
Polskich producentów sprzętu audio można podzielić na trzy grupy. Do pierwszej należą firmy produkujące sprzęt bardzo wysokiej jakości, zachwalany nie tylko w rodzimej, ale także zagranicznej prasie. Z reguły są to manufaktury z wieloletnim stażem, które pracowały na swoją pozycję stale podnosząc poprzeczkę i dbając o swoich klientów. To stosunkowo wąskie grono marek nie bez powodu darzonych powszechnym szacunkiem i zaufaniem. Audiofilska ekstraklasa. Druga grupa obejmuje firmy, które może nie mogą pochwalić się dziesiątkami obcojęzycznych recenzji napisanych po, ale na rodzimym rynku radzą sobie całkiem nieźle. Moim zdaniem właśnie ta grupa jest najliczniejsza, o czym można się przekonać chociażby podczas wystawy Audio Video Show. Do trzeciej grupy zaliczyłbym wszystkie przedsiębiorstwa, które albo nie potrafią się przebić albo zostały powołane do życia na próbę i prawdopodobnie za chwilę znikną z mapy. Albedo to jedna z marek, co do których nie mam żadnych wątpliwości. Bez wahania mogę zaliczyć ją do pierwszej ligi. I to nie polskiej, ale światowej.

Czasami mam wrażenie, że żyjemy w czasach, których hasłem przewodnim jest "więcej". Widać to nie tylko w telewizji czy podczas sobotnich zakupów w supermarkecie, ale nawet w tak cichym i hobbystycznym zakątku naszej rzeczywistości, jakim jest rynek sprzętu audio. Liczba dostępnych marek i modeli przyprawia o zawrót głowy, a galopujące ceny sprawiają, że nawet audiofile, którzy niejedno w życiu widzieli, często "wymiękają" i szukają jakiejś odskoczni od tego szaleństwa. Sam wciąż uważam się za przedstawiciela młodszego pokolenia melomanów (choć przebijająca się siwizna na łepetynie mówi co innego), a mimo to dobrze pamiętam czasy, kiedy kabel za pięć tysięcy złotych był czymś, o czym pisano w wielkonakładowych gazetach. Dziś nie szokują nas kwoty rzędu dwudziestu czy pięćdziesięciu tysięcy za interkonekt lub parę kabli głośnikowych. Normalka. Może pół miliona to byłoby coś. Istnieje jednak spora grupa ludzi, którzy nie dadzą się wciągnąć w taką zabawę, choćby nawet pozwalała im na to zasobność portfela. Na miłość boską, to tylko kable... Pamiętajmy także o ogromnej grupie melomanów, którzy dopiero weszli w temat i zwyczajnie nie potrzebują wypasionych kabli. Chcieliby natomiast podłączyć swój sprzęt czymś w miarę porządnym. Lepszym, niż kable, które można kupić w supermarkecie lub osiedlowym sklepie z osprzętem elektrycznym. Tutaj do gry wchodzi Melodika.

Akcesoria zasilające to dla wielu audiofilów niezbadane terytorium. Niektórzy otwarcie deklarują, że nie wierzą w działanie profesjonalnych rozgałęziaczy i kondycjonerów, w związku z czym nawet nie podejmują prób przekonania się o tym na własnej skórze, choćby w doskonale znanych sobie warunkach lub na zasadzie ślepego testu. Inni mają świadomość potencjalnego lub rzeczywistego wpływu tego typu osprzętu na brzmienie, jednak interesuje ich przede wszystkim to, aby podłączone do sieci wzmacniacze, przetworniki i końcówki mocy miały zapewnioną ochronę przed różnymi przykrymi niespodziankami. Ale co stoi na przeszkodzie, aby mieć i jedno, i drugie? Jeżeli jednym ruchem moglibyśmy poprawić bezpieczeństwo swojego systemu, a przy okazji zrobić choćby mały krok do przodu w kwestii jakości dźwięku, byłoby wspaniale. Urządzenia zaprojektowane w takim celu produkuje wiele specjalistycznych firm. Większość z nich zajmuje się tylko i wyłącznie zasilaniem. Nie ma się czemu dziwić, bo jest to dość skomplikowana dziedzina, a już szczególnie jeśli mówimy o akcesoriach stworzonych z myślą o oczyszczaniu prądu dla sprzętu audio. Jeżeli oprócz kilku podstawowych zabezpieczeń w konstrukcji takiego kondycjonera trzeba uwzględnić jego wpływ na brzmienie podłączonej elektroniki, pamiętając o spełnieniu wymagań bardzo wymagających klientów, sprawa robi się znacznie bardziej złożona niż w przypadku zwykłej, komputerowej listwy. Jednym z takich producentów jest ISOL-8.

Rozwój segmentu audiofilskich przetworników zaczyna wyraźnie odbijać się na innych rodzajach urządzeń audio. Streamery i urządzenia zbudowane w celu podpięcia klasycznego zestawu stereo do systemu multiroom muszą mieć nie tylko dobre wyjście analogowe, ale przede wszystkim kilka gniazd cyfrowych, aby móc puścić sygnał do DAC-a. Wzmacniacze bez wbudowanego konwertera zaczynają być traktowane jak magnetofony. Podobnie, jak telewizor bez złącza HDMI, integra bez wejścia USB lub kilku gniazd koaksjalnych i optycznych za kilka lat będzie prawdopodobnie czymś bardzo dziwnym. Pamiętajmy jednak, że wielu audiofilów wybrało pliki wcale nie ze względu na wygodę użytkowania, ale jakość brzmienia. Porównanie klasycznego odtwarzacza CD z przetwornikiem za podobne pieniądze, często prowadziło do wniosku, że DAC gra lepiej. Ale czy naprawdę chodziło o pliki? Te mogły być zgrane nawet z tej samej płyty. Chodziło właśnie o przetwornik. Nawet na chłopski rozum, jeśli w tej samej cenie nie musi zmieścić się cała maszyneria do odczytu nośnika, z szufladą, silnikiem, laserem, serwomechanizmem, przyciskami, wyświetlaczem i zasilaniem dla tego całego zbytku, to sam konwerter i stopień wyjściowy mogą być o wiele lepsze. Niestety, niektórzy audiofile potraktowali sprawę zbyt dosłownie, a ich oczekiwania wobec nowego źródła były zbyt wygórowane. Po raz kolejny okazało się, że słuchanie muzyki w przyzwoitej jakości może być łatwe i stosunkowo tanie, ale wybicie się na naprawdę wysoki poziom wymaga dużego doświadczenia, czasu i pieniędzy.

Na łamach naszego portalu publikowaliśmy już grupowy test kabli zasilających - wówczas ograniczyliśmy się do kabli z górnej półki i nie zwracaliśmy uwagi na kraj ich pochodzenia. Test cieszył się dużym zainteresowaniem nawet pomimo faktu, że ceny opisywanych przewodów były lekko zaporowe. Skoro więc hi-endowe sieciówki się przyjęły, postanowiliśmy ponownie zebrać kilka kabli zasilających, tym razem z tak zwanej średniej półki i na dodatek z własnego podwórka. Dlaczego postanowiliśmy ograniczyć się do polskich producentów? Głównie dlatego, że nasze firmy oferują naprawdę ciekawe kable i akcesoria zasilające - jest ich na tyle dużo, że spokojnie można by było pokusić się o test nawet ośmiu czy dwunastu modeli. Aby jednak nie robić z artykułu jakiejś encyklopedii, postanowiliśmy wybrać cztery modele, które naszym zdaniem zasługują na szczególną uwagę. Jeżeli szukacie dobrego okablowania, a przy wyborze nie kierujecie się tylko i wyłącznie marką czy wyróżnieniami przyznanymi przez zagraniczne czasopisma, niniejszy test będzie dla Was zbiorem ciekawych propozycji do przesłuchania, a być może również wstępem do szerzej zakrojonej akcji związanej z zasilaniem domowego systemu audio.

Kimber Kable to niezaprzeczalnie jedna z najlepiej rozpoznawalnych marek w świecie audiofilskich kabli i akcesoriów. Firma należy do ścisłej czołówki, choć o jej produktach nie słyszy się aż tak często. Kable tego producenta przeważnie widuje się w testach grupowych lub w relacjach z największych wystaw sprzętu audio, ewentualnie w krążących po sieci rekomendacjach zadowolonych użytkowników. Przyczyna takiego stanu rzeczy jest niezwykle prosta i nie ma nic wspólnego z teoriami spiskowymi. Otóż w odróżnieniu od niektórych producentów kabli, Kimber Kable niezbyt często wprowadza zmiany w swojej ofercie, a co za tym idzie - nie ma zbyt wielu okazji aby przypomnieć dziennikarzom i audiofilskiej braci o swoim istnieniu. Nie musi. Raz zaprojektowany przewód pozostaje w produkcji wiele, wiele lat bez większych zmian. Jeżeli więc kilka lub kilkanaście lat temu zdecydowaliście się na zakup interkonektu lub kompletu kabli głośnikowych tej marki, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że znajdziecie ten sam model w aktualnym katalogu. A mówimy o firmie, która powstała w 1979 roku - znacznie wcześniej, niż większość znanych na całym świecie producentów audiofilskiego okablowania. Nic dziwnego, że przy takim zamiłowaniu do długowiecznych produktów, w ofercie nazbierało sie mnóstwo modeli z różnych przedziałów cenowych. Dziś mam przyjemność przyjrzeć się dwóm kablom z górnej półki - KS 1016 i KS 1126.

Cardas Audio to jedna z najlepiej rozpoznawalnych i darzonych największym szacunkiem firm w branży. Na budowaną latami pozycję składa się wiele czynników. W zasadzie wszystkie, jakie można sobie wyobrazić - innowacyjność, poszanowanie produktu i klienta, przedsiębiorczość, a także wierność pewnym ideałom, które zostały określone dawno temu i do dziś pozostają wkomponowane w DNA każdego produktu. Historia firmy założonej przez George'a Cardasa to bogata opowieść o kablach w ogóle. To zgłębianie wiedzy na temat zjawisk fizycznych zachodzących w przewodnikach, czerpanie inspiracji z natury, opracowywanie własnych rozwiązań czy umiejętność znalezienia w naszym skomplikowanym świecie czegoś, co warto zachować wbrew powszechnie panujacym trendom. Obiektem dzisiejszego testu są przewody, które dla samego producenta są pod wieloma względami wyjątkowe. Zapraszam zatem do krótkiej podróży do świata Cardasa, do której przymierzałem się od dłuższego czasu.

Jeżeli należycie do grona audiofilskich patriotów, na pewno nie możecie narzekać na ograniczony wybór i brak ruchu na rodzimym rynku. Z wyborem kolumn na pewno nie ma problemu - polskie firmy oferują wszystko od monitorów za kilka stówek aż po ekstremalnie hi-endowe konstrukcje bazujące na autorskich przetwornikach. Wzmacniacz? Tutaj za wyjątkiem przedziału cenowego zarezerwowanego dla dalekowschodniej masówki, możecie wybierać do woli. Spośród produkowanych w naszym kraju tranzystorowców, lampowców i dzielonek można wybrać amplifikację dla dowolnych kolumn. Ze źródłami jest i zawsze było słabiej, ale jeżeli ktoś zechce złożyć pełny system z polskich klocków, kupi nawet bardzo fajny przetwornik, jakiś oryginalny odtwarzacz płyt kompaktowych lub jeden z kilku bardzo pomysłowych gramofonów. Jednak w żadnym temacie nie jesteśmy tak silni, jak w kablach. Firm zajmujących się produkcją audiofilskich przewodów jest w naszym kraju co najmniej kilkadziesiąt. Co więcej, kupno kabli polskiej produkcji nie musi być przejawem niezdrowego patriotyzmu - zwykle wynika to z prostej kalkulacji lub odsłuchu.

Jakiś czas temu, przeglądając archiwum naszych testów doszedłem do wniosku, że rzadko zajmujemy się przewodami zasilającymi. Kilka modeli owszem było, ale przeważnie występowały one w komplecie z interkonektami i kablami głośnikowymi lub listwami i kondycjonerami. Postanowiliśmy więc zebrać kilka sieciówek i przeprowadzić test grupowy. Rozpuściliśmy wiadomość po kilku dystrybutorach i zaczęliśmy poszukiwania. Szybko okazało się, że najprędzej możemy otrzymać modele przeznaczone dla zaawansowanych w swojej chorobie audiofilów i, co tu ukrywać, stosunkowo drogie. Ponieważ grupa zaczęła zmierzać w tym kierunku, ostatecznie podjęliśmy decyzję o wybraniu tylko jednego, najbardziej hi-endowego reprezentanta danej marki.

Jeśli tematyka audiofilskich kabli stanowi dla kogoś tajemnicę lub przynajmniej dziedzinę wymykającą się tradycyjnemu myśleniu, to zagadnienie akcesoriów zasilających z pewnością przekracza granice wszystkiego, co racjonalne. Teoretycznie ochrona sprzętu audio przed niebezpieczeństwami mogącymi pojawić się w sieci energetycznej lub wywoływanymi przez same urządzenia nie powinna być trudniejsza, niż w przypadku telewizora czy komputera, do których stosuje się przeważnie tanie listwy przeciwprzepięciowe. W praktyce okazuje się jednak, że takie proste filtry zwyczajnie psują brzmienie i to w dość znacznym stopniu, dławiąc potencjał systemu stereo już na starcie. Jak wobec tego skonstruować rozgałęziacz, który nie tylko nie ograniczy możliwości naszego sprzętu, ale wręcz poprawi osiągnięte wcześniej rezultaty? Cóż, tutaj producenci tych gadżetów wchodzą częstokroć w temat magii, swego rodzaju voodoo po którym audiofile poruszają się po omacku. Jedną z marek, która ma szansę to zmienić jest ISOL-8.
Bartek