HiFiMAN Edition S
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Jarosław Święcicki
Nie da się ukryć, że HiFiMAN - młody, aczkolwiek już uznany producent słuchawek planarnych - zaskoczył wszystkich i trochę namieszał w dosyć dynamicznie rozwijającym się rynku nauszników wypuszczając w tym roku model, który jest pierwszym mobilnym urządzeniem firmy opartym na przetwornikach dynamicznych. Co prawda w ofercie są już słuchawki tego typu, ale są to konstrukcje dokanałowe, a jedynym modelem w historii HiFiMAN-a wykorzystującym takie drivery w słuchawkach pełnowymiarowych był do tej pory HE-300. Pojawienie się Edition S można nazwać wydarzeniem, ponieważ nie dość, że są to słuchawki mobilne, to na dodatek mogą one pracować zarówno jako nauszniki o budowie otwartej jak i zamkniętej, czego nie należy mylić ze słuchawkami półotwartymi. W modelu Edition S zastosowano bowiem ciekawe rozwiązanie pozwalające błyskawicznie zmienić zarówno charakter budowy nauszników, jak i ich brzmienie. Pomysł wydaje się genialny, a jak sprawdza się w praktyce?
Wielu producentów słuchawek podejmowało już próby stworzenia modelu łączącego dwa światy, z różnym skutkiem. Dla melomanów, którzy nie mogli podjąć decyzji i wciąż wahali się między konstrukcjami otwartymi i zamkniętymi, odpowiedzią miały być modele półotwarte. Chyba nie do końca się to udało, choć niektóre z tych nauszników są naprawdę dobre. Złośliwi twierdzą jednak, że takie słuchawki w zasadzie ani nie zapewniają takiej izolacji, jak zamknięte muszle, ani takiej swobody jak nauszniki o konstrukcji otwartej. HiFiMAN podszedł do tematu w najprostszy możliwy sposób - stworzył model Edition S ze zdejmowanymi nakładkami na muszle. Jeśli chcemy mieć słuchawki zamknięte, mocujemy nakładki, które są w pełni zabudowane, a jeśli nie potrzebujemy izolować się od otoczenia, zdejmujemy je i otrzymujemy słuchawki otwarte. Do tego Edition S są jednymi z najtańszych nauszników w ofercie firmy kojarzonej już niemal wyłącznie z modelami hi-endowymi. Przyznacie, że brzmi to zachęcająco, a jak ten sprytny pomysł sprawdza się w praktyce? Już piszę, tylko skończę walczyć z folią, którą jest zabezpieczona paczka z nowym wyrobem HiFiMAN-a.
Wygląd i funkcjonalność
Trach, trach i wreszcie mam w rękach pudełko. Solidne, nie powiem. Od góry i od dołu widzimy nadruki ze zdjęciami padów, po bokach adres firmy i logo. Żadnych danych technicznych. No cóż, zobaczymy co czeka nas dalej. Aby dostać się do słuchawek, należy wysunąć od dołu wewnętrzną część, w której znajdziemy niewielką broszurę z opisem produktu, kartonowe pudełko z kablem i dodatkami oraz sztywny futerał zamykany na suwak - tutaj już tkwią nasze słuchawki. Wstrzymajmy się na moment z otwarciem futerału i stopniując emocje towarzyszące radości otwierania nowej zabawki zajrzyjmy najpierw do kartonika z dodatkami, gdzie oprócz 130-cm kabla uzbrojonego w mikrofon i sterownik umożliwiający zmianę głośności oraz odbieranie i kończenie rozmów telefonicznych znajdziemy przejściówkę z małego jacka na wtyk 6,3 mm oraz adapter umożliwiający podłączenie słuchawek w samolocie. Zatrzymując się na moment na dodatkach muszę przyznać, że brakuje mi tu jedynie dłuższego kabla zakończonego dużym jackiem, który umożliwiłby wygodne korzystanie ze słuchawek w zaciszu domowym. O ile 130 centymetrów jest wystarczające do wykorzystania na zewnątrz, to przy domowych odsłuchach przydałoby się coś dłuższego. A może wystarczyło dołożyć przedłużacz?
Skończmy jednak tę akademicką dyskusję nad brakiem dłuższego kabelka i przejdźmy do meritum. Po otwarciu futerału i wyjęciu słuchawek na moment wstrzymałem oddech. Edition S na żywo wyglądają po prostu zabójczo. Rozumiem, że moja ocena jest czysto subiektywna i na wielu z Was estetyka wykonania nie wywrze aż tak piorunującego wrażenia, ale musicie przyznać, że słuchawki są przynajmniej ładne. Połączenie czarnego plastiku ze szczotkowanym aluminium daje uniwersalny wygląd, który będzie pasował zarówno odzianemu w skóry metalowi, jak i urzędnikowi w garniturze zdążającemu szybkim krokiem w kierunku wieżowca swojej korporacji. No, może jedynie nastolatki zafascynowane Hello Kitty przejdą obok tych słuchawek obojętnie wybierając coś, co ma więcej różu. Ale przecież wygląd to nie wszystko - na świecie jest mnóstwo przedmiotów, które pięknie wyglądają, ale są kompletnie niepraktyczne. W przypadku nowego produktu HiFiMAN-a na szczęście ta zasada się nie sprawdza. Plastikowy pałąk obszyty od spodu sztuczną skórą mimo dosyć mocnego zagięcia (w pierwszej próbie założenia słuchawek na głowę bałem się mocniej rozgiąć pałąk, żeby go po prostu nie złamać) nie generuje aż tak silnego nacisku na głowę, żeby uniemożliwić dłuższe odsłuchy. A może ta siła się tak dobrze rozkłada na muszlach słuchawek? Możliwe.
Nauszniki nie mają klasycznego, okrągłego kształtu. Są wydłużone ku dołowi i przypominają raczej trapez prostokątny ze ściętym dolnym bokiem. Same muszle wykonane są ze szczotkowanego aluminium z gąbkami wykończonymi materiałem "hybrydowym" - połączeniem weluru i sztucznej skóry. Welurowa jest część spodnia, przylegająca do głowy, a boki wykonano ze skórzanych pasków, przy czym wewnętrzna strona jest obita skórą perforowaną. Co daje takie zróżnicowanie obszycia? Same plusy - welur przylegający do głowy nie męczy i nie powoduje uczucia pocenia się, a zewnętrzne skórzane obszycia lepiej izolują od świata zewnętrznego. Muszę przyznać, że takie rozwiązanie łączy zalety obu materiałów wykorzystywanych do obszycia gąbek.
Na koniec pozostaje jeszcze temat zdejmowanych nakładek zmieniających charakter słuchawek z zamkniętych na otwarte. Rozwiązanie tyle ciekawe, co bardzo proste. Nakładki to po prostu czarne kawałki plastiku z logiem HiFiMAN-a, z doklejonymi od spodu kawałkami metalu, który magnetycznie trzyma się na padach. Gdy zdejmiemy nakładki, oczom naszym ukaże się czarna metalowa siatka przez którą widać magnesy przetworników, dzięki którym rzeczone nakładki trzymają się na miejscu. Taki patent pozwala na zmianę charakteru dźwięku "w locie" - podczas odsłuchu można w ciągu kilku sekund zdjąć i z powrotem nałożyć nakładki bez konieczności odłączania słuchawek od sprzętu grającego. Pozwala to na bieżąco ocenić jaki charakter brzmienia bardziej pasuje nam do danej płyty. Chociaż można się spodziewać, że dla większości użytkowników to nie brzmienie przesądzi o wyborze wersji z nakładkami lub bez, ale kwestie typowo praktyczne. Wychodząc z domu do pracy możemy "uzbroić" nasze nauszniki w nakładki, a kiedy dotrzemy na miejsce bez problemu przesiądziemy się na opcję otwartą aby słyszeć co się dzieje dookoła. A jeśli ktoś zwróci nam uwagę na dźwięki wydostające się z naszych słuchawek na zewnątrz, jednym ruchem zmienimy swoje Edition S znów w słuchawki zamknięte i po problemie. Najwyższy czas przejść do następnej części naszej recenzji czyli do opisu tego, co też nasze HiFiMAN-y potrafią.
Brzmienie
Ech, gdzie te czasy, gdy słuchawki kosztujące ponad tysiąc złotych były już traktowane jak hi-end... Obecnie za takie pieniądze możemy dostać sprzęt uznawany co najwyżej za dobrą, średnią półkę. W przypadku słuchawek granica hi-endu przesunęła się już w okolice kilku lub kilkunastu tysięcy złotych i nie tyczy się to tylko nauszników do użytku domowego ponieważ mobilne słuchawki, nawet dokanałowe, także potrafią kosztować tyle, co dobre kolumny. Gdzie w tym szaleństwie pozycjonują się nasze Edition S? HiFiMAN zapewne wypuszczał je na rynek z myślą o dostarczeniu użytkownikom stosunkowo niedrogich nauszników o wszechstronnym zastosowaniu, jednak moim zdaniem są to po prostu bardzo porządne słuchawki, które - gdyby nie wspomniana wojna cenowa - byłyby traktowane jak produkt najwyższej klasy. Po zaliczeniu kilku sesji odsłuchowych śmiem twierdzić, że Edition S nawet trochę przełamują ten trend. Przy cenie ledwie przekraczającej tysiąc złotych potrafią nieźle zaskoczyć swoim brzmieniem. Jeszcze kilka lat temu takie nauszniki spokojnie mogłyby aspirować do miana hi-endowych.
Czego oczekiwałem zakładając Edition S na głowę po raz pierwszy? To zależy. W tym momencie należy rozróżnić dwa aspekty używania tych słuchawek. Po pierwsze na zewnątrz, z nałożonymi nakładkami dającymi efekt większej izolacji od świata zewnętrznego, po drugie zaś w zaciszu domowym, gdy zdejmujemy nakładki pozwalając na większe uwolnienie się dźwięku. Jeśli tylko w ten sposób traktować dwoistą naturę tego sprzętu, to można się trochę zawieść. Spacerując po mieście z HiFiMAN-ami w formie słuchawek zamkniętych, nie otrzymamy takiej izolacji, o jaką by nam chodziło. Samo założenie magnetycznych nakładek nie odetnie nas od dźwięków z zewnątrz w takim stopniu, aby w spokoju rozkoszować się muzyką. Mówcie co chcecie, ale dla mnie te słuchawki mają charakter bardziej domowy, niż mobilny. Więc po co ta cała zabawa ze zmianą typu z zamkniętego na otwarty? Mam na to swoją teorię, która sprawdziła się podczas tych kilkunastu dni recenzenckich odsłuchów. Ale zanim napiszę kilka słów na ten temat spróbuję opisać ogólny charakter brzmienia tych ciekawych słuchawek.
Po pierwsze brzmienie jest niezwykle zrównoważone i miłe dla ucha. HiFiMAN-y otaczają słuchacza dźwiękiem, otulając go nim jak ciepłym kocem. Czy to oznacza wąską scenę z kluchowatym przekazem zamazującym wszelkie niuanse? Wcale nie. Pisząc o ciepłym kocu mam na myśli raczej pozytywne odczucia towarzyszące okryciem się nim w chłodne, jesienno-zimowe wieczory. Muzyka płynąca z Edition S jest pełna szczegółów wybrzmiewających pełną paletą barw. Zachwyca selektywność oraz dbałość o ukazanie każdego niuansu, a pasmo przenoszenia jest spójne i zrównoważone. Nie ma tu mowy o wybiciu któregoś z podzakresów. Słuchawki grają tak, jak zgrany zespół kumpli, którzy stworzyli grupę w garażu rodziców jednego z nich i w tym samym składzie muzykują sobie od kilkunastu lat. Wszystkie dźwięki są poukładane i mają swoje miejsce.
Patrząc na parametry techniczne, uwagę zwraca wysoka dynamika - 113 dB - co wyraźnie słychać już od pierwszego odsłuchu. Edition S mają w sobie potworną chęć grania. Zachowują się jak pies, którego właśnie zamierzamy wyprowadzić na spacer. Normalny pies w takiej sytuacji reaguje na każdy ruch właściciela i tylko czeka na uchylenie drzwi. Tak samo mają HiFiMAN-y - tylko czekają na pojawienie się muzyki i żwawo zabierają się do roboty. I w tym momencie właśnie powinienem opisać różnice pomiędzy brzmieniem w trybie zamkniętym i otwartym. O ile dynamika cały czas stoi na wysokim poziomie, to następuje wyraźna zmiana w kontroli dźwięku. Najbardziej słychać to oczywiście na niskich częstotliwościach. Przy założonych nakładkach bas wali w uszy jak zaciśnięta pięść. Jest pełen werwy i mocy, a wybrzmienie jest trzymane na wodzy i potrafi się szybko urwać, jeśli wymaga tego utwór. A jaka muzyka wymaga takiego charakteru brzmienia? Oczywiście gęsta, mocniejsza, gdzie feeria barw pojawia się i znika z szybkością światła. Przy założonych nakładkach Blind Guardian czy Nine Inch Nails gnają jak rozpędzony parowóz otoczony kłębami czarnego dymu. Moc, kontrola, dynamika i szybkość - oto główne atuty Edition S w wersji zamkniętej.
Ale życie to nie ciągły bieg i balansowanie na krawędzi. Od czasu do czasu trzeba przecież odpocząć zarzucając na ucho coś relaksującego, co pozwoli wyciszyć się strudzonemu ciału. A gdzie indziej szukać wytchnienia, jak nie w starych nagraniach Jarre'a czy też Tangerine Dream? A jeśli nie lubicie starej elektroniki, to może coś z nowszych czasów? Skalpel na przykład? Albo jazzowy fortepian Włodka Pawlika? Ależ oczywiście, nie ma problemu! Zdejmujemy magnetyczne nakładki i zaczynamy odsłuchy. Dźwięk traci nieco brutalnej kontroli (której teraz tak bardzo nie potrzebujemy), rozlewając się przed nami szerszą sceną i wypełniając muzyką duszę tak bardzo potrzebującą wyciszenia i relaksu. To brzmienie, które pozwala nam odpocząć i zapomnieć na czas trwania płyty o problemach świata zewnętrznego. Edition S pozostawiają tylko słuchacza i otoczenie dźwiękowe. Muzyka nabiera przestrzeni i trochę rozmazując obraz, nadaje mu charakter lekko impresjonistyczny. Najbardziej dobitnie doświadczyłem tego słuchając "Timewind" - starego albumu Klausa Schulze z 1975 roku. Niecała godzina muzyki, a ładuje akumulatory na co najmniej tydzień. Nie każdy lubi takie dźwięki, ale w moim przypadku suma Schulze i słuchawek HiFiMAN-a dała mi mocnego, energetycznego kopa, mimo swojego pulsująco-medytacyjego charakteru.
Teraz już wiecie jaka jest moja teoria na temat zróżnicowania odsłuchu na HiFiMAN-ach Edition S. Jeśli będziecie mieli okazję, sami je wypróbujcie. A może wymyślicie swój własny sposób użytkowania tych słuchawek? Jedno jest pewne - dzięki zdejmowanym nakładkom ich brzmienie można dostosować do rodzaju słuchanej muzyki, a tego nie potrafi nawet wiele drogich, hi-endowych nauszników.
Budowa i parametry
HiFiMAN Edition S to obecnie jedyne dynamiczne słuchawki wokółuszne w ofercie tej firmy. Dzięki wyjątkowemu rozwiązaniu zdejmowanych magnetycznych nakładek, mogą one pracować zarówno jako słuchawki zamknięte, jak i otwarte. Zastosowane wewnątrz przetworniki mają średnicę 50 mm i impedancję 18 omów, co pozwala na podłączenie do szerokiej gamy urządzeń, w tym również mobilnych. Ciekawym rozwiązaniem są hybrydowe pady wykończone w miejscach styku ze skórą miękkim welurem, a w pozostałych - ekologiczną skórą. Pasmo przenoszenia słuchawek zawiera się w przedziale 15 Hz - 22 kHz, a ich masa wynosi 248 gramów.
Konfiguracja
Sony Xperia T3, Oukitel K6000 Pro, Audiolab 8200CDQ, Edgar SH-1, KBL Sound Zodiac.
Werdykt
Jeśli nie zjechaliście do tego miejsca odpuszczając sobie czytanie moich wypocin, to musicie wiedzieć, że te słuchawki mają w sobie sporo hi-endowej jakości. Jeśli jednak przeczytaliście całość, to już wiecie, że Edition S dają więcej, niż wskazywałaby na to ich cena. Nie bójcie się podłączyć tych słuchawek do stacjonarnych, dedykowanych wzmacniaczy słuchawkowych. Edition S pięknie się za to odwdzięczą i właśnie dlatego uważam, że bardziej nadają się do domowego systemu odsłuchowego, niż katowania ich na zewnątrz, gdzie całą przyjemność słuchania niszczy miejski ruch i gwar. No chyba, że macie wypasionego DAP-a i wybieracie się na wycieczkę do lasu lub na polanę. Tam w ciszy i spokoju docenicie to, co HiFiMAN-y mają do zaoferowania.
Dane techniczne
Typ słuchawek: zamknięte/otwarte wokółuszne
Pasmo przenoszenia: 15 Hz - 22 kHz
Impedancja: 18 Ω
Czułość: 113 dB
Długość kabla: 130 cm
Rodzaj wtyku: 3,5 mm
Masa: 248 g
Cena: 1345 zł
Sprzęt do testu dostarczyła firma Rafko.
Zdjęcia: HiFiMAN, Marcin Jaworski, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo (z nakładkami)
Szerokość sceny stereo (bez nakładek)
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
Komentarze