
Ubiegły rok był bardzo ciekawy dla miłośników sprzętu grającego, a w szczególności tych, którym łezka w oku kręci się na widok polskiej aparatury audio. Na rynku pojawiło się kilku nowych graczy, ale najczęściej komentowanymi wydarzeniami były długo zapowiadane powroty - Tonsil zaprezentował nowe Altusy, a jeszcze wcześniej odrodziła się inna marka doskonale znana pełnoletnim melomanom - Unitra. Na konferencji prasowej zorganizowanej w iście peerelowskim stylu zapowiedziano wprowadzenie do sprzedaży produktów z trzech głównych kategorii - słuchawek, uchwytów do telewizorów oraz wzmacniaczy lampowych. A konkretnie jednego, któremu nadano imię Edward. To właśnie na nim skupiła się uwaga audiofilów, a także ludzi nie mających zielonego pojęcia o sprzęcie hi-fi. Media podchwyciły temat, jednak dziennikarze zajmujący się na co dzień smartfonami i kartami graficznymi zaczęli wręcz wyśmiewać firmę, która w dwudziestym pierwszym wieku proponuje klientom urządzenia wykonane w przedwojennej technologii. Oczywiście mało który redaktor czasopisma czy portalu o tematyce komputerowej zdaje sobie sprawę z tego, że lampowe piecyki zaliczane są do audiofilskiej ekstraklasy.

[English version] Jakiś czas temu skontaktowała się z nami firma Auris Audio, z której produktami zetknęliśmy się podczas tegorocznej wystawy High End w Monachium. Nieznane prawie nikomu wzmacniacze lampowe z Serbii w towarzystwie niewielkich kolumn Boenicke Audio zaprezentowały wówczas tak audiofilski i wciągający dźwięk, że ręce same składały się do oklasków. Sytuacja niecodzienna, a zaskoczenie tym większe, że oprócz rozbudowanego systemu aktywnie zaangażowanego w granie, firma zaprezentowała kilkanaście innych urządzeń - przedwzmacniaczy, wzmacniaczy zintegrowanych, końcówek mocy, a nawet przetworników i wzmacniaczy słuchawkowych. Można się było spodziewać, że po tak mocnym wejściu natychmiast znajdzie się co najmniej kilkudziesięciu dystrybutorów chcących popularyzować markę w swoich krajach. Istotnie, chętnych było tak wielu, że na pierwszy wzmacniacz do testu musieliśmy poczekać kilka miesięcy.

Plotki o zbliżającym się wprowadzeniu do sprzedaży nowego wzmacniacza Hegla krążyły w audiofilskim środowisku przynajmniej od kilku tygodni. Norwegowie chcieli jednak dopiąć wszystko na ostatni guzik zanim oficjalnie potwierdzili tę informację, prezentując nowy model na swojej stronie internetowej. Może zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, jak bardzo wyczekiwane są ich premiery i jak uważnie ich poczynania śledzi większość ludzi z branży. A może po prostu byli bardzo dumni ze swojego nowego produktu i zadbali o to, aby wszystko zadziałało jak należy? Wprowadzenie modelu H160 to spore wydarzenie, ale też nie ma się czemu dziwić. Hegel ma bowiem to do siebie, że nie wprowadza zmian w swoim katalogu tylko po to, aby przypomnieć audiofilom i dziennikarzom o swoim istnieniu. Każdy nowy model musi wprowadzać jakąś zmianę i być zauważalnie lepszy od poprzedników. Sprawdza się to zarówno w przypadku przetworników, jak i dużych wzmacniaczy zintegrowanych.

Włosi zawsze byli mistrzami w dziedzinie wzornictwa ocierającego się niekiedy o sztukę. Potwierdziły to testowane niedawno kolumny Albedo HL 2.2, które tak przyciągają wzrok, że przy wyborze wzmacniacza trzeba się naprawdę postarać, aby w ogóle został zauważony. Oczywiście można w tych poszukiwaniach zabrnąć w przerażająco wysokie rejony cenowe, ale jeśli chcemy zachować jakiś tam umiar, recepta na sukces wydaje się być tylko jedna. Sprzęt musi być stosunkowo duży, dopracowany w każdym szczególe, najlepiej lampowy, a przede wszystkim - włoski. Takimi kryteriami kierowaliśmy się biorąc do testu wzmacniacz Unison Research P40. W katalogu tej firmy jest wiele konstrukcji, które robią wrażenie samym swoim wyglądem. Jeśli mam być szczery, wszystkie wzmacniacze z Treviso przyciągają wzrok i tylko od naszego poczucia estetyki będzie zależało, który przypadnie nam do gustu najbardziej.

Pod koniec ubiegłego roku w naszym teście pojawił się wzmacniacz lampowy MingDa MC34-A. Konstrukcja ciekawa chociażby ze względu na swoją cenę. Za 3299 zł trudno jest znaleźć porządny sprzęt zbudowany w tej popularnej wśród audiofilów technologii. Wzmacniacz okazał się jednak nie tylko nieźle wykonany, ale także całkiem rozsądny pod względem komfortu obsługi i jakości brzmienia. Może nie był to dźwięk przełamujący stereotyp szklanych baniek i wykraczający poza granice ich możliwości, ale MC34-A słuchało nam się zaskakująco przyjemnie, a to już bardzo wiele. Ponieważ jest to jedna z najtańszych konstrukcji w katalogu tej marki, zaczęliśmy się zastanawiać, jak może grać bardziej wypasiony, chiński wzmacniacz lampowy. MingDa produkuje przecież nie tylko budżetowe integry, ale też modele luksusowe z dopiskiem SE. Na stronie producenta można też znaleźć takie cuda, jak chociażby monobloki na kultowych triodach 300B. Skoro wiemy, że firma potrafi zrobić całkiem zacny wzmacniacz w cenie, do której nawet nie zbliża się europejska czy amerykańska konkurencja, to co dostaniemy za niemal dwukrotnie większe pieniądze?

Bryston to kanadyjski producent elektroniki audio specjalizujący się przede wszystkim we wzmacniaczach. Sukces zapewniło mu bezkompromisowe podejście do wielu spraw, co widać nawet dziś, w dobie słuchania plików. Zamiast w pośpiechu wprowadzać do oferty streamery i stacje dokujące dopasowane do najpopularniejszych wzmacniaczy, firma proponuje swoim klientom hi-endowe połączenie transportu cyfrowego BDP-2 i przetwornika BDA-2. Przekaz jest prosty - jeśli chcecie słuchać muzyki z komputera, przynajmniej róbcie to dobrze. Kanadyjczycy mają też ciekawe i godne naśladowania poglądy w kwestii technologii produkcji i ogólnej bezawaryjności swoich urządzeń. Uznają tylko ręczną produkcję uzupełnioną wieloetapową kontrolą jakości. Każdy kawałek drutu wewnątrz obudowy jest przycinany ręcznie, a każde połączenie wielokrotnie sprawdzane. Urządzenia są także testowane tuż przed pakowaniem, czego potwierdzeniem jest karta danych technicznych wypełniona ręcznie przez kontrolera.

Rynek sprzętu audio pozostaje zdominowany przez firmy europejskie, amerykańskie i japońskie. Konsumenci zaczynają zapominać o czymś, co jeszcze niedawno stanowiło swego rodzaju gwarancję jakości. Maleńki napis "Made in..." na opakowaniu lub z tyłu urządzenia mówił właściwie wszystko. Dalej mogło być USA, Germany, UK, Japan lub Italy, ale przynajmniej było wiadomo, że klocek nie wyjechał z fabryki położonej w dżungli, do której codziennie rano dojeżdżają autobusami synowie rolników, przyuczeni na szybko do lutowania kabli czy trawienia płytek drukowanych. W pewnym momencie te napisy zaczęły znikać. Niektórzy zamiast tego pisali "Designed in..." zachowując nazwę swej ojczyzny. Inni uznali, że informacja ta jest całkowicie zbędna. Dziś za ten głupi napis trzeba płacić grubą kasę, bo tylko prawdziwi patrioci i hi-endowcy zdołali oprzeć się pokusie przeniesienia produkcji na Daleki Wschód. Chińczycy robią wiele rzeczy taniej, a niektóre nawet lepiej, niż europejskie firmy, których szefom i pracownikom poprzewracało się w głowach od dobrobytu. Szybko nauczyli się kopiować pewne rozwiązania, a nawet podrabiać kompletne produkty. Ludzie wciąż nie mają najlepszego zdania o chińskich produktach. Dochodzi nawet do tego, że dystrybutor chińskich kolumn ma do recenzenta pretensje o to, że napisał w teście, że są chińskie. Pamiętajmy jednak, że nie każdy zakład w Państwie Środka to moloch produkujący dziennie setki kontenerów z podróbkami. Jeżeli u nas powstają manufaktury oferujące audiofilski sprzęt, to dlaczego u nich miałoby ich nie być?

[English version] Hegel pojawił się na naszym rynku zaledwie kilka lat temu, a od razu narobił zamieszania. Audiofile śledzący zagraniczne rynki dobrze wiedzieli, co to takiego. Niektórzy nawet używali wzmacniaczy czy odtwarzaczy tej marki kupionych gdzieś za granicą. Dla pozostałych był to swego rodzaju szok. No bo do czego to podobne, żeby nowa firma wchodziła na lokalne podwórko z takim przytupem, zbierała tak dobre recenzje i wywoływała na forach internetowych większy ruch, niż zdjęcia panienek w samych słuchawkach i naparzanki jednego wiejskiego głupka z drugim. Hegel szybko się w naszym kraju obronił i ustabilizował swoją pozycję, w pewnym sensie wstrzelając się w oczekiwania sporej grupy audiofilów. Norweskie klocki są minimalistyczne, ale zrobione z głową i nafaszerowane oryginalnymi rozwiązaniami. Firma nie została założona przez speców od marketingu - tworzy ją grupa kolegów, z których jeden będąc jeszcze na studiach opracował koncepcję wzmacniacza, która miała eliminować wady tradycyjnych układów. Za największy problem uznał on sprzężenie zwrotne. Jego obecność powoduje zniekształcenia dźwięku, ale całkowite pozbycie się sprzężenia zwrotnego sprawia, że wzmacniacz staje się słaby i bardzo kapryśny. Bent Holter, bo o nim mowa, wpadł na pomysł umożliwiający znalezienie złotego środka - uzyskanie wysokiej mocy przy niskich zniekształceniach. Rozwiązaniem zainteresował się duży koncern telekomunikacyjny - Telenor. Firma wyłożyła pieniądze na dalsze dopracowywanie tej technologii w zamian za udziały w nowej firmie Holtera. Tak narodził się Hegel.

Audiolab to brytyjska marka założona w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przez dwóch audiofilów. Pierwszy nazywał się Philip Swift, a drugi Derek Scotland. Ich pierwszym produktem był wzmacniacz zintegrowany oznaczony symbolem 8000A. Konstrukcja cieszyła się takim zainteresowaniem, że wkrótce w katalogu pojawił się także tuner 8000T, przedwzmacniacz gramofonowy 8000PPA i monobloki 8000M. W 1997 roku Audiolaba kupiła firma TAG McLaren, której ambicją było stworzenie całej linii hi-endowych urządzeń i wdarcie się na ten niełatwy, specjalistyczny rynek. Powstały między innymi bardzo nowatorskie kolumny, których obudowy inspirowane były bolidami Formuły 1. Wszystko to znalazło jednak odzwierciedlenie w cenach urządzeń, a cała idea chyba nie przemawiała do audiofilów, z których wielu wolało jednak tradycyjne skrzynki i konserwatywne podejście do sprawy. Koniec końców operacja przekształcenia Audiolaba w hi-endową perełkę pod nazwą TAG McLaren się nie udała.
revelatorr