Sonos Play:1
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Sonos Play:1 jest dla głośników sieciowych tym, czym dla odtwarzaczy płyt kompaktowych był Sony CDP-101, a dla wzmacniaczy impulsowych - słynny TACT Millennium. Choć dzisiaj trudno w to uwierzyć, na przełomie tysiącleci żaden z wielkich producentów głośników ani koncernów blisko związanych z branżą audio nie umiał przewidzieć w jaki sposób ludzie będą chcieli słuchać muzyki i jakiego sprzętu będą do tego potrzebować. Być może niektórzy to i owo przeczuwali, ale masowa reakcja rynku polegająca na pospiesznym wprowadzaniu przetworników i streamerów nastąpiła dopiero wtedy, gdy duża część melomanów zdążyła się już przestawić na nowe media. Tymczasem w Kalifornii grupa technologicznych geeków od 2002 roku pracowała nad tym, jak słuchać muzyki prosto z sieci. Podstawy architektury, z której później narodziły się pierwsze pełnoprawne streamery opracowano w czasach, kiedy nie istniał żaden serwis oferujący dostęp do muzyki na zasadzie abonamentu, nie było iPhone'a, większość komputerów działała pod kontrolą systemu Windows XP, a dostęp do szerokopasmowego Internetu miało w USA mniej niż 16 milionów gospodarstw domowych. W porównaniu ze stanem dzisiejszym, to tyle, co nic. A jednak grupa wizjonerów z Santa Barbara stworzyła wówczas podwaliny systemu, który wkrótce miał się stać najpopularniejszym lifestyle'owym rozwiązaniem do słuchania muzyki w domu. Z nieznanej nikomu firmy, z której początkowo się śmiano, Sonos wyrósł na producenta głośników bezprzewodowych numer jeden na świecie.
Jak można sobie wyobrazić, śmiały pomysł i szkic wykonany na wyrwanej z zeszytu kartce to jeszcze nie wszystko. Droga do sukcesu była w przypadku Sonosa długa i skomplikowana, co doskonale obrazuje pełna historia firmy zamieszczona na jej oficjalnej stronie internetowej. Większość producentów wkleja w tej zakładce kilka prototypów, reklamy pierwszych wprowadzonych na rynek produktów i zdjęcie pierwszej siedziby będącej czymś w rodzaju garażu obok domu jednego z założycieli albo najmniejszego lokalu w starym biurowcu, z totalnym bałaganem na stołach i drukarką pamiętającą czasy prezydentury Billa Clintona. Tymczasem historia Sonosa została spisana niemal tydzień po tygodniu. Pozwolę sobie mocno ją skrócić. Po opracowaniu teoretycznych podstaw systemu umożliwiającego słuchanie muzyki bezpośrednio z sieci i mozolnym dopracowywaniu jego poszczególnych elementów (w tamtych czasach wielu rzeczy nie można było tak po prostu kupić), w 2005 roku Sonos wypuścił na rynek swój pierwszy streamer - ZP100. Mające formę bardzo zbliżoną do dzisiejszego Connecta i Connect:Amp-a urządzenie robiło dokładnie to, o co chodziło. Wszystko wskazywało na to, że sukces jest nieunikniony, ale kryzys gospodarczy pokrzyżował te plany. Jak wspominają założyciele firmy, telefony nagle przestały dzwonić, świat się zatrzymał i wydawało się, że nikt nie będzie potrzebował czegoś takiego, jak streamer lub głośnik sieciowy. Założyciele, pracownicy i przyjaciele Sonosa byli jednak tak zdeterminowani i tak głęboko przekonani o słuszności swojej koncepcji, że postanowili przetrwać trudny okres inwestując w firmę swe oszczędności i pożyczając pieniądze od rodziny lub znajomych.
Sytuacja zaczęła się zmieniać w 2006 roku, kiedy wystartował serwis muzyczny Rhapsody. Produkty Sonosa nareszcie przestały być sprzętem do użytku czysto teoretycznego, stając się jednym z najprostszych rozwiązań do słuchania płyt z sieci. W 2007 roku Apple pokazał światu iPhone'a, zachęcając też deweloperów do tworzenia własnych programów na platformę iOS. Rozpoczął się wielki boom na aplikacje, a Sonos dołączył do tego wyścigu w 2011 roku prezentując własną aplikację umożliwiającą nie tylko kontrolowanie sprzętu i streaming muzyki, ale także przesyłanie dźwięku na wiele urządzeń jednocześnie. Pierwszy jednoczęściowy głośnik sieciowy - Play:5 - pojawił się na rynku pod koniec 2009 roku. Niebawem firma pokazała także mniejszy model o podobnej funkcjonalności, subwoofer i soundbar, a w roku 2013 wprowadziła na rynek najmniejszy głośnik sieciowy o nazwie Play:1. Jak można się było domyślać, niemal z miejsca stał się on ogromnym hitem. Na tym etapie systemy Sonosa pracowały już w milionach domów, a maleńki, sprytny głośnik dawał dostęp do tego świata za nieco ponad tysiąc złotych. Dziś firma robi w swojej ofercie spore przemeblowanie, do którego impulsem stała się inwazja głośników nazywanych w skrócie inteligentnymi. Amerykanie nie mieli zamiaru zostać w tyle, dlatego pokazali światu model One ze sterowaniem głosowym Amazon Alexa i kilkoma innymi funkcjami, których Play:1 nie ma. W katalogu pojawił się także zestaw Playbase i soundbar Beam, a kilka dni temu ogłoszono również premierę wzmacniacza o jakże pomysłowej nazwie Amp. Powinniśmy więc przetestować model One, ale z "mądrymi" głośnikami na razie jest jeden, podstawowy problem - usługi, które czynią je nowocześniejszymi od swoich poprzedników są dostępne tylko w kilku językach, a co za tym idzie - urządzenia ze sterowaniem głosowym nie są jeszcze oficjalnie sprzedawane w naszym kraju. To pierwszy powód. Drugi jest równie oczywisty. Play:1 nie kosztuje już 1099, ale 799 zł. Za głośnik będący rynkowym hitem i oferujący prawdopodobnie taki sam dźwięk, jak nowy model One? Pachnie okazują, której w momencie udostępnienia głosowy asystentów w języku polskim minie termin ważności. I wreszcie po trzecie - nie wyobrażałem sobie megatestu głośników sieciowych bez reprezentanta firmy, od której wszystko się zaczęło i na której osiągnięciach wielu producentów opiera się tworząc własne, konkurencyjne rozwiązania.
Wygląd i funkcjonalność
W odróżnieniu od producentów, którzy każdy nowy pomysł ubierają w efektowne opakowanie, Sonos od samego początku stawiał na piękny minimalizm. Urządzenia amerykańskiej firmy były zawsze do bólu proste, a użytkownik dostawał do dyspozycji tylko te funkcje, z których mógłby najczęściej korzystać. Od momentu podłączenia nowego nabytku miał zapomnieć o tym, co tak naprawdę dzieje się w środku takiego urządzenia i co z czym łączy się w danym momencie. Opracowana już kilkanaście lat temu koncepcja sprawdziła się tak dobrze, że nawet dzisiaj, mimo konieczności wprowadzania coraz nowszych funkcji i formatów, Sonos wprowadza na rynek urządzenia bijące po oczach tą samą skromnością i bezpretensjonalnym brakiem dizajnerskich udziwnień. Taki też jest Play:1. Głośnik w formie zaokrąglonej puszki z metalową maskownicą i trzema przyciskami na czyściutkim, niemal zupełnie płaskim górnym panelu. Gdyby nie umieszczone z przodu logo i ikonki nadrukowane na przyciskach, można by było zastanawiać się do czego u licha służy ten tajemniczy przedmiot. Po bokach nie ma zupełnie nic, natomiast z tyłu widzimy tylko gniazdo LAN i dziurkę, która wbrew pozorem nie jest standardowym wejściem 3,5 mm, ale nagwintowanym otworem pozwalającym na montaż różnych uchwytów - ściennych lub podłogowych. Ze względu na ogromną popularność tego modelu, na rynku znajdziecie do niego wszystko, co tylko sobie wymarzycie. Wieszak, stojak, kolorową nakładkę, a nawet woreczek w kolorze moro. Gdzie wobec tego należy wpiąć przewód zasilający? To proste - w specjalne gniazdo w dolnej ściance. Dołączony do opakowania kabel z kątową wtyczką pasuje idealnie, a po jego zamontowaniu cały spód tworzy jednolitą płaszczyznę, ponad którą delikatnie wystają tylko cztery zaokrąglone nóżki. Genialne.
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Niektórzy powiedzą, że Sonos zwyczajnie przesadza z tą wszechobecną prostotą, ale część klientów podobnie reagowała na pierwszego iPhone'a, który - nawet w odróżnieniu od produkowanych wówczas iPodów - miał z przodu tylko jeden przycisk. Skoro przenośny odtwarzacz muzyki obsługiwało się za pomocą kilku przycisków i dotykowego kółka, pojedynczy guzik w telefonie wydawał się czystą niedorzecznością. A jednak, przerzucenie wszystkiego na ekran dotykowy sprawiło, że system zaproponowany przez Apple'a zadziałał, i działa bez zasadniczych zmian do dzisiaj. Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z opisywanym głośnikiem, miałem mieszane uczucia. Play, plus, minus, maleńka dioda i to wszystko? No dobrze, to z czego mam sobie puścić tę muzykę? Z pendrive'a nie, bo z tyłu nie ma nawet gniazda USB. Spróbowałem sparować głośnik ze swoim smartfonem przez Bluetooth, ale Play:1 tej funkcji nie ma. Sytuacja wyjaśniła się dopiero w momencie ściągnięcia firmowej aplikacji. Po połączeniu się z głośnikiem, uzyskałem dostęp do muzyki z różnych źródeł i dopiero zrozumiałem o co w tym maleństwie chodzi. Wiecie jaki to był szok pięć lat temu? Wkrótce okazało się, że nawet z tych trzech przycisków nigdy nie korzystam, no bo po co, skoro wszystko można było ustawić za pomocą telefonu... Projektanci mogli wprawić nas w całkowite osłupienie, rezygnując ze sterowania wbudowanego w urządzenie, ale tak naprawdę przyciski się przydają co najmniej w kilku sytuacjach. Pierwszą jest oczywiście rozpoczęcie procedury instalacji głośnika lub przywrócenie go do ustawień fabrycznych. Druga ma natomiast związek z naszym intuicyjnym, ludzkim zachowaniem. Gdy słyszymy dzwonek do drzwi albo gdy ktoś wchodzi do naszego pokoju, często łatwiej jest nacisnąć pauzę na głośniku niż sięgać po smartfon i szukać właściwej aplikacji, aby wyciszyć dźwięk. Trzeba jednak przyznać, że Play:1 jest piękny w swojej prostocie. Nie dziwię się, że nakreślił schemat, na którym zbudowanych jest wiele, wiele głośników sieciowych, jakie można dziś znaleźć w sklepach. Przekonacie się o tym czytając kolejne testy.
No właśnie... Konkurencja mimo wszystko nie śpi i choć wprowadzenie na rynek własnych urządzeń tego typu zajęło jej kilka lat, nie każdy klient musi o tym wiedzieć. Melomani będą raczej porównywać te konstrukcje kierując się ich wyposażeniem, być może parametrami technicznymi, ale też wyglądem i kompatybilnością z konkretnymi usługami, formatami i platformami sprzętowymi. Sonos bardzo sprawnie rozwija swoją aplikację mobilną, a użytkownicy jego urządzeń od czasu do czasu dostają do zabawy coś nowego. Najciekawszym przykładem takiej przydatnej aktualizacji jest wprowadzona już jakiś czas temu technologia Trueplay. Ten system korekcji akustyki pomieszczenia wykorzystuje mikrofon w naszym smartfonie, prosząc nas abyśmy poruszali się po pokoju. W tym czasie aplikacja słucha specjalnych sygnałów generowanych przez głośnik lub głośniki i na tej podstawie wprowadza poprawki, aby dźwięk był jak najbardziej naturalny, a więc zgodny z zamierzeniem artystów i producentów. Z tego, co wiem, żadna firma nie dysponuje jeszcze taką technologią, wyłączając oczywiście głośniki z wbudowanymi procesorami DSP działającymi przez cały czas w taki sam sposób. Ciekawsze rozwiązanie proponuje chyba tylko Dynaudio - w modelach z serii Music nie musimy biegać ze smartfonem po pokoju, bo głośniki te same "wsłuchują się" w swoje otoczenie i reagują na bieżąco bez naszego udziału. Od strony software'owej Sonos jest więc ogarnięty bardzo dobrze. Należy jednak wspomnieć o tym, że ani wyposażenie testowanego głośnika, ani różnorodność obecnej oferty Sonosa nie powala na kolana. Poza łącznością LAN i Wi-Fi, Play:1 nie ma nic. Gniazdo analogowe, USB do podłączenia pendrive'a, tuner radiowy, możliwość podłączenia zewnętrznego akumulatora? Niestety. Tutaj dostajemy jedynie to, co widać. Nawet w pudełku, poza dwoma kablami i instrukcją obsługi, nie ma zupełnie nic. Myślę, że właśnie to stało się bezpośrednim powodem obniżenia ceny, bo One realnie zacznie być konkurencją dla Play:1 dopiero za jakiś czas, natomiast już w tym momencie alternatywnym rozwiązaniem są takie głośniki, jak Denon HEOS 1 HS2, Yamaha MusicCast 20 czy Bang & Olufsen Beoplay M3.
Jak Play:1 sprawuje się na co dzień? Jeżeli wymagacie od niego tylko tego, do czego został stworzony - bardzo dobrze. To jeden z tych produktów, które po prawidłowo przeprowadzonej instalacji praktycznie niczego od nas nie potrzebują. Głośnik nie każe sobie aktualizować oprogramowania co trzy dni, jest zawsze gotowy do działania, a lista serwisów muzycznych obsługiwanych przez firmową aplikację jest doprawdy imponująca. Podczas, gdy niektórzy producenci zatrzymują się na trzech, może czterech popularnych usługach, tutaj znajdziecie nawet takie, o których mało kto słyszał. Jest nawet aplikacja oferująca wyłącznie muzykę indyjską. Ale są także takie serwisy, jak Spotify, TIDAL, Deezer, Apple Music, Bandcamp, Google Play Music, SoundCloud czy Last.fm. Grupowanie głośników w poszczególnych pomieszczeniach lub łączenie dwóch egzemplarzy w system stereo to bułka z masłem. System korekcji akustyki pomieszczenia Trueplay? Hmm... Ciekawa zabawka, ale w naszych warunkach testowych mimo wszystko lepiej sprawdził się klasyczny korektor dostępny w ustawieniach aplikacji. Jeżeli jednak ktoś ma do nagłośnienia trudne pomieszczenie, w którym mocno wzbudza się bas albo występują inne niepożądane zjawiska, być może warto będzie poświęcić kilka minut na przeprowadzenie pomiaru i zostawić tę opcję włączoną.
To jeden z tych produktów, które po prawidłowo przeprowadzonej instalacji praktycznie niczego od nas nie potrzebują. Głośnik nie każe sobie aktualizować oprogramowania co trzy dni, jest zawsze gotowy do działania, a lista serwisów muzycznych obsługiwanych przez firmową aplikację jest doprawdy imponująca.Minusy? Cóż, w pierwszej kolejności należy tu wymienić brak jakiegokolwiek wyposażenia dodatkowego. Sonos oferuje nam prosty głośnik sieciowy, który wprawdzie połączy się z wieloma usługami, ale na podłączenie komputera, konsoli czy telewizora nie mamy co liczyć. Dla wielu użytkowników problemem będzie fakt, że głośnik nie ma łączności Bluetooth ani AirPlay. Bluetooth nie jest najlepszym rozwiązaniem z punktu widzenia jakości dźwięku, ale pozwoliłby chociażby obejrzeć film z YouTube'a lub Netflixa na laptopie lub tablecie. Dodam jednak, że jeśli chodzi o wejścia optyczne czy gniazda HDMI, w głośnikach sieciowych takie atrakcje zaczynają się w okolicach 1500 zł, więc spokojnie możemy Sonosowi ten minus darować. Dla mnie zdecydowanie większym problemem jest brak możliwości dokopania się do plików udostępnionych w sieci w jakiś prosty sposób. Mam sporą kolekcję muzyki na dysku NAS i spodziewałbym się, że taki głośnik odtworzy jedną z moich ulubionych płyt bez najmniejszego problemu. A jednak nie, bo w aplikacji Sonosa czegoś takiego praktycznie nie ma. No... Jeśli bardzo chcecie, głęboko w ustawieniach czai się zakładka do zarządzania biblioteką muzyczną. Problem w tym, że w moim przypadku i tak nic się nie działo. Może czegoś nie doczytałem, może powinienem skonfigurować serwer ręcznie, ale po kilku minutach zwyczajnie dałem sobie spokój. W teście jednego z portali technologicznych znalazłem informację, że w tym celu trzeba kupić urządzenie Sonos Bridge, aby pliki mogły zostać przesłane do niego przez serwer Sonosa i dopiero wtedy jakoś tam udałoby mi się posłuchać muzyki z dysku sieciowego stojącego trzy metry od głośnika. Aha... W aplikacji HEOS do swoich plików (włącznie z hi-resami) dostaję się w ciągu pięciu sekund. Tutaj zwyczajnie tego nie widzę. Firma z takim doświadczeniem powinna stworzyć aplikację z prostym i przejrzystym systemem odtwarzania plików z dowolnej lokalizacji z sieci. Tyle narzekania - słuchamy!
Brzmienie
Aby zrozumieć, jak wielkim przełomem okazały się być dla wielu ludzi głośniki sieciowe, wystarczy posłuchać Sonosa Play:1 i zdać sobie sprawę z tego, od jakich problemów i wydatków uwalnia nas takie urządzenie. Cofnijmy się do roku 2013. Pamiętam to bardzo dobrze ponieważ dokładnie wtedy, w lutym startował nasz portal. Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do pierwszego lepszego salonu ze sprzętem audio i prosicie sprzedawcę aby zaproponował Wam urządzenie, które w prosty sposób odtwarzałoby muzykę z sieci, za pomocą aplikacji na telefon, najlepiej w jak najniższej cenie. W tamtych czasach wielu audiofilów było jeszcze mocno przywiązanych do płyt kompaktowych, dla których alternatywy upatrywano raczej w plikach odtwarzanych z komputera połączonego ze stacjonarnym przetwornikiem, niż w serwisach streamingowych. Spotify oficjalnie wszedł na polski rynek dopiero w marcu. W odpowiedzi słyszycie więc, że najlepszym rozwiązaniem będzie kupno streamera za jakieś dwa tysiące złotych, do tego najtańszy rozsądny wzmacniacz to co najmniej półtora tysiąca, no i pozostają jeszcze kolumny, kable oraz podstawowe akcesoria, jak listwa zasilająca. Nawet jeśli mówimy o nagłośnieniu niewielkiego pomieszczenia, bez pięciu tysięcy się nie obejdzie. No, dobrze... Streamer i wzmacniacz można zamienić na jakiś nowoczesny amplituner, kupić najtańsze kable, a listwę sobie darować, ale w ten sposób zejdziemy ledwo poniżej czterech tysięcy złotych za cały zestaw.
TEST: Polk Audio MagniFi Mini
Taka odpowiedź w tamtych czasach była dla wielu ludzi jak wyrok, skazujący ich na szukanie szczęścia w elektronicznym supermarkecie. Za dwa tysiące można było co najwyżej kupić przyzwoitą miniwieżę i podłączyć sobie do niej telefon kablem 3,5 mm. Aż tu nagle pojawia się głośnik, który kosztuje 1099 zł i po podłączeniu do gniazdka zaczyna odtwarzać muzykę z dowolnego serwisu streamingowego. Szok! Co więcej, można dokupić drugi egzemplarz i bez łączenia ich kablami uzyskać funkcjonalny system stereo, a później kolejne głośniki postawić w sypialni, kuchni, gabinecie, a nawet w łazience. Dziś nie robi to na nas takiego wrażenia, ale wtedy było to prawdziwe odkrycie. Wyobraźcie sobie minę melomana, który dowiedział się, że może kupić sobie takie cudo, a za pięć tysięcy złotych z kawałkiem będzie mógł cieszyć się muzyką w całym domu. Sonos dosłownie zmienił zasady gry. Znam wielu audiofilów, którzy głośników sieciowych używają częściej, niż swojego hi-endowego systemu z lampowymi monoblokami i kolumnami za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dlaczego? A próbowaliście kiedyś przenieść taki system z salonu do sypialni na piętrze? No właśnie... W wielu przypadkach głośniki Sonosa "odciążyły" audiofilskie systemy od codziennego grania. Ich właściciele wieczorami rozgrzewają lampy, wyjmują płyty winylowe i upajają się brzmieniem na najwyższym poziomie, ale tak normalnie, podczas czytania porannej gazety czy szykowania się do pracy odpalają muzykę z głośników Sonosa. Sam od kilku znajomych usłyszałem "wiesz co, to nie jest hi-endowy dźwięk, ale z Sonosem w domu zacząłem słuchać dużo, dużo więcej muzyki". Pięć lat później te urządzenia nadal zadziwiają prostotą i łatwością użytkowania. Co więcej, taki Play:1 kosztuje teraz 799 zł. Jak wytłumaczyć normalnemu człowiekowi to, że audiofilskie wzmacniacze mogą kosztować pięć, dziesięć, dwadzieścia tysięcy złotych, a nie potrafią tego, co najtańszy głośnik Sonosa? Dobrze, może hi-end to zabawa dla wtajemniczonych, ale wzmacniacz za trzy tysiące bez jakichkolwiek funkcji sieciowych? Jeżeli za 1598 zł możemy kupić dwa eleganckie głośniki i w ciągu pięciu minut połączyć je w nowoczesny, funkcjonalny system stereo?
W tym momencie powiecie pewnie - dobrze, to prawda, ale dlaczego szanowny pan redaktor nie bierze pod uwagę czegoś takiego, jak jakość brzmienia? Przecież dwa małe głośniki nie mogą zagrać tak, jak budżetowy system złożony z oddzielnych komponentów. I właśnie tu zaczyna się prawdziwa jazda... Nie wiem jakim cudem konstruktorom Sonosa udało się wydobyć tak duży i tak dobry dźwięk z głośnika wielkości puszki krojonych ananasów, ale para takich mini-monitorów w odpowiednim ustawieniu może zagrać tak, jak klasyczny system stereo za 3000-4000 zł. Nie żartuję. Jeżeli nie wierzycie, jestem w stanie w dowolnym momencie przeprowadzić taki eksperyment. Skąd taka pewność? Otóż dokładnie taka para Sonosów pracuje w moim salonie, tuż obok systemu za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Bezprzewodowy zestaw stereo złożony z dwóch egzemplarzy Play:1 stał się nawet czymś w rodzaju punktu odniesienia, którego używam podczas testowania urządzeń budżetowych. Amplituner za tysiąc z kawałkiem i kolumny podłogowe za niecałe dwa tysiące? Okej, sprawdźmy jak ma się brzmienie takiego kompletu do dwóch głośników Sonosa. Oczywiście w większości przypadków wygrywa droższy zestaw, ale czasami jest to walka na milimetry. Jeżeli rozważacie zakup amplitunera sieciowego za dwa półtora tysiąca i monitorów za tysiąc złotych, bardzo możliwe, że para najmniejszych Sonosów pod wieloma względami zagra lepiej.
Amerykanie postawili na dwie rzeczy - skalę brzmienia i jego neutralność. Play:1 brzmi jakby był dużo większy, niż jest w rzeczywistości. Oczywiście wiąże się to z zauważalnym podbiciem basu, ale zabieg został przeprowadzony w tak sprytny sposób, że na większości nagrań przestajemy go zauważać. Inna sprawa, że zawsze można skorzystać z equalizera lub systemu korekcji akustyki pomieszczenia, dostosowując ostateczny efekt do konkretnych warunków i ustawienia naszego głośnika. Tak czy inaczej, początkowo zastanawiamy się tylko jak u licha tak małe urządzonko może wydobyć z siebie tak głęboki bas. Z zamkniętymi oczami moglibyśmy przysiąc, że słuchamy średnich rozmiarów miniwieży lub głośnika wielkości standardowej drukarki. Tymczasem dźwięk wydobywa się z niepozornego kubka, do którego prawdopodobnie nie dalibyśmy rady wlać dwóch puszek piwa. Brzmienie najtańszego Sonosa naprawdę jest aż tak imponujące. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że jego konstruktorzy nie zapomnieli, że muzyka to nie tylko bas. Kiedy się z nim oswoimy, zaczniemy wsłuchiwać się w wokale i wysokie tony, dochodząc do wniosku, że wszystko jest w porządku. Może górny skraj pasma jest lekko cofnięty, ale nie na tyle, byśmy nie mogli wyłowić z nagrań ważnych detali. Pod wieloma względami charakter brzmienia testowanego głośnika przypomina mi to, co oferują kolumny DALI, Dynaudio i Xaviana. Fakt, to zupełnie nie ten poziom jakościowy, ale filozofia serwowania muzyki jest z grubsza taka sama. Słuchacz nie musi być atakowany szczegółami i zmuszany do pochłaniania dźwięku w sposób analityczny. Sonos raczej zachęca nas, abyśmy odprężyli się o chłonęli muzykę w stanie błogiego relaksu. W jego brzmieniu nie ma nieprzyjemnego syczenia, zapiaszczenia ani wyeksponowanego przełomu średnich i wysokich tonów czyniącego dźwięk płaskim i plastikowym. Otrzymujemy dźwięk głęboki, nasycony i przyjemny, choć może też trochę przyciemniony i uspokojony.
Pod wieloma względami charakter brzmienia testowanego głośnika przypomina mi to, co oferują kolumny DALI, Dynaudio i Xaviana. Fakt, to zupełnie nie ten poziom jakościowy, ale filozofia serwowania muzyki jest z grubsza taka sama. Słuchacz nie musi być atakowany szczegółami i zmuszany do pochłaniania dźwięku w sposób analityczny. Sonos raczej zachęca nas, abyśmy odprężyli się o chłonęli muzykę w stanie błogiego relaksu.Choć dla ujednolicenia warunków, zachowania obiektywizmu i zapewnienia testowanym urządzeniom poczucia podstawowej sprawiedliwości, wszystkie głośniki biorące udział w naszym megateście odsłuchiwaliśmy przede wszystkim w konfiguracji solowej, nie mogę się oprzeć, aby choć w kilku zdaniach opisać to, co dzieje się po złączeniu dwóch Sonosów w system stereo. Nie dość, że dźwięk staje się wówczas jeszcze swobodniejszy i bardziej dynamiczny, to jeszcze otrzymujemy przestrzeń, której nie boję się nazwać zjawiskową. Taka stereofonia za niewiele ponad półtora tysiąca złotych? Gwarantuję, że nie uwierzycie, że to się dzieje naprawdę. Sam zadawałem sobie pytanie jak to możliwe i znajduję chyba tylko jedno wytłumaczenie. Producenci audiofilskich kolumn (przynajmniej niektórzy) starają się ograniczać szerokość skrzynek, aby przetwornikom łatwiej było wygenerować realistyczne efekty przestrzenne. A skoro tak, może nie ma się co dziwić, że dwa głośniki wielkości małej doniczki potrafią pokazać trójwymiarową scenę z sugestywnie zarysowaną głębią i wyraźnym rysunkiem źródeł pozornych. Postawione w wolnej przestrzeni, dosłownie znikają. Dosunięte do ściany potrafią natomiast sprawić, że mamy wrażenie jakby stała przed nami potężna wieża z kolumnami wielkości klasycznego peceta. Jeżeli więc macie już jednego Sonosa, nie czekajcie, tylko kupcie mu kolegę, popracujcie nad ustawieniem i cieszcie się dźwiękiem z zupełnie innego wymiaru. Jeżeli natomiast nie macie żadnego, posłuchajcie, najlepiej w konfiguracji stereo, a przekonacie się, że nie opowiadam głupot.
Budowa i parametry
Sonos Play:1 to głośnik sieciowy lub, jak nazywa go producent - strefowy odtwarzacz audio z wbudowanym wzmacniaczem oraz głośnikami. Jak zwał, tak zwał. Urządzenie może stanowić element systemu multiroom lub być pojedynczym głośnikiem służącym do słuchania muzyki z Internetu lub domowej sieci komputerowej. Z konstrukcyjnego punktu widzenia, Play:1 jest aktywnym mini-monitorem wykorzystującym dwa przetworniki w obudowie zamkniętej. Firma nie podaje jednak rozmiarów każdego z przetworników, a przynajmniej ja nie dokopałem się do tej informacji. W specyfikacji technicznej zamieszczonej na stronie producenta próżno też szukać takich danych, jak moc wbudowanego wzmacniacza czy pasmo przenoszenia. Wiadomo jedynie, że głośniki napędza układ pracujący w klasie D, kontrolowany przez oprogramowanie mające zapewnić użytkownikowi najlepszy możliwy dźwięk z urządzenia tych rozmiarów. Jak zapewniają konstruktorzy, technologia przetwarzania dźwięku pozwala wycisnąć z przetworników jeszcze więcej, jednocześnie minimalizując zniekształcenia nawet przy najwyższych poziomach głośności. Uszczelniona architektura obudowy ma czynić ją odporną na wilgoć, a przynajmniej taką, jaką można zastać w domu. Tłumacząc to z polskiego na nasze, urządzenie powinno prawidłowo pracować nawet w łazience, ale lepiej nie wystawiać go na ogród podczas deszczu. Play:1 wyposażony jest w łączność LAN i Wi-Fi, a do jego obsługi służy dedykowana aplikacja dla smartfonów i tabletów z systemem iOS lub Android.
Werdykt
Pięć lat temu Play:1 był spełnieniem marzeń każdego melomana chcącego za stosunkowo niewielkie pieniądze kupić prosty i bezobsługowy sprzęt do słuchania muzyki z sieci. Para takich głośników w połączeniu ze smartfonem i jednym z popularnych serwisów streamingowych to prawdziwy hit. Do szczęścia wystarczy nam Internet i gniazdko w ścianie. Proste i piękne rozwiązanie, które w dodatku potrafi dać nam brzmienie jak z innego, lepszego świata. Nie pytajcie jak mały Sonos może grać tak dobrze, bo nie wiem. Gdybym wiedział, pewnie już dawno zająłbym się produkcją takich głośników. Dziś na rynku znajdziecie jednak wiele tego typu urządzeń. Konkurencja nadrobiła zaległości, a następnie zaczęła przeganiać Sonosa w pewnych tematach, jak funkcjonalność i możliwość rozbudowy systemu o kolejne urządzenia. Play:1 jest jednak świetnym, kultowym głośnikiem, a dla równowagi w ostatnim czasie znacznie potaniał. Kiedy do naszego testu zebraliśmy piętnaście modeli i uporządkowaliśmy je według ceny, od najtańszego do najdroższego, wyszło nam, że Sonos będzie drugi, zaraz po głośniku Irivera. 799 zł za taki sprzęt to bardzo dobra propozycja. Szkoda tylko, że niedługo prawdopodobnie zastąpi go nowy, inteligentny model i Play:1 zniknie ze sklepowych półek. Jeżeli nie chcecie się zastanawiać kiedy to się stanie, a już na pewno nie potrzebujecie do szczęścia żadnego wirtualnego asystenta, zamówcie od razu dwa takie głośniki i cieszcie się bezprzewodowym systemem stereo za 1598 zł. Wiem, co mówię, bo sam tak zrobiłem. Gorąco polecam!
Dane techniczne
Łączność: Wi-Fi
Wejścia: LAN
Wymiary (W/S/G): 16,1/12/12 cm
Masa: 1,85 kg
Cena: 799 zł
Konfiguracja
iPhone SE, Astell&Kern AK70, Asus Zenbook UX31A.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Piotrek
Właśnie dla Sonosa zostawiłem swój "poważny", dopieszczany i kompletowany przez lata zestaw stereo za 25000 zł. Oczywiście nie dlatego, że grał lepiej, ale dlatego, że skutecznie zachęcał do słuchania muzyki. Po pewnym czasie sprzedałem stary zestaw, zaś parę Play:1 zamieniłem na drugą wersję Play:5 oraz soundbar i subwoofer do TV. Play:5 grają o klasę lepiej i szczerze powiedziawszy nie jestem pewien, czy zauważyłbym różnicę pomiędzy parą Play:5 a moim stary zestawem (wzmacniacz, odtwarzacz, podłogówki). Odnośnie odtwarzania własnej kolekcji muzycznej - wszystkie swoje CD zgrałem do plików i wrzuciłem na serwer - Sonos obsługuje bibliotekę muzyczną bez najmniejszego problemu.
1 Lubię -
stereolife
Dziękujemy za opinię doświadczonego użytkownika. Oczywiście aplikacja obsługuje bibliotekę muzyczną, ale chcieliśmy zwrócić uwagę na to, że w porównaniu z innymi systemami, jej prawidłowa konfiguracja jest dość skomplikowana. Nam ostatecznie pomogła w tym aplikacja na komputer stacjonarny, która jednak również nie chciała "złapać" muzyki z dysku NAS. Podczas, gdy aplikacja HEOS czy Ruark Link "widziała" wszystkie foldery sieciowe ot tak, za dotknięciem palca, program Sonosa zwyczajnie nie chciał dodać nam głównej lokalizacji folderu muzycznego. Nie wiedzieć czemu, pozwolił dodać ten folder dopiero za którymś razem. Wskazówki zamieszczone na stronie producenta są takie sobie, na zasadzie "wejdź tutaj, kliknij synchronizację i gotowe". Fajnie, ale co zrobić, jeśli to nie działa? Pomoc powinna być po to, aby zasugerować użytkownikowi odpowiednie działania właśnie wtedy, kiedy coś nie działa tak, jak planowali to konstruktorzy urządzenia, a nie po to, aby jeszcze raz napisać jak aplikacja powinna się zachować w sytuacji idealnej. Klienci pomagają sobie na różnych forach, ale chyba nie o to chodzi. Nie rozumiemy też po co Sonosowi skanowanie biblioteki plików i opcja planowania kolejnego skanowania na przykład codziennie o drugiej w nocy. W aplikacji HEOS-a nie trzeba nic skanować, bo wchodzimy od razu w te foldery, które są dostępne w sieci. I wszystko widać na bieżąco. Ale mniejsza z tym. Play:1 to bardzo fajny głośnik, ale po przetestowaniu piętnastu głośników tego typu można odnieść wrażenie, że Sonos powinien trochę nadrobić zaległości, a już na pewno, jeśli chce zachować żółtą koszulkę lidera. Innym firmom zajęło to wprawdzie pięć lat albo i dłużej, ale dzisiaj depczą Sonosowi po piętach, a w pewnych kwestiach są już z przodu. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to system, którego trudno nie lubić. Szczególnie po ostatnich korektach w cenniku:-)
0 Lubię -
Dzezik
Trochę naiwne te wpisy, że 5 lat temu sprzęt audio bez guzików to był szok. Od ponad 10 lat użytkuję Linna DS Sneaky i Logitecha Squezebox i tam nie ma żadnych guziczków. Wszystko robi się zdalnie. W ogóle UPnP i DLNA to już wiekowe standardy. Do dzisiaj przewyższające te Apple'owe wynalazki typu AirPlay. Ale dałbym Sonosowi trzecie miejsce po Linnie i Logitechu jeśli chodzi o popularyzacje muzyki w formacie strumienia. Logitech już nie produkuje Squezeboxów, ale jego technologia nadal jest bardzo popularna. Linn to klasa sama w sobie - firma, która wyznaczyła tu standardy i ich 10-letni sprzęt ma więcej funkcji niż większość produkowanych dziś. Co ciekawe, Linn przeskoczył bezpośrednio z płyt winylowych do plików FLAC, wyprodukowali tylko jeden odtwarzacz CD, ale szybko go wycofali. Jeśli chodzi o rozwiązania kompletne, to ostatnio wymieniłem (uszkodzone) KEF-y X300 wireless na LSX-y. Są dwa razy droższe i prawie dwa razy większe od Sonosa Play:1. Nie miałem okazji posłuchać by porównać, ale może kiedyś trafię na Sonosa, od dawna mnie intrygował. Będę instalował Roona, a to technologia, która pozwoli mi jeszcze lepiej zintegrować wszystko - Linna, Logitecha, KEF-a, Sonosa i parę innych, nawet Chrmecasta (i to gapless). To wszystko jest piękne, oczywiście nie tak, jak muzyka ale albo to albo wracamy do czarnych krążków. Sorry CD, było wiadomo ze jesteś tylko na 20-30 lat i czas do niszczarki.
0 Lubię -
stereolife
Squeezebox faktycznie przecierał plikowo-strumieniowe szlaki, ale kiedy na rynek wchodziły pierwsze odtwarzacze tej marki, dla wielu audiofilów mogła to być co najwyżej ciekawostka - zapowiedź tego, co być może będzie działo się w przyszłości (chociaż wtedy nikt jeszcze nie wiedział, czy tak się stanie na pewno, czy może rynek pójdzie w innym kierunku). Poza tym brzmieniowo te urządzenia jednak szału nie robiły. Fakt, nie były też drogie, ale jednak wielu ludzi wówczas porównywało takiego Squeezeboxa ze swoim odtwarzaczem CD i w większości przypadków cedek wygrywał. Gdyby od razu wypuszczono taką hi-endową wersję Squeezeboxa, może niektórym audiofilom jego brzmienie dałoby do myślenia. A tak, została ciekawostka, ewentualnie streamer do systemów z niższej półki. A co do Linna, z przeskokiem bezpośrednio z winylu na pliki nie ma Pan racji. W Polsce dobrymi opiniami cieszyły się przede wszystkim trzy odtwarzacze CD tej marki - topowy Sondek CD12, znacznie tańszy Ikemi wyposażony w fantastyczny, autorski transport i jego niższy odpowiednik - Genki. Ale był jeszcze Majik, Karik, Unidisk, Akurate, Mimik... Szkoci trochę tego nawymyślali zanim, bodajże z początkiem 2010 roku, definitywnie zakończyli produkcję odtwarzaczy CD. A gramofony zostały:-)
0 Lubię
Komentarze (4)