Polska premiera formatu MQA
- Kategoria: Reportaże
- Tomasz Karasiński
W warszawskim salonie Luxury Art Cinema odbyła się wczoraj polska premiera standardu MQA opracowanego i promowanego przez firmę Meridian - brytyjskiego producenta sprzętu audio. W zasadzie można się zastanawiać, czy do imprezy bardziej pasuje słowo "premiera" czy może raczej "prezentacja", bo o systemie MQA słyszymy już nie po raz pierwszy, natomiast do tej pory mało kto miał tak naprawdę możliwość zobaczyć i usłyszeć, o co w tym wszystkim chodzi. Przekaz płynący ze wszystkich opublikowanych dotychczas informacji prasowych był dość prosty - oto jeden z najlepiej rozpoznawalnych, brytyjskich producentów hi-endowej aparatury wymyślił sposób na dostarczenie dźwięku w studyjnej jakości do naszych domów, właśnie za pomocą standardu MQA.
W pierwszej chwili można było pomyśleć - super, kolejny format dla stosunkowo wąskiej grupy posiadaczy urządzeń Meridiana, który nikomu innemu się nie przyda i generalnie nie wniesie nic rewolucyjnego do audiofilskiego świata. I tutaj błąd, bo firma wcale nie chce zachować tego wynalazku dla siebie. Wręcz przeciwnie - zachęca pozostałych producentów sprzętu audio, wytwórnie muzyczne i właścicieli serwisów streamingowych do korzystania ze swojego odkrycia. Robi się ciekawie? Ano właśnie, dlatego wybrałem się na premierę - aby dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi i jakie szanse powodzenia ma cała operacja, a także usłyszeć MQA w akcji, oczywiście na systemie Meridiana.
W salonie będącym z pewnością jednym z najbardziej eleganckich tego typu miejsc w Polsce, zaprezentowano rozmaite urządzenia brytyjskiej firmy - od najmniejszych przetworników Explorer 2 i Director aż po aktywne kolumny DSP7200 Special Edition wchodzące w skład głównego systemu odsłuchowego ustawionego w sali kinowej. Przed rozpoczęciem prezentacji rozejrzałem się trochę po wystawie i brakowało mi chyba tylko jednego modelu, który bardzo zainteresował mnie jakiś czas temu - biurkowego przetwornika Prime ze wzmacniaczem słuchawkowym. Mam nadzieję, że za sprawą nowego dystrybutora, urządzenie to pojawi się w naszym kraju. Na razie oferta Meridiana podzielona jest na dwa główne segmenty - przetworniki do laptopa i słuchawek oraz większe systemy, wyposażone najczęściej w aktywne zestawy głośnikowe. Z ciekawostych godnych odnotowania, uczestnicy prezentacji mogli samodzielnie ocenić brzmienie plików w standardzie MQA za pośrednictwem systemu złożonego z laptopa, przetwornika Explorer 2 i słuchawek OPPO. O pozostałych atrakcjach sprzętowych dostępnych w salonie nawet nie będę się rozpisywał, bo to mógłby być temat na oddzielny artykuł.
Prezentację w sali kinowej poprowadził Andrew Luckham, konsultant do spraw sprzedaży Meridiana, zaczynając od przypomnienia jego historii. Firmę założyło w 1977 roku dwóch kolegów - Bob Stuart i Allen Boothroyd. Specjalnością pierwszego była elektronika, układy cyfrowe i wszelkie zagadnienia związane z psychoakustyką, natomiast drugi zajmował się głównie inżynierią mechaniczną i wzornictwem. Ich pierwszym komercyjnym produktem był aktywny zestaw głośnikowy M1, a już w 1983 roku zaprezentowali jeden z pierwszych audiofilskich odtwarzaczy CD. Sześć lat później w katalogu pojawiły się pierwsze cyfrowe kolumny aktywne - D600. Oczywiście firma produkowała także odtwarzacze, wzmacniacze i inne komponenty elektroniczne, jednak to właśnie koncepcja systemu opartego na zestawach głośnikowych wyposażonych we własne wzmacniacze była konstruktorom wyjątkowo bliska. Brytyjczycy uznali, że z punktu widzenia klienta jest to bardzo kusząca opcja, dzięki której zwykły meloman nie musi bawić się w dobieranie wzmacniacza do kolumn i konfigurowanie całego systemu. Klient nie musi interesować się impedancją, skutecznością, mocą czy współczynnikiem tłumienia. Z drugiej strony, producentowi taka konstrukcja daje możliwość dokładniejszego dostrojenia brzmienia. W aktywnych kolumnach cyfrowych Meridian może na przykład zasilić każdy z przetworników własnym wzmacniaczem, a całość kontrolować z poziomu wbudowanego przedwzmacniacza. Przykładowo inżynierowie mogą wyrównać fazę nie poprzez pochylenie kolumn do tyłu, ale na drodze cyfrowej - wprowadzając milisekundowe opóźnienia dla konkretnych głośników. Trzeba przyznać, że wciąż jest to dość oryginalna koncepcja.
Przejdźmy jednak do clou programu - systemu MQA. Przeniesienie studyjnego brzmienia do domu brzmi bardzo zachęcająco, ale jak to zrobić? Ludzie z Meridiana twierdzą, że znaleźli na to sposób, ale dojście do niego wcale nie było takie łatwe. Gdyby było, pewnie już dawno słuchalibyśmy plików hi-res streamowanych prosto z sieci. Na podstawie badań dotyczących możliwości ludzkiego słuchu, brytyjscy inżynierowie stwierdzili, że najważniejsze jest zachowanie wysokiej dokładności czasowej w sygnale muzycznym. Krótko mówiąc, ludzki słuch jest kilkanaście razy bardziej czuły na odchyłki czasowe, niż częstotliwościowe. Gęste pliki tylko do pewnego stopnia rozwiązują problem. Oczywiście sygnał w jakości 24 bit/192 kHz jest znacznie lepszy, niż 16 bit/44,1 kHz, ale do osiągnięcia rozdzielczości ludzkiego słuchu wciąż jeszcze wiele brakuje. Dojście do poziomu powiedzmy 32 bit/384 kHz byłoby już prawie idealne, ale jest jeden problem - takie pliki zajmują strasznie dużo miejsca. Oczywiście można kupić sobie ogromny dysk na muzykę, albo najlepiej kilka, ale wciąż pozostaje problem dystrybucji takiej muzyki, a także - co w dzisiejszych czasach jest szczególnie ważne - jej strumieniowania. Meridian twierdzi, że z tego powodu wszystko powyżej 24 bit/192 kHz pozostanie co najwyżej zabawką dla grupki audiofilów, nawet jeśli doczekamy się większych dysków, bardziej wydajnych procesorów i szybszego Internetu.
Niektórzy pewnie obrzucą mnie wiadrami pomyj za takie słowa, ale uważam, że trudno się z Meridianem nie zgodzić. Owszem, mamy gęste pliki, niektórzy z nas mają ich nawet całe, kilkuterabajtowe kolekcje, jednak w dobie streamingu sprawa wydaje się być przesądzona, i to jak zwykle nie głosami audiofilów, ale tak zwanych zwykłych ludzi. A ci już dawno zadecydowali o zmianie sposobu słuchania muzyki, nie pytając się audiofilów o zgodę. Brytyjczycy zdali sobie z tego sprawę, kiedy kupili markę Sooloos i w 2009 roku wypuścili na rynek pierwszy serwer muzyczny. Andrew Luckham twierdzi, że nawet to stało się odrobinę za późno - zmiana nie miała nastąpić, ale już dawno nastąpiła. Pytanie tylko, jak sprawić aby strumieniowana muzyka brzmiała tak dobrze, jak w studiu nagraniowym?
MQA to nic innego, jak pomysł na spakowanie plików wysokiej rozdzielczości do akceptowalnych rozmiarów - tak, aby można było streamować muzykę w takiej postaci. W dużym skrócie, algorytm wykorzystuje miejsce, które normalnie w sygnale cyfrowym nie jest używane - są tam w zasadzie same zera. Od razu należy zaznaczyć, że kompresja jest bezstratna. Mało tego - wszystko zostało zapakowane do postaci plików FLAC, a więc nagrania w tej formie będą w pełni kompatybilne z każdym sprzętem, który potrafi takie pliki odtworzyć. A, jak wiadomo, FLAC nie jest już dziś niczym egzotycznym. Używając dużego uproszczenia, można powiedzieć, że MQA to taki super-FLAC zawierający więcej informacji, które po odkodowaniu mają dostarczyć nam takich samych wrażeń, co najlepsze dostępne obecnie pliki hi-res. Jak to wygląda z technicznego punktu widzenia? Otóż przy kodowaniu sygnału w standardzie MQA, pasmo jest dzielone na trzy części. Pierwsza - część A - to wszystko do 24 kHz. W tym przedziale znajduje się najwięcej informacji, których poziom wybija się znacznie ponad szum. Druga - część B - to przedział od 24 do 48 kHz. I w końcu trzecia część C to wszystko od 48 do 96 kHz. Cały pomysł polega na tym, aby "spakować" części B i C do tego pierwszego przedziału i "schować" je poniżej poziomu szumu. Przy odtwarzaniu następuje proces odwrotny - nasze urządzenie "rozpakuje" sobie sygnał i przywróci go do oryginalnej postaci w czasie rzeczywistym. Operacja ma być na tyle prosta, że nie będzie do niej potrzebny potężny komputer lub przetwornik. Całość ma zostać w najbliższej przyszłości "wmontowana" w różne urządzenia i odtwarzacze, jak na przykład TIDAL. Ten serwis streamingowy prawie na pewno będzie pierwszym, który zdecyduje się wprowadzić standard MQA. Z punktu widzenia użytkownika będzie to po prostu kolejna aktualizacja oprogramowania, po której program na komputerze lub aplikacja na telefonie zyska możliwość dekodowania takich plików.
Jak już wspominałem, Meridian zachęca innych producentów sprzętu do korzystania z tego rozwiązania, i podobno już kilka dużych firm udało się do tego pomysłu przekonać. Zainteresowane są także serwisy streamingowe i wytwórnie muzyczne, choć z ich punktu widzenia może to wiązać się z poważną operacją logistyczną. Chodzi oczywiście o zgranie wszystkich oryginalnych nagrań do postaci MQA - nawet kilkudziesięcioletnich albumów przechowywanych na szpulach, które oczywiście nieuchronnie się starzeją. Andrew Luckham twierdzi, że między innymi z tego powodu udało się zainteresować tematem większe koncerny, które wciąż szukają sposobu digitalizacji tych zasobów w jak najlepszej jakości. Jeśli wszystko się powiedzie, bardzo możliwe, że pewnego dnia pobierzemy aktualizację aplikacji serwisu streamingowego i dowiemy się, że możemy słuchać gęstej muzyki prosto z sieci. Meridian nie zamierza jednak ograniczać swojego wynalazku tylko do streamingu. Jeżeli ktoś woli słuchać plików z dysku, jak najbardziej będzie mógł ściągnąć muzykę zakodowaną w MQA i odtworzyć ją u siebie. Będzie to zależało tylko i wyłącznie od producentów odtwarzaczy programowych takich, jak jRiver. Jeśli wejdą oni w ten temat, powinna pojawić się aktualizacja lub jakiś plugin do poprania. A jeśli nie? Wówczas pliki pozostaną dla nas "zwykłymi" FLAC-ami. Audiofilom powinno to przypominać HDCD - jeżeli ktoś miał odtwarzacz wyposażony w tę funkcję, na wyświetlaczu pojawiał się symbol HDCD lub jakaś ukryta dioda i od razu można było słuchać muzyki w lepszej jakości. Jeśli sprzęt nie obsługiwał tego dodatku, słuchaliśmy płyty CD jak każdej innej.
Pozostaje właściwie tylko pytanie - kiedy to wszystko stanie się rzeczywistością? Cóż, pierwsze próby mają być prowadzone już niedługo, jednak sukces na dużą skalę to prawdopodobnie kwestia przynajmniej kilku lat. Nie tylko ze względu na wsparcie pomysłu przez szeroko rozumianą branżę, ale chociażby konieczność zgrania muzyki przy użyciu MQA. Według inżynierów Meridiana, nie może to być przeprowadzone na zasadzie przekonwertowania obecnych zbiorów, z kilku powodów, z których najważniejszym jest to, że algorytm MQA już na etapie konwersji ma eliminować błędy i zniekształcenia wprowadzane przez przetworniki cyfrowo-analogowe. Dlatego konieczne będzie dokopanie się do plików studyjnych lub oryginalnych taśm tudzież innych nośników. Poza tym wszystko zależy od zaangażowania setek czy tysięcy innych firm, z których każda musi po prostu indywidualnie dojść do wniosku, że opłaca się podjąć ten wysiłek. Dla większości z nich ma on jednak być minimalny - producenci sprzętu czy oprogramowania będą musieli po prostu wprowadzić aktualizację software'u umożliwiającą odczyt MQA, a raczej - wykorzystanie pełnych możliwości tego formatu. Czy warto? Po krótkim odsłuchu mogę powiedzieć, że stanowczo tak. Mnie na przykład pomysł Meridiana przekonuje ponieważ łączy w sobie wysoką jakość i prostotę użytkowania. Aby cieszyć się muzyką w studyjnej jakości, nie trzeba będzie zmieniać kolumn, wzmacniacza ani nawet przetwornika. Ba! Całkiem możliwe, że za jakiś czas będzie można słuchać takich plików z telefonu. Jako meloman i audiofil nie mogę powiedzieć, że mnie to nie cieszy. Pod wieloma względami jest to właściwie to, na co od długiego czasu wielu z nas czekało. Pytanie tylko, czy Meridianowi wystarczy sił i samozaparcia, aby doprowadzić sprawę do końca i przekonać wszystkich, że MQA ma szansę stać się standardem cyfrowej muzyki, który będzie służył nam powiedzmy przez kilkadziesiąt najbliższych lat. Na odpowiedź jest jeszcze za wcześnie, ale ja trzymam kciuki i czekam na pierwszą możliwość odsłuchu MQA u siebie w domu.
Zdjęcia: Tomasz Karasiński, StereoLife.
Komentarze