RCA, 1 x RCA (main-in)
Wyjścia analogowe: 1 x RCA (sub-out)
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHz (+/- 3 dB)
Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
Maksymalny pobór mocy: 200 W
Wymiary (W/S/G): 9,7/43/33 cm
Zdalne sterowanie: opcja (540 zł)
Masa: 6,6 kg
Cena: 6590 zł
Konfiguracja
Sony WH-H900N, Meze 99 Classics, Technics SU-V6, Technics SB-5, Technics SL-QX300, Ortofon OM 5E, Technics SL-PG4, iFi Audio Zen Phono, Apple TV 4K.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Kuba
Bardzo fajny artykuł, przeczytałem go z przyjemnością. Kibicuję Fezzowi, Pylonowi, Lampizatorowi i innym polskim firmom, którym udało się odnieść sukces w krajach, gdzie ceny są takie same, ale zarabia się kilka razy więcej. Tam taki Torus to dolna półka, tak zwany entry level. I super, bo jest bardzo ładny i można go fajnie doposażyć. Ludzie będą brali 5060 i nawet okiem nie mrugną, bo dla nich 1400 czy 1800 euro to żadna różnica. W Polsce wciąż jest inaczej. 7800 zł to jednak dużo, a nawet bardzo dużo. W tych pieniądzach można się już przymierzać do lampy. Sprawę ratuje tylko promocja - 4999 zł z pilotem to już inna rozmowa. Kiedyś Fezz mógłby zrobić taki wzmacniacz za 3500-4000 zł i wszyscy dobrze by na tym wyszli, ale teraz inflacja szaleje, koszty pracy są mega wysokie, podatki horrendalne, firmy dostają nawet wyższe rachunki za prąd niż osoby prywatne, więc dobrze, że ten wzmacniacz nie kosztuje na przykład 9999 zł w najbiedniejszej wersji, bo i tak mogłoby być, gdyby... Aaa, nieważne:D
1 Lubię -
Romek
Sprzęt bardzo ładny. Zastanowiło mnie tylko czy ta pianka, na której leżą płytki to pianka ESD. Bo nie wygląda. Opaski uziemiającej u Pani montującej też nie widać. A szkoda dać tyle kasy i mieć później problem, bo ktoś przy montażu strzelił z palca.
2 Lubię -
-
Garfield
@a.s. - Jaki wzmacniacz w tej cenie ma konstrukcję dual mono z dwoma transformatorami?
0 Lubię -
JKR
@Kuba - Pomyśl, ile pieniędzy zostaje producentowi z 7800 zł po opłaceniu kilkunastu podatków. Ja się dziwię że obecnie komuś opłaca się sprzedawać tyle elektroniki wyprodukowanej w Polsce za tak niską cenę. A z nowym rokiem idzie 18 nowych podatków w górę.
0 Lubię -
-
Garfield
@a.s. - Jeżeli nikt inny nie oferuje takiego rozwiązania w tej cenie, to jaką motywację miałby mieć do tego Fezz? Obniżyliby swoją marżę.
0 Lubię -
Al
@Garfield - Oczywiście, że inni oferują takie produkty, chociażby Denon PMA-1700NE, jest dual mono, do tego ma dwa razy więcej mocy, do tego DAC... Do tego jest Made in Japan. Więc przestańcie opowiadać bajki o podatkach i kosztach, że się nie opłaca. W Japonii są większe podatki, większe koszty pracy, wynagrodzenia, do tego dochodzi transport do Europy, cła, podatki... Kibicuję Fezzowi, wspieram rodzime produkty, lecz tutaj z ceną trochę jednak przesadzili. Wyżej wspomniany Denon PMA-1700NE pokazuje, iż można zrobić to o wiele lepiej, za takie same pieniądze. Powtórzę, kibicuję Fezzowi, jednak z marży muszą trochę zejść, powoli do celu, najpierw muszą zbudować renomę, absurdalnymi cenami tego nie zrobią;-) Trochę pokory! A bajki o podatkach i kosztach pracy proszę sobie darować, na zachodzie Europy są o wiele większe, w Japonii również, a tam jakoś mogą;-)
3 Lubię -
Garfield
@a.s. - Denon PMA-1700 to bardzo dobry wzmacniacz - byłby chyba moim pierwszym wyborem w swoim przedziale cenowym. Ale nie mówmy, że kosztuje tyle samo, co Fezz. W obecnych, promocyjnych cenach jest o 44% droższy. W pierwotnych cenach był o 50% droższy (9 kPLN vs 6 kPLN). Poza tym grupa Sound United (obecnie Masimo Consumer) ma roczne obroty rzędu kilkuset mln USD i działa w trochę innej skali niż Fezz. Ta skala pozwala produkować taniej.
2 Lubię -
Gerard
Wzmacniacz bardzo interesujący o ciekawej prostej budowie. Ale można wskazać chcociażby wzmacniacz Denon PMA-1700NE, gdzie mamy dwa transformatory i budowę dual mono w dodatku ze znakomitym DAC-iem na pokładzie w cenie 6499 zł.
0 Lubię
Komentarze (12)