Tragedia polskich reaktywacji
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Choć nie uważam się za wielkiego patriotę, zawsze miałem pozytywny stosunek do polskiego sprzętu audio i innych produktów wytwarzanych w naszym kraju. Uważam, że po transformacji ustrojowej stosunkowo szybko osiągnęliśmy poziom rozwoju technicznego porównywalny ze światową czołówką, a ponieważ wciąż nie możemy zrównać się z nią pod względem ekonomicznym, robimy różne rzeczy dobrze i tanio. Gdzieś poza tą lapidarną analizą istnieje jeszcze kilka czynników, które dodatkowo wymuszają na polskich producentach podnoszenie jakości przy jednoczesnym utrzymywaniu niskich cen. Ot, chociażby nasze rodzime zamiłowanie do narzekania. Polacy lubią sobie pomarudzić, nawet jeśli świeżo nabyty sprzęt daje znacznie więcej powodów do radości, niż niezadowolenia. Widać to na forach i w komentarzach pod testami, gdzie rewelacyjne, budżetowe kolumny mają jednak za brzydką okleinę jak na swoją cenę, a hi-endowy wzmacniacz za pół miliona złotych ma brzydkie nóżki.
Zupełnie, jakby ze względów religijnych czy kulturowych oznaką chamstwa i prostactwa było nie doszukiwanie się minusów w otaczających nas przedmiotach. Polacy wymagają niemieckiej jakości w rumuńskiej cenie, co może wydawać się absurdalne, ale rodzime firmy zmusiło do pogoni za tym ideałem. Niektórym udało się nawet niebezpiecznie do niego zbliżyć. Przyjemnie jest patrzeć, jak polskie firmy odnoszą mniejsze lub większe sukcesy na zagranicznych wystawach, jak pozyskują dystrybutorów i zdobywają nagrody po testach w zagranicznych magazynach. Wciąż jednak nie rozumiem w tym wszystkim fenomenu, jakim są kolejne reaktywacje polskich marek sprzed wielu, wielu lat.
Nie tak dawno obserwowaliśmy upadek Tonsilu. Muszę przyznać, że nie śledziłem tych wydarzeń szczególnie wnikliwie, ale z relacji moich kolegów wynikało jasno, że może i zakłady tej wielkości trzeba było trochę zmodernizować i delikatnie zrestrukturyzować, ale na pewno nie zamknąć na amen. Jak to u nas bywa, najpierw ogłaszano upadek macierzystej firmy, potem powoływano na jej miejsce jakieś inne spółki i przez dłuższy czas nikt nie wiedział, o co chodzi. Ostatecznie ogłoszono upadek, kiedy spaliła się potężna komora bezechowa, jakiej wiele zagranicznych firm i ośrodków badawczych mogłoby Tonsilowi pozazdrościć. Nie minęło nawet kilka miesięcy, a do mediów rozesłano wiadomość o tym, że marka jednak powstaje z popiołów i będzie teraz produkowała hi-endowe kolumny dla prawdziwych audiofilów. Pochwalono się nawet jakimiś pierwszymi zdjęciami, ale w materiałach prasowych nowej, odrodzonej firmy dominowały oczywiście zdjęcia starych jak świat Altusów. Wiem, że od tych kolumn wielu polskich melomanów zaczynało swą przygodę ze sprzętem audio, ale ile można... Nie pamiętam, by Volkswagen reklamował się, umieszczając na billboardach zdjęcie Hitlera w fabryce Garbusów, a Citroën wprowadzał DS-a będącego dokładną repliką sprzedażowego hitu z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. My jednak wolimy wciąż przypominać sobie o tym, że kiedyś we Wrześni produkowano kolumny, które można było zdobyć tylko po trzech dniach koczowania przed fabryką w Żuku. W jaki sposób Altusy ostatecznie wylądowały w co drugim domu, a następnie w barach, szkołach i na śmietnikach, tego nie wie nikt. Tymczasem w pobliżu Wrześni funkcjonuje zupełnie nowa firma, która w ciągu kilku lat odniosła prawdopodobnie więcej sukcesów, niż Tonsil reaktywowany tysiąc razy.
Ostatnio jadąc samochodem usłyszałem o reaktywacji kolejnej perły polskiego rynku audio - Unitry. Pamiętam tę markę bardzo dobrze, ponieważ pierwsze audiofilskie kolumny kupione za własne pieniądze musiałem czymś zasilić, a mój wujek miał w piwnicy takich klocków na kilogramy. Otrzymałem więc w prezencie wzmacniacz o wyjątkowo skromnej mocy, z jakimiś zupełnie niepotrzebnymi przyciskami i lampkami informującymi o przesterowaniu. Te ostatnie okazały się akurat całkiem przydatne, ponieważ nawet z monitorami o 8-omowej impedancji i 89-dB skuteczności piecyk kiepsko sobie radził. Poznałem jednak urok klasycznego, peerelowskiego sprzętu hi-fi i słuchałem muzyki na takim mieszanym systemie aż do dnia, w którym wzmacniacz po włączeniu radośnie puścił dym spod pokrywy i na pożegnanie łupnął radośnie membranami. Spodziewaliście się, że te klasyczne urządzenia zostaną nagle odgrzebane i ponownie wdrożone do seryjnej produkcji? W ten sposób odrodził się chociażby Audiolab. Otóż nie. Unitra nie będzie produkowała budżetowego sprzętu stereo mającego nawiązać walkę z Yamahą, Marantzem czy Arcamem. Na konferencji prasowej zorganizowanej z okazji reaktywacji marki zaprezentowano wzmacniacz lampowy, brzydkie jak noc słuchawki oraz uchwyty do telewizorów. Sama oprawa wydarzenia to temat na zupełnie inną opowiastkę. Ze zdjęć wnioskuję, że brakowało tylko sztućców na łańcuchach i pałowania na powitanie.
Można to uznać za żart, ale produkty prezentowane przez odradzającą się właśnie firmę powinny się chyba wyraźnie odcinać od tej atmosfery. Zrozumiałbym intencje organizatorów, gdyby z tych oparów komunizmu wyłaniały się nagle kosmicznie zaawansowane wzmacniacze i słuchawki, przy których Parroty Zik to złom wygrzebany z antykwariatu, ale jakoś średnio to wyszło. Jakby tego było mało, informację o reaktywacji firmy rozesłano głównie do czasopism i portali zajmujących się tematyką komputerową, gdzie wieść o premierze wzmacniacza lampowego wywołała salwy śmiechu. Może specjaliści od spraw wizerunkowych uznali, że ludzi zainteresowanych kartami graficznymi i myszkami dla graczy jest znacznie więcej, niż audiofilów debatujących o kablach. Pytanie tylko, jakie reakcje wywoła wśród nich wieść o tym, że reaktywowana po dłuższej nieobecności firma wprowadza na rynek wzmacniacz wykonany w prehistorycznej - w ich mniemaniu - technologii. Zarówno w radiu, jak i w sieci mówiono, że ktoś najwyraźniej źle ustawił sobie datę w smartfonie i stracił kontakt z rzeczywistością. Wielu z tych ludzi zapewne nie zdaje sobie sprawy, że wzmacniaczy lampowych sprzedają się na świecie tysiące. Ale czy cokolwiek by to zmieniło, gdyby wiadomość o reaktywacji Unitry rozesłano tylko do mediów stricte audiofilskich? Ja w każdym razie nie wróżę temu projektowi sukcesu.
Co ciekawe, problem nie dotyczy jedynie rynku audio. Amatorom sprzętu grającego być może łezka kręci się w oku na widok polskich wzmacniaczy, kolumn czy gramofonów sprzed lat, jednak nie tylko w tej branży pogrzebano kultowe pomysły, marki i modele. Niedawno moją uwagę zwróciły projekty nowej Syreny i nowej Warszawy - kultowych, polskich samochodów. Wszystko wygląda pięknie na wizualizacjach, szczególnie projekt New Warsaw robi wrażenie. Jednak przeniesienie tych szkiców do realnego świata nie jest już takie łatwe. Nad nowymi wersjami tych samochodów pracuje po kilku lub kilkunastu zapaleńców. Dla porównania nowe modele marek, które nie umarły, projektują zespoły składające się z kilkuset inżynierów i specjalistów. Polacy wierzą jednak, że im się uda. Warszawa ma być naszym odpowiednikiem Bentleya, natomiast plany dotyczące Syreny zakładają wprowadzenie jej do seryjnej produkcji już za rok. Oprócz bazowego modelu ma się pojawić również hatchback i dostawczak. Nie zdziwiłbym się, gdyby autorzy całej koncepcji mieli w planach również stworzenie wersji rajdowej i łazika marsjańskiego. Doceniam ich zaangażowanie, ale uważam, że nawet szlachetne i optymistyczne pomysły powinny mieć jakieś tam oparcie w realnym świecie, a tutaj tego nie widzę. Podobnie, jak z kolejną próbą wskrzeszenia Tonsilu i Unitry. A wierzcie mi, że chciałbym się mylić.
Komentarze