Mark Levinson Nº 5909
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Karol Otkała
Jeszcze kilka dni temu Mark Levinson kojarzył mi się wyłącznie z hi-endową elektroniką dla najbardziej wymagających audiofilów. Wiedziałem, że sprzęt tego producenta budzi w środowisku złotouchych powszechny zachwyt, jednak nie brałem po uwagę tego, że mógłbym przetestować jakiś model z jego katalogu. No bo jak, gdzie, z czym? Nie dysponuję ogromnym pokojem odsłuchowym wypełnionym po brzegi aparaturą za setki tysięcy złotych. Nie jestem ani potencjalnym klientem amerykańskiej firmy, ani nawet koneserem, który doskonale wie, jakich zmian w brzmieniu można się spodziewać po zamianie końcówki mocy za 43990 zł na dwa monobloki, z których każdy kosztuje 71990 zł. Aby móc na co dzień obcować ze sprzętem Marka Levinsona, musiałbym kupić samochód Lexusa wyposażony w system audio tej właśnie marki, jednak trudno mi wyobrazić sobie, że miałbym chodzić na parking, aby posłuchać muzyki na audiofilskim sprzęcie. Zresztą wiadomo, że takie nagłośnienie daje tylko namiastkę tego, co może zaoferować nam domowy system stereo. Trudno było też oczekiwać, że Amerykanie nagle wprowadzą na rynek serię przystępnych cenowo urządzeń, takich jak wzmacniacze zintegrowane czy odtwarzacze sieciowe. Dla wieloletnich fanów marki mógłby to być wyraźny sygnał, że najwyższy czas znaleźć sobie innego dostawcę elektroniki. Wychodzi jednak na to, że nie warto tracić nadziei, bowiem miesiąc temu światło dzienne ujrzały słuchawki Nº 5909. Tanie oczywiście nie są, ale jeśli spojrzymy na sprawę zupełnie obiektywnie, kosztują mniej więcej połowę tego, ile trzeba zapłacić za flagowe smartfony czołowych producentów, takich jak Apple czy Samsung. Może więc w tym szaleństwie jest metoda? Postanowiłem czym prędzej przekonać się o tym na własnej skórze.
Firma została założona w 1972 roku w Stanach Zjednoczonych przez - tak, zgadliście - Marka Levinsona, urodzonego w 1946 roku inżyniera nagrań i multiinstrumentalistę, który pracował między innymi jako basista dla pianisty jazzowego, Paula Bleya. Obecnie marka należy do grupy Harman, która jest spółką zależną Samsunga. Jak zatem widać, zaplecze jest bardzo solidne. Co ciekawe, nie zawsze było tak kolorowo. Zaledwie osiem lat po powstaniu przedsiębiorstwo znalazło się w bardzo ciężkiej sytuacji finansowej, ale po ciężkich negocjacjach udało mu się zorganizować prawie osiemset tysięcy dolarów na dalszą działalność. Kartą przetargową w tej transakcji były zrzeczenie się praw do nazwy "Mark Levinson" i obietnica, że odejście z firmy będzie dla jej założyciela równoznaczne z zakończeniem działalności w branży audio. Jak widać, znane nazwisko może być warte więcej niż wiedza, patenty i projekty nowych wzmacniaczy. Zastrzyk gotówki pomógł firmie tylko na cztery lata. Później grupa wierzycieli zmusiła Mark Levinson Audio Systems do ogłoszenia bankructwa. Właścicielem całego dobytku Marka Levinsona stała się firma Madrigal Audio Labs, która dodatkowo w 1986 roku wygrała w sądzie sprawę z założycielem marki. Na mocy wyroku ten nie mógł dłużej wykorzystywać swojego nazwiska w celach handlowych. W 1990 roku marka została wykupione przez grupę Harman. Od tego momentu sytuacja ustabilizowała się, co zaowocowało wieloma sukcesami i premierami różnych hi-endowych urządzeń.
Aktualny katalog firmy można podzielić na cztery zakładki - wzmacniacze zintegrowane, przedwzmacniacze, końcówki mocy i źródła. Każda z nich wydaje się być równie istotna, bowiem w każdej znajdziemy dokładnie tyle samo produktów - trzy. Flagowa integra Nº 585.5 to poprawiona wersja modelu Nº 585, którego test zamieściliśmy na łamach StereoLife w 2017 roku. Dwa znacznie tańsze wzmacniacze Nº 5802 i № 5805 to właściwie bliźniaki - drugi, droższy model ma kartę z wejściami analogowymi i na tym, oczywiście nie licząc ceny, różnice właściwie się kończą. W zakładce z przedwzmacniaczami sytuacja jest odwrotna - mamy tu dwa ultra hi-endowe modele № 523 i № 526 oraz jeden przedwzmacniacz "budżetowy" - № 5206, wyraźnie różniący się tamtej dwójki chociażby konstrukcją obudowy. Jeśli chodzi o końcówki mocy, klienci mają do wyboru potężny model Nº 534, monobloki Nº 536 oraz "tańszą" końcówkę dual mono z możliwością zmostkowania, № 5302. Źródła? Tu znów mamy podział na dwa światy. Tym bezkompromisowym odtwarzaczem jest № 519. Niższy model № 5101 producent nazywa sieciowym odtwarzaczem SACD. Do tego dochodzi - uwaga - gramofon, Nº 515. Nie jest tajemnicą, że na zamówienie Marka Levinsona wytwarza go inna amerykańska firma, VPI, ale na pewno nie jest to powód do wstydu. I wreszcie do tego wszystkiego dochodzą słuchawki Nº 5909. Na pierwszy rzut oka można pomyśleć, że pasują tu jak kwiatek do kożucha, ale z drugiej strony skoro w wycenionym na 94990 zł odtwarzaczu № 519 mamy gniazdo słuchawkowe, to jakieś nauszniki wypadałoby do niego podłączyć. A może jednak mamy do czynienia z luksusowymi nausznikami bezprzewodowymi zaprojektowanymi przede wszystkim jako sprzęt mobilny?
Wygląd i funkcjonalność
Pierwsze zaskoczenie pojawiło się już w momencie pojawienia się kuriera, który dostarczył do mnie ogromną wręcz przesyłkę. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w środku miały znajdować się słuchawki, rozmiar kartonu był doprawdy absurdalny. Podejrzewałem, że ze względu na wartość sprzętu został on zabezpieczony na wiele sposobów. Po otwarciu okazało się, że miałem trochę racji, jednak pudełko z hełmofonem Marka Levinsona i tak zajmowało większość opakowania. Co tu dużo mówić, jest zwyczajnie ogromne. Po jego uchyleniu od razu otrzymujemy rozwiązanie zagadki. Otóż pudełko składa się z dwóch poziomów. Na pierwszym umieszczono danie główne, oczywiście w dopasowanej wytłoczce, zaś pod nimi znalazły się etui i instrukcja obsługi. Niezwykle rzadko zdarza się, aby nauszniki nie były schowane w futerale służącym do ich bezpiecznego przenoszenia, ale najwyraźniej w luksusowym produkcie byłoby to niedopuszczalne. Samo opakowanie prezentuje się wprost elitarnie. Całość utrzymana jest w czarnej kolorystyce. Front zdobią tylko nazwa producenta oraz modelu, informacja o nagrodzie Red Dot, którą testowany model uhonorowano w 2021 roku oraz certyfikat Hi-Res Audio. Z boku szczegółowo opisano zawartość opakowania, z tyłu znajdziemy zaś opis funkcjonalny bez zbędnych ikonek i udziwnień. Same suche fakty.
TEST: Mark Levinson Nº 5802
A te na papierze wyglądają imponująco. Łączność wysokiej rozdzielczości oparta o Bluetooth 5.1 z systemami LDAC, AAC i aptX, trzypoziomowy system ANC, system "świadomości sytuacyjnej" wyłapujący określone dźwięki z otoczenia, czas odtwarzania do 30 godzin przy włączonym ANC oraz do 34 godzin bez niego, do 6 godzin odtwarzania muzyki po 15 minutach ładowania sprzętu oraz możliwość odtwarzania muzyki do 20 metrów od źródła dźwięku. Bardzo miłym zaskoczeniem jest zawartość etui, na którą składają się 1,25-m kabel USB-C-USB-C do ładowania sprzętu, kable USB-C-3,5 mm o długościach 1,25 i 4 m, przejściówka z małego na dużego jacka, przejściówka z USB-C na USB-A, adapter samolotowy oraz wisienka na torcie - ściereczka z mikrofibry, mogąca posłużyć nam do czyszczenia słuchawek. Ilość okablowania dołączonego do sprzętu jest imponująca. Miałem do czynienia z kilkunastoma modelami słuchawek i żadne z nich nie były tak bogato wyposażone. Z jednej strony jest to bardzo miłe, z drugiej jednak daje do myślenia. Ale o tym później. Gumowane etui jest bardzo sztywne zatem dobrze powinno chronić jego zawartość nawet przy upadku z wysokości. Jego dodatkowym plusem jest zabezpieczenie zamka, dzięki czemu można je uznać za wodoodporne. Z pewnością uchroni sprzęt w przypadku zachlapania. Ze względu na niewielką przerwę pomiędzy dwoma suwakami nie mówiłbym tutaj jednak o całkowitej szczelności i bezpieczeństwie sprzętu w przypadku zanurzenia etui w wodzie.
Przejdźmy zatem do samych słuchawek. Te wykonane są bardzo precyzyjnie. Sprężysty pałąk został obszyty skórą. Od wewnętrznej strony umieszczono bardzo miękką i elastyczną pianką. W środku pałąka skrywają się metalowe ramiona regulujące jego rozmiar. Dobrze, że nie zapomniano o prowadnicach na kable. Takie rozwiązanie chroni je przed przypadkowym uszkodzeniem. Na końcu ramion znajdują się zawiasy dające możliwość przekręcenia muszli o nieco ponad 90 stopni. Muszla podtrzymywana jest na dwóch ramionach dających możliwość regulacji ułożenia o około 20-25 stopni. Nie jest to wiele, ale przy elastycznym pałąku spokojnie wystarcza. Same muszle są stosunkowo masywne i mimo kilku elementów metalowych składają się w głównej mierze z plastiku, częściowo połyskującego (i pewnie głównie dla niego dedykowana jest ściereczka z mikrofibry) od zewnątrz i matowego w okolicy przycisków, mikrofonów i gniazda USB-C. Jeśli chodzi o przyciski, producent podszedł do tematu wyjątkowo ascetycznie. Na lewej muszli umieszczono dwa przyciski - jeden jest odpowiedzialny za ANC, drugi to włącznik połączony z funkcją parowania urządzenia. Prawa muszla zawiera jeden trzyczęściowy przycisk odpowiedzialny za zmianę głośności oraz pauzę i odbieranie połączeń. Umieszczono tu także jedyne gniazdo dostępne w opisywanych słuchawkach - wejście USB-C, którym zarówno je naładujemy, jak i podłączymy na przykład do laptopa. Niezwykle spodobały mi się poduszki, które można zdemontować i wymienić na nowe, gdy będzie na nich widać mocne ślady zużycia. Sposób połączenia padów z muszlami za pomocą kilku plastikowych zatrzasków nie budzi zaufania, ale ostatecznie nie jest to coś, z czego korzysta się każdego dnia. Jeśli chodzi o warstwę wizualną modelu Nº 5909, to właściwie wszystko. Zostały one wykonane bardzo starannie i precyzyjnie, jednak czy dają poczucie obcowania z hi-endowym, luksusowym sprzętem za 4999 zł? Nie wydaje mi się. Gdybym nie znał ich ceny, na podstawie krótkich oględzin nie podałbym takiej kwoty.
Słuchawki dotarły do mnie w pełni naładowane, w związku z czym od razu mogłem przystąpić do ich testowania. Z racji niewielkiej ilości przycisków na obudowie sprzęt udało mi się obsłużyć bez użycia instrukcji. Parowanie ze źródłem jest banalne i zajmuje dosłownie kilka sekund. Producent chwali się tu wyjątkowo mocnym połączeniem i zasięgiem sięgającym do 20 metrów. Faktycznie, na otwartej przestrzeni muzyka nadal odtwarzana jest nawet z odległości kilkunastu metrów, jednak w domu Nº 5909 niejednokrotnie przegrały z wielką płytą, gdzie zakłócenia pojawiały się już przy przechodzeniu sygnału przez dwie ściany. Nie traktowałbym tego jako zarzut, ale raczej ciekawostkę. Na co dzień telefon trzymamy przecież przy sobie, zatem nie powinniśmy mieć żadnych problemów z łącznością.
Mark Levinson zadbał oczywiście o aplikację na urządzenia mobilne. Tak jak w przypadku wielu innych producentów, jej użyteczność można uznać za dyskusyjną. Z jej poziomu możemy ustawić tryb ANC/Awareness (co możliwe jest także za pomocą przycisku na obudowie). Różnica jest taka, że z poziomu aplikacji możemy ustawić tryb obu rozwiązań (ANC: niski, wysoki, adaptacyjny; Awareness: voice pass, ambient). Gdybyśmy nie chcieli eksperymentować z ustawieniami, w aplikacji wystarczy nam prosta konfiguracja. Poza tym możemy tu jeszcze zmienić poziom niskich tonów (neutralny, rozszerzony, przygaszony) oraz autopauzę po zdjęciu słuchawek i czas wyłączenia w przypadku braku aktywności. W zasadzie mamy tu wszystkie niezbędne funkcje, ale po jednorazowej konfiguracji poziomów ANC/Awareness i ustawieniu automatycznego wyłączania/pauzowania po zdjęciu z głowy aplikacja będzie nam raczej niepotrzebna. Wykorzystamy ją w przypadku aktualizacji oprogramowania i to tyle. Trochę brakuje mi tu bardziej rozbudowanego korektora dźwięku, bo trzystopniowe ustawienie basu uznaję raczej za protezę niż rozwiązanie, które zadowoli każdego.
Muszle tłumią hałas z zewnątrz bardzo dobrze. Na tyle, że w normalnym otoczeniu przy głośniejszym słuchaniu muzyki nie jest potrzebne włączanie trybu ANC. Bardzo fajnie prezentuje się system Awareness, pozwalający wyłapywać głosy oraz sygnały alarmowe z otoczenia. Dzięki niemu usłyszymy przejeżdżające na sygnale auto lub konduktora proszącego nas o bilet.Sprzęt miałem udostępniony na kilkanaście dni i w tym czasie spędziłem z nim kilkadziesiąt godzin. To wystarczający czas na wiele spostrzeżeń. Pierwsze, które samo nasuwa się już po kilku godzinach, dotyczy gabarytów Nº 5909. Słuchawki są duże i mają głębokie muszle. W normalnych warunkach nie sprawia to żadnego problemu. Ten pojawia się dopiero w momencie, gdy pada deszcz i chcemy założyć kaptur. Wtedy może zrobić się ciasno. Nº 5909 ważą 340 gramów. Na co dzień korzystam ze słuchawek Bang & Olufsen Beoplay HX, które są o 55 gramów lżejsze. Przy tak niewielkiej masie obu modeli może się to wydawać śmieszne, ale uwierzcie - tę różnicę czuć. Wpływ na to ma z pewnością również bardzo sprężysty i mocno spięty pałąk w Nº 5909. Moje Beoplaye HX swój ciężar opierają na pałąku, dlatego muszle stosunkowo delikatnie przylegają do głowy i uszu. Mimo tej delikatności i tak dobrze się trzymają i nawet przy gwałtownych ruchach nie mam obaw, że spadną mi z głowy. Nº 5909 również opierają część swojej masy na pałąku, ale do tego wyraźnie dociskają muszle do głowy. Z jednej strony zastosowano tu bardzo miękkie poduszki i dzięki temu mamy doskonałe wygłuszenie, jednak z drugiej po kilkudziesięciu minutach słuchania za każdym razem zaczynałem odczuwać dyskomfort i ucisk, który sprawiał, że musiałem zrobić sobie dłuższą przerwę. Próbowałem eksperymentować z różnymi długościami ramion i różnym ułożeniem pałąka na głowie. Niestety bezskutecznie. Dyskomfort pojawiał się za każdym razem. Może mam za dużą głowę? Kolejna sprawa to grzanie w uszy. Tutaj przełomu nie ma. Przy aktywności fizycznej lub wyższej temperaturze Nº 5909 zachowują się tak jak cała konkurencja, sprawiając, że skóra szybko się poci. Niewątpliwym plusem jest to, że w muszli jest sporo miejsca na ucho, dzięki czemu okres, po którym zaczyna się robić gorąco, trochę się wydłuża. Mimo to miło byłoby w końcu zobaczyć słuchawki, w których system ANC jest tak skuteczny, że poprawa wentylacji uszu, na przykład poprzez zastosowanie bardziej przewiewnych padów, stanie się możliwa.
Powróćmy na chwilę do wygłuszenia. Muszle tłumią hałas z zewnątrz bardzo dobrze. Na tyle, że w normalnym otoczeniu przy głośniejszym słuchaniu muzyki nie jest potrzebne włączanie trybu ANC. Bardzo fajnie prezentuje się system Awareness, pozwalający wyłapywać głosy oraz sygnały alarmowe z otoczenia. Dzięki niemu usłyszymy przejeżdżające na sygnale auto lub konduktora proszącego nas o bilet. Nie jest to z pewnością niezbędna funkcja, ale w miejskich warunkach może się przydać. Podczas okresu testowego miałem okazję przeprowadzić kilka rozmów telefonicznych, które przebiegły bez zakłóceń. Co ważne, mikrofony na tyle dobrze zbierały mój głos, że osoba będąca po drugiej stronie nie miała problemu z komunikacją. Podobna sytuacja miała miejsce w przypadku wideokonferencji, ale to w dzisiejszych czasach raczej standard, a nie pozytywnie zaskakujący "ficzer". Z punktu widzenia użytkownika o wiele ważniejsza jest kwestia kabli. No bo po co niby do słuchawek bezprzewodowych dołączono ich aż tyle? Przejściówka na wtyk 6,3 mm też daje do myślenia (w końcu takie wyjście spotyka się raczej w urządzeniach do użytku domowego - wzmacniaczach, odtwarzaczach czy przetwornikach), ale szczególnie ciekawy jest wyjątkowo długi przewód USB-C. Po co otrzymujemy tego aż tyle? Odpowiedź dla niektórych jest już oczywista, ale jeśli nie wiecie, o co może chodzić, zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią testu.
Brzmienie
W przypadku testu słuchawek mam swój rytuał - procedurę, zgodnie z którą przygodę ze sprzętem rozpoczynam od połączenia bezprzewodowego i standardowym streamingiem ze Spotify. Później do gry wchodzi bezstratny streaming z TIDAL-a, następnie wybieram jakość Master, a na samym końcu, o ile oczywiście producent przewiduje taką możliwość, podłączam nauszniki do laptopa za pomocą kabla i słucham najlepszych plików, jakimi dysponuję. W przypadku Nº 5909 pierwsze dwa warianty absolutnie mnie nie powaliły. W zasadzie nie ma się tu do czego przyczepić, ale nie było też "efektu wow". Podobne wrażenia towarzyszyły mi chociażby podczas testowania słuchawek Bowers & Wilkins PX7 Carbon Edition. Różnica jest taka, że są one trzykrotnie tańsze od opisywanego modelu. Światełko w tunelu pojawiło się przy jakości Master, gdzie zrobiło się ciekawiej. Jednak naprawdę interesująco nauszniki Marka Levinsona zaczęły grać dopiero z laptopem. I tu dochodzimy do sedna, które pojawiło się już na samym początku tej zabawy - w etui. Mnogość kabli dołączonych do słuchawek to nie przypadek, tylko wyraźna sugestia producenta, że to właśnie w tej formie powinniśmy z nich korzystać, a połączenie bezprzewodowe powinno być dla nas jedynie wyjściem awaryjnym.
TEST: JBL Club One
Nº 5909 podłączone kablem USB-C do laptopa we współpracy z plikami wysokiej rozdzielczości lub nagraniami Master z TIDAL-a pokazują swoje prawdziwe oblicze, ujawniając potencjał prawdziwie hi-endowych słuchawek - uwaga - przewodowych. Słuchanie jakiegokolwiek gatunku muzycznego w takiej jakości jest niesamowitą przyjemnością. Czystość dźwięku, jego detaliczność i barwa po prostu zachwycają. W wielu utworach udało mi się wyłapać smaczki, które do tej pory gdzieś mi umykały. Moment dostarczenia słuchawek Marka Levinsona zbiegła się z nagłą śmiercią innego znanego Marka, Lanegana, w związku z czym duża część odsłuchu opierała się na twórczości tego właśnie artysty, począwszy od jego grunge'owych korzeni przez granie rockowe i elektroniczne po popowe płyty nagrane z Isobel Campbell. Nº 5909 doskonale poradziły sobie z każdą odsłoną Marka Lanegana, oferując dźwięk ciepły, wyjątkowo dynamiczny, zachęcający do słuchania. Przy z grubsza zachowanej równowadze tonalnej nic nie ginie, tylko tworzy świetnie współgrającą harmonię. Doskonale komponuje się z nią charakterystyczny głos wokalisty.
Ciekawym doświadczeniem było przesłuchanie znienawidzonego przez większość słuchaczy albumu "St. Anger" Metalliki. Nawet tutaj, przy tragicznej produkcji, udało się wyłapać sporo detali, których do tej pory nigdy nie słyszałem. Sprawiły one, że jeszcze mocniej utwierdziłem się w przekonaniu, że album ten oferuje słuchaczowi zdecydowanie więcej niż się wydaje, a negatywne oceny są trochę krzywdzące. Studyjna jakość pokazuje również prawdziwe oblicze "Death Magnetic", który brzmi zdecydowanie lepiej niż w ostatecznej wersji, która powędrowała na płyty CD. Wyznacznikiem świetnej produkcji nagrania jest dla mnie w ostatnich latach "Fear Inoculum" Toola. Amerykanie na swoim najnowszym krążku brzmią wybornie. Praktycznie każdy instrument słychać tak klarownie, że można się skupić tylko na nim, oddzielając całą resztę niewidzialną kreską. Nie przeszkadza to w tym, aby w odpowiednich momentach gitary wgniatały słuchacza w fotel potęgą swojego brzmienia. Skoro jesteśmy przy świetnych realizacjach, warto wspomnieć o kilku ostatnich albumach Marka Knopflera. W przypadku chociażby "Privateering" można mieć wrażenie, że słuchamy tego utworu na żywo w czasie nagrywania. Piękna sprawa. Uczucie to może towarzyszyć słuchaczowi nie tylko w tym utworze, ale praktycznie w każdym delikatniejszym kawałku utrzymanym w akustycznej stylistyce. Wtedy Mark przestaje być gwiazdą i staje się kimś bliskim, kto siedzi obok nas i snuje swoje muzyczne opowieści. Takie wrażenie towarzyszy mi bardzo często, gdy słucham jego płyt, jednak nigdy nie było tak mocne i wyraźne jak podczas testu słuchawek Marka Levinsona.
Nº 5909 podłączone kablem USB-C do laptopa we współpracy z plikami wysokiej rozdzielczości lub nagraniami Master z TIDAL-a pokazują swoje prawdziwe oblicze, ujawniając potencjał prawdziwie hi-endowych słuchawek - uwaga - przewodowych. Słuchanie jakiegokolwiek gatunku muzycznego w takiej jakości jest niesamowitą przyjemnością.Konieczność sprawdzenia innych gatunków była idealną okazją, by odświeżyć sobie dyskografię Kosheen. Nº 5909 również i tutaj pozytywnie mnie zaskoczyły, kreując dźwięk wyjątkowo żywy i dynamiczny. Można zatem uznać, że ten model bez problemu poradzi sobie z elektroniką, d'n'b czy trip-hopem. Potwierdzeniem tego stwierdzenia może być fakt, iż równie dobrze w czasie słuchania wypadły również nagrania The Prodigy, Chemical Brothers i Massive Attack. Co ciekawe – mówimy tu o nagraniach w jakości bezstratnej, ale nie Masters. Na deser pozostawiłem sobie ciężkie granie. Wielkimi krokami zbliża się premiera długo oczekiwanego albumu szwedzkiej legendy djentu, Meshuggah. TIDAL udostępnia albumy tego zespołu w jakości studyjnej. Nagrania z lat dziewięćdziesiątych mimo krystalicznego brzmienia jakoś mnie nie powaliły. Ale tutaj wina leży po stronie produkcji z tamtego czasu. Natomiast wszystkie płyty nagrane w tym stuleciu można uznać za odpowiednio dociążone. Brzmienie i klimat wręcz przytłaczają. Właśnie tego od takiej muzyki oczekuję i tego brakowało mi w wielu słuchawkach, z którymi miałem do czynienia. Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku równie inwazyjnego grania, jakie prezentują chociażby Napalm Death, Converge czy Dillinger Escape Plan. Ciekawostką był mój ulubiony stoner. "Welcome To Sky Valley" Kyussa bez żadnej korekty brzmi tutaj tak, jak powinien. Ściany przesterowanych gitar tworzą niewiarygodny klimat. Podobna sytuacja miała miejsce w momencie, gdy na warsztat trafiły wydawnictwa Wo Fat, Greenleaf, Kadavar czy Red Scalp. Za osobną kategorię mógłbym uznać albumy sprzed kilkudziesięciu lat. Queen, Black Sabbath czy The Doors momentami brzmiały tu zupełnie inaczej, niż je zapamiętałem. Wychodzi na to, że z naprawdę świetnymi słuchawkami każdy album można odkryć na nowo, a nie mam wątpliwości, że Nº 5909 właśnie takie są.
Budowa i parametry
Mark Levinson Nº 5909 to zamknięte słuchawki wokółuszne z certyfikatem Hi-Res Audio, adaptacyjnym systemem aktywnej redukcji hałasu i łącznością bezprzewodową. Na pokładzie znajdziemy wiele nowoczesnych rozwiązań, takich jak Bluetooth 5.1 z obsługą LDAC, AAC i aptX Adaptive, układ czterech mikrofonów z funkcją Smart Wind Adaption zapewniającą krystalicznie czyste rozmowy telefoniczne, system aktywnej redukcji hałasu z trzema trybami zapewniającymi doskonałą izolację dźwięku oraz tryb Ambient Aware zapewniający świadomość sytuacyjną, czyli przepuszczanie dźwięków z zewnątrz. Producent twierdzi, ze jego inżynierowie zaprojektowali Nº 5909, aby zapewnić referencyjną jakość dźwięku, dzięki 40-milimetrowym przetwornikom z powłoką berylową. Ich profil dźwiękowy został dostrojony do Harman Curve - krzywej odpowiedzi akustycznej, która osiągnęła najwyższą subiektywną ocenę w testach odsłuchowych. Słuchawki Nº 5909 zapewniają do 34 godzin odtwarzania z wyłączoną funkcją ANC lub do 30 godzin z włączoną funkcją ANC, a także do 6 godzin odtwarzania po 15-minutowym szybkim ładowaniu. Daje to możliwość głębokiego zanurzenia się w muzyce i odcięcia się od hałasu podczas podróży. W twardym etui podróżnym można dyskretnie przechowywać kompletny zestaw przewodów i akcesoriów, w tym przewody do ładowania i adapter audio do samolotu. Tryby pracy słuchawek można kontrolować i dostosowywać ich ustawienia za pomocą aplikacji Mark Levinson Headphones na urządzeniach z systemem iOS oraz Android. Opisywany model dostępny jest w trzech wersjach kolorystycznych, z muszlami w kolorze czarnym, szarym lub czerwonym.
Werdykt
Audiofilska elektronika Marka Levinsona nigdy nie była tania, więc i Nº 5909 nie są słuchawkami na każdą kieszeń. W porównaniu ze standardowymi bezprzewodowymi nausznikami, nawet takimi jak Bowers & Wilkins PX7 Carbon Edition czy Bang & Olufsen Beoplay HX, są drogie, natomiast jeżeli zestawimy je z hi-endowymi modelami przewodowymi albo flagowymi smartfonami - nie aż tak bardzo. Pozostaje zatem pytanie, czy są warte swojej ceny. I tu wszystko zależy od tego, w jakiej formie, a raczej w jakim trybie zamierzamy ich używać. Jeśli miałyby być typowym sprzętem mobilnym i służyć do pracy z telefonem, odtwarzając muzykę w stratnym formacie, to moim zdaniem ich zakup nie ma najmniejszego sensu. Za jedną trzecią ich ceny możemy dostać słuchawki, które dostarczą nam podobnych doświadczeń, więc w tej kategorii sprawa jest prosta. Jeżeli jednak chcielibyśmy, aby takie słuchawki mogły jednocześnie służyć nam w domu lub w pracy, podłączone kablem do stacjonarnego sprzętu hi-fi lub komputera, ciesząc nas brzmieniem plików wysokiej rozdzielczości lub najlepszego dostępnego streamingu, naprawdę warto przemyśleć ten zakup. W takiej konwencji Nº 5909 sprawdzają się świetnie i dostarczą słuchaczowi mnóstwo frajdy. Nawet finansowo jest to do obronienia, bo jeśli zamiast nauszników Marka Levinsona mielibyśmy kupić słuchawki bezprzewodowe za 2000 zł i drugie, tym razem przewodowe, za 3000 zł, to na jedno wychodzi. Niestety miłe doznania trzeba co kilkadziesiąt minut przerywać ze względu na dyskomfort wynikający z ucisku muszli na czaszkę. Osoby mające dużą głowę powinny przymierzyć Nº 5909 przed zakupem i sprawdzić, jak będą czuły się z nimi po dłuższym czasie. Dla mnie, poza ceną, jest to w zasadzie jedyna wada opisywanego modelu.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, zamknięte, wokółuszne, bezprzewodowe
Zastosowane przetworniki: 40 mm
Technologie: ANC, Ambient Aware
Łączność: Bluetooth 5.1 z LDAC, AAC i aptX Adaptive
Impedancja: 32 Ω
Skuteczność: 97 dB
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 40 kHz (tryb pasywny)
Maksymalna moc wejściowa (tryb pasywny): 100 mW
Czas pracy: do 34 godzin bez ANC, do 30 godzin z ANC
Masa: 340 g
Cena: 4999 zł
Konfiguracja
Audiolab 6000A Play, Samsung Galaxy S20+, Dell Inspiron 5000, Yamaha PianoCraft CRX-E300.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
-
-
Piotr
Jeśli chodzi o słuchawki stricte bezprzewodowe Bluetooth, to warto na razie wstrzymać się z zakupem, ponieważ w najnowszym chipie Snapdragona zaimplementowano nowy kodek umożliwiający przesyłanie za pomocą Bluetooth prawdziwego bezstratnego 16/41kHz. Teraz to tylko kwestia wyprodukowania nowych słuchawek wspierającego ten kodek. W tym roku mają być już dostępne.
0 Lubię
Komentarze (2)