NAD C338
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
NAD zawsze specjalizował się w produkcji znakomitych, budżetowych wzmacniaczy stereo. Jeszcze niedawno melomani przygotowujący się do kupna takiego urządzenia mieli bardzo łatwe zadanie. Wystarczyło wyznaczyć budżet i oszacować wymagania posiadanych kolumn w kwestii zapotrzebowania na moc, a brytyjska firma, znajdująca się obecnie w kanadyjskich rękach, miała nam do zaoferowania trzy, cztery, może pięć zintegrowanych piecyków, które zasadniczo różniły się tylko wysokością obudowy, oddawaną mocą, masą i ilością gniazd na tylnym panelu. W odróżnieniu od manufaktur, które za kolejny model o nieznacznie lepszych parametrach potrafią naliczyć dodatkowo kilka tysięcy złotych, w katalogu NAD-a wszystkie wzmacniacze zintegrowane mieściły się w przedziale od tysiąca złotych z małym kawałkiem do czterech tysięcy. Sytuacja zmieniła się dopiero po wprowadzeniu na rynek serii Masters, która prawdę mówiąc wciąż żyje swoim życiem. Nawet średnio zamożni audiofile mogli więc myśleć o integrach NAD-a, nawet tych mocniejszych, w kategoriach realistycznego zakupu, przed którym mogło ich powstrzymać tylko wyjątkowo paskudne wzornictwo. Na przestrzeni lat urządzenia tej marki trochę wyładniały, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że wyjątkowo niski współczynnik akceptacji małżonki stał się taką samą wizytówką NAD-a, jak znakomite brzmienie. Przy tak konkurencyjnych cenach, klienci są jednak w stanie wiele wybaczyć i ten garażowy dizajn wybaczają burym wzmacniaczom już od kilkudziesięciu lat. Aż tu znienacka pojawił się problem. Firma wypuściła na rynek serię urządzeń zbudowanych w nowy sposób. Bardziej wszechstronnych, nowoczesnych, ucyfryzowanych i gotowych na wyzwania nowej ery słuchania muzyki. I tak klient, który odłożył na wzmacniacz wymaganą kwotę, przeczytał tuzin recenzji i uzyskał zgodę na umieszczenie w salonie jakiegoś brzydkiego kloca, nagle staje przed zasadniczym pytaniem. Kupić normalny, sprawdzony wzmacniacz, z jakich NAD jest znany, czy wejść w ten nowy, interesujący świat i kupić urządzenie będące “więcej niż tylko wzmacniaczem”? Dziś postaramy się na to pytanie odpowiedzieć, bowiem niedawno testowaliśmy najtańszy spośród “starych” piecyków NAD-a, model C316BEE, a teraz stanie przed nami najmniejszy model zaprojektowany w nowej technologii - C338.
Niektórzy audiofile uważają, że wybór jest prosty, bo od dłuższego czasu sprawy idą w złym kierunku, w związku z czym starszy sprzęt jest niejako z definicji lepszy od nowego. Jeżeli odpowiednio uporządkujemy sobie w głowie pewne fakty, faktycznie można dojść do takiego wniosku. Wzmacniacze lampowe były lepsze od tranzystorowych, a płyty winylowe brzmiały lepiej niż kompakty, nie wspominając już o empetrójkach i innych wynalazkach. Teoretycznie wszystko się zgadza, jednak od czasów płyt CD i SACD jedynym sensownym rozwiązaniem, które przyniosło nadzieję na poprawę jakości muzyki odtwarzanej w domu było pojawienie się plików hi-res oraz streaming muzyki w jakości studyjnej, przykładowo dzięki systemowi MQA. Dla audiofilów każda możliwość skrócenia drogi między domową aparaturą a żywym artystą stojącym za mikrofonem jest na wagę złota, a taśma-matka to w zasadzie świętość. Rozwój technologii cyfrowej i infrastruktury sieciowej wreszcie nam to umożliwia. Do pełni szczęścia brakuje w zasadzie tylko wsparcia ze strony wytwórni muzycznych, co pozostaje najtrudniejszym elementem układanki. O ile bowiem szeroko pojęta branża wideo szybko zrozumiała, że ludzie będą chcieli oglądać ulubione filmy i seriale w coraz lepszej jakości, a nawet uzyskać do nich dostęp przez różnego rodzaju playery, aplikacje i serwisy działające na zasadzie abonamentu, tak duża część osób mających realny wpływ na rozwój branży muzycznej dosłownie przyspawała się do płyt kompaktowych, przez co ich jakość zaczęła być obowiązującym standardem nawet w sferze plików i streamingu. Tak czy inaczej, nowe nie idzie. Nowe już dawno przyszło, o czym zdecydowali tak zwani zwykli użytkownicy.
TEST: NAD C316BEE
Dla uporządkowania naszych rozważań, odetnijmy się na chwilę od swojego audiofilskiego upośledzenia i wyjmijmy z równania jakość dźwięku. Przyjmijmy nawet, że w urządzeniach z tej samej półki cenowej jest ona z grubsza taka sama, niezależnie od tego czy jest to robota lamp, tranzystorów, układów scalonych czy przerobionej karty graficznej ze starego peceta. Dlaczego? Bo dla większości klientów tak właśnie jest. Podczas, gdy audiofil będzie umawiał się na odsłuchy aby wybrać wzmacniacz oferujący najlepszą przestrzeń albo przejrzystość na przełomie średnich i wysokich tonów, przeciętny klient w najlepszym wypadku posłucha takiego sprzętu przez chwilę aby upewnić się, że nie gra jak tanie radio stojące u teściowej w kuchni. Kluczową sprawą będzie natomiast możliwość podłączenia sprzętu do telewizora, dekodera czy konsoli, a przede wszystkim puszczenia muzyki ze smartfona lub komputera, ulubionego serwisu streamingowego, radia internetowego lub innych źródeł, które mogą się pojawić w przyszłości. Dawno odkryli to już na przykład producenci samochodów. Wiedzą, że praktycznie żaden klient nie zapyta ich czy napęd na wałek rozrządu jest przenoszony za pomocą paska czy łańcucha. Ci, których to interesuje, pewnie i tak się dowiedzą. Pozostali będą natomiast zainteresowani zupełnie innymi rzeczami. Czy fotele są wygodne, czy auto jest dostępne w białym lakierze z czerwonymi lusterkami i czy ma ten czujnik otwierający bagażnik kiedy pomacha się nogą pod tylnym zderzakiem. A silnik? Silnik ma być mocny, elastyczny, cichy i bezawaryjny. Łańcuchy, paski, uszczelki, świece, turbiny i inne bzdety to nie są sprawy, którymi ma się przejmować kierowca. Co najwyżej producent lub serwisant. Trudno się oprzeć wrażeniu, że NAD jest jedną z firm, która przełożyła tę filozofię na grunt sprzętu audio. Jeśli wzmacniacz gra co najmniej dobrze, a do tego oferuje ponadprzeciętną funkcjonalność, to co kogo obchodzi czy pracuje w klasie A, D czy Z? Pytanie tylko czy gra. Za chwilę to sprawdzimy, ale najpierw przyjrzyjmy się bohaterowi naszego testu z bliska.
Wygląd i funkcjonalność
Zanim zdecydowaliśmy się na test C338, zastanawiałem się czy w ogóle ma to jakiś sens. Przyjąłem bowiem dotychczasowe rozumowanie, zgodnie z którym recenzja modelu C368 powinna w dużym stopniu odpowiedzieć nam na pytania związane zarówno z jego tańszym odpowiednikiem, jak i najwyższą w serii integrą C388. Zastosowanie podobnych modułów w sekcji wzmacniacza mocy i podobny wygląd to jednak nie koniec tematu. Między modelami C338 i C368 jest zasadnicza różnica. Ten drugi jest przystosowany do montażu kart MDC, co użytkownikom pozwala na szybkie przekształcenie integry w wielofunkcyjne urządzenie z możliwością odtwarzania muzyki z sieci, natomiast pierwszy takiej opcji nie ma. Wydawałoby się, że wybór jest oczywisty, nawet jeśli sam moduł MDC BluOS też kosztuje. Jak na płytkę wielkości smartfona, to nawet niemało, bo 2099 zł. Wydawało mi się, że C338 to nic innego, jak mniejsza, słabsza wersja C338 pozbawiona choćby jednego miejsca na kartę MDC po to, aby klienci decydowali się wejść oczko wyżej. Ale to nie tak, bo producent w testowanym modelu zdecydował się zrekompensować brak tego rozszerzenia łącznością sieciową, którą - w odróżnieniu od karty MDC BluOS - dostajemy w pakiecie, bez dopłaty. C338 ma, oprócz dwóch klasycznych wejść analogowych, jedno wejście dla gramofonu z wkładką MM, dwa wejścia koaksjalne i dwa optyczne oraz pojedyncze wyjście dla subwoofera, a dzięki trzem antenom zamontowanym z tyłu dostajemy łączność Wi-Fi i Bluetooth z aptX, co oczywiście oznacza możliwość słuchania muzyki przez UPnP, a także Chromecast. Dlaczego akurat tę drogę obrał NAD w tańszym wzmacniaczu? Wydaje mi się, że konstruktorzy chcieli uniknąć konieczności wdrażania własnej aplikacji, ale jeszcze bardziej prawdopodobnie brzmi teoria mówiąca, że we wzmacniaczu za 2999 zł zwyczajnie nie mogli dać użytkownikom gotowego dostępu do systemu BluOS, skoro nabywcy modelu C368 za tę przyjemność muszą zapłacić 2099 zł. Tak czy inaczej, niecałe trzy tysiące złotych za wzmacniacz dysponujący mocą 50 W na kanał, z wbudowanym przetwornikiem, łącznością bezprzewodową, opcją streamingu, przedwzmacniaczem gramofonowym, wyjściem słuchawkowym i paroma innymi bajerami to bardzo uczciwa propozycja. Na rynku nie ma jeszcze zbyt wielu takich urządzeń, a przecież C338 to nie pierwszy lepszy no-name, tylko NAD. Robi się ciekawie, prawda?
W zestawie otrzymujemy małego, poręcznego pilota, jednak ponieważ urządzenie łączy się z siecią Wi-Fi, możemy sterować nim również za pomocą dedykowanej aplikacji NAD Remote. Warto z niej skorzystać nie tylko dlatego, że działa bardzo szybko i pewnie, ale również z innych względów, jak chociażby możliwość o wiele szybszej zmiany poziomu głośności czy wyraźniejsze oznaczenie aktywnego wejścia.Urządzenie wygląda skromnie i bardzo elegancko. Moim zdaniem projektanci NAD-a w jakiś przedziwny sposób przeszli od brzydkich klocków z niepotrzebnie skomplikowanymi frontami do nowoczesnych i nieinwazyjnych optycznie projektów opierających się na czystej, płaskiej ściance przedniej, na której umieszczone są tylko podstawowe przyciski, wygodne w użyciu pokrętło i oczywiście duży wyświetlacz. Wydaje mi się, że kluczem do sukcesu było właśnie wyrzucenie do kosza rzędu przycisków odpowiadających za wybór źródła, małych pokręteł do regulacji barwy i balansu, przełączników wyjść głośnikowych oraz wszystkich wyżłobień, przetłoczeń, pogrubień i innych ozdobników. Nie dość, że nie zdawały egzaminu, to jeszcze sprawiały, że urządzenia zakupione w odstępie kilku lat zupełnie do siebie nie pasowały. Nie trzymały nawet standardowych wymiarów. Mam szczerą nadzieję, że przy obecnym dizajnie NAD pozostanie dłużej. Na lekko zaokrąglonym po bokach froncie znajdziemy tylko przycisk trybu standby (główny włącznik umieszczono z tyłu), 6,3-mm gniazdo dla nauszników, dwa przyciski do wyboru źródła, szeroki wyświetlacz, pojedynczy przycisk odpowiadający za tryb korekcji barwy oraz spore pokrętło głośności. W zestawie otrzymujemy małego, poręcznego pilota, jednak ponieważ urządzenie łączy się z siecią Wi-Fi, możemy sterować nim również za pomocą dedykowanej aplikacji NAD Remote. Warto z niej skorzystać nie tylko dlatego, że działa bardzo szybko i pewnie, ale również z innych względów, jak chociażby możliwość o wiele szybszej zmiany poziomu głośności czy wyraźniejsze oznaczenie aktywnego wejścia. Nie wspominając już o tym, że dzięki aplikacji możemy przyciszyć muzykę lub wybrać inne wejście z dowolnego miejsca objętego zasięgiem domowej sieci, w którym pilot nie dałby sobie rady. Oczywiście można narzekać na to, że poza zdalną obsługą urządzenia, firmowa aplikacja nie robi nic więcej. NAD, podobnie jak Hegel czy JBL, zdecydował się jednak na wyraźny podział obowiązków - od wzmacniania jesteśmy my i nasza aplikacja, a jeśli chodzi o odtwarzanie muzyki, wybierz sobie, drogi użytkowniku, co uważasz za stosowne. Oprócz gniazd, o których wspomniałem wcześniej, na tylnej ściance znajdziemy pojedyncze, dość standardowe terminale głośnikowe z plastikowymi nakrętkami i gniazdo zasilające z małym włącznikiem.
Jako świeżo upieczony właściciel C338, pewnie chciałbym skorzystać ze wszystkich funkcji, jakie oferuje. Testując dziesiątki urządzeń, z których coraz więcej chce połączyć się z siecią, lubię jednak ułatwiać sobie życie i po krótkim sprawdzeniu czy wszystko działa, przechodzę do funkcji, których używam najczęściej. W przeciwnym wypadku musiałbym podpinać każdy opisywany model do swoich kont w najróżniejszych serwisach, rejestrować sprzęt na stronie producenta i instalować na komputerze wszystkie możliwe sterowniki, a to skończyłoby się jednym wielkim bałaganem. Opisując streamery, przetworniki lub wzmacniacze wyposażone w łączność sieciową, staram się jak najszybciej dobrać do plików na serwerze NAS, później połączyć się z kontem na Spotify lub TIDAL-u, ewentualnie puścić muzykę z odtwarzacza Astell&Kern AK70, który w tej roli sprawdza się znakomicie (przesyłając pliki bezpośrednio do dowolnego wzmacniacza lub głośnika pracującego w tej samej sieci). W grę wchodzi też AirPlay lub Bluetooth. Tego ostatniego z oczywistych względów używam w ostateczności. Aby jednak uzyskać dostęp do wszystkich tych wspaniałości, testowany sprzęt musi przede wszystkim połączyć się z siecią. Jeśli jest taka możliwość, podpinam więc kabel LAN i mam sprawę z głowy. Tutaj połączenia przewodowego nie przewidziano, więc po uruchomieniu wzmacniacza byłem gotowy aby wybrać właściwą sieć i podać mu hasło. Ale nie. Okazuje się, że C338 nie połączy się z niczym dopóki nie uruchomimy na swoim smartfonie aplikacji Google Home. Procedura nie jest zbyt skomplikowana, a i sama aplikacja daje nam dostęp do wielu ciekawych rzeczy. Osobiście uważam jednak, że wciąż jest niedopracowana, o czym przekonałem się również podczas tego testu. Po podaniu urządzeniu hasła do sieci Wi-Fi, apka wyświetliła mi błąd dostępu czy inny komunikat o problemach ze znalezieniem czegoś tam… Przepraszam, nie zapisałem sobie o co chodziło. Jedyną opcją był powrót i anulowanie całej procedury, ale - na szczęście - NAD zdążył połączyć się z siecią, dzięki czemu mogłem odpalić muzykę chociażby przez Spotify Connect i z mojego AK70. Może powiecie, że jestem mało postępowy albo po prostu głupi. Że nie jestem gotowy na świat, w którym wszystkie urządzenia w naszym domu będą łączyły się ze sobą, a zarządzająca nimi aplikacja Google’a uruchomi ekspres do kawy za każdym razem, gdy z playlisty poleci “One More Cup of Coffee” The White Stripes. Uważam bowiem, że wizja inteligentnych domów, piekarników wyświetlających przepis na ciasto, osobistych asystentów żyjących w głośniku i automatycznych bram otwierających się, kiedy mój rycerz przyjeżdża na swoim rumaku jest w porządku o ile każdy z tych systemów będzie działał niezawodnie. Tymczasem na razie rzeczywistość wygląda tak, że któraś aplikacja bez przerwy się wiesza, druga co tydzień się aktualizuje, a po jakimś czasie wszystko jest już tak nieżywe, że sprzęt trzeba resetować i ustawiać wszystko od nowa. Człowiek siedzi wtedy jak kot, któremu ktoś wyłączył czerwoną kropkę i zastanawia się dlaczego akurat dzisiaj Spotify Connect nie wyświetla głośnika stojącego w kuchni, a Google Home w zasadzie nie rozpoznaje niczego. Drugi największy minus jest taki, że Google Home nie jest aplikacją służącą do odtwarzania muzyki. Wyświetla nam, że mamy NAD-a C338, ale jeżeli chcemy z niego skorzystać, jesteśmy naprowadzani na inną aplikację, jak chociażby Spotify, TIDAL czy TuneIn. Po instalacji wzmacniacza możemy więc spokojnie o tej aplikacji zapomnieć. Podczas testu częściej korzystałem już z NAD Remote. Aby dostać się do plików udostępnionych w sieci, można skorzystać z aplikacji Bubble UPnP (Android) lub Glidera (iOS).
TEST: NAD C368
Sprawa streamingu przerzucanego na inne aplikacje to temat na osobną dyskusję, dlatego wrócę jeszcze do kilku rzeczy dotyczących samego NAD-a. Moim zdaniem jego projektanci trochę przesadzili z minimalizmem. Po udanej konfiguracji połączenia sieciowego, C338 jest bardzo przyjemny w obsłudze, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że z taką nowoczesną integrą można było zrobić więcej. Pokładowe menu praktycznie nie istnieje. Dzięki aplikacji możemy włączyć lub wyłączyć tryby Auto Standby i Auto Sense oraz korekcję Bass EQ, a także ustawić jeden z czterech poziomów jasności wyświetlacza. Z poziomu pilota lub apki możemy też ustawić głośność, zmienić źródło lub przełączyć urządzenie w tryb czuwania. I to by było na tyle. Jeśli mam być szczery, zupełnie mi to odpowiada, ale zrozumiem też tych, którzy będą zawiedzeni brakiem czegoś takiego, jak możliwość nadawania własnych nazw poszczególnym wejściom, ustawienia maksymalnego poziomu głośności czy nawet zwykłej korekcji poziomu niskich i wysokich tonów oraz balansu. Wiadomo, że w idealnej sytuacji nie powinniśmy ich używać, ale nie wszystkie nagrania i pokoje odsłuchowe są idealne. Bass EQ to nie standardowy korektor, ale zwykłe podbicie niskich tonów. Podczas wieczornych odsłuchów może się przydać, ale jako użytkownicy mamy do wyboru dwie opcje - włączone lub wyłączone. Możliwe, że projektanci NAD-a chcieli po prostu ułatwić nam życie, ale mam wrażenie, że ułatwili je głównie sobie. Mimo to, nie mogę się przyczepić do stabilności pracy czy wygody obsługi opisywanego wzmacniacza. Robi wszystko, co obiecywał producent i to bez jakiegokolwiek narzekania, co w tej cenie zdarza się raczej rzadko. Przerzucenie części funkcji na Chromecasta nie jest uciążliwe, bo można skorzystać z innych aplikacji, a pewnie dla niektórych użytkowników sama obecność tego systemu będzie dużym plusem. Szkoda, że z tyłu nie zamontowano gniazda LAN, które nie tylko pozwoliłoby ominąć Google Home, ale przy okazji dałoby nam pewniejsze połączenie, odporne na kaprysy zasięgu sieci Wi-Fi. Nie zapominajmy też, że w pakiecie dostajemy wejścia cyfrowe umożliwiające na przykład podłączenie C338 do konsoli czy telewizora, a także wejście gramofonowe i duże gniazdo słuchawkowe. Za niecałe trzy tysiące złotych dostajemy wszechstronne urządzenie, którego możliwości daleko wykraczają poza to, co mieści się w definicji wzmacniacza. To praktycznie system all-in-one, który do szczęścia potrzebuje tylko smartfona i porządnych kolumn. Pora sprawdzić jak sprawuje się w praktyce.
Brzmienie
Wzmacniacze tej marki nigdy nie stawiały wszystkiego na jedną kartę, starając się raczej znaleźć złoty środek, pewien zdrowy kompromis, w którym wszystkie aspekty prezentacji zostaną potraktowane z jednakową troskliwością. Nawet najtańsze modele potrafiły zagrać dobrze zrównoważonym, dynamicznym i uniwersalnym dźwiękiem z ciekawą przestrzenią i czystą górą pasma, co słyszeliśmy chociażby w wydaniu testowanego niedawno C316BEE. Modele zbudowane w nowej technologii zasadniczo trzymają się tego schematu, przy czym w pewnych kwestiach ich natura wyraźnie daje o sobie znać. C338 jest urządzeniem, które nie potrzebuje żadnej rozgrzewki. Ani przez cały czas trwania testu, ani też w trakcie każdej kolejnej sesji odsłuchowej nie słyszałem praktycznie żadnych zmian w jego brzmieniu. Co więcej, C338 jest zasadniczo niewrażliwy na rodzaj wybranej przez nas muzyki. Wszystko mu jedno czy jego właściciel będzie miał ochotę na Chopina, Toola czy Björk. Dla niektórych audiofilów może to być co najmniej dziwne, bo przecież każdy sprzęt powinien mieć własny charakter i lepiej lub gorzej zakamuflowane preferencje. Muzyka to nie tylko dźwięki, ale też emocje, które gdzieś na drodze między gniazdkiem w ścianie a głośnikami muszą do siebie pasować. Tymczasem NAD zachowuje się tak, jakby chciał powiedzieć - wszystko mi jedno, wybierz sobie co tam chcesz, a ja będę wzmacniał. I dokładnie to robi.
NAD stawia na równowagę i uniwersalność. Efekt końcowy będzie więc zależał bardziej od podłączonych kolumn i jakości odtwarzanego materiału, niż od niego samego.Gdybym miał opisać brzmienie opisywanej integry w kilku słowach, powiedziałbym, że jest równe, neutralne, uniwersalne i dynamiczne. Do tego stopnia, że po pierwszym odsłuchu nie bardzo potrafiłem doszukać się w nim czegoś więcej. No gra... Kręcimy gałką w prawo i gra głośniej. Cóż więcej można napisać o takim urządzeniu? Jak się okazuje, nie tylko ja miałem z tym problem. Szukając informacji na temat C338, trafiłem na recenzję, w której mój kolega po fachu wyraźnie się męczył i raz po raz zbaczał z tematu. Swój opis brzmienia zaczął od ponownego przeanalizowania budowy i funkcjonalności, następnie przechodząc do tematu doboru właściwych kolumn, różnic między plikami a serwisami streamingowymi i aparatów fotograficznych, na koniec schodząc na płyty i kable. Szczerze mówiąc, zupełnie mu się nie dziwię, bo tak naturalny dźwięk trudno jest opisać bez posiłkowania się różnymi analogiami i metaforami. W przeciwnym wypadku opis wrażeń odsłuchowych składałby się z pięciu zdań i niektórzy czytelnicy mogliby się poczuć zlekceważeni, a nawet zrobieni na szaro. Ale cóż... Choćbyśmy pisali pięć razy to samo innymi słowami, obraz sytuacji się nie zmieni. Ciekawy jestem czy posiadacze opisywanego modelu i audiofile, którzy przed zakupem umówią się na odsłuch w salonie będą mieli podobne odczucia. Z doświadczenia wiem, że niektórzy z nich lubią dopatrywać się rzeczy, których autor na pewno nie miał na myśli. Szczególnie w brzmieniu urządzeń nastawionych na neutralność. Jeżeli należycie do tej grupy, Bóg jeden wie co znajdziecie w dźwięku NAD-a. Może brutalną przejrzystość, a może lampowe ciepło. Dla mnie sprawa jest prosta, więc poniżej zamieszczam recenzję w formie skróconej. Takiej, jaką napisałbym na szybko kumplowi pytającemu czy C338 to dobry wzmacniacz.
NAD stawia na równowagę i uniwersalność. Efekt końcowy będzie więc zależał bardziej od podłączonych kolumn i jakości odtwarzanego materiału, niż od niego samego. Jest to jeden z tych wzmacniaczy, które można potraktować jako solidną bazę do budowy systemu stereo, o ile oczywiście podłączone zestawy głośnikowe nie będą wyjątkowo wymagające, bo mimo zastosowanej technologii, C338 to wciąż stosunkowo skromna, 50-watowa integra. Mówiąc obrazowo, ze średniej wielkości paczkami Focala, Audiovectora albo Pylona powinno być co najmniej dobrze, ale do droższych Xavianów czy używanych Spendorów podchodziłbym z dużą ostrożnością. Szukałbym kolumn o brzmieniu szybkim i energicznym, z niskim basem i dobrą przestrzenią, bo w zakresie wysokich tonów NAD potrafi to i owo wygładzić. Najniższe częstotliwości w jego wydaniu nie są tak atomowe, jak niektórym by się wydawało sądząc po wnętrznościach. Szkoda, że funkcji Bass EQ nie można włączać stopniowo, bo przykładowo w moim systemie idealne byłoby ustawienie tego wspomagania na 30%, i to w połączeniu z kolumnami, którym niedoboru niskich tonów nie można zarzucić. Przestrzeń w C338 jest po prostu normalna. Aby wyciągnąć z niej więcej, trzeba by było wspomóc sprawę głośnikami i kablami. Za to neutralność i dynamika to w tej cenie mistrzostwo świata i okolic. Naprawdę ciężko jest na szybko znaleźć wzmacniacz, który grałby tak… Beznamiętnie? NAD stara się schować własny charakter do kieszeni, stawiając na pierwszym miejscu samą muzykę, na drugim pozostałe elementy systemu, a na trzecim jakość dostarczonego materiału. Pytanie czy właśnie tego szukamy. W mojej ocenie C338 jest idealnym wzmacniaczem dla audiofila dążącego do maksymalnego obiektywizmu i brzmieniowej wierności, ale też dla melomana, który nie zna się na sprzęcie, więc potrzebuje czegoś uniwersalnego i bezpiecznego. Jeżeli tylko nie mamy do czynienia z sytuacją, w której ktoś wymaga od sprzętu lampowej barwy, atomowego basu lub innych uniesień (których w tej cenie i tak nie dostanie), NAD-a można polecać w ciemno.
Budowa i parametry
NAD C338 to wzmacniacz zintegrowany oferujący moc 50 W na kanał niezależnie od obciążenia. Taka sama wartość dla kolumn o impedancji nominalnej 8 i 4 Ω to wynik zastosowania końcówki mocy pracującej w klasie D, zbudowanej na bazie gotowego modułu holenderskiej firmy Hypex. Producent wprawdzie stosuje tutaj nazwę Hybrid Digital sugerującą połączenie świata analogowego z cyfrowym, jednak odnosi się to bardziej do funkcjonalności wzmacniacza, który łączy w sobie klasykę z nowoczesnością. Wnętrze z pewnością nie przypomina tego, do czego NAD przyzwyczaił nas w swoich starszych integrach. Właściwie jedynym punktem wspólnym są niebieskie płytki drukowane, natomiast to, co się na nich znajduje bardziej pachnie przetwornikami i streamerami niż urządzeniem, którego główną rolą jest wzmacnianie dostarczonego na wejścia sygnału. Układy oznaczone symbolem UcD102 v1 zostały podobno lekko zmodyfikowane, jednak ponieważ nie mam takich w żadnej z szuflad w naszym biurze, nie podejmę się wskazania miejsc, w których NAD zdecydował się podmienić wybrane komponenty na inne. Moduły Hypexa wyróżniają się niskim poziomem zniekształceń, dużym odstępem sygnału od szumu i wspomnianym wyżej brakiem zależności mocy i pasma przenoszenia od impedancji obciążenia. Warto wspomnieć także o stosunkowo wysokim współczynniku tłumienia i dużej sprawności takiego układu. Z tego względu sekcja wzmacniacza mocy została wyposażona w radiator, który w klasycznym wzmacniaczu mógłby ochłodzić co najwyżej przedwzmacniacz. Tutaj jednak metalowa sztabka wielkości paczki zapałek okazała się wystarczająca. Z tego względu C338 nie ma także brzydkich otworów wentylacyjnych w górnej pokrywie. Analizując budowę testowanego wzmacniacza można pokusić się o stwierdzenie, że jego konstruktorzy stworzyli coś na kształt komputera. Mamy bowiem płytę główną, do której wlutowano gniazda, część końcówki mocy, przedwzmacniacz i elementy sterujące, do tego dodano wspomniane moduły Hypexa, osobną płytkę z zasilaczem impulsowym, zamknięty w pionowej ramce moduł phono stage'a i umieszczony piętrowo nad płytą główną przetwornik, którego sercem jest układ PCM1796. Obsługę wejść cyfrowych powierzono sprawdzonej kości CS8416, w roli regulatora głośności zastosowano układ New Japan Radio NJW 1194, a phono stage to całkiem zacna konstrukcja złożona z elementów pasywnych i wzmacniacza operacyjnego OP1652. Całość spięta jest kilkoma taśmami i pojedynczymi przewodami. Czysto, schludnie i minimalistycznie.
Werdykt
Wprowadzając nową technologię do świata audiofilskich wzmacniaczy stereo, NAD wyraźnie dał wszystkim do zrozumienia, że nie zamierza wiecznie stać w miejscu i patrzeć jak z roku na rok coraz więcej klientów przesiada się na nowoczesne urządzenia o znacznie większych możliwościach. Moim zdaniem postąpił słusznie, chociaż jeszcze bardziej spodobałaby mi się możliwość zamontowania modułów MDC w klasycznych wzmacniaczach, jak chociażby C375BEE. Taki piec z łącznością sieciową, wejściami cyfrowymi i obsługą systemu BluOS mógłby stanąć w szranki chociażby z Heglem H90, a nawet Naimem Uniti Atom. Słuchając C338 zacząłem się jednak zastanawiać czy jego brzmienie nie jest bliższe ideałowi druta ze wzmocnieniem, niż w porównywalnych cenowo modelach bazujących na projektach Bjørna Erika Edvardsena. To tylko taka myśl… Jeśli natomiast chodzi o funkcjonalność, większość wzmacniaczy za trzy tysiące złotych w porównaniu z NAD-em wypada naprawdę blado. To już nie tylko wzmacniacz, ale system all-in-one. Może mało urodziwy, ale wydaje mi się, że dla wielu klientów to zupełnie bez znaczenia. Liczy się to, że robi naprawdę świetną robotę. Wystarczy dobrać do niego jakieś fajne kolumny i mamy zestaw, który poradzi sobie z każdą muzyką, a nawet nagłośnieniem wieczornego seansu, niedzielnego meczu czy gry w Call of Duty. C338 to nie tylko świetny wzmacniacz, ale też sensowna alternatywa dla paskudnych amplitunerów i budżetowych kombajnów.
Dane techniczne
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 1 x Phono (MM)
Wyjścia analogowe: 1 x sub-out
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 2 x koaksjalne
Łączność: Wi-Fi, Bluetooth
Moc wyjściowa: 50 W (8 i 4 Ω)
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 00 kHz (+/- 0,3 dB)
Stosunek sygnał/szum: > 98 dB
Zniekształcenia: < 0,03%
Wymiary (W/S/G): 7/43,5/28,5 cm
Masa: 4,85 kg
Cena: 2999 zł
Konfiguracja
Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, Sound Project Nina, Marantz HD-DAC1, Astell&Kern AK70, Equilibrium Tune 33 Light, Enerr Tablette 6S.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze