T+A MP 1000 E + PA 1000 E
- Kategoria: Systemy stereo
- Jacek Stobiecki
Nazwa firmy T+A oznacza "Theorie und Anwendung", co oznacza teorię i zastosowanie na polu związanym z technologią audio. Inżynierowie pracujący nad sprzętem T+A sami określają się mianem naukowców, którzy wymyślają, tworzą oraz dostrajają wysokiej jakości komponenty stereo mając na celu tylko jedno - dostarczyć w pełni dojrzałe produkty swoim klientom. Od 1978 roku firma ma siedzibę w miasteczku Herford we wschodniej Westfalii. Miejsce to stało się swoistym centrum rozwoju, gdzie rozwiązania teoretyczne spotykają się z praktycznymi. Niemcy uważają, że przy tworzeniu sprzętu audio liczy się nie tylko brzmienie, ale także długi cykl życia każdego produktu, jego użyteczność oraz praktyczne udogodnienia. Ludzie pracujący w T+A to nie sami muzycy i artyści, ale głównie eksperci z dziedziny fizyki i elektroniki, inżynierowie oraz specjaliści od technologii. Sam założyciel firmy, Siegfried Amft, ukończył fizykę na politechnice w Hanowerze oraz elektroakustykę, której uczył się pod czujnym okiem samego Fritza Sennheisera. Założenie własnej firmy wspomina jako duże wyzwanie, ale może właśnie dlatego miał i wciąż ma mnóstwo energii do dalszej pracy. Dzisiejsza oferta T+A jest w zasadzie kompletna - w katalogu znajdziemy zarówno kolumny, jak i komponenty elektroniczne. Raz wprowadzone urządzenia i linie produktowe rzadko wypadają z obiegu. Najczęściej są poddawane mniej lub bardziej zaawansowanym modyfikacjom. Taki upgrade przeszła też po raz kolejny seria E - pierwsza linia zawierająca pełnowymiarowe komponenty stereo. W nowej serii E 1000 mamy tylko trzy urządzenia - wszechstronny odtwarzacz MP 1000 E, wzmacniacz zintegrowany PA 1000 E oraz system R 1000 E, łączący cechy obu tych urządzeń. Do naszego testu trafiła wersja "pełna", lub jak kto woli - "dzielona".
Trzeba przyznać, że konstruktorzy z Herford od lat wykazują się niesamowitą konsekwencją. Wielu producentów sprzętu potrafi w ciągu dziesięciu lat wymienić cały katalog, wykonać zwrot o sto osiemdziesiąt stopni albo z produkcji głośników przerzucić się na słuchawki, a tutaj - wszystko jest na swoim miejscu. Siegfried Amft wielokrotnie podkreślał, że nie zamierza produkować tandety, więc za sam wstęp do świata T+A trzeba trochę zapłacić, ale od tego momentu oferta jest ułożona perfekcyjnie. Zabawę możemy zacząć od pięknego, eleganckiego systemu Cala lub zestawu złożonego z przetwornika DAC 8 DSD i końcówki mocy AMP 8. Dalej jest właśnie seria E 1000, potem wprowadzona zaledwie parę lat temu R 2000, a następnie ultra hi-endowa seria HV (High Voltage) czyli totalny nokaut i kandydat do tytułu najlepszego zestawu audio na świecie. Tak samo wygląda oferta T+A jeśli chodzi o kolumny - mamy tu właściwie wszystko od dobrej, średniej półki po ekstremalny hi-end. Można powiedzieć, że dawno temu ktoś to dobrze powymyślał, więc nie ma potrzeby przebudowywania oferty co pół roku, co jest korzystne zarówno dla dotychczasowych, jak i nowych klientów. Jeśli kupiliście sprzęt T+A dawno temu, na bank dzisiaj działa i wciąż cieszy ucho. A jeżeli dopiero teraz umówicie się na odsłuch i podejmiecie decyzję o zakupie, dostaniecie sprzęt nowocześniejszy i wykonany jeszcze ciut lepiej. Oferta niemieckiej firmy jest ułożona tak zmyślnie, jakby Siegfried Amft gdzieś w międzyczasie, nie mówiąc nikomu, zrobił doktorat z marketingu.
Zapytacie więc dlaczego zajął się sprzętem, a nie na przykład skrzyniami biegów, czołgami, autostradami albo czymś innym, w czym Niemcy są dobrzy? Cóż, pierwotnie planował zostać na polibudzie i zająć się badaniami związanymi z fizyką plazmową, jednak wybrał się na kilka wykładów prowadzonych przez Fritza Sennheisera i tak mu już zostało. Nie był to zresztą przypadek ani jego pierwsze zetknięcie z dźwiękiem. Wcześniej Siegfried grał na skrzypcach i śpiewał w chórze, a swoją muzyczną pasję łączył z z zainteresowaniem elektroniką. Dalsza nauka w tym kierunku była więc tylko formalnością. Po studiach szybko podjął decyzję o założeniu własnej firmy, choć nie za bardzo wiedział jak skołować pieniądze na ten cel. Wreszcie uzyskał kredyt na rozpoczęcie działalności dzięki pomocy swojej żony i tak to się jakoś potoczyło. Początkowo firma zajmowała się wyłącznie produkcją zestawów głośnikowych. Po pierwszych sukcesach poszło już lawinowo - do kolumn dołączyła elektronika, firma zatrudniała nowych pracowników, przeniosła się do większej siedziby, a w końcu stała się liderem rynku hi-end w Niemczech.
Siegfriedowi jednak nie odbiło - miałem przyjemność poznać go podczas wystawy Audio Video Show 2016 i mogę powiedzieć, że jest to człowiek z ogromną wiedzą na temat sprzętu audio i wszystkich zagadnień z nim związanych. Potrafi godzinami opowiadać o badaniach nad ciągłym ulepszaniem sprzętu, aby dawał jeszcze więcej przyjemności z obcowania z muzyką. Pasja wypełnia go po brzegi i daje mu naprawdę mnóstwo energii. Podczas wystawy ciągle był obecny w pokojach T+A, rozmawiał z gośćmi, dziennikarzami i dealerami. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie opanował sztuki bilokacji. Nic dziwnego, że wciąż chce mu się ulepszać nawet te urządzenia, które i tak uchodzą za znakomite i otrzymują mnóstwo nagród. Przykładem może być właśnie seria E, która po teście w StereoLife wylądowała w redakcyjnym systemie odsłuchowym na stałe. Music Player Balanced i Power Plant Balanced to urządzenia, które nawet bez nagród i rekomendacji bronią się w każdym odsłuchu. Nowa seria E 1000 przyniosła jednak szereg zmian - ulepszone obudowy z litymi, metalowymi boczkami, delikatnie poprawiona architektura wewnętrzna we wzmacniaczu, nowocześniejsze komponenty, zupełnie nowe funkcje i możliwości w odtwarzaczu... Wszystko wskazuje na to, że konstruktorzy dodali do tych urządzeń dokładnie to, czego im brakowało. Przekonajmy się więc, czy tak jest w rzeczywistości!
Wygląd i funkcjonalność
Jako użytkownik starszej wersji tego odtwarzacza i wzmacniacza, nie mogłem się doczekać kiedy będę mógł przetestować nową serię E 1000. Taka okazja, jeszcze zanim urządzenia poszły do mnie bezpośrednio na warsztat, nadarzyła się na tegorocznym Audio Video Show, a nawet parę dni wcześniej w salonie polskiego dystrybutora tej marki. Od razu dało się zauważyć subtelne, ale znaczące zmiany. Przede wszystkim nie ma już wystającej z tyłu górnej pokrywy, a pod nią belki, która oprócz usztywnienia całości moim zdaniem nie miała żadnego innego przeznaczenia, jak tylko utrudnianie użytkownikowi montażu kabli (powodzenia przy instalowaniu przewodów głośnikowych z widełkami). Nie wspominam już o antence Wi-Fi, która przez ten nieszczęsny pręt mogła znajdować się tylko w dwóch pozycjach - wyprostowanej do tyłu (uniemożliwiając dosunięcie klocka do ściany za stolikiem) albo zgiętej na bok (jeszcze mocniej utrudniając dostęp do gniazd). Rozumiem, że w tamtej serii zamysł projektanta był taki, aby po podłączeniu urządzeń nie było widać kabli. To faktycznie mogło się sprawdzić u klienta, który po podłączeniu sprzętu lub zainstalowaniu systemu przez sprzedawcę już nigdy nie zaglądał na tyły, a wcześniej oczywiście zaopatrzył się w mebel, który faktycznie by te kable ukrywał, ale normalnym audiofilom, których czasami korci, żeby jednak zmienić kable, taki "daszek" nad tylną ścianką tylko utrudniał życie. Całe szczęście, inżynierowie T+A usłyszeli głosy użytkowników i w najnowszej serii E 1000 nie mamy już z tym problemu. Wysunięta do tyłu pokrywa przeszła do historii wraz z belką łączącą boczne ścianki u dołu. Nie mamy również pogrubienia podstawy w części środkowej, a boczki nie wystają mocno do tyłu.
Jeśli chodzi o tą ostatnią część, to tu nastąpiła dość istotna zmiana, a w zasadzie powrót do starych, dobrych czasów, kiedy boczki były wykonane z solidnych płyt aluminiowych. W późniejszej odsłonie serii E z dopiskiem "Balanced" producent zdecydował się zastąpić metalowe panele plastikowymi, które - choć zostały polakierowane tak, aby nie było widać różnicy między nimi a metalowymi elementami obudowy - niektórzy klienci odebrali jako duży krok do tyłu. W serii E 1000 błąd został więc naprawiony, i to z nawiązką! Teraz nie dość, że boczne panele są grube i metalowe, to jeszcze otrzymały ozdobne, pionowe wycięcia i delikatnie sfrezowane krawędzie. W połączeniu z pozostałymi elementami obudowy wykonanymi ze szczotkowanego aluminium w kolorze srebrnym lub czarnym daje to efekt solidnego i masywnego urządzenia, zupełnie jakby producent musiał wyprowadzić na zewnątrz metalowe radiatory. Podobnie, jak w poprzedniej serii, klient ma również możliwość skonfigurowania obudowy pod własny gust. Możemy bowiem wybrać wersję jednolicie srebrną lub czarną, a także dwie mieszanki - czarny środek ze srebrnymi boczkami lub odwrotnie. Zarówno w odtwarzaczu, jak i we wzmacniaczu cała bryła jest spójna, zwarta i pozbawiona niepotrzebnych udziwnień. Nic nie wystaje i nie przeszkadza. Świetnie prezentują się również widoczne pod spodem nóżki. Moim zdaniem nowa wersja wygląda lepiej od poprzedniej, ale rozumiem, że to także kwestia gustu. Natomiast seria E 1000 niezaprzeczalnie wygrywa ze starszymi modelami jeśli chodzi o walory funkcjonalne i praktyczne. Jako posiadacz poprzedniego systemu i recenzent, który przepina kable przynajmniej raz w tygodniu, naprawdę doceniam zmiany wprowadzone przez niemieckich konstruktorów.
Opis całego systemu najlepiej będzie zacząć od odtwarzacza MP 1000 E. Trudno jest pisać o funkcjonalności tego urządzenia ponieważ dawno nie spotkałem się z taką uniwersalnością jeśli chodzi o audiofilskie źródła. Jeżeli zapytacie co potrafi MP 1000 E, to w zasadzie lepiej zapytajcie czego nie potrafi i będzie o wiele, wiele prościej. Aby jednak test był kompletny, muszę szybko przebrnąć przez cały ten arsenał gniazd i funkcji. MP 1000 E to źródło łączące w sobie odtwarzacz płyt kompaktowych, przetwornik i streamer. Do tego można nim sterować za pomocą aplikacji, a muzykę odtwarzać zarówno przez sieć LAN i Wi-Fi, Bluetooth, z dysku lub pendrive'a i nie wiadomo czego jeszcze. Mamy więc kilka urządzeń w jednej obudowie. Dowodem tego jest tylna ścianka odtwarzacza - mamy tu praktycznie wszystkie możliwe typy połączeń czyli gniazdo zasilające, dwa gniazda typu E2 Link, gniazdo USB dla dysku twardego, gniazda WLAN i LAN, złącze dla zdalnego sterowania, cyfrowe wejścia optyczne i koaksjalne, a także jedno wyjście koaksjalne, gniazdo antenowe i antenę Bluetooth. Zaraz obok znajduje się sekcja analogowa - dla każdego kanału mamy tu trzy wyjścia - XLR oraz dwa RCA (pre-out i line-out).
Reasumując, ilość dostępnych wejść i wyjść w tym urządzeniu jest niesamowita i aż trudno wymyślić sytuację, w której komuś będzie brakowało jakiegoś gniazda. W porównaniu do starszej wersji, doszła nam możliwość słuchania muzyki przez Bluetooth, ale to nie wszystko - MP 1000 E jest przede wszystkim odtwarzaczem bazującym na nowocześniejszych kościach, stąd między innymi możliwość słuchania gęstszych plików - po podłączeniu komputera do wejścia USB możemy potraktować odtwarzacz nawet plikami DSD 256. Jest też istotna zmiana w sposobie komunikacji poprzez USB przeznaczonym dla dysków i pamięci flash. Nie ma potrzeby formatowania dysku do FAT32, można użyć również NTFS-a. Nie do końca rozumiem natomiast dlaczego nie możemy odtwarzać plików DSD z dysku wpiętego bezpośrednio do urządzenia przez port USB. Nie uzyskałem odpowiedzi czy jest to problem software'owy i czy może w przyszłości po aktualizacji oprogramowania będzie można słuchać plików DSD prosto z dysku. Nie pozostało mi nic innego, jak pociągnąć kabelek USB do komputera i zadowolić się puszczaniem plików DSD z Foobara. Sama konfiguracja playera jest tutaj trochę upierdliwa ponieważ trzeba ściągnąć wszystkie wtyczki i sterowniki, które umożliwiają odsłuch plików DSD, a także odpowiednio skonfigurować ustawienia programu. Wybierając płatnego JRivera możemy liczyć na bardziej przyjazną konfigurację, a z listy urządzeń wyjściowych wystarczy wybrać wcześniej zainstalowany sterownik T+A przeznaczony do tego celu.
Po wykonaniu tych wszystkich operacji okazało się, że odtwarzanie plików DSD nie odbywa się w sposób ciągły, a w przerwach między utworami słyszalne jest dość irytujące pyknięcie. Przyznam, że nie jestem w stanie ocenić czy jest to wina źle skonfigurowanego komputera czy też problem leży po stronie software'u odtwarzacza, ale dowiedziałem się, że w momencie przeprowadzania testu T+A jeszcze pracowało nad oprogramowaniem i prawdopodobnie wszystkie tego typu błędy zostaną wkrótce naprawione. Trwają również końcowe prace nad całkiem nowymi aplikacjami na Androida i iOS przeznaczonymi do sterowania tym urządzeniem. W tej chwili dostępna jest dotychczasowa wersja aplikacji, która wprawdzie robi to, co powinna, ale jest już trochę przestarzała. Producent szybko zdał sobie sprawę z tego, że bez odpowiedniego zaplecza programistycznego w dzisiejszych czasach już "dalej się nie pójdzie", więc w Herford zrobiono miejsce dla nowego, powiększonego działu informatycznego. Można się więc domyślać, że wraz z kolejnymi aktualizacjami software'u funkcjonalność urządzeń T+A jeszcze się poprawi, a nowa aplikacja będzie nie tylko działała, ale też wyglądała w pełni profesjonalnie.
Na przednim panelu można zauważyć zmianę w postaci wejścia USB, a poza tym raczej trudno znaleźć większe różnice w stosunku do starszego modelu. Jak to opisał jeden z moich kolegów, nadal obowiązuje styl a'la Tetris - znajdziemy tu wszystkie możliwe przyciski funkcyjne do sterowania urządzeniem, więc w razie awarii pilota można śmiało opanować wszystko z przedniego panelu. A skoro już jesteśmy w temacie zdalnego sterowania, pilot od serii E 1000 nadal jest pancerny i wykonany w znacznej części z metalu. Ilość przycisków i funkcji dostępnych z pilota również może zaskakiwać, ale Niemcy chyba wychodzą z założenia, że lepiej coś mieć, niż nie mieć. Sam wciąż zaprzyjaźniam się z tym pilotem, choć nie sprawdzałem czy przypadkiem nie uruchomiłbym nim klimatyzacji lub telewizora u sąsiada. Wracając do dobrych wiadomości, z wprowadzenia MP 1000 E zadowoleni będą wszyscy użytkownicy TIDAL-a, Deezera i Qobuza. Obsługiwane mają być wszystkie wymienione serwisy, a na dzień dzisiejszy TIDAL i Qobuz już działają. Audiofilskim sercom na pewno najbliższy będzie ten pierwszy, oferujący streaming bezstratnych plików, a od niedawna także nagrań oferowanych w systemie MQA.
Ach, no i wreszcie kolejna funkcjonalność MP 1000 E. Tak, to źródło oferuje możliwość odtwarzania płyt CD! Choć patrząc na urządzenie z przodu, można całkowicie przeoczyć szufladę napędu - została ona wkomponowana w panel z wyświetlaczem. Napęd pochodzi bezpośrednio od wyższej serii R i ma bardzo solidną konstrukcję, dzięki czemu pracuje płynnie i cicho. Widać, że nie jest to jedynie dodatek, którym konstruktorzy chcieli przekupić konserwatywną część audiofilskiej braci. Oprócz tego mamy możliwość słuchania radia FM i DAB. Integracja z siecią odbywa się oczywiście przede wszystkim za pośrednictwem kabla, ale może być również wykonana za pomocą Wi-Fi. Zintegrowany moduł zgodny z IEEE 802.11n daje gwarancję stałej i wysokiej szybkości przesyłu danych. Opcjonalnie można zamówić moduł regulacji głośności i tonu VVM. W takim wypadku możemy korzystać z MP 1000 E w połączeniu z kolumnami aktywnymi lub końcówkami mocy. O czym jeszcze zapomniałem? No tak! Do wyjścia 6,3 mm umieszczonego na przednim panelu MP 1000 E można także podłączyć słuchawki, a w trakcie testu okazało się, że ta "dziurka" oferuje naprawdę wysoką jakość brzmienie. Dobra, nie wiem czy wymieniłem już wszystko, ale szczerze się zmęczyłem. Jeśli więc macie jeszcze jakieś pytania odnośnie możliwości MP 1000 E, proszę męczcie dystrybutora albo producenta, bo ja zrobiłem wszystko, co w mojej mocy aby opisać funkcjonalność tego urządzenia.
Drugi element testowanego dziś zestawu to PA 1000 E czyli wzmacniacz zintegrowany. Jak można się było spodziewać, w jego nowej odsłonie wprowadzono te same zmiany, jak w MP 1000 E, czyli porządne bloczki aluminiowe po bokach (niektóre źródła podają, że panele te są wykonane z mieszanki aluminium i cynku) oraz brak niepotrzebnie wydłużonej pokrywy i poprzeczki z tyłu. Wszystko tworzy ładną, prostokątną bryłę. To logiczne posunięcie aby oba elementy tworzyły jedną, zgraną całość. Z przodu też trudno się dopatrzyć ewidentnych różnic w stosunku do starszej wersji. Największe zmiany zaszły na panelu tylnym. Idąc od prawej mamy tu gniazdo sieciowe, gniazdo dla zdalnego sterowania, następnie gniazdo LAN (w miejsce RS 232), które w przyszłości oprócz celów diagnostycznych ma posłużyć również do podłączenia systemów HAS (Home Automation System) lub jak kto woli HMS (Home Management System). Tłumacząc na nasze, chodzi o systemy elektronicznego zarządzania domem czyli wszystkie inteligentne panele ścienne, przyciski, rolety, projektory i wodospady, które mają ułatwić nam życie. Kolejną zmianą jest zastosowanie dwóch gniazd E2 Link zamiast pojedynczego, jak to było w poprzednim modelu. Poza tym większych zmian na tylnym panelu nie widzę. Nadal są tu eleganckie terminale głośnikowe, wejścia i wyjścia RCA, jak również dwa wejścia zbalansowane oraz przełącznik dzięki któremu możemy przypisać jakie funkcje ma przejąć jedno ze złącz XLR lub przełączyć to wejście na RCA. Na przednim panelu wzmacniacza jedyną widoczną zmianą jest przeniesienie gniazda słuchawkowego z prawej strony na lewą. Najwyraźniej ludzie odpowiedzialni za dizajn klocków T+A zauważyli, że logiczne jest aby wyjście słuchawkowe zarówno w odtwarzaczu, jak i we wzmacniaczu znajdowało się z tej samej strony.
Brzmienie
Trudno mi opisać najnowszą serię E 1000 ponieważ jeszcze do niedawna byłem posiadaczem poprzedniego zestawu oznaczonego dopiskiem "Balanced". O starszych modelach można znaleźć mnóstwo informacji w prasie branżowej, w tym także test wzmacniacza Power Plant Balanced i amplitunera Music Receiver w naszym portalu, więc nie widzę sensu powielania tych informacji. Wolę przyjrzeć się bliżej urządzeniom z nowej serii i ewentualnie pokusić się o porównanie ich z poprzednikami, bo już na wstępie zastanawiałem się czy będą to tylko niuanse, czy może poważne zmiany. Ocenę brzmienia postanowiłem oprzeć zarówno na odsłuchach całego systemu, jak i jego elementów testowanych osobno.
Zacznę od wzmacniacza PA 1000 E, bo on teoretycznie uległ bardzo niewielkim zmianom jeśli chodzi o wnętrze. W sferze brzmieniowej coś się jednak poprawiło. Od samego początku dało się zauważyć, że nowa integra oferuje lepszą przejrzystość i jeszcze dokładniejszą separację między instrumentami. Dźwięk jest prezentowany w taki sposób, jakby pomiędzy poszczególnymi pasmami była niezależna przestrzeń - w moim przekonaniu to tak zwany oddech. Objawia się on tym, że nie mamy przed sobą posklejanych dźwięków, ale sumę osobnych zdarzeń, które możemy bardzo łatwo odseparować. Wszystko odbywa się jednak wyjątkowo płynnie. W brzmieniu niemieckiej integry nie ma żadnych zawirowań. Myślę, że tę różnicę w stosunku do poprzedniej wersji wprowadziła ulepszona sekcja przedwzmacniacza. Na moje ucho PA 1000 E gra również bardziej dynamicznie, choć akurat w tym aspekcie jest to bardzo subtelne odczucie i jedynie przy bezpośrednim porównaniu obu wzmacniaczy byłem w stanie wskazać tę różnicę. Porównanie odtwarzacza MP 1000 E ze starszym modelem wydawało się początkowo zadaniem o wiele łatwiejszym, ale celowo je sobie utrudniłem, używając najpierw płyt kompaktowych, a nie plików, których format mógłby zaważyć o wyniku takiego porównania. W takiej sytuacji różnice między źródłami były tak delikatne, że trudno było wyłapać obszary, w których należałoby doszukiwać się zmian. Po wielu przełączeniach mogę powiedzieć, że w moim odczuciu nowy MP 1000 E gra dźwiękiem nieco cieplejszym i bardziej wyrównanym, trochę łagodniejszym w stosunku do swojego poprzednika.
Oczywiście nie omieszkałem wykonać jeszcze jednego porównania - tym razem całych zestawów. Domyślacie się pewnie, że skoro przy porównaniu nowych i starych klocków osobno różnice były bardzo subtelne, to taka sama sytuacja powtórzyła się podczas starcia całych kompletów. No i błąd, a dla mnie duże zaskoczenie! Otóż w brzmieniu nowego systemu wyraźnie słychać było cieplejszą paletę barw, a także większą selektywność. Dźwięk był bardziej namacalny, a głębia sceny stereofonicznej o klasę wyprzedzała to, co zaprezentowała starsza seria E. Podobna była natomiast dynamika i szerokość sceny - tutaj oba zestawy zaprezentowały podobny poziom. Gdybym miał podsumować swoje wrażenia jednym słowem, powiedziałbym, że nowy system gra bardziej analogowo. Tak - analogowo, ale z zachowaną precyzją i szybkością, jaką daje technika cyfrowa. To dość specyficzne połączenie przypomina trochę hybrydę - zupełnie jakby w stopniu końcowym działały ultraszybkie wzmacniacze operacyjne, a w sekcji przedwzmacniacza znajdowały się lampy. Teraz już nie miałem wątpliwości, że w komplecie zdecydowanie wolę słuchać systemu E 1000.
Zacznijmy więc naszą zabawę od początku, odstawmy stary system na bok i pobawmy się w odsłuch różnej maści plików i sposobów streamowania muzyki do MP 1000 E, bo przecież do tego to źródło zostało stworzone. Do tego celu posłużyły mi różne gatunki muzyczne, ale porównywanie różnych plików i sposobów ich przesyłania do odtwarzacza najlepiej wychodziło mi na utworach "Triumph of a Heart" i "Where is the Line" Björk z albumu "Medúlla". Na pierwszy ogień poszła muzyka z TIDAL-a w wersji Hi-Fi. Co ciekawe, od razu można to było sprawdzić na aplikacji T+A, z której korzystałem na tablecie z systemem Android, gdzie wyświetlił mi się format FLAC. Drugim sposobem odtwarzania było podłączenie laptopa z systemem Windows 8.1 poprzez kabel USB Chord Silver Plus. Nie za drogim, nie za tanim, moim zdaniem w sam raz, bo nie ma co w tej kwestii przesadzać. Kabel został wpięty bezpośrednio do DAC-a w MP 1000 E. Playerami, jakie wykorzystywałem do odsłuchu z laptopa były Foobar i JRiver. Trzecią formą odsłuchu było bezpośrednie wpięcie dysku zewnętrznego w port USB w odtwarzaczu.
Wrażenia z odsłuchu z TIDAL-a były takie, że pomimo odsłuchu albumu w wersji Hi-Fi, brzmienie było nieco przyciemnione i czuć w nim było kompresję dynamiki. Oczywiście piszę to w kontekście porównania z kolejną opcją, którą było wypuszczenie plików z laptopa. TIDAL wypadł moim zdaniem słabiej, a z komputera zagrało znacznie lepiej. Trzecią opcją było puszczenie tych samych plików z dysku zewnętrznego podłączonego bezpośrednio do odtwarzacza i moim zdaniem ta konfiguracja okazała się najlepsza jeśli chodzi o jakość dźwięku. W porównaniu do laptopa uzyskałem jeszcze więcej szczegółów. Dźwięk stał się bardziej precyzyjny i aksamitny. Oprócz tego podczas testu odbyło się wiele prób i porównań z udziałem opisywanego zestawu, jak odtwarzanie plików w formacie DSD, który MP 1000 E również obsługuje. Mógłbym poświęcić kolejne strony rozpisując się nad wyższością formatu DSD nad WAV-em i FLAC-em, ale to wszystko można wyczytać z artykułów poświęconych tym zagadnieniom. Od siebie dodam tylko, że niektóre pliki DSD są sztucznie podnoszone do tej rozdzielczości, co oczywiście nie ma sensu i czasami okazuje się, że "zwykły" FLAC brzmi o wiele lepiej. Tak było na przykład przy "Anastasis" Dead Can Dance.
Jak krótko podsumować wrażenia odsłuchowe? Hmm... Starsza seria E to świetne urządzenia - co do tego nikt w naszej redakcji nie ma wątpliwości. Ich nowa odsłona teoretycznie nie jest żadną rewolucją, a jedynie ewolucją, jak zresztą informuje sam producent. Odtwarzacz unowocześniono i dodano mu kilka nowych funkcji, we wzmacniaczu poprawiono sekcję przedwzmacniacza i kilka drobiazgów, a oba klocki umieszczono w lepszych, bardziej praktycznych obudowach z metalowymi boczkami. Kiedy osobno porównywałem oba urządzenia z ich starszymi wersjami, wydawało mi się, że również w zakresie brzmienia zmiany są dość kosmetyczne, ale kiedy wreszcie spiąłem MP 1000 E i PA 1000 E ze sobą, stało się jasne, że w wielu dziedzinach nowy system idzie znacznie dalej. Na szczęście nie tylko w kierunku odczuwalnego realizmu, przejrzystości czy stereofonii, ale także barwy i muzykalności. Jest lepiej, a to naprawdę duże osiągnięcie w przypadku systemu, który i tak był już bardzo, bardzo dobry. Powiedzieć, że odsłuch nowego systemu T+A dał mi wiele przyjemności to tak, jak nie powiedzieć nic. To naprawdę fantastyczna wieża, która powinna zadowolić nawet bardzo wymagających audiofilów.
Budowa i parametry
MP 1000 E jest wysokiej klasy odtwarzaczem wyposażonym w dodatkowe funkcje DAC-a i streamera. Choć nie jest komputerem, pozwala na podłączenie zewnętrznych dysków i źródeł cyfrowych tak, aby mogły korzystać z jego konwertera. W tym właśnie celu inżynierowie T+A rozbudowali płytę główną, która może obsługiwać pięć różnych źródeł cyfrowych w najwyższej jakości bez jakichkolwiek fluktuacji. Nowy streaming client (SCL) jest tak naprawdę sieciowym procesorem obsługującym WLAN, LAN i interfejsy USB, a także cyfrowym tunerem. Do tego otrzymujemy mechanizm CD i pięć wejść cyfrowych, a na dokładkę - Bluetooth z apt-X. Sercem MP 1000 E jest podwójny, dyferencjalny konwerter połączony z audiofilskimi, analogowymi, szerokopasmowymi układami wyjściowymi. Zastosowany DAC obsługuje sygnały PCM do 32 bit/384 kHz oraz DSD 256. Urządzenie posiada również zaawansowany zegar z ponowną synchronizacją obwodu w celu eliminacji fluktuacji oraz wszelkich form zakłóceń zewnętrznych. Zdaniem producenta to właśnie taka kombinacja elementów jest odpowiedzialna za naturalny, analogowy dźwięk tego odtwarzacza. Jako dodatkową opcję przy wyborze urządzenia możemy wyposażyć je w moduł przedwzmacniacza VVM w celu połączenia go bezpośrednio z końcówką mocy lub kolumnami aktywnymi.
Sercem wzmacniacza PA 1000 E jest transformator toroidalny z osobnym buforem na każdy kanał. PA 1000 E jest wzmacniaczem pracującym w klasie D - moc generowana jest przez dużą liczbę sygnałów wyjściowych o bardzo krótkich impulsach dodatnich i ujemnych. Dyskretne obwody wzmacniacza wyposażone są w najnowsze, błyskawiczne tranzystory MOS-FET i wysokoenergetyczne moduły uzbrojone w inteligentne sterowniki. Generują one wysoką mocą wyjściową przy zmniejszonej ilości ciepła - nominalnie 140 W na kanał przy 8 Ω i aż 250 W przy 4 Ω. Nowo opracowany zasilacz jest wielokrotnie stabilizowany. Stopnie końcowe wyposażone są w bardzo efektywne filtry o dużej pojemności. Zastosowany transformator toroidalny zamontowano na "pływającym" zawieszeniu aby jego wibrację nie przenosiły się na resztę urządzenia.
PA 1000 E jest wyposażony w wejścia symetryczne i niesymetryczne. XLR-y umieszczono na oddzielnej płytce podłączonej do wzmacniacza różnicowego bezpośrednio sprzężonego z przedwzmacniaczem. Wejście zbalansowane może być elastycznie przypisane do różnych urządzeń źródłowych, a służy do tego przełącznik przy każdym gnieździe XLR. Dwustopniowa regulacja głośności odbywa się poprzez potencjometr ALPS-a. Inżynierowie T+A uznali również, że w takim wzmacniaczu nie może zabraknąć możliwości regulacji barwy i zastosowali rozwiązanie w postaci przełącznika loudness (co ciekawe, nie jest to podbicie w stylu budżetowej miniwieży, ale zdecydowanie bardziej subtelny efekt dający więcej mięsistości bez utraty selektywności), a także osobne regulatory tonów niskich i wysokich. Wszystkie parametry barwy zarówno z korektora, jak i podbicia loudness możemy ominąć i wejść w tryb bypass wciskając przycisk flat, o czym poinformuje nas dioda w kolorze czerwonym. Przyznam, że rzadko czytam instrukcje obsługi wzmacniaczy wychodząc z założenia, że dojdę do wszystkiego sam, ale tutaj musiałem upewnić się do czego służy funkcja flat. Zmyliło mnie to, że zazwyczaj ominięcie regulacji barwy opisywane jest jako "direct". Co ciekawe, wzmacniacz po wyłączeniu zapamiętuje ostatnie ustawienia, więc jeśli wolicie słuchać muzyki bez kombinowania z niskimi i wysokimi tonami, PA 1000 E będzie wiedział, że po ponownym włączeniu ma od razu aktywować funkcję flat.
Jak wiadomo, kluczowym elementem kształtującym właściwości brzmieniowe wzmacniacza jest przedwzmacniacz. Tutaj nieoficjalnie (cicho sza) dowiedziałem się, że w PA 1000 E sekcja przedwzmacniacza została zaczerpnięta z poprzedniej wersji R, więc nie ma się czego wstydzić. Opcjonalnie możemy zamówić sobie moduł phono dla wkładek MM lub MC. Kolejną opcją przy zakupie wzmacniacza jest pilot zdalnego sterowania. To dlatego, że sterownik otrzymujemy razem z odtwarzaczem MP 1000 E - dopiero po spięciu obu urządzeń firmowym "linkiem" wzmacniacz reaguje na komendy wydawane z pilota, a cała wieża włącza i wyłącza się jednocześnie. Jeżeli jednak nie mamy w planach zakupu odtwarzacza i chcemy wziąć sam wzmacniacz, należy dokupić do niego "zestaw sterujący" z czujnikiem i pilotem.
Konfiguracja
Audiovector SR3 Super, T+A E-Serie Music Player Balanced, T+A E-Serie Power Plant Balanced, Furutech FP-314Ag, Furutech TP60E, Cardas Audio Parsec, Chord Silver Plus USB.
Werdykt
Od lat jestem fanem niemieckiej marki, bo cały czas zaskakuje mnie swoimi osiągnięciami w dziedzinie audio. Również tym razem nie zawiodłem się na jej produktach. Nowa seria E 1000 jest godna polecenia w każdym calu. Oprócz wyjątkowej funkcjonalności, zestaw ten daje po prostu mnóstwo radości z obcowania z muzyką. Dźwiękowo to już dla mnie poziom hi-endowy. Po wystawie Audio Video Show 2016 pewien kolega zadał mi ciekawe pytanie - jak ma się brzmienie kompletu MP 1000 E i PA 1000 E do tego, co oferuje topowy system HV w najlepszym wydaniu. Cóż, moim zdaniem seria E 1000 oferuje brzmieniowo 90% tego, co usłyszymy w wykonaniu wielokrotnie droższego flagowego systemu. Może nie z każdymi kolumnami efekt byłby taki sam, może HV-ka napędzi nawet bardzo wymagające zestawy, z którymi PA 1000 E już sobie nie poradzi, na pewno jest też bardziej imponująca i lepiej wykonana, ale czy jest sens płacić kolosalne pieniądze za te dodatkowe 10% jakości brzmienia? Niektórzy twierdzą, że tak i bardzo dobrze, że są na świecie tacy ludzie. Bez nich byłoby nudno. Ale ja głosuję rozsądkiem i wybieram serię E 1000. Tak - po tym, jak poznałem Siegfrieda Amfta i po przetestowaniu tych urządzeń u siebie, nie wyobrażam sobie aby ode mnie wyjechały. MP 1000 E i PA 1000 E w komplecie są znacznie lepsze, niż poprzednia seria, a to naprawdę duże osiągnięcie. Zadowolony jest także jeden z moich przyjaciół, który przejął po mnie Music Playera i Power Planta. Pewnie też chętnie postawiłby u siebie ich nowe wersje, ale cóż - ja mam w domu podłogę, a on jeszcze nie. Tuż po teście otrzymałem też informację, że drugi komplet MP 1000 E i PA 1000 E stanie w naszej redakcyjnej sali odsłuchowej jako nowy punkt odniesienia. Potrzebujecie większej rekomendacji? Chyba nie.
Dane techniczne
T+A MP 1000 E
Przetwornik: 32-bitowy
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 3 x koaksjalne, LAN, 4 x USB (DAC, WLAN, HDD, Flash)
Wyjścia cyfrowe: koaksjalne
Wyjścia analogowe: 1 x XLR, 2 x RCA (pre-out, line-out)
Łączność bezprzewodowa: Bluetooth (apt-X), Wi-Fi
Odtwarzane formaty: MP3, AAC, OGG-Vorbis, FLAC, WAV, AIFF, ALAC
Odtwarzanie gapless: MP3, WAV, FLAC
Tuner: FM, FM-HD, DAB, DAB+
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 2 Hz - 100 kHz
Zniekształcenia: 0,0015%
Stosunek sygnał/szum: 109 dB
Separacja kanałów: 106 dB
Wymiary (W/S/G): 11,5/44/35,5 cm
Masa: 11 kg
Cena: 21900 zł
T+A PA 1000 E
Moc wyjściowa: 2 x 140 W/8 Ω, 2 x 250 W/4 Ω
Pasmo przenoszenia: 1 Hz - 60 kHz
Wejścia analogowe: 5 x RCA, 2 x XLR
Wyjścia analogowe: tape-out, pre-out
Wyjście słuchawkowe: 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 1 Hz - 60 kHz
Zniekształcenia: <0,004%
Separacja kanałów: >82 dB
Wymiary (W/S/G): 11,5/44/38 cm
Masa: 14 kg
Cena: 14900 zł
Sprzęt do testu dostarczył salon Hi-Ton Home of Perfection.
Zdjęcia: Marcin Jaworski, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Maciej
Miałem możliwość posłuchania Power Plant ostatnio (wersja pierwsza) i mi się spodobał. Słyszałem ze ponoć mk2 oraz mk3 (czyli wersja Balanced) są jeszcze lepsze dźwiękowo od mk1? Oprócz tego, bardzo spodobała mi się opcja Loudness w tym mk1, gdyż słucham muzyki głownie nocami na niskich poziomach głośności. Po jej włączeniu muzyka nabiera pełni i jest świetny bas, nawet na bardzo niskiej głośności. Czy muszę się przejmować tym ze audiofile mówią mi ze nie powinienem słuchać muzyki z Loudnessem bo "tak się nie powinno słuchać" i nie powinno się używać Loudnessu oraz kontroli tonacji (bass/treble)?
1 Lubię
Komentarze (1)