Devialet Phantom Reactor 900
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Devialet to jedna z najciekawszych firm specjalizujących się w produkcji hi-endowego sprzętu audio. Francuzi z pewnością nie boją się iść pod prąd, bo robią to od samego początku, raz po raz szokując audiofilów wysmakowanym wzornictwem swoich urządzeń, zastosowanymi w nich rozwiązaniami technicznymi i nietypowym podejściem do tematu. Podczas, gdy większość firm od lat klepie takie same wzmacniacze, odtwarzacze i kolumny, rewolucją nazywając zmianę tweeterów z jedwabnych na tytanowe, u Devialeta mamy szansę zobaczyć zupełnie inny świat. Świat, w którym luksusowy zestaw stereo składa się z jednego, płaskiego, srebrnego klocka przypominającego coś w rodzaju kosmicznego panelu sterowania inteligentnym domem oraz wybranych przez nas kolumn, do których ów klocek może się błyskawicznie dostosować, zmieniając swoje parametry na podstawie pomiarów dokonanych przez ekspertów. Ogromna piramida z lampowych przedwzmacniaczy, tranzystorowych monobloków i dzielonych streamerów, zajmująca pół salonu i połączona kilometrami grubych kabli? Fakt, audiofile cieszą się do takich systemów jak dzieci do gier na smartfonach, ale inżynierowie Devialeta uważają, że nie ma to nic wspólnego z luksusem. Dla nich luksus to wolna przestrzeń i elegancki sprzęt nie przysłaniający widoku za oknem, wykonujący nasze polecenia, dopasowujący się do naszych potrzeb, pozwalający nam słuchać muzyki bez żadnych ograniczeń. Zamiast podświetlanych wskaźników wychyłowych dostajemy pilota, który wygląda jakby został wykonany na zamówienie przez jeden z najlepszych zakładów jubilerskich. Nic dziwnego, że kiedy Francuzi postanowili stworzyć głośnik bezprzewodowy, świat ujrzał coś, co dosłownie zmiotło konkurencję z powierzchni ziemi.
Grające jajo o nazwie Phantom z miejsca stało się gwiazdą lifestyle'owego audio, magazynów wnętrzarskich, blogów technologicznych i filmików na YouTubie. Każdy chciał sprawdzić jak gra. Każdy chciał go mieć. Ludzie, dla których testowanie prototypowych, nieprzyzwoicie drogich laptopów i najnowszych smartfonów ze składanym ekranem to normalka, na widok (i dźwięk) Phantoma robili miny jak małpy w zoo. Ludzie, którzy nigdy nie interesowali się wysokiej klasy sprzętem grającym, a słuchawki za pięćset złotych uważali za zbyt drogie, nagle na punkcie tego głośnika dostali fioła. Phantom wylądował tam, gdzie hi-endowe wzmacniacze i kolumny nie miały wstępu. A to był dopiero początek. Devialet wprowadzał coraz mocniejsze, piękniejsze i droższe odmiany swojego bestsellera, kończąc na modelu Gold Phantom wycenionym na 11999 zł. Chcą zbudować system stereo, trzeba było kupić dwie sztuki, a następnie dodać do nich router Dialog za 1359 zł, nie wspominając już o podstawkach. Z jednej drogiej zabawki automatycznie robił nam się zestaw za dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Sporo. Francuzi postanowili więc stworzyć mniejszy odpowiednik Phantoma wykorzystujący podobne rozwiązania techniczne i zapewniający porównywalne wrażenia dźwiękowe, ale dostępny w znacznie niższej cenie.
Pomysł wydaje się prosty, ale pamiętajmy, że same narodziny Phantoma takie proste nie były. Nikt wcześniej nie zaprojektował tak bezkompromisowego głośnika bezprzewodowego, z całkowicie sztywnymi, metalowymi wooferami pracującymi w układzie push-push, koaksjalnym modułem średnio-wysokotonowym i wbudowanym wzmacniaczem o nieprzyzwoitej, potwornej wręcz mocy. W eleganckiej obudowie Phantoma nie było wolnego miejsca, tak zwanego audiofilskiego powietrza, którego inżynierowie Devialeta mogliby się pozbyć. W grę wchodziło jedynie zmniejszenie rozmiarów całego głośnika, przeskalowanie go w dół. Francuzi wiedzieli, że nowy głośnik szybko stanie się jeszcze większym hitem niż jego większy, starszy brat. Dlatego zawczasu przygotowali się na spływające z całego świata zamówienia i specjalnie dla nowego modelu wybudowali we Francji kolejną fabrykę. Aby dać klientom wybór, Phantom Reactor został wprowadzony na rynek w dwóch wersjach - 600 (4999 zł) i 900 (6299 zł), różniących się głównie mocą wbudowanego wzmacniacza (odpowiednio 600 i 900 W). Wychodzi na to, że w cenie jednego Gold Phantoma możemy kupić system stereo zbudowany z dwóch głośników Phantom Reactor 900. I właśnie taki zestaw postanowiłem sprawdzić.
Wygląd i funkcjonalność
Domyślam się, że możliwość wypróbowania nowego dizajnu była dla francuskich projektantów niezwykle kusząca, jednak ostatecznie zwyciężył zdrowy rozsądek (co dla miłośników sprzętu tej marki może być niezwykle dziwne). Phantom Reactor istotnie wygląda jak duży Phantom, którego plany przepuszczono przez kserokopiarkę zmniejszającą każdy element o połowę. Na zdjęciach oba modele prezentują się tak podobnie, że gdybym nigdy nie miał styczności z tym większym, otwierając pudełko mógłbym zacząć się zastanawiać który z nich w końcu wybrałem. Oczywiście, na żywo różnica jest ogromna, ale czy większe gabaryty, większa masa i większa moc droższego Phantoma będą teraz przemawiać na jego korzyść? Ostatecznie wielu klientów pokochało go za to, że jest w stanie wygenerować niesamowicie duży, głęboki dźwięk, a zajmuje tyle miejsca, co średniej wielkości drukarka. Phantom Reactor to kolejny krok w kierunku miniaturyzacji. Tutaj na miejscu drukarki moglibyśmy spokojnie postawić dwa głośniki, a to z kolei sprawia, że z łatwością wciśniemy je tam, gdzie większego Phantoma nie dało się postawić. Na przykład na biurku. Phantoma sobie w takim układzie nie wyobrażam. Musielibyśmy mieć naprawdę duże biurko. Phantom Reactor jak najbardziej się do tego nadaje. Może wylądować nawet na standardowej półce na książki. Co więcej, producent podsuwa nam firmowe akcesoria - standy z trzema szeroko rozstawionymi nóżkami oraz futerał do transportowania głośnika. Wszystko to prezentuje się bardzo, bardzo luksusowo. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że nie potrzebujemy żadnego zewnętrznego urządzenia aby spiąć dwa Reactory w system stereo. Jeżeli więc nie chcemy tkwić w średniowieczu słuchając muzyki mono, odpada nam konieczność zakupu Dialoga. Podobno duże Phantomy także będą teraz mogły poradzić sobie bez niego.
TEST: Devialet Gold Phantom
Opakowanie testowanego modelu jasno daje nam do zrozumienia, że choć zaoszczędziliśmy sporo grosza wybierając mniejszy głośnik, nie ominą nas atrakcje zarezerwowane dla posiadaczy jego większego braciszka. Ponieważ Phantom Reactor jest zaskakująco ciężki, pudełko skonstruowano tak, abyśmy z niczym nie musieli się mocować. Wystarczy wysunąć jego wnętrze na stolik, otworzyć karton niczym album ze zdjęciami i już w tym momencie zobaczymy danie główne spoczywające na niewielkiej podstawce. Producent zadbał o to, aby wszystko było tak proste, jak to tylko możliwe, dlatego w zestawie znajdziemy tylko jeden dodatek - kabel zasilający, zapakowany lepiej niż niektóre audiofilskie interkonekty za kilka tysięcy złotych. Jest to o tyle ciekawe, że sam przewód nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia. To po prostu przyzwoita sieciówka, ale tutaj dostała własne pudełeczko, w którym została zawinięta i spięta dwoma kawałkami przezroczystej taśmy, a wtyczkę od strony gniazdka umieszczono w osobnej, dużej dziurce, aby nic nie poluzowało się w trakcie transportu. Nordosty z wysokich serii są pakowane w zwyczajne, plastikowe pudełka. Cardas Clear Reflection sprzedawany jest w kartonie, który rwie się w rękach. A tutaj? Normalny przewód zasilający, a zapakowany i zabezpieczony jak coś niezwykle cennego i delikatnego.
Mimo niemal identycznego projektu, fani oryginalnego Phantoma z pewnością zauważą w nowym modelu kilka "brakujących" elementów. Reactor nie ma kolorowych osłon przylegających do głośników niskotonowych, a co za tym idzie, właściwie niemożliwe będzie odróżnienie tańszej "sześćsetki" od droższej i mocniejszej "dziewięćsetki". Dla mnie to duży plus, bowiem ze wszystkich dużych Phantomów najbardziej podoba mi się ten najtańszy. Możliwe, że skusiłbym się na najmocniejszą odmianę, bo dynamika tego modelu jest porażająca, ale jakoś nie widzę w swoim salonie głośników bijących po oczach złotem. W mniejszej wersji tego problemu nie ma. Wykończenie głośnika nie zależy tu od wybranej przez nas "wersji silnikowej". Do wyboru mamy tylko jednolitą, błyszczącą biel lub wyjątkowo intrygującą, zmatowioną czerń. Moim zdaniem taka paleta kolorystyczna wszystkim wystarczy, ale domyślam się, że pewnego dnia Devialet wypuści na rynek limitowane, odjazdowe wersje tego głośnika. Żeby było ciekawiej, w specyfikacji wersji białej znalazłem adnotację "RAL 9016", zaś w czarnej - "RAL 9017". Jeżeli zatem należycie do grupy wnętrzarskich perfekcjonistów, będziecie mogli bez problemu zamówić komodę wykończoną lakierem idealnie dopasowanym do głośników. Z technicznego punktu widzenia, najważniejszym elementem, który zachowano w tańszym projekcie jest konstrukcja i układ głośników niskotonowych. Producent nie poszedł na skróty, stosując na przykład jedną membranę wspomaganą bass-reflexem. Nie. Wciąż mamy tutaj dwa całkowicie sztywne, szczelnie zamknięte woofery poruszające się jak tłoki. Można się więc domyślać, że mimo mniejszych gabarytów, Phantom Reactor wciąż będzie generował subwooferowy bas. W porównaniu z oryginalnym Phantomem uproszczeniu uległa natomiast konstrukcja głośnika widocznego z przodu. Tam mieliśmy do czynienia z prawdziwym głośnikiem koncentrycznym, przypominającym te, które od wielu lat stosują takie firmy, jak KEF czy Tannoy. Tutaj natomiast przetwornik współosiowy zastąpiono jednym głośnikiem, który Devialet opisuje jako szerokopasmowy. W rzeczywistości trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że jest to standardowa, aluminiowa kopułka, którą zaprojektowano tak, aby mogła obsłużyć zakres średnich częstotliwości. W Reactorze bardziej spodobała mi się natomiast tylna ścianka. Znajdziemy tu tylko kilka gniazd - zasilające (ósemka), sieciowe (RJ-45) i 3,5-mm jacka, który może pełnić rolę wejścia analogowego lub cyfrowego wejścia optycznego. To z kolei otwiera użytkownikom drogę do podłączenia gramofonu lub telewizora. Będzie to wprawdzie wymagało zastosowania odpowiedniego, trochę niestandardowego kabla, jednak wszystko da się zrobić, a użycie małych gniazd w tak kompaktowym głośniku jest przecież zrozumiałe. Ważne, że parę Reactorów możemy potraktować nawet jako alternatywę dla bardzo, bardzo dobrego soundbara.
Kiedy już podłączymy nasz głośnik (lub głośniki) do prądu, przychodzi czas na podłączenie ich do sieci i skonfigurowanie systemu. Pójdzie gładko, o ile trafimy w odpowiednią aplikację. W tym momencie Devialet proponuje ich aż cztery. Wybrałem pierwszą, którą zainstalowałem przy okazji testu Gold Phantoma - nie zadziałało. Wybrałem drugą - nic z tego. Udało się dopiero za trzecim razem. Francuzi niestety dali się złapać w pewną pułapkę, udostępniając swoim klientom kolejne aplikacje dla różnych produktów. Bez problemu można było to jeszcze zrozumieć w czasach, gdy do wyboru mieliśmy właściwie tylko dwa światy - apkę obsługującą audiofilskie systemy z serii Expert oraz tę zarezerwowaną dla użytkowników Phantomów. Teraz wszystko to się pokomplikowało, ale firma zamierza podobno po kolei przerzucać wszystkie funkcje na jedną aplikację - właśnie tę, która obsługuje Reactory. Podczas instalacji głośnik wydaje z siebie dziwne i dość głośne dźwięki. Trzeba uważać, żeby się nie przestraszyć albo kogoś nie obudzić. Na górnym panelu znajdziemy jasną diodę i kilka dotykowych przycisków, które na pierwszy rzut oka są prawie niewidoczne. Konfigurowanie urządzenia trwa dość długo, jednak ostatecznie wszystko udało mi się wykonać bez większych problemów. Oczywiście, każdemu znalezionemu w naszym otoczeniu głośnikowi przypisujemy nazwę pomieszczenia, w którym go postawiliśmy. Jeżeli podczas podłączania drugiego egzemplarza wybierzemy ten sam pokój, aplikacja pozwoli nam stworzyć parę stereo z pierwszym głośnikiem. Wówczas wystarczy powiedzieć jej czy ten konfigurowany jako drugi będzie stał z lewej czy z prawej strony. Przyjemnie i intuicyjnie. Spodobały mi się nawet teksty, które aplikacja serwuje nam podczas całego procesu. Kiedy podłączymy do prądu kolejny głośnik, zobaczymy napis "we've got company", a po aktualizacji oprogramowania dostajemy polecenie "make some noise!".
Firma nie daje nam żadnych inteligentnych zabawek, wychodząc z założenia, że urządzenie zostało dostrojone przez ekspertów, a użytkownik ma ustawić system tak, aby grał dobrze. Potwierdziła to nawet Alix Lebais, International Press and Public Relations Manager Devialeta. Francuzi twierdzą, że każde ich urządzenie powinno oferować maksymalnie realistyczny i transparentny dźwięk, a użycie korektora byłoby równoznaczne z wyrzuceniem ich pracy i intencji artystów do kosza.Niestety, aplikacja nie pozwala na razie na wprowadzenie jakichkolwiek zaawansowanych ustawień dotyczących brzmienia. Nie mówię nawet o systemie korekcji akustyki pomieszczenia albo suwakach umożliwiających szybką modyfikację dźwięku w zależności od tego, czy dany głośnik stanął w wolnej przestrzeni, przy ścianie czy w narożniku. Brakuje chociażby najprostszego equalizera czy balansu. Zamiast tego, producent zamieścił na swojej stronie filmik o tym jak Reactor ma być ustawiony - ile centymetrów powinno dzielić go od najbliższych ścian, jaka powinna być szerokość bazy w przypadku systemu stereo... Ciekawe, prawda? Dostajemy luksusowy, nowoczesny głośnik, a jednak firma nie daje nam żadnych inteligentnych zabawek, wychodząc z założenia, że urządzenie zostało dostrojone przez ekspertów, a użytkownik ma ustawić system tak, aby grał dobrze. Potwierdziła to nawet Alix Lebais, International Press and Public Relations Manager Devialeta. Francuzi twierdzą, że każde ich urządzenie powinno oferować maksymalnie realistyczny i transparentny dźwięk, a użycie korektora byłoby równoznaczne z wyrzuceniem ich pracy i intencji artystów do kosza. Jednocześnie wspomniała jednak, że wielu klientów dopytuje o system korekcji akustyki pomieszczenia, więc można się spodziewać, że w niedalekiej przyszłości takie rozwiązanie zostanie dodane na drodze aktualizacji oprogramowania. Prawdopodobnie nie będzie to jednak system pozwalający użytkownikowi na gmeranie w ustawieniach wedle własnego uznania. Spodziewałbym się raczej czegoś na wzór rozwiązania stosowanego przez Sonosa, gdzie aplikacja zbiera dane o akustyce pomieszczenia za pomocą mikrofonu w smartfonie, a użytkownik może później włączyć lub wyłączyć korekcję i na tym jego rola się kończy.
Wracając na chwilę do wyposażenia i funkcjonalności, jeśli mając prawidłowo skonfigurowany system stereo wybierzemy wejście Aux, aplikacja pokaże nam dwie ikonki - wejście w lewym i prawym głośniku. Możemy więc do jednego głośnika podłączyć telewizor, a do drugiego - gramofon. Szkoda, że nie przewidziano chociażby jednego gniazda HDMI, bo w takim "kinowym" systemie byłoby to pewnie bardziej intuicyjne. Kabel optyczny powinien jednak załatwić sprawę równie skutecznie. Do wyboru mamy też Bluetooth, jednak muzyki lepiej słuchać bezpośrednio z sieci, korzystając z połączenia LAN lub Wi-Fi. Użytkownicy urządzeń firmy Apple będą mieli jedną dodatkową opcję - AirPlay. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że Phantom Reactor jest kompatybilny z systemem Spotify Connect. Spotify nie stawia wprawdzie na najwyższą możliwą jakość dźwięku, ale ogromna popularność tego serwisu mówi sama za siebie. Wielu melomanów bardzo ucieszy się widząc to logo w specyfikacji Reactora. Szkoda, że nowy głośnik Devialeta nie figuruje jeszcze na liście urządzeń kompatybilnych z Roonem. Niemal wszystkie inne modele - zarówno oryginalnego Phantoma w czterech wersjach, jak i systemy z serii Expert - już się tutaj znalazły. Możliwe, że jest to wyłącznie kwestia czasu. Francuzi nie raz już udowodnili, że dbają o swoich klientów i nie tylko nadążają za rozwojem nowoczesnych technologii, ale wręcz plasują się w ścisłej czołówce firm traktujących te kwestie niezwykle poważnie. Reactor pewnie także będzie ewoluował, bo ostatecznie pewne rzeczy sprowadzają się wyłącznie do aktualizacji warstwy software'owej. Z drugiej strony, najtańszy model w katalogu nie musi mieć wszystkiego. Firma może dojść do wniosku, że ostatecznie to tylko mały głośnik, którym nie zainteresują się audiofile korzystający z Roona i słuchający plików DSD512. Sprawdźmy więc ile da się wyciągnąć z tego maleństwa w teście odsłuchowym.
Brzmienie
Każdy, kto choć raz w życiu słuchał oryginalnego Phantoma wie, że ten kosmiczny głośnik ma do zaoferowania całkiem sporo, ale w jego brzmieniu liczy się przede wszystkim jedno - atomowe uderzenie. Nie znam osoby, która by się tym nie zachwycała. Po krótkim kontakcie z Phantomem nawet najspokojniejsi melomani i miłośnicy sprzętu grającego równo, ciepło i muzykalnie zaczynają z niedowierzaniem badać gdzie leży granica jego możliwości. Dynamika, energia, szybkość, głębia niskich tonów i zdolność wspinania się na poziom głośności zwany "koncertowym" potrafią zrobić tak potężne wrażenie, że nie musimy nawet zagłębiać się w szczegóły, by zrozumieć dlaczego ludzie oszaleli na punkcie tego głośnika. Z punktu widzenia audiofila to jednak nie wszystko. Fakt, miło jest mieć pod ręką taki zapas mocy i wiedzieć, że podczas normalnego, codziennego odsłuchu głośnik ani trochę się nie męczy. Ale moim zdaniem prawdziwa jazda zaczynała się w momencie podłączenia drugiego egzemplarza. Może to moje osobiste, anachroniczne uprzedzenie, jednak uważam, że nawet najlepszy głośnik świata grający w pojedynkę wciąż pozostaje tylko bardzo zaawansowanym technicznie systemem mono, z którym świat zaczął żegnać się jeszcze przed wojną, w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku. Kiedy widzę youtuberów cieszących się do muzyki płynącej z jednego Phantoma, z jednej strony trudno mi się dziwić, bo jego dźwięk byłby imponujący nawet gdybyśmy musieli go słuchać jednym uchem z drugiego pokoju, jednak z drugiej od razu zaczynam się zastanawiać czy nie wydaje im się to choć trochę dziwne? Kiedy tak zwani zwykli ludzie przyzwyczaili się do dźwięku mono? Nie zauważyli, że czegoś tu brakuje? Żeby było śmieszniej, wielu z nich powiedziałoby pewnie, że dobry telewizor powinien mieć dźwięk przestrzenny, najlepiej w systemie Dolby Atmos... Ale cóż, żyjemy w dziwnych czasach, a każdy z nas musi ostatecznie znaleźć sprzęt wpisujący się w nasze indywidualne potrzeby. Oryginalny Phantom był i wciąż pozostaje odpowiedzią na jedno, kluczowe pytanie - jak zafundować sobie w domu świetny dźwięk bez zawalania całego salonu kolumnami, monoblokami i kablami. Phantom Reactor rozwiązuje tę kwestię równie skutecznie (albo jeszcze skuteczniej, bo jest jeszcze mniejszy), a do tego odpowiada na punkt drugi - jak osiągnąć ten cel nie wydając dwudziestu pięciu tysięcy złotych. Kupując parę "dziewięćsetek" można wydać trzynaście, a jeśli zdecydujemy się na tańsze "sześćsetki", zmieścimy się nawet w kwocie czterocyfrowej. Trafiony, zatopiony.
TEST: Devialet Expert 140 Pro
Po pięciu minutach odsłuchu systemu stereo zbudowanego z dwóch Reactorów 900, zacząłem zastanawiać się kto u licha teraz kupi dużego Phantoma, w jakiejkolwiek odmianie. Wrażenie, przynajmniej w kategoriach dynamiki, szybkości i zdolności wygenerowania potężnej ściany dźwięku, jest bowiem łudząco podobne. To ten sam charakter brzmienia, w którym na pierwszym planie postawiono coś, co bardzo szeroko moglibyśmy nazwać efektownością. Reactory grają mocno, potężnie, dziarsko, konkretnie, z nisko schodzącym, trzymanym w ryzach basem i - przepraszam za wyrażenie - pierdyknięciem. Łoją aż miło. Dodatkowo - podobnie, jak w większym modelu - francuscy konstruktorzy zadbali o przejrzystość i neutralną, może nawet lekko schłodzoną barwę, co przekłada się na wrażenie obcowania z dźwiękiem odwzorowanym w sposób rzetelny i realistyczny. Devialety niczego nie ocieplą ani nie zatuszują. Jeśli już, będą starały się przybliżyć nas do tego, co audiofile nazywają "prawdą o muzyce". Niektórzy powiedzą, że jest to po prostu kolejny bardzo duży plus opisywanego modelu, bo uodparnia nas na charakter i humory samego sprzętu oraz jego ewentualne muzyczne sympatie i antypatie. To prawda, jednak Phantom Reactor 900 nie do końca radzi sobie z gatunkami, albumami i wykonaniami, w których najważniejsze są emocje, barwy i delikatne niuanse, kryjące się zazwyczaj w zakresie średnich tonów. Mam wrażenie, że z punktu widzenia audiofila właśnie tutaj kryje się najważniejsza różnica między Reactorem a oryginalnym Phantomem. Tam również nie uświadczymy romantycznego zabarwienia kojarzonego z papierowymi lub polipropylenowymi membranami, wzmacniaczami lampowymi i gramofonami, ale koncentryczny przetwornik średnio-wysokotonowy też robi znakomitą robotę, szczególnie jeśli chodzi o rozdzielczość, szybkość, klarowność i możliwość rozebrania dźwięku na części pierwsze. Tutaj natomiast - co też nie było jakimś dużym zaskoczeniem, mając na uwadze konstrukcję głośnika - tej żywej, bezpośredniej, podanej na twarz średnicy trochę mi brakowało. Dowiedziałem się jednak, że te zaległości o wiele skuteczniej nadrabia... Phantom Reactor 600. Tańsza wersja oferuje podobno mniej imponujący, ale lepiej zrównoważony dźwięk, z lepszym wypełnieniem w zakresie średnich tonów. Nie wiem czy to prawda, ale przy najbliższej okazji postaram się to sprawdzić. Gdyby to się potwierdziło, możliwe, że skłaniałbym się właśnie ku tej opcji.
Największą atrakcją opisywanego zestawu jest moim zdaniem stereofonia. Wiem, że wielu klientów zatrzyma się na jednym egzemplarzu, a w takiej konfiguracji dźwięk będzie naprawdę monofoniczny - pozbawiony przestrzeni w typowym znaczeniu tego słowa. W odróżnieniu od niektórych soundbarów lub jednopudełkowych głośników sieciowych, których konstruktorzy starali się w ten czy inny sposób nadrobić brak drugiego kanału, Phantom Reactor został zaprojektowany tak, jak tradycyjny zestaw głośnikowy przeznaczony do pracy w systemach stereo lub instalacjach kina domowego. Nie ma tu dziwnych dyfuzorów lub zdublowanych tweeterów skierowanych na boki. Kupując jeden głośnik, dostaniemy fajny dźwięk dochodzący z jednego, łatwego do zlokalizowania punktu. Co innego w systemie stereo. Tutaj - tak, jak w przypadku dużych Phantomów - zaczyna się jazda na całego. Para Reactorów potrafi namalować przed nami przestrzeń nie gorszą niż ta, której doświadczylibyśmy podczas odsłuchu niezłych, pasywnych monitorów za podobne pieniądze. Mówi się, że małym głośnikom łatwiej jest zniknąć z pokoju odsłuchowego, a jeśli tak, to co może zbliżyć się do tego ideału bardziej niż niewielka, kulista kolumienka z tweeterem z przodu i dwoma wooferami po bokach? Nie będę zbyt długo zachwycał się tą trójwymiarową przestrzenią, bo nie o to w tym momencie chodzi, ale powiem krótko - gdybym miał miesiąc kopać rowy w zamarzniętej ziemi za jednego Gold Phantoma albo przez trzy miesiące za parę Reactorów 900, zdecydowałbym się na drugą opcję. Serio. Z dźwiękiem mono jest jak z jedzeniem kurczaka palcami. Niby fajnie, niby śmiesznie, teoretycznie można to robić nawet w restauracji, a jednak z brudnymi łapami i tłustym ryjem człowiek czuje się jak neandertalczyk.
Minusy? Gdyby Phantom Reactor 900 był jedynym dostępnym modelem francuskiej firmy, musiałbym oceniać go na podstawie porównania z konkurencją, a ta praktycznie nie istnieje. Owszem, na rynku można znaleźć wiele ciekawych głośników sieciowych, które z łatwością połączymy w system stereo lub nawet wmontujemy w multiroom obejmujący także audiofilski system stojący w salonie, soundbar w pokoju gościnnym lub pojedynczy głośnik w gabinecie. Problem polega na tym, że niewiele tego typu konstrukcji oferuje takie połączenie luksusu, mocy, funkcjonalności, dizajnu i jakości brzmienia. Kiedy patrzę na parę opisywanych głośników i szukam sprzętu, który mógłby tutaj pełnić rolę punktu odniesienia lub chociażby jakiegoś drogowskazu, do głowy przychodzą mi chyba tylko KEF-y LS50 Wireless. Oczywiście, aktywnych monitorów bezprzewodowych jest na rynku znacznie więcej, ale mam wrażenie, że dla ludzi zainteresowanych sprzętem Devialeta jest to zupełnie inny świat. Świat, który ich po prostu nie interesuje. Sennheiser Ambeo Soundbar? Cena podobna, ale to tak jakbyśmy porównywali ze sobą motocykl i samochód. Gdzieś z boku głowy ciągle plątała mi się też myśl, że Reactor jest fajny, ale para dużych Phantomów udowodniłaby swoją wyższość nad testowanym systemem bardzo, bardzo szybko. Szczególnie gdybyśmy mieli do nagłośnienia spore pomieszczenie. Francuzom z pewnością udało się osiągnąć założony cel, jednak pozycja Gold Phantoma jako flagowego głośnika bezprzewodowego tej marki, a może nawet najlepszego urządzenia tego typu na świecie, pozostaje niezagrożona.
Tak, jak ze wszystkimi produktami francuskiej firmy, przez cały czas towarzyszy nam też wrażenie obcowania z czymś niezwykle stylowym, nowoczesnym i luksusowym. Tych doświadczeń nie da się przełożyć na papier ani obejrzeć na zdjęciach. Aby w pełni zrozumieć magię testowanego systemu, trzeba się nim po prostu chwilę pobawić.Mimo to, zmniejszonych Devialetów nie sposób nie lubić. Phantom Reactor jest mniejszy i tańszy niż jego starszy brat, a wrażenia odsłuchowe - jeśli pominiemy kilka opisanych wyżej "detali" - są bardzo, bardzo podobne. Tak, jak ze wszystkimi produktami francuskiej firmy, przez cały czas towarzyszy nam też wrażenie obcowania z czymś niezwykle stylowym, nowoczesnym i luksusowym. Tych doświadczeń nie da się przełożyć na papier ani obejrzeć na zdjęciach. Aby w pełni zrozumieć magię testowanego systemu, trzeba się nim po prostu chwilę pobawić. Obserwując sytuację na rynku, zastanawiam się tylko czy Reactor nie wpadnie w pewną dziurę. Oryginalny Phantom zdefiniował kategorię hi-endowych głośników bezprzewodowych. Stworzył segment, w którym od razu mógł się ukoronować i zasiąść na tronie. Phantom Reactor będzie musiał już nawiązać rywalizację z innymi rozwiązaniami, takimi jak wysokiej klasy soundbary czy bezprzewodowe monitory bazujące na konstrukcjach stricte audiofilskich. Na pewno nie powinien się ich przestraszyć, ale klienci rozważający zakup takiego systemu na pewno bedą brali pod uwagę różne opcje. Dla kogo jest Phantom Reactor? U kogo wyląduje w pierwszej kolejności? U audiofilów? Nie wiem. Może jako drugi system, ale wyrzucenie klasycznego zestawu opartego na wzmacniaczu i kolumnach byłoby chyba zbyt radykalnym posunięciem. Może zatem pokochają go melomani szukający czegoś małego, ładnego i oferującego potężny dźwięk? Tak, to już prędzej. Z tym, że dziesięć lub trzynaście tysięcy złotych za parę takich głośników to dla wielu melomanów bardzo dużo. Za dwa głośniki Yamaha MusicCast 20 zapłacimy niecałe dwa tysiące złotych. Nie wyglądają może tak imponująco, nie wygenerują tak potężnego ciśnienia akustycznego i nie wzbiją się na ten sam poziom jakościowy, ale z drugiej strony jakieś paskudne też nie są, a aplikacja Yamahy oferuje znacznie większe możliwości konfiguracji systemu i pozwala na jego rozbudowę w przyszłości, nawet do postaci bezprzewodowego kina domowego, nie wspominając o multiroomie. Dwa tysiące kontra trzynaście... Jak usprawiedliwić tak zasadniczą różnicę w cenie? Logicznie się nie da. Ale zaufajcie mi - jeśli kochacie muzykę i dacie Devialetom choćby piętnaście minut, przekonacie się o co chodzi.
Budowa i parametry
Devialet Phantom Reactor to głośnik sieciowy, w którym zawarto skondensowaną porcję zaawansowanej technologii. Jak deklaruje producent, urządzenie składa się z 981 elementów chronionych przez ponad 100 patentów. Pasmo przenoszenia rozciąga się od 18 Hz do 21 kHz, co byłoby wynikiem godnym podziwu nawet w przypadku dużych kolumn podłogowych. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że pomiaru dokonano przy dość niestandardowej odchyłce wynoszącej 6 dB. Do tego dochodzi maksymalny poziom ciśnienia akustycznego, który w testowanej wersji 900 dochodzi do 98 dB. Fundamentem, na którym opierają się możliwości tego kompaktowego głośnika są autorskie rozwiązania znane z dotychczasowych modeli Phantoma - ADH, SAM, HBI, a także nowa technologia ACE. Pierwsza z nich, ADH (Analog Digital Hybrid), łączy wyrafinowanie i najlepsze cechy analogowej klasy A z mocą i prostotą klasy D. System aktywnego dopasowania głośników SAM (Speaker Active Matching) zapewnia niewiarygodną wierność brzmienia, także dynamicznych przejść, gwarantując precyzję oraz dokładność rytmu i tempa muzyki oraz wierność oryginalnemu nagraniu zarejestrowanemu w studiu. HBI (Heart Bass Implosion) to, jak deklaruje francuska firma, jedyny w swoim rodzaju system, który pozwala kompaktowemu Reactorowi dostarczyć niewiarygodnie niski bas, wykraczający poza ograniczenia ludzkiego słuchu. Ostatnie z rozwiązań, ACE (Active Cospherical Engine), to technologia, która opierając się na zasadzie pulsującej sfery Olsona optymalizuje sposób powstawania i rozchodzenia się fal dźwiękowych, pozwalając uzyskać perfekcyjnie zrównoważony dźwięk w dowolnym miejscu w pokoju. Phantom Reactor jest urządzeniem typu plug-and-play. Głośnik działa bezprzewodowo wykorzystując Bluetooth, Spotify Connect, AirPlay, UPnP, lub też za pomocą analogowego lub optycznego połączenia przewodowego - i może być obsługiwany z poziomu specjalnej aplikacji. Dane techniczne naprawdę robią wrażenie. W modelach Phantom Reactor 600 i Phantom Reactor 900 pracują wzmacniacze o mocy odpowiednio 600 i 900 W. Oba modele mają obudowę o objętości zaledwie 3 litrów i ważą 4,3 kg. Dźwięk generowany jest przez dwa głośniki niskotonowe pracujące w układzie push-push oraz pojedynczą, aluminiową kopułkę, którą Devialet nazywa głośnikiem szerokopasmowym. Sercem urządzenia jest natomiast 1,25-GHz procesor ARM Cortex-A9. Wbudowany przetwornik może obsługiwać sygnały w jakości do 24 bit/192 kHz. Całość mieści się w obudowie o wymiarach 15,7 x 21,9 x 16,8 cm.
Werdykt
Reactor to kolejny doskonały produkt Devialeta. Tak, jak luksusowe systemy z serii Expert są czymś niezwykłym i wyjątkowym w świecie odtwarzaczy, przetworników, wzmacniaczy i systemów all-in-one, tak Phantomy - i mały, i duży - są totalnie odjechanymi głośnikami bezprzewodowymi, które mogą stanowić poważną alternatywę nie tylko dla wysokiej klasy soundbarów, ale nawet pełnowymiarowych zestawów hi-fi. Powiedzmy sobie szczerze - kupując wzmacniacz zintegrowany, streamer, kolumny i niezbędne akcesoria również musimy przygotować się na wydatek rzędu kilku (w wersji maksymalnie oszczędnościowej) lub kilkunastu (w wydaniu trochę lepszym, ale wciąż budżetowym) tysięcy złotych. Francuzi proponują nam coś innego - dwa niewielkie, ale piękne, świetnie wykonane, luksusowe głośniki, które zamiast zagracać nasz salon i zbierać kurz, wkomponują się w jego wystrój bez najmniejszego problemu. No tak - zapytacie - ale co z dźwiękiem? Ano nic. Będzie właściwie taki sam. Może nawet bardziej dynamiczny i imponujący, szczególnie biorąc pod uwagę kompaktowe rozmiary głośników i ich atomowe uderzenie. Moim zdaniem właśnie tutaj tkwi sekret sukcesu większego Phantoma, a jeśli mam rację, to Phantom Reactor powinien być jeszcze większym hitem. Swojego systemu na parę tych głośników bym nie zamienił, ale gdybym rozważał kupno wzmacniacza, streamera, kolumn i kabli za około dziesięć tysięcy złotych, w tym momencie wstrzymałbym całą operację i udał się na odsłuch Reactorów w konfiguracji stereofonicznej. Zamiast zastanawiać się czy Yamaha z Bowersami to lepsze połączenie niż Marantz z Pylonami, można bowiem wyjść ze sklepu z dwoma niewielkimi pudełkami i pięć minut po wejściu do domu cieszyć się dźwiękiem tej samej jakości.
Dane techniczne
Całkowita moc wzmacniacza: 900 W
Maksymalne ciśnienie akustyczne: 98 dB
Pasmo przenoszenia: 18 Hz - 21 kHz (-6 dB)
Stosunek sygnał/szum: 112 dB
Przetwornik: 24-bitowy
Łączność: Wi-Fi, Bluetooth, Spotify Connect, AirPlay
Wejścia cyfrowe: optyczne
Wejścia analogowe: 3,5 mm
Wymiary (W/S/G): 15,7/21,9/16,8 cm
Masa: 4,3 kg
Cena: 6299 zł (sztuka)
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Astell&Kern AK70.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Piotr
Miałem przez pewien czas wzmacniacz Devialeta (200). Brzmienie - bajkowe! Technologie - kosmiczne! Ale firma nie była w stanie wydać z siebie... Aplikacji mobilnej. W XXI wieku. Był tylko rodzaj smartfonowego pilota (nawet ładny). Żeby posłuchać muzyki, trzeba było odpalać peceta, czy laptopa i angażować dedykowany protokół, działający tak sobie. Zero kompatybilności z czymś tak oczywistym jak UPNP, AirPlay, że nie wspomnę o Chromecast. Można dopłacić ze 2000 euro za "upgrade". Żałosne.
0 Lubię -
Andrzej
Nie rozumiałem fenomenu urządzeń Devialeta dopóki nie posłuchałem pierwszego Phantoma. Następnego dnia wróciłem do sklepu i go kupiłem. To był odruch. Teraz co najmniej czterech moich znajomych ma w domu Phantomy, w różnych wersjach i różnych kombinacjach. Potem żaden inny głośnik nie gra już tak samo. Ogromna szkoda, że Devialet nie robi nagłośnienia samochodowego. Żaden system Bose czy JBL-a nie umywa się do tego, co w domu potrafi zrobić Phantom. Gdyby Devialet ogłosił, że będzie robił car-audio, swój następny samochód mógłbym kupić tylko dla tego dźwięku.
0 Lubię -
Komentarze (3)