Mark Levinson Nº 585
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Świat ekstremalnego sprzętu audio rządzi się swoimi prawami. Kiedy normalni ludzie słuchają muzyki na miniwieżach, głośnikach bezprzewodowych lub słuchawkach kupionych za trzy dniówki, hi-endowcy wydają dziesiątki tysięcy złotych na kondycjonery, kable i akcesoria antywibracyjne. Obok maksymalnie wkręconych w swoje hobby audiofilów funkcjonują także klienci, którzy na dźwięku znają się tak sobie, a na muzyce jeszcze gorzej, ale bez większego problemu mogą wydać na system stereo kilkaset tysięcy złotych, a na pełną instalację kina domowego może i kilka milionów. Nikogo nie dziwią więc kolumny i wzmacniacze w cenie luksusowej limuzyny, słuchawki wysadzane diamentami czy końcówki mocy, których nabywcy dostają w gratisie wypasionego SUV-a. Hi-end to już osobna galaktyka, w której trwa nieustanny wyścig zbrojeń i niekończąca się licytacja. Do zaworu z dużymi pieniędzmi co rusz próbują podpiąć się nowe firmy, z których garstka rzeczywiście ma coś ciekawego do zaoferowania. Nie zmienia to jednak faktu, że największe i najsłynniejsze firmy są raczej spokojne o swoją przyszłość. W tej kosmicznej rzeczywistości jakość produktu na pewno jest ważna, ale marka - jeszcze ważniejsza.
W gronie hi-endowych gigantów prawdopodobnie znalazłoby się kilka firm niemieckich, brytyjskich, japońskich i francuskich, być może trochę egzotyki z innych zakątków naszego globu, ale domyślam się, że ponad połowa tortu należałaby do producentów z USA. Amerykanie mają po prostu inne możliwości, a ich wymagania wciąż rosną. Kiedy audiofile z Europy grali sobie na małych, brzydkich i minimalistycznych wzmacniaczach oddających w porywach 40 W na kanał, tam wzmacniacze zintegrowane uchodziły za sprzęt dla biedoty, a tranzystorowa końcówka mocy bez solidnych 100 W była traktowana jak samochód bez V-ósemki. Po zakupy można takim jeździć, ale jak sąsiedzi zobaczą, to jeszcze zadzwonią do pomocy społecznej i jakaś miła pani przyjdzie do domu sprawdzić czy wszystko gra. Gdzieś pod koniec XX wieku Amerykanie się złamali i zaczęli wprowadzać do swoich katalogów wypasione integry. Wciąż wielkie, potężne i dalekie od budżetówki, ale jednak mniejsze, wygodniejsze i łatwiejsze w użyciu niż wzmacniacze dzielone. Coraz więcej audiofilów mogło więc zacząć poważnie myśleć o kupnie McIntosha, Krella czy Audio Researcha. Jedną z ostatnich legend, która wprowadziła do swojej oferty stereofoniczną integrę był Mark Levinson, kojarzony z nieziemskimi, "pionowymi" monoblokami, a także nie mniej dopieszczonymi przedwzmacniaczami i odtwarzaczami. Kiedy firma pokazała światu Nº 383, z miejsca stał się on przedmiotem kultu. Później tylko umacniał swą pozycję, a dziś jest uznawany za jeden z najlepszych jednoczęściowych wzmacniaczy wszech czasów. Jednak nawet tak zaawansowanego i dopieszczonego urządzenia nie można produkować w nieskończoność. Po kilkunastu latach przyszła pora na następcę - Nº 585.
Pokoleniowa zmiana nikogo nie dziwi, bo w tym czasie w branży audio wiele się pozmieniało. Wystarczyło dosłownie kilka lat, aby do świata sprzętu grającego wtargnęły komputery. Nowe sposoby pozyskiwania i słuchania muzyki wprowadziły hi-fi w XXI wiek. Płyt kompaktowych słuchają już niemal tylko ludzie powyżej trzydziestki, bo właśnie w okresie największej dominacji tego formatu zaczęli budować ogromne płytoteki, zajmujące nieraz pół mieszkania. Młodzi nie używają kompaktów w ogóle, a jeśli już chcą kupić sobie płytę w postaci fizycznej, wybierają ciekawsze i lepsze winyle, które mają przynajmniej jakiś klimat i duszę. Reszta używa serwisów streamingowych, a w poszukiwaniu wysokiej jakości brzmienia zaczyna interesować się plikami hi-res. Te ostatnie zmusiły wielu audiofilów do przedefiniowania swoich poglądów, więc na wystawach hi-endowego sprzętu dominują albumy zapisane w najgęstszych odmianach plików DSD, a także nieśmiertelne gramofony. Nowe technologie zaczęły wkradać się również do wzmacniaczy i nie chodzi mi wcale o rosnącą liczbę modeli pracujących w klasie D. To wszystko sprawiło, że Nº 585 prędzej czy później musiał powstać. Czy okaże się lepszy? Na razie wiadomo tyle, że jest bardziej nowoczesny i nie mniej wypasiony. Podobnie, jak jego utytułowany poprzednik, od razu stał się obiektem marzeń wielu audiofilów. Obecni właściciele Nº 383 pewnie tak szybko się go nie pozbędą, ale trzeba przyznać, że nowa integra Marka Levinsona wygląda bardzo, bardzo poważnie. Zupełnie jakby producent chciał od nowa ustanowić poziom odniesienia i dać wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza spuścić z tonu nawet o pół decybela. Tutaj zgadza się wszystko - rozmiar, masa, jakość wykonania, parametry, wyposażenie, a nawet cena. Wiele wskazuje na to, że Nº 585 może być po prostu najlepszym wzmacniaczem zintegrowanym na świecie.
Wygląd i funkcjonalność
Ponieważ jest to pierwsza recenzja sprzętu Marka Levinsona na łamach naszego portalu, jeszcze przed otrzymaniem przesyłki chciałem napisać słówko o samej firmie i jej największych osiągnięciach, ale dosłownie chwilę później dowiedziałem się, że test może nie dojść do skutku. Okazało się, że wzmacniacz wrócił z innej redakcji mocno poobijany i porysowany. Dystrybutorowi szybko się odechciało kolejnych testów, ale postanowiliśmy jakoś go przekonać, z niemałą pomocą zaprzyjaźnionego dealera, który dysponuje własnym egzemplarzem w idealnym stanie. Dzięki kolejnemu przyjacielowi zorganizowaliśmy bezpieczny transport w obie strony, ale i tak na udostępnienie wzmacniacza musieliśmy czekać kilka miesięcy. Musieliśmy też obiecać, że nie będziemy zbyt długo ociągać się z testem, nie wyniesiemy wzmacniacza poza teren sali odsłuchowej i pod żadnym pozorem nie będziemy rozkręcać jego obudowy. Ale czego się nie robi, aby posłuchać takiego potwora, prawda? Gdyby sprawa dotyczyła innego, mniej interesującego urządzenia, już dawno dałbym sobie spokój, ale akurat Nº 585 chciałem posłuchać odkąd pojawiły się pierwsze potwierdzone informacje na jego temat. Uznałem, że tak łatwo się nie poddam i wreszcie dopiąłem swego.
Najlepsze jest to, że w katalogu Marka Levinsona opisywany model to wciąż zabawka dla początkujących. W zakładce ze wzmacniaczami znajduje się na samym końcu. Szczytową pozycję zajmują przedwzmacniacze, których w tym momencie mamy aż cztery, oraz końcówki mocy - do wyboru sześć różnych modeli, w tym monobloki Nº 53, które najwyraźniej ani trochę się nie zestarzały. Źródła? Są dokładnie dwa. Pierwsze to wielofunkcyjny Nº 519 łączący w sobie streamer, przetwornik, odtwarzacz płyt kompaktowych, a nawet odbiornik Bluetooth z kodekiem apt-X. Drugim jest wprowadzony niedawno gramofon Nº 515 zbudowany we współpracy z firmą VPI. Miłośnicy marki mogą również sprawić, aby rasowy dźwięk towarzyszył im także poza domem. W tym celu wystarczy kupić dowolne auto Lexusa wyposażone w nagłośnienie Marka Levinsona. I to by było na tyle. Należy jednak pamiętać o tym, że większość oferowanych dziś modeli to urządzenia liczące sobie co najmniej kilka lat. Wszystkie najnowsze klocki, z wyjątkiem gramofonu, są bardziej kanciaste, a w dolnej i górnej części panelu czołowego mają charakterystyczne, białe listwy. Wyraźnie widać, że producent zmierza w kierunku obsługi źródeł cyfrowych, ale jednocześnie nie porzuca tradycyjnych układów wzmacniających na rzecz ekologicznej klasy D. To zdecydowanie nie byłoby w stylu Marka Levinsona. Być może dlatego Nº 585 to porządny, mocny tranzystor, który dodatkowo ma na pokładzie hi-endowy przetwornik z licznymi wejściami cyfrowymi, a nawet gniazdo LAN. Hi-end dla młodych? Chyba nie tylko, ale nawet jeśli firma rzeczywiście zamierzała dotrzeć do kolejnego pokolenia audiofilów, może się to okazać mądrzejsze, niż by się wydawało. Spytacie który młody człowiek może sobie pozwolić na taki wzmacniacz? Hmm... Może Mark Zuckerberg, Taylor Swift, Brian Chesky albo Jennifer Lawrence?
Producenci hi-endowego sprzętu audio szanują swoich klientów jak mało kto, dlatego większość z nich mocno trzyma się obranego dawno temu kursu. Nagła rewolucja stylistyczna i brzmieniowa mogłaby być równoznaczna z szybkim ogłoszeniem upadłości. Każda firma ma jednak swój własny przepis na sukces. Krell od wielu lat dostarcza audiofilom wielkie, metalowe kloce, które ociekają luksusem i potrafią dać w palnik każdym głośnikom. McIntosh produkuje niezliczone ilości urządzeń utrzymanych w oryginalnej stylistyce, z ponacinanymi pokrętłami i niebieskimi wskaźnikami. Accuphase stawia na dyskretną elegancję i z godnym pozazdroszczenia uporem szlifuje detale, które już dawno temu wydawały się być dopracowane do perfekcji. Mark Levinson natomiast zawsze umiał łączyć typową dla amerykańskich producentów potęgę z nowoczesnymi rozwiązaniami i prostym, niemal ascetycznym wzornictwem. Nie inaczej jest w przypadku Nº 585. Postawiony obok McIntosha, będzie wyglądał jak luksusowa limuzyna zaparkowana obok starego Cadillaca z podświetlaną na niebiesko atrapą chłodnicy. Nie ma co ukrywać - ten wzmacniacz robi wrażenie. Jest wielki, ciężki, wykonany z dbałością o najmniejsze szczegóły, a do tego po prostu elegancki. Od razu przypadł mi do gustu, choć po wniesieniu go na stolik zacząłem się już zastanawiać, czy nie wystarczyłoby mi takie cudeńko zeskalowane do 75%.
Ale tego Mark Levinson raczej nigdy nie zrobi. Firma jest wierna swojej filozofii i nie ma w zwyczaju odcinać kuponów od swojej doskonałej reputacji. Tutaj możemy oczekiwać tylko najwyższej jakości i ekstremalnych doznań, a potencjalnych klientów na pewno nie zniechęci ani słusznych rozmiarów obudowa, ani masa gładko przekraczająca 30 kg. Nº 585 to po prostu kawał żelastwa, a praktycznie wszystko, co widzimy z zewnątrz, to szczotkowane i anodowane na czarno aluminium. Elementy wykończone na biało pewnie również są aluminiowe, ale nie zdrapywałem lakieru aby to sprawdzić. Przednia ścianka wzmacniacza jest imponująca i cudownie symetryczna. W dolnej części znalazł się tylko przycisk trybu czuwania, wyżej mamy logo i nazwę modelu, sześć niewielkich przycisków, szeroki wyświetlacz oraz dwa duże pokrętła po bokach. Lewe to selektor źródeł, a prawe - regulacja głośności. Dokładnie tak, jak powinno być. Co ciekawe, projektanci postanowili zachować trochę klasycznego stylu, co widać między innymi po wyświetlaczu. Nie jest to ani żaden OLED ani tym bardziej ekran dotykowy, ale elegancka matryca złożona z czerwonych kropeczek, idealnie komponujących się z diodą nad przyciskiem trybu czuwania. Jeśli lubicie wieczorne odsłuchy przy zgaszonym świetle, będziecie mogli bez problemu zmniejszyć jasność wyświetlacza lub nawet całkowicie go wyłączyć. To samo można powiedzieć o pokrętłach - działają z przyjemnym oporem, a więc zupełnie inaczej, niż w wielu nowoczesnych urządzeniach, gdzie często wystarczy jeden fałszywy ruch i mamy w domu dyskotekę. Tutaj natomiast wzmacniacz daje nam do zrozumienia, że ma czym wydmuchać membrany z naszych głośników.
Minimalistyczne wzornictwo nie oznacza na szczęście, że nasza hi-endowa integra spełnia tylko jedną, jedyną funkcję. Nº 585 ma całkiem zaawansowane menu, w którym naprawdę można pogmerać, jeśli ktoś lubi takie zabawy. Domyślam się, że niektórzy użytkownicy zupełnie ten temat zlekceważą, ale kilka funkcji prędzej czy później może się przydać. W pokładowym centrum sterowania ustawimy przykładowo czułość i nazwę dla każdego wejścia. Dzięki temu nie będziemy się zastanawiali czy streamer podłączyliśmy do jedynki, a gramofon do dwójki, czy może odwrotnie. Jedno źródło nie będzie też grało zauważalnie ciszej lub głośniej. Dalej mamy wybór minimalnego i maksymalnego poziomu głośności (z czego pewnie ucieszą się rodzice ciekawskich i upartych maluchów), skuteczność wyciszenia, ustawienia filtrów cyfrowych, a nawet regulację wyjścia z preampu. Jeżeli jednak nie chcemy, nie musimy z tego dobrodziejstwa korzystać. Domyślam się, że większość posiadaczy Marka Levinsona ustawi te parametry zaraz po pierwszym uruchomieniu i już nigdy do nich nie wróci. Na przednim panelu znalazły się także przyciski odpowiadające za zmianę polaryzacji wtyczki sieciowej i regulację balansu. To też może się przydać, ale moim zdaniem albo raz, albo wcale. Dobrze, że nie trzeba wchodzić głęboko do menu aby zmienić jasność wyświetlacza - od tego jest osobny, biały guziczek. Wszystkie funkcje wzmacniacza uruchomimy również z pilota, który wygląda minimalistycznie i elegancko. Metalowy sterownik otrzymał dodatkowo cztery przyciski, które posłużą nam do obsługi firmowego źródła, gdybyśmy zechcieli rozbudować swoją wieżę.
Z tyłu Nº 585 wygląda jak połączenie hi-endowego wzmacniacza z bardzo poważnym przetwornikiem lub streamerem. Po bokach mamy tu "motylkowe" terminale głośnikowe umożliwiające bardzo pewne dokręcenie wtyków widełkowych. W górnej części tylnego panelu znalazły się symetrycznie rozmieszczone gniazda analogowe - jedno wejście XLR, trzy wejścia RCA oraz jedno wyjście RCA na wypadek, gdyby ktoś chciał skorzystać z dodatkowej końcówki mocy lub subwoofera aktywnego. Niżej znalazła się sekcja DAC-a z sześcioma wejściami cyfrowymi. Mamy tu jedno gniazdo AES/EBU, dwa koaksjalne, dwa optyczne i jedno USB typu B. Na najniższym piętrze znalazły się dodatkowe złącza "systemowe", w tym USB typu A, gniazdo LAN, wejście IR, RS-232 oraz dwa triggery - wejście i wyjście. Ostatnie jest gniazdo zasilające z głównym włącznikiem, co wyraźnie sugeruje, że wzmacniacz należy całkowicie wyłączać z sieci tylko na czas dłuższej nieobecności w domu. Wiadomo - wygrzany może grać lepiej, nawet jeśli zostawimy go w trybie czuwania. Wszystko to pozwala sądzić, że nasz amerykański zapaśnik jest po prostu bardzo solidnym, tranzystorowym piecem zbudowanym zgodnie z wszelkimi zasadami i zachowaniem idealnej symetrii, a jedynym ważnym dodatkiem jest wbudowany przetwornik. Tyle, że nie byle jakim... Producent zastosował tu wysokiej jakości konwerter zbudowany w oparciu o 32-bitową kość ESS Sabre, dzięki czemu wzmacniacz łyka sygnały PCM do 32 bit/192 kHz i DSD128. O brzmienie muzyki odtwarzanej z gorszych formatów dba natomiast technologia Clari-Fi, którą Nº 585 otrzymał od firmy-matki, czyli koncernu Harman będącego właścicielem Marka Levinsona. Wbudowany DAC powinien wystarczyć większości użytkowników amerykańskiej integry. Zastrzeżenia do niego mogą mieć chyba tylko miłośnicy wyjątkowo gęstych formatów albo ci, którzy w ogóle nie zamierzają używać wejść cyfrowych w jakiekolwiek postaci. Obie grupy mają jednak rozwiązanie. Pierwsi mogą zaopatrzyć się w hardcore'owy przetwornik zdolny zaspokoić ich plikowe zachcianki, natomiast drudzy - nie używać DAC-a i dalej narzekać na to, że producent "zmusza" ich do zakupu dodatku, z którego nie chcą, nie mogą albo nie potrafią zrobić użytku.
Jeśli chodzi o wygląd i funkcjonalność testowanego wzmacniacza, to by było na tyle. Mimo wysokiej ceny, Nº 585 to nie prom kosmiczny, tylko bardzo porządny piecyk z wbudowanym przetwornikiem i kilkoma ciekawymi opcjami w menu. Jego właściciel ma cieszyć się wysoką jakością wykonania i audiofilskim brzmieniem, a nie kręcić małymi pokrętłami i gapić się w podrygujące w rytm muzyki "wycieraczki". Zamiast tego, proponuję przyjrzeć się radiatorom, które skręcono z aluminiowych bloczków wykonanych tak samo, jak czarne panele obudowy, a następnie pięknie wmontowano w wycięcia w górnej pokrywie. Przez mniejsze otwory wentylacyjne przebija się dyskretne, czerwone światło. A przecież taki wzmacniacz spokojnie mógłby mieć rozbudowane "pióra" po bokach, różnokolorowe lampki, chromowane detale i pokrywę ze szklanym okienkiem, przez które widzielibyśmy całą elektronikę. Na szczęście, projektanci Marka Levinsona mieli inne pomysły. To właśnie połączenie amerykańskiej potęgi i zupełnie nieamerykańskiej dyskrecji spodobało mi się w nim najbardziej. Gdybym miał wyobrazić sobie idealny wzmacniacz, byłoby to coś bardzo podobnego do Nº 585.
Brzmienie
Myślicie, że skoro oferta Marka Levinsona składa się głównie z przedwzmacniaczy i końcówek mocy, to jedyna integra w tym gronie będzie mogła liczyć na taryfę ulgową? Że sam producent będzie ją traktował jak urządzenie dla początkujących audiofilów? Oj, chyba nie. W końcu mamy do czynienia ze wzmacniaczem za 54900 zł. Taka kwota automatycznie stawia Nº 585 w gronie najlepszych modeli dostępnych na rynku, jak chociażby Accuphase E-600, Gryphon Diablo 300, Musical Fidelity Nu-Vista 800, MBL N51, Audio Research GSi75, McIntosh MA8000 czy Ypsilon Phaethon, Lyngdorf Millennium MkIV, Trilogy 925 czy T+A PA 3000 HV. Jeśli więc wydawało Wam się, że klient chcący wydać na wzmacniacz blisko pięćdziesiąt tysięcy złotych lub więcej ma ułatwione zadanie - wcale nie. Wymienione modele stanowią zaledwie mały wycinek tego, co można dostać w naszym kraju praktycznie od ręki. Przecież są jeszcze tacy zawodnicy, jak Pass, Luxman, Esoteric, Chord, Ayon, Pathos, Audia, Plinius, Dan D'Agostino, ModWright, Soulution, Unison Research, Vitus, Naim, Krell... Wyraźnie widać, że po tych kilkunastu latach Mark Levinson musi zmierzyć się ze znacznie silniejszą i liczniejszą konkurencją. Nº 383 też nie był na rynku sam, ale superintegry pochodzące od tak utytułowanych producentów przynajmniej dało się wtedy policzyć, i to z dużą dokładnością. Amerykanie mają jednak odpowiedź na takie problemy. Twierdzą bowiem, że opisywany model jest - ni mniej, ni więcej - najlepszą superintegrą na świecie. "Nº 585 skonstruowano tak, by był nie tylko najlepszym wzmacniaczem zintegrowanym wyprodukowanym przez markę Mark Levinson, ale by stał się najlepszym wzmacniaczem zintegrowanym w ogóle. Stworzono go, by osiągnąć szczyt jakości brzmienia w każdym detalu. To połączenie wyjątkowej uniwersalności z potężnym wzmacniaczem klasy AB, dostarczającym moc 200 W przy 8 Ω oraz 350 W przy 4 Ω, a do tego zapewniającym szeroką różnorodność cyfrowych źródeł dźwięku, łącznie z wysoką rozdzielczością 32 bit/192 kHz i DSD za pośrednictwem USB." - powiedział Todd Eichenbaum, dyrektor departamentu Luxury Audio w grupie Harmana. W takim razie nie ma się co patyczkować ani szukać niepotrzebnych wymówek. Podłączając ten wzmacniacz, mamy prawo oczekiwać brzmienia na najwyższym poziomie. Jeśli takie słowa padają z ust człowieka piastującego ważne stanowisko w jednym z największych koncernów w branży i odnoszą się do produktu tak utytułowanej marki, to czuję się zwolniony z obowiązku czyszczenia swojej głowy przed odsłuchem. Dlatego też postanowiłem urządzić sobie małą zabawę. Powiedzmy, że nie jestem recenzentem, tylko klientem, który naprawdę zamierza wydać 54900 zł na wzmacniacz, a swój cenny czas poświęciłem na wizytę w salonie tylko dlatego, że akurat musiałem przełożyć spotkanie z architektem wnętrz urządzającym mi piąty apartament w centrum Warszawy. Siadając do odsłuchu, oczekuję perfekcji.
Wystarczyło kilka pierwszych taktów jednego z moich ulubionych kawałków i już wiedziałem, że nie wyjdę rozczarowany. Wysoką klasę w brzmieniu Marka Levinsona czuć od razu, bez zagłębiania się w szczegóły. Amerykańska integra wyraźnie daje do zrozumienia, że podczas tej muzycznej podróży będziemy się czuli jak pasażerowie pierwszej klasy lecący Airbusem A380 linii Emirates - nie zabraknie nam niczego. Samo znalezienie dobrego punktu wyjścia do opisu brzmienia było dla mnie dość trudne. W pierwszej chwili nie byłem jeszcze pewny czy Nº 585 jest tak neutralny i wszechstronny, czy może jego brzmienie jest po prostu mieszanką wielu pozornie wykluczających się elementów. Możecie sobie to wyobrazić jako idealny deser serwowany w jednej z najlepszych restauracji. Nie powinien być przesadnie słodki. Musi być jednocześnie smaczny, ciekawy, przyjemny, ale też doskonale wyważony. Jeśli traficie na danie przygotowane przez prawdziwego mistrza, z każdym kolejnym kęsem będziecie się zastanawiać jak u licha można zrobić coś tak pysznego i co dokładnie się tam znalazło. Czy do czekolady dosypano odrobinę soli, chili, wanilii, a może szafranu? Jeden smak równoważy drugi, główne składniki otulone są wieloma innymi, a my odkrywamy coraz więcej i chcemy jak najdłużej cieszyć się tą chwilą. Tak właśnie słucha się Marka Levinsona.
Niektórzy producenci hi-endowego sprzętu uparcie dążą do osiągnięcia doskonałości, która ich zdaniem polega na oczyszczeniu brzmienia z jakichkolwiek oznak własnego charakteru. Spodziewałem się, że amerykańscy konstruktorzy wybiorą właśnie tę drogę, ale nie jestem do końca pewny czy właśnie na tym im zależało. Zamiast jeździć walcem po paśmie przenoszenia i dostrajać barwę do idealnego zera, podjęli odważną próbę pogodzenia ognia z wodą. No bo czy można stworzyć wzmacniacz, który z jednej strony ma trochę własnego charakteru, a z drugiej ostatecznie gra rzetelnym, naturalnym i realistycznym dźwiękiem? Cóż, gdyby chodziło o urządzenie za pięć, dziesięć czy nawet dwadzieścia tysięcy złotych, powiedziałbym, że będzie trudno. Kiedy jednak w grę wchodzi integra, której projektanci nie musieli konsultować z księgowym ceny każdego tranzystora czy kondensatora, tego typu marzenia stają się osiągalne. Nº 585 łączy ze sobą muzyczne smaki w tak oryginalny, a jednocześnie łatwy sposób, że początkowo wydaje nam się to aż dziwne. W zakresie niskich tonów ładuje dokładnie tak, jak spodziewalibyśmy się po dużym, amerykańskim tranzystorowcu. Szczególnie średni bas jest niesamowicie nasycony i mięsisty. Z kolei średnica jest klarowna, czytelna i delikatnie ocieplona. Na tyle dyskretnie, że w brzmieniu fortepianu czy gitary akustycznej praktycznie tego nie zauważamy. Skupiamy się raczej na rozdzielczości, czerpiąc przyjemność z tego, jak wyraźne i odczuwalne są nawet mikroskopijne detale czy różnice w sposobie szarpania strun. Wystarczy jednak aby do głosu doszły wokale, a szybko okaże się, że wcale nie są pokazywane w bezduszny, tranzystorowy sposób. Lampowego ciepła jeszcze tu nie ma, ale David Bowie na pewno nie zmieni się w C-3PO. Mark Levinson wie, że dobre, uniwersalne brzmienie nie może opierać się wyłącznie na przejrzystości i "obiektywnej" barwie. Zachowuje się trochę tak, jakby był pierwszym w historii "wzmacniaczem inteligentnym", który rozpoznaje charakter sygnału źródłowego i delikatnie się do niego dostosowuje. Jest jak doświadczony fotograf, który, używając odpowiedniego sprzętu i oświetlenia, potrafi dostosowywać się do każdej sytuacji.
Brzmienie tego wzmacniacza składa się z wielu ciekawych elementów, ale chyba największe wrażenie na większości słuchaczy zrobi bas. Domyślałem się, że będzie głęboki, donośny i znakomicie kontrolowany, ale dodatkowo doszła do tego gęsta barwa i umiejętność generowania fali uderzeniowej, którą wręcz czujemy w żołądku. Wystarczy włączyć jakikolwiek utwór, którego głównym składnikiem jest mocno nakreślony rytm, a Nº 585 zaczyna pompować w membrany wooferów kaloryczne impulsy energii, dosłownie przesuwając ściany. Wypróbujcie na przykład "Give Life Back to Music" Daft Punka, a szybko poczujecie jak ten wzmacniacz przywraca muzyce życie. Jeśli o mnie chodzi, amerykańska integra mogłaby nawet trochę wyluzować, szczególnie z mid-basem, ale takie granie jest też niesłychanie efektowne i sprawia, że automatycznie zaczynamy wczuwać się w muzykę. Miłośnikom jazzu i klasyki na pewno nie będzie to jakoś szczególnie przeszkadzało, bo podkreślenie niskich tonów zostało zrealizowane z wyczuciem i nie zaburza ogólnej równowagi tonalnej. Za to w rocku, elektronice czy hip-hopie... Oj, dzieje się! Powiecie, że mocny, głęboki bas to tania rozrywka dla plebsu? Na pewno nie w takim wydaniu. O takim poziomie budżetowe wzmacniacze nawet nie mają co marzyć i nie sądzę aby kiedykolwiek się to zmieniło. Technologia może owszem iść do przodu, ale sprzęt audio jest jedną z tych gałęzi rynku, gdzie cudów po prostu nie ma. Od wielu lat generalna tendencja jest taka, że tani sprzęt jest coraz gorszy, a dobry - coraz droższy. Dlatego właściciel Marka Levinsona jeszcze długo będzie mógł ze spokojem słuchać opowieści o referencyjnym basie z cyfrowego wzmacniacza za kilkanaście tysięcy złotych. Nie mówię, że Nº 585 to już absolutny koniec poszukiwań, ale konkurencji dla niego można szukać wyłącznie na tej samej półce cenowej i jakościowej. Może Gryphon Diablo 300 będzie miał lepszy bas, a może McIntosh MA8000 lub T+A PA 3000 HV? Nie wiem, to już zależy od osobistych preferencji każdego z nas. Wiem natomiast, że dla wielu słuchaczy ten "dół" będzie jedną z największych zalet amerykańskiej integry.
Dla mnie jednak jeszcze więcej dzieje się w pozostałych aspektach brzmienia, a już szczególnie spodobały mi się wysokie tony tej czarno-białej superintegry. Czyściutkie, ale jednak delikatne i zwiewne. Rozdzielcze, ale nie wyeksponowane. Konkretne, ale doprawione nutką lampowej pieczołowitości. W zakresie wysokich tonów Mark Levinson potrafi obchodzić się z dźwiękiem jak żongler obracający w dłoniach kryształowe kule. Wykonywanie skomplikowanych tricków wymaga na pewno ogromnego skupienia, nie wspominając o latach ćwiczeń, ale podczas tego prywatnego pokazu nasz artysta nie wygląda nawet na specjalnie zestresowanego. Wszystkie te hipnotyzujące sztuczki pokazuje z takim spokojem, jakby w dowolnym momencie mógł zacząć przebierać palcami dwa razy szybciej i użyć dwukrotnie większej liczby kul. Tak właśnie czułem się, kiedy Mark Levinson pokazywał co tak naprawdę zawierają moje ulubione nagrania. Okej, słuchałem ich na wielu systemach, a nawet na słuchawkach za kilkanaście tysięcy złotych, ale już dawno nie wsłuchiwałem się z taką przyjemnością w wysokie tony. Amerykańska integra po raz kolejny pokazała, że na tym poziomie jakościowym spokojnie można łączyć ze sobą przeciwieństwa takie, jak przejrzystość i łagodność. W tańszych wzmacniaczach takie cechy po prostu nie występują razem. Ich projektanci muszą się na coś zdecydować, a jedynym dobrym rozwiązaniem z punktu widzenia klienta jest umiejętne zestawienie ze sobą poszczególnych elementów systemu - tak, aby połączenie przejrzystych kolumn i łagodnego wzmacniacza (lub odwrotnie) dało nam pożądany efekt. Tutaj natomiast wszystko uzyskujemy już z samego wzmacniacza. Kolumny, odtwarzacz, kable i akcesoria możemy zatem wybierać z dużą swobodą. Z większością urządzeń trzymających wysoki poziom można raczej mieć pewność, że rezultat będzie co najmniej bardzo dobry, a w niektórych przypadkach - wybitny.
Co oprócz mocnego basu, naturalnej średnicy i fantastycznej góry pasma ma do zaoferowania integra Marka Levinsona? Przede wszystkim dynamikę. Chyba dla nikogo nie będzie zaskoczeniem, że ten 200-watowy piec z większością głośników robi to, co mu się podoba. Hi-endowe Audio Physiki czy Audiovectory nie robią na nim żadnego wrażenia. Myślałem, że do wysiłku zmuszą go gigantyczne T+A Solitaire CWT 2000 SE. Niemcy do ich prezentacji używają wyłącznie swojego najbardziej rozbudowanego systemu złożonego z przedwzmacniacza, dwóch końcówek mocy oraz dwóch dodatkowych zasilaczy. Sam przedwzmacniacz w takim systemie kosztuje tyle, co Nº 585, a koszt całej amplifikacji to, czekajcie... Dwa razy sześćdziesiąt trzy, dwa wpuszczam w pamięci, plus osiemdziesiąt cztery i tysiąc osiemset... 268500 zł! Bohater naszego testu kosztuje więc 20% tego, co normalnie zasila flagowe kolumny T+A na wszystkich wystawach i w salonach oferujących możliwość zderzenia się z dźwiękiem CWT 2000 SE (bo inaczej tego przeżycia nie można nazwać). I co? Mark Levinson spokojnie dał sobie z nimi radę. W porządku - flagowy system niemieckiej firmy w wielu aspektach idzie jeszcze dalej, ale przecież kosztuje pięć razy więcej i został zaprojektowany dokładnie z myślą o tych kolumnach. Cały eksperyment nie polegał zresztą na porównaniu amerykańskiej integry z pięcioelementową dzielonką, ale sprawdzenie, czy Nº 585 uciągnie nawet takie potwory. Okazuje się, że tak, więc temat uznaję za zamknięty.
Oczywiście zaraz znajdzie się specjalista, który znajdzie w sieci amplituner dysponujący podobno mocą 200 W i to razy pięć czy siedem. Tymczasem odsłuch Marka Levinsona stanowi najlepszy dowód na to, że deklaracje wielu producentów elektroniki audio należy traktować z daleko posuniętą ostrożnością. Po wczytaniu się w dane techniczne (dostępne niekiedy tylko w instrukcji obsługi, a więc po otwarciu pudełka) okazuje się, że taki amplituner owszem oddaje 200 W, ale jest to moc RMS zmierzona przy 4 Ω i jednym wysterowanym kanale. Przy 8 Ω i pięciu wysterowanych kanałach możemy wówczas liczyć na jakieś 30 W. Dla porównania, Nº 585 oddaje uczciwe 200 W przy 8 Ω, 350 W przy 4 Ω i pozostaje stabilny nawet, gdy impedancja obciążenia spada do 2 Ω. Współczynnik tłumienia? Ponad 400. Wierzcie mi, z tym wzmacniaczem nie ma dyskusji, i to słychać. Nie tylko w dziedzinie makrodynamiki, ale też na poziomie detali, które dzięki tak dużej rezerwie mocy nie znikają w natłoku innych dźwięków. Przy odpowiednio gęstym materiale muzycznym wrażenie jest takie, jakbyśmy słuchali przynajmniej dwóch systemów jednocześnie - jednego odpowiedzialnego za mocne uderzenia i dźwięki pierwszoplanowe, a drugiego dbającego o to, aby w odpowiedni sposób przekazać nam drugi, trzeci i kolejne plany oraz wszystkie subtelne drobiazgi, jakie można wydobyć z danego nagrania. Większość wzmacniaczy ma z tym duży problem. W kulminacyjnych momentach ten "pierwszy" system pożera tyle energii, że nie wystarcza jej już na ten "drugi". W rezultacie dźwięk może być dynamiczny, rozdzielczy i trójwymiarowy, ale tylko do pewnego momentu - potem już pojawia się bałagan, a tąpnięcia basu i wszystkie głośniejsze dźwięki w mniejszym lub większym stopniu zamazują całą resztę. Tutaj tego problemu po prostu nie ma. Możemy więc słuchać sobie spokojnych, jazzowych ballad, rozkoszując się każdą minutą tej muzycznej przyjemności, ale jeśli postanowimy zmienić klimat i włączyć coś bardzo ciężkiego, Mark Levinson wytrzyma każdy nasz kaprys, a jego brzmienie nie rozleci się niczym domek z kart.
Na koniec zostawiłem sobie dwie ważne kwestie. Pierwsza dotyczy oczywiście wbudowanego przetwornika. Osobiście uważam, że to bardzo dobry pomysł. Być może taki pogląd nie będzie zbyt popularny wśród potencjalnych nabywców takiego wzmacniacza, ale mam to w nosie. Na pewno istnieje grupa audiofilów, którzy za nic w świecie nie zrezygnują z płyt kompaktowych na rzecz "jakiegoś takiego tego do plików", ale przecież obecność dodatkowych gniazd nie wpływa na to, że Nº 585 to po prostu znakomity wzmacniacz. 90% jego posiadaczy nie skorzysta także z wyjścia analogowego, triggera ani czterech wejść analogowych, bo niby do czego? Jeśli jedno zostanie przeznaczone dla odtwarzacza płyt kompaktowych, drugie dla gramofonu, a trzecie dla szpulowca, to czwarte zostaje dla tunera? No to nie mówcie mi, że radio FM jest spoko, a pliki DSD to diabeł. Uznajmy więc, że jeśli ktoś nie potrzebuje DAC-a, to zostawi go w spokoju. Wzmacniacz odziedziczy kiedyś syn lub wnuk i z pewnością zrobi z niego użytek. Ja na przykład nie testowałem każdego rodzaju wejść cyfrowych, tylko od razu podpiąłem laptopa do gniazda USB i uruchomiłem gęste pliki. Jeśli wciąż zastanawiacie się czy to ma sens, przyjrzyjcie się wyraźnie zdjęciom z wystaw hi-endowego sprzętu. Wygoda, jaką oferują streamery jest bardzo kusząca, ale jeśli chcemy w miarę szybko osiągnąć wysoką jakość brzmienia, jednym z najlepszych rozwiązań jest dobrze skonfigurowany komputer. Ken Ishiwata, 70-letni meloman i audiofil, podczas wszystkich swoich prezentacji używa teraz laptopa, którym steruje za pomocą telefonu. Z obecności wbudowanego DAC-a skorzystają więc dwie grupy klientów - zaawansowani audiofile, którzy doskonale zdają sobie sprawę z możliwości, jakie daje odtwarzanie plików hi-res, a także tak zwani "zwykli użytkownicy", dla których kupno wzmacniacza w cenie samochodu nie kłóci się z tym, że można podłączyć go do komputera, odtwarzacza Blu-ray czy nawet wypasionego telewizora. Pierwsza grupa powinna być zadowolona, bo omawiany przetwornik jest po prostu bardzo dobry. Można kupić lepszy, ale to już zadanie dla tych, którzy naprawdę chcą wyciągnąć ze swojego systemu maksimum możliwości. Druga grupa ucieszy się jeszcze bardziej, bo nie dość, że wejść cyfrowych jest sześć, to jeszcze odtwarzanie muzyki ze słabszych źródeł wspomaga technologia Clari-Fi. Amerykańscy inżynierowie mówią wprost - zdajemy sobie sprawę z tego, że Nº 585 trafi w ręce ludzi ceniących sobie wysoką jakość brzmienia, ale nawet oni nie słuchają wyłącznie gęstych plików, a dobry sprzęt powinien grać nawet wtedy, gdy puścimy pliki gorszej jakości. Harmanowski wynalazek ma przynajmniej w jakimś stopniu przywracać oryginalne brzmienie skompresowanej muzyce. Czy to działa? Hmm, trochę tak. Być może to "trochę" to dokładnie tyle, ile potrzeba do szczęścia w kryzysowej sytuacji. Moim zdaniem producent chciał się w ten sposób zabezpieczyć przed mało doświadczonymi użytkownikami, którzy podłączą swój wzmacniacz do komputera i zaczną puszczać muzykę z YouTube'a. Żadnego audiofila to jednak nie dotyczy.
Druga ważna kwestia to porównanie Marka Levinsona z konkurencją. Czy to w ogóle ma sens? Nie wiem, może dla potencjalnych nabywców tego wzmacniacza jakiś ma. Ale czy ich interesuje moja opinia na ten temat? Nie mam pojęcia, ale wątpię. Gdybym mógł sobie pozwolić na zakup wzmacniacza za 54900 zł, to wszystkie recenzje miałbym w głębokim poważaniu. Obchodziłyby mnie tylko moje własne wrażenia. Gdyby się okazało, że wzmacniacz faktycznie trafia w mój gust, pozytywne opinie recenzentów byłyby może miłym dodatkiem do całego przedsięwzięcia, ale otwierając pudełko z akcesoriami i widząc dwie białe rękawiczki z logiem Marka Levinsona, ucieszyłbym się jeszcze bardziej. Przyjmijmy zatem, że mogę sobie pozwolić na zakup dowolnej superintegry. Nie słuchałem ich wszystkich, ale jakieś tam pojęcie mam. Accuphase'a chyba bym sobie odpuścił, choć szanuję tę markę za wysoką jakość i ciekawe rozwiązania techniczne. Musical Fidelity Nu-Vista 800 chyba też nie jest dla mnie. Audio Research GSi75 jest świetny, przepiękny i perfekcyjnie zbudowany, ale jako recenzent nie wyobrażam sobie pracy wyłącznie na lampie. Na pewno rozważyłbym T+A PA 3000 HV, bo nie znam w tej cenie innego pieca, który reprezentowałby tak wysoką wartość techniczną i był tak obrzydliwie luksusowy. Jara mnie też Gryphon Diablo 300 i - wstyd się przyznać - McIntosh MA8000. Tyle, że... W moim odczuciu Mark Levinson jest trochę inny, niż wszystkie wymienione modele. Jego brzmienie jest niezwykłą kombinacja amerykańskiej potęgi i czystej muzykalności. Jest tak wielowymiarowe, że można doszukać się w nim dosłownie wszystkiego. Kiedy trzeba, dostajemy dynamikę, przejrzystość i głęboki bas, a kiedy muzyka wymaga subtelności, delikatności i umiejętności pochylenia się nad barwą, nagle okazuje się, że i to życzenie da się zrealizować bez wymiany wzmacniacza na inny. Do tego Nº 585 świetnie gra już na niskich poziomach głośności. Wtedy też słychać moc, niski bas i przestrzeń, choć membrany w głośnikach stoją praktycznie w bezruchu. Wiem, że w codziennym użytkowaniu sprawiałoby mi to większą radość, niż możliwość ekstremalnie mocnego łojenia i rozbierania muzyki na części pierwsze. Dlatego bardzo możliwe, że po kilku odsłuchach to właśnie Mark Levinson zostałby u mnie w domu.
Budowa i parametry
Nº 585 to drugi wzmacniacz zintegrowany Marka Levinsona. Historia jego powstania jest zresztą bardzo interesująca. Należąca do koncernu Harmana firma po czterdziestu latach działalności postanowiła zrobić sobie prezent i wybudować całkiem nową siedzibę. Nowoczesny budynek z odnowionym działem badawczym i projektowym wzniesiono w Shelton w stanie Connecticut. Dzięki temu, fabryka dysponuje wszystkim, co najlepsze - od komputerów umożliwiających zaawansowane symulacje, sprzęt pomiarowy i linie montażowe aż po dedykowaną salę odsłuchową obstawioną hi-endowym sprzętem. Nad całym przedsięwzięciem czuwa Todd Eichenbaum, który dołączył do zespołu Harmana po ponad dwudziestu latach pracy w firmie Krell, a pierwszym produktem, który od początku do końca został zaprojektowany w nowym biurowcu jest właśnie Nº 585.
Podstawą amerykańskiej superintegry jest w pełni dyskretny, analogowy układ dual-mono wyposażony w indywidualny system przełączania sygnału za pomocą przekaźników dla każdego z czterech wejść stereo. Regulację głośności powierzono dyskretnej, 15-bitowej drabince rezystorowej R-2R i cichym przełącznikom, co zdaniem producenta pozwala zachować szerokie pasmo przenoszenia, dynamikę i maksymalną integralność sygnału analogowego. W pełni różnicowy stopień mocy klasy AB jest zasilany potężnym, 900-VA transformatorem toroidalnym z oddzielnymi uzwojeniami wtórnymi dla lewego i prawego kanału. Każda z lustrzanych końcówek mocy wykorzystuje po 12 tranzystorów Sankena i wiele małych kondensatorów umiejscowionych jak najbliżej stopnia końcowego dla lepszego odtwarzania transjentów, gdy oddanie większej mocy potrzebne jest natychmiast. Taka architektura daje wynik w postaci mocy znamionowej 200 W na kanał i zapewnia stabilną pracę z obciążeniami o impedancji nawet 2 Ω. Dalsze rozbudowanie systemu jest możliwe za pomocą wyjścia z przedwzmacniacza, które może przesyłać sygnał pełnopasmowy lub odcinać go przy 80 Hz dla lepszej integracji z subwooferami aktywnymi.
Trzeba przyznać, że nawet bez oglądania się na parametry, Nº 585 robi duże wrażenie. Konstrukcja wewnętrzna pozwala sądzić, że jego konstruktorom zależało na zachowaniu idealnej symetrii, uzyskaniu jak najkrótszej drogi sygnału z minimalną liczbą połączeń oraz oczywiście jak najwyższej jakości użytych komponentów. Przetwornik cyfrowo-analogowy umieszczono na osobnej płytce montowanej pod sekcją analogową w tylnej części obudowy. Wiadomo, że jego sercem jest kość ESS Sabre obsługujący sygnału PCM do 32 bit/192 kHz oraz DSD w maksymalnej jakości DSD128 (double-speed). Wejście USB działa w trybie asynchronicznym. Jeśli chodzi o dane techniczne deklarowane przez producenta, warto zwrócić uwagę nie tylko na moc, ale także współczynnik tłumienia czy zniekształcenia. W pierwszej chwili myślałem, że to pomyłka, bo wynik poniżej 0,01% to nic nadzwyczajnego. Z tym, że Mark Levinson podaje tę wartość przy 200 W! Innymi słowy, w tym wzmacniaczu przy pełnej mocy mamy takie zniekształcenia, jak w większości "normalnych" piecyków przy 1 W. Pasmo przenoszenia? Od 20 Hz do 20 kHz, z tym, że z odchyłką 0,13 dB, a nie standardowo stosowanym marginesem wynoszącym 3 dB. Przy takim spadku Mark Levinson pokrywa już pasmo od 2 Hz do 250 kHz! To tak, jakby hi-endowy telewizor wyświetlał również podczerwień i ultrafiolet - ot tak, dla bezpieczeństwa. Maksymalny pobór energii? 1000 W. Ale który właściciel Nº 585 będzie się przejmował opłatami za prąd...
Konfiguracja
T+A Solitaire CWT 2000 SE, Audio Physic Avanti, Audiovector SR6 Avantgarde Arreté, T+A MP 1000 E, T+A PA 3000 HV, Unison Research Triode 25, Cardas Clear Reflection, Solid Tech Radius Duo 3.
Werdykt
Czy Nº 585 to najlepsza integra na świecie? Nie czuję się uprawniony do wydawania takich wyroków. Co więcej, nie jestem przekonany czy ktokolwiek mógłby z pełnym przekonaniem wygłosić taką opinię. Na tak wysokim poziomie do głosu dochodzą już nasze osobiste preferencje. Amerykanie na pewno zdają sobie z tego sprawę, bo wykonali naprawdę mistrzowski ruch. Zamiast iść twardo w jednym kierunku i mówić, że tak właśnie trzeba, stworzyli wzmacniacz pełen kontrastów i pozornych sprzeczności. Chcecie usłyszeć głęboki bas i rozdzielczą górę? Proszę bardzo. Lubicie lekko ocieploną średnicę i stadionową przestrzeń? Nie ma sprawy. Uważacie, że dobry dźwięk powinien mieć świetną szybkość i mikrodynamikę? No to ma. W brzmieniu tego wzmacniacza można usłyszeć praktycznie wszystko. Moim zdaniem jest to jedno z najbardziej dopracowanych, luksusowych i wszechstronnych urządzeń, jakie funkcjonują na naszym rynku. Mark Levinson nie marudzi, nie przeinacza faktów, niczego nie ocenia ani nie faworyzuje. On po prostu gra, i zawsze gra dobrze.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 200 W/8 Ω, 2 x 350 W/4 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (+/- 0,13 dB)
Współczynnik tłumienia: >400 (20 Hz, 8 Ω)
Impedancja wejściowa: >45 kΩ
Stosunek sygnał/szum: 98 dB (przy maksymalnym poziomie głośności)
Zniekształcenia: 0,01% (1 kHz, 200 W)
Wejścia analogowe: 3 x RCA, 1 x XLR
Wyjścia analogowe: 1 x RCA
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 2 x koaksjalne, 1 x AES/EBU, 1 x USB typu B
Dodatkowe gniazda: USB typu A, RS-232, IR, Trigger 12V, Ethernet (RJ- 45)
Maksymalna jakość sygnału cyfrowego: PCM 32 bit/192 kHz, DSD128
Maksymalny pobór mocy: 1000 W
Wymiary (W/S/G): 19,3/43,8/50,7 cm
Masa: 32,6 kg
Cena: 54900 zł
Sprzęt do testu dostarczyła firma JBL.
Zdjęcia: Mark Levinson, Marcin Jaworski, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
Komentarze