JBL 4429
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Jeszcze kilka lat temu test dowolnego produktu amerykańskiej firmy zaczynałbym od spojrzenia na kinowe systemy nagłaśniające i kolumny do użytku domowego. Dziś trzy literki z wykrzyknikiem kojarzą się ludziom głównie z głośnikami przenośnymi i słuchawkami do iPhone'a. Znak czasów? Może tak, ale nie mam pojęcia dlaczego ludzie odpowiedzialni za wizerunek JBL-a w naszym kraju nastawili się na głośniki komputerowe i inne bibeloty. Rozumiem, że to jest teraz modne, a każda większa firma chce zawalczyć o użytkowników smartfonów i tabletów, ale dlaczego w tym wszystkim zapomina się, że amerykańska firma ma w swojej ofercie również audiofilskie kolumny? Każdy normalny producent lub dystrybutor chwaliłby się tym, stawiając głośniki za kilkaset złotych tuż obok hi-endowych konstrukcji. Tymczasem regularnie dostajemy maile o nowych słuchaweczkach lub zestawach do kina domowego i na tej budżetówce się kończy. Na szczęście niektórzy jeszcze pamiętają, że w katalogu JBL-a można znaleźć znacznie więcej produktów, niż te, które są obecnie promowane.
Amatorów rozsądnych systemów stereo zainteresują przede wszystkim modele z serii Studio, ES i LS, natomiast hi-endowcom i bywalcom wszelakich wystaw znane są szczytowe Everesty DD66000. Potężne szafy z dwoma wooferami umieszczonymi poziomo obok siebie kosztują 240000 zł, co automatycznie pozycjonuje je poza zasięgiem większości audiofilów. Jeżeli jednak lubicie taki dźwięk i cenicie sobie produkty nietuzinkowe, możecie zainteresować się monitorami 4429. To konstrukcja z bardzo bogatą historią - następca modelu 4425, w którym po raz pierwszy zastosowano głośnik kompresyjny. Zestawy zaprojektowano z myślą o pracy w studiach nagraniowych i masteringowych, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby wykorzystać je również w domu. 4429 nie są tanie, ale do Everestów DD66000 też im daleko. Potężne monitory są też dość rzadkim towarem. Całe szczęście, że w naszym kraju są jeszcze zapaleńcy gotowi wyciskać z takich konstrukcji ostatnie soki i oferować je swoim klientom. Monitory do naszego testu dostarczył katowicki salon Audio Styl, a salę odsłuchową udostępnił warszawski Hi-Ton. Mieliśmy więc mnóstwo sprzętu do zabawy. Czy kolumny o profesjonalnym rodowodzie mogą zadowolić audiofilów?
Wygląd i funkcjonalność
Pierwszy kontakt z amerykańskimi monitorami może być nieco szokujący. Jesteśmy przecież przyzwyczajeni do smukłych kolumn wolnostojących, a konstrukcje podstawkowe kojarzą nam się z niewielkimi zestawami, które przy odrobinie szczęścia można nawet ustawić na biurku. Tutaj nikomu nie przyjdzie to do głowy. 4429 to potężne skrzynie, które nie dość, że mają dość staromodne proporcje, to jeszcze wyglądają mocno vintage'owo. Z tym, że nie jest to jakiś udawany lub nowoczesny styl retro - to po prostu czysta klasyka, w dodatku ze studyjnym smaczkiem. Gdyby nie to, pewnie na wiele elementów od razu bym narzekał. Ale ponieważ wpisuje się to w pewien styl, sprawa jest jasna i nie wypada dyskutować z konstruktorami, że obrali sobie taką, a nie inną drogę. Szczególnie, że uczynili to już kilkadziesiąt lat temu i od tego czasu JBL w temacie studyjnych monitorów pozostaje wierny tej koncepcji tak, jak Porsche trzyma się silników montowanych z tyłu.
Jeżeli szukacie kolumn za te pieniądze i mieliście już okazję podziwiać niektóre z nich z bliska, amerykańskie monitory będą prawdopodobnie mocno wyróżniać się z tej stawki. Ciekawe czy konstruktorzy w ogóle brali pod uwagę to, jak 4429 wkomponują się w nowoczesne wnętrza. Egzotyczna okleina pokryta pięćdziesięcioma warstwami lakieru, skórzane elementy wykończeniowe, rodowane gniazda wyglądające jak skrzyżowanie biżuterii z przyrządami laboratoryjnymi? To nie ten adres. Wyraźnie widać, że te kolumny miały przede wszystkim grać, a ich wygląd zewnętrzny jest jakąś tam wypadkową przyjętych założeń technicznych i estetyki odziedziczonej po utytułowanych przodkach. Kanciaste skrzynie wykończono brązową okleiną, która prezentuje się dość zwyczajnie. Dla profesjonalistów jest to zupełnie nieistotne i pewnie woleliby nawet, gdyby skrzynki były pokryte czarną, winylową folią z jakimiś gumowymi narożnikami. Audiofilom widok ten skojarzy się z kolumnami takich marek, jak ATC, Spendor czy PMC. W podobne proporcje, choć opakowane w bardziej błyszczące drewno uderza też Harbeth, a z ostatnich wynalazków także Trenner & Friedl. Ma to swój urok, szczególnie gdy skrzynie staną na odpowiednio dopasowanych standach. Uwagę przyciągają przede wszystkim przetworniki. 30-cm niskotonowiec wspomagany dwoma tunelami rezonansowymi dmuchającymi do przodu został przykręcony do płyty wykończonej granatowym lakierem. Według producenta głośnik ten jest odpowiedzialny za odtwarzanie niskich i średnich częstotliwości. Tuż pod nim znalazły się dwa pokrętła służące do regulacji wysokich i ultrawysokich tonów. Gdyby widok woofera komuś przeszkadzał, może skorzystać z dołączonych do zestawu maskownic. Kolumny wyglądają wtedy bardziej powściągliwie, a nawet elegancko, choć wciąż mocno oldschoolowo.
Jeśli chodzi o funkcjonalność, 4429 to skrzynie, z którymi trzeba się niestety trochę napocić. Zarówno na etapie instalacji, jak i późniejszego ustawiania i dostrajania. Regulacja poziomu pracy dwóch górnych głośników może okazać się pomocna, choć dla ortodoksyjnych audiofilów będzie rozwiązaniem kompromisowym. Zawsze jednak mamy jakieś pole manewru, co oznacza, że nie trzeba będzie szukać ratunku w kablach. W kwestii ustawienia należy przede wszystkim zacząć od solidnych podstawek o specyficznych rozmiarach. Do naszego testu JBL-e zostały dostarczone wraz z dedykowanymi standami firmy Rogoz Audio, więc nie musieliśmy kombinować, co było bardzo dużym ułatwieniem. Świeżo upieczony właściciel amerykańskich monitorów z pewnością też powinien rozważyć takie rozwiązanie. Zakup dopasowanych podstawek czy nawet wykonanie ich na zamówienie powinno się chyba traktować jako obowiązek i doliczyć sobie jego koszt do ceny kolumn. Niektórzy twierdzą, że mimo sporych gabarytów amerykańskich monitorów, można je dosuwać mocno do tylnej ściany pokoju odsłuchowego. Tunele rezonansowe znajdują się na przedniej ściance, a nawet jeśli przytulimy skrzynie do ściany, głośniki znajdą się tak naprawdę 30 cm od niej. Jest to jakieś rozwiązanie, szczególnie w małych pomieszczeniach, jednak jeżeli tylko macie taką możliwość, polecałbym zapewnić JBL-om trochę wolnej przestrzeni z każdej strony. Podczas testu kolumny wraz z podstawkami trochę najeździły się po sali odsłuchowej i mnie osobiście najbardziej przypadło do gustu ustawienie ich w wolnej przestrzeni. Poprawiła się nie tylko stereofonia, ale przede wszystkim szybkość niskich tonów. Dźwięk stał się bardziej zwarty i punktowy, oczywiście w tych konkretnych warunkach. Decydując się na takie monitory, na pewno warto wstępnie zastanowić się, gdzie mają stać, a po zakupie i instalacji wykonać kilka ruchów, aby wydobyć z nich to, co najlepsze.
Brzmienie
Nikt nie powinien być zaskoczony, że kolumny o tych gabarytach i profesjonalnym rodowodzie wręcz zabijają dynamiką. Ich brzmienie jest bezpośrednie i koncertowe. Nie ma tu miejsca na podchody i wyrachowane uwodzenie. JBL-e walą prosto z mostu i albo się w nich zakochacie od pierwszych dźwięków, albo stwierdzicie, że to nie wasza estetyka i koniec. Jednak nawet w tym drugim przypadku, polecam wysłuchać kilku utworów chociażby dla doświadczenia, jeśli nie dla czystej frajdy. 4429 dysponują bowiem fantastyczną rozdzielczością. W pewnym sensie amerykańskie monitory nawet trochę mnie zaskoczyły. Widząc duże membrany basowe i komplet głośników schowanych w dużych tubach, spodziewałem się brzmienia z permanentnie włączonym loudnessem, a tymczasem w pierwszej kolejności zainteresował mnie środek pasma. Szybki, czytelny i bardzo bezpośredni. Efekt przypominał kontakt z bardzo dobrymi słuchawkami. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że JBL-e mają w sobie coś z brzmienia słuchawek elektrostatycznych i ortodynamicznych.
Skojarzenie ze słuchawkami potęgowała też przestrzeń - bliska i bardzo monitorowa. Scena zaczynała się tuż za linią kolumn i rozciągała bardziej do przodu, niż do tyłu. Oczywiście jej kształt w dużym stopniu zależał od charakteru nagrania, ale 4429 z całą pewnością należą do tych zestawów, które przybliżają nas do artystów i wzajemnie. Chwilami czułem się tak, jakbym siedział na koncercie w pierwszym rzędzie. Miałem wrażenie, że im bliżej podawany jest dźwięk, tym szersza staje się scena stereofoniczna. Zupełnie, jakby miała kształt trapezu wysuniętego dłuższą podstawą w moim kierunku. To rozciągnięcie sprawia, że bardzo czytelna staje się gradacja muzycznych planów. Mamy artystów stojących na linii frontu, potem towarzyszące im instrumenty, ale patrząc dalej wgłąb możemy badać też kolejne warstwy nagrań. Czasami z natłoku dźwięków wyłania się ich nawet pięć albo sześć. Dla audiofilów przyzwyczajonych do dźwięku podawanego raczej wgłąb, będzie to zupełnie nowe spojrzenie na muzykę. Tutaj możemy wręcz dotykać instrumentów i zagłębiać się w rozmaite mikrodetale. Powiecie, że to nic dziwnego, bo w końcu do tego zostały stworzone studyjne monitory. Niby tak, ale tutaj mamy do czynienia z potężnymi skrzyniami, które każą zrewidować poglądy na temat świetnej przestrzeni wynikającej ze stosowania wąskich przednich ścianek i głośników o średnicy co najwyżej kilkunastu centymetrów. Tak przekonującej stereofonii, choć podawanej z innej perspektywy, spodziewałbym się raczej po kolumnach pokroju Audio Physica. Ale nie. Okazuje się, że wielkie pudło z szerokimi kołnierzami także potrafi wygenerować trójwymiarowy obraz przestrzenny, w którym można się wręcz zatopić.
Oprócz fantastycznej dynamiki, stereofonii i przejrzystości, jedną z największych zalet amerykańskich monitorów jest moim zdaniem bas. Pewnie spodziewacie się, że będę się teraz rozpisywał o subwooferowej głębi i pomrukach wytrząsających bąbelki z coli, ale nie - tutaj zaimponowała mi przede wszystkim spójność i równomierny charakter niskich rejestrów. Dawno nie słyszałem zestawów, które radziłyby sobie z basem w tak spektakularny sposób. JBL-e nie pompują niskich tonów jak szalone, nie podkreślają też efektownego zakresu średniego basu. Zamiast tego grają równym, pozbawionym podbarwień i podbić dźwiękiem chyba aż do granic percepcji. Przećwiczyłem na nich kilka albumów, które pod tym względem są akurat całkiem wymagające i szybko ujawniają wszelkie niedoskonałości w tej części pasma. Widząc dwa tunele rezonansowe spodziewałem się usłyszeć jakieś oznaki podbicia lub zadyszki, ale nic takiego nie nastąpiło. JBL-e schodziły coraz niżej, niżej i niżej, a natężenie dźwięku ani trochę się nie zmieniało. Nie było ani buczących górek ani ewidentnych dziur w paśmie. Do tego barwa, wypełnienie i przyjemne mięsko, a także - co było dla mnie kolejnym zaskoczeniem - szybkość. Może nie jest to jeszcze najszybszy bas w naszej galaktyce, ale wyrabia się na każdym zakręcie. Gdybym mógł przeszczepić ten bas kolumnom, z których korzystam na co dzień, nie zastanawiałbym się ani chwili.
Wady? Niektórzy mogą stwierdzić, że 4429 to konstrukcja o brzmieniu dość charakterystycznym, a więc dalekim od neutralności. Ja bym się z tym nie zgodził, bo amerykańskie monitory ukierunkowano na ukazywanie prawdy o muzyce, a tego nie zamierzam potępiać. Podczas odsłuchu zwróciłem też uwagę na drobną niespójność w zakresie dolnej średnicy. Odniosłem wrażenie, że dźwięki produkowane przez potężną membranę woofera zostają trochę w tyle, zaraz za tymi, które wystrzeliwują z siebie rozłożyste tuby. To w końcu dwa różne rodzaje konstrukcji, zupełnie inne przetworniki. Może więc nie powinno mnie to dziwić, ale jednak chciałoby się aby łączenie przypadające na 800 Hz było gładsze. Dosunięta do słuchacza scena stereofoniczna wynika z pewnych założeń konstrukcyjnych, więc jej się nie czepiam. I to by było na tyle narzekania.
4429 to niesamowicie ciekawy produkt i zupełnie inne spojrzenie na muzykę. W poszukiwaniu jeszcze bardziej oryginalnych konstrukcji prawdopodobnie trzeba będzie zwiedzać obszary, w których ceny osiągają pułap nieosiągalny dla zwykłych śmiertelników. Amerykańskie monitory również nie są tanie, szczególnie biorąc pod uwagę niezbyt luksusowe wykończenie, jednak w kontekście jakości brzmienia kwota ta nie wydaje mi się wygórowana. Taki dźwięk mógłby równie dobrze kosztować trzy razy tyle. Gdyby ktoś opakował go w pudełko z drewna hebanowego i zamontował w nim rodowane gniazdka, spokojnie by się to sprzedało.
Budowa i parametry
JBL 4429 to trójdrożny monitor w obudowie wentylowanej wyposażony w trzy przetworniki. Niskimi tonami zajmuje się dwunastocalowy przetwornik 1200FE-8 z membraną wykonaną z czystej celulozy, aluminiową cewką, metalowym koszem i potężnym układem magnetycznym. Całość wygląda jak naprawdę mocny subwoofer przeznaczony do instalacji car-audio. Co ciekawe, przewody biegnące do tego głośnika nie są lutowane ani montowane na wsuwki, ale przykręcane do normalnych gniazd ze złotymi nakrętkami. Zakres 800 Hz - 7 kHz pokrywa głośnik 175ND-3 typu compression driver z tytanową membraną o średnicy 50 mm, natomiast powyżej tej częstotliwości pracuje wysokotonowy głośnik kompresyjny o średnicy 19 mm. Przetworniki te umieszczono w tubach wysokotonowych SonoGlass wykonanych jako jeden odlew, co pozwoliło na uzyskanie kształtu określanego przez producenta jako Bi-Radial.
Obudowy wykonano z płyt MDF o grubości 25 mm i wzmocniono poziomą ramką umieszczoną nad wooferem. Wewnętrzne wytłumienie zrealizowano za pomocą płatów sztucznej wełny przylegających do każdej ze ścianek. Wszystko to składa się na wysoką masę - każda ze skrzynek waży 32,3 kg. Dwa tunele rezonansowe dmuchające do przodu zapewniają optymalne strojenie głośnika basowego i umożliwiają montowanie kolumn w pobliżu ściany. Użytkownik może skorzystać także z regulacji średnich i wysokich tonów aby zestroić kolumny z akustyką pomieszczenia lub posiadanym sprzętem. Monitory dostępne są tylko w jednej wersji wykończenia. Jest to okleina w kolorze orzecha włoskiego z granatowym frontem i maskownicami w tym samym kolorze. JBL-e są nominalnie 6-omowe i mają 91-dB skuteczność, co czyni z nich łakomy kąsek dla amatorów lamp i właścicieli wzmacniaczy, które mocą nie grzeszą.
Konfiguracja
Amerykańskie zestawy zagrały w towarzystwie lampowego systemu T+A z serii V - odtwarzacza D 10-2 i wzmacniacza zintegrowanego V 10-2. Jest to bardzo przyjemna konfiguracja, więc dopiero pod koniec sesji odsłuchowej zastąpiliśmy elektronikę hi-endowymi klockami z serii HV, aby mieć jeszcze lepsze rozeznanie co do brzmienia samych monitorów. 4429 stanęły na podstawkach firmy Rogoz Audio, a cały system był spięty kablami Cardasa.
Werdykt
4429 to takie brzydkie kaczątko. Jeśli pokażecie znajomym zdjęcie i przyznacie się, ile wydaliście na to cudo, prawdopodobnie parskną śmiechem. Ale zaproście ich na odsłuch, a od razu zrozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. To monitory, które każą spojrzeć na audiofilski sprzęt z dystansu. Przestać interesować się egzotycznymi fornirami, złotymi gniazdami i kolcami z japońskiej stali, a zacząć słuchać muzyki i zbliżyć się do niej na tyle, na ile jest to możliwe. Te monitory pokazują ile można wycisnąć z naszych ulubionych nagrań, zachęcają do eksperymentów i zwyczajnie napędzają audiofilskiego bakcyla. A oprócz głośników, kabli i filtrów, jest w nich zamknięty spory kawałek historii JBL-a i jego oferty skierowanej do profesjonalistów. To tak zwana wartość dodana.
Dane techniczne
Rodzaj kolumn: podstawkowe, trójdrożne
Efektywność: 91 dB
Impedancja: 6 omów
Pasmo przenoszenia: 55 Hz - 20 kHz
Wymiary (W/S/G): 63,5/40/30 cm
Masa: 32,3 kg (sztuka)
Cena: 23980 zł
Sprzęt do testu udostępnił salon Audio Styl.
Zdjęcia: Małgorzata Filo, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze