Silent Angel N8
- Kategoria: Kable i akcesoria
- Tomasz Karasiński
Długo zbierałem się do tego testu. Najpierw zastanawiałem się, czy w ogóle powinienem próbować i poruszać ten temat, a kiedy doszedłem do wniosku, że korona mi z głowy nie spadnie i na pewno nikt od tego nie umrze, musiałem poczekać na odpowiedni moment, kiedy wszystkie inne tematy zostaną zamknięte, wypożyczone wzmacniacze, kolumny, kable i słuchawki wrócą do dystrybutorów, a ja będę mógł nacieszyć się własnym sprzętem i wykonać ten przedziwny eksperyment. Silent Angel N8 leżał w kartonie już ponad miesiąc, ale sięgnąłem po niego dopiero po sylwestrze. Zebrałem się po pierwsze dlatego, że po całonocnym napierdzielaniu fajerwerkami w niebo zrobiło się cichutko i spokojnie, a po drugie dlatego, że testowanie audiofilskiego switcha nagle przestało mi się wydawać takie bezsensowne. Skoro ludzie potrafią podpalić kilkaset złotych, wrzeszczeć wniebogłosy i patrzeć, jak ich pieniądze mienią się wszystkimi barwami tęczy, trzaskają, świszczą i huczą, zamieniając zwyczajną noc wszystkich zwierząt w okolicy w istny koszmar i zostawiając po sobie mnóstwo śmieci, to przepraszam bardzo, ale Silent Angel N8 może sobie kosztować pięćset, tysiąc pięćset albo pięć tysięcy złotych. Przynajmniej nie zamienia się w kurz i strzępy kartonu w ciągu trzydziestu sekund i nie przeszkadza nikomu, kto nie chce mieć z nim do czynienia. A czy działa?
Temat pojawił się w audiofilskim środowisku w ubiegłym roku. Nie żeby wcześniej nikt go nie poruszał, bo przecież już od dawna można kupić chociażby specjalistyczne przewody LAN, których ceny przekraczają dwadzieścia tysięcy złotych. Są też serwery, dyski sieciowe, kable USB, zasilacze liniowe i rozmaite filtry stworzone z myslą o melomanach, którzy chcą wycisnąć ze swoich streamerów, przetworników i transportów cyfrowych wszystko, co tylko się da. Choćbyśmy nie wiem jak próbowali tego uniknąć, infrastruktura komputerowa wchodzi w świat sprzętu hi-fi z buciorami i sprawia, że wzmacniacz zintegrowany po kilkudniowej przerwie oznajmia nam, że musimy zaktualizować mu oprogramowanie, a hi-endowy system all-in-one nie chce wysunąć z napędu płyty kompaktowej, jeśli nie podłączymy go do sieci. Wiem, że większości audiofilów taki "problem" nie dotyczy, ale wyobraźmy sobie, że dysponujemy bardzo zaawansowanym systemem, w którym rolę źródła pełni streamer, do którego dane płyną pięknym, grubym kablem ze złoconymi wtykami, a po drugiej stronie znajduje się... No właśnie, co? Prawdopodobnie jakiś plastikowy szmelc z migającymi diodami i krzywymi antenkami. Nic dziwnego, że niektórzy audiofile zaczęli się tym interesować. Plastikowa obudowa takiego routera lub switcha może nie stanowi jeszcze wielkiego problemu, ale kiepska jakość zastosowanych wewnątrz komponentów - owszem. Tylko jakie to ma jakiekolwiek znaczenie? Uważa się przecież, że Internet jest jak woda, gaz i prąd - albo jest, albo go nie ma. Nie ma stanów pośrednich. Chociaż nawet w kwestii wody, gazu i prądu znajdą się tacy, którzy się z takim podejściem nie zgodzą. Dla nich właśnie są różne filtry, kondycjonery i uzdatniacze. Do tych wynalazków należałoby też zaliczyć opisywane urządzenie.
Wygląd i funkcjonalność
Silent Angel N8 to audiofilski switch sieciowy, który zdaniem producenta może okazać się brakującym ogniwem w cyfrowym systemie muzycznym. Absurd, prawda? W pierwszej chwili pomyślałem, że już naprawdę jesteśmy niedaleko od testowania audiofilskiego powietrza w sprayu. Tyle, że jak się nad tym zastanowić... Sam już nie korzystam z żadnego innego źródła poza streamerem, którego karmię zasadniczo plikami z NAS-a i sygnałem z TIDAL-a. No dobrze, jest jeszcze gramofon, ale używam go doraźnie, od wielkiego dzwonu, a tak normalnie, na co dzień, wszystko chodzi na sieć. W jednym systemie jest to Auralic Vega G1 z Heglem H20 i Audiovectorami QR5, w drugim - komputer stacjonarny z Marantzem HD-DAC1, Unisonem Triode 25 i biurkowymi monitorami Equilibrium Nano. Nawet dwa Sonosy Play:1 i soundbar Polk Audio ManiFi Mini, które traktuję jako zestawy awaryjne, umilające mi czas podczas sprzątania stolików ze sprzętem lub podłączania kabli, są całkowicie uzależnione od Internetu. Kiedy go zabraknie - a od czasu do czasu przecież się to zdarza - wszyscy domownicy wpadają w panikę. Z cywilizacyjnych udogodnień pozostaje tylko światło, lodówka, ciepła woda i telewizja satelitarna, której i tak nikt nie ogląda, bo od dawna nic ciekawego tam nie ma. Muzyki człowiek nie posłucha, serialu nie obejrzy, nawet robota sprzątającego nie uruchomi, żeby kot miał zajęcie na dwadzieścia minut. Później okazuje się, że operator koparki rozpruł światłowód, ekipa w ciągu godziny go wymienia i życie na osiedlu wraca do normy. Można zresetować te wszystkie sprzęty, odpalić Roona i włączyć muzykę. Tyle, że teraz zaczniemy się zastanawiać, czy to zdrowe, aby każde z tych urządzeń, od telewizora przez inteligentny odkurzacz po hi-endowy odtwarzacz sieciowy, były podłączone - przewodowo lub bezprzewodowo - do tej samej plastikowej skrzynki wartej może siedemdziesiąt złotych?
Internet w domach audiofilów jest jak dzieci w filmach i serialach - on się po prostu jakoś tak magicznie pojawia. Jakby nie było to skutkiem jakiejś świadomej decyzji albo fizycznego działania. Gdzie tam! On losowo spada ludziom z nieba. Ortodoksyjnym audiofilom, słuchającym wyłącznie winyli i płyt kompaktowych, po prostu jeszcze nie spadł. W domach większości melomanów już się pojawił, ale udajemy, że służy do czegoś zupełnie innego niż słuchanie muzyki. On jest do seriali z Netflixa, oczywiście do pracy i nauki, a nawet do naparzania się z innymi audiofilami na forach i grupach dyskusyjnych, ale nowe płyty z serwisów streamingowych są odtwarzane z powietrza i na pewno nie mają nic wspólnego z tymi wszystkimi telewizorami, komputerami, smartfonami i lodówkami, które też łączą się z siecią. Tymczasem pierwsze dni pandemii pokazały, jakim problemem może być nawet rozprowadzenie sygnału Wi-Fi po całym domu. Nagle poczuliśmy się jak w epoce analogowej telewizji. Staszek, otwórz drzwi, bo coś przerywa! Trzeba przestawić router, trzeba kupić extender, trzeba podłączyć telewizor kablem... Infrastruktura sieciowa dostaje w dzisiejszych czasach takie lanie, że aż trudno uwierzyć, że jeszcze jakoś ciągnie. Tym bardziej, że większość obsługujących ją urządzeń to najtańsza chińszczyzna, którą operator wypożycza lub sprzedaje użytkownikom w abonamencie. Dziś w domu do Internetu może być podłączonych kilkadziesiąt urządzeń, od gamingowego laptopa za dziesięć tysięcy złotych po stary tablet, który za chwilę trafi do kontenera na elektrośmieci.
TECH CORNER: Roon - Nowa jakość streamingu
Rozwiązaniem jest oczywiście łączenie najważniejszych urządzeń po LAN-ie. To nie jest opcja dla każdego, ale producenci audiofilskiego sprzętu czasami bardzo mocno ją forsują. Taki Auralic Vega G1 nie ma Wi-Fi. Celowo. Wzmacniacze Hegla? Ha! Mają w środku moduł łączności bezprzewodowej, który jest jednak sprzętowo zdezaktywowany, a użytkownik musi łączyć się po kablu. Oni wiedzą, że taka opcja gwarantuje stabilność połączenia. Co jest po drugiej stronie? Prawdopodobnie bardzo, bardzo kiepski router. Czasami mamy na to wpływ, a czasami musimy korzystać z tego, co oferuje nam dostawca Internetu. Najczęściej będzie to proste, tanie pudełko z antenkami i kilkoma, najwyżej czterema gniazdami LAN. No i teraz zaczyna się jazda, bo coraz częściej dochodzi do sytuacji, w których tych gniazd potrzeba znacznie więcej. Sam jakieś cztery lata temu podjąłem decyzję, aby rozprowadzić instalację sieciową po całym domu, a i tak zrobiłem tych gniazdek za mało. W różnych pomieszczeniach jest ich sześć, a przydałoby się co najmniej dziesięć. Trzeba było coś z tym zrobić. Rozważałem zakup lepszego routera i już wtedy zauważyłem, że rozrzut cenowy jest ogromny. Zakładając, że nie chcemy kolejnego taniego pudełka, które będzie powodowało takie czy inne problemy, a po roku pewnie i tak się spali, idziemy w kierunku routerów profesjonalnych i gamingowych. Taki sprzęt może mieć na przykład czterordzeniowy procesor 1,7 GHz, dzięki czemu szybko zarządza ruchem w sieci lokalnej i może tworzyć szybkie, priorytetowe połączenie dla ruchu związanego z grami, redukując ping do 69%. Zapaleni gracze twierdzą, że to prawie jak oszukiwanie. Chcąc mieć w domu coś lepszego niż standardowe pudełko za siedemdziesiąt złotych, możemy wybrać na przykład router TP-Link Archer AX50 za 549 zł, TP-Link Archer AX50 za 549 zł, Ubiquiti EdgeRouter ER-6P za 1039 zł, Linksys EA9500 za 1349 zł, a nawet Asus Rog Rapture GT-AX11000 albo Netgear Nighthawk XR700, z których każdy kosztuje 2199 zł. Dlatego ostatecznie do swojego taniego routera dołożyłem switch. Taki prosty, budżetowy. Do tego doszedł extender Wi-Fi za sześćdziesiąt złotych. Oba te urządzenia pozwoliły obsłużyć kilka komputerów, telewizor, konsolę i głośniki sieciowe, które najwyraźniej znalazły się zbyt daleko od routera (choć przed locdownem stały w tym samym miejscu i śmigały jak ta lala). Jeśli chodzi o switche, najprościej jest przyjąć zasadę, że im więcej gniazd, tym wyższa cena. Ale i to nie zawsze się sprawdza. Trzymając się rozsądnej liczby 8-10 gniazd, możemy kupić coś takiego, jak TP-Link T2500G-10TS za 579 zł albo QNAP QSW-M408S za 1079 zł, ale może to być też Zyxel XS1930-12HP za - uwaga - 4939 zł.
W tym momencie na rynku pojawiają się switche dla audiofilów. Najwięcej zamieszania zrobiły tutaj trzy modele, z których Silent Angel N8 pojawił się chyba najwcześniej, a do tego pozostaje najtańszy, choć na pewno nie można powiedzieć o nim "tani", bo 1750 zł piechotą nie chodzi. Drugi to produkowany przez Chorda (tego od kabli) English Electric 8Switch za 2290 zł, a trzeci - NuPrime SW8, wyceniony na 2195 zł. Dwa ostatnie modele są bliźniaczo podobne, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że cała trójka bazuje na podobnym projekcie. Być może są to trzy delikatnie różniące się od siebie wersje tego samego urządzenia. Tak czy inaczej, każdy z nich ma osiem gniazd wyjściowych i cenę, która wydaje się absurdalna, bo za całkiem porządny przełącznik o podobnych możliwościach, taki jak chociażby Netgear GS108GE, zapłacimy około 150-200 zł. Kiedy dotarły do mnie pierwsze informacje odnośnie wspomnianych urządzeń, uznałem to za grube przegięcie. Dlaczego? Nie wiem, chyba odruchowo. Może i mam kable zasilające z gwiezdnym pyłem, ale switch kosztujący więcej niż 200-300 zł potraktowałem jako próbę wyciągania kasy od ludzi, którzy mają jej na tyle dużo, że zasadniczo nie muszą o niej myśleć, a lubią bawić się dziwnymi akcesoriami. Ja do tej grupy nie należę. Kiedyś dla hecy testowałem różne płyny, demagnetyzery, magiczne myszy, platformy antywibracyjne i inne cuda, ale sam takich akcesoriów nie używam. Każda z takich rzeczy może to i owo dawać, co jest oczywiście uzależnione od wielu różnych czynników. W skrajnym przypadku nałożenie się na siebie pięciu czy dziesięciu drobnych zmian da nam naprawdę zauważalną różnicę. Sęk w tym, że większość producentów życzy sobie za te magiczne cegły, akustyczne parawany i tybetańskie kulki takie pieniądze, że lepiej po prostu zmienić interkonekt albo wzmacniacz. Fakt, jak się człowiek naprawdę skupi, można usłyszeć rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom. Audiofilskie fora są pełne takich historii i wcale nie twierdzę, że ich autorzy postradali zmysły. Bardzo trudno jest jednak wyeliminować wpływ czegoś, co szeroko nazywamy psychoakustyką. Mnie do zabawy z odjechanymi akcesoriami zniechęcają dwie rzeczy - ich koszt i komplikacje, z jakimi później trzeba sobie radzić w codziennym życiu. Mam stawiać każdy wzmacniacz na jakichś kulkach, które stoją na platformie, która stoi na podpartej sprężynkami półce stolika, który ma nóżki tłumione olejem i sam stoi na kolcach ze specjalnymi podkładkami? Sorry, ale nie.
Wiem, że część osób czytających te słowa poczuje się urażona, ale grzebiąc w tej materii nieco głębiej, można dojść do wniosku, że ekscentryczne akcesoria z gatunku audio voodoo są produktami kierowanymi do trzech grup audiofilów. Pierwszą i jednocześnie tą, która jako jedyna może z takich dobrodziejstw skorzystać, tworzą właściciele naprawdę doinwestowanych i rewelacyjnie dostrojonych systemów. Hi-endowcy, którzy z czasem dorobili się sprzętu za dziesiątki lub setki tysięcy złotych. Ludzie, z których wielu dysponuje osobnym, zaadaptowanym akustycznie pomieszczeniem służącym tylko i wyłącznie do słuchania muzyki. Drugą są nieszczęśnicy, którzy mają ograniczony budżet, a z takiego czy innego powodu coś im wiecznie nie pasuje. Czasami problemem są kolumny źle dobrane do pokoju odsłuchowego, czasami zbyt słaby wzmacniacz, a czasami - niestety - brak osłuchania lub nierealne wymagania odnośnie brzmienia. Wymiana każdego z "dużych" elementów to kosztowna operacja. Zmiana lokum lub kompletny remont i adaptacja akustyczna pomieszczenia - bez szans. Wtedy zaczyna się szukanie ratunku w kablach, stolikach, plaftormach i innych dziwactwach. Ostatecznie system jest połączony świetnymi kablami i ma dołożone dobre dziesięć tysięcy złotych w rozmaitych akcesoriach, a i tak nie gra. Trzecia grupa to "wyczynowcy", którzy utrzymują, że słyszą rzeczy, o jakich nietoperzom nie śniło się nawet podczas długich poranków spędzonych do góry nogami. Odnoszę wrażenie, że tacy ludzie odczuwają potrzebę udowadniania sobie i innym, że bardzo, ale to bardzo wyraźnie słyszą różnicę, jaką daje na przykład podparcie kabla głośnikowego drewnianym klockiem w jednym miejscu. Albo ciut mocniejsze dokręcenie widełek do terminali we wzmacniaczu. Albo zmiana podkładek pod kolce z dębowych na hebanowe. To już jest sekta. Jestem przekonany, że niejeden z takich osobników na badaniu słuchu uzyskałby wynik gorszy od emerytowanego czołgisty. Jeżeli zapytacie ich, do czego służą pedały w fortepianie albo co w muzyce oznacza termin "adagio", większość nie będzie miała bladego pojęcia. Ale "The Dark Side of the Moon" znają jak własną kieszeń. Oni bez słuchania orzekną, że N8 działa. Musi działać, bo nie takie rzeczy już testowali i różnice były tak kolosalne, że aż strach.
Zapytacie zatem, dlaczego sam postanowiłem przetestować ten switch, skoro do żadnej z powyższych grup się - w swoim mniemaniu - nie zaliczam? Otóż poniekąd z dziennikarskiego obowiązku, ale tak zasadniczo to z czystej ciekawości, którą po wielu latach testowania najróżniejszych wzmacniaczy, kolumn, słuchawek, przetworników i kabli naprawdę niełatwo pobudzić. Na liście urządzeń, jakie planuję sprawdzić w ciągu najbliższych trzech miesięcy jest wiele, wiele dobrze zapowiadających się gratów. Jeszcze w styczniu powinienem dokończyć testy Auralica Vega G2.1, Audio Physiców Tempo 35, Audiolaba 6000A Play, Soundgenica HDL-RA4TB, Tannoyów Legacy Cheviot i pięknych monitorów Bowers & Wilkins 705 Signature. Fajne zestawienie, prawda? A mimo to na bank prędzej otworzycie test audiofilskiego switcha. Przynajmniej po to, żeby sprawdzić, co tam ten idiota Karasiński znów usłyszał lub nie usłyszał.
Co dostajemy za 1750 zł? Przede wszystkim bardzo eleganckie pudełko. Nie żartuję. N8 jest zapakowany tak, jak hi-endowe kable. Ze względu na matowo czarny kolor i bardzo dyskretne oznaczenia, jego opakowanie skojarzyło mi się z produktami marki Astell&Kern. Oprócz średniej wielkości kartonu zawierającego switch otrzymałem również maleńkie pudełeczko z gatunku tych, w których normalnie kupuje się, nie wiem, nawet nie zegarki, ale luksusowe spinki do mankietów. Zaintrygowany dobrałem się do niego w pierwszej kolejności i okazało się, że moje pierwsze skojarzenie nie było takie głupie. Wewnątrz spoczywały bowiem trzy piękne, stalowe nóżki Stand S28 z gumowymi pierścieniami po obu stronach. Na maleńkiej karteczce dołączonej do opakowania producent opisał ich przeznaczenie i określił maksymalne obciążenie (5 kg). Rysunek techniczny mówi w zasadzie wszystko - jedna taka nóżka powinna wylądować pod switchem w jego przedniej części, a dwie - w tylnej. Domyślam się, że oprócz redukcji wpływu tych potwornych, pasożytniczych drgań, które panoszą się po domach audiofilów i rujnują brzmienie każdego urządzenia, które nie stoi na kolcach, takie ustawienie poprawi wentylację urządzenia. Mimo to natychmiast zapakowałem nóżki z powrotem do pudełka i odłożyłem je do szuflady, w której trzymam tego typu zabawki. Wydaje mi się, że producent doskonale wiedział, że N8 trafi w ręce poważnie popierdzielonych osób, które na widok fabrycznych nóżek antywibracyjnych posikają się z radości, mrucząc pod nosem "noo, te Chińczyki to wiedzą, jak dbać o klienta". Może faktycznie jest to miłe, ale po pierwsze za 1750 zł nikt nam łaski nie robi, po drugie Stand S28 wyglądają świetnie, tylko nie bardzo wiem, czy podczas ich projektowania brano pod uwagę jakiekolwiek teorie lub wyliczenia, po trzecie gumowe oringi odczepiają się od metalowych krążków przy najmniejszym dotknięciu, a po czwarte wyraźnie widać, że N8 i przysłane w oddzielnym pudełku nóżki zostały wykonane osobno, a producent switcha nie przewidział żadnego systemu mocowania takich akcesoriów. Oficjalnie oferuję karton dobrego wina śmiałkowi, który w ślepym teście usłyszy wpływ ustawienia tych nóżek pod testowanym switchem, uzyskując wynik powyżej, no, bądźmy litościwi, 75%. Ja nawet nie będę próbował udawać, że słyszę antywibracyjne nóżki pod audiofilskim switchem, bo od tego jest już krok do opisywania, jak zmieniło się brzmienie, gdy na wzmacniaczu usiadła mucha. W dużym pudełku oprócz samego urządzenia znajdziemy paskudny, plastikowy zasilacz wtyczkowy i całkiem ładny kabel LAN, który na pewno bym wykorzystał gdyby nie to, że jest niebywale krótki. Sprawdzi się tylko w sytuacji, w której N8 stanie tuż obok routera. Niestety, u mnie cały osprzęt sieciowy jest zamontowany w wiszącej na ścianie, metalowej szafie, więc od razu wiedziałem, że będę musiał użyć zwykłego, plebejskiego kabla dłuższego o 20 cm. Czy to ma jakieś znaczenie? Jeszcze nie wiem. Jeżeli kiedyś spełnię wszystkie swoje marzenia i będzie mi się bardzo, bardzo nudziło, obiecuję sprawdzić, czy zmiana kabla łączącego router ze switchem ma jakiś wpływ na brzmienie systemu stereo stojącego dobre dziesięć metrów dalej. Na razie sobie tę przyjemność darowałem.
Dla tych, którzy nie wierzą we wpływ tego typu akcesoriów na jakość brzmienia nawet 400 zł to za drogo, bo po co płacić tyle za coś, co na pewno nie działa. Hi-endowcy szukający każdej metody na poprawę systemu, w którym nawet kable spoczywają na podkładkach za pięć tysięcy złotych, na pewno taki switch wypróbują, a jeśli uda się wykonać choćby maleńki kroczek do przodu, Silent Angel może sobie kosztować 3500 zł.Trzeba przyznać, że jako kompletny produkt N8 prezentuje się naprawdę nieźle. Fakt, jest malutki, ale wydaje się być dopracowany, a porządny kabel i nóżki - czy ktoś z nich skorzysta, czy nie - potwierdzają to wrażenie. Temat ceny można wałkować bez końca, ale po pierwsze maleńkie przetworniki czy streamery w stylu Chorda Mojo lub Primare'a NP5 Prisma mogą kosztować tyle samo lub więcej (pomijając oczywiście rolę, jaką urządzenie pełni w systemie audio), a po drugie konkurencja - mam tu na myśli switche English Electric i NuPrime'a - jest o kilka stówek droższa. Odnoszę wrażenie, że i tak nie ma to wielkiego znaczenia. Dla tych, którzy nie wierzą we wpływ tego typu akcesoriów na jakość brzmienia nawet 400 zł to za drogo, bo po co płacić tyle za coś, co na pewno nie działa. Hi-endowcy szukający każdej metody na poprawę systemu, w którym nawet kable spoczywają na podkładkach za pięć tysięcy złotych, na pewno taki switch wypróbują, a jeśli uda się wykonać choćby maleńki kroczek do przodu, Silent Angel może sobie kosztować 3500 zł. A czym N8 różni się od 8Switcha i SW8? Eee... Nie wiem. Mam kilku kolegów, którzy powinni się na tym znać, a mimo to każdy odpisał mi coś w stylu "stary, nie wiem, może jakiś tam jitter, ping albo przepustowość". Ich zdaniem nie powinno być żadnej różnicy, bo jak suma kontrolna się zgadza, to wszystko jest w porządku. Ach, ileż to razy słyszałem podobne zapewnienia, a potem okazywało się, że brzmienie zmienia się diametralnie. Już odtwarzacze płyt kompaktowych miały być takie same, bo przecież "cyfra to cyfra". Już przetworniki miały być identyczne, z tego samego powodu. Nawet kable cyfrowe miały nie różnić się między sobą, bo płyną nimi tylko zera i jedynki... Silent Angel przekonuje jednak, że switch powinniśmy traktować jak przetwornik cyfrowo-analogowy. A w takim wypadku zwracalibyśmy przecież uwagę na takie rzeczy, jak zegar czy jitter. Na stronie producenta zamieszczono kilka wykresów, z których niewiele rozumiem. Cóż, nie każdy urodził się geniuszem. Biorąc "cichego anioła" do ręki pomyślałem, że fajnie byłoby przeprowadzić jakikolwiek miarodajny test, jednak ponieważ od początku konsekwentnie nie robimy pomiarów, ufając tylko temu, co słyszą nasze uszy, poddawanie opisywanego switcha laboratoryjnym testom byłoby czystą hipokryzją.
Z mojego punktu widzenia problem jest tylko jeden. Otóż nie każdy potrzebuje switcha i nie rozumiem dlaczego firmy oferujące takie audiofilskie precjoza uparły się, że właśnie tutaj jest wąskie gardło w cyfrowo-internetowym łańcuchu. Niektórzy łączą streamer bezpośrednio z routerem, a wtedy po co nam kolejny element w "torze"? Ot tak, dla zabawy? Wydaje się mało prawdopodobne, aby coś poprawił. Trudno oprzeć się wrażeniu, że stworzenie audiofilskiego switcha było stosunkowo proste. Wystarczyło zamienić paskudnie tanie elementy na nieco droższe, następnie wsadzić całość w metalową obudowę, dać ładne opakowanie, porządny kabelek i fik, zrobione. Z audiofilskim routerem byłoby znacznie trudniej. Tam do gry wchodzi masa rzeczy, których opracowanie kosztuje grubą kasę, a tutaj mamy tylko rozgałęziacz, z którym po podłączeniu wszystkich kabli nic nie trzeba robić. Nie ma żadnego panelu administracyjnego, logowania, protokołów, haseł, zabezpieczeń itd. Chodzi tylko o rozgałęzienie kabla LAN, co nie każdemu jest potrzebne. Powiedzmy, że mamy w domu sześć lub siedem urządzeń, które chcemy podłączyć do sieci w ten sposób. W routerze powinniśmy mieć przynajmniej cztery gniazdka. Jeżeli więc tak bardzo zależy nam na dźwięku, bezpośrednio do routera podłączymy powiedzmy streamer, dysk sieciowy, na którym trzymamy pliki i komputer, który pełni zasadniczo rolę serwera (Roon Core), a pozostałe urządzenia, takie jak telewizory czy konsole, podepniemy wówczas do switcha za sto złotych i niech się tam żrą między sobą o transfer. Okazuje się, że Silent Angel przewiduje taki wariant i - uwaga - zaleca, abyśmy przy takich bardziej rozbudowanych instalacjach korzystali z drugiego switcha, ale nie tak, jak mogłoby się wydawać. N8 powinien w takiej konfiguracji obsługiwać tylko urządzenia związane z odtwarzaniem muzyki, ale sam może zostać podłączony do kolejnego przełącznika. Jeśli dobrze rozumiem, Silent Angel stanie się wówczas trzecim elementem w "torze", po routerze i "pospolitym" switchu. Wszystko wskazuje więc na to, że zdaniem producenta nie powinniśmy podchodzić do tematu tak, jak do transferu sygnału analogowego, gdzie zależy nam na skróceniu ścieżki i zminimalizowaniu różnic między postacią owej "sinusoidy" w punktach A i B, ale raczej jak do zasilania, gdzie najczęściej kluczowe znaczenie mają kondycjonery, listwy i kable znajdujące się najbliżej sprzętu audio. Nie ukrywam, że to wszystko jest naprawdę dziwne, a czasami sprzeczne z tym, co podpowiadałaby nam intuicja. Ale cóż, dla doświadczonego audiofila to nic nowego. Raz człowiek podłącza jakieś kosmiczne interkonekty analogowe i, za przeproszeniem, gówno to daje, a kiedy indziej okazuje się, że zauważalną różnicę w jakości brzmienia wprowadza pojedynczy przewód zasilający z gwiezdnym pyłem w środku albo zmiana nóżek pod kolumnami. Mówiąc wprost, nie takie rzeczy śmy na klatę brali! Najwyższy czas sprawdzić, co daje lub czego nie daje audiofilski switch.
Brzmienie
Do eksperymentów z tak oryginalnymi akcesoriami można podejść na dwa sposoby. Pierwszym jest krytyczny odsłuch w warunkach pełnego skupienia. To oczywiste, bo od samego początku wiadomo, że ewentualne różnice będą niewielkie. Ciężko też powiedzieć, czego będą dotyczyły - czy objawią nam się, jeśli w ogóle, pod postacią lepszej mikrodynamiki i przejrzystości, czy raczej przełożą się na temperaturę barw i stereofonię. Z oczywistych względów takie porównania są najbardziej miarodajne, gdy wykonanie konkretnej zmiany w systemie nie zajmuje nam zbyt wiele czasu. Najlepiej jeżeli mogłoby być wykonane "w locie", w ciągu kilku sekund lub nawet za pomocą pojedynczego przełącznika. Ze switchem to się oczywiście nie uda. Samo przełączenie kabli trochę trwa, a infrastruktura potrzebuje trochę czasu, aby ponownie ruszyć. Nawet w sprzyjających warunkach będzie to niecała minuta. Dlatego od początku byłem nastawiony na to, że po pewnym czasie uzupełnię wrażenia z takiego odsłuchu drugą metodą, która polega na przyzwyczajeniu się do brzmienia testowanego urządzenia (chociaż w tym przypadku samo użycie takiego terminu w odniesieniu do switcha wydaje się co najmniej naciągane, bo jakież to brzmienie on może dawać...), słuchaniu przez kilka dni jakby nigdy nic, na kompletnym luzie, a następnie wykonaniu nagłego powrotu do konfiguracji wyjściowej. Spodziewałem się, że jeśli już coś zauważę, to dopiero po tej drugiej operacji.
Myliłem się. Trochę. Włączyłem system, przygotowałem się do przełączenia kabli sieciowych, posłuchałem ulubionych kawałków testowych jakieś pół godziny, po czym pozwoliłem Silent Angelowi udowodnić swą wyższość nad switchami i routerami dla normalnych ludzi. Szczerze mówiąc, byłem niemal stuprocentowo przekonany, że nie usłyszę jakiejkolwiek różnicy, więc powoli myślałem już o zupełnie innych sprawach, bo przecież trzeba zrobić zdjęcia wzmacniacza Audiolaba, wstawić test słuchawek JBL-a i odpisać na maile z zeszłego roku, a nie zajmować się jakimiś głupotami. Po kilkunastu sekundach na ekranie Auralica pojawiła się okładka ostatnio odtwarzanego albumu, więc sięgnąłem po tablet, odpaliłem muzykę i... O matko, jak głośno! Co się, do licha, stało? Przecież niczego nie zmieniałem. Nawet kot był w tym przypadku poza wszelkimi podejrzeniami, bo grzecznie spał na brzegu kanapy, zwinięty w kłębek. Ale cyrk! Czy zmiana switcha może sprawić, że robi się głośniej? Chyba nie. Ale coś się na pewno zmieniło. Postanowiłem powtórzyć ten eksperyment jeszcze kilka razy i efekt zawsze był taki sam. Dlaczego tak się działo? Dlaczego miałem wrażenie, że po przepuszczeniu sygnału przez testowany switch system gra głośniej? Zaintrygowało mnie to do tego stopnia, że słuchałem dalej i po jakimś czasie miałem już odpowiedź. Chodzi o kilka drobnych zmian, które nakładają się na siebie, dając wrażenie jakby transformator we wzmacniaczu nagle urósł, a moc wzrosła o dobre kilkanaście lub kilkadziesiąt watów. Poprawiła się przede wszystkim dynamika, rozdzielczość i kontrast między muzyką a tłem. Zupełnie jakby sprzęt przeszedł delikatną kurację oczyszczającą. A przecież gdyby wcześniej zapytano mnie, czy słyszę jakieś szumy i zakłócenia, odpowiedziałbym przecząco. A jednak - zawsze można lepiej.
Podczas tego pierwszego odsłuchu chyba właśnie to najbardziej mnie uderzyło. Ciemne tło przekłada się na subiektywnie wyższy poziom głośności. Nie będę się zagłębiał w szczegóły, bo internetowi trolle i tak będą mieli z niniejszego testu materiał do obśmiewania na dobry miesiąc. Dla dobra złotouchych muszę się powstrzymać od opowieści o ostrzejszych konturach dźwięków drugoplanowych. Mogę jednak opisać swoje odczucia bardzo konkretnie, liczbowo. Przed włączeniem Silent Angela, potencjometr Vegi G1 był ustawiony na dość standardową w moich warunkach wartość "25". Kiedy postanowiłem "przywrócić" odczuwalny poziom decybeli po wpięciu testowanego switcha, musiałem zejść do "20". Wiem, to ogromna różnica. Ale moje uszy oznajmiły, że dopiero w takim układzie głośność przed i po przełączeniu kabli jest taka sama. Nie umiem tego wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Możecie pukać się w głowę, zastanawiać się nad kwestiami technicznymi i domagać dodatkowych wyjaśnień, ale ja wiem tylko tyle, że już podczas pierwszej próby usłyszałem całkiem wyraźną różnicę. I też byłem tym zaskoczony.
N8 nie jest urządzeniem, które w istotny sposób modyfikuje charakter brzmienia systemu, w którym (znów pojawia się pytanie, czy napisać "w którym", czy raczej "poza którym", bo przecież większości z nas wydaje się, że switch jest mniej więcej takim samym elementem toru audio, jak elektryczny czajnik stojący w kuchni) się znajdzie, jednak wychodzi na to, że jeśli osiągnęliśmy wystarczająco wysoki poziom i zbudowaliśmy zestaw reagujący na różne drobiazgi, działanie takiego switcha zauważymy szybciej niż mogłoby się wydawać. Trzymając się pierwotnego planu, po kilku dniach słuchania różnej muzyki zastąpiłem Silent Angela TP-Linkiem TL-SF1005D za 39 zł. Efekt był dokładnie odwrotny - nie zmieniła się ani barwa, ani równowaga tonalna, ale muzyka sączyła się z kolumn leniwie i niemrawo, jakby została delikatnie skompresowana, a ze wzmacniacza wyparowały dwa tranzystory. Kręcenie potencjometrem w prawo nie załatwiało sprawy. Robiło się głośniej, ale niekoniecznie lepiej. To już nie był ten poziom dynamiki, szybkości i przejrzystości, a przede wszystkim tło nie było już tak aksamitnie czarne i głębokie. Coś z tego dźwięku wyraźnie wyparowało. Ponowne wpięcie Silent Angela przywróciło "normalność", do której - niestety - w ciągu tych kilku dni zdążyłem się już przyzwyczaić.
Czy 1750 zł to dużo, czy mało? To zależy. Posiadacze budżetowych systemów mogliby podłączyć do siebie nawet dziesięć takich przełączników, do kompletu dołożyć listwę i kable zasilające za dziesięć tysięcy złotych, a prawdopodobnie nic to nie da. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że w świecie ekstremalnego hi-endu punkt widzenia zmieni się diametralnie. Załóżmy, że mamy system warty dwieście tysięcy złotych. Silent Angel N8 będzie stanowił 0,87% jego ceny. Jeżeli jakość brzmienia poprawi się naszym zdaniem o 5%, to warto.Do słuchania muzyki bez switcha za 1750 zł na pewno też mógłbym wrócić. Tak samo, jak bez najmniejszego problemu mogę przesiąść się z podstawowego systemu na dwa Sonosy Play:1, które towarzyszą mi podczas przełączania kabli, pakowania kartonów, robienia porządku w pokoju odsłuchowym czy comiesięcznej papierologii. Jeśli kocha się muzykę, można jej słuchać nawet na bezprzewodowym głośniku za trzysta złotych. Rzecz w tym, że bycie audiofilem oznacza dążenie do ideału, systematyczne ulepszanie zestawu audio, niekończącą się pogoń za króliczkiem. Naturalnie, można do tej zabawy podejść na różne sposoby. Jedni starają się zachować zdrową równowagę między swoim hobby a otoczeniem (bo nie ulega wątpliwości, że czasami ma ono na całe to otoczenie zgoła destrukcyjny wpływ). Inni kolekcjonują wzmacniacze i kolumny jak znaczki czy monety. Jeszcze inni ładują w sprzęt całe oszczędności, wychodząc z założenia, że każda złotówka wydana na kable czy akcesoria musi się "zwrócić" w formie lepszego dźwięku. Ja należę do tych, którzy bezgranicznie ufają swoim uszom (jeśli nie im, to czemu?) i oceniają to, co wyszło w odsłuchu, a dopiero później dokładają do równania kolejne klocki, takie jak funkcjonalność, jakość wykonania czy cena. Jakość brzmienia ma jednak zawsze priorytet. Jeżeli coś daje poprawę, zwykle biorę i nie zastanawiam się, czy to ładne czy brzydkie, za duże czy za małe i co na ten temat sądzą eksperci z różnych grup na Facebooku. Gra? W takim razie wchodzi. Nie gra? Cóż, może sobie kosztować dziesięć złotych i mieć podświetlane wskaźniki wychyłowe, a i tak nie wezmę.
Ocena każdego z tych elementów zmienia się jednak w zależności od tego, jak zaawansowana jest nasza choroba - ile kilometrów audiofilskiej ścieżki zdrowia już przeszliśmy i ile jesteśmy gotowi przejść dalej. Ja kroczę nią już dość długo, ale znam wielu, wielu ludzi, którzy patrzą na mnie myśląc "ech, kiedyś też cieszyły mnie takie drobiazgi". Na przestrzeni lat udało mi się złożyć system w cenie dobrego samochodu. Oni mają systemy w cenie luksusowego domu. Jeżeli przeczytacie gdzieś, że Silent Angel N8 wywraca świat do góry nogami, hmm... Jest to możliwe, jeśli mówimy o takim poziomie wtajemniczenia - o odsłuchu z wykorzystaniem aparatury za co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Wtedy różnice mogą być naprawdę spore. U mnie były dość wyraźne, ale powrót do taniego switcha nie odebrał mi chęci do życia. Zmiana znów była zauważalna, ale świat się przecież nie zawalił. Następnego dnia rano słońce jednak wstało. Obniżając poprzeczkę, na pewno dojdziemy do systemu, który na obecność takiego switcha nie zareaguje w ogóle. Tutaj wracamy do kwestii ceny. Czy 1750 zł to dużo, czy mało? To zależy. Posiadacze budżetowych systemów mogliby podłączyć do siebie nawet dziesięć takich przełączników, do kompletu dołożyć listwę i kable zasilające za dziesięć tysięcy złotych, a prawdopodobnie nic to nie da. Łatwo sobie jednak wyobrazić, że w świecie ekstremalnego hi-endu punkt widzenia zmieni się diametralnie. Załóżmy, że mamy system warty dwieście tysięcy złotych. Silent Angel N8 będzie stanowił 0,87% jego ceny. Jeżeli jakość brzmienia poprawi się naszym zdaniem o 5%, to warto. Wychodzi na to, że zakup audiofilskiego switcha ma tym więcej sensu, im więcej rozumu i pieniędzy straciliśmy na tę naszą zabawę. Paradoks. A może jednak nie?
Budowa i parametry
Silent Angel N8 to switch sieciowy produkowany przez chińską firmę Thunder Data, która specjalizuje się w produkcji pamięci masowych i elektroniki użytkowej. Oprócz niego w ofercie marki Silent Angel znajdziemy także serwer muzyczny Z1, zasilacz liniowy F1 oraz większy switch z wbudowanym zasilaczem liniowym N16 LPS. Producent twierdzi, że N8 jest brakującym ogniwem w cyfrowym systemie muzycznym. Jak tłumaczy na swojej stronie, sygnał cyfrowy i dane cyfrowe są zwykle uważane za doskonałe, pozbawione szumów i zakłóceń. Należy jednak zauważyć, że nowoczesny system odtwarzający gęste pliki i muzykę z serwisów strumieniowych jest o wiele bardziej obciążony transferem i obróbką danych niż typowy odtwarzacz płyt kompaktowych. Typowy krążek CD zawiera około 600-700 MB danych podzielonych na kilka, może kilkanaście utworów, podczas gdy tyle samo lub nawet więcej miejsca może zająć jeden plik DSD256. Do tego dochodzą zakłócenia w przesyłaniu owych danych, co zdaniem twórców N8 zabija działanie systemu audio. Misją Silent Angel jest zapewnienie stabilności działania sieciowych urządzeń audio przez filtrowanie szumów, ponowne generowanie sygnału i dostrajanie oprogramowania. Firma twierdzi, że każdy rozwiązany problem przynosi zauważalny skok w jakości dźwięku. Kluczem do osiągnięcia tej poprawy ma być przede wszystkim zmniejszenie jittera. N8 oferuje 8 wysokiej jakości portów LAN (RJ-45), z których gniazdo oznaczone numerem jeden pełni rolę wejścia, a pozostałe - wyjścia. Urządzenie wyposażono w moduł Silent Angel TCXO (oscylator kwarcowy z kompensacją temperatury), który według producenta eliminuje szumy o wysokiej częstotliwości i poprawia sygnał zegara, aby uzyskać wysoką wydajność do 0,1 ppm, co oznacza 250-krotną poprawę w porównaniu do zwykłych przełączników domowych. Dzięki temu N8 jest w stanie wygenerować dokładniejszy sygnał sieciowy i zapewnić bardziej stabilną transmisję danych muzycznych. Wewnątrz zastosowano także dwa obwody izolacji szumów elektrycznych o współczynniku tłumienia 17 dB dla obwodu zasilania oraz kolejne dwa obwody izolujące szumy o współczynniku tłumienia 20 dB dla obwodu generowania sygnału zegara. W celu zmniejszenia zakłóceń z obwodów cyfrowych, N8 ma specjalnie dobrany ekran EMI po wewnętrznej stronie dolnej części obudowy, aby pochłonąć zakłócenia elektromagnetyczne (EMI) z wewnętrznego obwodu cyfrowego, czyniąc sygnał bardziej wyraźnym. Dołączony do zestawu zasilacz spełnia podobno normy dla sprzętu medycznego. Specjalnie dobrany adapter ma sam generować mniej szumów i chronić przed nimi pozostałe urządzenia podłączone do sieci.
Werdykt
Rozgarnięci producenci i dystrybutorzy sprzętu audio lubią stosować pewne triki podczas różnego rodzaju wystaw, konferencji prasowych i mniej lub bardziej oficjalnych odsłuchów. Chodzi im oczywiście o to, aby z jak najlepszej strony zaprezentować duże elementy systemu - kolumny, wzmacniacze i źródła. Dzięki różnym pozornie nieistotnym zabiegom i akcesoriom są o krok przed klientami, którym później te same urządzenia nijak nie chcą zagrać tak samo. Najpierw tym niewidocznym, ale bardzo istotnym elementem układanki były kable - często droższe od samej elektroniki. Później rolę cichego pomocnika każdego nienaturalnie dobrego systemu stereo przejęły kondycjonery i przewody zasilające, a następnie meble i akcesoria antywibracyjne oraz inne, coraz dziwniejsze wspomagacze. Audiofile za każdym razem musieli nadrabiać te zaległości. Teraz przyszła pora na audiofilskie switche, kable sieciowe, dyski i inne cuda rodem ze sklepu dla zapalonych graczy. Im ekstremalnie szybki router pozwala wznieść się na zupełnie inny poziom rozgrywki, pokonać każdego przeciwnika. Pod warunkiem, że mają odpowiednio dobry komputer i szereg innych zabawek. Tutaj jest podobnie. Silent Angel N8 to ciekawe urządzenie stworzone z myślą o audiofilach, którzy nie zaczęli tej przygody wczoraj i nigdy nie żałowali na nią czasu ani pieniędzy. W przeciwnym wypadku jego zakup jest oczywiście bezsensowny.
Ja już po kilku dniach podjąłem decyzję. N8 zostaje na dłużej. Nie chodzi o to, że dał mi aż tak dużo. Bo nie. Czy z nim, czy bez niego, mój system odniesienia gra prawie tak samo. W porównaniu ze zmianą kolumn czy wzmacniacza, różnica jest niewielka. Ale jest. A skoro zdecydowałem się nawet na kable zasilające z gwiezdnym pyłem, mogę kupić także na switch za ułamek ich ceny. Melomani mogą o nim zapomnieć. Większość audiofilów również. Ale ci, którzy traktują zabawę ze sprzętem hi-fi jak sport albo największą życiową pasję, na pewno powinni spróbować. Podobno w Polsce rozeszło się już ponad 500 egzemplarzy. Zupełnie mnie to nie dziwi, bo hi-endowcy zorientowani na pliki i streaming już dawno zaczęli badać temat specjalistycznych kabli USB i LAN, zasilaczy liniowych i innych tego typu wynalazków. Switch to po prostu kolejny poziom. Dalej już pójść się nie da, chociaż pewnego dnia pewnie usłyszymy historię o ekscentrycznym Japończyku, który wybudował osobny światłowód, aby karmić swój system stereo danymi z najbliższych serwerów TIDAL-a.
Aha - po raz pierwszy w historii naszego portalu pod testem nie będzie jakichkolwiek ocen graficznych. Nie umiałbym ich wystawić. Poza śmiesznie tanim switchem TP-Linka nie mam też żadnego porównania. Mogę co najwyżej wskazać obszary, w których coś się zmieniło. Nie oznacza to jednak, że u każdego będzie to wyglądało tak samo. Jeśli chcecie, poeksperymentujcie sami. A jeśli nie, to nie wiem, zróbcie sobie kanapkę, obejrzyjcie jakiś wciągający serial i cieszcie się, że nie doszliście do poziomu, na którym człowiek wyraźnie słyszy działanie audiofilskiego przełącznika sieciowego.
Dane techniczne
Liczba portów Ethernet: 8
Zegar: TXCO 0,1 ppm
Ochrona przed zakłóceniami: Absorber EMI
Izolatory dedykowane obwodom zasilania: 2 x 17,78 dB (100 MHz)
Izolatory dedykowane obwodom zegara: 2 x 20,79 dB (100 MHz)
Zasilacz: 5 V DC/1 A
Maksymalny pobór energii: 5 W
Wymiary (W/S/G): 2,6/15,4/8,5 cm
Masa: 1,2 kg (brutto)
Cena: 1750 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Norstone Esse.
-
Christopher
Nieprzekonanym do tego typu audiofilskich switchy - ulepszaczy sygnału internetowego płynącego do naszych audiofilskich zabawek. Warto podpowiedzieć, że na rynku dostępne są także takie same a nawet poprawione i tańsze (!) wersje switchy od pewnej firmy nie wymienionej w artykule przez autora tego te(k)stu, a która w nazwie ma "mod" i "studio"... Kto szuka ten znajdzie:-) Ja taki już mam i coś czuję, słyszę i teraz już wiem, że zrobiłem bardzo dobry interes, bo to coś (switch) naprawdę poprawia dźwięk i z (tym) jest lepiej niż bez - bez dwóch zdań!
1 Lubię -
Marcin
Szanowna Redakcjo, proszę się nie bać hejtu i odważnie testować różne wynalazki. Brawo za odwagę! Switch działa i nie ma tu żadnego voodoo. Jest prosta fizyka na poziomie liceum i udana próba implementacji wiedzy inżynierskiej w urządzeniu. Dojście do doskonałego brzmienia odtwarzaczy CD zajęło inżynierom ponad 30 lat. Że niby "cyfra to cyfra", a jednak dźwięk pierwszych CD był z dzisiejszego punktu widzenia (słyszenia) koszmarny. Dziś dobre źródło cyfrowe potrafi grać zdumiewająco analogowo i plastycznie. Teraz to samo dzieje się z komputerowym audio, tyle, że konstruktorzy ucząc się na błędach doskonalą swoje urządzenia znacznie szybciej i szybciej zaczynają rozumieć, co należy poprawić, by pliki grały lepiej.
Sprawy switcha do sprzętu audio nie da się załatwić sprawy lekceważącym tekstem, że "cyfra to cyfra". Stanowisko Redakcji zatem cieszy. Gdyby tak było, że wszystko gra tak samo to wszystkie kable HDMI, koncentryczne cyfrowe, LAN i USB dawałyby taki sam dźwięk, a nie niestety dają. I słyszy to każdy, kto nie jest głuchy. Pardon, jeden skądinąd zasłużony dla elektroniki popularyzator na YouTube, twierdzi, że to bzdury, ale on patrzy na sprzęt przez pryzmat lutownicy i miernika, a nie dźwięku. Ma prawo. Można iść do filharmonii, gdzie zamiast słuchać orkiestry i oceniać wykonanie utworu, patrzy się czy muzycy siedzą równo jak idealnie przylutowane kondensatory. Wygodne podejście, bo to nie sceptyk musi udowodnić, że coś słychać, tylko jego oponenci. Specyficzna linia postępowania: ja uważam, że nic nie słychać, chociaż nie słuchałem i odrzucam odsłuch. Ja nic nie muszę, ja tylko mierzę. To wy udowodnijcie, że jest różnica! Moja rada: odłóż lutownicę, włącz muzykę i słuchaj. Zresztą tu akurat byłoby 2:0 dla zwolenników audiofilskich switchy: nie tylko dźwięk lepszy, ale i z pomiarów wynika, że jitter i szumy spadają.
W moim systemie (bynajmniej nie na kilkaset tysięcy zł, choć też nie tanim) zastąpienie zwykłego switcha TP-Link produktem Silent Angel dało zasadniczą zmianę jakościową. Dźwięk stał się czystszy, bardziej rozdzielczy z lepszą stereofonią. Dźwięk wyłania się z ciemnego tła. Jest oczyszczony z szumów, wszystkiego, co przepuszcza typowy sprzęt komputerowy. Dodanie dedykowanego zasilacza liniowego Forester F1 dało kolejną poprawę, tym razem jest lepsza dynamika, zwłaszcza w zakresie basu. Jakim cudem? A prostym: impulsowy zasilacz ścienny typu kostka mocno śmieci. Producenci go dają, żeby zbić cenę.
Że razem (Bonn N8 + Forester F1) jest drogo? W stosunku do switcha komputerowego tak. Zgadzam się z Autorem niniejszej recenzji, że cena jest wysoka, może nawet absurdalnie wysoka w porównaniu ze zwykłym switchem i że bez tego można żyć i słuchać muzyki. Tyle, że w dobrym systemie zmiana jest zauważalna i powrót do gorszego jest bolesny. Nawiasem biorąc, oferta Silent Angel i tak jest konkurencyjna cenowo w porównaniu z... (i tu kilka nazw, których nie wymienię, żeby nikt mnie nie posądził o lokowanie produktu).
Komu polecam taką modyfikację? Audiofilom mającym sprzęt klasy wyższej, niekoniecznie hi-end, ale taki, powiedzmy od kilku tysięcy zł. za komponent. Osobom poważnie traktującym pliki w systemie audio. Jeśli ktoś okazjonalnie słucha plików z odtwarzacza wbudowanego w tani amplituner kina domowego to kupno takiego switcha nie ma sensu. Po co taki switch? Na przykład po to, żeby się uniezależnić od routera, który wykonuje wiele zadań i zazwyczaj śmieci w paśmie ponadakustycznym zakłócając to, co dalej (a zakłóca, bo sam jest zasilany impulsową kostką). Z tego samego powodu kupuje się specjalistyczne serwery plików - one mają tylko jedno zadanie: magazynowanie i przesyłanie plików do transportu plików i dalej do DAC-a lub zintegrowanego streamera a nie zdjęć z wakacji, czyszczenia antywirusowego i 100 innych procesów w tle. Że "cyfra to cyfra" i nie ma różnicy? Naprawdę? No to dziwne, bo słychać wyraźnie różnicę między specjalistycznym serwerem plików (na przykład takim Luminem L1 czy innymi) a zwykłym serwerem komputerowym. A jednak...
PS: Autor ma rację podejrzewając pokrewieństwo switcha English Electric 8Switch i NuPrime SW8 z recenzowanym Silent Angel. Firma po prostu udzieliła licencji i w środku jest ta sama płytka, a że przepakowana w bardziej szlachetną, aluminiową obudowę, to i cena wyższa.5 Lubię -
Tomasz
Osobiście również używam N8 - u mnie są w niego wpięte Phantomy Devialeta, Bluesound Node 2i (który stanowi źródło dla Phantomów), a także TV i konsola. Razem z Silent Angelem do systemu wszedł zestaw kabli LAN od Audioquesta (Cinnamonny dla Phantomow i Pearl dla Node'a). Po tej zmianie oczekiwałem poprawy transparentności/klarowności przede wszystkim w zakresie wysokich tonów (po przesiadce z Triangli Comète na Phantomy zawsze miałem wrażenie, że tego mi brakuje, i chwilami żałowałem, ze nie poszukałem jednak Phantomów Gold, gdzie tweeter jest tytanowy). Wynik: podobnie, jak u autora. Zmiana nie jest duża, na pewno mniejsza niż przy zmianie głośników, wzmacniacza czy źródła, ale jest. To poczucie, że czegoś mi jeszcze w tym dźwięku brakuje, faktycznie osłabło. Gdzieś tam z tylu głowy świta mi czasami myśl, że kiedyś być może warto będzie dokupić jeszcze do kompletu tego Forestera. PS: Mieszkam za granicą i nie wiem ze 100% pewnością, jak jest w Polsce, ale w moim przypadku (i z tego, co wiem, jest tak na całym świecie) wspomniane przez autora nóżki nie należą do zestawu i normalnie muszą być zakupione osobno.
0 Lubię -
-
Paweł
Mam zestaw CD i wzmacniacz YBA Heritage z monitorami Dynaudio Focus 160 i do tej pory płyty CD były dla mnie głównym nośnikiem. Pliki i muzykę z TIDAL-a odtwarzałem z komputera, ale jakość oczywiście nie powalała i była jedynie wygodą, do czasu gdy do zestawu dołączył streamer Lumina i szeroko tu dyskutowany switch. Kilka miesięcy Lumin grał bezpośrednio wpięty do routera, więc po wpięciu go do switcha, miałem szansę zdziwić się jak bardzo pozytywny ma to wpływ na wszystkie elementy dźwięku. Jestem pewien, że uzyskanie takiego progresu wyłącznie doborem okablowania, co przerabiałem kilkakrotnie, wymagałoby znacznie wyższych nakładów finansowych, więc jak mówią, mała rzecz, a bardzo cieszy:-) Kolejnym etapem będzie z pewnością zasilacz, ale musi mieć możliwość zasilania trzech urządzeń, switcha, routera i dysku NAS.
0 Lubię -
Marcin
Gratuluję bardzo dobrego tekstu Panie Tomaszu. Silent Angel N8 miałem i testowałem w swoim systemie. Odczucia były podobne tzn. dźwięk bardziej dynamiczny, czystszy, większy kontrast między tłem a muzyką. Silent Angel rewolucji nie robi ale pokazuje, że w kablach nawet tych cyfrowych płynie jednak prąd a nie jakieś "zera" i "jedynki". Czasem warto poeksperymentować.
0 Lubię -
Pantaleon
Miałem N8 przez kilka miesięcy. Zdecydowanie doceniam jego obecność w torze. Dwa miesiące temu zdecydowałem się jednak na zmianę Silent Angel na NuPrime Omnia SW8. Konstrukcyjnie są to urządzenia bardzo zbliżone (SW8 jest produkowany dla NuPrime również przez fabrykę Thunder Data, właściciela marki Silent Angel). Zdecydowanie lepsza jest budowa (frezowane aluminium), podobno nieznacznie zmieniono też elementy zasilania. Mimo tak "kosmetycznych" modyfikacji różnica brzmieniowa na korzyść NuPrime'a jest słyszalna, wręcz zaskakująca. Przed zakupem N8, polecam zapoznanie się z SW8 oraz z jego klonem English Electric Switch8 (produkowanym dla Chord'a, również przez Thunder Data). Różnica w cenie jest wyraźna (około 300 zł - NuPrime Omnia SW8 i około 500 zł - EE Switch8), ale warto dołożyć.
0 Lubię -
MacP
Też mam ten switch i doceniam jego subtelny, ale zauważalny wpływ na brzmienie. Zacząłem dyskusję o nim na pewnym znanym i popularnym forum, która niestety wywołała lawinę hejtu, szydery i beki:/ to takie typowo polskie - "nie słyszałem, ale wiem, że nie ma prawa działać, więc wyszydzę, sam słucham na kablu od lampki i wiem lepiej". Musiałem ją zamknąć, bo zamieniła się w przykrą pyskówkę, jak wiele dyskusji tam. Smutne. Ale coraz więcej osób docenia takie urządzenia, pozostaje mieć nadzieję, że producenci streamerów pójdą tą drogą i wprowadzą dobre systemy filtrujące i retaktujące strumienie od razu tam, bo chyba na razie zadowalają się najprostszymi sieciowymi interfejsami.
1 Lubię -
Jarek
Drodzy audiofile. Odnoszę wrażenie, że was tu nie ma a teksty pisze ten sam... Który próbuje sprzedać zwykłe urządzenie za 10-cio krotność jego wartości. Transmisja cyfrowa jest cyfrowa i taka jest jej natura. Jeżeli wysyłacie skomplikowany ciąg bitów stanowiący reprezentację waszego poświadczenia np przy logowaniu do jakiegoś systemu bezpieczeństwa, to jakim cudem na urządzeniu za 50 PLN to działa skoro jest niegodnie waszego doskonałego ucha. Jak to możliwe ze wysyłając spakowany plik binarny wszystkie bity docierają do odbiorcy niezmienione. W myśl tego co jest napisane powyżej, to nie ma prawa działać ponieważ tylko wasze ruterki audio to potrafią. Niestety musicie się jeszcze sporo nauczyć, bo jak widać nie odrobiliście podstawowych lekcji.
3 Lubię -
Jarku, Jarku
Drogi Jarku, chyba pomyliłeś portal - i nie piszę tego złośliwie. Nie należy oczekiwać od audiofilów znajomości fizyki, matematyki czy nawet podstawowej wiedzy na temat protokołów sieciowych czy poprawności transmisji :) Takie próby edukacji spotykają się z agresją z ich strony oraz nieśmiertelnym zarzutem na temat ewentualnego "gołodu*stwa" (czyli nie stać cię, więc hejtujesz). Oni "słyszą różnicę". To jest stracona grupa, nigdzie indziej sprytni cwaniacy nie mają takiej rzeszy naiwniaków do naciągania. Skoro mają pieniądze, to niech płacą za złote bezpieczniki, audofilskie switche i kable sieciowe. Ty się możesz pośmiać.
1 Lubię
Komentarze (12)