Bowers & Wilkins PX5
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Doskonale pamiętam premierę pierwszych słuchawek i głośników komputerowych marki Bowers & Wilkins. Oto firma kojarzona z wysokiej klasy kolumnami wypuściła na rynek wyjątkowo ładne nauszniki i miniaturowe zestawy głośnikowe, które niejeden audiofil postawiłby sobie na biurku, w miejscu pracy, ewentualnie w sypialni lub innym pomieszczeniu, w którym pełnowymiarowy system nie ma racji bytu. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że była to genialna zagrywka, chociaż wtedy nie wszyscy byli w stanie to przewidzieć, a pewna grupa audiofilów zareagowała na te nowości alergicznie. No bo jak to? Firma, która kusiła nas słynnymi Nautilusami i zapewniała, że nawet w tańszych modelach znajdziemy te same rozwiązania techniczne, jednocześnie zniżyła się do poziomu miniaturowych kolumienek do laptopa? Wówczas w poszukiwaniu słuchawek trzeba było przejrzeć katalogi Sennheisera, Kossa albo AKG, a po porządne głośniki komputerowe szło się do salonu Bose. Bowers & Wilkins był jedną z pierwszych naprawdę audiofilskich firm, które zaczęły walczyć o tego samego klienta. Dziś nikogo to już nie szokuje. Focal dostarcza audiofilom słuchawki za kilkanaście tysięcy złotych, wizytówką Devialeta stały się luksusowe głośniki sieciowe, Burmester jest znany jako firma dostarczająca nagłośnienie do limuzyn Mercedesa, a Sennheiser wszedł w paradę producentom głośników, wypuszczając na rynek hi-endowy soundbar. Na przestrzeni kilkunastu lat zupełnie zmieniły się zasady gry. Klasyczny podział na specjalizacje odszedł w zapomnienie. Tymczasem brytyjscy inżynierowie wciąż rozwijali słuchawki i głośniki bezprzewodowe. I wcale nie polegało to na podnoszeniu poprzeczki cenowej raz na pół roku. Najdroższe P9 Signature kosztują obecnie 3999 zł, co w porównaniu z flagowcami Focala, HiFiMAN-a czy Audeze wydaje się śmieszne. Najtańsze są natomiast PX5 - bezprzewodowe nauszniki z systemem aktywnej redukcji hałasu. W cenniku figuruje obok nich kwota 1299 zł, ale na stronie dystrybutora można je dostać za 999 zł. Warto?
Kilka lat temu ludzie zaczęli masowo przerzucać się na słuchawki bezprzewodowe i absolutnie mnie to nie dziwi. Nie dość, że są wygodniejsze, to jeszcze mogą mieć funkcje, jakich w klasycznych nausznikach nie widzieliśmy. Ot, chociażby aktywna redukcja hałasu, ale nie tylko. Sterowanie dotykowe, czujniki wyłączające muzykę kiedy zsuniemy słuchawki na szyję, obsługa asystentów głosowych, a nawet wzmacnianie dźwięków otoczenia, kiedy tego potrzebujemy. W domowym zaciszu ma to sens średni, ale podczas codziennego przemieszczania się po mieście cała ta technologia staje się prawdziwym zbawieniem. Wystarczy postawić się na miejscu kogoś, kto codziennie dojeżdża do pracy metrem, tramwajem, autobusem lub pociągiem, część trasy pokonuje pieszo, w całym tym miejskim zgiełku, najczęściej musi jeszcze do kogoś zadzwonić, w pracy potrzebuje spokoju i skupienia, a wieczorem chce posłuchać ulubionej muzyki lub obejrzeć sobie kolejny odcinek serialu tak, aby nie przeszkadzać innym domownikom. Co tu daleko szukać - moja żona dojeżdża do pracy metrem, a jeśli zapomni słuchawek, to gorzej niż jakby nie wypiła kawy albo złamała obcas. W ogóle mnie to nie dziwi. Dobre słuchawki bezprzewodowe są dla wielu ludzi tak samo nieodłącznym elementem codziennego uzbrojenia, jak smartfon, torebka, buty i gacie na tyłku.
Tak samo, jak spada zapotrzebowanie na duże kolumny pasywne, bo znalezienie na nie miejsca, wybór odpowiedniej elektroniki i połączenie tego wszystkiego w jeden, zgrabny system to dla klientów coraz większe wyzwanie, tak samo rośnie sprzedaż kompaktowych głośników sieciowych i słuchawek bezprzewodowych, bo to wygodny, prosty, skuteczny i stosunkowo tani sprzęt, który nie pyta, nie grymasi, nie wymaga użycia specjalistycznych kabli, tylko gra od razu po wyjęciu z pudełka. W przypadku elektroniki do użytku domowego może nas interesować jeszcze funkcjonalność, wygląd, jakość wykonania, nooo może jakość brzmienia (choć ten temat zaczyna dla wielu klientów istnieć dopiero wtedy, gdy przekonają się, że różnica między poszczególnymi urządzeniami w zbliżonej cenie może być naprawdę spora), tymczasem w słuchawkach dochodzą do tego wrażenia przekładające się na nasz komfort - wszystko, czego dotykamy, co ma kontakt z naszą głową, ale też dostępne funkcje, czas pracy na jednym ładowaniu, sterowanie, a także wygląd, jakość zastosowanych materiałów i takie drobiazgi, jak dodatkowe akcesoria - woreczki, futerały, wymienne poduszeczki, dodatkowe przewody itd. Każdy używa takich słuchawek trochę inaczej, w związku z czym producenci walczą o to, aby w każdym z tych obszarów dać klientom jak najwięcej. A taka wojna automatycznie przekłada się na ceny. Punktem, wokół którego kręci się cały ten rynek jest kwota tysiąca złotych. Dla przeciętnego klienta wszystkie słuchawki bezprzewodowe do tej granicy są tanie, powyżej - drogie. Ostatnio zaczęło się to zmieniać, bo i smartfony mocno podrożały. Kiedyś przyzwoitego iPhone'a można było kupić za 1299 albo 1599 zł. Obecnie ceny najnowszych "dwunastek" zaczynają się od 4199 zł, a bardzo fajny swoją drogą iPhone SE kosztuje 2099 zł i wszyscy zachwycają się, że taki tani. Producenci słuchawek bezprzewodowych też się nie patyczkują i teraz okazuje się, że za te 999 zł owszem możemy dostać pojemny akumulator, obsługę asystentów głosowych i system aktywnej redukcji hałasu, ale same słuchawki będą wyglądały jak plastikowa zabawka, a w pudełku znajdziemy co najwyżej kabel do ładowania. Aby otrzymać produkt naprawdę wysokiej jakości, trzeba jednak dołożyć do budżetu kolejny tysiąc. Ale czy na pewno?
Wygląd i funkcjonalność
Bowers & Wilkins chyba zapomniał wprowadzić zmian w cenniku, bo PX5 wyglądają jak produkt luksusowy. I zaczyna się to już od opakowania, a kończy na takich drobiazgach, jak wykończenie muszli czy jakość wykonania elementów ruchomych. Powiecie, że tak właśnie powinno być? Zgadzam się, ale producenci nauszników od pewnego czasu wyraźnie dają nam do zrozumienia, że takich atrakcji możemy spodziewać się w modelach z wyższego przedziału cenowego. Decydując się na słuchawki za 1699 lub 1999 zł, dostaniemy metalowy pałąk, ładne mocowania, skórę lub elegancką tkaninę, a w pięknym pudełku znajdziemy także kilka porządnych kabelków i zamykane na suwak etui. Schodząc poniżej tysiąca złotych, musimy pogodzić się z myślą, że będzie to wielka rzadkość. I nie dotyczy to już tylko nauszników bezprzewodowych. Kiedy kończyłem test Bowersów, na moim biurku wylądowały Sennheisery HD 560 S - przewodowe, otwarte słuchawki wokółuszne, które kosztują 899 zł, jakością wykonania nie powalają, a ich opakowanie można w zasadzie od razu od razu skierować do odpowiedniego worka lub pojemnika na odpady segregowane. Paskudny karton, foliowy worek i przejściówka na mniejszy wtyk - to wszystko, co niemiecka firma jest skłonna dorzucić nam do hełmofonu za 899 zł. Wśród modeli bezprzewodowych przykłady można mnożyć bez końca. Większość firm stara się zachować pozory, że jakieś akcesoria dostaniemy. Może to być kabel do ładowania lub materiałowy woreczek. Ale żeby same słuchawki były wykonane nienagannie, z użyciem wysokiej jakości materiałów, żeby w zestawie znalazł się jeszcze jakiś elegancki pokrowiec i żeby w tym wszystkim nie krył się haczyk w rodzaju braku podstawowych funkcji lub śmiesznie krótkiego czasu pracy na jednym ładowaniu, to trzeba mieć wielkie, wielkie szczęście. Albo... No właśnie - sprawdzić słuchawki stworzone przez firmę, która przyzwyczaiła do wysokiego poziomu nie tylko swoich klientów, ale chyba również swoich projektantów. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że inżynierowie z Worthing inaczej robić tego nie potrafią.
TEST: Bowers & Wilkins 704 S2
Bowers & Wilkins chce być wciąż postrzegany jako marka premium, w związku z czym nie może tylko machać nam przed oczami hi-endowymi kolumnami z serii 800 i opowiadać o tym, że wykorzystuje się je w znanych studiach nagraniowych. O umiejętnościach brytyjskich projektantów mają świadczyć wszystkie produkty, wliczając w to najtańsze słuchawki i głośniki samochodowe, których maskownice zdobi logo B&W. To wszystko ma wyglądać, to ma grać i działać bezawaryjnie wiele, wiele lat, bo słuchawki i systemy car-audio nie powstają dla posiadaczy Nautilusów, którzy nie chcą rezygnować z dobrego dźwięku poza domem. Przeciwnie - mają być piękną i w pełni funkcjonalną wizytówką firmy, która musi być z posiadaczem takich słuchawek lub samochodu z audiofilskim nagłośnieniem, kiedy pewnego dnia pomyśli "Hmm, jestem bardzo zadowolony z tego sprzętu, a teraz chciałbym kupić pełnowymiarowy system hi-fi". Być może sam odpowiedziałem sobie w tym momencie na pytanie o różnice w jakości wykonania słuchawek za podobne pieniądze. Większość producentów nauszników nie traktuje ich jako inwestycję w klienta - żywą reklamę, która może zarobić na siebie w przyszłości. Nie mają dla takiego klienta żadnej oferty. Gdyby chciał kupić luksusowe słuchawki przewodowe, coś by się znalazło, ale w temacie głośników bezprzewodowych, audiofilskich kolumn i systemow car-audio większość firm nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Swoje muszą zarobić już na słuchawkach do smartfona, w związku z czym niechętnie dają nam jakiekolwiek prezenty, a jakość wykonania modeli za te same pieniądze systematycznie spada. Inflacja, drożejące materiały, technologie i certyfikaty, opłaty za emisję dwutlenku węgla - wszystko rozumiem, ale przeciętnego klienta obchodzi to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Jedne słuchawki za tysiąc złotych są brzydkie, plastikowe i nieprzyjemnie klekoczą, a drugie wyglądają jak szczyt luksusu, są ładnie zapakowane, wygodne i wykonane z wysokiej jakości materiałów, do tego ich muszle zdobi logo firmy znanej z produkcji hi-endowych kolumn, a w zestawie dostajemy szykowny, utwardzany pokrowiec i kabel, który przyda się - uwaga, uwaga - nie tylko do ładowania, ale i do słuchania muzyki w trybie połączenia cyfrowego (DAC). Nad czym tu się zastanawiać?
PX5 są dość intrygujące. Nie wiem, skąd wzięła się ta tradycja, ale Bowers & Wilkins w niemal każdych swoich słuchawkach stosuje ciekawe tworzywa i konstruuje pałąk w taki sposób, abyśmy zaczęli się mu przyglądać z zaciekawieniem. W pierwszych modelach przewodowych stosowano na przykład skręcone, chromowane poprzeczki prezentujące się tak lekko, jakby miały się złamać przy pierwszej próbie założenia słuchawek na głowę. Ale to się nigdy nie działo. Nigdy. Wiem, bo z nausznych P5 z tych pierwszych serii korzystam już dziesięć lat i wyglądają jak nowe. Nie używam ich codziennie, ale towarzyszyły mi w wielu podróżach i właściwie zawsze mam je ze sobą, gdy wiem, że będę siedział przy laptopie dłużej niż dwie godziny. Początkowo były to też moje podstawowe nauszniki do słuchania muzyki w komunikacji miejskiej. Jakiś czas temu przechwyciła je moja żona, ale odzyskałem je i staram się udawać, że nie ma tematu. Dziesięć lat... Niejedne hi-endowe słuchawki dawno by się w tym czasie posypały. Co więcej firma postawiła wtedy na sterowanie do iPhone'a, które wciąż działa - pod warunkiem, że mamy telefon z gniazdem 3,5 mm, co ostatnio nie jest już takie oczywiste. PX5 to może zupełnie inna para kaloszy, ale... Ich pałąk jest skręcony tak samo, jak stalowe poprzeczki w moich P5. Projektanci wyraźnie nawiązali do kształtu, który stał się znakiem rozpoznawczym ich nauszników. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z pełnym pałąkiem wykonanym z materiału przypominającego, hmm... Celulozową membranę głośnika średnio-niskotonowego? Tak naprawdę jest to ciekawie uformowane włókno węglowe. Niektórym pewnie się to nie spodoba, bo słuchawki wyglądają tak, jakby w tym miejscu były porysowane lub brudne. Mnie to nie przeszkadza, a wręcz uważam, że to bardzo ciekawy detal.
Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak ogólna jakość wykonania tych nauszników. Nic tutaj nie skrzypi ani nie stuka. Długość pałąka regulujemy w klasyczny sposób, wyciągając każdą z muszli, ale nie w sposób skokowy, lecz płynnie, z przyjemnym oporem. Dodatkowo całość możemy złożyć na płasko. Wszystkie elementy ruchome pracują płynnie, cichutko, lekko, ale trzymają zadany rozmiar. Wzrok przyciągają także metalowe osłony muszli z otworami, za którymi kryją się mikrofony (cztery dla systemu ANC i dwa do prowadzenia rozmów telefonicznych). Miejsca styku słuchawek z głową wykończono skórą, a elementy zewnętrzne - tkaniną. Słuchawki dostępne są w dwóch wersjach kolorystycznych - szarej i granatowej. Sam pewnie wziąłbym tę pierwszą, ale moja żona stwierdziła, że druga jest o wiele ciekawsza (wreszcie coś innego, a nie te czarne i szare smutasy). Co więcej, PX5 jako jedne z niewielu słuchawek bezprzewodowych okazały się rewelacyjnie wygodne zarówno dla mnie, jak i dla niej. Zdarza się to niezwykle rzadko, bo ja mam nieprzeciętnie dużą głowę, a moja małżonka - przeciwnie. I rzadko kiedy się w tej materii zgadzamy. Kiedy testuję jakieś duże słuchawki planarne, ona wygląda w nich jak jeden z naszych byłych premierów w peruwiańskiej czapce, a kiedy jakieś nauszniki są jej zdaniem wyjątkowo wygodne, na mnie są za małe nawet z maksymalnie rozsuniętym pałąkiem. Brytyjczycy mają jakąś nieprzeciętnie dobrą miarę. Ciężko mi sobie wyobrazić, aby PX5 komuś wyraźnie nie pasowały. I aby ktokolwiek wziął je do ręki, założył na głowę i powiedział, że w tej cenie spodziewał się czegoś lepszego. Oznaczałoby to, że nie ma żadnego porównania albo po prostu nie wie, o czym mówi.
W trybie DAC-a komputer wykrywa nauszniki jako wyjściowe urządzenie audio, więc możemy słuchać muzyki z dowolnej aplikacji, a nawet oglądać filmy z YouTube'a, przy okazji ładując w tym czasie wbudowany akumulator. Świetna sprawa. Powiedziałbym nawet, że jedna z najważniejszych i najbardziej przydatnych funkcji, o których mimo wszystko rzadko się rozmawia i które nie pojawiają się w materiałach informacyjnych ani tabelach danych technicznych. Jeżeli mieliście do czynienia z nausznikami, które mogą pracować w takim trybie, na pewno wiecie, że jest to bajecznie wygodne.Minusy? Hmm... Do rozmieszczenia przycisków, jak w każdych słuchawkach z tradycyjnym sterowaniem, trzeba się przyzwyczaić. Na szczęście brytyjscy inżynierowie zrobili to w bardzo logiczny sposób, wstawiając trzy podstawowe przyciski na prawym nauszniku - dokładnie tam, gdzie znajduje się nasz kciuk, gdy przystawiamy rękę do ucha (środkowy element jest wypukły, dzięki czemu nie trzeba zastanawiać się, czy na pewno trafiliśmy) i wykorzystując także lewą muszlę - na niej, w tym samym miejscu, znalazł się przycisk służący do zmiany trybu pracy systemu ANC. W porządku - dotykowe muszle może byłyby bardziej nowoczesnym, a dla niektórych także bardziej intuicyjnym rozwiązaniem, ale znam ludzi, którzy zwyczajnie go nie lubią. To tak, jak z ekranami dotykowymi i fizycznymi przyciskami lub pokrętłami w samochodzie. Jednym nie przeszkadza to, że nawet klimatyzacją i ustawieniami fotela steruje się za pomocą wbudowanego w deskę rozdzielczą tabletu, a inni zwracają uwagę na to, że jest to zbyt skomplikowane, niepotrzebnie odwraca uwagę kierowcy od tego, co dzieje się na drodze, a na najmniejszych nawet wybojach w guziczki na ekranie nie da się trafić palcem. Sterowanie dotykowe w słuchawkach jest ciekawą opcją, ale ma zarówno swoich zwolenników, jak i przeciwników. Kiedy siedzimy w domu przed komputerem lub oglądamy seriale na tablecie, jest to dość wygodne, ale wystarczy przejechać się autobusem, a człowiek zmienia zdanie. Swoją drogą, skuteczność systemu aktywnej redukcji szumów jest bardzo wysoka. Do wyboru mamy cztery tryby pracy - niski, wysoki (chodzi rzecz jasna o tłumienie dźwięków z zewnątrz), wyłączony i automatyczny. Różnica między wyłączonym a niskim jest moim zdaniem niewielka, ale między niskim a wysokim - kosmiczna. Należy dodać do tego fakt, że muszle PX5 są bardzo szczelne. Grube, miękkie poduszki dobrze przylegają do uszu, a nauszniki nie są wykonane z butelek po wodzie mineralnej, dzięki czemu już samo tłumienie pasywne należy ocenić bardzo wysoko. Jeżeli chcecie odciąć się od świata zewnętrznego, te słuchawki to umożliwią. Co ciekawe, dłuższe przytrzymanie przycisku obsługującego tryb ANC pozwala nam wpuścić do środka dźwięki otoczenia w taki sposób, jakbyśmy zsunęli PX5 z uszu. Z tym, że muzyka nie przestaje grać. Wrażenie jest takie, jakbyśmy nagle założyli na głowę słuchawki otwarte. Korzystałem z tego udogodnienia nie tylko na mieście, na przykład kupując bilet w kiosku, ale także w domu, kiedy czekałem na kuriera. A jeśli chcemy zrobić to jeszcze prościej, wystarczy delikatnie odsunąć jedną z muszli od głowy. Słuchawki zauważają wtedy brak nacisku i wstrzymują odtwarzanie muzyki. Z minusów mogę wymienić jeszcze oczywisty fakt, że skórzane nauszniki grzeją w uszy, choć nie aż tak, jak w wielu podobnych słuchawkach tego typu. Czujemy ciepło, ale jest to do zniesienia nawet przez dłuższy czas. W PX5 spokojnie da się wysiedzieć dwie, trzy godziny. Z plusów powinienem wspomnieć jeszcze o dedykowanej aplikacji, w której można ustawić nawet dźwięki przyrody. Krótko mówiąc, jeśli mamy dość zewnętrznego zgiełku, ale nie żadna muzyka nam nie pasuje, możemy włączyć tryb ANC i puścić sobie zapętlone dźwięki lasu lub deszczowego poranka. Poza tym apka oferuje dość standardowe funkcje. Dobrze, że jest, ale czy naprawdę przyda nam się w codziennym użytkowaniu? Nie wiem.
Na koniec wrócę do kwestii, którą wielu producentów bezprzewodowych słuchawek pomija milczeniem, a która dla mnie może być jedną z największych zalet takich nauszników. Chodzi oczywiście o tryb pracy w połączeniu USB, na przykład z komputerem. Jak wiadomo, jakość analogowego wyjścia słuchawkowego w przeciętnym pececie lub laptopie jest albo taka sobie, albo koszmarna. Nawet towarzyszące muzyce piski i szumy nie są niczym niezwykłym. Co innego jeśli użyjemy kabla cyfrowego, wykorzystując wbudowanego w nasze słuchawki DAC-a. Komputer wykrywa nauszniki jako wyjściowe urządzenie audio, więc możemy słuchać muzyki z dowolnej aplikacji, a nawet oglądać filmy z YouTube'a, przy okazji ładując w tym czasie wbudowany akumulator. Świetna sprawa. Powiedziałbym nawet, że jedna z najważniejszych i najbardziej przydatnych funkcji, o których mimo wszystko rzadko się rozmawia i które nie pojawiają się w materiałach informacyjnych ani tabelach danych technicznych. Jeżeli mieliście do czynienia z nausznikami, które mogą pracować w takim trybie, na pewno wiecie, że jest to bajecznie wygodne. Szczególnie dla osób, które słuchają muzyki na zewnątrz i w komunikacji miejskiej, ale w pracy lub w domu spokojnie mogą podpiąć słuchawki do komputera za pomocą kabla USB. Praktyka pokazuje, że parę godzin słuchania w trybie przewodowym wystarcza, aby nie trzeba było już podłączać nauszników do ładowarki lub zostawiać ich na noc. Nie dość, że dostajemy wtedy lepszy dźwięk z komputera, to jeszcze możemy zapomnieć o konieczności doładowywania akumulatorów. Sęk w tym, że nie wszystkie słuchawki to potrafią. Czemu? Nie mam pojęcia. Wielokrotnie opisywaliśmy na łamach StereoLife modele, które po wpięciu kabla USB od razu przechodziły w tryb ładowania, automatycznie wstrzymując odtwarzanie muzyki przez Bluetooth. I znów - dlaczego? Ze względów bezpieczeństwa? A może dlatego, że ktoś zwyczajnie o tym nie pomyślał. Brytyjczycy pomyśleli, dzięki czemu PX5 są naprawdę uniwersalnymi nausznikami, których - przy założeniu, że od czasu do czasu podłączymy je do komputera, słuchając muzyki w trybie DAC-a - właściwie nigdy nie będziemy musieli podłączać do ładowarki. Ach, no i jeszcze jedno - PX5 mają wymienne pady, pod którymi widać osłonięte metalową kratownicą przetworniki. Gdyby poduchy się zużyły, nowe będzie można kupić za niewiele ponad sto złotych.
Brzmienie
Nie ukrywam, że pod względem wyglądu, jakości wykonania, wyposażenia, funkcjonalności i komfortu użytkowania PX5 zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Na tyle dobre, że zacząłem poważnie zastanawiać się nad ich zakupem. Ale zaraz, zaraz - przede mną jeszcze odsłuch, a z tym w przypadku słuchawek bezprzewodowych może być różnie. Nawet biorąc pod uwagę moje zaufanie, a nawet pewien sentyment do produktów tej marki, trzeba mieć na uwadze, że w cenie tego typu nauszników musi zmieścić się cała zamontowana wewnątrz elektronika, z modułem łączności Bluetooth, akumulatorem, przetwornikiem, wzmacniaczem, mikrofonami zbierającymi hałas otoczenia, przyciskami - całą masą rzeczy, których nie ma w modelach przewodowych. Co za tym idzie, nie można porównywać tych dwóch światów na zasadzie jeden do jednego - tak samo, jak nie można stawiać obok siebie kolumn aktywnych i pasywnych. Dotychczas wychodziłem z założenia, że uczciwe i logiczne jest zestawianie słuchawek bezprzewodowych z dwukrotnie tańszymi modelami przewodowymi. Oczywiście to tylko teoria, ale podczas testów takiego sprzętu zadziwiająco dobrze się sprawdzała. Ostatnio jednak zaczęła się rozjeżdżać, jakby pozbawione kabla nauszniki wykonały duży krok do przodu. Nie wiem, czy to kwestia taniejących akumulatorów i innych podzespołów elektronicznych wykorzystywanych w bezprzewodowych hełmofonach, czy też nowych kodeków, dzięki którym muzyka nie jest już podczas takiej transmisji kastrowana i oczyszczana z detali, ale odnoszę wrażenie, że wreszcie możemy pożegnać się z tą umowną klasyfikacją. I to nawet nie dzięki hi-endowym słuchawkom, które przecierają szlaki, ale kosztują cztery, sześć lub osiem tysięcy złotych, ale modelom kierowanym do szerokiego grona odbiorców.
PORADNIK: Krótka historia słuchawek
PX5 są tego najlepszym przykładem. W porządku, może wciąż nie jest to poziom najlepszych nauszników przewodowych, jakie moglibyśmy kupić za 999 czy 1299 zł, ale jest już bardzo blisko. Wyciągnąłem testowane równolegle Sennheisery HD 560 S, dokanałowe q-Jaysy, a nawet moje dziesięcioletnie B&W P5 i nie mogę powiedzieć, aby między którymikolwiek z nich a PX5 była przepaść nie do zasypania. Sennheisery pokazały nieprawdopodobną jak na ten przedział cenowy przejrzystość, jednak są to dość specyficzne słuchawki, będące czymś w rodzaju studyjnych monitorów wokółusznych, a nie sprzętu do codziennego użytku lub relaksowania się przy muzyce, a PX5 - jak najbardziej. Z jednej strony potrafią pokazać przyjemną lekkość, wydobyć z nagrań wiele szczegółów i - co w zamkniętych słuchawkach nausznych (nie wspominając już o tym, że bezprzewodowych) zdarza się bardzo rzadko - zbudować wokół naszej głowy przekonującą, wielowymiarową przestrzeń. I nie trzeba ich do tego w żaden sposób zachęcać. One po prostu tak grają. Naturalnie, równo, czysto, rzetelnie, ale też przyjemnie - tak, abyśmy po godzinie słuchania nie musieli robić sobie przerwy ze względu na zbyt wyostrzony lub przesadnie pogrubiony dźwięk, ale kontynuowali odsłuch i mieli ochotę na więcej.
O ile na temat prezentacji średnich tonów nie mam zbyt wiele do powiedzenia (PX5 stawiają tutaj na neutralność, starają się nie ingerować w brzmienie, ale wokale w ich wykonaniu niczym szczególnym nie urzekają), o tyle skraje pasma to już zupełnie inna bajka. Bowersy potrafią przykuć naszą uwagę zarówno gęstym, mocnym, odpowiednio nasyconym i dobrze kontrolowanym zakresem niskich tonów, jak i rozdzielczą, napowietrzoną, połyskującą i ładnie wypolerowaną górą. Możliwe nawet, że wysokie częstotliwości są ich największym atutem. Szczególnie na tle wielu, wielu konkurencyjnych słuchawek bezprzewodowych grających wyraźnie przygaszonym, sztucznie zagęszczonym, mdłym i mało otwartym dźwiękiem. Co tu dużo mówić, w większości tego typu nauszników, a już szczególnie tych mieszczących się w przedziale 1000-1500 zł, w zakresie wysokich tonów nie dzieje się nic, ale to nic ciekawego. Tutaj góra po prostu jest taka, jaka być powinna. Nie jest jej ani za dużo, ani za mało, co już samo w sobie zasługuje na podkreślenie, ale rzeczą absolutnie zaskakującą była dla mnie jej jakość. Żeby bezprzewodowe nauszniki za tysiąc złotych potrafiły wydobyć z nagrań tyle subtelnych smaczków? Żeby słuchanie muzyki ze smartfona mogło sprawić tyle frajdy audiofilowi, który na co dzień słucha muzyki na systemie w cenie samochodu i bawi się hi-endowymi kablami USB? Świat stanął na głowie. Na szczęście tym razem w sensie jak najbardziej pozytywnym.
Mimo, że PX5 nie są całkowicie pozbawione własnego charakteru, brytyjscy inżynierowie zadbali o to, aby w ich dźwięku nic nikogo nie irytowało. W żadnym aspekcie prezentacji PX5 nie idą dalej niż byśmy sobie życzyli. Jeżeli w jakiejś dziedzinie opisywane nauszniki nie mają nic ponadprzeciętnego do pokazania, pozostają poprawne.Minusy? Chyba takowych nie widzę, to znaczy - nie słyszę. Mimo, że PX5 nie są całkowicie pozbawione własnego charakteru, brytyjscy inżynierowie zadbali o to, aby w ich dźwięku nic nikogo nie irytowało. W żadnym aspekcie prezentacji PX5 nie idą dalej niż byśmy sobie życzyli. Ich bas nie jest sztucznie napompowany. Ich góra jest czysta i przyjemnie lekka, ale nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku, nie jazgocze i nie kąsa nas w uszy. Jeżeli w jakiejś dziedzinie opisywane nauszniki nie mają nic ponadprzeciętnego do pokazania, pozostają poprawne. Odnoszę wrażenie, że jest to ścieżka, którą powinno pójść więcej firm oferujących tego typu sprzęt, bo czasami na każdy jeden plus przypada jeden minus. Tutaj natomiast, jeśli podzielimy dźwięk na wiele drobnych elementów (o ile w ogóle będziemy mieli ochotę tak się rozdrabniać), każdy z nich powinniśmy ocenić albo pozytywnie, albo - w najgorszym przypadku - neutralnie. Słabych punktów nie ma. Szczerze mówiąc, po tym teście nabrałem ochoty na spotkanie z wyższym modelem PX7. Tutaj jednak mówimy o konstrukcji wokółusznej, której regularna cena wynosi 1799 zł, a promocyjna - 1549 zł. Pewnego dnia na pewno je porównam, ale PX5 zrobiły na mnie tak dobre wrażenie, że nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności. Pojechałem do najbliższego salonu i je kupiłem. Żeby było ciekawiej, wybrałem wersję granatową. Z jednego, jedynego powodu - bo uznałem, że możliwość zakupu tak uniwersalnych słuchawek za mniej niż tysiąc złotych to prawdziwy żart. Bowersy są słuchawkami, które w swojej kategorii wyznaczają poziom odniesienia. Wszystkie modele, które będę testował od tej pory, będą miały znacznie trudniejsze zadanie. Nie będzie usprawiedliwiania, że dźwięk może być taki sobie, bo akumulator wytrzymuje 25 godzin, a po podłączeniu kabla USB słuchawki przestają grać, bo nikomu nie przyszło do głowy, że można zrobić to inaczej. Dla równowagi będę przyjmował, że PX5 kosztują 1299 zł, bo tyle wynosi ich cena katalogowa. A że tyle za nie nie zapłaciłem? Hej, to żadna tajemnica - jest promocja, kapitalizm, demokracja i w ogóle... Zżera mnie tylko ciekawość, czy PX5 będą nadal dzielnie służyć mi za dziesięć lat - dokładnie tak, jak P5, które wciąż wyglądają jak nowe. Pożyjemy, zobaczymy.
Budowa i parametry
Bowers & Wilkins PX5 to bezprzewodowe, zamknięte słuchawki nauszne z systemem aktywnej redukcji hałasu. Zastosowano w nich 35-mm przetworniki opracowane i dostrojone przez ten sam zespół, który stworzył kolumny głośnikowe z serii 800 Diamond. Producent deklaruje, że na jednym ładowaniu słuchawki mogą pracować do 25 godzin, a 15-minutowe szybkie ładowanie zapewnia trzy godziny odtwarzania dźwięku. PX5 wykorzystują adaptacyjny układ aktywnej redukcji hałasu, który ogranicza ilość dźwięków przedostających się do uszu użytkownika z zewnątrz, bez negatywnego wpływu na jakość brzmienia. Wysoką jakość konstrukcji potwierdza zastosowanie wytrzymałego i lekkiego włókna węglowego. Producent twierdzi, że kompozytowe ramiona PX5 naśladują siłę i wytrzymałość najszybszych na świecie samochodów. Nauszniki można złożyć na płasko i w tej formie transportować je w dołączonym do zestawu, bardzo eleganckim etui, w którym zmieści się również kabel USB potrzebny do ładowania słuchawek lub korzystania z nich w trybie połączenia cyfrowego (DAC). Ciekawostką jest system wykrywania nacisku, dzięki któremu po odchyleniu jednego z nauszników odtwarzanie muzyki zostaje wstrzymane, a po całkowitym zsunięciu słuchawek na szyję aktywowany jest tryb oszczędzania energii. Ponowne przyłożenie obu nauszników do głowy spowoduje nawiązanie połączenia z urządzeniem źródłowym i wznowienie odtwarzania. Podobny efekt można osiągnąć poprzez dłuższe przytrzymanie przycisku obsługującego system ANC - w ten sposób aktywowana zostaje funkcja Ambient Pass-Through. Opisywane słuchawki wyposażono w łączność Bluetooth 5.0 z obsługą kodeków aptX HD, aptX Adaptive, aptX Classic, AAC i SBC. Na wyposażeniu znajdziemy 1,2-m przewód USB-C oraz klasyczny, analogowy kabel 3,5 mm tej samej długości, na wypadek gdyby wszystkie inne opcje zawiodły, a połączenie bezprzewodowe lub cyfrowe nie wchodziło w grę, na przykład z uwagi na brak takiego gniazda w naszym sprzęcie (co w dzisiejszych czasach brzmi raczej dziwnie, ale kto wie - może ktoś będzie chciał podłączyć PX5 do przenośnego kaseciaka albo DAP-a bez łączności bezprzewodowej).
Werdykt
Słuchawki bezprzewodowe to bardzo poszukiwany towar. Rozumiem ludzi, którzy nie wyobrażają sobie bez nich życia. Rozumiem też tych, którzy nie chcą lub nie mogą przeznaczyć na ten cel więcej niż tysiąc złotych z kawałkiem. Tylu różnych producentów postawiło na ten segment, że nie może to być przypadek. Na pewno powstały dziesiątki badań mówiących, że właśnie tyle przeciętny posiadacz smartfona (czyli, nie oszukujmy się, prawie każdy człowiek, który ogarnia otaczający nas świat) jest w stanie przeznaczyć na takie nauszniki. Wymagamy dużo, a chcemy zapłacić mało. Co więcej, szukając odpowiedniego modelu nie zawsze kierujemy się tym, czym powinniśmy. Czasami zbyt mocno ufamy producentom, którzy akurat w tej dziedzinie mają niewiele do powiedzenia. Niejedne tego typu słuchawki po kilku miesiącach skończyły swój żywot w kontenerze na elektrośmieci. A dlaczego mielibyśmy wybrać akurat B&W PX5? Dlaczego sam je kupiłem? Odwrócę to pytanie i powiem tak - jest tylko jeden dobry powód, żeby zamiast PX5 wybrać w tej cenie inne słuchawki. Trzeba po prostu nie mieć świadomości, że PX5 istnieją. Poważnie. Jestem w stanie zrozumieć, że są na świecie ludzie, dla których Bowers & Wilkins to jakieś dziwactwo. Bo dla nich dobre firmy produkujące słuchawki to na przykład Sony, Philips, Bang & Olufsen albo JBL. Nie twierdzę, że nie. Każda z nich ma w tej materii sporo do powiedzenia, ale poziom Bowersów jednak ciężko będzie pobić. Za słuchawki zbliżone jakościowo do PX5 każda z wyżej wymienionych firm żąda znacznie więcej niż 999 zł. Nie zmienia to faktu, że przeciętny nabywca może o tym nie wiedzieć. Wy natomiast nie macie już żadnego usprawiedliwienia. Zobaczyliście, przeczytaliście test i poznaliście je moimi oczami, rękami i uszami. Jeżeli mimo to wybierzecie inne bezprzewodowe nauszniki w zbliżonej cenie, a potem okaże się, że są do niczego, zażaleń nie przyjmuję.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, zamknięte, nauszne, bezprzewodowe
Łączność: Bluetooth 5.0, USB-C, 3,5-mm
Przetworniki: 35,6 mm
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 30 kHz
Zniekształcenia: <0,3%
Czas pracy akumulatora: do 25 h (z Bluetooth i ANC)
Obsługiwane kodeki: aptX HD, aptX Adaptive, aptX Classic, AAC, SBC
Masa: 241 g
Cena: 1299 zł
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Asus Zenbook UX31A, Astell&Kern AK70, Marantz HD-DAC1.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Nagroda
-
Seba
Mam te słuchawki od blisko roku (oprócz Focali, Bose i Audio-Technica) w wersji niebieskiej (tu podzielam zdanie Pana żony:-) i uważam, że w tym przedziale cenowym są rewelacyjne (szczególnie w promocjach). ANC działa bardzo dobrze i dzielnie konkuruje z Bose. Dźwięk jest bardzo dynamiczny, ale na pewno nie można go uznać za neutralny - mają swój charakter. Myślę, że bardzo przypadnie do gustu młodym słuchaczom. Obecnie także mnie nęci zakup PX7 po pozytywnych doświadczeniach z PX5. Jakość wykonania jest na najwyższym poziomie, a operując słuchawkami czuć solidność konstrukcji. Jednak po kilku miesiącach jedna ze słuchawek przestała grać i oddałem je do naprawy gwarancyjnej. Przy odbiorze było trochę zamieszania ponieważ było kilka PX5 po naprawie. Ciekawe czy jest to jakiś błąd konstrukcyjny słuchawek lub początkowej fazy produkcji. Mam nadzieję, że jednak pojedynczy "wypadek przy pracy". Test długodystansowy trwa:-)
0 Lubię -
stereolife
@Seba - Do testu otrzymaliśmy egzemplarz demonstracyjny, który na pewno trochę już przeżył i nic złego się z nim nie działo. Drugie PX5 - te, które kupiliśmy dosłownie kilka dni temu - też na razie działają bez zarzutu. Jak będzie dalej? Zobaczymy, a gdyby coś się działo, będziemy o tym raportować. Co do liczby słuchawek czekających na odbiór po naprawie, należy pamiętać o tym, że słuchawki bezprzewodowe to jednak specyficzny rodzaj sprzętu audio - coś, co ludzie często noszą w torbach i plecakach bez jakiejkolwiek ochrony, czasami traktują mało delikatnie podczas użytkowania, a w niektórych przypadkach także oddają do serwisu bez sprawdzenia, czy wina rzeczywiście leży po stronie nauszników, czy może smartfona lub innego urządzenia. Ostatnio w branży były co najmniej dwie "fale" bezpodstawnych reklamacji. Pierwsza nastąpiła na wiosnę, kiedy ze względu na lockdown w domach pojawiło się więcej urządzeń jednocześnie łączących się z siecią Wi-Fi i ta zwyczajnie się przeciążyła. Klienci zaczęli przynosić do sklepu amplitunery, głośniki sieciowe i streamery, bo "dźwięk przerywa". W 99% winna była sieć, a czasami także fakt, że taki głośnik lub streamer został wyniesiony do innego pokoju i postawiony w miejscu, w którym nawet smartfon nie łapie Wi-Fi lub pokazuje jedną kreskę. Druga fala nastąpiła w momencie, gdy pewien popularny serwis zapewniający dostęp do radia internetowego wycofał się z darmowych usług i zażądał od użytkowników jakiejś symbolicznej opłaty. Tym, którzy nie załapali, o co chodzi i nie opłacili subskrypcji, radio nagle "przestało grać". Kto był winny? Oczywiście - producent lub dystrybutor sprzętu... Doszło do tego, że firmy korzystające z tej platformy zaczęły wieszać na swoich stronach specjalne komunikaty, w których tłumaczyły, co się stało, jak przywrócić dostęp do radia internetowego i dlaczego problem nie wynika z winy producenta. Także na razie cieszymy się nowym zakupem, używamy, słuchamy, dbamy o PX5, a dziesięcioletnie P5 dają nam nadzieję, że jednak wszystko będzie w porządku:-)
0 Lubię -
Piotr
Podzielam zdanie dotyczące jakości dźwięku. Nie jestem przekonany, czy jest w 100% neutralny - może środek jest odrobinę wycofany, ale w granicach, czegoś, co faktycznie można nazwać własnym stylem. Natomiast odnośnie komfortu, to w moim przypadku jest już gorzej. Pady dosyć mocno naciskają na uszy i przy dłuższym słuchaniu jest już średnio wygodnie.
0 Lubię -
Ksabi
@mawro - Dzięki, nabyłem. Póki co używam Bose QC 25 i Audio-Technika ATH M50X. Wiem, że na Bose wiele osób wiesza psy. Mnie charakterystyka tych słuchawek bardzo odpowiada - bardziej, niż teoretycznie lepszych brzmieniowo M50X. Jestem bardzo ciekawy, jak będzie z PX7. Z recenzji i opinii wynika, że powinno być co najmniej dobrze. Trochę się tylko obawiam ergonomii, na którą niektórzy narzekają.
0 Lubię -
Ksabi
PX7 przyszły. Dźwięk jest zajefajny. Wskoczyły przed Bose. Spośród słuchawek z ANC kolejność według subiektywnej przyjemności słuchania, na którą składa się detaliczność i dynamika od góry do dołu, głębokość i rozdzielczość basu, melodyjność (referencyjność, jak się przekonałem, jest obojętna - zostawiam ją muzykom, DJ-om i tym, którzy ją lubią): B&W PX7 > Bose QC25. Trzecie miejsce wakujące. Poza podium ex-aequo Sony MX3/MX2 oraz (słuchawki stacjonarne bez ANC, które mam) AudioTechnica M50X. Wyciszenie: Sony > B&W PX7 (jestem zaskoczony przeskoczeniem Bose) > Bose QC25. Komfort noszenia: Bose deklasuje konkurencję > B&W PX7 > Sony. Ergonomia obsługi: B&W PX7 > Sony MX3/2 > Bose QC25 (to jest wersja działająca po kabelku tylko, co ergonomię oczywiście pogarsza). Overall: B&W PX7 > Bose QC25 > Sony MX3/2.
0 Lubię
Komentarze (5)