JBL L100 Classic
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Czy to nie dziwne, że w czasach błyskawicznego rozwoju technologicznego coraz częściej chcemy wracać do rzeczy, które w imię postępu pogrzebaliśmy pod grubą warstwą kurzu? Wydaje się, że jeszcze trochę, a w wielu dziedzinach cofniemy się przynajmniej do lat osiemdziesiątych. W nowej odsłonie wróciła Nokia 3310, wróciły winyle i moda na boomboxy, w telewizyjnej ramówce znów pojawiła się "Sonda" i "Koło Fortuny", a na warszawskiej Pradze stanęła stacja CPN. Tylko czekać aż dzieciaki rzucą smartfony i wybiegną na podwórka grzebać się w piaskownicy, wisieć na trzepaku, pić oranżadę i grać w kapsle. Mam nadzieję, że prędzej czy później ta moda dotrze również do NASA i po raz pierwszy od 1972 roku wyślemy kogoś na Księżyc. W końcu niebawem od misji Apollo 17 minie dokładnie pół wieku, a skoro nowoczesne zegarki dysonują większą mocą obliczeniową, niż komputery ówczesnych statków kosmicznych, może wypadałoby tak rekreacyjnie odwiedzić srebrny glob? Wiem, że to bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać, ale zamiast latać tanimi liniami kosmicznymi, wolimy skupiać się na produkcji filmów pokazujących ludzi docierających do pięknych, dziewiczych planet setki tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Czy aby cały ten postęp techniczny nie jest jedną wielką bujdą na resorach? To zależy od dziedziny, której się przyglądamy. Telefony komórkowe są mniejsze niż dziesięć lat temu i potrafią zastąpić dwa tuziny innych urządzeń. Samochody? Hmm... Tu zdania są podzielone. Mało kto przesiadłby się z nowoczesnej hybrydy do Poloneza Caro, ale fani czterech kółek tęsknią za wyglądem, brzmieniem i jakością wykonania aut sprzed kilkudziesięciu lat. Ich zdaniem mają one duszę, której 95% współczesnych modeli nigdy mieć nie będzie. Tylko te najciekawsze i najdroższe staną się pożądanymi klasykami, reszta pójdzie na złom i reinkarnuje się pod postacią pralki lub drukarki. Ze sprzętem audio sytuacja jest dość dziwna. Z jednej strony, postępu nie da się nie zauważyć. Możemy kupić przenośny odtwarzacz, który z plików hi-res gra tak, że dwadzieścia lat temu największym hi-endowcom opadłyby szczęki. Mamy głośniki wielkości termosu, które w zestawie ze smartfonem pozwalają nam słuchać dowolnej muzyki bez kupowania płyt i nagrywania wieczornych audycji radiowych na kasety. Z drugiej zaś tęsknimy do czasów, w których sprzęt hi-fi był czymś wyjątkowo, ale to wyjątkowo fajnym. Wzdychamy do amplitunerów w drewnianych obudowach, metalowych pokręteł i przełączników, podświetlanych wskaźników wychyłowych i magnetofonów szpulowych. Przede wszystkim pragniemy jednak wrócić do czasów, w których wzmacniacz nie musiał być cyfrowy, odtwarzacz nie musiał być sieciowy, a kolumny nie musiały wyglądać tak, jakby wcale ich nie było. W dużym skrócie, tęsknimy za złotą erą sprzętu stereo.
Wydawałoby się, że wystarczy odgrzebać stare projekty i wznowić produkcję urządzeń, które dziś budzą pożądanie amatorów vintage'owego audio. Sprawa nie jest jednak tak prosta. Podobnie, jak z lotami w kosmos, wszystko to zdążyło się już porządnie zestarzeć. Wielu rzeczy zwyczajnie nie wytwarza się już w taki sam sposób. Nie ma specjalistów, nie ma oprzyrządowania, o trudnościach natury ekonomicznej nie wspominając. Wysłużona aparatura zardzewiała jak wyrzutnie na przylądku Canaveral. Najbardziej poszukiwane, kultowe urządzenia są w posiadaniu kolekcjonerów. Mało prawdopodobne, by audiofile mogli jeszcze kiedyś ich posłuchać w szerszym gronie. Choćbyśmy zresztą nie wiem jak dbali o te legendarne wzmacniacze i kolumny, czas robi swoje, a serwisowanie hi-endowych klocków sprzed kilkudziesięciu lat to kosztowna impreza. Miłośnicy vintage'owego audio mają różnych gratów na kilogramy. Ogromną większość stanowią jednak modele, które w czasach swojej świetności były mniej więcej tak pożądane, jak Pioneer VSX-832. Mimo, że rozmawiamy o czymś tak błahym, jak elektronika służąca do odtwarzania muzyki, z dzisiejszego punktu widzenia pewne rzeczy wydają się absolutnie kosmiczne. Jak to możliwe, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu wniesienie do salonu monitorów wielkości pralki nikogo tam nie dziwiło i nie spotykało się z protestem przedstawicielek płci pięknej? Mało tego. Okazuje się, że takie potężne, trójdrożne kolubryny były absolutnym bestsellerem jednego z największych, jeśli nie największego gracza na rynku głośników. Mowa oczywiście o JBL-u i modelu L100, który w prostej linii był konsumencką odmianą studyjnego monitora 4310. Realizatorzy dźwięku pokochali brzmienie tego ostatniego tak bardzo, że wielu z nich po pewnym czasie zaopatrzyło się w drugą parę. Nie do drugiego studia, ale do domu. Jedynym problemem była surowa stylistyka profesjonalnych kolumn, średnio pasująca do typowego salonu, nawet pod koniec lat sześćdziesiątych. Amerykańska firma dostrzegła problem i postanowiła rozwiązać go w bardzo prosty sposób. Konstrukcja pozostała praktycznie nietknięta, ale obudowy wykończono naturalnym fornirem orzechowym, a głośniki zasłonięto ciekawymi maskownicami Quadrex z ponacinanej gąbki dostępnej w trzech wersjach kolorystycznych. W roku 1970 podczas wystawy CES w Chicago światło dzienne ujrzał model L100 i to było to! Udomowiona wersja studyjnych monitorów wkrótce stała się najlepiej sprzedającym się głośnikiem amerykańskiej firmy i najpopularniejszym zestawem głośnikowym dekady. Niecałe pięćdziesiąt lat później, kultowe kolumny wróciły do sprzedaży w nieco odnowionej formie. Przed nami L100 Classic.
Wygląd i funkcjonalność
JBL uwielbia sięgać do swej historii, ale chyba jeszcze nigdy nie zrobił tego w tak spektakularny sposób. Wznowienie produkcji słynnego modelu z lat siedemdziesiątych, nawet jeśli nie mówimy o dokładnej kopii tamtego projektu, wygląda jak olbrzymi prezent dla fanów marki i audiofilów, którzy tęsknią za sprzętem z tamtej epoki, ale nie chcą bawić się w szukanie i odnawianie oryginalnych urządzeń. Należy jednak wspomnieć, że amerykańska firma nigdy nie porzuciła swego dziedzictwa, a L100 Classic nie jest jedynym modelem zbudowanym na bazie pomysłów starych jak świat. W aktualnym katalogu firmy znajdziemy takie konstrukcje, jak 4429, 4319, 4312SE, 4312MII, 4312G, 4307 i 4306. Ten ostatni to dwudrożny monitor z 8-calowym wooferem i tubowym głośnikiem średnio-wysokotonowym, natomiast wszystkie pozostałe to trójdrożne, oldschoolowe zestawy z głośnikami niskotonowymi o średnicy od 5,25 do 12 cali. L100 Classic jest zatem ósmym klasycznym monitorem w ofercie JBL-a i czwartym (!) trójdrożnym zestawem podstawkowym wykorzystującym 12-calowy woofer. Po raz kolejny wszystko wskazuje na to, że ktoś w centrali amerykańskiego koncernu ruszył głową i postanowił nadać istniejącym rozwiązaniom bardziej cywilizowaną formę, przy okazji nawiązując do legendarnego produktu wprowadzonego na rynek w tym samym roku, w którym w swoją misję wyruszył statek Apollo 13. Aby przywrócić L100 do życia, nie trzeba było wyciągać z piwnicy oryginalnych schematów ani odbudowywać całej linii produkcyjnej. Wystarczyło połączyć ze sobą klocki, które właściwie już od dawna leżały na stole. Mimo to, L100 Classic wywołały w branży małe trzęsienie ziemi. I wcale, ale to wcale mnie to nie dziwi.
Wystarczy rzut oka na te paczki i już wiadomo, że będziemy mieć do czynienia z czymś nietuzinkowym. Wrażenie robią same gabaryty staromodnych skrzyń - ponad 63 cm wysokości, niecałe 40 cm szerokości i 37 cm głębokości. Z takimi wymiarami i masą 26,7 kg (sztuka), noszenie i ustawianie amerykańskich monitorów nabiera zupełnie innego wymiaru, niż podczas testu normalnych, dwudrożnych zestawów podstawkowych. Przede wszystkim należy zastanowić się na czym umieścimy takie szafy. Dość oczywistym wyborem jest zakup opcjonalnych, firmowych podstawek w formie niewysokich, metalowych ramek. Zapewniają one skrzynkom całkiem solidne oparcie, dodatkowo delikatnie odchylając je do tyłu i nadając całej konstrukcji odrobinę optycznej lekkości. Fajnie, że producent o czymś takim pomyślał, ale - jak można się było spodziewać - za dedykowane podstawki liczy sobie słono. 2998 zł za parę. Można więc zastanowić się czy nie wolimy przeznaczyć tych pieniędzy na podstawki, które może nie wyglądają tak dobrze i nie przyjeżdżają do nas w kartonie z logiem JBL-a, ale będą znacznie cięższe i umożliwią nam wprowadzenie małych modyfikacji, na przykład poprzez wypełnienie nóg wyprażonym piaskiem lub wkręcenie w podstawy porządnych kolców. Za niespełna trzy tysiące złotych naprawdę można zaszaleć. Rogoz Audio za podobne pieniądze oferuje niezwykle solidne standy pod monitory Harbetha, a w trakcie naszego testu L100 Classic wylądowały na podstawkach marki VAP w cenie około 700 zł za parę. Mimo to, nie wiem czy firmowe akcesoria nie będą najwygodniejsze w użyciu, a do tego w przyszłości nie okażą się najlepszą lokatą kapitału. L100 Classic wprawdzie nie zostały wypuszczone na rynek w limitowanej serii, podobnie jak dedykowane podstawki. Na razie są oferowane jako regularny produkt, dzięki czemu klienci wiedzą, że nie muszą już w tej chwili rozbijać świnki skarbonki i z samego rana meldować się u najbliższego autoryzowanego dealera. Domyślam się jednak, że w pewnym momencie ich produkcja zostanie zakończona. Firma pokroju JBL-a może dojść do wniosku, że ma lepsze rzeczy do roboty. Niewykluczone, że na zestawach profesjonalnych i tak zarobi więcej, niż na kolumnach dla siwobrodych audiofilów. Jeżeli L100 Classic będą widniały wyłącznie w zakładce ze sprzętem nieprodukowanym, a ich właściciel za kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt lat zechce zamienić je na coś innego, zainteresowani z pewnością zaczną pytać czy w komplecie są oryginalne podstawki. Kto będzie je miał, ten wygra sporo grosza. Firmowe standy na pewno są drogie, ale w końcu mówimy o monitorach kosztujących 18800 zł za parę. Jak powiedziałby Ferdynand Kiepski, to nie są tanie rzeczy.
PREZENTACJA: Elektryczna podróż młodego geniusza - JBL
Jak L100 Classic prezentują się z bliska? Jak można się było spodziewać, bardzo niestandardowo. Z nowoczesnymi kolumnami mają tyle wspólnego, co piec kaflowy z ekologią. Nie wiedzieć czemu, na żywo wyglądają nawet potężniej, niż na udostępnionych przez producenta zdjęciach. Co ciekawe, testowanym modelem zajmuje się JBL Synthesis - oddział amerykańskiej firmy odpowiedzialny za studyjne monitory, hi-endowe kolumny S4700, S3900, K2 S9900 i Everest DD67000, a także produkty instalacyjne i kompletne systemy nagłośnieniowe, jakie znajdziemy na przykład w salach kinowych i koncertowych. W dużym skrócie, JBL Synthesis to pełna profeska. Ci ludzie praktycznie nie mają do czynienia z bezprzewodowymi słuchawkami i wodoodpornymi głośnikami, chyba że ich dzieci zażyczą sobie takowe pod choinkę. Domyślam się, że L100 Classic nie jest ich zdaniem wyjątkowo dużym zestawem, ale dla audiofila przyzwyczajonego do smukłych kolumn podłogowych i podstawkowców, które można chwycić jedną ręką, będzie to zderzenie z zupełnie innym światem. Również w sensie wizualnym i funkcjonalnym. Z założonymi maskownicami opisywane monitory nie wyglądają jeszcze tak dziwnie. Fakt, mało która firma stosuje dziś tego typu maskownice, ale JBL przyzwyczaił nas do tego pomysłu chociażby w modelu Authentics L16SP, który swoją drogą uważam za jeden z najciekawszych jednoczęściowych systemów stereo na rynku. Grille są istocie całkiem grubymi, plastikowymi płytami z niesymetrycznym wycięciem na głośniki i dość grubą warstwą ponacinanej w kratę gąbki. Ich brzegi pokryto fornirem niemal idealnie pasującym do obudowy, dzięki czemu w wersji "zamkniętej" kolumny prezentują się bardzo elegancko. Maskownice montowane są na cztery kołki w "odwróconej" formie - trzpienie wystają z przedniej ścianki, a otwory wykonano w plastikowych ramkach. Po ich demontażu przeniesiemy się do świata studyjnych monitorów z końca lat sześćdziesiątych.
Przednia ścianka L100 Classic - podobnie, jak cały tył - została pokryta czarnym, matowym lakierem o stosunkowo gładkiej strukturze. W oczy rzuca się ogromny, 30-cm głośnik basowy z jasnobeżową, papierową membraną z charakterystycznymi, koncentrycznymi fałdami. Nad nim umieszczono głośnik średniotonowy, którego 12,5-cm membranę wykonano z celulozy powlekanej warstwą polimeru oraz 25-mm tytanową kopułkę. Ale to nie wszystko, bo pod maskownicą znalazł się jeszcze łagodnie wyprofilowany wylot bass-reflexu oraz panel z oznaczeniami modelu i pokrętłami umożliwiającymi regulację ilości średnich i wysokich tonów. To dość oryginalne, ale jakże ciekawe rozwiązanie, które w dzisiejszych czasach znajdziemy wyłącznie w kolumnach hi-endowych lub innych monitorach wzorowanych na konstrukcjach sprzed lat, jak na przykład Graham Audio LS5/9. Zobaczymy w nich zworki lub hebelki, które najczęściej prowadzą sygnał do innego rezystora lub kondensatora w zwrotnicy. Oznacza to, że liczba elementów w torze pozostaje taka sama. Rozwiązanie zastosowane przez JBL-a jest podobne, ale wygodniejsze. Amerykanie zdecydowali się bowiem na tłumiki L-pad w postaci poruszających się skokowo pokręteł. Mają one oznaczoną pozycję zerową, ale regulacja nie odbywa się tak, jak we wzmacniaczach McIntosha, gdzie pokrętło ustawione pionowo jest faktycznie wyłączone z toru. Tutaj każde kliknięcie potencjometru oznacza przejście na inną konfigurację oporników, dającą większe lub mniejsze tłumienie. Niektórzy powiedzą, że trochę to nieaudiofilskie, ale można też powiedzieć, że zamiast jednego opornika o stałej wartości, producent wstawił w tym miejscu układ dający możliwość dokonania pewnej zmiany. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby z niego skorzystać.
Swoją drogą, regulacja średnich i wysokich tonów to ciekawostka sama w sobie. Widząc dwie gałki, automatycznie myślimy o niskich i wysokich częstotliwościach. Oznacza to, że w opisywanym modelu punktem referencyjnym przy ewentualnym wyrównywaniu pasma na ucho staje się bas. Jak pokazał odsłuch, nie jest to takie głupie. Ustawienie kolumn w pomieszczeniu możemy zacząć od znalezienia pozycji, w której uzyskamy najbardziej liniowy i wyważony zakres niskich tonów, zupełnie nie przejmując się całą resztą. Dopiero w kolejnym etapie całej operacji weźmiemy pod uwagę przestrzeń oraz właściwe proporcje między niskimi, średnimi i wysokimi częstotliwościami. Wiem, że dla audiofilów ideałem byłaby sytuacja, w której wzorową równowagę tonalną osiągamy poprzez umiejętne manewrowanie kolumnami, znalezienie doskonałego kąta dogięcia, umiejętny dobór kabli i powieszenie na ścianach ustrojów akustycznych - bez kręcenia gałkami w kolumnach lub wzmacniaczu i stosowania jakichkolwiek regulacji na drodze elektronicznej. Pytanie tylko komu się to udało. Śmiało, ręka do góry! Znam wielu audiofilów, którzy twierdzą, że osiągnęli poziom "satysfakcjonujący". Doskonale wiem również, że coś ich tam jeszcze w uszach swędzi, a większości daję maksymalnie trzy miesiące do kolejnej zmiany kabla zasilającego lub DAC-a. Będą szukać minimalnej poprawy przejrzystości średnich tonów albo nadrabiać problemy z akustyką za pomocą platform antywibracyjnych. Dlatego nie wiem czy pokrętła w kolumnach to taki zły pomysł. Szczególnie, że te w JBL-ach są niesłychanie precyzyjne. Przekręcając gałkę od zera do poziomu maksymalnego, poczujemy jak przeskakuje nam pod palcami kilkadziesiąt razy. Chcąc co do milimetra wyregulować barwę w lewym i prawym kanale, trzeba będzie liczyć te maleńkie kliknięcia. W wyjątkowo niecodziennych sytuacjach będzie można nawet wprowadzić inną korekcję dla każdej z kolumn, co teoretycznie daje nam większe możliwości, niż pokrętła we wzmacniaczu. Osobiście aż tak daleko bym się jednak nie posuwał. Co ciekawe, testowane kolumny nie są symetryczne. Nie wiedzieć czemu, byłem przekonany, że są dostarczane jako para, gdzie kanał lewy jest lustrzanym odbiciem prawego. Nieprawda. W obu skrzynkach głośniki były ustawione w ten sam sposób. Nie wiem czy poza uproszczeniem procesu produkcyjnego ma to jakieś plusy, ale założę się, że Amerykanie nie widzą w tym żadnego problemu. W końcu salony o powierzchni pięćdziesięciu metrów kwadratowych nie są tam niczym niezwykłym, a jeśli oba monitory staną cztery i pół metra od siebie, kto usłyszy przesunięcie dwóch głośników o kilkanaście centymetrów w jedną czy w drugą stronę?
JBL stworzył kolumny, dzięki którym możemy przenieść się w czasie do złotej ery sprzętu hi-fi. Do epoki, w której narodziło się wiele, wiele audiofilskich legend, jak chociażby Linn Sondek LP12, Technics SL1200, Rega Planar 3, Marantz 2270 czy NAD 3020. Niektórzy powiedzą, że prawdziwą podróż w czasie można odbyć tylko kupując oryginalny sprzęt z tamtych lat. Trzeba jednak pamiętać, że vintage audio w wydaniu hi-endowym to sport dla twardzieli z głębokim portfelem.L100 Classic to, jak na dzisiejsze standardy, coś całkowicie kosmicznego. Choć amerykańskie monitory są wykonane bardzo porządnie, po zdjęciu maskownic miałem wrażenie jakbym cofnął się do epoki Altusów. Nie zdziwię się, jeśli dla niektórych klientów opisywane zestawy, postawione obok dziesięciu innych kolumn za porównywalne pieniądze, będą prawdziwym odkryciem. Przecież JBL to nie Tonsil. Należy jednak zwrócić uwagę na to, że firma nie ma monopolu na duże kolumny oparte na tradycyjnych rozwiązaniach. Klipsch, Harbeth, Graham Audio, Tannoy, PMC, Yamaha - to tylko kilka oczywistych strzałów. Mimo to, L100 Classic prezentują się wyjątkowo smakowicie i nie zdziwię się żadnemu miłośnikowi klasycznego sprzętu, który swoje poszukiwania zacznie właśnie od nich. Minusy? W zasadzie widzę tylko jeden. Są nim terminale zamontowane w ciasnym, plastikowym profilu. Amerykańskim projektantom na szczęście nie przyszło do głowy sięgnąć po sprężynowe zaciski albo śruby nadające się tylko do montażu wąskich widełek lub gołych kabli, ale zwyczajne, wąsko rozstawione gniazda też szału nie robią. W głośniku centralnym za tysiąc złotych byłyby w porządku, ale kolumnach za niespełna 18800 zł wyglądają trochę zbyt oldschoolowo. To właściwie jedyny element, do którego można się przyczepić. Mało istotny, bo i ciężko sobie wyobrazić, by posiadacz opisywanych zestawów aż tak często przełączał kable. A ponieważ tylna ścianka wykończona czarnym lakierem też nie wygląda zbyt pociągająco, można to jakoś przeboleć. Jeżeli same kolumny po pewnym czasie nam się opatrzą, będziemy mogli zamówić maskownice w innym kolorze. Do wyboru mamy wersję czarną, pomarańczową i niebieską, przy czym tylko dwie pierwsze są obecnie oferowane na polskim rynku. Wszystkie pasują, bo fornir zawsze jest orzechowy. Z kwestii, które trochę mnie zdziwiły, wymieniłbym także to, że obudowy L100 Classic nie są całkowicie głuche. Doprowadzenie tak dużych skrzyń do tego stanu z pewnością wymagałoby użycia skomplikowanej, gęstej kratownicy w środku lub sięgnięcia po znacznie droższe materiały. JBL-e to nie aluminiowe bryły w stylu Magico ani nowoczesne słupki Audio Physica zbudowane z ponacinanego MDF-u, szkła i ceramicznej pianki. Podejrzewam jednak, że ich projektanci nawet nie dążyli do takiego efektu. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z zestawami wzorowanymi na cywilnej wersji studyjnych monitorów z późnych lat sześćdziesiątych, a w tamtych czasach wielu konstruktorów uważało, że obudowa powinna do pewnego stopnia drgać razem z głośnikami, niczym pudło rezonansowe. Opukiwanie bocznych ścianek wyraźnie daje do zrozumienia, że L100 Classic mają coś wspólnego z kolumnami Harbetha. Brytyjczycy zrealizowali ten pomysł jeszcze inaczej, ale trudno nie zauważyć tutaj pewnych punktów wspólnych.
Abstrahując od detali, JBL stworzył kolumny, dzięki którym możemy przenieść się w czasie do złotej ery sprzętu hi-fi. Do epoki, w której narodziło się wiele, wiele audiofilskich legend, jak chociażby Linn Sondek LP12, Technics SL1200, Rega Planar 3, Marantz 2270 czy NAD 3020. Niektórzy powiedzą, że prawdziwą podróż w czasie można odbyć tylko kupując oryginalny sprzęt z tamtych lat. Trzeba jednak pamiętać, że vintage audio w wydaniu hi-endowym to sport dla twardzieli z głębokim portfelem. Brutalne zderzenie z rzeczywistością zaliczył już niejeden optymista, któremu wydawało się, że za kilkaset złotych można na internetowej aukcji kupić dobry wzmacniacz z lat siedemdziesiątych, a na facebookowej grupie na pewno znajdą się pasjonaci, którzy akurat mają w szufladzie nowiutki potencjometr i pokrętło do regulacji niskich tonów od tego właśnie modelu. Wprowadzając na rynek odświeżoną wersję swojego bestselleru, amerykańska firma pokazała, że wie czego pragną audiofile. L100 Classic nie są tanie, ale w tym budżecie normalnie rozglądalibyśmy się za czymś takim, jak Dynaudio Contour 20, Unison Research Max 1, Sonus Faber Venere S czy Audio Physic Tempo Plus - kolumnami, które na pewno są bardzo wartościowe, ale wartości historycznej i kolekcjonerskiej nie mają na razie żadnej. Ciekawe czy tą drogą pójdą kolejni producenci zestawów głośnikowych, bo L100 - mimo, że w swoim czasie dosłownie rozbiły bank - nie były jedynymi paczkami zbudowanymi w ten sposób. Ba! Takie monitory miał w swoim katalogu każdy szanujący się producent sprzętu stereo. Pioneer, Sansui, KEF, Yamaha, Technics, Wharfedale, Akai, Klipsch, Sony... Wracając do oryginalnych L100, z pewnością zauważycie jeden szczegół, który w nowym modelu został dosłownie obrócony o dziewięćdziesiąt stopni. Nie chodzi o żaden z głośników, ale o panel z pokrętłami. W pierwowzorze napisy były naniesione wzdłuż, a nie w poprzek długiej płytki. Zupełnie jakby producent chciał nam dać do zrozumienia, że studyjne monitory powinny pracować w pozycji poziomej. W rzeczywistości można było ich używać w dowolny sposób. L100 Classic można zatem postawić na boku i nikt nie powinien uznać tego za obrazę ich majestatu, choć napisy są już naniesione w "normalnej" orientacji. Co do pozostałych detali, zostawiam je do rozgryzienia oddanym fanom marki. Wiem, że znajdą się audiofile, którzy z pamięci wyrecytują czym różniły się pierwsze egzemplarze L100 od tych produkowanych powiedzmy dwa lata później. Różnice były, co wyraźnie widać na jednym ze zdjęć w galerii pod testem. Na pierwszym z nich widać oryginalne kolumny z 1970 roku z maskownicami w trzech kolorach, natomiast na drugim mamy od lewej modele 4311, L100A, L100 i 4310. Fotografie te pochodzą z katalogów i materiałów promocyjnych JBL-a z tamtego okresu. Pozostałe zdjęcia przedstawiają opisywane L100 Classic, które można kupić choćby i jutro u autoryzowanego dealera. Świeżutkie, idealne i pachnące nowością. A czy warto? Przekonajmy się.
Brzmienie
Odsłuch zacząłem nietypowo, od albumu "Fear Of A Blank Planet" Porcupine Tree w postaci 24-bitowych plików FLAC. Uznałem, że monitory tych gabarytów zasługują na mocniejsze uderzenie, a ponieważ podczas testów często sięgam po to wydawnictwo, jestem w stanie powiedzieć sporo na temat opisywanego sprzętu już po przesłuchaniu jednego kawałka. Moje przypuszczenia co do brzmieniowego charakteru amerykańskich paczek w znakomitej większości się potwierdziły. Postawmy sprawę jasno - L100 Classic z niczym, ale to z niczym się nie pierdzielą. Oferują duży, stadionowy dźwięk z głębokim basem, fantastycznie szybkim i przejrzystym zakresem średnich i wysokich tonów i typowo "monitorową" stereofonią. Wkładając trochę pracy w odpowiednie ustawienie i dobór odpowiedniego sprzętu towarzyszącego, można z tych potężnych zestawów uzyskać zrównoważony, naturalny i realistyczny dźwięk, ale muzyczna uniwersalność nie jest dla JBL-i absolutnym priorytetem. Wyraźnie słychać, że tym przyciężkim pudłom zależy przede wszystkim na wywołaniu w nas pewnych emocji, poruszeniu jakichś pierwotnych instynktów, które często przykrywamy grubą warstwą dobrych manier politycznej poprawności. Mimo, że zwyczajnie ciężko przyczepić się tutaj do pewnych podstawowych kwestii, takich jak równowaga tonalna czy barwa dźwięku (w końcu mamy do czynienia z unowocześnioną kopią zestawów, na których pracowali i pracują profesjonaliści), nie da się ukryć, że L100 Classic mają swój charakter i są z tego dumne. Grają niesłychanie czysto, żywiołowo, bezpośrednio, wybuchowo, bez zahamowań, kompromisów i zastanawiania się czy uderzyć nas wokalami w twarz czy przypudrować to i owo, abyśmy czuli się komfortowo i aby siwe włosy nie stanęły nam dęba. Nie. Tutaj jest jazda bez trzymanki. Jeżeli kolumny dostaną coś od napędzającego je wzmacniacza, na pewno nam to pokażą. Jeśli wokalista weźmie podczas sesji nagraniowej choć jeden głębszy oddech, będziemy o tym wiedzieli. I choć wiele zestawów w porównywalnej cenie może pochwalić się przyzwoitą rozdzielczością, wierzcie mi - L100 Classic to zupełnie inny poziom. Ich brzmienie nie ma nic wspólnego z grzecznym, bezpiecznym, neutralnym i doskonale wyzerowanym sposobem podawania muzyki charakterystycznym dla wielu audiofilskich kolumn. Czujemy się jakbyśmy stali w jednym z pierwszych rzędów podczas koncertu na żywo, mając artystów na wyciągnięcie ręki. Coś fantastycznego!
Producenci wysokiej klasy sprzętu przyzwyczaili nas do szybkiego przyswajania dźwięku mieszczącego się w ogólnie przyjętych normach. Oczywiście nie wzięły się one znikąd i najczęściej wynikają z chęci realizacji idei hi-fi - jak najwierniejszego odtworzenia materiału zarejestrowanego w studiu lub na koncercie. Rzecz w tym, że z dążeniem do wyrównywania dźwięku bardzo często łączy się stopniowe pozbawianie go charakteru, dynamiki i życia. Czasami na końcu tej drogi dostajemy dźwięk, który jest wprawdzie wypoziomowany jak stół do snookera i neutralny jak Szwajcaria, ale ma w sobie tyle energii, co przeciętny siedemdziesięciolatek wybudzony z popołudniowej drzemki. JBL poszedł zupełnie inną drogą. Dla testowanych monitorów najważniejsze jest zachowanie pierwotnej mocy i witalności dźwięku. Przekazanie nam muzyki w taki sposób, abyśmy nie mieli wrażenia, jakby spora porcja energii została utracona gdzieś po drodze, wchłonięta przez kondensatory, spowolniona przez kable i zamieniona w ciepło oddawane później przez cewki w głośnikach. Słuchając "Fear Of A Blank Planet" miałem wrażenie jakby L100 Classic nie były podłączone do wzmacniacza, ale prosto do gniazdka w ścianie, a elektrownia na moje życzenie zamiast standardowych 230 V i 50 A zaczęła podawać do gniazdek mój ulubiony album Porcupine Tree odtwarzany, sam nie wiem, chyba na węglowych kotłach i turbinach zawstydzających swoimi rozmiarami silniki Airbusa A380. Niepohamowana moc, czysta energia, do tego wspaniała mikrodynamika, wybitny poziom przejrzystości i głęboki, przetaczający się po podłodze bas. Podobnie, jak w elektronice Naima, nie ma tutaj fałszywej poprawności. Udawania, że konstruktorzy dążyli do pozbawienia sprzętu własnego charakteru. Równowaga i spójność owszem istnieje, ale jest raczej efektem ubocznym, dodatkiem do całego przedstawienia. Czymś, co sprawia, że mimo wszystko nie czujemy się jakbyśmy słuchali mocno zniekształconej, wypaczonej wersji utworu, który doskonale znamy. No właśnie... Ale jednocześnie dostajemy taki wgląd w nagranie, jakiego nie dadzą nam chyba żadne inne zestawy w zbliżonej cenie. Śmiem twierdzić, że niejeden realizator dźwięku, słuchając po latach swojej roboty na monitorach JBL-a mógłby odkryć rzeczy, o których podczas pracy przy suwakach nie miał zielonego pojęcia. Wbrew temu, co można sobie wyobrazić patrząc na zdjęcia, to nie potężny woofer gra tutaj pierwsze skrzypce. Gwiazdą przedstawienia jest moim zdaniem głośnik średniotonowy. Ten niepozornie wyglądający stożek oferuje hi-endowy poziom szybkości, namacalności i czytelności dźwięku. Dlaczego, do licha, takie przetworniki należą dziś do rzadkości?! Spójrzcie na konkurencyjne kolumny i powiedzcie gdzie mają głośnik średniotonowy. Paradigm Prestige 85F - trzy identycznie wyglądające woofery i kopułka. ELAC Adante AF61 - to samo. DALI Rubicon 6 - dwa woofery i dwa tweetery. Może siła JBL-i wynika po prostu z zastosowania trzech zupełnie różnych jednostek zbudowanych z myślą o reprodukcji określonego fragmentu pasma? Tak czy inaczej, średnica L100 Classic to moim zdaniem coś niesamowitego, nawet jak na zestawy w tej cenie. Nie jest przesadnie ocieplona ani zagęszczona, ale dociera tam, gdzie powinna - przez uszy wprost do mózgu.
Jak można się domyślić, takie podejście do dźwięku wiąże się nie tylko z koniecznością zaakceptowania ogólnego charakteru prezentacji, ale nawet z pewnymi minusami wynikającymi z dość nietypowej hierarchii priorytetów. Ciężko bowiem uzyskać tak niesamowitą rozdzielczość bez zahaczania o ofensywny charakter średnich i wysokich tonów, bliską i monitorową stereofonię bez spłaszczania dalszych planów albo głęboki, subwooferowy bas bez jakiegokolwiek spowolnienia. Moglibyśmy sobie życzyć, aby L100 Classic miały to wszystko, ale bądźmy rozsądni - te kolumny już samym swoim wyglądem dają do zrozumienia, że nie zostały stworzone dla nudziarzy. Osiemnaście tysięcy złotych z kawałkiem to sporo, ale umiejętne łączenie ze sobą tak różnych, czasami wykluczających się atrybutów pozostaje domeną kolumn kosztujących sto, dwieście albo czterysta tysięcy złotych za parę. W związku z tym nikogo nie powinno dziwić, że L100 Classic nie są zestawami dla każdego. Ich brzmienie, choć pod wieloma względami wybitne, nie musi podobać się każdemu. Wielu melomanów już po krótkim odsłuchu uzna je za kontrowersyjne. Nie chodzi nawet o to, że taka bezkompromisowa jazda z muzyką średnio pasuje do dzisiejszych standardów, ale o słabości wynikające wprost z przyjętej przez amerykańskich konstruktorów taktyki. Jeżeli piłkarska drużyna przegrywa różnicą jednego gola, ale musi doprowadzić do remisu i pod koniec meczu napiera na bramkę przeciwnika używając wszystkich zawodników, naraża się tym samym na szybki kontratak, a być może nawet ośmieszający obrońców i bramkarza strzał zza połowy boiska. L100 Classic właśnie w taki sposób atakują nas muzyką i również wystawiają się na krytykę tych aspektów prezentacji, które siłą rzeczy musiały zejść na dalszy plan. Chodzi mi tutaj przede wszystkim o stereofonię i nierówności w zakresie niskich tonów. Obie cechy wyszły na jaw bardzo szybko, ale dopiero po przesłuchaniu kilkunastu różnych utworów mogłem rzetelnie ocenić sytuację.
Co do przestrzeni, sytuacja jest dość jasna. L100 Classic nie należą do monitorów, które potrafią zniknąć z pokoju odsłuchowego. Stawiają scenę przed nami, koncentrując się na pierwszym planie, ale z niezłym rozciągnięciem dźwięku na boki. Nawet siedząc kilka metrów od amerykańskich monitorów, miałem wrażenie jakby próbowały otoczyć mnie muzyką. Jeśli zaś chodzi o bas, JBL-e mają imponujący zasięg i dysponują potężnym kopnięciem. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Niskie tony w ich wydaniu są nasycone i gęste jak porządny rosół. Nie są jednak ekstremalnie szybkie. W większości utworów kontrola basu jest wystarczająca i nie rodzi żadnych podejrzeń. Nawet jeśli jesteśmy świadomi, że dźwięk mógłby być szybszy, smakowite pomruki generowane przez 30-cm membrany z nawiązką rekompensują nam tę wiedzę. Jeden na dziesięć odtwarzanych kawałków ujawni jednak oczywiste braki w tej kwestii albo obnaży coś, czego zupełnie się po takich monitorach nie spodziewałem - nierówny zakres średniego i wyższego basu. Subwooferowe pomruki L100 Classic wytaczają z siebie bez fałszywej skromności, za to w obszarze mid-basu dzieje się tu mniej, niż powinno. Możecie powiedzieć, że jestem przyzwyczajony do brzmienia kolumn, które lubią podbijać zakres od kilkudziesięciu do stu kilkudziesięciu herców, ale w niektórych nagraniach ewidentnie brakowało mi czegoś, co zgrabnie łączyłoby najniższy bas z resztą pasma.
Wątpię, aby było to wyłącznie moje, skrajnie subiektywne wrażenie. Wielu utworów, jakie odtwarzałem podczas testu, słuchałem przecież na wielu kolumnach zamkniętych i wentylowanych w najróżniejszy sposób, a także zestawach z linią transmisyjną i innych wynalazkach. Nie wspominając już o słuchawkach. Wiem, co powinienem usłyszeć, a tutaj miałem wrażenie, jakby między potężnymi wooferami a głośnikami średniotonowymi powstała niewielka dziura. Co ciekawe, gdybym z obowiązkowego repertuaru wykreślił rock, metal i część albumów z muzyką elektroniczną, pewnie w ogóle bym tego nie zauważył. W jazzie, klasyce, a nawet hip-hopie, L100 Classic zachowywały się bowiem, hmm... Praktycznie wzorowo. Wciąż dawało o sobie znać lekkie spowolnienie basu, ale nierówności były skutecznie kamuflowane. Co innego Tool, Dream Theater, KNŻ czy Porcupine Tree. Na niektórych płytach niskie tony były dziwnie spłycone, natomiast na innych bas zaczynał wzbudzać się i dudnić. Nie wiem jak to interpretować. Zwykle winą za tego typu problemy obarcza się właśnie nierówne - nawet lokalnie - pasmo i to może być jakaś wskazówka. Z drugiej strony, albumy rockowe i metalowe realizuje się często w dość specyficzny sposób. Na jednych albumach bas jest wyraźnie odchudzony, aby popisy perkusisty depczącego w pedały jak wkurzony pięciolatek pozostały czytelne i aby stopę pracującą jak młot pneumatyczny słychać było nawet na starej miniwieży. Inne płyty przytłaczają swym ciężarem, wprawiając głośniki w jednostajne buczenie. Może więc JBL-e nie zrobiły nic poza drastycznym i dość nieprzyjemnym w swej naturze uwydatnieniem tych mankamentów? Miało być hardcore'owo? No to jest. Chciałeś posłuchać brudnej, agresywnej muzyki? W takim razie słuchaj i płacz albo wrzuć łaskawie coś innego.
L100 Classic to nie hi-fi, ale hi-fun! Dlaczego by nie zafundować sobie tej frajdy jak najwięcej? Jeśli wszystkim taka zabawa pasuje, nie ma sensu szukać dziury w całym. Z Heglem H590 brzmienie L100 Classic leciutko się wyrównało, ale nie straciło swej żywiołowości i przejrzystości. Udało się wykonać spory krok w kierunku dźwięku dojrzałego i uniwersalnego. "Strange" z debiutanckiego albumu grupy Hidden Orchestra czy ścieżka dźwiękowa z "American Beauty"... To była istna uczta dla uszu.Tak też zrobiłem i w tym momencie test amerykańskich monitorów wszedł w ostatni, najprzyjemniejszy etap. Doskonale wiedziałem już z jakim sprzętem mam do czynienia i postanowiłem wydobyć z niego to, co najlepsze. Zmieniłem wzmacniacz i źródło, poeksperymentowałem jeszcze trochę z ustawieniem, a na koniec delikatnie, dosłownie o dwie kreseczki w stosunku do poziomu zerowego, skręciłem średnie i wysokie tony. Po tych wszystkich modyfikacjach uznałem, że zamiast katować L100 Classic nagraniami, które nie przypadły im do gustu, będę trzymał się prawdziwie audiofilskich realizacji, fundując sobie odrobinę muzycznej rozkoszy i sprawdzając co ciekawego na nich odkryję. I to był strzał w dziesiątkę. Początkowo JBL-e napędzał Naim Uniti Atom, ale za namową kolegi, który wcześniej spędził już trochę czasu z opisywanymi kolumnami, zamieniłem go na Hegla H590, któremu za pośrednictwem kabla USB sygnał dostarczał transport plików cyfrowych Lumin U1 Mini. Powiecie, że mariaż wzmacniacza za 44000 zł i streamera za 9500 zł z kolumnami za 18800 zł zakrawa na mezalians? Fakt, ale reguły zostały złamane w momencie, gdy stanęły przede mną monitory z gąbkami czopowymi zamiast maskownic. L100 Classic to nie hi-fi, ale hi-fun! Dlaczego by nie zafundować sobie tej frajdy jak najwięcej? Jeśli wszystkim taka zabawa pasuje, nie ma sensu szukać dziury w całym. A wierzcie mi, H590 wyjątkowo się JBL-om spodobał. Skuteczność na poziomie 90 dB sugeruje, że można napędzić je byle czym, ale to nieprawda. Nie chodzi o możliwy do uzyskania poziom głośności. Jeśli chcielibyście tylko rozkręcić imprezę, JBL oferuje takie cudo o nazwie PartyBox 300. Naparza, ma Bluetooth i kosztuje 1999 zł. Ale tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Ze wzmacniaczem tej klasy, brzmienie L100 Classic leciutko się wyrównało, ale nie straciło swej żywiołowości i przejrzystości. Udało się wykonać spory krok w kierunku dźwięku dojrzałego i uniwersalnego. Wszystkie plusy, które opisałem wyżej, wciąż były jednak na posterunku. "Strange" z debiutanckiego albumu grupy Hidden Orchestra czy ścieżka dźwiękowa z "American Beauty"... To była istna uczta dla uszu.
Na koniec zrobiłem coś, czego nie odważyłbym się zrobić publicznie z żadnymi innymi kolumnami. Wziąłem grube na parę centymetrów arkusze kolorowej gąbki i zakryłem nimi głośniki. Naprawdę, kto wymyślił te maskownice... Wyklejał ściany swojego nowego studia nagraniowego i zostało mu trochę niewykorzystanej gąbki czopowej? Przecież to tak, jakbyśmy zarzucili na kolumny grube zasłony. Kiedy taki efekt wprowadzają kable lub inne akcesoria, żartom i wygłupom nie ma końca. Zakładałem te maskownice z trudnym do ukrycia niesmakiem, ale kiedy ponownie usiadłem na fotelu i przystąpiłem do odsłuchu, doszedłem do wniosku, że jest to po prostu kolejny sposób modyfikacji brzmienia naszych kolumn. Oczywiście średnie i wysokie tony były lekko przytłumione, ale po przywróceniu obu potencjometrów do pozycji horyzontalnej, dźwięk był niemal idealnie liniowy. Co więcej, kompletnie zmienił się kształt sceny stereofonicznej. Gdybym miał moc sterowania dźwiękiem za pomocą gestów, a słysząc dość ekspansywną i wypchniętą do przodu przestrzeń wykonał gest "wpychania" całego przedstawienia za kolumny, powinienem otrzymać dokładnie taki efekt, jak po założeniu maskownic. Muzyka nabrała głębi, a L100 Classic zaczęły grać... Nie wierzę, ale powiem to - trochę jak dobre, brytyjskie monitory w stylu Grahama czy Harbetha. Trochę, bo wielkie gofry z gąbki nie wpłynęły na niskie tony, a i na dynamice odbiły się w niewielkim stopniu. Wniosek jest prosty. Amerykańscy konstruktorzy musieli wziąć maskownice pod uwagę już na etapie projektowania kolumn. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że podczas normalnego, codziennego użytkowania L100 Classic powinny pracować z zasłoniętymi głośnikami. Dostajemy wtedy więcej przyjemnej głębi. Dźwięk jest spokojniejszy, bardziej relaksujący i zestrojony pod kątem dłuższych sesji odsłuchowych. Kiedy jednak najdzie nas ochota na coś wyjątkowego i zechcemy obudzić w sobie głodną muzycznych emocji bestię, wystarczy pozbyć się maskownic, podkręcić głośność i przygotować się na jazdę bez trzymanki. Rajd po ulubionych nagraniach nie zawsze będzie przebiegał komfortowo, ale nikt nie mówił, że życie jest usłane różami. Aby przeżyć niezapomnianą przygodę, czasami trzeba się ubrudzić.
Budowa i parametry
JBL L100 Classic to nowoczesna wersja klasycznego monitora amerykańskiej firmy, zaprezentowanego po raz pierwszy w roku 1970. Historia modelu L100, bo o nim mowa, jest zresztą bardzo ciekawa. Wszystko zaczęło się od studyjnego zestawu oznaczonego symbolem 4320, który w latach sześćdziesiątych święcił triumfy wśród profesjonalistów. Cenili go za dynamikę, przejrzystość i szerokie pasmo przenoszenia. Rosnąca złożoność konsol mikserskich spowodowała jednak zwiększenie rozmiarów całej studyjnej aparatury, a to z kolei oznaczało, że prawidłowa instalacja dużych monitorów nie zawsze była możliwa. Tym, czego potrzebowała branża, był kompaktowy system głośnikowy działający tak samo dobrze bez względu na sposób montażu - bezpośrednio na konsoli, na specjalnej półce lub podstawkach, a nawet na uchwycie ściennym lub sufitowym. JBL w porę zareagował na te doniesienia i postanowił stworzyć mniejszą wersję swojego hitu, zachowując oczywiście wszystkie cechy, za które profesjonaliści pokochali monitory 4320. W prace nad nowym modelem zaangażowani byli między innymi Ed May, Bart Locanthi, Arnold Wolf i James Barthell. Ten ostatni dostarczył listę przetworników, jakie powinny znaleźć się w mniejszej wersji studyjnych paczek - był to głośnik niskotonowy 123A, średniotonowiec LE5-2 i tweeter LE20. Aby wygospodarować trochę więcej miejsca na przedniej ściance i zapewnić dwóm mniejszym głośnikom odpowiednie oparcie, zamontowano je na dodatkowym panelu w kształcie rogala. Tłumiki do regulacji barwy umieszczono natomiast na osobnym panelu - tak, aby użytkownik miał do nich dostęp nawet po założeniu maskownic na głośniki. Arnold Wolf wykorzystał ten element, aby umieścić na nim firmowe logo i oznaczenie modelu. Tak narodziły się kolumny oznaczone symbolem 4310. Dokładnie w momencie, kiedy nowy model zaczynał zdobywać kolejne studia nagraniowe, JBL zmienił właściciela. Wykupiła ją firma Jervis Corporation kontrolowana przez Sidneya Harmana. Jedną z pierwszych zmian personalnych było powołanie na stanowisko szefa działu marketingu Irvinga Sterna, który zauważył, że mniejsze gabaryty nowych monitorów dały im szansę wejścia na rynek komercyjny. Niektórzy dźwiękowcy z powodzeniem korzystali z nich nie tylko w pracy, ale i w domu. Stern wykoncypował, że takie kolumny, w nieco ucywilizowanych obudowach, mogłyby podbić rynek amatorski, wykorzystując konstrukcję i reputację swoich profesjonalnych protoplastów. Ale skurczybyk miał nosa! Choć niektórzy pracownicy JBL-a uważali, że takie postępowanie doprowadzi do osłabienia pozycji studyjnych monitorów, L100 okazał się strzałem w dziesiątkę. Skrzynki wykończono naturalnym fornirem, a przetworniki zakryto oryginalnymi maskownicami z ponacinanej w kratę gąbki. Podobno do ich stworzenia amerykańskich inżynierów zainspirowały piankowe pokrycia mikrofonów. Udomowione monitory stosunkowo szybko stały się najlepiej sprzedającymi się kolumnami w historii JBL-a, w związku z czym nadano im przydomek "Century".
Nowe wcielenie legendarnego hitu bazuje na tej samej koncepcji, z wykorzystaniem nowoczesnych materiałów i metod produkcji. Obudowa wygląda niemal identycznie, jak w modelu sprzed niespełna pięćdziesięciu lat. Wykonano ją z płyt MDF i wzmocniono nietypowym profilem w kształcie litery "V", łączącym przednią i tylną ściankę na wysokości górnej krawędzi głośnika niskotonowego. Wytłumienie stanowią gęste płaty syntetycznej wełny przymocowane do każdej ze ścianek. Głośnik średniotonowy pracuje we własnej, ale dość niewielkiej komorze w kształcie walca. Resztę objętości potężny woofer ma tylko siebie. L100 Classic to trójdrożny zestaw z bass-reflexem wyprowadzonym na przednią ściankę. Odtwarzanie najniższych częstotliwości powierzono 30-cm głośnikowi JW300PW-8 z pofałdowaną, papierową membraną, odlewanym ciśnieniowo koszem i podwójnym układem magnetycznym o średnicy 17,5 cm. Między krawędzią kosza a obudową zobaczymy cieniutką warstwę gąbki. W podobny sposób "uszczelniono" umieszczony na tylnej ściance profil z gniazdami. Średnimi tonami zajmuje się jednostka o oznaczeniu 105 H-1 - 12,5 cm membrana z celulozy powlekanej warstwą polimeru i 8-cm magnesem. Głośnik ten, jako jedyny w całej konstrukcji, nie został wpuszczony w obudowę, lecz przykręcony bezpośrednio do przedniej ścianki. Jego kosz delikatnie wystaje ponad jej powierzchnię. Wysokie tony są domeną 25-mm tytanowej kopułki JT025TI1-4 umieszczonej w niewielkim, stosunkowo płytkim falowodzie. Jak zapewnia producent, ma to zapewniać optymalną integrację z przetwornikiem średniotonowym. Zwrotnicę wykonano z wysokiej jakości komponentów i przykręcono do tylnej ścianki. Z przodu znalazły się natomiast tłumiki L-pad dla średnich i wysokich tonów. Całość uzupełnia maskownica z pianki Quadrex. Jeśli chodzi o parametry, L100 Classic charakteryzują się przyjazną skutecznością 90 dB, co przy 4-omowej impedancji nominalnej daje nadzieję na napędzenie ich wzmacniaczami o stosunkowo niewielkiej mocy. W grę na pewno wchodzą nawet konstrukcje lampowe, jednak producent zaleca łączenie testowanych kolumn z piecykami oddającymi od 25 do 200 W na kanał. Górna granica jasno daje do zrozumienia, że amerykańskie monitory nie obrażą się na widok potężnej, tranzystorowej integry. Częstotliwości podziału ustalono na 450 Hz i 3,5 kHz. Pasmo przenoszenia rozciąga się od 40 Hz do 40 kHz. Zdziwieni, że 30-cm woofery w obudowie wentylowanej nie schodzą poniżej 20 Hz? Mało tego - producent podaje wynik pomiaru z tolerancją - 6 dB. Przy standardowym spadku 3 dB na pewno wyglądałoby to ciut gorzej.
Werdykt
L100 Classic to nie śniadanie podane do łóżka, obiad z przyszłymi teściami ani romantyczna kolacja przy świecach. To wieczór kawalerski, po którym budzicie się na podłodze w nie swoich spodniach i zastanawiacie się czy w łazience nie siedzi tygrys. To wesele, na które przyjeżdżacie pod krawatem, a już po północy wymachujecie marynarką i tańczycie przy dźwiękach Rage Against The Machine. To spontaniczny wyjazd nad morze, kąpiel w zimnej wodzie i podziwianie zachodu słońca z piaskiem we włosach. Tak rodzą się niezapomniane przeżycia. Siedząc w domu, na wygodnej kanapie, ciężko powtórzyć takie emocje. No, chyba, że ma się takie kolumny. To nie tylko udana kontynuacja legendarnego bestsellera, ale też cios wymierzony w producentów hi-endowych, nierzadko o wiele droższych zestawów głośnikowych. Bo chyba żadne nie grają tak, jak potężne monitory będące kopią studyjnej legendy sprzed pięćdziesięciu lat. Aby wypuścić na rynek coś takiego, trzeba mieć jaja jak grejpfruty. Ale spójrzcie tylko na logo wplecione w ponacinane maskownice. Widzicie tam coś szczególnego? No właśnie... Jak dla mnie, JBL powinien robić wyłącznie kolumny z wykrzyknikiem. A L100 Classic zasługują nawet na trzy!!!
Dane techniczne
Rodzaj kolumn: podstawkowe, trójdrożne, wentylowane
Efektywność: 90 dB
Impedancja: 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 40 Hz - 40 kHz (-6 dB)
Częstotliwości podziału: 450 Hz, 3,5 kHz
Zalecana moc wzmacniacza: 25 - 200 W
Wymiary (W/S/G): 63,7/39/37,2 cm
Masa: 26,7 kg (sztuka)
Cena: 18800 zł (para)
Konfiguracja
Naim Uniti Atom, Lumin U1 Mini, Hegel H590, Neotech NEOB-3020, Sound Project Model X, Norstone Esse, VAP Custom.
Równowaga tonalna (bez maskownic)
Równowaga tonalna (z maskownicami)
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo (bez maskownic)
Szerokość sceny stereo (z maskownicami)
Głębia sceny stereo (bez maskownic)
Głębia sceny stereo (z maskownicami)
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Hubert
Piękna recenzja pięknych kolumn, dziękuję. Warto jednak nadmienić, że oryginalne L100 Century można kupić za 1500 dolarów w dobrym lub bardzo dobrym stanie. Z uwagi na dużą popularność tego modelu, na aukcjach internetowych dostępne są nawet części zamienne, takie jak głośniki po profesjonalnej renowacji, tabliczki znamionowe czy nowiutkie maskownice. Na owych tabliczkach nie pisano wtedy "HF Level" i "MF Level", tylko "Brilliance" i "Presence". Można dostać nawet gotowe zwrotnice, gniazda i śruby do montażu głośników, wszystko za śmieszne pieniądze. Przy takiej różnicy w cenie warto zastanowić się czy nie lepiej wziąć oryginał i najwyżej jeszcze trochę w niego zainwestować. Pozdrawiam!
2 Lubię -
olejlorenza
Niestety cena tych kolumn to jakiś absurd. Zwykłe głośniki na membranach klepanych od kilkudziesięciu lat z taniego MDF-u pokrytego tanim fornirem czy czymś podobnym. Sorry, zwykłe tanie zaciski jak w kolumnach za kilkaset złotych, no bez jaj panowie. Wierzę, że głośniki fajnie grają - w końcu membrana 30 cm robi swoje, ale prawie 20000 zł za parę przeciętnie wykonanych monitorów na zwyczajnych głośnikach i to tego po kosztach (tanie zaciski głośnikowe)? Rozumiem ze fani audio to ludzie zakręceni, ale czy to znaczy, ze są tez szaleni?
4 Lubię -
soulmine
Kolego, zwykłe głośniki to masz u siebie w domu. Każda firma ma prawo wystawić za swój produkt taką cenę, jaką uważa za stosowną, a JBL to nie są przypadkowe trzy literki, tylko największa firma głośnikowa na świecie. Odkopali swój hit sprzed lat, trafili w dobry moment, bo jest teraz moda na retro, za legendarny symbol liczą sobie sporo i mają do tego prawo. Jeśli nie masz kasy, to nie wymyślaj głupot, tylko kup takie głośniki jakie uważasz, pewnie najtańsze z supermarketu. A jak ktoś chce wydać na JBL-e te dwadzieścia patyków, to co? Będziesz oceniał kto ma prawo wydać swoje pieniądze na taki czy inny sprzęt? Jak się komuś podobają takie kolumny i go na nie stać, to niech sobie kupi i się nimi cieszy. To dużo lepsza inwestycja niż wiele innych rzeczy za takie pieniądze. Za dwadzieścia lat te JBL-e będą kosztować więcej niż samochód, co to Niemiec płakał jak sprzedawał. Te kolumny będą warte kupę kasy, jak swój telewizor wyrzucisz już na śmietnik, potem kupisz następny i też go wyrzucisz na śmietnik ze starości. Będziesz miał już piątego albo dziesiątego smartfona od tego czasu, a te głośniki nawet z drugiej ręki będą kosztowały więcej, niż nowy iPhone. Także radziłbym się nie śmiać, bo tylko pokazujesz swoje dyletanctwo.
2 Lubię -
Wieloletni użytkownik JBL
Artykuł fajny, język wyborny. Zabrakło mi trochę porównań do innych produkowanych ostatnio monitorów JBL w zbliżonej cenie, choćby 4319, 4329 oraz podłączenia do amplifikacji lampowej, przynajmniej na KT88, jak Jadis, McIntosh, Octave. Skoro powrót do dawnych lat, to w prezentacji przydałby się jakiś winyl z Led Zeppelin, Black Sabbath, Pink Floyd, a nie tylko aktualni "wyczynowcy" ze strumienia. Tak więc Drogi Recenzencie do roboty - czekamy.
0 Lubię -
stereolife
Na pewno takich propozycji dałoby się wymyślić jeszcze sporo. Można by było poszukać na rynku wtórnym oryginalnych L100 i przeprowadzić porównanie. Oprócz wzmacniaczy wykorzystanych podczas odsłuchów, można by było sięgnąć jeszcze po pięć albo dziesięć innych, a na koniec pojechać do fabryki, zrobić reportaż i przeprowadzić wywiad z projektantami kolumn. Prosimy jednak zwrócić uwagę na to, że podczas krótkiego testu nie jesteśmy w stanie wykonać wszystkich tego typu eksperymentów, podłączyć kolumn do każdego wzmacniacza, jaki nam się zamarzy i puścić sobie dowolną płytę na winylu. Nie dysponujemy magiczną salą odsłuchową, w której na życzenie pojawiają nam się JBL-e 4329 albo Jadis na KT88, chociaż na pewno byłoby fajnie. Po pierwsze, L100 Classic to w tym momencie bardzo gorący produkt, a dystrybutor dysponuje jedną parą demonstracyjną, do której ustawiła się kolejka recenzentów i dealerów. Nie można więc przetrzymywać sobie tych kolumn tak długo, aby posłuchać ich w każdej możliwej konfiguracji. Po drugie, w grudniu opublikowaliśmy już siedem testów, dzisiaj "wchodzi" ósmy. To daje 3-4 dni na test. Aby recenzje były rzetelne, staramy się wykorzystywać taki sprzęt towarzyszący i taki materiał muzyczny, który pozwoli nam najlepiej ocenić brzmienie opisywanego urządzenia. Czasami zostaje nam trochę czasu na dodatkowe eksperymenty albo sprawdzenie jak dany model zachowa się w zupełnie innej sytuacji, ale nie jest tak za każdym razem. To dość oczywiste. Po trzecie, niniejszy test JBL-i L100 Classic ma prawie 45000 znaków. Powstawał dłużej, niż standardowa recenzja, ponieważ jest to dość wyjątkowy produkt. Gdyby artykuł ukazał się w wersji drukowanej, zająłby około 15 stron. Biorąc pod uwagę realia prasy drukowanej, ze zdjęciami i reklamami zająłby jedną trzecią numeru. To już trochę sporo i nawet gdybyśmy mogli pobawić się tymi kolumnami jeszcze trochę, wciśnięcie dodatkowych opisów do testu oznaczałoby, że będzie on zdecydowanie za długi i ciężkostrawny. Bardzo dokładnie opisaliśmy te zestawy, sięgnęliśmy do ich bogatej historii, wykonaliśmy odsłuchy w dwóch różnych konfiguracjach sprzętowych, zebraliśmy zarówno nowe jak i historyczne zdjęcia, opublikowaliśmy jeden z najdłuższych testów w historii naszego portalu. Włożyliśmy w ten materiał mnóstwo pracy, ale chcemy zająć się też innymi produktami, bo nie każdego interesują kolumny za 18800 zł. Jeżeli ma Pan życzenie posłuchać sobie L100 Classic ze wzmacniaczem lampowym, z Led Zeppelin, Black Sabbath i Pink Floyd puszczanymi z winylu - super, na pewno byłoby to ciekawe doświadczenie, ale zostawiamy to już do rozpracowania we własnym zakresie. Poganianie naszych recenzentów do roboty jest chyba trochę nie na miejscu, a czekać nie ma już na co, bo test został opublikowany dwa tygodnie temu i omawiane kolumny zdążyły już pewnie zwiedzić dwie kolejne redakcje. Prawdopodobnie są już w drodze do trzeciej. Może któryś z naszych kolegów po fachu posłucha ich w takiej konfiguracji, jaką Pan sobie wymarzył. Pozdrawiamy!
2 Lubię -
Davero
Panowie, a jak możecie się odnieść do tańszego brata JBL 4312SE? Testowaliście... Rozumiem, że to było dawno ale w pamięci pozostaje. Z testu w mocnym skrócie rozumuję, że 4312 będą spójniejsze, a L100 Classic zagrają bardziej koncertowo, z większym osaczeniem (tutaj też kwestia pomieszczenia, akustyki) czy możecie odnieść się do mojej prośby?
0 Lubię -
stereolife
4312SE nigdy nie opisywaliśmy. Testowaliśmy model 4429, ale wolelibyśmy nie stawiać wyroków jeśli chodzi o takie szczegóły ponieważ oba testy dzielą ponad cztery lata, oba odbywały się z zupełnie innym sprzętem towarzyszącym i w zupełnie innych warunkach. To tak jakbyśmy cztery lata temu wzięli na jazdę testową BMW M3, miesiąc temu przejechali się nowym M2, a ktoś zapytałby który z tych modeli będzie łatwiej trzymał się w drifcie na mokrym asfalcie. Gdyby już ktoś przypalał nas żywym ogniem i straszył nabiciem na pal, powiedzielibyśmy, że 4429 grały bliższym, bardziej "studyjnym", ale może też szybszym i głębszym dźwiękiem, natomiast L100 Classic pokazały bardziej "udomowioną" wersję tego brzmienia z fantastyczną średnicą. Prosimy jednak jakoś mocno nie sugerować się tymi przemyśleniami i nie kupować kolumn w ciemno na podstawie takiego "porównania". Jedyną rozsądną opcją w tym przypadku jest przeprowadzenie odsłuchu porównawczego w tych samych warunkach.
0 Lubię -
Davero
No tak, inny serwis:-) Tutaj opis wydawał mi się podejrzliwe długi w porównaniu do innej strony, ale tam też nie było krótko, jak to często jest w innych testach. Mam akurat 4312 i ciekawi mnie porównanie, chociaż strojenie jest zapewne inne. L100 Classic bliżej wielkością do rodzimych ZG60C201, które włączam częściej niż 4312SE. Mimo bardzo czytelnej średnicy i potężnego kobaltowego basu, stylu grania lat 70, obudowy zamkniętej, są bardziej ciepłe, Mimo to "malutki" JBL potrafi pokazać lwi pazur z odpowiednim nagraniem. Nie wybacza słabo zrealizowanych płyt winylowych, również cyfrowych... Testowałem na różnym sprzęcie oraz w różnych pomieszczeniach.
0 Lubię
Komentarze (8)