Unison Research SH
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Unison Research to jeden moich ulubionych producentów jeśli chodzi o wzmacniacze lampowe. Abyśmy dobrze się zrozumieli, powinienem to napisać już na początku niniejszego testu, więc napisałem. Jeżeli uważacie, że jest to sprzeczne z ideą testowania sprzętu przez recenzentów zachowujących maksymalny obiektywizm, możecie na cały poniższy artykuł wziąć sporą poprawkę lub poszukać recenzentów, którzy mimo pewnych nawyków wynikających z wykonywanego zawodu nie mają żadnych osobistych preferencji. Jako właściciel wzmacniacza zintegrowanego Triode 25, jestem od razu na celowniku i nie będę próbował się od tego odcinać. Z drugiej strony, sam fakt posiadania sprzętu danej marki przez recenzenta lub chętnego wykorzystywania go w testach innych urządzeń również o czymś świadczy, prawda? Jesteśmy przecież audiofilami i choć nie zawsze wybieramy mądrze, wierzcie mi - przerzucając dziesiątki, często nawet setki kartonów w ciągu roku, człowiek wie co wybrać dla siebie, a przynajmniej czego na pewno nie kupować. Zapytacie dlaczego lubię sprzęt Unisona? Z wielu powodów. Wbrew pozorom, wzornictwo nie jest jednym z nich, choć wielu audiofilów uważa, że to właśnie pod tym względem urządzenia z Treviso najbardziej wyróżniają się z tłumu. Dla mnie kluczowa jest ich niebywała solidność. Miałem okazję odwiedzić fabrykę, w której produkowany jest sprzęt marek Unison Research i Opera, więc coś na ten temat wiem. Włosi w swojej pracy nie idą na kompromisy. Nie używają przypadkowych części ani nie składają wzmacniaczy po spożyciu lokalnego, pysznego swoją drogą wina. W ich siedzibie panuje wzorowy porządek, a każde urządzenie składane jest przez jednego pracownika, od początku do końca. We wzmacniaczach tej marki nie znajdziecie cienkich blaszek, plastikowych przycisków czy potencjometrów, które każdy czterolatek wyłamie bez najmniejszego problemu. O ile więc forma zewnętrzna klocków Unisona prawie zawsze jest swego rodzaju eksperymentem i w związku z tym budzi skrajne emocje, to do wnętrza, detali i ogólnej jakości wykonania po prostu nie ma jak się przyczepić. Co najlepsze, sprawdza się to tak samo w przypadku modeli ze szczytu katalogu, jak i najtańszych konstrukcji w pełni lampowych oraz hybrydowych wzmacniaczy i źródeł z serii Unico. Tak naprawdę, firma od dawna trzyma się sprawdzonych rozwiązań i stawia na stabilny rozwój, co gwarantuje jej mocną pozycję na rynku. Nigdy wcześniej nie produkowała jednak wzmacniaczy słuchawkowych. Przedwzmacniacze, kolumny, gramofonowe wzmacniacze korekcyjne, a nawet odtwarzacze płyt kompaktowych - owszem, ale w temat nauszników Włosi weszli dopiero niedawno. Oto historyczny, pierwszy wzmacniacz słuchawkowy w ich ofercie.
Jeśli ktoś ma wątpliwości co do rosnącej popularności audiofilskich słuchawek, to tego typu urządzenia są kolejnym argumentem aby zrewidować swoje poglądy. Gdyby melomani tak chętnie nie kupowali hi-endowych nauszników, Unison i podobne firmy nie zawracałyby sobie głowy produkcją wzmacniaczy słuchawkowych. Sceptycy mogą kręcić nosem, że to wciąż marginalne zjawisko, że o kierunku rozwoju tego rynku przesądzą tak naprawdę młodzi ludzie kupujący słuchawki do swoich smartfonów, ale pewnych sygnałów po prostu nie można zignorować. Nie mówię nawet o tym, że w ostatnich latach do słuchawkowego wyścigu przyłączyło się mnóstwo firm znanych z produkcji kolumn i elektroniki audio lub nie znanych wcześniej wcale. Chodzi również o podnoszenie się progu cenowego, od którego zaczynamy mówić o nausznikach audiofilskich. Kiedyś modele za 1000-1500 zł uchodziły niemal za szczyt szczytów. Dziś natomiast Audeze LCD2 Classic za 2999 zł to okazja, a Sennheisery HD800 za 5499 zł to średnia półka. W jednym tylko sklepie internetowym naliczyłem aż 25 modeli plasujących się wyżej. Tak, wyżej od "tych" Sennheiserów, o których jeszcze niespełna dziesięć lat temu marzył każdy audiofil. Ale nie ma się czemu dziwić, bo skoro nastolatki potrafią wydać ponad tysiąc złotych na nauszniki reklamowane przez znanych raperów, to chyba dorosłym melomanom wolno przeznaczyć więcej na wysokiej klasy słuchawki do użytku domowego. Jeżeli ludzie bez większych rozterek moralnych kupują smartfony za pięć tysięcy złotych, to dlaczego ktoś miałby zabronić miłośnikom sprzętu audio kupowania słuchawek za te same pieniądze? Czy tego chcemy czy nie, świat poszedł do przodu. Inna sprawa, że z różnych względów nauszniki są dla wielu audiofilów nie tylko najlepszym, ale też jedynym rozsądnym sposobem słuchania muzyki na odpowiednim poziomie. Rzecz w tym, że audiofilskie słuchawki wymagają odpowiedniego napędu, o czym wielu ich posiadaczy miało już okazję się przekonać. Kieszonkowe przetworniki często okazują się niewystarczające. I tak, jak hi-endowe kolumny reagują na próby napędzenia ich budżetowymi amplitunerami, tak słuchawki z wysokiej półki stawiają swoim właścicielom konkretne wymagania.
Unison Research SH to jeden ze wzmacniaczy słuchawkowych, które mają szansę podołać zadaniu. Jak przystało na urządzenia tej marki, został zbudowany w oparciu o lampy, jednak ma także zacny przetwornik z wejściem USB, dwa wyjścia dla nauszników, selektor wzmocnienia dla słuchawek o różnym zapotrzebowaniu na moc i parę innych bajerów. A to wszystko w pięknej, dużej i bardzo audiofilskiej obudowie. Kiedy czytałem pierwsze informacje na temat tego modelu, zauważyłem także kilka szczegółów świadczących o nieco bezkompromisowym podejściu włoskich konstruktorów do tematu. SH to układ single-ended pracujący w czystej klasie A z zaledwie dwoma stopniami wzmocnienia i pasywną regulacją głośności. Urządzenie wykorzystuje podwójną triodę 12AX7 oraz parę lamp mocy EL84 połączonych z transformatorami wyjściowymi, zupełnie jak w pełnowymiarowym wzmacniaczu zbudowanym z myślą o kolumnach głośnikowych. Pozostaje jednak podstawowe pytanie - czy konstruktorzy Unisona poradzili sobie z tematem, z którym wcześniej nigdy nie flirtowali? Gniazda słuchawkowego nie zobaczymy nawet w żadnym z ich modeli zintegrowanych z serii Unico. Co ja mówię... W ogóle w żadnym z produkowanych obecnie urządzeń! O ile więc mam zaufanie do klasycznych wzmacniaczy manufaktury z Treviso, to testowany model jest dla mnie dużym znakiem zapytania. Uważam bowiem, że świat audiofilskich nauszników jest dość specyficzny. Wielu producentów elektroniki próbowało wyważyć sobie do niego drzwi kopniakiem i tylko noga ich rozbolała. Włosi nie mają żadnej słuchawkowej historii. Możliwe, że rozpoczynając projekt SH musieli kupić sobie pierwsze poważne nauszniki. Niemniej, udało im się zrobić coś bardzo ciekawego, a przynajmniej wiele na to wskazuje.
Wygląd i funkcjonalność
Komentowanie wzornictwa tego wzmacniacza nie ma najmniejszego sensu. Jednym będzie się podobał, inni natomiast powiedzą, że nic tutaj do siebie nie pasuje, a całość sprawia wrażenie zaprojektowanej metodą prób i błędów. Osobiście również mam tutaj mieszane uczucia. Zamknięcie całego układu w jednej obudowie wydaje się być bardzo praktyczne, podobnie jak utrzymanie stylu znanego między innymi z modeli Simply Italy czy Triode 25. Z drugiej strony, nie są to wcale moje ulubione urządzenia z katalogu Unisona jeśli chodzi o wygląd. O wiele bardziej przemawia do mnie wzornictwo tria Preludio, Sinfonia i Performance, nie mówiąc już o topowym zestawie dzielonym Reference. Gdybym miał możliwość realizacji indywidualnego zamówienia, chciałbym aby SH wyglądał jak taka miniaturowa wersja Preludio. Choć zastosowane w tym modelu lampy nie będą świeciły wyjątkowo mocno, na pewno cieszyłyby oko zamontowane na stalowej płycie lub nawet wkomponowane w ładne okienko. Tymczasem przednia ścianka opisywanego wzmacniacza nie budzi jakichkolwiek skojarzeń ze sprzętem lampowym. Na zaokrąglonej po bokach, czarnej płycie zamontowano dwa gniazda słuchawkowe 6,3 mm, dwa przełączniki hebelkowe i masywny potencjometr. Oba hebelki są metalowe i dwupozycyjne. Pierwszy służy do wyboru poziomu wzmocnienia, co ma nam pomóc w dopasowaniu charakterystyki pracy SH do skuteczności naszych słuchawek. A ponieważ istnieje spore prawdopodobieństwo, że właściciel tego wzmacniacza będzie miał ich kilka, zastosowanie takiego pstryczka nie było głupim pomysłem. Drugi przełącznik służy do wyboru źródła. Wielkiego wyboru nie ma - do dyspozycji jest tylko liniowe wejście RCA oraz cyfrowe USB. Zastanawiająca jest również obecność dwóch gniazd słuchawkowych z przodu. Może się to przydać jeśli zechcemy posłuchać muzyki z kimś innym albo porównać ze sobą dwie pary nauszników bez konieczności przepinania kabla, jednak według mnie jeszcze lepszym zagraniem byłby montaż wyjścia zbalansowanego. Na pewno wiązałoby się to z drobną modyfikacją wewnętrznej konstrukcji wzmacniacza, ale obserwując rynek hi-endowych wzmacniaczy słuchawkowych można dojść do wniosku, że bez czteropinowego XLR-a, 4,4-mm Pentaconna lub nawet 2,5-mm zbalansowanego jacka ani rusz. Sennheiser HDV 820, Questyle CMA400i, iFi Audio Pro iCAN, Audeze Deckard czy HiFiMAN EF6 to tylko kilka przykładów. Trzeba jednak wspomnieć, że spośród wymienionych modeli Unison jest trzeci od dołu jeśli chodzi o cenę. Po niedawnej zmianie dystrybutora spadła ona z 6900 do 5600 zł.
Gniazda wyjściowe i potencjometr zamontowano w charakterystycznych, okrągłych tulejkach wyrzeźbionych z drewna. To ciekawy zabieg stylistyczny, który jednak w tym przypadku może sprawić użytkownikowi mały problem. Podobnie, jak w każdym innym wzmacniaczu, podczas podłączania słuchawek należy dobrze pocelować wtyczką w dziurkę. Z tym, że tutaj całe gniazdo znajduje się w sporym wgłębieniu i naprawdę nie wiem czemu miało to służyć. Początkowo myślałem, że drewniana osłonka ma za zadanie nakierować wtyczkę we właściwe miejsce, ale wokół właściwego otworu zostawiono sporo miejsca, które nieuważna osoba może z łatwością porysować. Ale to jeszcze pół biedy, bo niektóre słuchawki mają kable zakończone wtykiem 3,5 mm z montowaną w ten czy inny sposób przejściówką. Jeśli producent przemyślał sprawę i zaprojektował w tym miejscu tulejkę z małym gwintem, mamy spokój. Gorzej jeśli zdecydował się na zwykłą, wciskaną przejściówkę. Wówczas przy wyciąganiu wtyczki ze wzmacniacza lepiej jest od razu chwycić za oba te elementy, a przynajmniej spróbować, bo jeśli przejściówka zostanie w gnieździe... No dobrze, nie jest to jeszcze koniec świata, bo zdarzyła mi się taka sytuacja i jakoś się z niej otrząsnąłem, ale po co było robić takie wygibasy? Nie wiem. Podobnie, jak Simply Italy, Triode 25 czy S6, SH jest dostępny w dwóch wersjach wykończenia - czarnej z drewnianymi obwódkami i zupełnie odwrotnej - z drewnianym frontem i czarnymi obręczami wokół gniazd i gałki potencjometru. Producent nie przewidział niestety żadnej opcji jednolitej, a muszę przyznać, że już najbardziej podobałaby mi się taka właśnie wersja. Czarna.
Demontaż pokrywy jest wyjątkowo prosty. W tym celu należy odkręcić tylko cztery skrajne śruby. A co widać w środku? Uch, poezja! Na dokładny opis przyjdzie jeszcze czas w jednym z kolejnych akapitów, dlatego powiem tylko tyle, że Unison po raz kolejny mnie nie zawiódł.Muszę jednak powiedzieć, że włoski lampowiec robi o wiele lepsze wrażenie kiedy potraktujemy go jako całość. Front frontem, ale pozostała część obudowy to dopiero czad! Wykonano ją z anodowanego na czarno aluminium o pięknej fakturze. Górną pokrywę pokryto trzema rządkami otworów wentylacyjnych, a dodatkowo tuż nad lampami wykonano w niej jeszcze jedno, duże wycięcie zamaskowane od środka chromowanymi poprzeczkami. Producentowi nie udało się uniknąć sześciu śrub, z których dwie mocują ten właśnie element, a cztery trzymają na miejscu całą pokrywę. Mógł to jednak być celowy zabieg, bo po jakimś czasie do środka wzmacniacza trzeba się będzie dostać w celu wymiany lamp, a w tej sytuacji nikt nie będzie musiał się zastanawiać co odkręcić, co odgiąć, a czego nie ruszać. Demontaż pokrywy jest wyjątkowo prosty. W tym celu należy odkręcić tylko cztery skrajne śruby. A co widać w środku? Uch, poezja! Na dokładny opis przyjdzie jeszcze czas w jednym z kolejnych akapitów, dlatego powiem tylko tyle, że Unison po raz kolejny mnie nie zawiódł. Kto trochę zna się na elektronice, ten patrząc na zdjęcie wnętrza będzie już wiedział, że Włosi nie wstawiają nam lipy. Połączmy to z aluminiową obudową z drewnianymi akcentami i komponentami wysokiej jakości, a klasa tego wzmacniacza zacznie wychodzić jak przysłowiowe szydło z worka. Takiego urządzenia nie da się zrobić za pięćset złotych i dwa worki kartofli. O ile jego stylistyka jest i pewnie pozostanie dyskusyjna, to co do jakości wykonania nie mam najmniejszych wątpliwości. Duża, duża klasa.
Włosi nie byliby jednak sobą gdyby nie zaprojektowali w opisywanym modelu czegoś dziwnego. Jeżeli zastanawiacie się gdzie jest włącznik, już odpowiadam - z boku. A dokładniej, na prawym panelu bocznym, jakieś 10 cm od płaszczyzny frontu. W dodatku jest to bardzo prosty, plastikowy przełącznik, który przy każdym użyciu wydaje z siebie głośne kliknięcie. Domyślam się, że projektanci chcieli w ten sposób zapobiec przypadkowemu wyłączeniu wzmacniacza, ale dlaczego umieścili przycisk z boku? Co prawda, mogli przerzucić go na tył, co już w ogóle byłoby kiepskim pomysłem, ale dlaczego nie znalazł się z przodu? Gdyby wzmacniacz otrzymał odpowiednio wysokie nóżki, włącznik mógłby wylądować pod przednią ścianką, jednak producent zdecydował się na dość płaskie, trzypunktowe podparcie. Pod obudowę ciężko jest chociażby wsunąć palec, a przy podłączaniu kabli trzeba zachować ostrożność, bo ta pojedyncza nóżka znajduje się właśnie z tyłu. Największym minusem jest jednak wyposażenie tylnej ścianki. Skromne. Mamy tu tylko wejście analogowe w postaci pary standardowych gniazd RCA, cyfrowe wejście USB połączone naturalnie z wbudowanym przetwornikiem i trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Producent najwyraźniej uznał, że użytkownicy będą potrzebowali tylko jednej z dwóch opcji - albo podłączą sobie wzmacniacz do komputera, albo też do innego, zewnętrznego źródła z wyjściem analogowym. W pewnym sensie jest to rozsądne, ale pojawia się szereg pytań. Powiedzmy, że mamy odtwarzacz płyt kompaktowych lub streamer i normalny wzmacniacz zintegrowany napędzający kolumny, ale od czasu do czasu chcielibyśmy posłuchać muzyki w nausznikach i dlatego interesujemy się testowanym modelem. Jeżeli nasze źródło nie ma dwóch wyjść analogowych, a nasza integra nie została wyposażona w wyjście liniowe tudzież tak zwaną przelotkę (a jest to wysoce prawdopodobne, bo wiele firm zwyczajnie od takich rozwiązań odeszło), jak mamy włączyć SH do swojego systemu? Dla wielu audiofilów wzmacniacz słuchawkowy jest swego rodzaju dodatkiem, dlatego producenci ułatwiają im życie montując przelotkę właśnie w tym miejscu. Gdyby Unison ją posiadał, można by było wpiąć go między źródło a duży wzmacniacz. Włosi wprawdzie montują wyjścia liniowe i regulowane w wielu swoich integrach. Nawet mój Triode 25 takowe posiada, ale nie wszyscy właściciele SH muszą mieć integry tej samej marki, prawda? Druga kwestia to oczywiście wejście USB. Jest całkiem dobre, ale dlaczego nie wykorzystano potencjału wbudowanego przetwornika montując co najmniej dwa dodatkowe wejścia cyfrowe? SH mógłby wtedy pracować nie tylko jako wzmacniacz słuchawkowy, ale także DAC w naszym systemie stereo. Do gniazda koaksjalnego moglibyśmy podpiąć coś w rodzaju Sonosa Connect lub Bluesounda Node 2, i tu również jak najbardziej przydałoby się wyjście analogowe. Tymczasem tutaj cała cyfrowo-analogowa maszyneria służy wyłącznie wypuszczaniu dźwięku na słuchawki. Zakładam, że dołożenie dwóch wejść cyfrowych, analogowego wyjścia stałego, a może nawet regulowanego (co wobec rosnącej popularności kolumn aktywnych nie jest złym pomysłem) kosztowałoby dodatkowe 200-300 zł, a funkcjonalność naszego wzmacniacza byłaby nieporównywalnie większa. Ale cóż, włoscy inżynierowie najwyraźniej nie lubią brnąć w kombajny. Jeżeli mamy do czynienia z wybitnym wzmacniaczem słuchawkowym, jestem w stanie im to wybaczyć.
Brzmienie
Pierwsze wrażenie jest co najmniej ciekawe. Po lampowym wzmacniaczu słuchawkowym z wysokiej półki spodziewamy się przede wszystkim ciepłego, delikatnego, urzekającego dźwięku nie wymagającego od odbiorcy żadnej adaptacji. Testowałem wiele tego typu konstrukcji, jak chociażby Cary Audio HH-1 czy Woo Audio WA7 Fireflies i odsłuchy zawsze zaczynały się w bardzo spokojny, grzeczny, wręcz relaksujący sposób. W przypadku wzmacniacza Cary Audio od początku wiedziałem, że będę mógł liczyć na bardzo wysoki poziom, ale brzmienie było tak naturalne i poukładane, że żaden element nie wybijał się na pierwszy plan, a ja nie byłem zmuszony odkrywać wszystkiego od razu. Woo Audio to jeszcze inna historia. Kiedy zaczynałem odsłuch, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, a kiedy go skończyłem, wiedziałem już, że to jeden z najlepszych wzmacniaczy słuchawkowych w swojej cenie. Dlatego do odsłuchu Unisona podszedłem bez emocji, nastawiając się na dłuższe odkrywanie rozmaitych niuansów ukrytych pod płaszczykiem naturalnego, przyjemnego i ciepłego dźwięku. Włączam pierwszy utwór i...
O kurczę, co to takiego? Co się stało z przestrzenią? SH od razu wyjął z rękawa coś, co całkowicie zburzyło mój misterny plan. Słuchawki zaczęły grać inaczej, jakby ktoś włączył im ukryty tryb trójwymiarowej projekcji dźwięku. Zamiast pompować wszystko do wnętrza głowy, otworzyły mnie muzyką, zachowując tylko pozory budowania typowej dla nauszników stereofonii. Źródła pozorne zaczęły pojawiać się z boku, z tyłu, a czasami nawet jakby nade mną. Początkowo było to bardzo dziwne, jakbym słuchał muzyki w normalnych, otwartych słuchawkach, a jednocześnie miał na szyi jeden z tych głośnikowych kołnierzy, jak JBL Soundgear czy słynny Sennheiser Surrounder Pro. Gdybym miał precyzyjnie narysować słyszalny obszar sceny stereofonicznej, jeśli w odniesieniu do słuchawek można użyć takiego stwierdzenia, byłoby to coś w rodzaju dmuchanej poduszki podróżnej przesuwającej się w zależności od płyty od moich ramion aż po wysokość czubka głowy. Pojawia się pytanie czy tego typu efekt jest naturalny. Szczerze mówiąc, nie wiem. Im dłużej słuchałem Unisona, tym bardziej taka wizja przestrzeni mi pasowała, jednak tutaj do gry może już wchodzić psychoakustyka i prosty efekt przyzwyczajenia. Przesiadka na Marantza HD-DAC1 była jak ponowne zamknięcie się w pudełku, ale jeżeli postawimy obok Unisona dziesięć innych wzmacniaczy słuchawkowych, prawdopodobnie tylko on będzie odstawał od całej reszty pod względem sposobu kształtowania przestrzeni. Jeżeli więc pojmujemy normalność jako umiejętność wpasowania się w średni poziom charakterystyczny dla danego rodzaju sprzętu, to już na tym etapie włoski wzmacniacz wybija się w kosmos. Pytanie tylko czy każdy audiofil szuka sprzętu dającego stuprocentowo neutralne, idealnie równe i przewidywalne brzmienie. Obawiam się, że gdyby tak było, cała ta zabawa nagle straciłaby sens. Albo wszyscy mielibyśmy systemy Hegla z kolumnami PMC.
Mam wrażenie, że konstruktorzy Unisona postawili na coś innego. Możliwe, że z premedytacją stworzyli urządzenie dla ludzi, którzy nie do końca akceptują przestrzeń generowaną przez większość dostępnych na rynku słuchawek. Dla wielu melomanów to właśnie ten aspekt użytkowania nauszników jest najtrudniejszy do przełknięcia. Nie konieczność założenia czegoś na głowę lub uwiązania się do sprzętu kablem, ale scena dźwiękowa nie mająca nic wspólnego z tą, jaką budują przed nami kolumny. Brak powietrza, oddechu i poczucie rozmieszczenia wszystkich instrumentów na linii łączącej nasze uszy. Oczywiście słuchawkowi eksperci od razu powiedzą, że wszystko zależy od konkretnego modelu, a hi-endowe nauszniki potrafią zagrać zupełnie inaczej. To prawda, ale z Unisonem nawet proste i stosunkowo tanie Sennheisery HD 600 lub Beyerdynamiki DT 990 PRO prezentują zupełnie, ale to zupełnie inną przestrzeń. Nie trzeba nawet sięgać po słuchawki planarne czy inne wynalazki. Domyślam się, że osobom wrażliwym na kwestię stereofonii taki charakter brzmienia może się bardzo spodobać. Albo nie. Jak zwykle w przypadku tak wyrazistych urządzeń, każdy będzie miał swoje zdanie. Ciężko jest pozostać obojętnym. Mnie zainteresowało tak naprawdę co innego. Otóż jakim cudem inżynierom z Treviso udało się uzyskać taki efekt w urządzeniu, które nie ma na pokładzie skomplikowanych procesorów DSP, nie używa algorytmów mierzących odbicia dźwięku od naszych uszu i generalnie nie ma z tym światem nic wspólnego. No, może poza wbudowanym przetwornikiem, ale to akurat nie ma żadnego znaczenia, bo przestrzeń była taka sama również podczas korzystania z wejścia analogowego. Mogę jedynie przypuszczać, że Włosi zakombinowali coś z fazą. O ile bowiem scena stereofoniczna była mocno rozciągnięta w praktycznie każdym kierunku, to o wiele trudniej było mi się skupić na konkretnych dźwiękach. Możliwe też, że wprowadzili tutaj coś w rodzaju stosowanego między innymi przez Chorda mieszania kanałów. Z tym, że tam mamy do wyboru kilka stopni pracy całego układu, w tym opcję wyłączenia go z toru.
Abstrahując od przestrzeni, SH zachowywał się dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Pokazał dobrze zrównoważone pasmo z lekkim ociepleniem dźwięku w całym zakresie częstotliwości, gęstym basem, romantyczną średnicą i delikatną górą. Jego dźwięk nie był jednak przesłodzony, a już na pewno nie miałem wrażenia sklejania poszczególnych instrumentów ze sobą. Włoski piecyk gra zaskakująco szybko i potrafi doskonale oddzielić od siebie poszczególne zdarzenia - zarówno w dziedzinie czasu, jak i w sensie pewnej gradacji muzycznych planów. Na pewno nie jest to jedna z tych stereotypowych lamp, które grają nie tylko w sposób relaksujący, ale wręcz usypiający. To zresztą wpisuje się w moje dotychczasowe doświadczenia z urządzeniami tej marki. Tylko niektóre stawiają na utożsamiane z lampami ciepło i romantyczny klimat. Większość modeli, których miałem okazję słuchać, traktuje te zalety lamp jako coś oczywistego. Coś, czego nie trzeba podkreślać i jeszcze mocniej wypychać do przodu. Starały się natomiast uzupełnić brzmienie odpowiednią dawką dynamiki i przejrzystości, nie odpuszczając sobie również w temacie najniższych częstotliwości czy panowania nad kolumnami. Muszę więc przyznać, że konstruktorom udało się przenieść tę firmową filozofię na grunt słuchawkowy. Na pewno w kategoriach bezwzględnych Unison stoi po cieplejszej stronie mocy, ale mam wrażenie, że gdyby przeprowadzić bezpośrednie starcie z wymienionymi wyżej wzmacniaczami Cary Audio i Woo Audio, to właśnie SH byłby w najmniejszym stopniu "skażony" lampowym charakterem. Podobnie, jak w przypadku wzmacniaczy zintegrowanych, przekłada się to na wysoką brzmieniową uniwersalność. Nie ma gatunku muzycznego, w którym Unison ewidentnie by sobie nie radził.
Oceniając brzmienie w poszczególnych kategoriach, muszę przyznać testowanemu wzmacniaczowi wysokie noty. Nie ulega bowiem wątpliwości, że to ciekawe, wartościowe urządzenie, w którym kwestię równowagi tonalnej rozpracowano perfekcyjnie, jednocześnie nie zapominając o dynamice, rozciągnięciu niskich tonów, przejrzystości, spójności i czymś, co nazwalibyśmy zawartością lampy w lampie. Pod wieloma względami Unisonowi niewiele brakuje do ideału, a przynajmniej w tej kategorii cenowej. Pozostaje jednak kwestia przestrzeni, która nie jest zła, ale bardzo, bardzo specyficzna. Włosi zdecydowali się tutaj pojechać po bandzie, co jednym się spodoba, a innym - niekoniecznie. Jest to jedyny aspekt prezentacji, w którym zamiast prawidłowego wyważenia wybrano opcję bezkompromisową. Wszystko, o czym pisałem powyżej jest budowane na ogromnej, otaczającej słuchacza scenie wypełnionej masą dźwięków i towarzyszącym im pogłosem. Biorąc pod uwagę dążenie wielu producentów słuchawek i odtwarzaczy przenośnych, a nawet głośników bezprzewodowych i soundbarów do generowania trójwymiarowych efektów przestrzennych, powinienem pewnie zareagować na to entuzjastycznie, ale wiem, że nie każdemu będzie to pasowało. SH jest przecież urządzeniem adresowanym do wymagających audiofilów, którzy mogą potraktować taką ekspansywną stereofonię jako coś nienaturalnego, niezgodnego z ogólnie przyjętymi normami. Na miejscu włoskich konstruktorów nie miałbym odwagi aby wypuścić na rynek urządzenia, które w wielu aspektach prezentuje niezwykle wysoki poziom, a w tym jednym pozwala sobie na całkowite szaleństwo. Ale może nie chcieli, aby pierwszy wzmacniacz słuchawkowy w historii ich firmy przeszedł niezauważony, a po kilku latach był już traktowany wyłącznie jako "jakieś tam coś tam". Każdy, kto posłucha tego wzmacniacza, będzie miał na jego temat coś do powiedzenia.
Widząc lampowy układ pracujący w klasie A i opakowany w tak piękną obudowę, podświadomie szykujemy się na przyjemny, barwny, spokojny dźwięk. Zgodny ze wszystkimi zasadami sztuki, a może nawet nieco oldschoolowy. I w 90% ten dźwięk taki jest. Pozostałe 10% to stereofonia przypominająca coś w stylu słuchawkowej odmiany systemu Dolby Atmos.Nie mam wątpliwości, że SH przekona do siebie wielu audiofilów, w tym miłośników hi-endowych słuchawek, którzy mimo wejścia w modele planarne oraz nauszniki dynamiczne charakteryzujące się bardzo przekonującą przestrzenią wciąż mają poczucie, że można w tej kwestii pójść znacznie dalej. Jest to o tyle ciekawe, że swoją konstrukcja, wyglądem i pochodzeniem, włoski wzmacniacz zdaje się obiecywać coś innego. Widząc lampowy układ pracujący w klasie A i opakowany w tak piękną obudowę, podświadomie szykujemy się na przyjemny, barwny, spokojny dźwięk. Zgodny ze wszystkimi zasadami sztuki, a może nawet nieco oldschoolowy. I w 90% ten dźwięk taki jest. Pozostałe 10% to stereofonia przypominająca, nie wiem, chyba coś w stylu słuchawkowej odmiany systemu Dolby Atmos. Dla niektórych słuchaczy będzie to swego rodzaju wisienka na torcie. Dzięki takiej przestrzeni nawet stosunkowo niedrogie nauszniki po prostu dostają skrzydeł. Inni dojdą natomiast do wniosku, że tak być nie powinno. Że słuchawki muszą wciskać dźwięk do wnętrza czaszki, trzymać się ustalonego schematu i nie wychodzić poza swoje naturalne ograniczenia. Ja niestety nie potrafię tego rozstrzygnąć. To jak wybieranie między kawą a wódką. O ile każdy inny aspekt brzmienia tego wzmacniacza oceniam jednoznacznie pozytywnie, tak przestrzeni najchętniej nie komentowałbym w ogóle. Starałem się raczej jak najwierniej opisać swoje wrażenia, a co kto sobie z tym zrobi, nie wnikam. Jeżeli macie wrażenie, że takie granie mogłoby się Wam spodobać, spróbujcie koniecznie, bo SH to nie tylko ciekawy dźwięk, ale także piękne, niecodzienne urządzenie wykonane z niezwykłym pietyzmem i zaprojektowane z typową dla Unisona nonszalancją. Mam zatem nadzieję, że nie jest to ostatni wzmacniacz słuchawkowy w ofercie włoskiej firmy. A nuż okaże się, że Włosi, będący na tym polu nowicjuszami, zerwali z regułami, z których istnienia zwyczajnie nie zdawali sobie sprawy?
Budowa i parametry
Unison Research SH to lampowy wzmacniacz słuchawkowy pracujący w czystej klasie A wyposażony w przetwornik cyfrowo-analogowy z izolowanym galwanicznie wejściem USB typu B. Wnętrze wykonanej z aluminium obudowy podzielono na kilka sekcji, w tym zasilacz z dużym transformatorem toroidalnym przykręconym nietypowo do tylnej ścianki, dociśniętym do niej metalową nakładką i odizolowanym od pozostałych układów grubą, stalową płytą w kształcie litery "L". Swoją drogą, może to właśnie pionowa orientacja transformatora uniemożliwiła konstruktorom zabudowanie tylnej ścianki większą liczbą gniazd, ale taż nic nie stało na przeszkodzie aby zwiększyć głębokość obudowy o kilka centymetrów, ustawić ten element "po bożemu" i zamontować z tyłu choćby pojedyncze wyjście liniowe i kilka dodatkowych gniazd cyfrowych. Układ DAC-a znalazł się na małej płytce przytulonej do tylnej ścianki. Zbudowano go w oparciu o kość ESS Sabre ES9010K2M wspomaganą przez dwa oddzielne zegary taktujące obsługujące częstotliwości 44,1 i 48 kHz i ich wielokrotności. Największa płytka, zajmująca około 2/3 miejsca wewnątrz obudowy zawiera oczywiście dalszą część układów zasilających oraz serce wzmacniacza z trzema lampami - jedną podwójną triodą 12AX7 Tung-Sola i dwiema pentodami EL84 Electro-Harmonixa pracującymi w układzie single-ended. Każda z nich współpracuje z transformatorem wyjściowym, także toroidalnym i także zamontowanym pionowo, z tym, że w pobliżu przedniej ścianki wzmacniacza. Producent chwali się tym, że opisywany model pracuje z zaledwie dwoma stopniami wzmocnienia i pasywną regulacją głośności. Ważne jest również to, że wzmacniacz jest produkowany we Włoszech i zastosowano w nim wiele elementów od włoskich poddostawców, jak chociażby transformatory firmy Tector czy charakterystyczne, czerwone kondensatory marki Itelcond. W niektórych modelach Unison eksponuje je tak samo, jak lampy i nie ma się czemu dziwić, bo wnętrze testowanego modelu wygląda naprawę pięknie. Na przednim panelu znajdziemy duże pokrętło regulacji głośności, dwa wyjścia słuchawkowe 6,3 mm oraz dwa przełączniki hebelkowe - jeden do wyboru wyjścia i jeden do ustawienia czułości - wysokiej lub niskiej. W zależności od pozycji hebelka, wzmacniacz serwuje 0,5 lub 1,5 V przy nausznikach o impedancji 150 Ω. Współczynnik sprzężenia zwrotnego wynosi 16 dB, a zniekształcenia utrzymano na poziomie poniżej 0,2%.
Werdykt
Pierwsze koty za płoty. Jeżeli firma, która nigdy wcześniej nie proponowała klientom urządzeń zaprojektowanych pod kątem nauszników potrafi stworzyć taki wzmacniacz, to w moim przekonaniu powinna iść tą drogą dalej. SH to połączenie dźwiękowej filozofii Unisona z nietypową przestrzenią, dzięki której każde słuchawki, nawet te o bardzo klasycznej konstrukcji, zamieniają się w swego rodzaju przyrząd do symulacji trójwymiarowego pola dźwiękowego roztaczającego się wokół naszej głowy. Może to być zarówno jego najmocniejszą, jak i najsłabszą stroną. Przechylenie szali w którąś stronę będzie zależało tylko od naszego podejścia do tematu słuchawkowej stereofonii. W pozostałych aspektach włoski wzmacniacz prezentuje równy, wysoki poziom. To samo mógłbym powiedzieć o jego konstrukcji i walorach użytkowych. Obudowa została wykonana perfekcyjnie z użyciem materiałów wysokiej jakości. Wnętrze wygląda świetnie. Praktycznie nie ma się do czego przyczepić. Za to wzornictwo jest kontrowersyjne, a klienci na pewno ucieszyliby się z kilku dodatkowych gniazd z tyłu lub zamiany jednego wyjścia na zbalansowanego XLR-a lub Pentaconna. Unisonowi udało się zrobić bardzo ciekawe urządzenie, choć po kilku dniach testu mam wrażenie, że firma jeszcze nie do końca czuje ten temat. Oczywiście nikt nie oczekiwał, że ich pierwszy strzał będzie perfekcyjny w każdym calu, ale wysoka cena rodzi adekwatne wymagania i każe jeszcze dokładniej przyglądać się detalom. Włosi niepotrzebnie wycięli część klientów, którzy z pewnością byliby zainteresowani takim wzmacniaczem. Dla jednych brak wyjścia analogowego będzie jednoznaczny z brakiem możliwości wpięcia tego urządzenia do systemu, dla innych jedno wyjście zbalansowane byłoby zdecydowanie lepsze niż dwa niezbalansowane. Część wykreśli Unisona ze swojej listy zakupów ze względu na wzornictwo lub specyficzną przestrzeń, jeśli w ogóle dojdzie do etapu testu odsłuchowego. Jest jednak pewna grupa melomanów, dla których ten wzmacniacz będzie spełnieniem marzeń. To ludzie, którzy spędzają dużo czasu w słuchawkach, przed komputerem, ale nie lubią poczucia izolacji i wtłaczania dźwięku do głowy. Wielu z nich uważa, że jedyną drogą ucieczki od tej klaustrofobii jest kupno drogich słuchawek planarnych lub elektrostatycznych. A tu proszę - wzmacniacz, który z jednej strony daje piękny, uniwersalny dźwięk, a z drugiej otwiera naszym nausznikom niewidzialne okno, wypuszczając z nich muzykę na wszystkie strony. Jeżeli należycie do tej grupy, koniecznie go wypróbujcie.
Dane techniczne
Wejścia cyfrowe: USB
Wejścia analogowe: 1 x RCA
Wyjścia słuchawkowe: 2 x 6,3 mm
Obsługiwana impedancja słuchawek: 8 - 600 Ω
Pasmo przenoszenia: 11 Hz - 27 kHz (+/- 0,5 dB)
Impedancja wejściowa: 20 kΩ
Zniekształcenia: <0,2%
Pobór mocy: 45 W
Wymiary (W/S/G): 12,6/22,5/32,2 cm
Masa: 6 kg
Cena: 5600 zł
Konfiguracja
Marantz HD-DAC1, Beyerdynamic DT 990 PRO (250 Ω), Sennheiser HD 600, Final Audio Design Sonorous VI, HiFiMAN Edition X, Audeze LCD2 Classic, Astell&Kern AK70, AudioQuest Cinnamon, Enerr Tablette 6S, Enerr Symbol Hybrid.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze