Handel używanymi plikami
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Czy lepiej słuchać muzyki z fizycznych nośników, czy może z plików? Zdaje się, że w najbliższym czasie będzie to jeden z tematów, które podzielą audiofilską społeczność i będą się ciągnąć miesiącami. Fani plików mają swoje racje, a osoby obstające przy płytach CD i winylach - swoje. Rozmowy dotyczyły do tej pory głównie jakości brzmienia i wygody użytkowania, ale doszedł do tego jeszcze jeden aspekt, powiedzmy sobie, prawno-finansowy. Otóż kupując płytę CD w sklepie możemy wsadzić ją do odtwarzacza, przesłuchać kilka razy, a potem bez większych problemów odsprzedać innemu melomanowi, na przykład za pośrednictwem internetowych serwisów aukcyjnych. Album kupiony za 40 zł często można puścić w świat za 20 zł, nie wspominając już o takich przypadkach, kiedy płyta staje się przedmiotem kolekcjonerskim, mały nakład szybko się rozchodzi, tłoczenie nie jest wznawiane i cena idzie w górę, dochodząc nawet do kilkuset lub kilku tysięcy złotych. A co się dzieje w przypadku, gdy zakupione przez nas całkowicie legalnie pliki już nam się znudzą? Przecież za niektóre albumy, szczególnie te dostępne w jakości HD (czyli 24/96, 24/192 lub jak by ich nie nazywać) kosztują niewiele mniej, a czasami nawet więcej, niż płyta CD leżąca na półce w sklepie. Jeśli wydajemy na audiofilskie pliki 30 lub 40 zł, po czym okazuje się, że muzyka średnio nam leży, to dobrze byłoby się jej pozbyć i odzyskać chociażby część wydanej kwoty. Logiczne.
Ale oczywiście - zaraz pojawiają się problemy prawne. Teoretycznie możemy nagrać takie pliki na pendrive'a lub umieścić je na jakimś serwerze, po czym wykasować ze swojego dysku. Nabywca pobiera je wówczas z serwera lub zgrywa sobie z pendrive'a, formatuje go i odsyła nam go z powrotem. Problem w tym, że teoretycznie jest to już rozprowadzanie w celach zarobkowych plików/utworów/dzieł, do których nie mamy praw i na co nie mamy zgody autora. Zdaje się, że wielu ludzi w USA wpadło już na ten pomysł i zostało pozwanych, podobno ze skutkiem dla nich niekorzystnym. O sprawie zrobiło się bardzo głośno, kiedy aktor Bruce Willis chciał przepisać na swoją córkę całą kolekcję muzyki, którą zakupił w sklepie iTunes. Nie udało mu się, a przecież nie raz ratował świat od zagłady. Po sieci chodzą plotki, że Chuck Norris z chęcią zająłby się tym tematem, ale kilka lat temu ściągnął już cały internet na dyskietkę, więc mu się nie chce.
Tak to zatem wygląda w USA - kraju wolnym, pięknym i sprawiedliwym. A jak to jest w Europie, która - jak wiadomo - jest równie zajebista. Okazuje się, że ciut lepiej, bowiem otwarta została furtka do sprzedaży na przykład używanych E-Booków. Chodzi orzeczenie, w którym Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej przesądził, że osoba, która kupiła w internecie program komputerowy (a mówiąc precyzyjniej – licencję na jego używanie), ma prawo do dalszej odsprzedaży. Dotychczas panował pogląd, że dotyczy to wyłącznie egzemplarzy, a za takie uznawano tylko pliki sprzedawane na nośnikach fizycznych. Wyrok pociąga za sobą olbrzymie konsekwencje nie tylko dla branży informatycznej. Program komputerowy to przecież utwór taki, jak książka, muzyka czy film. Czy oznacza to, że można kupić e-booka, przeczytać i odsprzedać dalej tak samo jak papierową książkę? Albo ściągnąć z sieci film, obejrzeć i odsprzedać? Otóż zdania prawników są podzielone, ale wydaje się, że skoro możemy odsprzedać komuś na przykład używanego antywirusa albo elektroniczną książkę, to czym się od nich różni album muzyczny w postaci plików?
Jak można się domyślać, branży muzycznej bardzo się to nie podoba. Recording Industry Association of America wysłało list nakazujący zaprzestanie działania i niepodejmowania podobnej działalności ponownie do serwisu ReDigi. Pozwala on użytkownikom sprzedać niechciane pliki z muzyką. Używane pliki można wysłać na serwery ReDigi i za każdy otrzymać 20 centów. Dodatkowe 12 centów otrzymamy za każdą sprzedaną piosenkę. Użytkownicy nie otrzymują gotówki, ale specjalne kupony o określonej wartości, które mogą wymienić na inne utwory w ramach serwisu. Popularne ścieżki kosztują na ReDigi 79 centów. Według założycieli serwisu wszystko odbywa się legalnie i niczym nie różni się od sprzedawania używanych płyt i kaset, co było praktykowane na świecie od lat.
Cała sytuacja po raz kolejny pokazuje, że branża muzyczna nie do końca przygotowała się na zmiany, jakie przyniósł Internet. Ale to jeszcze małe piwo - każda firma czerpiąca zyski ze sprzedaży fizycznych nośników lub nawet plików w sieci, będzie sprzeciwiała się ich wtórnemu obiegowi. Prawdziwy problem polega na tym, że prawnicy nie są zgodni co do tego, czy taka aktywność jest legalna, czy nie. A nie są zgodni dlatego, że system prawny w większości krajów nie jest przygotowany na tego typu atrakcje. W całym rozumowaniu pojawiają się absurdy, które ludzie w sieci szybko wyłapują. Jeśli kupię w sklepie płytę CD, posłucham jej kilka razy, a następnie sprzedam na Allegro - to jest w porządku. Jeśli kupię legalnie pliki FLAC 24/192 i zrobię z nimi dokładnie to samo - przestępstwo? A jeśli tylko dam je koledze do posłuchania - czym to się różni od wypożyczenia mu książki? Jeśli taka działalność zostanie uznana za nielegalną, trzeba będzie pozamykać wszystkie biblioteki.
Wydaje się, że dopóki nie będzie jednoznacznych przepisów zakazujących handlu używanymi plikami, nic nie zatrzyma tego procederu. A jeżeli takie zapisy się pojawią lub po prostu rzesze melomanów odsprzedających swoją cyfrową muzykę będą zaciągane do sądów i gnębione, może to oznaczać, że stare, dobre płyty CD nie umrą tak szybko, jak się niektórym wydaje. Ot, chociażby z przyczyn ekonomicznych.
Komentarze