Rose RA180
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Niewielu producentom udało się wejść na rynek sprzętu audio z takim przytupem, z jakim zrobiła to marka Rose. Nie dziwi to jednak nikogo, kto miał styczność z jej urządzeniami, takimi jak streamery RS150 i RS250 lub opisywany na łamach naszego magazynu system all-in-one RS201E. Koreańscy projektanci postawili na bezkompromisową nowoczesność i wysoką jakość wykonania. Eleganckie i minimalistyczne obudowy, kolorowe ekrany dotykowe zajmujące praktycznie całą przednią ściankę, kompatybilność z większością popularnych serwisów i usług strumieniowych, ogromne możliwości konfiguracji sprzętu i porządne podzespoły przekładające się na audiofilski dźwięk - czego chcieć więcej? Chyba tylko wzmacniacza, który nie tylko pasowałby do takiego źródła gabarytowo i wizualnie, ale także pozwoliłby wykorzystać jego pełny potencjał.
Powstanie takiej integry było tylko kwestią czasu. Wyobrażałem sobie, że będzie to wybitnie progresywna konstrukcja z czymś w rodzaju wydajnego procesora usuwającego zniekształcenia i dopasowującego parametry pracy końcówki mocy do charakterystyki kolumn. Sądziłem, że będzie to wzmacniacz wyglądający niepozornie i tajemniczo, może z jednym spłaszczonym pokrętłem z wgłębieniem na palec albo, wzorem strumieniowców, ogromnym ekranem dotykowym, na którym oprócz kluczowych informacji będzie można wyświetlić grafikę z wskaźnikami wychyłowymi albo lampami elektronowymi. Ale nie. RA180 to coś zupełnie innego, choć nie mniej intrygującego. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia i od razu wiadomo, że jest to coś więcej niż kolejny drogi, ale nudny wzmacniacz. Pytanie tylko, czy za nieprzeciętnym wyglądem stoi coś więcej. Innymi słowy, czy to rasowa, audiofilska integra, czy może urządzenie tyleż efektowne, co nie wywołujące żadnych emocji podczas odsłuchu. Postanowiłem to sprawdzić.
Wygląd i funkcjonalność
Urządzenie przyjeżdża do nas w dużym pudełku, którego masa była dla mnie pierwszym sygnałem, że być może RA180 to coś więcej niż tylko kolejny wzmacniacz pracujący w klasie D i grający z grubsza tak samo jak większość podobnych konstrukcji, bez względu na to, czy kosztują cztery, osiem, czy trzydzieści tysięcy złotych. Karton ważył prawie dwadzieścia kilogramów, a ponieważ jeszcze przed wypożyczeniem sprzętu wiedziałem, że w środku nie ma dwóch wielkich transformatorów toroidalnych ani innego żelastwa, uznałem, że za większość tej masy musi odpowiadać pancerna obudowa. I nie pomyliłem się, ale o tym później. Dość zaskakujący był również dołączony do wzmacniacza komplet akcesoriów. Przewód zasilający jest standardowy, pilot - bardzo elegancki i wykonany w całości z metalu, ale jeszcze bardziej zainteresował mnie worek ze złoconymi podkładkami. Producent radzi stosować je podczas podłączania kabli głośnikowych zakończonych wtykami widełkowymi. Ot, dla bezpieczeństwa, aby nic się nie rysowało i nie wyginało. Nie wiem, czy do tych zaleceń zastosują się posiadacze przewodów zakończonych kosztownymi widełkami skonstruowanymi tak, aby zapewnić jak najlepszy kontakt. Powszechnie znane są przecież wypracowania na temat niezakłóconego przepływu prądu, a tu bach - worek z podkładkami, które na pierwszy rzut oka tylko kolorem różnią się od tych, jakie można kupić w sklepach z artykułami metalowymi. Na szczęście do montażu bananów nie będą nam potrzebne żadne przejściówki. W zestawie znajdziemy jeszcze zaślepki na nieużywane gniazda RCA, przewód jack-jack dla triggera oraz drugi bardzo podobny, ale zakończony odbiornikiem podczerwieni. Ale serio, czy ktoś naprawdę będzie chciał zamknąć taki wzmacniacz w komodzie pod telewizorem? Szczerze wątpię, ale jeśli macie takie marzenie, dzięki przedłużaczowi wciąż będziecie mogli sterować nim za pomocą pilota. Alternatywnie można również skorzystać z aplikacji Rose AMP Connect, ponieważ koreańska integra ma wbudowany moduł Wi-Fi. Streamować nie streamuje, z żadnym serwisem muzycznym się nie połączy, ale jeżeli nie lubicie szukać pilota, wiedząc, że telefon jest zawsze pod ręką, voilà (...szek, grubasie, kiedy nowy Bomba?!).
TEST: Rose RS201E
RA180 faktycznie jest stosunkowo duży i ciężki, jednak największe wrażenie zrobiła na mnie precyzja, z jaką wykonano i zmontowano jego obudowę. Powiem krótko - mistrzostwo. Szczególnie spodobało mi się połączenie dwóch grubych, srebrnych, aluminiowych płyt (panel frontowy i pokrywa) z czarnymi boczkami wyglądającymi jak spłaszczone radiatory. Duże otwory wentylacyjne zabezpieczone drobną siateczką skojarzyły mi się z tymi, jakie widziałem w Luxmanie L-509X. Niewykluczone, że Japończycy uznaliby to porównanie za obraźliwe, ale nic na to nie poradzę. Co najlepsze, wrażenie obcowania z dopracowanym sprzętem nie pryska, gdy zaczniemy bawić się licznymi pokrętłami i przełącznikami. Jeśli chodzi o wzornictwo, odkładając na bok kwestie techniczne i subiektywne odczucia, trzeba przyznać, że koreańscy konstruktorzy pojechali po bandzie. Moda na sprzęt utrzymany w stylu retro trwa w najlepsze i dotyczy to zarówno elektroniki, jak i zestawów głośnikowych, ale o ile wielu producentów może po prostu odgrzebać szkice sprzed pięćdziesięciu lat, o tyle młode firmy nie mają czego wskrzeszać, do czego nawiązywać. Chcąc podczepić się pod boom na vintage'owe audio, mogą jednak swobodnie łączyć ze sobą różne ciekawe elementy charakterystyczne dla elektroniki z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, a nawet dodać do nich coś od siebie.
Tak właśnie powstał RA180, a przynajmniej to, co wzbudziło największe emocje i kontrowersje, czyli forma jego przedniej ścianki. Na brodę Merlina, ileż tu się dzieje! Zupełnie jakby projektanci chcieli wykorzystać tu wszystkie manipulatory, których używanie sprawia nam czystą, fizyczną radość. Wzmacniacz został więc dosłownie obsypany pokrętłami, hebelkami i suwakami. Czy są one potrzebne? Audiofilom wyznającym zasadę minimalnej ingerencji w sygnał i dążącym do skracania toru audio prawdopodobnie nie. Co innego jeżeli uważacie, że nawet jeśli część z tego wyposażenia pozostanie nieużywana, to lepiej je mieć, niż nie mieć. Idąc od lewej, widzimy tu duże pokrętło z prostą poprzeczką do wyboru źródła, a następnie regulatory podzielone na trzy okienka. Każda sekcja ma własną tabliczkę z bursztynową diodą i wyłącznik, dzięki któremu możemy w pewnym sensie "zapamiętać" ustawienia. Na górze znalazła się regulacja barwy i balansu, natomiast niżej umieszczono dwa pokrętła do regulacji wbudowanej zwrotnicy (o tym za chwilę) i phono stage'a. Dalej widzimy dwa wychyłowe dla prawego i lewego kanału. Ich pionowa orientacja jest mało intuicyjna, ale poziomo by się nie zmieściły.
Sąsiadem okrągłych okienek jest bowiem coś, co należałoby nazwać zespołem potencjometru. Duże pokrętło jest bowiem połączone z pięknie wyeksponowanymi kołami zębatymi połączonymi z poziomą skalą z czerwonym paskiem poruszającym się na kolejnej doskonale widocznej listwie zębatej. Wszystko to jest oczywiście odpowiednio podświetlone, a żeby do środka nie dostawały się zabrudzenia, mechanizm zamknięto za szybką. Efekt jest porażający. Zespół potencjometru wygląda jak luksusowy zegarek automatyczny w powiększeniu. Co więcej, ponieważ poziom głośności pokazywany jest na poziomej skali, samo pokrętło nie musi mieć żadnego nacięcia ani diody. I tak, zgadliście - gdy korzystamy z pilota, cała ta maszyneria wprawiana jest w ruch, czemu towarzyszą odgłosy, którym chyba najbliżej do systemu obracającego ramieniem w gramofonie z automatyką. Wszystko to oczywiście kolejny nie do końca potrzebny bajer, ale - co tu dużo ukrywać - naprawdę fajny. A to jeszcze nie koniec, ponieważ za potencjometrem znalazły się jeszcze włącznik (to akurat zwyczajny, płaski przycisk - co za niewykorzystana okazja!), zakrzywiony ząb aktywujący tryb Pure Direct (hurtowe ominięcie wszystkich regulatorów), przełącznik służący do wyboru wyjść głośnikowych oraz trzy hebelki - przyciemnienie podświetlenia, filtr subsoniczny i szybkie wyciszenie.
Jeśli myśleliście, że tylna ścianka opisywanego wzmacniacza będzie znacznie skromniejsza, jesteście w błędzie. Podobnie jak z przodu, tutaj również ciężko jest znaleźć choćby kilka centymetrów wolnego miejsca. Na pewno można by było przysunąć poszczególne gniazda do siebie, aby zrobić miejsce na sekcję cyfrową, jednak koreańscy konstruktorzy postawili na coś zupełnie innego - dostępne są tylko złącza analogowe, za to rozstawiono je tak szeroko, że nawet posiadacze grubych kabli z masywnymi wtykami nie powinni mieć powodów do narzekania. Z prawej strony umieszczono gniazdo zasilające, dodatkowy zacisk uziemiający , gniazda triggera i odbiornika podczerwieni oraz przycisk, za pomocą którego możemy ponownie aktywować bezpiecznik, gdy z jakiegoś powodu zadziała. Z lewej znalazła się sekcja wejść i wyjść analogowych, a w niej wejście gramofonowe z przełącznikiem MM/MC i zaciskiem uziemiającym, dwa wejścia RCA, bezpośrednie wejście do końcówki mocy (oznaczone jako "Line-3", co może być mylące, dlatego producent dodał do niego plastikową nakładkę z napisem "bypass"), pojedyncze wyjście dla subwoofera, wejście zbalansowane w formie pary gniazd RCA i zaślepkę, za którą znajduje się złącze serwisowe. Producent najwyraźniej nie przewiduje, aby posiadacze opisywanej integry szukali dla niej partnera w postaci zewnętrznej końcówki mocy, ponieważ nie wyposażył jej w wyjście z przedwzmacniacza. W kontekście tego, o czym przeczytacie za chwilę, nie wydaje się to dziwne.
Najbardziej intrygującym elementem wyposażenia tylnego panelu RA180 są terminale głośnikowe. I nie chodzi mi wcale o ich kształt, ale o liczbę - jest ich aż 16. Ki czort? Czyżbyśmy mieli do czynienia z amplitunerem kina domowego udającym vintage'owy wzmacniacz dwukanałowy? Nie. Sprzęt jest jak najbardziej stereofoniczny, ale w tym momencie porzucamy tradycyjne rozwiązania i teleportujemy się do teraźniejszości, a wszystko to za sprawą zastosowanej w tym modelu końcówki mocy. Rose pracuje w klasie AD, która zdaniem producenta łączy zalety klasy A, AB i D. Ma to zapewniać liniowe przetwarzanie sygnału przy zerowym poziomie zniekształceń. Z jakiegoś powodu zamiast dwóch modułów wzmocnienia koreańscy projektanci zdecydowali się wpakować do środka aż cztery - po dwa na lewy i prawy kanał. A ponieważ jeden taki moduł oferuje aż 200 W przy 4 lub 8 Ω, po zmostkowaniu, co odbywa się w trybie BTL (Bridge-Tier Load), dostajemy 400 W na kanał. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby poszczególne moduły rozdzielić. Po co? Ano na przykład po to, aby zasilać nasze kolumny w bi-ampingu (o ile oczywiście są one wyposażone w podwójne gniazda).
Tutaj do gry wchodzą pokrętła opisane jako "H/F Crossover". Jeżeli skorzystamy z odpowiednich gniazd na tylnej ściance wzmacniacza, podłączając sekcję wysokotonową naszych kolumn do terminali "H/F Speaker Out", a nisko-średniotonową do tych opisanych po prostu jako "Speaker Out", zyskamy możliwość kontrolowania częstotliwości podziału w zakresie od 600 Hz do 6 kHz, a także wzmocnienia (gain) dla sekcji wysokotonowej, co w praktyce oznacza przejęcie kontroli nad strojeniem kolumn bez używania standardowych regulatorów barwy. Kosmos. W ten sposób ze standardowych czterech terminali głośnikowych robi się osiem, a ponieważ mamy jeszcze podział na kolumny A i kolumny B, wychodzi szesnaście. Nie jestem pewien, jak daleko można się posunąć w zabawie z tą wbudowaną zwrotnicą, ponieważ w większości zestawów głośnikowych sygnał i tak przechodzi później przez filtr, z tą różnicą, że dla sekcji wysokotonowej osobno (tu odcinane są niskie częstotliwości), a dla średnio-niskotonowej - osobno (analogicznie tu wycinana jest góra pasma). Jeżeli częstotliwość podziału w naszych kolumnach ustalono na 4 kHz, a korzystając z bi-ampingu i ustawiając częstotliwość podziału we wzmacniaczu na 2 kHz, na logikę w tym przedziale powinna powstać dziura. Rzecz jasna częściowo, ponieważ klasyczne, pasywne zwrotnice w kolumnach nie tną pasma laserem (odbywa się to przy jakimś tam nachyleniu, na przykład 12 dB/oktawę), ale wciąż jest to dublowanie pewnego elementu toru, co sprawia, że nie do końca rozumiem sens korzystania z tego systemu, może poza sytuacją, w której we wzmacniaczu ustawiamy częstotliwość podziału bliską lub identyczną z tą w kolumnach, delikatnie ingerując w ten fragment pasma i natężenie wysokich tonów. W standardowej sytuacji, gdy dysponujemy zestawami głośnikowymi wyposażonymi w pojedyncze terminale, powinniśmy skorzystać z czterech gniazd w RS180, opisanych jako "BTL +" i "BTL -".
Zamiast dwóch modułów wzmocnienia koreańscy projektanci zdecydowali się wpakować do środka aż cztery - po dwa na lewy i prawy kanał. A ponieważ jeden taki moduł oferuje aż 200 W przy 4 lub 8 Ω, po zmostkowaniu, co odbywa się w trybie BTL (Bridge-Tier Load), dostajemy 400 W na kanał.Czas omówić minusy. Pierwszym jest brak wyjścia słuchawkowego. To aż dziwne, że producent tak mocno przyłożył się do wejścia gramofonowego, oprócz obsługi wkładek MM i MC dając użytkownikowi nawet możliwość regulacji parametrów pracy wbudowanego phono stage'a, a gniazda dla nauszników nie przewidział. Biorąc pod uwagę to, że w streamerach Rose'a również takiego wyjścia nie uświadczymy (co byłoby trudne, ponieważ przedni panel jest tam jednym wielkim ekranem dotykowym), coś mi podpowiada, że w niedalekiej przyszłości firma zaprezentuje oddzielny, mocno wypasiony wzmacniacz słuchawkowy ze złączami wszystkich gatunków i rodzajów. Drugi minus (choć mnie się to akurat spodobało) to fakt, że w egzemplarzu dostarczonym do testu nóżki były inne niż na zdjęciach producenta. Tam wyglądały znacznie poważniej i miały złote pierścienie, natomiast nasz RA180 miał znacznie bardziej dyskretne, srebrne nóżki, które jednak wciąż prezentują się świetnie i zostały oznaczone firmowymi emblematami od dołu. Niby to szczegół, nikt tego nie zauważy, a cieszy. Nie uniknięto jednak drobnej wpadki na tylnej ściance. Złącza wejściowe i wyjściowe opisano jako "balance input" i "unbalance input" (zabrakło litery "d"). Największy problem jest jednak taki, że koreański wzmacniacz budzi kontrowersje nie tylko swoim wyglądem, ale także architekturą wewnętrzną. Nie dość, że zdecydowano się na nowoczesne układy pracujący w klasie D, to jeszcze zaimplementowano je w taki sposób, że do wyboru mamy albo bi-amping, albo pracę w trybie zmostkowanym. Obecność szesnastu terminali głośnikowych na tylnej ściance mówi sama za siebie, a w połączeniu z masą przełączników i pokręteł na panelu frontowym sprawia to wrażenie, że mamy do czynienia ze steampunkowym statkiem kosmicznym. Powiedzieć, że ten wzmacniacz jest przekombinowany, to tak jak nie powiedzieć nic. Czy to wszystko jest potrzebne? Oczywiście nie, co nie zmienia faktu, że na widok RA180 twarz wielu osób w mgnieniu oka zamienia się w tę emotkę z serduszkami w oczach. Skoro jednak i tak idziemy w styl vintage, to ja zamiast pokręteł do obsługi zwrotnicy wstawiłbym okienko, za którym żarzyłyby się jakieś podwójne triody, a zamiast skomplikowanej końcówki mocy pracującej w klasie D - solidny, tranzystorowy układ dual mono z dwoma transformatorami toroidalnymi i stopniem mocy pracującym w klasie AB. RA180 jako audiofilska hybryda to byłoby coś. A może jednak zmostkowana klasa D i 400 W na wyjściu sprawią, że zmienię zdanie?
Brzmienie
Wygląd zewnętrzny koreańskiej integry automatycznie czyni ją urządzeniem z gatunku "kochaj albo rzuć". Jeśli jednak chodzi o brzmienie, jest dokładnie odwrotnie. Można nawet powiedzieć, że o ile w sferze wzornictwa projektanci poszli na całość, zapewne licząc się z tym, że tak ekstrawagancki sprzęt spolaryzuje audiofilską społeczność, o tyle w warstwie dźwiękowej wszystko jest na swoim miejscu. Moim zdaniem jest to zdecydowanie dobra wiadomość, ponieważ patrząc na te wszystkie przełączniki i pokrętła, podłączając kable głośnikowe do dziwnie opisanych gniazd, analizując nietypową architekturę wewnętrzną tego piecyka i mając w pamięci to, że sama marka Rose została powołana do życia przez firmę Citech, która działa głównie w sektorze IT, zacząłem obawiać się, że RA180 będzie grał nienaturalnie i "cyfrowo". Otóż nie, a przynajmniej nie do końca. Powiedziałbym raczej, że jest to urządzenie, które potrafi pokazać wiele zalet klasy D, wyciągając z niej w zasadzie wszystko, co najlepsze. Szczególnie ciekawe jest jednak to, że zamiast równać wszystko zera w pogoni za stuprocentową neutralnością i uniwersalnością, koreańscy inżynierowie pozostawili tu całe mnóstwo elementów, na których można zawiesić ucho, które nadają brzmieniu smak, a koniec końców i tak kapitalnie się równoważą. Dźwięk jest na tyle uniwersalny, abyśmy mogli z przyjemnością słuchać każdej muzyki i łączyć Rose'a z dowolnymi kolumnami, ale w żadnym razie nie nudny.
Spoglądając do tabeli danych technicznych i widząc moc 400 W na kanał w trybie BTL, nie sposób nie zwrócić uwagi na dynamikę. W tym aspekcie RA180 na pewno nikogo nie rozczaruje. Powiedzmy wprost - ten wzmacniacz może miotać kolumnami jak szatan. Na szczęście nie podkreślano tego poprzez wyskalowanie potencjometru w taki sposób, aby dźwięk rozsadzał nam głowę, gdy tylko czerwony pasek na poziomej skali ruszy się odrobinę w prawo. Ogromna moc koreańskiego wzmacniacza w codziennym słuchaniu objawia się raczej jako perfekcyjna kontrola nad tym, co w danym momencie dzieje się z membranami. Taki zapas watów sprawia, że brzmienie staje się niezwykle pewne, zwarte, szybkie, pozbawione luzów. Wyjątkowo dobrze słychać to w zakresie niskich tonów. Bas jest niski, równy, ma bardzo przyjemną barwę i mimo pewnego zmiękczenia, do czego jeszcze wrócimy, zawsze wyrabia się na zakrętach. Odnoszę wrażenie, że średnie i wysokie częstotliwości również w jakiś sposób korzystają na tym, że RA180 to w istocie mała elektrownia. Wokale są bowiem czytelne i wyraziste, a góra pasma klarowna, rozdzielcza, odpowiednio doświetlona i dźwięczna. Wszystko to sprawia, że odbieramy brzmienie koreańskiej integry jako przekonujące, prawdziwe, pozbawione ciemnych zakamarków, w których może czaić się coś, czego nie dane nam było usłyszeć. Chwilami czułem się tak, jakby opisywany wzmacniacz wyciągał pewne detale z dalszych planów i wypychał je do przodu. Ot, żebym miał pewność, że nic mnie nie ominie. Może nie jest to do końca naturalne, ale za to bardzo efektowne. Właściwie jedyną niewiadomą jest to, czy w danym nagraniu RA180 znajdzie mnóstwo takich godnych podkreślenia smaczków, czy postanowi niczego nie eksponować. Po kilku dniach doszedłem do wniosku, że klucz jest prosty - im lepiej zrealizowany i bardziej interesujący będzie odtwarzany materiał, tym bardziej Rose przyłoży się, by wycisnąć z niego ostatnie soki. Nudne nagrania pozostaną nudne, ale jeśli będziecie mieli okazję zmierzyć się z tym wzmacniaczem, sięgnijcie po audiofilskie samplery i sprawdźcie, co się będzie działo. U mnie za każdym razem była to jazda na turbodopalaczu.
RA180 ma jednak drugą, bardziej ludzką twarz. Podobnie jak większość konstrukcji pracujących w klasie D, lubi on to i owo wygładzić, co znów odbija się na wszystkich zakresach częstotliwości i niemal każdym aspekcie prezentacji. Wiem, że nie wszyscy lubią ten rodzaj ocieplania i zmiękczania dźwięku, jednak kiedy mamy do czynienia ze wzmacniaczem oferującym taki poziom dynamiki i przejrzystości, jest to jak najbardziej wskazane, pożądane, a może nawet niezbędne do tego, aby sesje odsłuchowe mogły trwać dłużej niż piętnaście minut. No właśnie - czy tak naprawdę mamy do czynienia z ociepleniem? Na pewno nie takim jak w przypadku wzmacniaczy lampowych lub tranzystorowców pracujących w klasie A, a także niektórych, przeważnie brytyjskich, monitorów z polipropylenowymi wooferami i miękkimi kopułkami średniotonowymi. O wiele bardziej pasują mi tu słowa "gładkość", "miękkość" i "zaokrąglenie". Zupełnie jakbyśmy zaczynali od bezkompromisowo szybkiego, konkretnego i twardego brzmienia, a następnie wzięli drobniutki papier ścierny i delikatnie wypolerowali krawędzie każdego dźwięku, aby upewnić się, że podczas odsłuchu z uszu nie popłynie nam krew. Nie będę zdziwiony, jeśli część słuchaczy już po kilku minutach uzna, że RA180 jest wzmacniaczem o kulturalnym, muzykalnym, wręcz analogowym usposobieniu. Ja odwróciłem tę kolejność, zaczynając opis od dynamiki i przejrzystości, ale równie dobrze mógłbym zrobić odwrotnie. Która twarz koreańskiego wzmacniacza jest ważniejsza? Która warstwa uzupełnia którą? Chyba musicie zdecydować sami.
Podobnie jak większość konstrukcji pracujących w klasie D, lubi on to i owo wygładzić, co znów odbija się na wszystkich zakresach częstotliwości i niemal każdym aspekcie prezentacji. Wiem, że nie wszyscy lubią ten rodzaj ocieplania i zmiękczania dźwięku, jednak kiedy mamy do czynienia ze wzmacniaczem oferującym taki poziom dynamiki i przejrzystości, jest to jak najbardziej wskazane, pożądane, a może nawet niezbędne do tego, aby sesje odsłuchowe mogły trwać dłużej niż piętnaście minut.Jedynym elementem funkcjonującym w oderwaniu od tego, o czym napisałem wyżej, jest przestrzeń. Niezwykle obszerna, wciągająca i prawdziwie trójwymiarowa. Jeżeli cenicie sobie otwarte, napowietrzone brzmienie wypełniające pokój po same ściany, jeśli od czasu do czasu lubicie obserwować pewne dźwięki w zupełnie niespodziewanych miejscach, na przykład z boku głowy lub nawet za nią, będziecie zachwyceni. RA180 rozmieszcza źródła pozorne z taką swobodą, jakby to było coś normalnego, ale ja po raz kolejny miałem wrażenie, że uczestniczę w prezentacji, do której ktoś wcześniej specjalnie przygotował nagrania, aby brzmiały bardziej spektakularnie. I podobnie jak w przypadku wspomnianego wcześniej efektu "wyciągania" detali na pierwszy plan, znów nie jestem pewien, jak to ocenić. Jeśli bowiem chcemy trzymać się oryginału i dążyć do tego, aby sprzęt pokazywał prawdę o muzyce, taki proceder powinniśmy postrzegać jako coś niepożądanego, negatywnego. Kiedy jednak trafimy na utwór, któremu zawsze tej swobody brakowało, które zawsze brzmiało zbyt ciasno, gęsto, z przestrzenią "do środka", ciężko się nie uśmiechnąć, a czasami wręcz nie zachwycić. Zaznaczam jednak, że efekt - po raz kolejny - jest mocno uzależniony od charakteru i jakości danego nagrania, a także od naszej indywidualnej oceny tego, co dzieje się ze stereofonią. Jedni powiedzą, że jest to kombinowanie, sztuczne rozpychanie sceny na boki albo wręcz cyfrowy efekt rodem z soundbarów, dla innych natomiast taka przestrzeń będzie spełnieniem marzeń. Ba! Wiele zależy także od sprzętu towarzyszącego. Wybierając zestawy głośnikowe, nie zawsze potrafimy przewidzieć, jak zareagują na zmianę wzmacniacza albo czy w przyszłości delikatnie nie zmienią się nasze własne wymagania wobec systemu. Bas można uzupełnić za pomocą subwoofera, pasmo można naginać poprzez wymianę kabli, ale jeżeli nasze kolumny nie chcą otoczyć nas dźwiękiem i budują scenę stereofoniczną raczej "do siebie" niż w jakimkolwiek innym kierunku, niezwykle trudno jest zmusić je do zmiany stanowiska. RA180 to potrafi. I nie będę zaskoczony, jeśli w kilku sytuacjach odsłuch zakończy się decyzją o zakupie już po piętnastu minutach. Wcale nie ze względu na nieziemski wygląd tego wzmacniacza, ale właśnie na to, w jaki sposób potrafi on otoczyć nas dźwiękiem.
Budowa i parametry
Rose RA180 to wzmacniacz zintegrowany pracujący w klasie AD i zamknięty w eleganckiej obudowie w stylu vintage. Model ten może pochwalić się imponującą mocą 4 x 200 W lub 2 x 400 W po zmostkowaniu, niezależnie od impedancji obciążenia. Czym jest klasa AD? Producent twierdzi, że w tym układzie połączono zalety konstrukcji pracujących w klasach A, AB i D. Zastosowane rozwiązanie ma zapewniać liniowe przetwarzanie sygnału przy zerowym poziomie zniekształceń. Projektanci sięgnęli też po tranzystory GaN FET z azotku galu, co ma poprawiać szybkość i dokładność ich pracy. Rose zapewnia, że dzięki temu udało się uniknąć ograniczeń charakterystycznych dla konstrukcji pracujących w klasie D, jednocześnie zapewniając naturalne brzmienie. Projektanci wyposażyli RA180 w cztery moduły wzmocnienia, po dwa na kanał lewy i prawy. Pojedynczy moduł oferuje moc 200 W (przy 4 lub 8 omach), co w trybie BTL (Bridge-Rier Load) gwarantuje 400 W na kanał stereo. Dwa niezależne moduły na kanał obsługują tryb bi-ampingu, dzięki czemu można wzmocnić poszczególne częstotliwości. Firma chwali się też szerokim pasmem przenoszenia, mieszczącym się w zakresie od 10 Hz do 100 kHz. Wzmacniacz wyposażono w regulację barwy balansu. Tym samym użytkownik może dopasować dźwięk do własnych preferencji w zakresie +/- 15 dB dla dwóch dostępnych zakresów - 100 Hz i 10 kHz. W pięknej obudowie, oprócz kluczowych układów wzmacniających, znalazł się specjalnie opracowany na potrzeby tego modelu zasilacz. Zastosowano w nim elementy SiC FET (Silicon Cabide FET), które gwarantują dużą moc wyjściową, sprawność i niski poziom wytwarzania ciepła. Ponadto obwód RFC klasy 2,5 kW i kondensator o dużej pojemności umożliwiają błyskawiczną reakcję na nagłe obciążenie.
Werdykt
Czy patrząc na zdjęcia tego wzmacniacza pomyśleliście, że jest niezwykle oryginalny, odważny, ale w zasadzie utrzymany w klasycznym stylu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, za którym wielu audiofilów tak tęskni? Jeśli tak, to macie całkowitą rację i możecie rozciągnąć swoje spostrzeżenia także na wyposażenie, konstrukcję wewnętrzną i brzmienie. Takie połączenie vintage'owej stylistyki, nowoczesnego wnętrza i pierwszorzędnej jakości wykonania na pewno nie raz pojawiło się już na deskach kreślarskich, jednak aby doprowadzić takie przedsięwzięcie do końca i wprowadzić gotowe urządzenie do sprzedaży, trzeba mieć jaja jak kokosy. Konstruktorzy Rose'a je mają, dzięki czemu możemy cieszyć się takimi perełkami jak RA180. Jeżeli ostrzyliście sobie na niego zęby już od momentu ujawnienia pierwszych zdjęć, zapewne zastanawialiście się, czy to aby nie wydmuszka - szokująco efektowny wzmacniacz, który w rzeczywistości ani nie będzie grał, jak na audiofilską integrę przystało, ani nawet nie będzie wystarczająco dobrze zmontowany, aby używanie wszystkich tych pokręteł i hebelków faktycznie sprawiało przyjemność. Nie. Koreański piecyk nie tylko jest tak fajny, jak wygląda, ale również gra tak dobrze, jak sugeruje jego cena. Wysoka, nie przeczę, ale mimo wszystko uzasadniona.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 400 W lub 4 x 200 W (8 lub4 Ω)
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 1 x XLR, 1 x phono (MM/MC), 1 x main-in (RCA)
Wyjścia analogowe: 1 x RCA (sub-out)
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 100 kHz
Stosunek sygnał/szum: 108 dB (XLR), 106 dB (RCA), 79 dB (phono)
Zniekształcenia: 0,006%
Maksymalny pobór mocy: 1100 W
Wymiary (W/S/G): 11/43/35 cm
Masa: 16,7 kg
Cena: 29999 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
1piotr13
Wizualnie majstersztyk. Miałem okazję kiedyś porównać dwa inne podobne do siebie cenowo Rose RS201E all-in-one z Cambridge Audio Evo 150. Niestety, ale Rose przegrał z kretesem. A szkoda, bo to kawał ładnego wizualnie klocka.
0 Lubię -
-
Marek
Patrząc na zdjęcie, nie nazwałbym wzornictwa minimalistycznym. To kwestia gustu, ale w sumie design ciekawy...
0 Lubię -
-
-
-
meloman
Dźwięk obiektywnie bardzo dobry. Można mówić już o okolicach wstępu do high-endu, natomiast wzornictwo kontrowersyjne. Jedni będą zachwyceni, bo wizualnie będzie to idealnie pasować do salonów w stylu industrialnym czy loftowym, inni przerażeni natłokiem przełączników, faktur, zakamarków (jak to chronić przez kurzem i czyścić?). Stylistyka gałek i przełączników nasuwa jeszcze jeden trop inspiracji projektantów - szwajcarską Nagrę.
0 Lubię
Komentarze (7)