Fezz Audio Mira Ceti 300B
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Gdybym nie wiedział, co łączy firmy Fezz Audio i Pylon Audio, pomyślałbym, że mają tego samego właściciela. Obie marki otwarcie się wspierają, razem wystawiają się na największych branżowych imprezach, organizują łączone sesje zdjęciowe, a w niektórych krajach mają tego samego dystrybutora. W rzeczywistości jednak za tak bliską współpracą nie stoi żaden tajemniczy inwestor ani wielki koncern mający pod swoimi skrzydłami kilkadziesiąt różnych przedsiębiorstw, ale coś, co chciałoby się nazwać wspólną drogą do sukcesu. Niełatwą, wyboistą, ryzykowną, opartą na pomysłowości, pracowitości i młodej energii czerpiącej z doświadczeń starszego pokolenia. Pylon Audio zaczynał jako niewielka stolarnia wytwarzająca obudowy do zestawów głośnikowych. Później manufaktura z Jarocina zaczęła produkować własne kolumny, a jak jej oferta wygląda obecnie, jakie są możliwości jej kilkukrotnie przenoszonego i stale rozbudowywanego zakładu, jakie legendy świata audio korzystają z jej usług, o tym chyba żadnemu audiofilowi nie trzeba po raz kolejny opowiadać. Fezz Audio to natomiast poboczny projekt rodzinnej firmy specjalizującej się w produkcji transformatorów toroidalnych, a przynajmniej takie były jego początki. Wielu ekspertów twierdzi, że toroidy średnio nadają się do wzmacniaczy lampowych, ale bracia Lachowscy mieli na ten temat inne zdanie. Opracowali transformator, który wywiązywał się z tej roli znakomicie, a skoro to się udało, postanowili pójść za ciosem i zbudować kompletny wzmacniacz. Gdyby wyglądał jak ten, który teraz przyszło mi przetestować, firma prawdopodobnie nie przetrwałaby zbyt długo, bo udławiłaby się swoim własnym sukcesem.
Na szczęście na dojście do takiego poziomu potrzeba było trochę czasu. Fezz wprowadzał na rynek kolejne wzmacniacze i zyskał w Polsce spore grono sympatyków, ponieważ jego lampowce były właściwie jedyną rozsądną alternatywą dla konstrukcji z Chin. W pewnym momencie o całym przedsięwzięciu dowiedziało się kilku dystrybutorów z dalekich krajów, a gdy zbadali temat, zobaczyli, dotknęli, posłuchali i upewnili się, że w cenniku nikomu nic się nie pomyliło, zaczęli zamawiać polskie wzmacniacze całymi kontenerami. Trzeba było natychmiast znaleźć nowych pracowników, stworzyć im warunki do montowania sprzętu, pomnożyć wszystkie dotychczasowe dostawy podzespołów razy dziesięć i załatwić milion innych spraw, takich jak chociażby uzyskanie certyfikatów niezbędnych, aby eksportować elektronikę na przykład do Korei Południowej. Kiedy tylko udało się zrealizować jedno zamówienie, przychodziło kolejne, jeszcze większe. Firma musiała więc inwestować w siebie. Z macierzystego zakładu przeniosła się do nowiutkiej siedziby położonej dosłownie kilometr dalej. Było to spore wyzwanie, ale nawet w ferworze walki z budowlańcami i biurokracją nie zaprzestano jednak prac nad nowymi produktami. Oprócz kolejnych lampowców w katalogu pojawiły się na przykład trzy przedwzmacniacze gramofonowe. Prawdziwy szok przyszedł odrobinę później. Zmieniło się logo, zmieniła się strona internetowa, a firma zapowiedziała wprowadzenie pierwszych wzmacniaczy tranzystorowych, które wyglądały zupełnie inaczej niż kolorowe, ale kwadratowe i nieco garażowe piecyki, które widzieliśmy wcześniej. Modele z serii Torus są nowoczesne, minimalistyczne, ale zaprojektowane z pomysłem i pełne fajnych smaczków. Face liftingowi poddano także preampy korekcyjne, a później - na co wielu fanów marki długo czekało - wszystkie wzmacniacze lampowe. Brzydkie kaczątko zmieniło się w pięknego łabędzia. Kiedy w sieci zaczęło pojawiać się coraz więcej wizualizacji, audiofile wpadli w ekstazę. I nie tylko oni.
Wygląd starszych urządzeń podlaskiej manufaktury nie był może krytykowany zawsze i przez wszystkich, bowiem prosta forma podążająca za funkcją z założenia nie może być zła. Ponieważ już na wczesnym etapie wprowadzono kilka ciekawych wersji kolorystycznych, a wzmacniacze były naprawdę niedrogie, jakoś się to trzymało. Ponieważ jednak katalog się rozrastał i stopniowo zaczęły się w nim pojawiać coraz droższe konstrukcje, rewolucja była tylko kwestią czasu. Wypracowanie jednego, charakterystycznego języka stylistycznego, który można by było zaaplikować we wszystkich urządzeniach, od podstawowego phono stage'a po hi-endowy zestaw złożony z przedwzmacniacza i dwóch monobloków, stało się konieczne, aby firma mogła pójść naprzód. Zadanie to powierzono prawdziwym profesjonalistom. Kabo & Pydo to warszawska pracownia wzorniczo-strategiczna założona przez projektantów Katarzynę Borkowską i Tomasza Pydo. "Ważne są dla nas estetyka, ergonomia, zrównoważony rozwój, potrzeby użytkowników, relacje z ludźmi i społeczne aspekty produktów. Swoją pracą chcemy ulepszać otoczenie człowieka, zwierząt i roślin. Szacunek i harmonia to wartości, którymi kierujemy się jako projektanci i jako ludzie." - przeczytamy na ich stronie. Jeszcze więcej mówią nagrody i wyróżnienia, jakie polskie studio ma na swoim koncie. Red Dot, IF Design, Good Design, Designer Roku 2020, Dobry Wzór, Top Design czy German Design Award to tylko niektóre z nich. Decyzja o nawiązaniu współpracy z podlaską firmą sprawiła, że "wpadła" jeszcze jedna nagroda Red Dot, w sumie już ósma na koncie Kabo & Pydo. Jeśli niczego nie przeoczyłem, jest to także pierwsza "czerwona kropka" przyznana polskiemu producentowi sprzętu audio. Nie ukrywam, że od dłuższego czasu ostrzyłem sobie zęby na spotkanie z którymś Fezzem z serii Evolution, ale który wybrać? Ponieważ Silver Lunę, Titanię i phono stage Gaia MM już testowaliśmy, chciałem, aby była to podwójna nowość - nowa obudowa i konstrukcja, której jeszcze nie słuchałem. Padło więc na integrę pachnącą hi-endową klasyką. Przed nami Mira Ceti 300B.
Wygląd i funkcjonalność
Zacznijmy od wyjaśnienia, o co w ogóle chodzi z serią Evolution. Jeśli dobrze się orientuję, chodzi po prostu o wzornictwo i nic więcej. Zwykle w takich przypadkach przyjmuję za pewnik symbole, informacje, a nawet pisownię stosowaną przez producenta, a na jego stronie modele ze starej i nowej serii nazywają się tak samo. Przypięto im tylko etykiety "Evolution" i "Legacy", co dość wyraźnie sugeruje, że opisy i zdjęcia modeli produkowanych dotychczas mają już wyłącznie wartość archiwalną. Podobnie jest na stronach dealerów. Formalnie żadne urządzenia Fezza nie zostały oznaczone dopiskiem "Evolution". Przykładowo, nowa Silver Luna jest więc wciąż Silver Luną, choć wersja produkowana obecnie wygląda zupełnie inaczej. Nie ma czegoś takiego jak "Silver Luna Evolution". Możliwe, że firma nie chciała wprowadzać zamętu, licząc na to, że po pewnym czasie sprzęt wytwarzany w starej formie zostanie zwyczajnie wyparty, wszyscy o nim zapomną i nie trzeba będzie podkreślać, że mamy do czynienia z egzemplarzem z serii Evolution. Równie istotny jest jednak fakt, że zmiana wzornictwa odbyła się niezależnie od wszystkiego innego. Wydawałoby się, że była to znakomita okazja, aby coś tam jeszcze usprawnić, unowocześnić, wprowadzić choćby drobne poprawki w układach elektronicznych, ale spójrzmy tylko na skalę całej operacji. W linii Evolution znajdziemy modele takie jak Silver Luna, Silver Luna Prestige, Titania, Mira Ceti 300B, Mira Ceti 2A3, Lybra 300B, a także końcówkę mocy Titania Power Amplifier i monobloki Mira Ceti 300B Mono Power Amplifier. Do tego dochodzą takie cuda jak tranzystorowy przedwzmacniacz liniowy Sagita, przedwzmacniacze gramofonowe Gaia Mini, Gaia i Gratia oraz wzmacniacz słuchawkowy Omega Lupi. Grzebanie w bebechach każdego z tych klocków mogłoby niepotrzebnie opóźnić całą akcję. Klientów, którzy kupili urządzenia w starej obudowie, na pewno odrobinę ucieszy fakt, że pod względem elektronicznym i brzmieniowym "Evolution" i "Legacy" to to samo.
TEST: Fezz Audio Gaia MM
W tym momencie zapewne spodziewacie się, że w związku z tymi zmianami nowi klienci będą musieli pogodzić się ze znaczną podwyżką. Ale nie. To chyba największe zaskoczenie związane z wprowadzeniem nowej serii - ceny nawet nie drgnęły. Mira Ceti 300B w starszej obudowie kosztowała na przykład 14200 zł i dokładnie tyle kosztuje w nowej. Malkontenci powiedzą, że zmiany w cenniku ogłoszono już wcześniej i to właśnie dzięki temu możemy odnieść wrażenie, że Fezz daje nam ładniejsze obudowy w prezencie. Może tak, może nie, ale nawet jeśli, to chyba nikt nie oczekiwał, że polska manufaktura będzie jedyną, której inflacja nie dosięgnie. Silver Luna w wersji standardowej kosztuje obecnie 6900 zł, a ze wszystkimi opcjami - pilotem, wejściem HT, koszem ochronnym na lampy, modułem Bluetooth, wyjściem dla subwoofera i lampami premium - 9900 zł. Na tle konkurencji, nawet tej dalekowschodniej, to wciąż rozsądna propozycja. A, bądźmy szczerzy, żaden chiński wzmacniacz w porównywalnej cenie nie wygląda tak dobrze. W takie same gniazda, funkcje i akcesoria można uzbroić również bohatera naszego testu i wówczas zapłacimy 17850 zł. Domyślam się jednak, że spora część klientów zaznaczy tylko kilka opcji. Ja wziąłbym na przykład zdalne sterowanie, wejście HT i klatkę na lampy i wówczas do zapłacenia byłoby 15770 zł. Ceny poszczególnych opcji są więcej niż przyzwoite. Moduł Bluetooth kosztuje na przykład 490 zł. O wiele większy problem miałbym z kolorem, bo każda z siedmiu dostępnych wersji wygląda wspaniale. Dystrybutor, którym od niedawna jest pabianicki salon Q21 (polscy producenci sprzętu audio zwykle sami obsługują rodzimy rynek, ale w związku z natłokiem innych obowiązków dla ekipy Fezza było to trudne, dlatego uważam, że jest to świetny ruch), dostarczył do naszej redakcji najbezpieczniejszą, ale i najmniej charakterystyczną wersję srebrną (Moonlight). Do wyboru mamy jeszcze czerń (Black Ice), biel (Republika), przygaszone złoto (Sunlight), bordo (Big Calm), jasną czerwień (Burning Red) i modną ostatnimi czasy butelkową zieleń (Evergreen). Można więc wybrać coś uniwersalnego albo zaszaleć i skorzystać z tego, że oprócz pięknej formy nasz wzmacniacz może mieć jeszcze oryginalny kolor. Mówimy wprawdzie tylko o zewnętrznej "opasce", ale to wystarczy, aby urządzenie robiło wrażenie. Aha, i do żadnego koloru nie trzeba dopłacać.
Swoje spotkanie z nowym Fezzem zacząłem oczywiście od rozpakowywania i już na tym etapie było dla mnie jasne, że polska manufaktura wskoczyła na wyższy poziom. Mira Ceti 300B przyjeżdża do nas w ładnym kartonie, którego zawartość jest ułożona tak, jak robią to producenci audiofilskich gramofonów. Najpierw z precyzyjnie przyciętych kawałków pianki wyławiamy dokumenty, lampy, klatkę ochronną, pilota i dodatkowe akcesoria, takie jak kabel zasilający czy bawełniane rękawiczki, a na samym dole czeka na nas danie główne, zapakowane w płócienny worek. Wygląda to naprawdę bogato. Wzmacniacz, choć odpowiednio ciężki, został osadzony na całkiem wysokich, mocno zaokrąglonych gumowych nóżkach. Po doświadczeniach z lampowcami stojącymi na ostrych kolcach takie proste i skuteczne rozwiązania bardzo mnie cieszą. Lampy zostały ponumerowane, więc nawet laik powinien poradzić sobie z ich montażem. Wystarczy wsadzić każdą z nich na swoje miejsce, pamiętając o tym, aby nie dotykać ich gołymi rękami. Mira Ceti 300B wykorzystuje dwie podwójne triody 6SN7 Electro-Harmonixa i dwie legendarne, bezpośrednio żarzone triody 300B marki Psvane. Nie są to jeszcze najdroższe lampy, jakie można by było w takim wzmacniaczu zamontować, ale jak na podstawową wersję i w ogóle konstrukcję w tej cenie - wypas. Za taki komplet lamp musielibyśmy zapłacić 1228 zł, ale można kombinować dalej. Znam ludzi, którzy zmieniają lampy przed każdym odsłuchem w zależności od nastroju lub muzyki, którą planują skonsumować. Na montażu lamp i podłączeniu kabli proces instalacji opisywanego wzmacniacza zasadniczo się kończy. Mira Ceti 300B ma układ automatycznej regulacji biasu, więc odpada nam zabawa z multimetrem, śrubkami, punktami pomiarowymi lub małymi pokrętełkami i wskaźnikami wychyłowymi. Eksperci powiedzą, że trochę szkoda, ale ja doskonale rozumiem każdą firmę, która stara się uprościć proces użytkowania swoich lampowców, ponieważ część melomanów wciąż boi się tej technologii. No bo czy to bezpieczne? Czy to wybuchnie? Czy trzeba zrobić doktorat z elektroniki, aby w ogóle się za to zabierać? Nie, nie trzeba. I nie, nie wybuchnie.
Na temat wyglądu opisywanego modelu, jak i wszystkich nowych Fezzów, nie ma się nawet co rozpisywać. To jest dzieło sztuki. Jasne, projektanci z Kabo & Pydo wykorzystali tu szereg elementów, które widzieliśmy już w różnych urządzeniach (podstawa obudowy kojarzy mi się między innymi z klockami Cambridge Audio z serii Edge, osłona lamp trąci polskimi wzmacniaczami Egg-Shell, a dwie okrągłe pokrywy transformatorów przywodzą na myśl piecyki Balanced Audio Technology), ale nawet jeśli faktycznie czymś się tutaj inspirowano, wszystkie te elementy spięto w całość w niezwykle elegancki sposób, tworząc coś naprawdę wyjątkowego. Na panelu frontowym - oprócz lamp - widzimy tylko dwa pokrętła (wybór źródła i regulacja głośności) oraz dyskretnie podświetlone logo. Jego niebieskawy blask ujawnia się właściwie dopiero wtedy, gdy patrzymy na włączony wzmacniacz od przodu. Z tyłu w najbardziej rozbudowanej wersji znajdziemy trzy wejścia RCA, wejście HT z hebelkiem aktywującym, antenę Bluetooth z kolejnym przełącznikiem hebelkowym (kiedy nie korzystamy z tej funkcji, w ten sposób można wyłączyć cały moduł), wyjście z przedwzmacniacza, terminale głośnikowe z możliwością wyboru odczepów dla kolumn o impedancji 4 lub 8 Ω, a także trójbolcowe gniazdo zasilające IEC z mechanicznym włącznikiem. Jeżeli zaznaczymy taką opcję, w zestawie otrzymamy również zdalne sterowanie w formie ślicznego, płaskiego pilota. Ma on zaledwie kilka przycisków, więc w większości przypadków będziemy używać go tylko do regulacji głośności, ale przynajmniej nie jest to paskudztwo, które zasługuje tylko na schowanie do szuflady. Dodatkowo w jaśniejszych wersjach kolorystycznych sterownik jest taki jak ten widoczny na zdjęciu, a w ciemniejszych - czarny.
Zamiast komentować to, co widać na zdjęciach, pozwolę sobie na kilka obserwacji związanych z użytkowaniem opisywanej integry. Bardzo spodobało mi się to, że górna powierzchnia obudowy jest zupełnie płaska, pozbawiona niepotrzebnych ozdobników. Dzięki temu po zdjęciu osłony lamp można szybciutko wyczyścić wzmacniacz miękką ściereczką. Zajmuje to dosłownie dwie minuty. Mówię to jako właściciel Unisona Triode 25, którego dokładna konserwacja - z wciskaniem się w ciasne zakamarki pod stalowymi listwami, które pełnią wyłącznie rolę dekoracyjną - zajmuje dobry kwadrans. Ogromny plus należy się polskiej manufakturze również za jakość wykonania. Mira Ceti 300B jest nie tylko pięknym, oryginalnym przedmiotem, ale też porządnym, precyzyjnie złożonym, ciężkim, budzącym zaufanie sercem systemu hi-fi. Nikt nie ma prawa powiedzieć, że coś tu jest nie tak, że jakieś elementy psują ten obraz, że widać tu bezsensowne oszczędności. Miłym dodatkiem jest umieszczona z boku tabliczka, na której ręcznie wypisano numer seryjny oraz imiona osób odpowiedzialnych za złożenie i sprawdzenie danego urządzenia. Dzięki Beato, dzięki Marku. Dobra robota!
Mira Ceti 300B jest nie tylko pięknym, oryginalnym przedmiotem, ale też porządnym, precyzyjnie złożonym, ciężkim, budzącym zaufanie sercem systemu hi-fi. Nikt nie ma prawa powiedzieć, że coś tu jest nie tak, że jakieś elementy psują ten obraz, że widać tu bezsensowne oszczędności.Minusy? Muszę się przyczepić do kilku drobiazgów, z których - z tego, co udało mi się dowiedzieć - część została już zauważona przez producenta i zostanie poprawiona. Pierwszy to włącznik umieszczony z tyłu. Wprawdzie wzmacniacz lampowy i tak powinien stać w widocznym, dobrze wentylowanym miejscu, ale widać, że estetyka wzięła tu górę nad ergonomią. Klatka chroniąca lampy jest metalowa, ale jej przednia część to przezroczyste szkło akrylowe. Dość niestandardowy materiał jak na element urządzenia, które mocno się nagrzewa. Jak taka osłona będzie wyglądała po dłuższym czasie? Nie wiem, ale na pewno trzeba się uzbroić w mięciutką ściereczkę. W przeciwnym razie pleksi szybko się porysuje i zmatowieje. Być może dlatego na czas transportu "szybka" jest z obu stron zabezpieczana folią, ale z tym też wiąże się mała niedogodność. Podczas zdejmowania folia rwie się na połączeniach z elementami metalowymi, a resztki trzeba wydłubywać. Polecam zrobić to wykałaczką. Samo mocowanie osłony również jest wątpliwe. Służą do tego dwie śrubki, które można przykręcić palcami, ale w co dokładnie mają wchodzić, co przytrzymywać? Klatka jest podklejona filcem, co jest akurat fajne, ale nie ma tu ani wyraźnych otworów, ani żadnego mocowania z przodu, więc nawet jeśli przykręcimy te dwie śruby, przednią część osłony wciąż będzie można unieść. Moim zdaniem dobrze byłoby dodać z przodu jakieś zapadki, haczyki, może nawet dwa kołki, a z tyłu wyraźne otwory. Dodatkowo górna część klatki znajduje się bardzo, ale to bardzo blisko czubków lamp mocy - na oko dosłownie centymetr. Wychodzi na to, że bardziej myślano tu o zabezpieczeniu lamp przed dotknięciem niż domowników przed poparzeniem. Na dobrą sprawę nawet z założoną osłoną wciąż można swobodnie sięgnąć do lamp od tyłu. Wątpię, aby którekolwiek dziecko czy zwierzę było aż tak ciekawskie, ale technicznie taka możliwość istnieje. Jak widać, większość mojego zrzędzenia ogranicza się do jednego elementu. Cieszę się jednak, że otrzymałem egzemplarz z klatką, bo bez niej wzmacniacz wyglądałby nudno, a galeria pod testem zawierałaby znacznie mniej niż 25 zdjęć. Mira Ceti 300B stała u mnie dobre trzy tygodnie i do samego końca nie mogłem się na nią napatrzeć. To sprzęt, który miło jest mieć w domu. A czy równie miło się go słucha?
Brzmienie
Odsłuch rozpocząłem od podłączenia polskiego lampowca do opisywanych niedawno Spendorów Classic 2/3. Może nie powinienem przeprowadzać pierwszych prób z wykorzystaniem innego testowanego sprzętu, ale po pierwsze z brytyjskimi monitorami zdążyłem się już oswoić, a po drugie dosłownie kilka dni później miały wrócić do dystrybutora. Postanowiłem wykorzystać ten czas, a odsłuchy z własnymi kolumnami rozpocząć dopiero wtedy, gdy Spendory będą już w trasie. Duże, klasyczne zestawy głośnikowe i przepiękny wzmacniacz bazujący na kultowych triodach 300B, do tego Auralic Aries G1, Marantz HD-DAC1, zasilanie Enerra, okablowanie Fidaty, Albedo i Tellurium Q - brzmi jak wymarzony system do spokojnych, długodystansowych odsłuchów, prawda? Owszem, na pewno do pewnego stopnia, ponieważ na brak ciepła z pewnością nie można było narzekać, i nie mam tu na myśli lipcowych upałów. Dźwięk był stuprocentowo lampowy. Skoncentrowany na średnicy, gęsty, nasycony, może daleki od neutralności, ale wyjątkowo organiczny. I na tym właściwie koniec. O wiele bardziej podobało mi się połączenie Spendorów z Unisonem Triode 25. To też lampa, ale zupełnie inna. Z włoskim wzmacniaczem brzmienie było zdecydowanie ciekawsze, odważniejsze, bardziej dynamiczne, przejrzyste i wciągające. Dla świętego spokoju dałem Fezzowi się wygrzać, a później jeszcze przepinałem kable kilka razy, ale rezultat był taki sam. Dźwięk był zbyt gładki, leniwy, przesłodzony, z niewyraźnymi skrajami pasma i ściśniętą, skoncentrowaną na pierwszym planie przestrzenią. Gdybym zakończył test na tym etapie, mógłbym co najwyżej napisać, że Mira Ceti 300B to stereotypowy lampowiec, który gra ciepło, słodko i uroczo, ale pod wieloma względami nie ma startu nawet do ciut mocniejszych wzmacniaczy lampowych, nie mówiąc już o hybrydach i tranzystorowcach. I wiecie co? Popełniłbym straszliwy, ale to straszliwy błąd.
WYWIAD: Maciej Lachowski - Fezz Audio
Nie od dziś wiadomo, że piecyki dysponujące mocą rzędu kilku, może kilkunastu watów na kanał, a przecież z takim układem mamy tutaj do czynienia, niejako z definicji są kapryśne jeśli chodzi o wybór właściwych zestawów głośnikowych. Każdy właściciel lampowca SET (Single-Ended Triode) wie, że z niewłaściwymi, zbyt wymagającymi kolumnami taki wzmacniacz zagra nawet nie na pół, lecz ćwierć gwizdka i wówczas efekt jest dokładnie taki jak ten opisany wyżej. Nie spodziewałem się, że Spendory Classic 2/3 okażą się tak trudne do wysterowania, ale Fezzowi wyraźnie to nie pasowało. Byłem pewien, że Mira Ceti 300B zacznie śpiewać dopiero z Audiovectorami QR5, które wspaniale dogadują się z konstrukcjami lampowymi, hybrydami i tranzystorami pracującymi w klasie A. Wręcz nie mogłem się tego odsłuchu doczekać. Postanowiłem jednak wykonać jeszcze jeden eksperyment i podłączyłem polską integrę do monitorów Equilibrium Nano, w gruncie rzeczy spodziewając się kolejnej porażki, ponieważ one również nie zostały stworzone z myślą o pracy ze wzmacniaczami o mocy 8 W na kanał. Ku mojemu zaskoczeniu zażarło. Ale to jak! Nie mogłem przysiąść z wrażenia, bo już siedziałem, ale gdybym nie siedział, tobym usiadł.
Na osmolone od lutownicy paluchy Cockinga i Williamsona, jaki piękny dźwięk! Wciąż ciepły, ale daleki od kluchowatości czy przesłodzenia. Gęsty, ale jednocześnie dynamiczny i przejrzysty. Nasycony, ale nie tylko w zakresie średnich tonów, lecz na całej szerokości pasma. Nawet scena stereofoniczna nabrała kształtów i fantastycznie otworzyła się na boki. Wystarczyło zmienić kolumny i stała się magia. Wszystko zaczęło mi w tym dźwięku pasować. Nawet z monitorami Equilibrium, które na pewno nie byłyby moim pierwszym wyborem do kilkuwatowej lampy, system zagrał bezbłędnie, harmonijnie, synergicznie. Pewny siebie Unison Triode 25 zaczął patrzeć na Fezza spode łba (takie spojrzenie testamentem zalatuje). Sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Ze Spendorów dźwięk sączył się leniwie, natomiast po przesiadce na Equilibrium Nano, które grają dziarsko i dynamicznie, ale z pewnym przesunięciem ciężaru w stronę niskich częstotliwości, pojawiła się taka energia, że nawet wysokie częstotliwości zaczęły błyszczeć jak wypolerowane do sesji zdjęciowej lampy. Potwierdziło się to, że wysokiej klasy wzmacniacze lampowe potrafią zaserwować nam znacznie więcej niż rozgotowaną średnicę w analogowym sosie. Czarują nie tylko ciepłem, ale także umiejętnością różnicowania barw na wielu poziomach, delikatnością, szybkością, skrupulatnością, zdolnością oddania najdrobniejszych detali bez jakiegokolwiek wysiłku i łączenia wszystkich tych atutów w niezwykle naturalny sposób. Taki dźwięk jest nie tylko ładny, nie tylko przyjemny, nie tylko charakterystyczny, ale też - a właściwie przede wszystkim - bardzo, bardzo dobry. Mira Ceti 300B jest jednym z takich właśnie wzmacniaczy.
Wysokiej klasy wzmacniacze lampowe potrafią zaserwować nam znacznie więcej niż rozgotowaną średnicę w analogowym sosie. Czarują nie tylko ciepłem, ale także umiejętnością różnicowania barw na wielu poziomach, delikatnością, szybkością, skrupulatnością, zdolnością oddania najdrobniejszych detali bez jakiegokolwiek wysiłku i łączenia wszystkich tych atutów w niezwykle naturalny sposób. Mira Ceti 300B jest jednym z takich właśnie wzmacniaczy.Nie wiem, czy jest sens opisywać to, co stało się, gdy opisywana integra wylądowała w drugim systemie, w towarzystwie Auralica Vega G1, Audiovectorów QR5 i okablowania wartego więcej niż sam wzmacniacz. Napomknę więc tylko o tym, że scena stereofoniczna była fenomenalna, z rewelacyjnym odwzorowaniem akustyki poszczególnych nagrań i dźwiękami dobiegającymi nieraz z boku, a nawet zza mojej głowy, a niskie tony były bardziej energiczne i zapuszczały się jeszcze niżej, niż spodziewałem się, mając na uwadze to, co polski lampowiec wyprawiał w połączeniu z monitorami Equilibrium Nano. Resztę możecie sobie wyobrazić. Może nawet tak będzie lepiej, bo wydaje mi się, że w tworzeniu audiofilskiej poezji nie jestem mistrzem. Wnioski z tych odsłuchów są trzy. Pierwszy - Mira Ceti 300B to wyborny wzmacniacz i wspaniały reprezentant swojego gatunku. Jeżeli komuś wydawało się, że takie piecyki potrafią budować tylko Japończycy, Francuzi albo Amerykanie, najwyższy czas zrewidować swoje poglądy. Drugi - wybór właściwych kolumn to podstawa, ale wcale nie trzeba z góry skreślać wszystkich modeli o skuteczności niższej niż 90 dB. Pewnie, można zacząć od producentów, których zestawy głośnikowe od dawna mają opinię "dobrych do lampy", ale nie jest to jedyna droga. Mira Ceti 300B wcale nie jest koszmarnym słabeuszem. Wymaga jedynie odrobiny wyrozumiałości i wyczucia. Nie jest też wzmacniaczem grającym ciepło, ciężko i ciemno, więc przy wyborze pozostałych elementów toru sugerowałbym celować raczej w urządzenia o neutralnym brzmieniu, a przynajmniej od nich zacząć. Po kilku eksperymentach będziecie już wiedzieli, w którą stronę należy pójść. Jeśli się nad tym zastanowić, dokładnie tak samo postępowalibyśmy z mocnym wzmacniaczem tranzystorowym. Ba! Z Fezzem może być nawet łatwiej, bo jeśli towarzystwo mu się nie spodoba, będzie to słychać bardzo, bardzo wyraźnie. Trzeci wniosek jest natomiast taki, że Mira Ceti 300B jest nie tylko udanym, ładnym klockiem, w którym rolę wisienki na torcie pełni fakt, że został od podstaw zaprojektowany i wyprodukowany w Polsce. Oj nie. To jest, moi drodzy, dopiero początek. Kapitalny wygląd, wysoka jakość wykonania, możliwość zamówienia egzemplarza z wybranymi przez nas opcjami i w oryginalnym kolorze - to tylko kolejne warstwy biszkoptu i kremu. Wisienką jest brzmienie. Na moje ucho godne wzmacniaczy w cenie nie do, ale od piętnastu tysięcy złotych w górę.
Budowa i parametry
Fezz Audio Mira Ceti 300B to lampowy wzmacniacz zintegrowany dysponujący mocą 8 W na kanał. W stopniu wyjściowym zastosowano legendarne bezpośrednio żarzone triody 300B marki Psvane, po jednej na kanał, natomiast w przedwzmacniaczu pracują dwie podwójne triody 6SN7 Electro-Harmonixa. Mamy więc do czynienia nie tylko ze wzmacniaczem opartym w całości na triodach, ale także z konstrukcją Single Ended z lampami mocy pracującymi w układzie push-pull w klasie A. Tu od razu mała ciekawostka. Konfigurując swój wzmacniacz, z dostępnych opcji możemy wybrać także lampy premium. Ani na stronie producenta, ani w opisach dealerów nie udało mi się jednak znaleźć informacji, co dokładnie kryje się za tym pojęciem. Wydawałoby się, że 300B Psvane i 6SN7 Electro-Harmonixa to bardzo przyzwoity zestaw. Skontaktowałem się więc z producentem i od razu uzyskałem odpowiedź na swoje pytanie - są to 300B Full Music z niklowaną anodą oraz Psvane CV181 Treasure Mark II zamiast 6SN7. Taka konfiguracja, podobnie zresztą jak ta standardowa, została wybrana przez producenta na podstawie odsłuchów. Lampy premium możemy oczywiście kupić później, jednak jeśli macie przeczucie, że prędzej czy później i tak się na to zdecydujecie, warto zaznaczyć tę opcję już na etapie składania zamówienia. Para 300B Full Music kosztuje 1250 zł, za dwie Psvane CV181 Treasure Mark II zapłacimy 885 zł, co daje 2135 zł, a dopłata za lampy premium wynosi tylko 1100 zł. Chodzi oczywiście o to, że nie płacimy wówczas za standardowy zestaw lamp. Mając na uwadze potencjalne korzyści brzmieniowe, nie zastanawiałbym się nad tym ani sekundy. Aby dostać się do wnętrza, należy usunąć plomby gwarancyjne i odkręcić podstawę mocowaną dwunastoma śrubami. Jak to w klasycznych lampowcach, jest tu trochę pustawo, ale przynajmniej nikt nie przyczepi się, że przewody są prowadzone byle jak. Wyraźnie widać nawet te, które pozostawiono na wypadek, gdyby w przyszłości właściciel zechciał dołożyć do swojej integry jakieś opcjonalne moduły (wolne miejsca na gniazda zabezpieczono gumowymi zaślepkami). W oczy rzucają się oczywiście dwa transformatory zasilające - jeden duży, drugi mały. Dodajmy do tego kolejne dwa trafa wyjściowe zamontowane po drugiej stronie i wychodzi na to, że Mira Ceti 300B jest integrą, w której toroidów jest tyle samo, co lamp. Mówimy oczywiście o transformatorach wykonanych we własnym zakresie, co w świecie wzmacniaczy lampowych jest bardzo wysoko cenione.
Werdykt
Przystępując do tego testu, byłem jednocześnie ciekawy i pełen obaw. Bardzo chciałem pobawić się jednym z nowych wzmacniaczy Fezza, dokładnie go obejrzeć, sprawdzić i posłuchać w kontrolowanych warunkach, ale brałem pod uwagę ryzyko, że stworzenie audiofilskiego, w zasadzie hi-endowego piecyka bazującego na kultowych triodach 300B to dla polskiej firmy za dużo. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że powinienem był wymazać lub przynajmniej zmodyfikować obraz podlaskiej manufaktury, jaki utrwalił się w mojej głowie po testach Silver Luny, Titanii i Gai MM. Zmieniło się bowiem prawie wszystko. Zostały transformatory, opracowane wcześniej układy elektroniczne, ciekawe pomysły i zamiłowanie do lamp, ale wzornictwo, obudowy, opakowania, a nawet fabryka, w której powstaje sprzęt Fezz Audio - wszystko to jest całkowicie nowe. I zdecydowanie lepsze. Mira Ceti 300B jest wzmacniaczem, który w swojej kategorii wymiata nawet bardziej niż Silver Luna w segmencie lampowców za rozsądne pieniądze. O ile bowiem dla Silver Luny można jeszcze znaleźć rywali w porównywalnej cenie (większość z nich to chińska masówka wyglądająca jak dzieło spawacza, któremu koledzy dosypali coś do herbaty, ale okej - są), o tyle dla opisywanego modelu konkurencja prawie nie istnieje. W teorii owszem, ale na papierze nie widać tego, co najważniejsze - dźwięku. A ten jest, jak na integrę za te pieniądze, obłędny. Najbliższe znane mi urządzenie, które wytrzyma porównanie z Fezzem pod względem dizajnu, jakości wykonania i brzmienia, a do tego jest mu w pewnym sensie bliskie duchowo, to Unison Research Preludio. Mały, słodki i niedoceniany piecyk, który w odpowiednim towarzystwie potrafi zaśpiewać wprost urzekająco. Mira Ceti 300B też ma ten dar, ale pod wieloma względami jest jeszcze fajniejsza. Strach pomyśleć, co by się działo, gdybym otrzymał do testu wersję z lampami premium, bo dla mnie już standardowa wersja jest wzmacniaczem w pełni zasługującym na miano hi-endowego.
Dane techniczne
Lampy: 2 x 300B, 2 x 6SN7
Moc wyjściowa: 2 x 8 W/4-8 Ω
Wejścia analogowe: 3 x RCA
Zniekształcenia: < 0,4%
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 45 kHz (-3 dB)
Regulacja biasu: automatyczna
Opcje: zdalne sterowanie, wejście HT, osłona lamp, moduł Bluetooth 5.0, wyjście pre-out
Pobór mocy: 115 W
Wymiary (W/S/G): 20/42/38 cm
Masa: 19,5 kg
Cena: 14200 zł (wersja podstawowa)
Konfiguracja
Spendor Classic 2/3, Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Garfield
Wygląda na produkt na światowym poziomie. To cieszy. Po ostatnim Audio Video Show można było przeczytać pozytywne komentarze zagranicznych dziennikarzy audio na temat nowych urządzeń Fezza. Dostrzegam tu pewne podobieństwo do podejścia do projektowania i pozycjonowania produktów przez holenderską Prima Lunę. Rozsądnie wycenione produkty dobrej jakości, przyjazne dla użytkownika (automatyczna kalibracja prądu podkładu, zdalne sterowanie). Kolumny, które lubię, nie nadają się do wzmacniaczy SET, ale gdybym szukał takowego, Fezz zapewne byłby na liście do odsłuchu.
0 Lubię
Komentarze (1)