Onkyo TX-L20D
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Jeszcze pod koniec ubiegłego stulecia typowy, porządny system stereo składał się z możliwie dużych kolumn i kilku klocków tworzących zgrabną wieżę. Jej sercem był oczywiście wzmacniacz, ale na tym historia się nie kończyła, bo należało do niego dokupić odtwarzacz płyt kompaktowych, magnetofon lub tuner, opcjonalnie korektor graficzny lub inne tego typu cudo, a na samej górze postawić gramofon. Jeśli jesteście za młodzi by to pamiętać, obejrzyjcie kilka filmów lub seriali z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Szybko dojdziecie do wniosku, że taka rozbudowana wieża była obowiązkowym elementem wyposażenia salonu, a nawet biura każdego kulturalnego człowieka. Takie same obrazki można zobaczyć w katalogach z tamtego okresu, które pasjonaci vintage'owego sprzętu wrzucają do sieci, tworząc encyklopedie nieprodukowanych już urządzeń. Podobnie, jak w dzisiejszych materiałach promocyjnych, można tam zobaczyć zdjęcia gustownie urządzonych salonów, w których oprócz wygodnych mebli i kineskopowych telewizorów w drewnianych obudowach królowały potężne systemy audio. Kto by pomyślał, że kolejne pokolenia będą chciały aby to wszystko było coraz mniejsze... Dzisiejsze telewizory to już prawie plakaty wieszane na ścianie, a meble muszą nierzadko pełnić kilka różnych funkcji w zależności od okazji, więc i sprzęt audio dostosowywał się do nowych realiów. Nie dość, że musi teraz zajmować jak najmniej miejsca, to koniecznie powinien dogadywać się z innymi elektronicznymi gadżetami. Najlepiej gdyby było to jedno urządzenie, które bez problemu napędzi smukłe, dizajnerskie kolumny, a do tego odtworzy dźwięk z konsoli, dekodera, telefonu, komputera, albo bezpośrednio z sieci, oczywiście bezprzewodowo. Do niedawna sprzedawcy bezradnie rozkładali ręce na takie zachcianki klientów, ale teraz mają już szerokie pole manewru, a jednym z najnowszych hitów może być właśnie Onkyo TX-L20D.
Skąd takie zainteresowanie tym modelem? Odpowiedź jest prosta - to małe urządzenie ma wszystko, co powinien oferować nowoczesny system stereo, a do tego nie kosztuje majątku. Wystarczy dołożyć do niego jakieś zgrabne kolumny i sprawa załatwiona - po rozpakowaniu i podłączeniu kabli można już słuchać muzyki z sieci, albo podłączyć amplituner do konsoli, dekodera, odtwarzacza lub jakiegokolwiek innego źródła aby cieszyć się dźwiękiem na poziomie. A przynajmniej tak wynika z zapewnień japońskiej firmy. Bez wątpienia TX-L20D nie byłby tak ciekawy gdyby nie wyjątkowo przystępna cena. Producenci audiofilskiej elektroniki udowodnili przecież, że da się wsadzić całą potrzebną elektronikę do jednego pudełka. Mamy luksusowe systemy Devialeta, jednoczęściowce Naima, Cyrusa, Atolla, Lumina czy Auralica, wzmacniacze NAD-a, Lyngdorfa i Primare'a z opcją montażu dodatkowych modułów, a także całą masę innych urządzeń wyposażonych w wejścia cyfrowe i łączność bezprzewodową. Nikogo nie dziwi, że urządzenia te kosztują tylko trochę mniej, niż trzy lub cztery klocki spełniające te same funkcje. Realnie oznacza to co najmniej kilka, a nawet kilkanaście tysięcy złotych. Ale klienci przyzwyczajeni do promocji chcą mieć wszystko za grosze. Niemożliwe? Onkyo twierdzi, że nie ma żadnego problemu, bo ich nowy amplituner jest wypchany gniazdami i funkcjami po brzegi, a kosztuje mniej niż średnio wypasiony smartfon. Szach i mat? Patrząc na specyfikację techniczną faktycznie można się mocno zdziwić. Ale czy to cudo gra? Musieliśmy się przekonać.
Wygląd i funkcjonalność
TX-L20D jest w pewnym sensie materializacją moich przewidywań odnośnie kierunku rozwoju rynku audio dla tak zwanych normalnych ludzi. Od dawna już mówiłem o tym, że sprzęt stereo nie może już być odizolowaną od całego świata dekoracją salonu czy jakąś zabawką dla zboczeńców, którzy słuchają wyłącznie płyt kompaktowych i winylowych. Jasne, sam mogę sobie słuchać winyli na gramofonie podłączonym do wzmacniacza lampowego i dużych kolumn, ale jeśli branża będzie promowała wyłącznie taki sposób słuchania muzyki, to w ciągu kolejnych kilkunastu lat audiofilskie środowisko stanie się zamkniętym klubem siwobrodych dziadów odgrzebujących na aukcjach stare wzmacniacze i narzekających na wysokie ceny. Volkswagen prawdopodobnie nie zbudowałby Bugatti Veyrona gdyby wcześniej nie sprzedał milionów Golfów i Passatów z silnikami TDI. Dla pasjonatów motoryzacji taki nowy Golf czy Passat to nudne auto do robienia zakupów i wożenia sprzedawców kserokopiarek, z ich wieszakami na uprasowane koszule. Ale spełnia swoją funkcję, a przede wszystkim przynosi firmie zyski, których część można przeznaczyć na tak ekstremalne projekty, jak wspomniany Veyron. Tak samo producenci elektroniki audio nie zajadą daleko jeśli oprócz wypasionych kolumn i wzmacniaczy nie będą produkowali tańszego, bardziej uniwersalnego sprzętu "dla ludzi". Dostrzegli to już wszyscy najwięksi gracze. Naim obok Statementa wprowadził głośniki Muso, JBL przerzucił niemal wszystkie dostępne środki na słuchawki i głośniki bezprzewodowe, choć wciąż oferuje Everesty DD67000 za 370000 zł, a McIntosh wprowadził miniwieżę, która obiektywnie tania nie jest, ale sprawiła, że widokiem niebieskich wskaźników w swoim domu mogą napawać się nie tylko amerykańscy prawnicy, lekarze i informatycy, ale nawet kucharze, nauczyciele i ogrodnicy.
A Onkyo? Ta firma miała ułatwione zadanie, bo nie dość, że od dawna dostarcza nam bardzo dobre komponenty stereo, to jeszcze od kilku ładnych lat specjalizuje się w amplitunerach kina domowego, które praktycznie raz na kilka miesięcy otrzymują nowe funkcje. Nigdy nie mogłem zrozumieć dlaczego z łączności bezprzewodowej czy możliwości podpięcia sprzętu do dekodera czy konsoli za pomocą kabla HDMI mają się cieszyć tylko ludzie, którzy zdecydowali się na zakup pięciu lub siedmiu, a nie dwóch kolumn. Jako przeciętny klient mógłbym nawet upatrywać w tym jakiejś teorii spiskowej. No bo jak inaczej wytłumaczyć to, że amplituner wielokanałowy za dwa i pół tysiąca złotych ma na pokładzie wszystkie najnowsze zabawki, łączy się ze światem przez Wi-Fi i Bluetooth, potrafi odtwarzać muzykę bezpośrednio z sieci za pośrednictwem aplikacji na urządzenia mobilne, do tego ma jeszcze milion dekoderów, wejście gramofonowe i funkcje kończące się na "cast", a typowy wzmacniacz stereo za te same pieniądze ma włącznik, dwa pokrętła i pięć wejść analogowych? Powiecie, że wzmacniacz stereo gra lepiej? W to nie wątpię, bo ogólnie systemy stereo grają lepiej niż jakieś procesory rozbijające muzykę na jedenaście kanałów. Ale dlaczego ci, którzy to dostrzegają, mają być pozbawiani wygód, które w dzisiejszych czasach oferują nawet piekarniki? To tak jakby producenci aut stwierdzili, że modele z małymi silnikami i hybrydy będą miały wszystko, co najnowsze, a te same samochody z dużymi, tradycyjnymi jednostkami wolnossącymi będą zupełnie gołe - bez klimy, radia, elektrycznych foteli, no i oczywiście z szybami na korbkę. Znam kilku ludzi, którzy po przeanalizowaniu sytuacji powiedzieliby, że branża audio koniecznie chce z nich wydoić więcej pieniędzy, bo albo do systemu stereo będą musieli dokupić kilka dodatkowych pudełeczek aby dorównać funkcjonalnością do poziomu typowego amplitunera, albo wezmą już to kino domowe z pięcioma głośnikami i subwooferem zamiast dwóch porządnych kolumn. Gdzie tu logika?
Przepraszam za ten przydługi offtopic, ale już tłumaczę do czego dążę. Otóż obok testowanego dziś modelu TX-L20D, który jest amplitunerem stereofonicznym, japońska firma wypuściła na rynek jego pięciokanałowy odpowiednik - TX-L50. Z przodu są praktycznie nie do odróżnienia, a z tyłu największa różnica polega na liczbie wyjść głośnikowych. Gdybyśmy zasłonili tę sekcję, tylne ścianki obu modeli będą się różniły tylko dwoma detalami. Wersja stereo ma gniazdo antenowe dla radia DAB+, a wielokanałowy bliźniak w tym miejscu ma klasyczne złącze dla anteny FM, natomiast TX-L20D nie posiada gniazda dla mikrofonu kalibracyjnego. Poza tym - jota w jotę to samo. Do dyspozycji mamy trzy analogowe wejścia RCA, w tym jedno gramofonowe z zaciskiem uziemiającym, cztery wejścia i jedno wyjście HDMI (ARC), cyfrowe wejście koaksjalne i optyczne, wyjście dla subwoofera w formie pojedynczego cincha, a także gniazdo LAN i dwie anteny dla łączności Bluetooth i Wi-Fi. W opisywanym modelu są także pojedyncze wyjścia głośnikowe w formie standardowych gniazd z plastikowymi nakrętkami oraz zamontowany na stałe kabel zasilający. Z przodu natomiast znajdziemy duży włącznik, pod nim gniazdo USB typu A, wyjście słuchawkowe 3,5 mm, dalej dwa przyciski do zmiany źródła i dwa do zmiany stacji radiowej, duże pokrętło głośności po prawej stronie i spory, czytelny wyświetlacz na samym środku. A teraz najlepsze. TX-L50 kosztuje 2499 zł, a TX-L20D - 2399 zł. Model pięciokanałowy jest prawdopodobnie ciut droższy ze względu na obecność dekoderów dźwięku przestrzennego i mikrofonu kalibracyjnego, ale generalnie jest to prawie ta sama cena. I praktycznie ta sama funkcjonalność. W wersji stereofonicznej nie zrezygnowano nawet z gniazd HDMI. Czyli wreszcie ktoś załapał, że posiadacze dwóch kolumn też lubią czasami wykorzystać je do nagłośnienia wieczornego seansu albo nawet odprężyć się grając na konsoli lub oglądając serial nagrany na dekoderze! Japończycy jasno dają nam do zrozumienia, że za niewielkie pieniądze dostarczą nam wszystko, co może się przydać w domowym centrum rozrywki, a wybór liczby kanałów to już wyłącznie nasza broszka. Jeśli więc nie wierzycie, że że w stereo filmy ogląda się równie dobrze, a czasami nawet lepiej niż w "multiszanelu", możecie dopłacić tę stówkę i zamiast dwóch fajnych kolumn kupić sobie pięć niefajnych. Mnie nie robi różnicy na czym kto sobie gra w swoim domu, ale cieszę się, że Onkyo daje klientom wybór oferując dwa amplitunery za takie same pieniądze i nie wpycha dwukanałowców do średniowiecza.
Jak TX-L20D prezentuje się na żywo? Co tu dużo gadać - nie jest to hi-endowy wzmacniacz wykonany w całości z metalu, drewna i hartowanego szkła, ale zwykły, nieźle wykonany klocek, który bez problemu wsuniemy nawet w szafkę pod telewizorem. Swoim wyglądem japoński amplituner daje nam do zrozumienia, że nie został stworzony po to aby ktoś się na niego gapił z każdej strony, tylko po to, żeby "robić robotę". Całość jest dość lekka, a ze względu na płaską obudowę, zaokrąglone krawędzie z przodu i duże pokrętło z prawej strony, mocno przypomina mi tunery i wzmacniacze marki Harman Kardon. Jeśli chodzi o instalację i komfort obsługi, nie znalazłem tu praktycznie żadnych minusów. Jeśli chcecie, mogę się z Wami założyć, że w normalnym salonie bez jakichś nietypowych "pułapek" mógłbym rozpakować i uruchomić taki amplituner wraz z jakimiś budżetowymi kolumnami w ciągu 5-10 minut. Ale oczywiście nie do końca o to w życiu chodzi. Na pewno warto zapoznać się ze wszystkimi dostępnymi gniazdami i opcjami, bo jest ich sporo. TX-L20D może przykładowo odtwarzać muzykę przez AirPlay, Google Cast i FireConnect, a także z serwisów Spotify, TIDAL, Deezer i TuneIn. Lista dostępnych funkcji będzie się prawdopodobnie powiększać w przyszłości. Do dyspozycji mamy także tuner FM i DAB+, więc z radia można korzystać od razu, a jakby tego było mało, sterowanie całym amplitunerem może wziąć na siebie nasz smartfon lub tablet, a to dzięki aplikacji Onkyo Remote, z którą TX-L20D jak najbardziej współpracuje. Tradycjonaliści mogą pozostać przy pilocie, który jest naturalnie dołączony do zestawu. Minusy? Eee... Nie wiem na ile poważnie można traktować zapewnienia producenta o mocy wyjściowej. Pomyślałem, że 85 W na kanał to chyba trochę sporo jak na taki naleśnik i faktycznie, dopiero w instrukcji obsługi znalazłem informację, że jest to wartość zmierzona przy obciążeniu 4 Ω i z jednym wysterowanym kanałem. Ale nawet gdyby się okazało, że przy dwóch napędzanych kanałach i obciążeniu 8 Ω moc dochodzi w porywach do 30-40 W, to i tak za te pieniądze i przy tak rozbudowanej funkcjonalności należałoby to uznać za niezły wynik. Tradycyjnie nie podoba mi się zwisający z tyłu kabel zasilający. Największy grzech testowanego amplitunera polega jednak na tym, że nie wygląda jak wzmacniacz za 6000-8000 zł. A nie wątpię, że niektórzy bardzo by tego chcieli, a potem jeszcze pytali o rabat. No niestety, TX-L20D Kosztuje 2399 zł i z zewnątrz dokładnie na tyle można by było go oszacować. Ale w świecie hi-fi, a zwłaszcza tego budżetowego, były już takie przypadki. Brak wodotrysków z przodu jest zwykle zapowiedzią dobrego dźwięku. A czy tak będzie również tym razem?
Brzmienie
Po tak wyposażonym amplitunerze za niecałe dwa i pół tysiąca nie spodziewałem się cudów, ale pierwsze wrażenia były jak najbardziej pozytywne. TX-L20D gra, ma całkiem sporo pary, a w jego brzmieniu nie ma ewidentnych braków. Jednocześnie można wyczuć w nim odrobinę japońskiego charakteru. Górny skraj pasma jest tutaj ważniejszy niż dolny, przez co dźwięk odbieramy jako szybki, czysty i przyjemnie lekki. A czy nikomu nie będzie brakowało basu? To zależy przede wszystkim od wybranych przez nas kolumn i wydaje mi się, że w tej kwestii konstruktorzy testowanego amplitunera starali się dopasować jego dźwięk do warunków, w jakich przyjdzie mu pracować. Gdybym miał zgadywać, obstawiałbym, że świeżo upieczony właściciel TX-L20D dołoży do niego kolumny za 1500-3000 zł, a cały system stanie w pokoju o powierzchni kilkunastu, może dwudziestu kilku metrów kwadratowych. Domyślam się też, że kolumny wylądują w odległości maksymalnie 20-30 cm od tylnej ściany. Wszystko to pachnie jednym potencjalnym problemem - buczącym i wzbudzającym się basem. Typowy dla japońskiej szkoły brzmienia charakter TX-L20D może więc w pewnym sensie uratować sprawę. Nawet jeśli jego właściciel będzie się kiepsko orientował w temacie i w związku z tym przy wyborze kolumn będzie się kierował ich wielkością i kolorem okleiny, a nie tym gdzie będą stały i czy wylot bass-reflexu znajduje się z przodu czy z tyłu. Nie wiem czy dobrze kombinuję, ale wydaje mi się, że takie a nie inne zestrojenie amplitunera Onkyo nie jest dziełem przypadku. Jak dla mnie czai się tutaj tylko jedna pułapka. Jeśli nabywca TX-L20D wybierze głośniki o podobnym charakterze brzmienia, prawdopodobnie efekt będzie mocno średni. Ale producenci budżetowych kolumn starają się raczej różnymi środkami dodawać im niskich tonów aby brzmiały potężnie i pełnopasmowo. Nawet niektóre monitory za tysiąc złotych z kawałkiem potrafią zdrowo przyłożyć, bo spora część ich nabywców właśnie tego oczekuje. Dopiero później zaczynają się interesować nie tylko ilością, ale też jakością niskich tonów, a do tego coraz bardziej cenią sobie neutralność i muzykalność. Ale wtedy też pewnie przyjdzie pora na zastąpienie TX-L20D wzmacniaczem z wyższej półki.
Wspominam o tym wszystkim dlatego, że podczas naszego testu moje przewidywania stosunkowo szybko się potwierdziły. Onkyo napędzał najpierw bardzo neutralne brzmieniowo kolumny ze średniej półki - Pylon Audio Diamond 25. Grało nieźle, ale trochę płasko i nudno. Przesiadka na Opale 20 pokazała, że może to być właściwy kierunek. Po kilku próbach z różnymi budżetowymi kolumnami postanowiliśmy wykorzystać czekające na test Tannoye Revolution XT 6F i to był strzał w dziesiątkę. Wtajemniczeni audiofile pewnie w tym momencie popukają się w czoło, bo przecież to już poważne paczki, które kosztują trzy razy tyle co testowany amplituner. Ja również nie spodziewałem się po takim połączeniu niczego specjalnego, w zasadzie moim głównym celem było odstawienie systemu na wygrzewanie, ale okazało się, że dźwięk był naprawdę dobry. Do dynamiki, lekkości i przejrzystości japońskiego amplitunera, Tannoye dołożyły doładowany bas, realistyczną średnicę i świetną przestrzeń. Mało prawdopodobne, by ktoś faktycznie zdecydował się na takie zestawienie, ale jeśli nie przejmujecie się sztywnymi schematami i wiecie, że czasami taki teoretyczny mezalians potrafi dać świetne rezultaty, polecam przynajmniej spróbować.
W realnym świecie TX-L20D będzie prawdopodobnie napędzał jakieś nieduże, budżetowe podłogówki lub monitory i jeśli tylko będziecie pamiętać o kilku prostych zasadach, wszystko powinno być w porządku. Po pierwsze - kolumny muszą być w miarę łatwe do napędzenia. Po drugie - najlepiej gdyby grały neutralnie lub skręcały w stronę przyciemnienia, bo zbyt jasne głośniki mogą się z japońskim amplitunerem nie polubić. Po trzecie - nie oczekujcie, że nagle odkryjecie świat dźwięku najwyższej próby, zarezerwowany dla posiadaczy hi-endowych systemów. Onkyo to bardzo fajny sprzęt jak na swoją cenę. Ale pamiętajcie, że w tej kwocie zmieściło się wiele rzeczy wykraczających poza możliwości zwykłego wzmacniacza stereo. Jeśli traficie we właściwą konfigurację, kupicie przynajmniej jakieś przyzwoite kable i włożycie odrobinę wysiłku w ustawienie kolumn oraz opanowanie kwestii jak najlepszego źródła, efekt powinien być zacny. Wiem, że jest w Polsce wielu, wielu melomanów, dla których taki dźwięk to już odpowiednio wysoki poziom. TX-L20D wystarczy im pewnie na długo, stanowiąc przy okazji element domowego centrum rozrywki. A jeśli zaraz znajdzie się ktoś, kto powie, że wybrał się na odsłuch i brakowało mu wypełnienia w zakresie niskiego basu, średnica brzmiała mało organicznie, a wysokie tony nie były wystarczająco aksamitne, no to przepraszam, ale o takich rzeczach możemy rozmawiać dopiero w przypadku sprzętu z zupełnie innej półki. Na szczęście nie mamy do czynienia z sytuacją, w której firma znana z produkcji ekstremalnie drogich urządzeń nagle wypuszcza na rynek tajemniczy i podejrzanie tani amplituner. Japończycy przecież mają w tym temacie ogromne doświadczenie i wiedzą jak dawać klientom więcej za mniej. A ponieważ większość użytkowników bardzo chwali sobie ten sprzęt nawet po wielu miesiącach czy latach użytkowania, nie sądzę żeby z testowanym modelem miało być inaczej.
Jak dla mnie, jedynym poważnym problemem tego amplitunera jest... Obecność innych, bardzo podobnych maszyn w katalogu Onkyo. Przykładowo testowany przez nas rok temu TX-8150 to również świetna, kompletna maszyna, która powinna zadowolić każdego melomana szukającego stereofonicznego kombajnu za przyzwoite pieniądze. Może nie ma kompletu gniazd HDMI, ogólnie jest zaprojektowany bardziej pod kątem muzyki niż kina i innych atrakcji, ale jest większy, mocniejszy, wygląda jakby trochę poważniej i moim zdaniem gra lepiej wyważonym, bardziej uniwersalnym dźwiękiem. Wprawdzie nie miałem okazji porównać obu modeli bezpośrednio, ale dobrze pamiętam tamten odsłuch i osobiście w ciemno brałbym TX-8150, nawet mimo nieco wyższej ceny. No, ale... Całe szczęście nie każdy jest mną, więc rozumiem, że można mieć inne priorytety. Dla niektórych użytkowników gniazda HDMI mogą być naprawdę ważne, innym znacznie mniejsza obudowa zrobi dużą różnicę, bo pozwoli przykładowo uniknąć wymiany komody pod telewizorem, a czasami o wyborze TX-L20D przesądzi albo te 400 zł albo brzmieniowe dopasowanie amplitunera do posiadanych kolumn, których ewentualna wymiana też wiązałaby się z dodatkowym wydatkiem. Mówiąc zupełnie szczerze, moim zdaniem TX-L20D jest skazany na sukces, a przekonałem się o tym jeszcze zanim trafił do naszego testu. Sam byłem świadkiem co najmniej kilku takich "typowych" sytuacji. Dzień dobry, kupiłem mieszkanie, chciałbym postawić w salonie taki fajny sprzęt grający, ale zostało mi pięć tysięcy złotych, a sprzęt ma się zmieścić w szafce pod telewizorem. Nie ma problemu - oto Onkyo TX-L20D, dostępny w kolorze czarnym lub srebrnym. W 90% takich "przypadków" jest to strzał w dziesiątkę.
Budowa i parametry
Onkyo TX-L20D to amplituner stereofoniczny typu slim o rozbudowanej funkcjonalności. Niewysoka obudowa ma pozwolić mu dopasować się do wystroju dowolnego pomieszczenia. Producent zapewnia, że model ten przypadnie do gustu wszystkim, którzy myślą o prostym i uniwersalnym systemie stereo mającym służyć również do współpracy z urządzeniami mobilnymi, a przy okazji obsługującym filmy, telewizję i gry wideo. Urządzenie wyposażono w łączność Bluetooth i Wi-Fi, a także gniazdo LAN, dzięki czemu dostępne są takie platformy, jak AirPlay, Google Cast i FireConnect. TX-L20D posiada cztery wejścia i jedno wyjście HDMI z HDCP 2.2 i HDR, co na pewno spodoba się użytkownikom chcącym nie tylko słuchać muzyki, ale przede wszystkim rozbudować swoje domowe centrum rozrywki, którego równoprawnymi elementami są telewizor, dekoder, konsola czy odtwarzacz Blu-ray. Funkcjonalność amplitunera zwiększają radiowe tunery naziemne - analogowy FM i cyfrowy DAB+, a także wejście z korekcją RIAA dla gramofonu analogowego, wyjście na subwoofer aktywny czy umieszczony z przodu port USB. TX-L20D może dostarczyć nam muzykę bezpośrednio z serwisów Spotify, TIDAL, Deezer czy TuneIn. Sterowanie urządzeniem ułatwi z pewnością aplikacja Onkyo Remote. Co ciekawe, zgodnie z deklaracjami producenta amplituner obsługuje sygnały DSD do 5,6 MHz i to zarówno przez sieć, jak i wejścia USB i HDMI. W tabeli danych technicznych podano, że moc wyjściowa wynosi 85 W na kanał, jednak jest to wartość zmierzona przy czterech omach, z jednym wysterowanym kanałem i zniekształceniami sięgającymi 1%. Przy ośmiu omach i dwóch wysterowanych kanałach watów pewnie byłoby mniej, może nawet dwukrotnie, ale to i tak nic nie szkodzi bo piecyki o uczciwej mocy 30-40 W potrafią zupełnie prawidłowo napędzić większość dostępnych na rynku kolumn.
Konfiguracja
Pylon Audio Diamond 25, Audiovector SR3 Super, Pylon Audio Opal 20, DALI Spektor 2, Tannoy Revolution XT 6F, Astell&Kern AK70, T+A MP 2000 R, Cardas Parsec, Equilibrium Tune 33 Light, Enerr Tablette 6S, Solid Tech Radius Duo 3.
Werdykt
Tak naprawdę w tej sekcji testu mogę sobie napisać co mi się podoba. Mógłbym nawet skrytykować TX-L20D w najgorszych słowach, a on i tak będzie się znakomicie sprzedawał, bo jest jednym z tych produktów, jakich na rynku zdecydowanie brakowało. Inna sprawa, że japońscy konstruktorzy po raz kolejny wykonali kawał dobrej roboty, więc niewiele mogę tu skrytykować, a już na pewno nie w kontekście ceny tego urządzenia. Obiektywnie na pewno tak, bo amplituner jest mały i lekki, z zewnątrz nie bardzo mi się podoba, a do tego ma zamontowany na stałe kabel zasilający. To by mi przeszkadzało gdybyśmy mówili o wzmacniaczu za 5000 zł pozbawionym jakichkolwiek dodatków. TX-L20D kosztuje natomiast mniej, niż połowę tej kwoty. Jego właściciel za te 5000 zł złoży cały system stereo, z kolumnami i kablami, a kwestię źródła załatwi mu sam amplituner, bo jego wyposażenie i funkcjonalność to w tej cenie mistrzostwo świata i okolic. Dźwięk? Ani nie rozczarowuje ani nie rzuca na kolana. Jest po prostu w porządku. Jeśli umiejętnie dobierzecie kolumny i akcesoria, a do tego trochę popracujecie nad ustawieniem i zadbacie o dobry software, będzie nawet lepiej, niż w porządku. Podsumowanie może być więc tylko jedno - w tej cenie TX-L20D to super maszyna, która robi praktycznie wszystko, co może nam być potrzebne. Rano posłuchacie na nim radia, po południu włączycie sobie muzykę z sieci lub własnego dysku, a wieczorem obejrzycie świetnie nagłośniony film lub pogracie z dziećmi lub kumplami na konsoli. TX-L20D sprawi, że za każdym razem będziecie się cieszyć dźwiękiem z dużych kolumn, a nie z jakiegoś kuchennego radyjka, soundbara czy telewizora. Polać mu!
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 85 W/4 Ω
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 1 x phono MM
Wejścia cyfrowe: 1 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x USB typu A, 4 x HDMI, LAN
Wyjścia: 1 x RCA (subwoofer), 1 x HDMI (ARC), 3,5 mm (słuchawkowe)
Łączność: Wi-Fi, Bluetooth, AirPlay, FireConnect
Obsługiwane serwisy: Google Cast, Spotify, Deezer, TuneIn, Pandora
Wymiary (W/S/G): 7,0/43,5/33,2 cm
Masa: 4,0 kg
Cena: 2399 zł
Sprzęt do testu dostarczyła firma EIC.
Zdjęcia: Marcin Jaworski, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Mikolaj
Jestem laikiem, który szuka dokładnie takiego sprzętu. Ale dobór kolumn to już trochę czarna magia dla mnie. Jak to będzie grało na przykład z niedrogimi kolumnami Tannoy Eclipse Two albo Eclipse Three?
0 Lubię -
stereolife
Powinno zagrać dobrze, bo większość budżetowych kolumn projektuje się tak, aby grały z tego typu wzmacniaczami i odwrotnie. Wbrew pozorom, w tym przedziale cenowym nie ma wielkich pułapek i trudniej jest popełnić katastrofalny błąd, niż podczas składania systemu z bardzo drogich i zaawansowanych urządzeń. Warto natomiast zwrócić uwagę na kilka podstawowych rzeczy takich, jak chociażby dobór kolumn do rozmiarów i akustyki pomieszczenia odsłuchowego. Skoro jest Pan laikiem, polecamy lekturę naszych poradników, a także innych artykułów i testów. Wiedzy nigdy za wiele, choć najprostszą i najskuteczniejszą metodą zawsze pozostanie odsłuch w salonie lub u siebie w domu. Pozdrawiamy!
1 Lubię -
Komentarze (3)