John Franks - Chord Electronics
- Kategoria: Wywiady
- Tomasz Karasiński
Kiedy kończyliśmy test dwóch przetworników brytyjskiej firmy Chord Electronics, nadarzyła się okazja by poznać jej założyciela i zadać mu kilka pytań odnośnie technologii zastosowanej w tych urządzeniach. Spotkanie odbyło się przy okazji jednego z odsłuchów zorganizowanych przez polskiego dystrybutora Chorda w radiowej Trójce. Co ciekawe, John Franks nie jest muzykiem ani nawet pasjonatem elektroniki audio jako takiej, ale inżynierem awioniki, doskonale znającym się na swym fachu. Jego praca wraz ze wszystkim, co się z nią wiąże, została więc w pewien sposób przeniesiona na grunt hi-endowego sprzętu stereo. Firma Chord Electronics została założona w 1989 roku i od tego czasu utożsamiano ją z innowacjami technologicznymi, a także nieco kosmicznym wzornictwem.
Wszystko to znalazło odbicie w konstrukcji przetworników cyfrowo-analogowych, które Brytyjczycy wypuścili na rynek w ostatnim czasie - Hugo, Hugo TT, Mojo i Dave. Rozwiązań zaimplementowanych w tych modelach nie znajdziemy w żadnym innym DAC-u na rynku. Co więcej, sprzęt Chorda to nie tylko audiofilskie przetworniki, odtwarzacze i wzmacniacze, ale także sprzęt dla profesjonalistów. Lista osób i instytucji korzystających z elektroniki tej marki ciągnie się praktycznie w nieskończoność. Z ciekawszych pozycji można tu znaleźć studia BBC, Abbey Road Studios w Londynie, Sony Music Studios w Nowym Jorku czy studio Skywalker Sound. W świecie audiofilskim spore zamieszanie, szczególnie w krajach zachodnich, wywołała premiera pierwszego kieszonkowego DAC-a - Hugo. Za nim poszedł Hugo TT, jeszcze mniejszy Mojo i wreszcie flagowy Dave.
Ponieważ za chwilę będziemy mogli posłuchać systemu z nowym przetwornikiem Dave w roli źródła, chciałbym najpierw zapytać o ten model. Jest znacznie bardziej zaawansowany, niż Hugo i Hugo TT, które na swojej stronie nazywacie Państwo najlepszymi przetwornikami na świecie.
Mamy szczęście pracować z konsultantem - Robertem Wattsem - który jest prawdziwym projektantem przetworników. Już tłumaczę. Większość przetworników na rynku to konstrukcje zbudowane na bazie małych, gotowych kości produkowanych przez firmy takie, jak Wolfson czy Burr-Brown. Problem polega na tym, że takie przetworniki są dobre tylko do pewnego stopnia. Tak naprawdę żadna z tych kości nie jest wyjątkowa - wszystkie są małymi kosteczkami krzemu, w których zawarta jest cała funkcjonalność i moc obliczeniowa przetwornika. Tego typu układy scalone są bardzo mądre jak na swoje przeznaczenie, jednak ich koszt zbijany jest do zaledwie kilku dolarów, a co za tym idzie - ich możliwości są mocno ograniczone. W naszych przetwornikach nie wykorzystujemy żadnej z tego typu kości. Opracowaliśmy własną technologię, która jest dziełem Roberta Wattsa - to rozwiązanie, któremu poświęcił ponad trzydzieści lat swojego życia. Taki DAC wykorzystuje bardzo zaawansowane próbkowanie. Jeżeli w typowym przetworniku mamy powiedzmy 125 filtrów próbkowania, to w modelu Dave mamy ich 166000. To ogromna różnica, kilka rzędów wielkości. Gdybyśmy porównali takie przetworniki do krajobrazu nowoczesnego miasta, powiedzmy Szanghaju, Tokio czy Londynu, przetwornik bazujący na gotowej kości miałby rozmiar jednej przecznicy, a nasz przetwornik - całego miasta.
W jaki sposób odbija się to na jakości dźwięku?
Idealny przetwornik powinien reprodukować oryginalny sygnał z całą jego złożonością i perfekcją, a nie tylko obrabiać próbki cyfrowe. Jeżeli jednak urządzenie może przeprocesować na tyle dużo próbek, aby odtworzyć nasz oryginalny sygnał z dokładnymi informacjami czasowymi, uszy i mózg odbiorcy będą w stanie przetłumaczyć te dane na realizm reprodukcji muzyki. Przykładowo w naszym mózgu znajduje się coś takiego, jak nić neuronów odpowiedzialnych za lokalizację dźwięku dochodzącego do naszych uszu. Można powiedzieć, że wygląda to trochę jak sznur pereł. Kiedy fale dźwiękowe dochodzą do każdego ucha, wywołuje to reakcję z każdej strony, a sygnały z przeciwnych stron biegną tą linią neuronów aby "zderzyć" się ze sobą w pewnym miejscu. W ten sposób nasz mózg jest w stanie zorientować się, skąd pochodzi dźwięk. Ten system jest zresztą bardzo dokładny, a zatem nie jest tak łatwo go oszukać. Jeżeli nie otrzymujemy ważnych informacji czasowych, brzmienie staje się płaskie. Ludzie często mówią o szerokiej scenie stereofonicznej kiedy słuchają sprzętu audio, ale tak naprawdę liczy się głębia. Jeżeli dźwięk nie jest trójwymiarowy, prawdopodobnie oznacza to że nasz przetwornik nie przetwarza wystarczającej ilości próbek i nie dostarcza nam wielu ważnych informacji.
Więc kształt sceny stereofonicznej ma związek z dokładnym odtwarzaniem dźwięku w domenie czasowej?
Dokładnie tak. Najlepszą metodą słuchania przetworników jest wpatrzenie się w głębię. Jeśli muzyka jest budowana na zasadzie kolejnych planów, jeśli można poczuć prawdziwie trójwymiarową przestrzeń, jeżeli wokalista delikatnie przesuwa się i możemy dokładnie wskazać go palcem, oznacza to że mamy do czynienia ze źródłem które dokładnie reprodukuje informacje czasowe i fazowe. Jednak, jak już mówiłem, większość typowych kości nie przekazuje nam takich informacji ponieważ ich możliwości są mocno ograniczone. Tak naprawdę najlepszą osobą do wytłumaczenia tego zjawiska byłby Robert. Ja jestem inżynierem od zasilania, natomiast Robert mógłby mówić o przetwornikach całymi godzinami z wielką dokładnością. Nasz nowy flagowiec - Dave - nie jest tylko lepszy niż inne urządzenia tego typu, ale naszym zdaniem jest to po prostu najlepszy DAC jaki kiedykolwiek stworzono. I możemy to potwierdzić, jego parametry są niesamowite, żaden inny przetwornik nie zbliża się do tego poziomu.
Kiedy doszliście do wniosku, że najlepszym pomysłem będzie zbudowanie własnego DAC-a, bez sięgania po standardowe kości?
Tak naprawdę zaczęliśmy już 24 lata temu od produktu o nazwie DAC64. Wtedy dało o sobie znać moje doświadczenie w pracy nad awioniką, która wymaga absolutnie bezkompromisowego podejścia. W tej dziedzinie nigdy nie można zaaplikować rozwiązania, które byłoby tylko jakąś nakładką na prawdziwy problem. Trzeba dojść do sedna tego problemu i rozwiązać go tam, gdzie powstaje. Tam wszystko musi być jak trzeba. Już wtedy w pracy nad przetwornikami przyświecała nam ta filozofia, a pewnego razu w Las Vegas poznałem Roberta Wattsa, który w tamtym czasie prowadził swoją własną firmę. Jakiś rok później zadzwonił do mnie twierdząc, że udało mu się zrealizować pomysł, o którym rozmawialiśmy wcześniej. Zaprosiłem go do siebie, więc przywiózł ze sobą pierwszy układ zmontowany na jednej płytce - królowały na niej cztery duże układy FPGA. Powiedziałem, że to bardzo interesujące, ale na pewno też drogie bo normalna kość jest malutka, ale Robert był pewny swego i powiedział - po prostu posłuchaj. Tak też zrobiłem. Dźwięk był tak dobry, że natychmiast przekonałem się do jego pomysłu. Najwyraźniej wynalazł lepszy sposób projektowania przetworników. Co więcej, jego metoda była zgodna z moją filozofią - Robert znalazł sedno problemu i stworzył układ, który go rozwiązuje. Tym problemem jest tania kość, malutki scalak ograniczający możliwości źródła. Robert wykorzystał tu całą swoją wiedzę z dziedziny elektroniki i akustyki. Piękno tego rozwiązania polega na tym, że podczas pracy konstruktor może wykonać wiele prób odsłuchowych. Widzisz, normalnie inżynierowie mogą posłuchać swojej nowej kości dopiero kiedy ta zejdzie z linii produkcyjnej, a cały proces jest generalnie zakończony. Może będzie grało dobrze, może nie, w każdym razie nie ma możliwości zaaplikowania różnych rozwiązań w trakcie prac nad przetwornikiem w formie małej kosteczki. Tutaj natomiast Robert mógł słuchać tego, co robi na bieżąco. Mógł więc dopracować swój układ nie będąc pod presją czasu.
To brzmi trochę jak programowanie, kiedy po napisaniu wielu linijek kodu, kompilujemy go, trzymamy kciuki i patrzymy co wyjdzie.
Tak, to bardzo trafne porównanie. W tym przypadku mówimy o przetworniku, który praktycznie nie generuje szumu, ponieważ Robert mógł nieprzerwanie ulepszać wewnętrzną architekturę swojego układu. A mówimy o człowieku, który w swojej karierze zaprojektował wiele układów scalonych i wie, jak się to odbywa. Podczas prac nad takimi kośćmi liczy się dosłownie każdy cent. Nawet bardzo dobry układ może zostać wyrzucony do kosza jeśli księgowi zdecydują, że kosztuje pięć centów za dużo. Mogą wtedy zlikwidować cały projekt, zniszczyć pracę wartą kilka milionów dolarów. To oznacza, że układy które jednak zostaną wprowadzone do produkcji, są bardzo proste, ich możliwości są mocno ograniczone. Więc dałem Robertowi wolną rękę, pozwoliłem mu zaprojektować cokolwiek, z czego będzie zadowolony. Można powiedzieć, że praca nad tym przetwornikiem była dla niego czymś w rodzaju elektronicznego hobby. W swojej podstawowej pracy był konsultantem wielu dużych firm - ich inżynierowie musieli uzgadniać z nim swoje wszystkie decyzje. Co ciekawe, pewnego razu Robert zaprojektował przetwornik o stosunku sygnału do szumu na poziomie 200 dB. Odbyło się na ten temat wiele dyskusji ponieważ jego inżynierowie uznali, że to i tak znacznie wykracza poza możliwości ludzkiego słuchu. Dla nich wynik na poziomie 150 dB był wręcz idealny, jednak Robert był pewien, że schodząc do 200 dB można uzyskać jeszcze lepszy dźwięk. Pewnego razu zaprosił ich więc do siebie na prezentację i wszyscy byli zszokowani nie tylko tym, że słyszeli różnicę, ale także tym jak duża owa różnica była. Po tym eksperymencie już więcej się z nim nie kłócili. W modelu Dave, w domenie analogowej, mamy już stosunek sygnału do szumu na poziomie 350 dB. Szaleństwo, wiem, ale to wszystko przekłada się na brzmienie.
Czy ci inżynierowie zajmowali się również sprzętem audio?
To byli głównie specjaliści od różnych układów scalonych, normalnie pewnie nie mieli do czynienia z muzyką. Robert pracował głównie z takimi ludźmi, w naszej firmie była to w zasadzie praca dla przyjemności, aż wypuściliśmy na rynek pierwszy przenośny przetwornik - Hugo. Jest to połączenie wielu rzeczy, nad którymi wcześniej pracował Robert. Zawsze chcieliśmy doprowadzić te projekty do fazy, w jakiej znajdują się obecnie - dokładnie taką realizacją jego wizji jest Dave. Jednak mając już zasadniczy, działający układ przetwornika zdecydowaliśmy się pokazać go światu, pakując go do niewielkiego pudełeczka i tak narodził się Hugo. Pomysł chyba był dobry, bo początkowo zakładaliśmy że sprzedamy ich może dwa tysiące. Ostatecznie sprzedaliśmy wiele razy tyle...
Tak, wiem że to wielki sukces, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę to, że Hugo kosztuje praktycznie cztery razy tyle co podobne przetworniki tych rozmiarów.
Owszem, ale brzmi cztery razy lepiej. Hugo jest dla nas niezwykłym produktem. Przez kilka ostatnich lat działało na naszą korzyść Prawo Moore'a. Gordon Moore był współzałożycielem Intela i Fairchild Semiconductor, który przepowiedział że liczba tranzystorów w każdym układzie scalonym będzie rosła dwukrotnie co 18 miesięcy. I przez długi czas to się sprawdzało, ostatnio nawet liczba ta podwajała się każdego roku. Oczywiście dziś są to astronomiczne liczby. W modelu DAC64 wykorzystaliśmy przykładowo cztery układy FPGA operujące na napięciu 3,5 V, a całkowite zużycie energii tego przetwornika wynosiło około 45 W. Dziś możemy wsadzić o wiele więcej elektroniki w zaledwie jeden taki układ, który zużywa ułamek wata i wykonuje o wiele cięższą pracę. Niedawno wprowadziliśmy kolejny przetwornik - Mojo. To bardzo dobre urządzenie, które dzięki temu postępowi technicznemu możemy oferować w wyjątkowo korzystnej cenie. Mojo jest tak samo wydajny jak Hugo, do jego zasilania służy gniazdo USB, po czterech godzinach ładowania będzie grał przez osiem godzin, a do tego można podłączyć go do telefonu lub tabletu. To produkt naprawdę wysokiej jakości. Jego wyjście słuchawkowe obsługuje każde słuchawki o impedancji od 4 do 800 omów. Ostateczną cenę udało nam się zbić do 2490 zł. To naprawdę niewiele jak za urządzenie tej klasy. Naszym zdaniem pod względem jakości brzmienia Mojo może konkurować nawet z większymi, poważnymi przetwornikami stacjonarnymi. A wszystko to jest oparte na projektach Roberta Wattsa.
Kiedy spotkaliście się i Robert powiedział o swoim pomyśle na przetwornik, musiało być jasne, że to rozwiązanie nie będzie tanie. Rozumiem, że Dave jest takim najlepszym, najbardziej zaawansowanym wcieleniem tego DAC-a, a Mojo to coś w rodzaju jego budżetowej wersji?
Tak, to prawda. Owszem, po wstępnym podliczeniu kosztów wiedzieliśmy, że rozmawiamy o hi-endowym przetworniku, który będzie dość kosztowny. Jednak myślałem o tym tylko do momentu, w którym go posłuchałem. Ten układ był o wiele lepszy, niż wszystko co wcześniej słyszałem, więc później niezbyt zaprzątałem sobie głowę kosztami. Jeden z problemów związanych ze standardowymi kośćmi polega na tym, że ich cykl produkcyjny jest bardzo długi. Producenci chipów nie mogą sobie pozwolić na wypuszczanie nowych modeli co dwa lata. Proces projektowania i produkcji takich układów jest zbyt skomplikowany, aby można było sobie na to pozwolić. Zatem normalnie trwa to około pięć lat - po tym czasie pojawiają się nowe kości i nowe urządzenia bazujące na nich. Wolfson trochę podniósł poprzeczkę, ale generalnie wciąż rozmawiamy o maleńkich, krzemowych płytkach, które z zasady nie mogą być zbyt dobre. Dodam tylko, że jeszcze dwadzieścia lat temu niewielu ludzi myślało o przetwornikach w tych kategoriach. Kiedy wypuszczaliśmy model DAC64, na rynku niewiele było zewnętrznych przetworników, a te które istniały były projektowane głównie pod kątem współpracy z odtwarzaczami CD.
Naturalnie niewielu ludzi myślało wtedy o słuchaniu muzyki wysokiej rozdzielczości z komputera, prawda?
Nie za bardzo. To był inny świat, zdominowany przez płytę kompaktową. Właściwie tylko w takich kategoriach myślało się o sygnale cyfrowym. Dlatego skonstruowaliśmy przetwornik DAC64 i wielu recenzentów uznało, że z pewnością jest w tym urządzeniu coś ciekawego. Pewnie mieli rację, bo sprzedaliśmy ponad dziesięć tysięcy tych maszyn. DAC64 był produkowany przez dziewięć lat, więc my również spędziliśmy z nim trochę czasu. Oczywiście kiedy Robert przedstawił mi swój pomysł, pomyślałem że jest szalony, ale sytuacja zmieniła się kiedy posłuchałem jego wynalazku. Jego projekt przemawiał do mojego instynktu inżynierskiego, pomyślałem sobie że gdyby chodziło o element samolotu, poparłbym jego rozwiązanie bo było słuszne. Razem spędziliśmy wiele czasu nad przetwornikami. Czasem spieramy się jak staruszki na targu, szczególnie jeśli chodzi o detale. Przykładowo w nowym Mojo mamy małą czerwoną lampkę sygnalizującą ładowanie akumulatora - Robert nalegał aby znalazła się na górze, ja twierdziłem co innego. Więc tak kłócimy się aż uda mi się przepchnąć moją wersję i ostatecznie jesteśmy zadowoleni.
Czy Robert czasami wygrywa?
Tak, jeśli chodzi o wewnętrzną architekturę urządzeń, ale wszystko co ma związek z wyglądem i sposobem użytkowania urządzenia to moja robota. W tych tematach zwykle wygrywam i dopiero po jakimś czasie Robert zdaje sobie sprawę z tego, że miałem rację.
Czy montowanie tak zaawansowanego przetwornika w czymś tak małym jak Mojo nie brzmi trochę jak marnotrawstwo?
Och, myślę że produkty tego typu mają wielką przyszłość. Chciałem aby Mojo był czymś wyjątkowym, aby wyglądał jak mały kamyczek z przyciskami. To wszystko czuć, można tych rzeczy dotknąć, zobaczyć jak obracają się przyciski w formie tych półprzezroczystych kuleczek. Nie muszą wyglądać w ten sposób, przecież mogłyby to być jakieś zwykłe plastikowe guziki, ale uznaliśmy że takie będą o wiele lepsze. Chciałem aby to urządzenie było czymś, co ludzie będą chcieli dotknąć, trochę się tym pobawić. Tak niską cenę udało nam się uzyskać głównie dzięki negocjacjom z podwykonawcami i dostawcami części. Same układy scalone wykorzystane w tym przetworniku kosztowałyby tyle, co całe urządzenie, gdybyśmy chcieli kupić je w małych ilościach. Udało nam się wynegocjować o wiele lepsze ceny ponieważ zamówiliśmy ogromne zapasy tych elementów. W sieci ludzie uznali, że Mojo to taki hi-endowy DAP, ale nic podobnego - to po prostu znakomity przetwornik w maleńkim opakowaniu. Osobiście lubię odtwarzacze przenośne, ale nie sądzę aby to było rozwiązanie na dłuższą metę. Jeśli zastosujemy do nich Prawo Moore'a, wyjdzie nam że w ciągu kilku lat takie urządzenie będzie zupełnie przestarzałe. Nawet telefony za kilka lat będą miały o wiele większą moc obliczeniową i większe możliwości. Będziemy używać naszych telefonów do rzeczy, o których jeszcze dziś nie odważylibyśmy się pomarzyć. Ja na przykład lubię słuchać muzyki wysokiej rozdzielczości, więc jeśli podłączę swój telefon do Mojo, mogę robić to praktycznie wszędzie ponieważ dobry smartfon już jest dość dobrym źródłem sygnału nawet dla audiofilskiego przetwornika. A co dopiero za kilka lat... Dziś mam 128 GB pamięci w swoim telefonie, więc kolejny będzie miał pewnie 512 GB albo 1 TB. Wystarczy dodać do tego prędkości sieci jakie osiągamy, a słuchanie hi-resów staje się proste.
Czy zatem Mojo został stworzony głównie z myślą o użytkownikach smartfonów?
Tak, ale nie tylko. W tym przetworniku wykorzystaliśmy na przykład nowy typ akumulatora, który może pracować nawet w temperaturze dochodzącej do 160 stopni. Nie żeby komuś przyszło do głowy to sprawdzać, ale to również bardzo efektywny sposób gromadzenia energii, dzięki czemu Mojo może być tak dobry jak Hugo. I można go używać nawet z telefonem, ale także z innymi źródłami takimi, jak laptop czy komputer stacjonarny. Mojo może pracować bez zewnętrznego zasilania i wciąż zaoferować nam wspaniały dźwięk. Pod wieloma względami jest zbudowany podobnie do nowoczesnych aparatów cyfrowych. Tym modelem nie chcemy wygrać z naszymi konkurentami, ale przekonać ludzi do słuchania muzyki wysokiej jakości. Wszystko czego potrzebujemy na start to jakieś urządzenie służące za źródło sygnału i przyzwoite słuchawki. Wierzę, że połowa ludzi na świecie to audiofile, na jakimś poziomie oczywiście. W swoim życiu zwiedziłem wiele różnych miejsc i wiem, że na świecie jest wielu ubogich ludzi. Żyją normalnie, mają swoje sprawy, ale po prostu nie dysponują takimi pieniędzmi jak my. Więc w pewnym sensie chciałem zdemokratyzować dostęp do audiofilskiego dźwięku. Nawet ci biedni ludzie zwykle posiadają smartfony. Teraz mogą kupić małe urządzenie za podobne pieniądze, podłączyć do niego słuchawki i cieszyć się prawdziwie koncertowymi doznaniami.
Więc mówimy o takiej ewolucji, jaką w ostatnim czasie przebyły słuchawki. Jeszcze dziesięć lat temu nauszniki w rodzaju Sennheiserów HD 600 były uznawane za hi-end, podczas gdy dziś wielu ludzi zakłada znacznie bardziej kosztowne słuchawki i używa ich podczas wypadów na miasto.
Tak, wydaje mi się że również socjologia działa w tym przypadku na naszą korzyść. Sam mam 60 lat, ale kiedy byłem młody, mężczyzna zawierając znajomość z kobietą już powoli myślał o małżeństwie. Chodziło się z dziewczynami na randki, potem był ślub, dzieci, wspólne mieszkanie lub dom, a co za tym idzie, trzy podstawowe rzeczy - samochód, telewizor i sprzęt hi-fi. Teraz młodzi ludzie nie przejmują się zbytnio tym wszystkim, nie lubią wybiegać w przyszłość, często mieszkają z rodzicami bo tak jest im wygodnie. Należy też zauważyć, że w dzisiejszych czasach znacznie trudniej jest kupić własne mieszkanie lub dom, na pewno trudniej niż kiedyś. Mamy więc całą masę ludzi, którzy wiodą normalne życie, mają pracę, mają swoje życie osobiste, ale muszą lub chcą mieszkać z rodzicami, co mocno ogranicza ich przestrzeń życiową. Czasami, szczególnie w Azji, tego miejsca jest naprawdę mało. Często też tacy ludzie nie mogą słuchać swojej muzyki na klasycznym sprzęcie, bo przeszkadza to ich rodzicom. Potrzebują więc małych urządzeń, albo - co w takiej sytuacji wydaje się oczywiste - słuchawek. Zrobiłem w tym temacie małe rozeznanie i proszę strzelać, w jakim wieku statystyczny mężczyzna we Włoszech opuszcza swój dom rodzinny? Otóż robi to, kiedy ma 42 lata. A bezpośrednią przyczyną takiej decyzji jest fakt, że jego matka nie daje już rady po nim sprzątać i prać jego ubrań. To szokujące, wiem, ale to prawdziwe badania. W mniejszej lub większej skali to zjawisko można zaobserwować na całym świecie.
Nie wiedziałem tego, ale kiedy wreszcie urządzamy się na swoim, jest wiele rzeczy które wciąż są ważniejsze niż sprzęt stereo - kuchnia, łazienka, telewizor, samochód, meble... Wszystko z kategorii "rozrywka" schodzi wówczas na dalszy plan.
Tak, ale proszę pamiętać o jednym - każdy kocha muzykę. Staramy się więc zdemokratyzować wysoką jakość słuchania muzyki, dlatego wprowadziliśmy model Mojo. Oczywiście wciąż produkujemy sprzęt hi-endowy, jest on wizytówką naszej marki, jednak jeśli chcemy dotrzeć do większej rzeszy melomanów, musimy im zaproponować coś rozsądnego, na co praktycznie każdy może sobie pozwolić. Każdy potrafi też usłyszeć różnicę między naszym przetwornikiem a produktami konkurencji, tak jak każdy słyszy różnicę między dobrym przetwornikiem a wyjściem słuchawkowym w telefonie. Dlatego planujemy sprzedawać Mojo w ogromnych ilościach. Będziemy produkować setki tysięcy sztuk tego DAC-a. Wiem, to wydaje się szalone, ale na świecie jest 3,5 miliarda smartfonów, czyli 35 i osiem zer. Nawet jeśli Mojo kupi jedna na dziesięć tysięcy tych osób, wciąż wychodzi nam 350000. Ogromne liczby, ale jeżeli ktoś usłyszy dźwięk tego przetwornika, nie będzie chciał nigdy wrócić do zwykłego wyjścia w telefonie.
Co dalej?
Będziemy bardzo zajęci. Promujemy Mojo na całym świecie, jednocześnie wprowadzamy flagowy model Dave, a więc produkt z drugiego końca skali cenowej. Wiemy, że ludzi skłonnych wydać na przetwornik osiem tysięcy funtów jest zdecydowanie mniej, niż tych którzy zainteresują się małym Mojo, ale Dave to równie wyjątkowy produkt, najlepszy DAC jaki stworzyliśmy. Widać, że mocno dywersyfikujemy nasze działania, ale uważamy że to właściwy moment. Ponieważ na rynku jest tak wiele produktów, musimy zaproponować coś dobrego aby odnieść sukces. Mojo nie mógłby zostać wprowadzony jeszcze kilka miesięcy temu. Na pewno nie powstałby wcześniej, niż w sierpniu zeszłego roku - zastosowane w nim kości są tak świeże. Badamy więc nowe terytoria i cóż więcej mogę powiedzieć, trzymamy kciuki!
Zdjęcia: Tomasz Karasiński
Komentarze