Krell KST-100
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Adam Kiljańczyk
Każdemu miłośnikowi sprzętu vintage rozglądającemu się za porządną końcówką mocy, prędzej czy później wpadnie w oko jakiś Krell. Dlatego właśnie w dzisiejszym teście pojawi się jeden z reprezentantów tej marki. Na wstępie należy zaznaczyć, że KST-100 to nie typowy vintage. Z całą pewnością nim się stanie, ale dopiero za dekadę lub dwie. Określenie go youngtimerem będzie trafniejsze, gdyż produkcja tego modelu przypada na lata 90. Był to okres, kiedy hi-end zaczął wielkimi krokami wchodzić do naszego kraju. Wtedy też oficjalnie pokazały się w Polsce takie marki jak Accuphase, Gryphon, Mark Levinson, McIntosh, Sonic Frontiers czy Pass Labs. Pośród tych znakomitych marek od zawsze było miejsce dla Krella. Był niczym amerykański krążownik szos z ośmioma cylindrami pod maską. Krell to prawdziwa legenda.
Siedziba firmy mieści się w Orange w stanie Connecticut. Założona w 1980 roku przez Daniela i Rondiego D'Agostino, konsekwentnie zdobyła najwyższe recenzje i pochwały od najbardziej doświadczonych i wymagających redaktorów i dziennikarzy tego światka. Prawdopodobnie niewiele jest w branży audio firm mogących pochwalić się tak bogatą historią. Każdy kolejny rok działalności firmy przynosił kolejne innowacje w zakresie projektowania i udoskonalania urządzeń. Przez dekady Krell był jednym z najbardziej znanych i najbardziej szanowanych producentów sprzętu klasy hi-end. Od czasu wprowadzenia do sprzedaży pierwszego swojego urządzenia - wzmacniacza mocy KSA-100 - marka Krell jest synonimem bezkompromisowego podejścia do tematu wzmacniaczy mocy. Patrząc na budowę oraz specyfikację techniczną , KSA-100 nawet dziś robi wrażenie. Model ten znajduje się na liście wzmacniaczy wszech czasów według magazynu The Absolute Sound. Posiadanie takiego wzmacniacza dla polskiego melomana, szczególnie w trudnych latach osiemdziesiątych, było marzeniem ściętej głowy. 100 watów w czystej klasie A było czystym szaleństwem, całkowitą niemożebnością. Należy także wspomnieć o tym, że za projektem tego, jak i wielu innych urządzeń Krella stał Dan D'Agostino. Dziś jest to jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk wśród konstruktorów wzmacniaczy z najwyższej półki. D'Agostino, Levinson, Carver czy Pass to niezaprzeczalnie pierwsza liga. A jeżeli ceny wzmacniaczy Krella wydają się komuś wysokie, proponuję zajrzeć do katalogu własnej firmy Dana D'Agostino.
Klasyczna "setka" powstała na początku lat 80. Ostatnie wersje opuściły fabrykę u schyłku lat dziewięćdziesiątych i nosiły oznaczenie KSA-100S. Z biegiem lat wprowadzono szereg zmian i modyfikacji względem swojego protoplasty. Wielbiciele marki snują jednak tezę, że to właśnie pierwsza wersja tego modelu była tą najlepszą. W międzyczasie, pomiędzy ewolucjami serii KSA, a wprowadzeniem linii KAV powstał model KST-100. Była to "ekonomiczna wersja" serii KSA. KST dysponował o połowę mniejszą mocą oddawaną w klasie A. Po przekroczeniu 50 W przechodził w klasę AB i oddawał okrągłe 100 W przy 8 omach. Trudno tu mówić o "tylko 50 W" - jest to wynik, którego nie powstydził by się niejeden współcześnie produkowany wzmacniacz. Należy również mieć na uwadze to, że w warunkach domowych rzadko przekraczamy uczciwe 20-30 W. Konstrukcja KST jest bardzo bliska serii KSA. Chyba więcej je łączy niż dzieli. W ofercie amerykańskiej firmy, poza wzmacniaczami znajdowały się bardzo cenione odtwarzacze płyt CD, aktywne zwrotnice (crossovery) oraz kolumny głośnikowe o oznaczeniu LAT wykonane ze stopu aluminium oraz te bardziej klasyczne z serii Resolution.
Wygląd i funkcjonalność
Patrząc na ten wzmacniacz trudno pozostać obojętnym. W tym przypadku obowiązuje tylko jedna zasada - kochaj albo rzuć. Przy KST-100 nie ma co liczyć na wyzywające detale, które mogą przykuć uwagę od pierwszego spojrzenia. To brutalna bestia. Po obu stronach urządzenia znajdują się potężne aluminiowe radiatory z ostrymi krawędziami. Będzie zatem bardzo bolało, gdy się o niego przypadkiem potkniemy. Jeżeli zachcemy mu oddać, to zaboli jeszcze bardziej. Krell pozostanie niewzruszony, w końcu to 30 kg metalu.
Jeśli chodzi o wygląd i funkcjonalność, w przypadku końcówek mocy zwykle nie ma zbyt wiele do opisywania i Krell nie jest tutaj żadnym wyjątkiem. To po prostu wielki, metalowy kloc z włącznikiem na przedniej ściance i garstką potrzebnych gniazd na zapleczu. Stalowa górna pokrywa nie jest jednolita, ale posiada otwory poprawiające oddawanie ciepła z wnętrza urządzenia. Nie wytężając wzroku będziemy mogli dostrzec przez nie sporą ilość tranzystorów mocy. Panel frontowy wykonany jest z grubego aluminium w nietypowym, szarym kolorze. Uchwyty, które znajdują się zarówno z przodu, jak i z tyłu wzmacniacza, nie pełnią w tym przypadku jedynie funkcji ozdobnej. Zapewniam, że docenimy ich obecność, gdy przyjdzie nam przetransportować ten piecyk.
Terminale głośnikowe akceptują zarówno widełki jak i banany. Jak na dzisiejsze standardy, nie wyglądają zbyt ekskluzywnie, ale za to idealnie pasują do utylitarnej czy wręcz militarnej stylistyki amerykańskiej końcówki. Osoby, które lubią eksperymenty z kablami głośnikowymi może drażnić wąski rozstaw pomiędzy plusem a minusem. W przypadku stosowania widełek trzeba zachować wyjątkową ostrożność - łatwo o przypadkowe zwarcie kabli. Poza tym z tyłu mamy tylko wejście analogowe w dwóch standardach (RCA i XLR) oraz trójbolcowe gniazdko sieciowe IEC.
Brzmienie
Jak brzmi ten kawałek historii ? Otóż aby wykorzystać sto procent możliwości Krella, obowiązkowo musimy podłączyć do niego symetryczny przedwzmacniacz i takie samo źródło. Wszystko to za pośrednictwem kabli XLR. Teoretycznie dedykowanym przedwzmacniaczem dla KST jest model KSL. Nic się jednak nie stanie, jeżeli wykorzystamy preamp z z serii KRC lub nawet urządzenie innej firmy. Bardzo ciekawym połączeniem może okazać się konfiguracja z preampami takich firm, jak Mark Levinson, Audio Research czy Balanced Audio Technology. Sprawdzałem nawet, czy nie dojdzie do wybuchu, gdy podłączę wzmacniacz klasycznymi kablami RCA. Nic się nie stało, eksplozji brak. W końcu i takie przyłącza znalazły na tylnej ściance.
Z bardzo dobrym przedwzmacniaczem bez wyjść zbalansowanych KST-100 i tak zabrzmi prawidłowo albo bardzo dobrze. Należy jednak pamiętać o tym, jak niezwykle istotną rolę odgrywa przedwzmacniacz w systemie stereo. Zdaniem wielu audiofilów to właśnie on jest odpowiedzialny za efekt końcowy. Przedwzmacniacz nierzadko odpowiada za dynamikę, detaliczność czy szlachetność brzmienia. Jeżeli więc myślicie, że regulowane wyjście w źródle załatwi sprawę, możecie się przeliczyć. Nie tylko w przypadku jednego, konkretnego urządzenia. Dotyczy to każdego wzmacniacza mocy. Jeżeli jednak mamy to szczęście i posiadamy przyzwoity przedwzmacniacz, to sukces jest bliski. Dodam jeszcze, że KST-100 przed poważniejszym graniem musi się nagrzać. Potrzebne będzie na to około 20-30 minut. Po tym czasie radiatory stają się wyczuwalnie ciepłe i dopiero można słuchać na poważnie.
Najmocniejszą stroną opisywanego wzmacniacza jest potężny, niski bas. Tego nie da się nie zauważyć. KST-100 potrafi zejść naprawdę nisko zachowując przy tym odpowiednią kontrolę. Może się nawet zdarzyć, że przetrzemy oczy ze zdumienia. To nasze kolumny potrafią tak dmuchnąć?! Środek pasma zachowuje praktycznie idealną proporcję pomiędzy niskimi i wysokimi tonami. Jest gładki i równy. Krell jest dość czuły na okablowanie, z naciskiem na te doprowadzające sygnał do kolumn. Posrebrzane lub srebrne kable mogą wprowadzić niekorzystne zamieszanie, szczególnie w górnych rejestrach. Jeżeli zaś chodzi o XLR-y, panuje tu pełna swoboda.
Dużą frajdę sprawiają sesje z muzyką elektroniczną - Massive Attack, Jean Michel Jarre czy Depeche Mode. Krell zdaje się być stworzony do tego gatunku. Nie ma tu nadmiaru detaliczności, więc mocniejszych utworów można słuchać przez wiele godzin. Niskie tony trzymane są w ryzach nawet na takim materiale, jak Slipknot czy Rammstein. Audiofilski szlagier Patricii Barber - "Cafe Blue" - oczaruje głębokim, nasyconym i gęstym brzmieniem. Szybkość i transparentność KST-100 będzie raczej zasługą przedwzmacniacza. Jeżeli on zawiedzie, to nie ma co oczekiwać, że końcówka w cudowny sposób to nadrobi. Jakiś czas temu miałem możliwość konfrontacji opisywanego modelu z młodszym bratem z serii KAV. To zupełnie inna szkoła grania. KAV stawia na szybkość i klarowność, a KST na rytmiczność i muzykalność. Jeżeli usilnie miałbym szukać w obu wzmacniaczach cech lampowości, to z całą pewnością odnalazłbym ją w KST-100. KAV znakomicie odnajdzie się z kolumnami, które są na bakier z szybkością i łatwo podaną dynamiką. Chociaż nigdy nie miałem możliwości sprawdzenia takiej konfiguracji, podejrzewam że wybornym połączeniem może okazać się połączenie Krella KST-100 z Focalami z serii Utopia. To może być pełna synergia.
KST-100 mimo, że nie należy do najdroższych i najbardziej elitarnych modeli amerykańskiej firmy, potrafi sprawić sporo radości. Ulubionych nagrań możemy słuchać przez wiele godzin i nie odczujemy przy tym żadnego zmęczenia czy dyskomfortu. Jeżeli uda nam się nabyć egzemplarz w dobrym stanie, z całą pewności na tym nie stracimy. Dodatkowo w sezonie grzewczym będziemy mogli przykręcić termostat, chociaż nie wiem czy będzie to miało jakiejkolwiek pokrycie w postaci oszczędności. Dzisiejszy Krell ma niestety niewiele wspólnego z tym sprzed lat. Dan D'Agostino już nie projektuje urządzeń tej marki. Założył własną, niezależną firmę pod swoim nazwiskiem. Zdaje się, że współczesne konstrukcje nie wytrzymują konfrontacji z konkurencją, a ceny zmieniły orbitę na jeszcze dalszą. Wcale się nie zdziwię jeśli ceny modeli sprzed wielu lat zaczną rosnąć z roku na rok. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się z klasycznymi kolumnami JBL czy Tannoya, nie wspominając już o lampach NOS czy gramofonach Thorensa...
Budowa i parametry
Krell KST-100 to potężna, tranzystorowa końcówka mocy. Dużą wydajność prądową wzmacniacza gwarantuje 10 par kapeluszowych tranzystorów dostarczonych przez Motorolę. Ogromny transformator toroidalny został ukryty w dolej części obudowy. Warto zwrócić uwagę na to, że KST-100 przeszedł kilka konstrukcyjnych modyfikacji pomiędzy egzemplarzami z początku i końca produkcji. Szukając możliwie świeżego egzemplarza, musimy zabawić się w grę "znajdź różnicę". Najlepsza, a zarazem ostatnia seria wzmacniaczy miała dwukrotnie zwiększoną pojemność kondensatorów w zasilaczu oraz inaczej rozplanowany montaż elementów na głównej płytce. Poszczególne wersje można rozpoznać po firmowym logo, które w nowszej wersji zostało przykręcone na eleganckiej tabliczce sześcioma śrubami, innym włączniku (nie czerwonym) oraz kolorze. Nowsza wersja miała przedni panel w kolorze szarym, który zobaczymy także w przedwzmacniaczach z serii KRC oraz urządzeniach z serii KAV. Egzemplarz widoczny na zdjęciach jest zatem jednym z ostatnich, jakie zostały wyprodukowane. Poczynione modyfikacje bardzo korzystnie wpłynęły przede wszystkim na dynamikę oraz szybkość basu. Dźwięk zyskał lepszą przejrzystość i stał się bardziej konturowy. Co ciekawe, KST-100 może pracować jako monoblok. Gdyby zatem zabrakło nam prądu, możemy uderzyć z podwójną siłą. KST-100 legitymuje się mocą 100 W przy 8 Ω i aż 800 W przy obciążeniu 1 Ω! Firmy takie, jak Krell raczej nie oszukują. Zapewne niewielu producentów wzmacniaczy może pochwalić się stabilną pracą swoich urządzeń przy dużych spadkach oporności kolumn. Amerykanie jednak lubią ten sport. Wystarczy spojrzeć na przebieg impedancji klasycznych konstrukcji Infiniti czy Thiela, aby zrozumieć po co wzmacniacz musi być odpowiednio wydajny.
Konfiguracja
Dynaudio Special 25, Vandersteen 3A Signature, JBL 4319, Krell KRC-3, Perreaux SM2, Counterpoint SA-2000, Bryston BP-26 + MPS2, Bryston BDA-1 + BDP-1, Soul Note SD300, Technics SP-25 (ramię EPA500 + Shure V15), Wadia 860, XLO Signature, Oyaide Tunami + Tunami Terzo v2, DNM Resolution, Ortofon Reference SPK-200, Furutech ETP-80E + FP-314Ag.
Werdykt
Sprzęt audio sprzed lat jest moim konikiem. Posiadam go dużo więcej o czym zapewne jeszcze się przekonacie. Kto mnie zna, ten wie że trzymałem wzmacniacze nawet w kuchennej szafce, ale w pewnym momencie konstrukcja mebla się poddała. To podobno rodzinne. Trudno jest krytycznie oceniać przedmioty ze swojej kolekcji. Zawsze mamy do nich pewien sentyment i chcemy postawić je w jak najlepszym świetle. W przypadku KST-100 nie jest inaczej. Nie jest to wzmacniacz idealny, bo taki chyba nie istnieje. Jest jednak na tyle dobry, że przez długi czas nawet mi nie przyszło do głowy, żeby odstawić go do lamusa. Ma power, można na nim słuchać praktycznie wszystkiego, a do tego cieszy oko - szczególnie jeśli traficie na egzemplarz w dobrym stanie. Porównanie KST-100 do idealnie ugotowanego jajka może być zabawne, ale prawdziwe - taki właśnie jest.
Dane techniczne
Moc: 100 W/8 Ω, 200 W/4 Ω, 400 W/2 Ω, 800 W/1 Ω
Wejścia analogowe: RCA, XLR
Stosunek sygnał/szum: 105 dB
Wzmocnienie: 26 dB
Rezystancja wejściowa: 47 kΩ
Czułość wejścia: 1,5 V
Napięcie wyjściowe: 80 V
Wymiary (W/S/G): 18/45/38 cm
Masa: 30 kg
Cena: 3650 dolarów (cena oryginalna), 6449 zł (średnia cena obecnie)
Sprzęt do testu dostarczył salon Audiopunkt.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
-
Marcin
Witam, mam identyczny wzmacniacz i jestem z niego równie zadowolony. Trudno znaleźć do niego dokumentację serwisową i info o zalecanym biasie. Ja "latam" obecnie na 80 mV i jest to dobry kompromis ale intryguje mnie oryginalna wartość producenta. Na trzecim od końca zdjęciu widać na radiatorze zapisane ale nieczytelne parametry bias i temp. Jakie to wartości? Czy to bias fabryczny czy "ulubiony"? Pozdrawiam serdecznie.
0 Lubię
Komentarze (2)