Larsen 6
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
W świecie sprzętu audio fajnie jest od czasu do czasu trafić na coś wyjątkowego, zaprojektowanego trochę na przekór obowiązującym standardom. Wiele takich oryginalnych konstrukcji to ścisły hi-end, ale zdarzają się również odjechane produkty w bardziej rozsądnych cenach. Większość zestawów głośnikowych ze średniej półki to klasyczne paczki z kilkoma głośnikami na przedniej ściance, ewentualnie z wooferami po bokach. Na ich tle wszelkiego rodzaju panele, dipole, a nawet kolumny w obudowach zamkniętych wyróżniają się bardzo mocno. Z jakiegoś powodu specjalistami od tego typu konstrukcji zawsze byli Skandynawowie. Wystarczy w tym miejscu wymienić takie marki, jak Gradient, Amphion czy Davone. Z zewnątrz ich kolumny wyglądają inaczej, ale łączy je sposób budowania sceny dźwiekowej w pomieszczeniu. Amphion stara się uczynić swoje kolumny jak najmniej wrażliwymi na akustykę pokoju odsłuchowego, Gradient stosuje głośniki koncentryczne, dipolowe, kardioidalne i nie wiadomo jakie jeszcze, natomiast kolumny Davone mają dobrze grać i wyglądać w każdym wnętrzu. Do tego grona dołącza jeszcze jeden gracz, wyjątkowo skoncentrowany na interakcji głośników z pomieszczeniem - Larsen.
Firma rzeczywiście jest dość młoda, natomiast pomysły i rozwiązania konstrukcyjne wykorzystywane w jej głośnikach to tak naprawdę kawał historii sprzętu audio. U podstaw tej koncepcji stoją unikalne rozwiązania akustyczne zaprojektowane przez Stiga Carlssona. Opatentowana przez niego konstrukcja, którą stworzył dla marki Sonab w latach sześćdziesiątych, przerodziła się w modele Sonab OA-4, OA-5 i OA-6. W kolejnej dekadzie konstrukcje te zostały zastąpione przez OA-12, OA-14, OA-116 i OA-2212. Warto prześledzić sobie ich historię lub chociaż wpisać nazwy tych modeli w wyszukiwarce - kompletny odpał. Prostopadłościenne pudełka z głośnikami zamontowanymi tylko w górnej powierzchni, w dodatku pod kątem i - wydawałoby się - zupełnie przypadkowo. Jak klocki porozrzucane na dywanie - jeden promieniuje w lewo, drugi pod kątem, trzeci do tyłu, a czwarty jeszcze nie wiadomo jak. Wszystko to miało na celu uwzględnienie odbić dźwięku od ścian, aby brzmienie było bardziej przestrzenne i wierniej oddawało wrażenia, z jakimi mamy do czynienia podczas słuchania muzyki na żywo. W 1980 roku Carlsson stworzył własną linię głośników - Carlsson Ortho-Acoustic, po raz pierwszy udoskonalając koncepcję zestawów Sonab. Jego autorskie kolumny były produkowane do 2006 roku. Jaki związek ma to z Larsenem? Otóż John Larsen pracował ze Stigiem Carlssonem przez szesnaście lat, aż do jego śmierci w 1997 roku. Pod własną marką, Larsen po raz kolejny wprowadził kilka udoskonaleń do projektów Carlssona, czego emanacją jest flagowy model w katalogu - 8. Oprócz niego mamy tu podłogówki 6 i 4, a także głośnik surround o nazwie SC. W całym równaniu pojawia się jeszcze jedno nazwisko - Anders Eriksson, odpowiedzialny za cały projekt elektroakustyczny kolumn. Wszystkie produkty Larsena wytwarzane są w Szwecji, a dokładnie w miejscowości Skillingaryd.
Czemu ma służyć ta oryginalna koncepcja? W dużym skrócie - zamiast walczyć z akustyką pomieszczenia odsłuchowego, Larsen stara się wykorzystać ją z korzyścią dla słuchacza. Jak twierdzi sam producent, dźwięk odbity od powierzchni ograniczających jest częścią procesu nagrywania i słuchania. Nie można i nie powinno się go unikać ponieważ dźwięk odbity nadaje barwy i pełni brzmieniu instrumentów i głosom wokalistów. Konwencjonalne głośniki są projektowane i testowane w komorze bezechowej, czyli pomieszczeniu wolnym od echa, wyłożonym chłonnym materiałem na wszystkich powierzchniach. Dlatego też, zdaniem szwedzkich projektantów, grają one nudno, bez polotu, a w normalnym pomieszczeniu rozbieżność między podawanym a realnym odtworzeniem jest ogromna. Larsen projektuje swoje głośniki tak, aby budować dźwięk wykorzystując na swoją korzyść odbicia dźwięku od powierzchni w normalnym pomieszczeniu. Co więcej, kolumny te powinny stać w pobliżu ścian - wręcz przylegając do ściany wykorzystują ją do osiągnięcia głębokiego basu z relatywnie niewielkiej obudowy. Takie ustawienie w połączeniu z unikalnym układem głośników i otoczeniu ich materiałem tłumiącym, ma praktycznie eliminować akustyczną obecność ściany za nimi, co z kolei redukuje wczesne odbicia dźwięku nakładające się na bezpośredni dźwięk z głośnika. Tak przynajmniej mówi teoria - pora sprawdzić co się stanie w praktyce!
Wygląd i funkcjonalność
Rozmiar kartonów, które przyjechały do naszej redakcji sugerował, że kolumny nie będą zbyt duże i rzeczywiście - Larseny mierzą dokładnie 75 cm. Nie oznacza to jednak, że będziemy musieli znaleźć sobie jakąś wyjątkowo niską sofę aby odsłuch odbywał się komfortowo. Wydaje się, że w tym przypadku nie powinniśmy się kierować regułą mówiącą, że głośniki wysokotonowe powinny znaleźć się mniej więcej na wysokości naszych uszu. Szwedzkich kolumn nie obowiązuje wiele podobnych zasad, natomiast ich gabaryty i wygląd bardzo ucieszą każdego, kto przy urządzaniu przestrzeni ceni sobie minimalizm i funkcjonalność. Kolumienki przypominają ścięte, drewniane klocki z kilkoma kawałkami materiału ułożonymi na górze. Postawienie doniczki na wąskiej poprzeczce wieńczącej "szóstki" raczej nie wchodzi w grę - zmieści się co najwyżej jakiś zapachowy tealight. Co ciekawe, Larsen najwyraźniej nie uznaje też żadnych kolców ani w ogóle nóżek pod kolumny w jakiejkolwiek formie. Ich spód tworzy bowiem jednolita płyta z MDF-u pokrytego czarną, winylową okleiną. Może i tak niewysokie skrzynki nie potrzebują dodatkowych stabilizatorów, ale miłym dodatkiem byłyby choćby jakieś silikonowe nóżki dla posiadaczy twardych podłóg.
Szwedzkie kolumny prezentują się dość oryginalnie jeśli chodzi o kształt, ale ich wykończenie powinno spodobać się każdemu audiofilowi. Do naszego testu dotarła wersja w fornirze czereśniowym i moim zdaniem jego klasa spokojnie dorównuje temu, co prezentują audiofilskie marki wyjątkowo cenione za jakość stolarki - Xavian, Vienna Acoustics, ProAc czy Audium. Do wyboru mamy równie elegancką okleinę klonową oraz dwa rodzaje lakieru - czarny i biały. Przyznam, że białe Larseny wyglądają wyjątkowo nowocześnie i intrygująco. Kolumny są symetryczne i powinny być naturalnie skierowane głośnikami do wewnątrz. Po ich ustawieniu i podłączeniu zasadniczo nie mamy zbyt wiele do roboty. Ciekawostką są gniazda umieszczone w pobliżu głośników, a więc stosunkowo wysoko. Podwójne terminale zamontowano w typowym, plastikowym profilu. Przyjmą każdy rodzaj końcówek, jednak z uwagi na niewielką odległość między plusami a minusami, trzeba będzie uważać przy podłączaniu widełek. Co ciekawe, profil z gniazdami nie jest w całości otoczony obudową - z jednej strony można wręcz włożyć palec i dotknąć gniazd z tyłu. Widać też kawałki przewodów biegnących dalej do zwrotnicy. Widok jest dość ciekawy, jednak nie oznacza to, że dźwięk "ucieka" przez te szpary. Głośik nisko-średniotonowy jest zamontowany w czymś w rodzaju własnego tunelu o okrągłym lub eliptycznym przekroju. Zewnętrzna obudowa jest więc w dużej mierze tylko ramą, pudełkiem w którym umieszczone są właściwe wnętrzności.
Jeśli chodzi o ustawienie, producent zaleca dosunięcie kolumn do samej ściany. Larseny mają być zaprojektowane tak, aby wykorzystywać obecność powierzchni z tyłu na swoją korzyść, nie tylko dla wygenerowania obszernej sceny stereofonicznej, ale też zadowalającego basu. Z pewnością pomaga w tym fakt, że "szóstki" są kolumnami zamkniętymi. Jeżeli chcemy postępować zgodnie z tymi zaleceniami, jedyną zmienną pozostaje szerokość bazy. W najbardziej ekstremalnej sytuacji skrzynki mogą wylądować nawet w narożnikach. Przyznacie, że niewiele jest na rynku kolumn, którym pasują takie warunki pracy. Larseny mają czuć się w takim układzie jak najbardziej komfortowo. Widoczne na górze kawałki materiału można zdemontować, ale według producenta nie jest to wskazane. Kształt i rodzaj tych wbudowanych tłumików został podobno specjalnie opracowany pod kątem akustyki. Nikt jednak nie powiedział, że musimy się sztywno trzymać przyjętego planu. Larseny są na tyle ekstrawaganckimi kolumnami, że aż trudno mi sobie wyobrazić melomana, który kupi je i ani razu nie będzie próbował poeksperymentować z ich ustawieniem. Nas również konstrukcja szwedzkich kolumn zachęciła do zabawy, a nawet małego przemeblowania w naszej sali odsłuchowej. Wniosek jest taki - zalecenia producenta nie są wzięte z powietrza, ale manewrowanie odległością kolumn od tylej ściany ma wpływ przede wszystkim na bas. Jeśli chodzi o przestrzeń, w naszych warunkach sprawdziła się jedna zasada - im szerzej, tym lepiej. Niezwykle ciekawie wypadło odsunięcie kolumn od tylnej ściany na jakieś pół metra, za to przytulenie ich niemal na maksa do ścian bocznych i... Uzupełnienie systemu subwooferem. Akurat mamy do dyspozycji potężny subwoofer szwedzkiej firmy XTZ. Doszliśmy więc do wniosku, że oba elementy powinny się polubić i mieliśmy rację. A że subwoofer został zaprojektowany tak, aby mógł pracować również z zatkanymi portami wentylacyjnymi, otrzymaliśmy coś w rodzaju zamkniętego systemu trójdrożnego z bardzo nietypowym geometrycznym układem głośników. W każdym razie zabawy z Larsenami było co nie miara.
Brzmienie
Jeśli mam być szczery, jako recenzent od początku byłem zachwycony pomysłem przetestowania szwedzkich kolumn. Są tak inne, że po prostu nie wyobrażałem sobie aby grały poprawnie, neutralnie i nudno. I oczywiście nie zawiodłem się. Pierwsze wrażenie to spektakularna, nieco dziwna przestrzeń i ogólne wrażenie lekkości brzmienia. Nie ukrywam, że w dużej mierze wynikało ono również z charakteru niskich tonów. Bas w wydaniu Larsenów doskonale odpowiadał temu, co wyobrażałem sobie patrząc na ich gabaryty i biorąc pod uwagę fakt, że nigdzie nie znajdziemy tu tunelu rezonansowego ani wylotu linii transmisyjnej. Kolumny zamknięte potrafią pokazać zupełnie inną estetykę niż ta, do której wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni. W hierarchii ważności na pierwszym miejscu stoi tutaj nie głębia, ale kontrola. Priorytetem jest równomierne odtwarzanie niskich tonów, a nie osiągnięcie efektu potęgi poprzez podbicie wybranego fragmentu pasma. Larseny mają więc typowo monitorowe podejście do basu i nawet nie starają się tego ukryć. W połączeniu z trójwymiarową przestrzenią daje to ogólne poczucie obcowania z dźwiękiem dość specyficznym, generowanym jakby z powietrza, frywolnym i pełnym lekkości. Za pierwszym razem trzeba wręcz dać sobie trochę czasu na oswojenie się z takim charakterem prezentacji. Nie chcę przez to powiedzieć, że szwedzkie kolumny grają zupełnie dziwnie, bo aż tak hardcore'owo nie jest. Efekt można porównać do przesiadki z typowych kolumn dynamicznych na coś w rodzaju małych elektrostatów, ewentualnie kolumn wyposażonych w głośniki wstęgowe lub dodatkowe kopułki grające do tyłu. Tak naprawdę ze wszystkich zestawów, jakich miałem okazję posłuchać w ciągu ostatniego roku, Larsenom najbliżej jest do... Gradientów Helsinki 1.5. Tam zamiast obudowy zamkniętej mamy dipolowy bas ustawiony pod kątem 90 stopni w stosunku do sekcji średnio-wysokotonowej, jednak ogólny sposób budowania muzycznej przestrzeni jest podobny. Szeroka, otwierająca się do góry scena połączona z brakiem typowych, bułowatych podbić na basie. To naprawdę może się podobać.
Aby jednak wykorzystać możliwości szwedzkich kolumn, trzeba popracować nie tylko nad ich ustawieniem, ale także doborem sprzętu towarzyszącego. Węglowe "18-stki" Scan-Speaka mają swoje potrzeby, co we wszystkich kolumnach wykorzystujących te przetworniki przekładało się zawsze na duży albo wręcz bardzo duży apetyt na prąd. Na widok tych głośników u audiofila powinna zapalić się ostrzegawcza lampka, która z definicji wykreśla wszystkie słabowite wzmacniacze. Nie chcę tutaj podawać jakiegoś sztywnego przedziału liczbowego, bo waty watom nierówne, ale kilkunastowatowa lampka na pewno nie jest w tym przypadku dobrym pomysłem. Jeżeli wybierzecie słaby wzmacniacz, głośniki zeżrą cały prąd i zamiast dobrego dźwięku dostaniecie coś, co w ogóle nie nadaje się do obiektywnej oceny. Natomiast napędzając Larseny czymś solidnym, powinniście już usłyszeć to, o co chodziło szwedzkim konstruktorom. Brzmienie zacznie żyć, pojawi się znacznie głębszy bas, a wszystkie zdarzenia pojawiające się na scenie stereofonicznej będą znacznie lepiej zdefiniowane. Co ciekawe, z naszych doświadczeń wynika, że wzmacniacz wcale nie musi być drogi. Musi jedynie oferować odpowiednią moc, grać dynamicznie i przejrzyście, a jeśli dodatkowo będzie w stanie wydobyć z siebie trochę więcej dołu i odrobinę ciepła w zakresie średnich tonów - macie strzał w dziesiątkę. Naturalnie dobrych konfiguracji może być więcej, ja na przykład bardzo chciałbym posłuchać Larsenów z jakąś naprawdę mocną lampą, powiedzmy od 60 W w górę. To mogłoby być niezwykle ciekawe przeżycie.
Co w tym dźwięku jest takiego unikalnego? Jak łatwo się domyślić - przede wszystkim przestrzeń. Szwedzkie kolumny potrafią dać tutaj mnóstwo frajdy, a charakter wrażeń stereofonicznych w dużym stopniu zależy od ustawienia głośników i naszej pozycji względem nich. Słuchacz ma tutaj dużą swobodę działania, nawet jeśli skrzynki stoją w jednym miejscu. Przysuwając się bliżej możemy liczyć na wrażenia podobne do tych, jakie daje stanie pod samą sceną w trakcie koncertu. Akcja wciąż rozgrywa się przed nami z tym, że jesteśmy otoczeni muzyką ze wszystkich stron. Jak łatwo się domyślić, odtwarzanie nagrań live daje w takim układzie wiele frajdy. Kolejnym dobrym miejscem do słuchania Larsenów jest... Sofa ustawiona pod przeciwległą ścianą pokoju. I tutaj moi drodzy wcale nie żartuję. Jeżeli wykonacie taki eksperyment z wykorzystaniem typowych kolumn wentylowanych ustawionych w standardowy sposób, przy ścianie usłyszycie okropny, wzbudzający się bas. Z Larsenami jest zupełnie inaczej. Jeżeli będziecie mieli okazję - spróbujcie. Ustawcie je przy ścianie, jak konstruktor przykazał, najlepiej możliwie szeroko, sami oprzyjcie głowę o przeciwległą ścianę i zobaczcie, co się stanie. Bas nabiera masy, ale nie dudni, bo nie ma prawa - te kolumny same nie produkują dudniącego basu, więc chyba nie ma się co wzbudzać. Przestrzeń jest spektakularna, tym razem czujemy się jakbyśmy siedzieli daleko od sceny i chłonęli nie tylko dźwięki pierwszoplanowe, ale także cały pogłos sali, całą tę muzyczną otoczkę. Oczywiście jeśli wstaniecie i pójdziecie zrobić sobie kanapkę, duża część tego efektu zniknie, ale nikt nie powiedział że Larseny oferują tak samo dobry dźwięk w każdym miejscu.
Jeżeli chcecie załatwić sprawę od razu, możecie zrobić to co my i zaopatrzyć się w subwoofer. A najlepiej - dwa. Wykorzystany przez nas XTZ SUB 12.17 sprawdził się bardzo dobrze, uzupełniając brzmienie Larsenów najniższymi rejestrami, dodając mu ogólnej masy i dynamiki. Jeżeli spodoba Wam się przestrzeń i lekkość grania szwedzkich kolumn, pozostaje jeszcze jedno rozwiązanie do sprawdzenia - topowy model 8. Tam dostajemy zasadniczo ten sam pomysł na sekcję średnio-wysokotonową, ale w większej obudowie i z dodatkowym wooferem na bocznej ściance. Sami konstruktorzy uważają ten zestaw za wzorzec tego, co chcieli osiągnąć, więc może trzeba zacząć od samej góry? Z drugiej strony, nie w każdej sytuacji subwoofer będzie potrzebny. Do pokoju o powierzchni powiedzmy 12 czy 15 metrów kwadratowych - raczej nie. W większych pomieszczeniach już można o tym pomyśleć, natomiast pozostaje jeszcze jeden aspekt - decydując się na subwoofer aktywny możemy sami go sobie wybrać, natomiast wybierając większe kolumny jesteśmy poniekąd skazani na to, co producent daje nam w pakiecie. Audiofile lubiący samodzielne eksperymenty na pewno woleliby "szóstki" z parą jakichś sprytnych subwooferów albo czymś w rodzaju REL-a Habitat1 wiszącego na ścianie. Możliwości jest naprawdę sporo, ale jestem pewien, że jeśli komuś ta nieco specyficzna wizja Larsena przypadnie do gustu, będzie w stanie zrobić wiele, aby dokładnie dostroić brzmienie do swoich oczekiwań.
Wady? Wiadomo - nie jest to dźwięk dla każdego. Niektórzy po piętnastu minutach słuchania stwierdzą, że to nie dla nich i nie ma w tym nic złego. Ograniczeniem jest nie tylko specyficzna przestrzeń, w której chwilami można się aż pogubić, ale też punktowy, mało efektowny bas. Istotną zaletą Larsenów jest natomiast neutralna prezentacja barwy i prawidłowa równowaga tonalna. Tutaj akurat szwedzkie paczki nie kombinują, co przekłada się na łatwość radzenia sobie z dowolną muzyką. Jest wiele rzeczy, za które można polubić te kolumny. Nie każdemu jednak musi się to podobać, tak samo jak nie wszyscy są fanami tajskiej kuchni. Ja na przykład uwielbiam, generalnie lubię wszystko co ciekawe i dobre. Ale rozumiem ludzi, którym to po prostu "nie wchodzi". Budując tak oryginalne kolumny, John Larsen i Anders Eriksson musieli być tego stuprocentowo świadomi. Podejrzewam, że na dziesięciu audiofilów dwóch uzna te kolumny za słabe, siedmiu za interesujące, a jeden zakocha się w ich brzmieniu bez opamiętania. Ja? Chyba byłbym w tej najliczniejszej grupie, ale... Gdybym miał niewielki pokój, a żadne klasyczne kolumny nie dałyby mi takiej przestrzeni i przyjemnego wrażenia "rozsuwania ścian", po jednym odsłuchu w dobrej konfiguracji mógłbym nawet stać się tym jednym na dziesięciu.
Budowa i parametry
Na temat wewnętrznej budowy kolumn Larsen 6 producent podaje niewiele informacji, więc chcąc dowiedzieć się więcej trzeba chwycić za śrubokręt. Wiadomo tylko tyle, że jest to konstrukcja dwudrożna wykorzystująca dwa głośniki w obudowie zamkniętej - 17,7-cm głośnik nisko-średniotonowy i klasyczną, jedwabną kopułkę. Po zdemontowaniu woofera okazało się, że usunięto z niego wszystkie oznaczenia, ale najprawdopodobniej jest to Scan-Speak z papierowo-węglową membraną lub jakaś jego modyfikacja. Kopułka prawdopodobnie pochodzi od tego samego producenta. Głośniki zamontowano w pochylonej, górnej ściance ustawionej pod kątem zarówno do płaszczyzny pionowej, jak i poziomej. Głośniki są widoczne dopiero po usunięciu dwóch kawałków materiału, który w jakimś stopniu ma pochłaniać fale dźwiękowe, tym samym kierując je tam, gdzie chcieli tego projektanci. Kopułka jest dodatkowo osłonięta fragmentem pierścienia wyciętego z czarnego filcu. Po wykręceniu woofera okazuje się, że pracuje on w komorze o lekko eliptycznym kształcie, dość szczelnie wyłożonej materiałem tłumiącym - białą wełną mineralną. Tam również znajduje się zwrotnica, przytulona do tylnej ścianki kolumn. Dokładne zbadanie zjawiska jest dość trudne z uwagi na bardzo niewielki luz na przewodzie dochodzącym do głośnika. Nie chcąc zniszczyć testowanych kolumn, postanowiłem nie wyciągać zworek, bo nie wiem czy udałoby mi się je później podłączyć. Udało się jedynie oprzeć głośnik w taki sposób, aby pokazać na zdjęciu fragment wnętrza głównej komory. Jeśli chodzi o parametry, producent podaje tylko impedancję nominalną - 8 Ω - oraz skuteczność - 88 dB. Każda z kolumn waży 12,5 kg.
Konfiguracja
T+A E-Serie Music Player Balanced, T+A E-Serie Power Plant Balanced, Atoll IN100 SE, Cardas Clear Light, Enerr AC Point One, Enerr Symbol Hybrid, Ostoja T1.
Werdykt
Ciekawe, specyficzne, ale też bardzo wartościowe kolumny. Dla melomanów słuchających muzyki w małym pokoju, szukających spektakularnej przestrzeni i równomiernego, nie wpadającego w buczenie basu - rewelacja. Larseny zasługują na to, aby poświęcić im trochę czasu, poeksperymentować z ustawieniem, ewentualnie dobrać i dostroić do nich subwoofer. Potrafią pięknie się za to odwdzięczyć, dając dźwięk, jaki w normalnych warunkach byłby do osiągnięcia tylko z elektrostatów, dobrych układów koncentrycznych lub czegoś równie odjechanego, jak one same. Jednocześnie "szóstki" są zupełnie bezproblemowe w codziennym życiu, nie wymagają dwóch metrów wolnego miejsca z każdej strony, nie obrażają się na brak miękkiego dywanu na podłodze albo złą pogodę. Warto posłuchać. A nuż to właśnie te fikuśne pudełeczka pokażą muzykę tak, jak chcielibyście jej słuchać u siebie w domu.
Dane techniczne
Rodzaj kolumn: 2-drożne, podłogowe, zamknięte
Impedancja: 8 Ω
Skuteczność: 88 dB
Wymiary (W/S/G): 75/23/26 cm
Masa: 12,5 kg/szt
Cena: 9999 zł/para
Sprzęt do testu dostarczyła firma MJ Audio Lab.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze