Symulator
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Internet pełen jest nie tylko galopującej głupoty, idiotycznych filmików, hejterskich komentarzy i wszechobecnej patologii, ale też nienaturalnie pięknych obrazków i inspirujących haseł, które z życiem wspólnego mają tyle samo, co dorosły facet wsadzający sobie słoik tam, gdzie nie powinien. Kiedyś wydawało mi się, że wszystkie tego typu zjawiska będą miały ograniczony zasięg. Nie w sensie liczby osób, do których trafiają, ale przynajmniej pewnych sfer naszego życia. O ile bowiem przyzwyczailiśmy się, że prawie każda dyskusja o polityce - czy to w sieci, czy w telewizji, czy przy wigilijnym stole - kończy się kłótnią, chyba rzadko kto wyobrażał sobie, że do takiego samego poziomu mogą zejść rozmowy o kolumnach, kablach i wzmacniaczach. A jednak mogą. Pomijam już sytuacje, w których ludzie wyzywają się od najgorszych i zgłaszają na policję. To oczywiście przypadki skrajne. Jeżeli jednak owe skrajności idą coraz dalej, przesuwa się także granica tego, co postrzegamy jako normalne. Świat opanowany przez audiofilów, również ten wirtualny, zawsze rządził się swoimi prawami. Pewne rzeczy przyjmowały się tu bardzo szybko, inne - niekoniecznie. Jako grupa, w dziedzinie szeroko rozumianego postępu technicznego jesteśmy trochę opóźnieni. Lubimy stare kolumny i wzmacniacze lampowe, nie ufamy żadnym nowym rozwiązaniom dopóki nie sprawdzimy ich w odsłuchu, niektórzy z nas mają potężne kolekcje płyt kompaktowych i winylowych, w związku z czym średnio interesują się streamingiem i nie wiedzą czym jest MQA. Mam jednak wrażenie, że do świata opanowanego przez audiofilów zawitały zwyczaje "z zewnątrz" - rozmowy, komentarze i pytania, jakie spodziewalibyśmy się zobaczyć może pod głupawym filmikiem o nowym smartfonie, a nie pod testem hi-endowych kolumn lub w grupie, w której dyskutuje się o muzyce. Ale, jak to mówią, nowoczesne problemy wymagają nowoczesnych rozwiązań.
Wiadomo, że internetowe fora i grupy dyskusyjne nie są odpowiednim miejscem do pisania poematów. Użytkownicy szukający na przykład nowego wzmacniacza do takich czy innych kolumn nie będą pisać wypracowania na temat swoich ulubionych gatunków muzycznych, historii posiadanego sprzętu czy akustyki pomieszczenia odsłuchowego, z rysunkami obrazującymi gdzie stoi doniczka z metrowym kaktusem i w którą stronę otwierają się drzwi. Jeżeli jednak zadajemy jakieś pytanie i chcielibyśmy uzyskać sensowną odpowiedź, wypadałoby choć trochę się do tego przyłożyć. Tymczasem, niektóre wpisy sformułowane są w taki sposób, że najlepszą odpowiedzią byłby "pomidor". "Jakie polecacie kolumny do 5000 zł?". No ja mogę polecić jedne, a kolega poleci inne. Mogę polecić największe, jakie przyjdą mi do głowy, ale jeśli autor pytania planuje wstawić je do małego pokoju, raczej mu nie pomogę. "Koledzy, czy macie jakieś sprawdzone sposoby na..." - tak, owszem. Ale czy ten sposób sprawdzi się u Ciebie, tego nie wie nikt. "Jaki będzie najlepszy wzmacniacz do rocka i metalu?". I zaraz zaczyna się dyskusja o tym, dlaczego wzmacniacz miałby być najlepszy akurat do takiej muzyki, bo przecież dobra elektronika musi radzić sobie z każdym materiałem. Na tym polega hi-fi, prawda? Zauważyłem jednak, że używanie jakiegokolwiek wstępu lub podawanie jakichkolwiek danych w tego typu pytaniu to przeżytek. Najlepiej napisać "Wiecie coś o tym wzmacniaczu?", "Mogę kupić takie kolumny za 3000 zł, warto?" albo "Potrzebne słuchawki do 500 zł, ktoś coś?". No dramat...
Widać to również w komentarzach pod testami. Rozumiem polemikę, rozumiem chęć dopytania o coś bardzo konkretnego, jak to, czy dany streamer obsługuje takie czy inne pliki albo czy odtwarza utwory bez przerw. Jeśli widać, że ktoś się tym interesuje, odpowiedź - a już w szczególności na pytanie postawione w kulturalny sposób - jest czystą przyjemnością. Co jednak miałbym odpisać, gdy wyraźnie widać, że autor komentarza nie zadał sobie trudu przeczytania artykułu, ani nawet nie kliknął na załączony link? Już sam nie wiem, czy wpisy w stylu "Jaka cena?" albo jeszcze lepiej - "Cena?" - świadczą o lenistwie, czy może zwykłej głupocie. Wystarczy przeczytać test, który udostępniamy za darmo, i jest tam dosłownie wszystko, od historii danej firmy i dokładnego opisu recenzowanego modelu po jego moc, pasmo przenoszenia i cenę. Przygotowanie takiego artykułu trwa zazwyczaj kilka dni. Czasami dochodzą do tego odsłuchy w innych konfiguracjach sprzętowych. Samo napisanie tekstu to sprawa na kilka wieczorów, nie wspominając o sesji fotograficznej i obróbce zdjęć, na co schodzi zwykle przynajmniej kilkanaście godzin, od noszenia kartonów po wycinanie kurzu. I komuś nie chce się nawet kliknąć i przeczytać, no już nie mówię opisu brzmienia, ale nawet werdyktu i danych technicznych? A jeśli będę uprzejmy i napiszę, że testowane urządzenie kosztuje tyle i tyle, to czy autor takiego komentarza w ogóle przeczyta moją odpowiedź, czy nie? Może wszedł już na jakąś inną stronę, dajmy na to, o wędkowaniu, i tam wypytuje ile kosztuje który kołowrotek? A może dostał kebab na grubym cieście, na który czekał, zabijając czas zadawaniem takich pytań? Kilka razy sprawdziłem to i odpisałem. Reakcja była łatwa do przewidzenia - "Nie dam tyle!".
Nie ma się co dziwić, że eksperci - czy to pracownicy salonów ze sprzętem audio, czy dziennikarze - mają już tego wszystkiego szczerze dosyć. Przyjęło się, że odpowiadanie na pytania klientów lub czytelników to ich "zasrany obowiązek". Ale kto tak powiedział? Jest to zapisane w konstytucji, prawie handlowym albo prasowym? Nie. Sprzedawca może więc chętnie odpowiedzieć na pytanie, jeśli uważa, że w bliższej lub dalszej perspektywie przyniesie mu to zysk. Krótko mówiąc, jeśli jeden na iluś tam zagubionych klientów nie zmyje się po uzyskaniu odpowiedzi i nie zacznie przeszukiwać internetowych aukcji w poszukiwaniu najniższej ceny, tylko faktycznie kupi sprzęt od człowieka, który udzielił mu porady. Niestety, coraz mniej ludzi docenia ten gest. Sprzedawcy narzekają, że nawet po długiej korespondencji i kilku odsłuchach, które trzeba było przygotować, klient rozpływa się w powietrzu. Jakby sprawa, którą dopiero co rozważał w najdrobniejszych szczegółach nagle przestała go interesować. Nie trzeba być geniuszem, żeby wykoncypować, że kupił te same kolumny lub słuchawki gdzie indziej. Ale przecież miał takie prawo. Tak, miał. Bo to oczywiste, że jedne sklepy są od tego, aby godzinami odpisywać na pytania i sprowadzić pięć wzmacniaczy, których akurat chcieliśmy posłuchać, a drugie od tego, aby dać nam najlepszą cenę, kiedy już się zdecydujemy, omijając całą tę szarpaninę. Pół biedy jeśli taki "klient" sam umówi się i przyjdzie na odsłuch. Bo równie dobrze może kupić sprzęt przez Internet, pobawić się nim w najlepsze, a po tygodniu odesłać, zażądać zwrotu pieniędzy i "kupić" inny model. O ile jednak sprzedawcy w odpowiadaniu na coraz krótsze pytania i obsługiwaniu uciążliwych klientów mogą jeszcze widzieć jakiś interes, o tyle dziennikarze, blogerzy i inni specjaliści mają z tego... Czekajcie, przypomnijcie mi, co dokładnie? Aha, już wiem. Gówno.
Oczywiście można powiedzieć, że doświadczony użytkownik internetowego forum, właściciel salonu ze sprzętem grającym i recenzent przerzucający dziesiątki kartonów miesięcznie zyskują coś, czego nie da się przeliczyć na pieniądze. Plusika, lajka, dobrą opinię i zadowolonego fana. Jest to jednak mniej więcej taka sama gratyfikacja, jak "uśmiech bombelka". A kiedy pytający nie zadają sobie trudu, by zacząć wiadomość od jakiegokolwiek zwrotu grzecznościowego, kiedy nie chce im się poświęcić choćby dziesięciu minut na dokładne opisanie swojego problemu, trudno się dziwić, że większość pytań ląduje w koszu. Co mam odpisać na maila o treści "Szukam DAC-a do 6000 zł, dźwięk ma być dynamiczny i przestrzenny, proszę mi coś polecić."? W głowie od razu słyszę tekst drugiej piosenki z ostatniej płyty Taco Hemingwaya, gdzie pierwsze wersy zaczynają się od słów "proszę mówić". Wobec braku zainteresowania udzielaniem takich "porad" ze strony recenzentów i sprzedawców, ludzie szukają szybkich odpowiedzi gdzie popadnie. I tu dopiero zaczyna się jazda... Bo grupę na Facebooku może założyć każdy. Wpisać hasło w wyszukiwarce - też. Warto jednak zastanowić się do kogo się zwracamy. Może do ludzi, których łączy wspólna pasja? Może do audiofilów, którzy przeszli ścieżkę od radiomagnetofonu do hi-endowego systemu kilka razy, w tę i z powrotem? A może do takich samych ignorantów, jak my? Skoro sami nie wiemy jakie kolumny wybrać, skąd bierze się przekonanie, że w grupie "Audiomaniacy fanatycy hajfi pasja muzyka stereo kino domowe vintage analog" znajdzie się ktoś, kto wie?
Audiofile wcale nie zniknęli z powierzchni ziemi. Mam na to wiele dowodów, wliczając w to fantastyczne maile, które z czasem przerodziły się w ciekawe konwersacje oraz fora i grupy, na których wciąż dyskutuje się o ustrojach akustycznych, lampach elektronowych, podkładkach pod kable i własnych patentach na ustawienie anti-skatingu w gramofonie. Niektóre z nich przeglądam z przyjemnością. Aby jednak takie miejsca istniały, muszą schować się w jakimś zakamarku sieci tak, aby nie znalazł ich pierwszy lepszy poszukiwacz okazji lub "audiofil", który pięć minut temu dowiedział się czym jest przetwornik cyfrowo-analogowy, a teraz już określił swój budżet i pyta wszystkich co kupić. Bo to jest przecież najważniejsze... Przedstawiciele tej grupy nie wiedzą jakiego brzmienia szukają. Zwykle nie potrafią nawet opisać swoich oczekiwań, bo ich poziom "osłuchania" jest albo bardzo niski, albo zerowy. Wiedzą natomiast, że chcą wydać swoje pieniądze na sprzęt "najlepszy". Najlepszy w jakim sensie? Najlepszy do jakiejś konkretnej muzyki? Najbardziej dynamiczny? Najbardziej neutralny? Najlepszy, że w ogóle co? Zasadniczo nie wiadomo. Ma być najlepszy i kropka.
Wobec braku reakcji na takie zaczepki, ludzie szukający nie wiadomo czego błyskawicznie wchodzą na kolejny poziom. Poznają złotą regułę mówiącą, że jakość poszczególnych elementów toru nie liczy się tak bardzo, jak ich wzajemne dopasowanie. Synergia. I teraz szukają jej w połączeniu tanich amplitunerów z jeszcze tańszymi kolumnami. "Czy do Denona AVR-X2600H lepsze będą kolumny Pylon Audio Opal 23 czy STX Electrino 250?". "Yamaha NP-S303 czy Onkyo NS-6130, który lepszy do Klipsch RP-500M?". "Jaki gramofon do 2000 zł? Czy do kolumn DALI Oberon 3 i Marantza PM6006 znajdę coś lepszego niż Reloop Turn 3?". "Audiovectory QR3 - lampa czy tranzystor?". "Mam dobrą ofertę na Audio Physiki Classic 5, ale nie wiem czy to dobry wybór do Atolla IN100SE, ktoś coś?". Zazwyczaj w tych pytaniach nie znajdziemy nic o dźwięku. Czy ma być taki czy inny, to właściwie wszystko jedno. Ważne, żeby dane połączenie było dobre, bo będziemy wówczas mieli "najlepszy" system. A jeśli wybierzemy źle, zostaniemy z takim mniej najlepszym. Paranoja. Odpowiedzi na pytania w stylu "Czy Polk Audio Signature S50 to dobry wybór do Pioneera A-40AE?" zazwyczaj nie ma. Dlaczego? Na naszym rynku dostępnych jest kilka tysięcy modeli kolumn. I to bez całego segmentu supermarketowego i dziwnych wynalazków z serwisów aukcyjnych. Wzmacniaczy i amplitunerów jest prawdopodobnie od tysiąca do dwóch tysięcy. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie modele produkowane na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat, liczba ta wzrośnie kilkukrotnie. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktokolwiek będzie w stanie powiedzieć nam coś na temat systemu złożonego z dwóch urządzeń wybranych z tej ogromnej puli? Jeden do kilku milionów? Nawet jeśli zawęzimy przedział cenowy, wciąż pozostanie nam potężna liczba możliwych kombinacji. W najlepszym przypadku trafimy na właściciela danego wzmacniacza, który powie, że z innymi kolumnami gra fajnie, ale tych, które sobie upatrzyliśmy, w życiu nie widział na oczy. Ale można przecież spróbować ponownie. I zaraz pojawia się pytanie "A czy ktoś słuchał Pioneera A-40AE z Dynaudio Emit M30?"...
Jak zagra system, który ułożyliśmy sobie w głowie pięć minut temu podczas przeglądania internetowych aukcji i promocji w najbliższym sklepie z audiofilskim sprzętem? Nie wiadomo. Póki go nie kupimy, nie postawimy tam, gdzie ma stać i nie usiądziemy tam, gdzie będziemy siedzieć, jesteśmy w lesie, ciemni jak tabaka w rogu. Pozostaje czytanie testów, umawianie się na odsłuchy, chodzenie na wystawy i mozolne wkręcanie się w audiofilskie hobby coraz głębiej. Szukaliśmy odpowiedzi na proste, zdawałoby się, pytanie, a po kilku kliknięciach wylądowaliśmy na stronie, na której opisywane są cudowne właściwości trójwarstwowych, drewnianych podkładek pod kable głośnikowe. Z pomocą przychodzi nam YouTube! Wpisujemy coś o kolumnach i wzmacniaczach i proszę, jest! Filmiki o japońskich audiofilach, którzy zainwestowali w osobne przyłącze energetyczne tylko dla sprzętu hi-fi, Niemcy próbujący rozjechać przetwornik Chorda czołgiem T-55 albo recenzja hi-endowego wzmacniacza w wykonaniu skąpo odzianej Azjatki. Największe wrażenie robią na mnie jednak filmy nakręcone podczas odsłuchów. Takie kolumny z takim wzmacniaczem. A na innym filmiku - te same kolumny z innym wzmacniaczem. Powiecie, że to nie ma żadnego sensu, bo odsłuch został zarejestrowany smartfonem lub cyfrową lustrzanką i wrzucony do serwisu, który to i owo kompresuje, a sam film obejrzy prawdopodobnie "audiofil" siedzący w słuchawkach za dwieście złotych. Racja. Ale spójrzcie na komentarze... "Ogromna różnica, nawet przez głośniki w moim MacBooku.". "Nawet na głośnikach z telewizora słychać, że po zmianie wzmacniacza zmieniła się scena stereofoniczna, jest bardziej zawężona i realistyczna, można usłyszeć każdy dźwięk osobno, niesamowite!". "Bardzo czyste i wyrafinowane brzmienie, mogłoby być odrobinę cieplejsze. Myślę, że z monoblokami byłoby jeszcze lepiej.". Serio?! Zaznaczam, że nie są to nagrania zrealizowane w jakiś profesjonalny sposób. Ot, autor chodzi po pokoju ze smartfonem. Ale ludzie siedzący przed laptopem już "wiedzą" jak KEF-y Reference 5 grają z McIntoshem MA9000, a jak z Heglem H590.
Wpadłem więc na pewien pomysł. Pomysł, który, jeśli zostanie zrealizowany, z dnia na dzień pozbawi mnie roboty. Wystarczy stworzyć symulator, który pozwoli nam ocenić brzmienie wybranego systemu audio w wirtualnej kopii naszego pomieszczenia odsłuchowego. Ściągamy aplikację i wprowadzamy podstawowe wymiary pokoju. Następnie smartfon łączy się bezprzewodowo z jakimś głośnikiem, odtwarza serię "dziwnych dźwięków", abyśmy mogli wykonać pomiary w różnych miejscach, zbierając informacje o akustyce. Pozostaje podłączyć słuchawki i z listy dostępnych urządzeń wyrbać sprzęt, którego chcielibyśmy posłuchać. Powiedzmy, że mają to być monitory Triangle Comète EZ z Audiolabem 6000A i Bluesoundem Node 2i. Muzykę puszczamy z ulubionego serwisu streamingowego, a aplikacja naszego symulatora działa jak korektor kształtujący brzmienie, zgodnie z charakterem każdego urządzenia wybranego z listy. Dźwięk jest zbyt ostry? W porządku, w takim razie zamiast Triangli bierzemy Chartwelle LS6. Gdyby system się rozwinął, moglibyśmy nawet dodawać do naszego systemu kable lub akcesoria w rodzaju platform antywibracyjnych. Idiotyzm? Możliwe, ale moim zdaniem mniejszy niż oglądanie na laptopie filmów z YouTube'a.
Powiecie, że stworzenie takiej aplikacji jest nierealne? Może i tak, ale jeśli udało się zbudować samochody, które praktycznie nie potrzebują już kierowcy, zaprogramowanie symulatora systemu stereo nie powinno być aż tak trudne. Pomiar akustyki pomieszczenia za pomocą smartfona dawno wprowadził już Sonos. Z kolei Devialet wykonuje pomiary najrozmaitszych zestawów głośnikowych, aby właściciele wzmacniaczy i systemów all-in-one tej marki mogli skorzystać z systemu SAM, dopasowującego parametry urządzenia do charakterystyki kolumn. Powiecie, że taka aplikacja nie będzie działała idealnie, a dźwięk z symulatora zawsze będzie się różnił od tego, co uzyskamy po ustawieniu danego systemu w naszym pokoju odsłuchowym? Tak, ale tutaj z pomocą mogą nam przyjść algorytmy uczenia maszynowego. Każdy użytkownik, który będzie miał szansę posłuchać danego systemu na żywo, zostanie poproszony o nagranie uzyskanego dźwięku. Aplikacja połączy się z jego sprzętem i odtworzy krótką serię sygnałów testowych, a wyniki prześle do serwera, na którym dane będą analizowane. Im więcej realnych odsłuchów, tym lepsze rezultaty uzyska każdy kolejny użytkownik. Idąc dalej tym tropem, aplikacja mogłaby nawet podpowiadać, że 86% użytkowników uznało połączenie danego wzmacniacza z danymi kolumnami za trafione, a później wyświetlać nam komunikaty w stylu "Wybrałeś kolumny Audiovector SR3 Super, koniecznie posłuchaj ich ze wzmacniaczem Unison Research Preludio". W tak zaawansowane oprogramowanie pewnie trzeba by było sporo zainwestować, ale gdyby pomysł się przyjął, być może pewnego dnia producenci audiofilskiej aparatury zaczęliby się zabijać o to, aby ich nowe produkty były w niej dostępne jeszcze przed premierą.
Coś mi podpowiada, że ludzie wrzucający miliony podobnych pytań na forach i grupach dyskusyjnych szybko przerzuciliby się na taki symulator. Nawet wiedząc, że działa niedokładnie. To i tak lepsze niż szukanie odpowiedzi na odległość. Wyobraźcie to sobie... Na każdą większą wystawę przychodzi grupa osób, które w każdym pokoju odtwarzają sygnały testowe i nagrywają je swoimi smartfonami, aby móc posłuchać danego systemu później, na słuchawkach. System szybko się rozrasta, dzięki czemu użytkownicy co tydzień dostają do wyboru dwadzieścia nowych zestawów głośnikowych, piętnaście wzmacniaczy, dziesięć przetworników i pięć kabli głośnikowych. Po pewnym czasie okazuje się, że obok audiofilów używających aplikacji zgodnie z jej przeznaczeniem wyrosła grupa osób, które nie mają zamiaru porównywać jednego zestawu z drugim i nie szukają nowego wzmacniacza, ale chcą urozmaicić sobie życie słuchając flagowego systemu Burmestera w drodze do pracy, a Gryphona z Focalami, kiedy wracają do domu. Masz słuchawki bezprzewodowe za pięćset złotych? Ściągnij nasz symulator, a usłyszysz jak grają hi-endowe nauszniki planarne za dziesięć tysięcy! Myślicie, że nie uwierzą w to ludzie, którzy porównują wzmacniacze na głośnikach w MacBooku? Za chwilę Internet będzie pełen ekspertów, którzy "słyszeli" już wszystko. Nikomu nie byłyby potrzebne ani testy, ani sklepy, w których można posłuchać wybranych urządzeń na żywo. Tak właściwie, po co mielibyśmy wówczas kupować drogie kolumny i streamery? Wystarczy soundbar z obsługą naszego symulatora. Jedno kliknięcie i mamy w domu topowe elektrostaty Martina Logana. I w tę stronę należy pójść!
A tak zupełnie poważnie... Patrzę na stertę kartonów z urządzeniami czekającymi na sesję zdjęciową i odsłuch, czytam komentarze ludzi szukających testów nowego Primare'a NP5 Prisma, który jeszcze nie zdążył wejść do sprzedaży, obserwuję coraz większy informacyjny szum, z którego coraz mniej wynika, i myślę sobie, że istnieją tylko dwie drogi. Albo stopniowe pogłębianie swojej wiedzy, umawianie się na odsłuchy, czytanie recenzji i dyskutowanie z innymi hobbystami o muzyce i dźwięku, albo "symulator". A ponieważ nikt jeszcze takowego nie stworzył (choć, teoretycznie, jest to możliwe), pozostaje tylko ścieżka wymagająca czasu, cierpliwości, wiary we własne uszy i zdolności oceniania tego, co słyszymy. To długa, ale ciekawa podróż. Jeżeli nie jesteście gotowi nią pójść, proszę, nie zawracajcie audiofilom gitary. Kupcie sobie cokolwiek. Weźcie pierwszy amplituner, jaki znaleźliście w pierwszym lepszym sklepie. Trafiliście na Yamahę? Bierzcie Yamahę. Wyskoczył Denon? Kupcie Denona. Dobierzcie do niego kolumny, które będą pasowały do dizajnerskiej komody. Kable? Najtańsze, jakie sprzedawca wyśle kurierem za darmo. Jeżeli okaże się, że sprzęt nie gra tak, jak sobie wyobrażaliście, może jednak zechcecie zainteresować się tematem. A jeśli będzie w porządku, zaoszczędzicie sobie i innym kupę czasu. Ja jednak, po staroświecku, biorę się za podłączanie kabli i odsłuchy. A jeśli ktoś stworzy symulator, będę musiał przerzucić się na testowanie whisky. Tego chyba nie da się zastąpić żadną aplikacją.
-
Jaro
Absolutnie zgadzam się z powyższym. Sam już dawno wyleczyłem się z pisania na jakichkolwiek forach ze względu na ciągle powiększające się grono "znafcuf" tematu, którzy nigdy danego urządzenia nie widzieli na oczy ale najwięcej mają na jego temat do powiedzenia. Kupiłem kiedyś demagnetyzer płyt cd nieistniejącej już firmy Bedini i chcąc podzielić się doświadczeniami i wrażeniami użytkowymi założyłem temat na pewnym znanym forum. Efekt? Zostałem "zalany" wywodami "ekspertów" wiedzących lepiej i oczywiście w większości negujących całkowicie sens takich urządzeń. Cóż... Nie mienię się ekspertem, ale jestem racjonalistą twardo stąpającym po ziemi. Od prawie 50 lat słucham muzyki (niektórzy zapominają, że sprzęt audio służy do odtwarzania muzyki, a nie dźwięków) i cały czas zaskakuję mnie jak z pozoru mało istotne rzeczy mają wpływ na komfort jej słuchania, bo w końcu o to w tym "sporcie" chodzi. Zdarza się, chociaż rzadko, że odsłuchuję pewne urządzenia potem ich nie kupując, mając jednak w głowie to, że jeżeli będzie mnie na nie stać wrócę tam, gdzie ich słuchałem i ponegocjuję. I tak się działo niejeden raz. Okazją, chociaż mocno dyskusyjną, do dowiedzenia się co się dzieje w świecie audio, jest oczywiście Audio Video Show. Dlaczego dyskusyjną? Bo powoli przeradza się w wyścig zbrojeń: drożej, ciężej (wagowo), głośniej... Coraz rzadziej można posłuchać przyzwoicie zestrojonego systemu, którego cena nie przekracza rocznej średniej krajowej. Budżetówka (bez żadnych złych konotacji) najczęściej pełni rolę dekoracji. I tutaj nawiążę do powyższego felietonu. Recenzje oczywiście czytam i czytać będę nadal. Kiedyś tam, we wczesnej młodości, rodzice posłali mnie na lekcje angielskiego, który wykorzystywałem również zawodowo, dzięki czemu nie mam problemu z artykułami ze Stereophile'a, Tone Audio czy też Head-Fi. Mogę dzięki temu skonfrontować je z tym, co pojawia się na naszych rodzimych portalach i muszę przyznać, że nie ma się czego wstydzić. Co prawda uwiera mnie czasem testowanie kolumn stojących obok kilku innych, niekiedy z solidnymi patelniami niskotonowymi, działającymi jak namiastka membrany biernej, lub tez ustawianie urządzeń w stertach, jedno na drugim, na uginającym się pod ich ciężarem audiofilskim, a jakże, stoliku za kilka/naście tysięcy złotych. Podobnie irytuje mnie kwiecistość określeń w recenzjach, przez co niektóre ocierają się o najwyższej próby grafomanię (mam taki jeden ulubiony portal audio). Sztuką jest zawrzeć w niewielkiej ilości słów jak najwięcej wartościowej treści. A ponieważ ja i tak za bardzo się rozpisałem kończę i pozdrawiam wszystkich tych, dla których muzyka stanowi istotną część ich życia.
4 Lubię -
Andrzej
Witam kolegę po fachu. Przeczytałem ten tekst dwa razy. Kolega poruszył tyle tematów, że trudno jest ustosunkować się w krótkiej odpowiedzi. Pozwolę sobie napisać bardzo rozbudowaną odpowiedz (może ona posłużyć jako oddzielny wątek czy inny artykuł) i prześlę go na maila, poruszając wszystkie wymienione tutaj problemy. Myślę, że kolega nie wziął pod uwagę, że za ten stan rzeczy sami sobie jesteśmy winni. Ja teraz skupie się wyłącznie na tym symulatorze. Myślę, że prędzej czy później znajdzie się ktoś, kto go stworzy. Niekoniecznie musi być to firma, która jest specjalistą w branży. Ale o tym za chwilę.
Producenci, oprócz pasji z produkowania swoich produktów, nie są instytucjami charytatywnymi i muszą zarabiać - jest to chyba jasne. Tylko w pogoni za ta sprzedażą zapomnieli, że to nie oni decydują o tym kto i jaki sprzęt kupi, ale klient. A w całym tym łańcuchu, to właśnie sprzedawca jest tym "medium", które tak naprawdę jest najważniejsze. Cofając się do lat dziewięćdziesiątych, odpowiadali za to właśnie ci producenci, którzy teraz maja problemy ze zbyciem swoich produktów. Jak kolega wspomniał, jest duża konkurencja, każdy nowy produkt czy nowa firma ma coraz to trudniej wejść na rynek, choćby dlatego, że tego typu produkty nie są jak telefony na rok czy dwa, ale na kilkanaście lat. W tamtych latach wiele firm postawiło na złego "konia" czyli bez namysłu pchanie swoich produktów do marketów. Dzisiaj w marketach nikt już nie pamięta o sprzęcie hi-fi, a sprzedawcy wpajają klientom, że posiadanie telefonu to lepiej niż mieć zestaw za 10000 zł. Swoją krótkowzrocznością, a przede wszystkim pazernością - przegrali. Ten krotki wstęp był konieczny, aby zrozumieć, że moment powstania takiego symulatora będzie początkiem końca hi-fi i hi-endu, jaki znamy.
Jak wcześniej wspomniałem, taki symulator wykończy może nie branżę, ale wiele sklepów i wiele małych i średnich firm produkujących sprzęt audio. Na krótkim dystansie producenci może i wygrają, jednak w dłuższej perspektywie wielu z nich zostanie postawionych w sytuacji bez wyjścia. Dlaczego? Tak, jak z wieloma markami, które widziały przyszłość w marketach, a nie w profesjonalistach, to samo się stanie w przypadku takiej aplikacji. Zakładając, że stworzy ją firma nie mająca nawet zielonego pojęcia ani o audio, ani akustyce, wstawi kilka modeli. Niech aplikacja zainstaluje się tylko kilka tysięcy razy. Każdy producent będzie chciał, aby w aplikacji znalazły się przede wszystkim jego produkty. Aplikacja, to nie odsłuch - to manipulacja i przede wszystkim czysty biznes. Przecież nikt nie będzie w stanie sprawdzić, czy - jak kolega wspomniał - dopasowanie wzmacniacza i kolumn będzie tym, co klient chce. Parametry to jedno, a odsłuch to drugie. W przypadku takiej aplikacji nie będziemy już mówić o jakości, a wyłącznie o sprzedaży. Kolejnym ciosem, ale tym razem dla sklepów fizycznych może być natychmiastowe przekierowanie do sklepu Amazona. Z pewnością jedynym zwycięzcą czerpiącym zyski z takiej aplikacji będzie jej twórca.5 Lubię -
Grzegorz
Felieton ciekawy... Ostatnio oglądałem wspólne zdjęcia moje i żony. Przypomniało mi to pasję i miłość, która po latach przykryła się kurzem codzienności, pracy i dzieci. Proszę nie zapominać, że muzyka/sprzęt to pasja, która powinna być realizowana dla siebie. A jak ma się "ucho", to przekona się i innych. A z innymi jest zawsze według krzywej Gaussa - są dołki i góry, które odcina się od statystyki, i pomija się je. A co do felietonu, ja osobiście kupiłem w ciemno kable AudioQuest Rocket 11, bo obejrzałem ich recenzję w What Hi-Fi. Później kolejne, itd. I co? Stwierdziłem że w takich pieniądzach zaryzykuję - i kupiłem. I wie Pan co? Proszę sobie wyobrazić, że usłyszałem różnicę w porównaniu do wcześniejszych (Prolink). Usłyszałem, i kolejny sprzęt wybiorę świadomie. Takie strony "budują" rynek i są potrzebne. Czy wybierając samochód/mikrofalówkę/blender doktoryzuje się Pan za każdym razem? Bo jako konsument widzę, że za każdym razem trzeba zdoktoryzować się, poznać wszystkie aspekty techniczne, serwis, warunki gwarancji, porównania... Nie chciałby Pan usłyszeć ode mnie, że indukcja Zelmera za 700 zł ma te same funkcje 1:1, a jest sprawniejsza, bardziej ergonomiczna niż indukcja Whirlpoola za 1500 zł? Rozumiem - felieton, ale wygląda na wyraz rosnącej frustracji, która jest kierowana niestety do rzeczywistości, w której każdy żyje. Z tym YouTubem i McIntoshem, polecam posłuchać sobie filmików z Kenji Hosoi - KENRICK SOUND, gdzie pokazuje McIntoshe (MC1.2KW w bi-ampie) - słychać różnicę odsłuchując na byle czym. Tylko punkt patrzenia zależy od punktu siedzenia. Spędza Pan 60 h tygodniowo w audio - inni spędzają 60 h w ogrodnictwie, medycynie, modelarstwie, szydełkowaniu i ich też denerwuje ignorancja i chęć aby było "łatwiej i szybciej". Taki mamy klimat. Ja osobiście planując zakup Hegla H190 chciałbym mieć pewność, że ktoś odpowie mi na pytanie czy w tej cenie znajdę coś lepszego (co spełnia ileś tam moich potrzeb), a ewentualnie z czym mam porównać. Pan przedstawił wariant klienta, który przylatuje na odsłuchy helikopterem i nie pyta o cenę. Myślałem, że chodzi na tej stronie o poszerzanie i uświadamianie, a nie zadęcie.
1 Lubię -
c0d3r
Problem z większością aplikacji jest taki, że to zabawa na pięć minut. Musiałoby to być zrobione bardzo profesjonalnie, żeby ktoś się tym zainteresował. Takie jest moje zdanie. Poza tym, w dzisiejszym świecie liczy się nie tylko to, co dana aplikacja robi, ale przede wszystkim - jakie możliwości daje jej autorowi i jak można na niej zarobić. Bo żeby ludzie zaczęli ją ściągać, musi być darmowa. Czyli zainwestowaliśmy mnóstwo pieniędzy w programowanie, plus system do pomiaru akustyki pewnie na licencji, a teraz trzeba sobie to odbić. Reklamy? Nie sądzę. Sprawdzają się w grach i jako przerywniki w filmach, ale nie w apkach, które mają coś robić. Prędzej już widzę tu możliwość brana pieniędzy od producentów sprzętu za "obecność" ich produktów na liście, plus za sam fakt "wprowadzenia" danego modelu czyli wykonania pomiarów i "profilu brzmienia". Do tego to, o czym wspomniał Andrzej - przekierowania do sklepów. Wybrałeś, posłuchałeś, spodobało ci się? Kup! Najlepsza cena jest w sklepie takim i takim. Kolejna opcja to oczywiście zbieranie danych i udostępnianie ich podmiotom trzecim lub prowadzenie kampanii reklamowych za pośrednictwem serwisu. Wysyłamy użytkownikom maile w stylu "tydzień temu słuchałeś kolumn X ze wzmacniaczem Y, a teraz te kolumny są dostępne w promocji w sklepie takim i takim". A producentom i dystrybutorom można sprzedawać dane o tym czego użytkownicy słuchali, jaki sprzęt dobierali do siebie itd. Pozostaje problem czy wystarczyłoby to na pokrycie kosztów stworzenia i utrzymania takiej aplikacji. Moim zdaniem, marne szanse. Ale gdyby taki symulator istniał, a ja szukałbym nowego DAC-a, pewnie z ciekawości bym posłuchał co mam do wyboru. Sam pomysł jest interesujący.
0 Lubię -
Komentarze (5)