
Gdybyśmy postanowili przeprowadzić test głośników sieciowych jeszcze kilka lata temu, do boju stanęłoby tylko kilku zawodników. Dziś trudno było zakończyć zbiórkę, a na ostateczny kształt grupy wpłynął chociażby tak prozaiczny fakt, że w którymś momencie trzeba było zakończyć te zmagania i wrócić do testowania innych urządzeń. Gdyby nie to, pewnie wciąż odbieralibyśmy paczki z kolejnymi modelami do zrecenzowania. Trzy lata temu rynek nie był jeszcze tak bogaty, a o względy klientów szukających prostych głośników odtwarzających muzykę z sieci zabiegało zaledwie kilku producentów. Jeżeli jestem w błędzie, możecie zgłaszać swoje uwagi w komentarzach, ale przeprowadziłem w tej sprawie dosyć dokładne śledztwo i wynika z niego, że pierwszy był Sonos, który swoje pierwsze urządzenie - ZP100 - zaprezentował w 2005 roku. Inteligentny głośnik Play:5 wprowadzono na rynek cztery lata później. Drugie miejsce należy przyznać Denonowi ponieważ pierwsze wzmianki o systemie HEOS pochodzą z 2014 roku. Na podium znalazłaby się także Yamaha, która nieco ponad rok później ogłosiła premierę własnego rozwiązania o nazwie MusicCast. Nic dziwnego, że dzisiaj to właśnie te trzy marki przodują w produkcji jednoczęściowych głośników sieciowych oraz innych urządzeń elektronicznych zbudowanych z myślą o słuchaniu muzyki bezpośrednio z sieci, w całym domu, na bazie komponentów jednej marki lub w połączeniu z innymi klockami, jak wzmacniacze czy amplitunery. Jeżeli chcecie kupić pojedynczy głośnik lub ewentualnie zastosować kilka podobnych modeli w różnych pokojach, będziecie mieli bardzo duży wybór, ale jeśli stawiacie na multiroom z prawdziwego zdarzenia, z opcją kupna głośników o bardzo zróżnicowanych rozmiarach i funkcjach, podłączenia do systemu istniejącego sprzętu audio i wypełnienia muzyką nawet kilkunastu czy kilkudziesięciu punktów w obrębie jednej sieci, mało która firma będzie mogła zagrozić tej pionierskiej trójce.

Sonos Play:1 jest dla głośników sieciowych tym, czym dla odtwarzaczy płyt kompaktowych był Sony CDP-101, a dla wzmacniaczy impulsowych - słynny TACT Millennium. Choć dzisiaj trudno w to uwierzyć, na przełomie tysiącleci żaden z wielkich producentów głośników ani koncernów blisko związanych z branżą audio nie umiał przewidzieć w jaki sposób ludzie będą chcieli słuchać muzyki i jakiego sprzętu będą do tego potrzebować. Być może niektórzy to i owo przeczuwali, ale masowa reakcja rynku polegająca na pospiesznym wprowadzaniu przetworników i streamerów nastąpiła dopiero wtedy, gdy duża część melomanów zdążyła się już przestawić na nowe media. Tymczasem w Kalifornii grupa technologicznych geeków od 2002 roku pracowała nad tym, jak słuchać muzyki prosto z sieci. Podstawy architektury, z której później narodziły się pierwsze pełnoprawne streamery opracowano w czasach, kiedy nie istniał żaden serwis oferujący dostęp do muzyki na zasadzie abonamentu, nie było iPhone'a, większość komputerów działała pod kontrolą systemu Windows XP, a dostęp do szerokopasmowego Internetu miało w USA mniej niż 16 milionów gospodarstw domowych. W porównaniu ze stanem dzisiejszym, to tyle, co nic. A jednak grupa wizjonerów z Santa Barbara stworzyła wówczas podwaliny systemu, który wkrótce miał się stać najpopularniejszym lifestyle'owym rozwiązaniem do słuchania muzyki w domu. Z nieznanej nikomu firmy, z której początkowo się śmiano, Sonos wyrósł na producenta głośników bezprzewodowych numer jeden na świecie.

Wakacje oficjalnie dobiegły końca, dlatego właśnie dziś rozpoczynamy megatest głośników sieciowych! W ciągu najbliższych dwóch tygodni opublikujemy aż piętnaście recenzji najróżniejszych konstrukcji tego typu - od modeli budżetowych aż po jedne z najlepszych i najdroższych, jakie można znaleźć na polskim rynku. Zaczynamy od całkiem obiecującego przykładu głośnikowej egzotyki. Jest to LS150 firmy Iriver, znanej głównie z produkcji odtwarzaczy przenośnych, a także słuchawek i stacjonarnych urządzeń audio produkowanych pod marką Astell&Kern. Wzajemne przenikanie się tych dwóch bytów jest bardzo ciekawym zjawiskiem. Testowany niedawno wzmacniacz słuchawkowy Astell&Kern ACRO L1000 przybył do naszej redakcji w pudełku z logiem Irivera, natomiast na tylnej ściance opisywanego głośnika widnieje dumny napis "Powered by Astell&Kern". Model ten na oficjalnej stronie producenta, w sklepach i różnego rodzaju broszurkach widnieje jako produkt Irivera, jednak jego opis zamieszczono także na polskojęzycznej stronie marki Astell&Kern. Rozgryzienie o co w tym wszystkim chodzi może sprawić kłopot niezorientowanym w temacie klientom, ale audiofile, którzy mieli do czynienia ze sprzętem jednej lub drugiej marki będą wiedzieli, że po takim głośniku należy się spodziewać wysokiej jakości wykonania i brzmienia. Koreańczycy znani z produkcji hi-endowych DAP-ów nie mają w zwyczaju sprzedawać tandety, ale tutaj pojawiają się małe wątpliwości. Dlaczego od razu nie wciągnęli tego głośnika pod skrzydła marki Astell&Kern? I dlaczego LS150 kosztuje tylko 599 zł?

Miłośnicy wysokiej jakości sprzętu audio raczej nie przepadają za soundbarami, ale ich zdanie nie interesuje ani klientów, którym takie urządzenie rozwiązuje problem odtwarzania dźwięku z telewizora i innych źródeł, ani tym bardziej producentów i dystrybutorów, którzy w zawrotnym tempie wprowadzają na rynek nowe modele. Nawet jeśli marzymy o hi-endowych kolumnach napędzanych lampowymi monoblokami i winylach odtwarzanych na majestatycznym gramofonie, w życiu czasami trzeba iść na kompromisy. Soundbar może być nie tylko sprytnym sposobem na nagłośnienie domowego centrum rozrywki, ale także pierwszym krokiem w kierunku poważnego, pełnowymiarowego sprzętu stereo, a dla niektórych audiofilów - drugim, rezerwowym urządzeniem, które wypełni salon dźwiękiem wtedy, gdy wzmacniacz i gramofon będą miały wolne. Zastosowań tych głośnikowych belek jest mnóstwo, ich popularność nie słabnie, a to sprawia, że wybór jest przeogromny. Na rynku funkcjonują modele w cenie od kilkuset do niespełna dziesięciu tysięcy złotych. Trudno się dziwić, że postawieni przed takim dylematem klienci kierują się najczęściej bardzo prostymi kryteriami. Soundbar powinien być mały, ale bogato wyposażony. Najlepiej gdyby można było postawić go na stoliku przed telewizorem bez konieczności stosowania wieszaków i prowadzenia kabli w ścianach. Oprócz możliwości podłączenia do dekodera czy konsoli, byłoby świetnie gdyby taki głośnik łączył się z tabletami i smartfonami przez Wi-Fi i Bluetooth, a dla wzmocnienia basu w zestawie powinien znaleźć się subwoofer, najlepiej bezprzewodowy. Cena? Najlepiej do 1500 zł. Pytanie jest jedno - czy takie cudo naprawdę może zagrać? Sprawdzimy to na przykładzie soundbara Polk Audio MagniFi Mini.

Pylon Audio to ewenement nie tylko na polskim, ale także europejskim rynku audio. Firma z Jarocina wyjątkowo szybko podbiła serca melomanów dostarczając im proste, solidnie zbudowane i bardzo przystępne cenowo kolumny, które brzmieniowo potrafiły nawiązać rywalizację z ciut droższą konkurencją. Kiedy przedsięwzięcie nabrało wiatru w żagle - również za sprawą napływających zamówień na obudowy, które Pylon Audio dostarcza dziś dla czołowych, europejskich marek - zapadła decyzja, aby stopniowo podnosić poprzeczkę w każdym z aspektów działalności. Na przestrzeni lat mogliśmy z bliska obserwować ten rozwój ponieważ firma chętnie dzieli się informacjami o nowych modelach, prezentuje je na dużych wystawach, a także udostępnia zdjęcia zadowolonych klientów, dystrybutorów i dealerów. W katalogu regularnie pojawiają się coraz wyższe serie kolumn, nowe wykończenia, a nawet konstrukcje wykorzystujące przetworniki, jakich nie zobaczymy w żadnych innych zestawach. Mimo to, polska manufaktura nie zapomina o swoich korzeniach i audiofilach, którzy chcieliby otrzymać jak najlepszy dźwięk, ale nie mogą sobie pozwolić na Emeraldy 25, które w bazowym kolorze kosztują prawie 12000 zł. Co ciekawe, dysponując budżetem 2000 zł możemy w tym momencie wybrać z oferty Pylona jeden z czterech modeli podłogowych - Pearl 20, Opal 20, Pearl 25 lub Coral 25. Niewiele firm może w takiej kwocie zaproponować nam konstrukcje z trzech różnych serii. Abstrahując od kolumn typowo hi-endowych i obudów wykonywanych na zamówienie Audio Physica, wyraźnie widać na czym polega fenomen jarocińskiej firmy, prawda? Nie powstrzymało jej to jednak przed rozwinięciem tej części katalogu. Do wymienionych modeli dołączył właśnie piąty, na dodatek dość wyjątkowy. Przed nami Pearl 27.

Nie znam audiofila, który na pewnym etapie swojej drogi nie natknął się na kolumny marki ProAc. To ciekawe, bo angielska manufaktura chyba nigdy nie zabiegała o względy klientów w jakiś szczególny sposób. Nie organizuje specjalnych akcji promocyjnych ani nie wynajmuje największych sal konferencyjnych na wystawach. Przeciwnie. Prawie w ogóle nie pokazuje się na dużych imprezach i nie atakuje audiofilów newsletterami z informacją o nowym kolorze produkowanego już od wielu lat modelu. W odróżnieniu od wielu brytyjskich specjalistów od zestawów głośnikowych, ProAc nie chwali się historycznymi związkami z BBC ani obecnością swoich kolumn w słynnym studiu nagraniowym przy Abbey Road. Jego oficjalna strona internetowa wygląda jakby powstała kilkanaście lat temu. Fakt, że przedsiębiorstwo prowadzone przez Stewarta Tylera jeszcze nie upadło, dla fachowców od marketingu musi być nie lada zagadką. Jeżeli natomiast zapytacie o zdanie audiofilów, usłyszycie wyłącznie głosy wielkiego uznania i szacunku graniczącego z kultem. O ile bowiem ProAc nie zawraca sobie głowy przyziemnymi sprawami, kolumny z reguły robi wspaniałe. Im bardziej konkurencja ucieka mu w temacie nowoczesnych materiałów, metod projektowania, technologii produkcji i indywidualnych wykończeń, tym bardziej wyjątkowe wydają się być jego klasyczne, kanciaste skrzynki z głośnikami wyglądającymi tak, jakby w Brackley czas zatrzymał się dobre kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt lat temu. Mimo to, w katalogu od czasu do czasu pojawiają się nowe modele. Jednym z nich jest Response DT8.

Pamiętacie lata dziewięćdziesiąte i furorę, jaką w tym czasie zrobiły na świecie tak zwane boomboxy? Przenośne radiomagnetofony wyposażone w możliwie największe, czasami odłączane głośniki i rączkę do przenoszenia były idealnym rozwiązaniem dla młodych ludzi. Stosunkowo lekkie, mobilne i uniwersalne urządzenia znajdujące się w zasięgu finansowym przeciętnego nastolatka lub jego rodziców produkował praktycznie każdy liczący się koncern zajmujący się sprzętem audio. W naszym kraju niezwykle popularne były boomboxy Philipsa, ale takie firmy, jak Sony, Panasonic, Sharp, Aiwa, Sanyo czy JVC też nie dawały za wygraną. Dzięki możliwości zastosowania baterii jako źródła zasilania, tego typu radioodtwarzacze sprawdzały się nie tylko w domu, ale także na wyjazdach, campingach czy imprezach plenerowych. Dobry boombox oprócz możliwości odtwarzania kaset magnetofonowych i płyt kompaktowych oraz oczywiście radia, obowiązkowo musiał mieć na pokładzie jakieś bajery, jak chociażby najprostszy korektor, podbicie basu, dźwięk surround, autorewers, a przy dobrych wiatrach może nawet pilota. Z czasem rola magnetofonu stopniowo malała, a później, w rezultacie rozpowszechniania się muzyki cyfrowej, zaczęto wyposażać sprzęt w złącza USB i możliwość odtwarzania plików MP3. W pewnym momencie wydawało się, że boomboxy to już przeszłość. Wygląda jednak na to, że moda sprzed trzydziestu lat odradza się w nowej formie.

Wybierając sprzęt do naszych testów, zazwyczaj wyszukujemy najciekawsze rynkowe nowości i poddajemy je wstępnej selekcji, aby czas poświęcony na sesję zdjęciową, odsłuchy i opisywanie naszych wrażeń nie był zmarnowany. Istnieją jednak urządzenia, które opisujemy poza tym schematem. Można powiedzieć, że to takie nasze specjalne znaleziska. Kolumny, wzmacniacze, przetworniki, czasami nawet kable lub akcesoria zasilające, które zrobiły na nas wyjątkowo dobre wrażenie podczas gościnnych odsłuchów w zaprzyjaźnionym salonie, na wystawie lub konferencji prasowej. Często są to również modele, które już od pewnego czasu funkcjonują na rynku i zbierają coraz więcej pozytywnych opinii. W odróżnieniu od nowości, co do których wprawdzie można mieć dobre przeczucia, ale do momentu pierwszego uruchomienia nic tak naprawdę nie wiadomo, tutaj dysponujemy już pewnym doświadczeniem i mamy podstawy sądzić, że otrzymamy wyjątkowo dobry dźwięk. Oczywiście na bazie krótkiego odsłuchu na wystawie nie można niczego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, jednak kiedy kolejne podejścia przynoszą podobne obserwacje, coś musi być na rzeczy. Co ciekawe, większość takich sprzętowych odkryć to urządzenia mało znanych, wręcz niszowych producentów. Divine Acoustics Proxima, Audel CG Tower, Albedo HL 2.2, Equilibrium Ether Ceramique, Soul Note SD300, G Lab Design Fidelity Block, Chartwell LS3/5, Eryk S Concept Digi, DIMD PP10 Stereo, Ars-Sonum Filarmonia SK, Audiobyte Black Dragon czy Auris Audio Fortissimo to egzotyka nawet dla obeznanych w temacie audiofilów. Tak zwane wynalazki. Ale jakie! Ich twórcy zazwyczaj zdają sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie nawiążą rywalizacji z wielkimi koncernami, ale też nie na tym im zależy. Chcą budować sprzęt dla prawdziwych pasjonatów. Docierać do melomanów, którzy w katalogach znanych marek nie znaleźli tego, czego szukają. Jedną z takich firm jest Sound Project. Do tej pory kojarzyłem ją głównie ze wzmacniaczami słuchawkowymi o dość garażowym wyglądzie. I pewnie tak by pozostało, gdyby nie monitory o nazwie Nina. Po raz pierwszy usłyszałem je na wystawie Audio Video Show i pamiętam, że byłem wprost oczarowany, ale - jak to na tego typu imprezach - nie wiedziałem jaki udział w tym sukcesie miały kolumny, a jaki elektronika, kable, adaptacja akustyczna czy wreszcie same nagrania. Za rok sytuacja się powtórzyła i to już dało mi do myślenia. Trzeci odsłuch w salonie dystrybutora przesądził sprawę. Zabieram te maleństwa do naszej redakcji i sprawdzę na co naprawdę je stać.

Japończycy potrafią zaskakiwać. O tym, że lubią eksperymentować, chyba nie trzeba przekonywać nikogo. Zamiłowanie do technologii weszło im w krew tak bardzo, że można je znaleźć niemal w każdej dziedzinie życia, od superszybkich pociągów po egzoszkielety. Gdybyście weszli do jednego z biurowców w Osace i zobaczyli, że winda z czwartego piętra wjeżdża od razu na ósme, to nie błąd. Przez piąte, szóste i siódme przebiega bowiem zjazd z autostrady, przecinający wieżowiec na wylot. Czasami można odnieść wrażenie, że japońscy inżynierowie potrafią korzystać z możliwości, które inni odrzuciliby jako dziwne albo po prostu głupie. Dzięki nim świat ujrzał między innymi syntezatory, płyty kompaktowe, przenośne odtwarzacze CD i gramofony z napędem bezpośrednim. Przeglądając ofertę wielu japońskich producentów sprzętu audio można odnieść wrażenie, że trzymanie się jednego rodzaju urządzeń to nie ich bajka. Istnieją wprawdzie firmy specjalizujące się w wytwarzaniu słuchawek, wzmacniaczy lampowych lub wkładek gramofonowych, jednak większe korporacje mają w zwyczaju traktować temat nieco szerzej. Jedną z takich firm jest Fostex. Jeżeli spośród wszystkich produktów opisanych na oficjalnej stronie tej marki mielibyście wylosować jeden, moglibyście trafić na słuchawki amatorskie lub profesjonalne, przetwornik cyfrowo-analogowy, mikrofon, przenośny wzmacniacz lampowy, duże zestawy głośnikowe, aktywne monitory lub subwoofer, kontroler głośności, a nawet system stereo zamknięty w obudowie dostosowanej do studyjnego racka. Firma działa na styku świata audiofilskiego i profesjonalnego, dbając aby jej produkty były atrakcyjne dla obu tych grup. A czy aktywne monitory w takim wydaniu naprawdę mogą sprawdzić się w domu?

Laikowi może się wydawać, że JBL to stosunkowo nowa firma, z rozmachem podbijająca rynek sprzętu audio. W końcu jej ekspansja do wielkich sieci ze sprzętem elektronicznym rozpoczęła się stosunkowo niedawno. Efekty widać gołym okiem - logo tego producenta pojawia się coraz częściej, nie tylko na produktach okupujących sklepowe półki, ale także na zawodach sportowych, w spotach telewizyjnych i reklamach zamieszczanych w branżowych czasopismach. Nie tylko tych skupiających się na muzyce, głośnikach przenośnych czy słuchawkach. Jednak nic bardziej mylnego. Rosnąca popularność produktów JBL-a i obecność tej marki w różnych mediach to tylko swego rodzaju skutek uboczny polityki prowadzonej co najmniej od kilku lat, a sama firma jest znanym na całym świecie głośnikowym gigantem, który niedawno obchodził siedemdziesiąte urodziny. Firmę w 1946 roku założył James Bullough Lansing. Jej nazwę tworzą więc inicjały założyciela. Co ciekawe, ten sam człowiek udźwiękowił pierwszy film w historii kina - "The Jazz Singer". W 1969 roku JBL stał się częścią Harman International Industries i pod tym sztandarem zbudował swoją dzisiejszą pozycję potentata na rynku systemów nagłośnieniowych dla teatrów, sal kinowych i koncertowych oraz studiów nagrań.
Dzezik