Sennheiser Orpheus HE 1
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Jarosław Święcicki
Pewnego pięknego dnia dostałem z redakcji elektryzującą wiadomość - w Warszawie odbędzie się jedyna w Polsce i pierwsza na świecie impreza poświęcona tylko i wyłącznie na premierę najnowszego dziecka firmy Sennheiser, będącego ukoronowaniem ich siedemdziesięcioletniej historii, a jednocześnie kontynuacją i nawiązaniem do dzieła, które powstało w 1991 roku. Mowa tu o najnowszej wersji legendarnego Orpheusa, czyli o zestawie składającym się ze wzmacniacza i słuchawek, który miał ustawić poprzeczkę słuchawkowego dźwięku na poziomie, o jakim jeszcze nikt do tej pory nawet nie marzył. Jak myślicie, ile czasu się zastanawiałem, czy warto się wybrać na tę imprezę? Macie rację, w ogóle się nie zastanawiałem. Co więcej, zostałem wyznaczony do przetestowania tego wyjątkowego zestawu, co z przyjemnością czynię.
Test będzie niecodzienny albowiem urządzenie będące jego obiektem nie zostało, jak to zwykle bywa, dostarczone pod moje drzwi. Ba, nie zostało nawet przekazane do naszej redakcji na zdjęcia, więc wszystko, co zobaczycie i o czym przeczytacie powstało w warunkach polowych. Jednak w tym momencie nie ma innej możliwości, a ze względu na ekstremalnie wysoką cenę nowego Orpheusa podejrzewam, że taka okazja w ogóle się już nie nadarzy. Kolejne egzemplarze będą prawdopodobnie dostarczane szczęśliwym nabywcom i raczej nie zobaczymy żadnego z nich na sklepowej półce, ewentualnie może jeszcze będzie można posłuchać topowego zestawu Sennheisera na jakiejś dużej wystawie? Jedno jest pewne - to nie jest zabawka, którą można komuś ot tak pożyczyć, a już na sto procent nie można tego powiedzieć o pierwszym wyprodukowanym egzemplarzu, który prezentowano w Warszawie. Dlatego dzień przed imprezą siedziałem już w pociągu zdążającym do Stolicy. Niektórzy z Was mogą się zastanawiać o co ten szum, więc zanim przejdziemy do detali, napiszę kilka słów o tym dlaczego nazwa Orpheus robi takie piorunujące wrażenie na ludziach, dla których słuchawki to najlepszy sposób na słuchanie muzyki.
Historia
Aby zrozumieć fenomen Orpheusa, należy cofnąć się w czasie do roku 1991, kiedy to Sennheiser przedstawił światu zestaw słuchawkowy, który miał stać się na długie lata synonimem najlepszego słuchawkowego brzmienia na tej planecie. Co ciekawe, nie jest to slogan reklamowy - takie oceny Orpheus zebrał zarówno od fachowców z branży audio, jaki i od melomanów, którzy mieli okazję posłuchać, czy też stać się szczęśliwymi posiadaczami systemu. Można podejrzewać, że konstruktorzy urządzenia byli niemal pewni takiego obrotu sprawy, nie na darmo w końcu nadali mu imię bohatera mitów greckich, będącego grającym na harfie śpiewakiem i poetą, którego muzyka miała ponadnaturalne właściwości - potrafiła uśmierzać wzburzone morze, uspokajała dzikie zwierzęta i poruszyła władców krainy umarłych, Hadesa i Persefonę, gdy Orfeusz wybrał się do nich aby odzyskać ukochaną żonę Eurydykę, która zmarła po ukąszeniu przez żmiję. Czy biorąc nazwę od imienia takiego człowieka można było pozwolić sobie na jakikolwiek dźwiękowy kompromis? Nie wydaje mi się.
Zestaw Orpheus z 1991 roku składał się z elektrostatycznych słuchawek o symbolu HE90 o budowie otwartej, w których zastosowano złoconą membranę o grubości rzędu nanometrów dzięki której osiągnięto pasmo przenoszenia w zakresie od 7 Hz do 100 kHz. Do zasilenia tych nauszników opracowany został lampowy wzmacniacz o symbolu HEV90 pracujący w oparciu o specjalnie wyselekcjonowane bańki ECC83 i ECL86 pochodzące od czołowych producentów takich, jak Siemens i Telefunken. Do wzmacniacza można podpiąć jedno źródło analogowe oraz jedno cyfrowe poprzez gniazdo optyczne Toslink lub elektryczne RCA. Całość została wykonana z dbałością o najdrobniejsze szczegóły, a kształt wzmacniacza jest kwintesencją piękna urządzeń lampowych - to połączenie drewna oraz błyszczącego, polerowanego metalu z umiejscowionymi centralnie sześcioma osłonami kryjącymi lampy elektronowe. Jakby tego było mało, Sennheiser wyprodukował raptem 300 sztuk Orpheusa i przez ostatnie 25 lat wzbraniał się przed wznowieniem produkcji tłumacząc, że powrót do jego idei będzie możliwy tylko wtedy, jeśli uda się opracować godnego następcę. Na szczęście właśnie doczekaliśmy się tej chwili.
Wygląd i funkcjonalność
Wystarczy jedno spojrzenie chociażby na zdjęcie nowego Orpheusa aby zrozumieć, że firma nie rzucała słów na wiatr. To zupełnie inne urządzenie stworzone w oparciu o całkowicie odmienną stylistykę. O ile wzmacniacz HEV90 odwoływał się do klasycznego designu wzmacniaczy lampowych, podkreślającego ich ciepło, to w przypadku młodszego brata postawiono raczej na industrialny chłód. Nie ma drewnianych wykończeń, ciężko znaleźć błyszczącą stal, a całość opiera się na jednorodnej bryle wykonanej z marmuru pochodzącego z włoskiej Carrary, gdzie znajdują się kamieniołomy z których zasobów korzystał chociażby Michał Anioł podczas tworzenia swoich arcydzieł. Jednak nie tylko walory artystyczne skłoniły inżynierów do skorzystania z tego surowca. Po wielu testach okazało się, że posiada on wybitne właściwości tłumiące szkodliwe wibracje mogące prowadzić do degradacji brzmienia zestawu.
Na tej marmurowej podstawie umieszczono dwa czarne prostopadłościany. Większy, znajdujący się po lewej stronie, jest po prostu miejscem podłączenia oraz przechowywania słuchawek. Zamykany elektrycznie podnoszoną klapą stanowi skuteczną ochronę nauszników przed kurzem. Aż dziwne, że dopiero teraz ktoś wpadł na ten rewelacyjny pomysł. Do tej pory wzmacniacz słuchawkowy stanowił całkowicie odrębny byt, nie mający fizycznie nic wspólnego ze słuchawkami. A te z kolei albo leżały sobie z boku, albo trzeba było do nich zakupić stojak. Osobiście nie uznaję takiego rozwiązania, bo umieszczenie nauszników na takim czymś powoduje ciągłe wygniatanie padów. Rozwiązanie zaproponowane przez Sennheisera w ich szczytowym modelu powinno szybko znaleźć naśladowców, ponieważ jest najbardziej optymalne.
Po tej małej dygresji wróćmy jednak do bohatera dzisiejszej opowieści. Mniejszy prostopadłościan, zajmujący prawą stronę urządzenia skrywa w sobie osiem lamp elektronowych, które przy wyłączonym urządzeniu schowane są w środku. Z przodu marmurowej podstawy znajdują się, również chowane do środka, cztery pokrętła - wybór źródła, ustawienie funkcji Cross Feed, wybór wyjścia (mogą to być słuchawki, wyjście liniowe, lub tryb wyciszenia), oraz największe pokrętło do regulacji poziomu dźwięku. Sam opis wyglądu jest niczym w porównaniu z ceremonią uruchomienia Orpheusa. Urządzenie, gdy jest wyłączone, jest jednolitą bryłą. Po naciśnięciu schowanego potencjometru głośności zaczynają się powoli wysuwać z obudowy wszystkie cztery pokrętła, po chwili to samo dzieje się z ośmioma lampami elektronowymi zamkniętymi w kwarcowych tulejach, a na koniec bezgłośnie unosi się klapa pod którą leżą słuchawki. Wszystko trwa kilkanaście sekund i robi piorunujące wrażenie zwiastujące doznania, jakie zagwarantuje nam korzystanie z systemu HE 1. W ten sposób Sennheiser daje nam do zrozumienia, że słuchanie muzyki na słuchawkach nie musi oznaczać szybkiego przemieszczania się po mieście, ale na tym poziomie wymaga wyciszenia, znalezienia dłuższej chwili spokoju i skupienia, w czym ma pomagać ten dostojny rytuał uruchomienia Orpheusa. To rytuał, dzięki któremu przygotowujemy się do misterium, jakim jest zanurzenie się w dźwiękach swojej ulubionej muzyki.
A jak jest zbudowany nowy Orpheus? Jak pisałem wcześniej, posiada on stopień lampowy z którego sygnał biegnie do wzmacniacza o ultrawysokiej charakterystyce impulsowej. Jest on umieszczony... W nausznikach, które słuchacz zakłada na głowę! Takie rozwiązanie pozwala na maksymalne skrócenie drogi sygnału do membrany, która to odległość wynosi tutaj mniej niż jeden centymetr. Koncepcja budowy wzmacniacza została przez inżynierów Sennheisera określona jako klasa Cool Class A. Oznacza to pracę urządzenia w klasie A dla zakresu niskich częstotliwości w pełnym zakresie głośności. Dla częstotliwości wysokich i ultrawysokich wzmacniacz przełącza się do klasy AB, jednak tylko gdy wymaga tego odsłuchiwana muzyka. Same przetworniki umieszczone w słuchawkach opierają się na membranach pokrywanych powłoką platyny, których grubość wynosi 2,4 mikrometra dzięki czemu mają one pasmo przenoszenia w zakresie 8 Hz - 100 kHz. Jak wiadomo, znacznie przekracza to możliwości ludzkiego słuchu, jednak zdecydowano się na tak szeroki zakres, aby pozbawić odtwarzany dźwięk jakichkolwiek zniekształceń.
A w jaki sposób doprowadzić sygnał do urządzenia? Można to zrobić na kilka sposobów. Do dyspozycji są dwa wejścia analogowe, jedno zbalansowane poprzez gniazda XLR, oraz jedno niezbalasowane umożliwiające podłączenie źródła poprzez klasyczne złącza RCA. Oprócz tego są jeszcze trzy wejścia cyfrowe (optyczne, koaksjalne oraz gniazdo USB pozwalające podłączyć komputer) które wskazują na obecność jeszcze jednego ważnego modułu na pokładzie Orpheusa. Mowa tu oczywiście o przetworniku, który jest oparty na ośmiu kościach (cztery na kanał) ESS SABRE ES9018 pracujących z 32-bitową rozdzielczością oraz częstotliwością próbkowania 384 kHz. Oczywiście wzmacniacz może też pracować jako przedwzmacniacz liniowy, ponieważ posiada analogowe wyjścia sygnału w formie niezbalansowanej i zbalansowanej.
Zatrzymajmy się na chwilę jeszcze przy samych słuchawkach oznaczonych w naszym przypadku symbolem X042. Przyznam się bez bicia, że przez wyjątkowo krótki czas, jaki miałem na zapoznanie się z zestawem (ale o tym później) dopiero po odsłuchu zdałem sobie sprawę, że nawet nie zdążyłem chociaż przez chwilę obejrzeć dokładniej nauszników, poobracać ich w rękach, aby poczuć jakość wykonania i solidność produktu. Bo że jest ona na najwyższym poziomie, to nie wątpię. W końcu legenda Orpheusa oraz sama reputacja firmy nie pozwala na jakikolwiek kompromis. Powiem tylko, że same słuchawki podczas odsłuchu wydały mi się bardzo wygodne, muszle okalają całą małżowinę uszną, a poduszki wykonane z hipoalergicznej mikrofibry oraz prawdziwej skóry wzmagają uczucie komfortu. Słowem - pełen luksus, zarówno od strony technicznej jak i i użytkowej. Pora na najważniejsze, czyli jak przebiegał odsłuch i co z niego wynikło.
Brzmienie
Po sesji z Orpheusem długo zastanawiałem się co napisać o brzmieniu tego zestawu. Najprościej byłoby skwitować to jednym zdaniem - dźwięk jest niesamowity. Co prawda nie mogę napisać, ze jest to brzmienie całkowicie neutralne, bo nowy Orpheus dodaje od siebie parę groszy, powodując, że tę swoista sygnaturę nosi się w pamięci jeszcze długi czas. Pozwólcie wiec, że zabiorę was w muzyczna podróż, która może choć trochę przybliży Wam sposób prezentacji muzyki przez ten niezwykły zestaw.
Musze przyznać, ze miałem spory kłopot z doborem płyt do odsłuchu. Najchętniej zabrałbym wszystkie i zamknął sie na miesiąc w pokoju sam na sam z Orpheusem żądając tylko, aby ktoś dowoził mi prowiant. Jednak zgodnie z wytycznymi miałem mieć około 60 minut na odsłuch, wiec wziąłem ze sobą kilka kompaktów licząc na to, że chociaż po jednym kawałku z każdego uda mi się posłuchać. Jakież było moje zdziwienie, gdy wreszcie nadeszła moja kolej i usłyszałem, że mamy na odsłuch jakieś 10-15 minut. W ciągu kilkudziesięciu sekund musiałem przebrać swój zestaw i na dodatek dobrać utwory (a raczej ich fragmenty) które jak najlepiej ukażą zachowanie systemu Sennheisera w zależności od prezentowanej muzyki. Plan, który zaświtał mi w głowie w sumie był prosty - po dwie minuty na jeden kawałek. Nie licząc przerw da mi to pięć fragmentów muzyki, dzięki którym będę musiał zmusić do pracy wszystkie 6000 precyzyjnie dobranych elementów, z jakich składa się nowy Orpheus. Zaczynamy szybka jazdę bez trzymanki.
Odsłuch rozpoczął utwór "Moje Słońce" z płyty "Sin " Grzecha Piotrowskiego. Pierwsza myśl, jaka mnie uderzyła już po kilkunastu sekundach słuchania to zachwyt nad przestrzenią, jaka rysowała wokół mojej głowy. Pięknie zarysowana, z wyrazie rozmieszczonymi źródłami pozornymi, które brzmiąc razem jednak zachowywały swój własny charakter. Poza tym brawa - żywa, wręcz pulsująca całą gamą dźwięków. Oczy się zamykają, człowiek najchętniej by się zanurzył w tym dźwięku i tak pozostał, a tu czas goni i pora na zmianę repertuaru! Następny w kolejce czekał już wyjęty z pudelka krążek "The Time" Możdżera, Danielssona i Fresco. Z tej płyty wybrałem trzeci utwór zatytułowany "Sortorello". Uwielbiam ten numer! Ma w sobie taką rytmikę, że aż nogi same chodzą pod stołem. To właśnie miał za zadanie pokazać Orpheus i zrobił to na piątkę z plusem. Słuchając tego utworu zwróciłem uwagę na średnicę prezentowanego dźwięku, która wydała mi się lekko, muzykalnie ocieplona, dzięki czemu całość przekazu wypada bardzo naturalnie, a słuchacz czuje się jakby brał udział w sesji nagraniowej, a nie słuchał jej efektu. Ciekawe jaki to będzie miało wpływ na brzmienie trochę ostrzejszej muzyki?
Czas na zmianę. Musze przyznać, ze tym momencie plan zaczął mi się trochę sypać, bo nie miałem serca wyłączać "Sortorello" po dwóch minutach i wysłuchałem go do końca. Trudno, stało się. W odtwarzaczu ląduje "The Downward Spiral" Nine Inch Nails i zaczyna grać "Mr Self Destruct". No, tutaj naprawdę sporo się dzieje. Zmiany tempa, duża dynamika i mnóstwo industrialnego hałasu, który jednak jak wiadomo hałasem nie jest. Co ty na to, mój drogi Orpheusie juniorze? Dasz rade? Chyba wlazłem mu na ambicje, bo zachował się jak trzeba. Pokazał szybkość, trzymał cały ten zwariowany świat Trenta Reznora w ryzach i mimo tego muzykalnego ocieplenia, o którym pisałam wcześniej, nie miałem odczucia, że część przekazu gdzieś umyka. Muzyka grzmiała mi w uszach i tak, jak w przypadku Możdżera, czuć było pulsującą barwę. Dźwięk aż kipiał od skumulowanej energii, wypełniając mnie radością.
Pora na Nicka Cave'a i jedną z jego najlepszych płyt, czyli "Let Love In" z której również wybrałem pierwszy utwór - "Do You Love Me?" gdzie znamienna rolę odgrywa bas. Nie dość, ze rozpoczyna utwór, to przez cały czas czuć jego niepokojącą obecność, co zresztą ma wpływ na sam charakter tej niezbyt wesołej piosenki. I to właśnie na ten bas chciałem tutaj zwrócić szczególną uwagę. Orpheus potrafi walnąć niskimi częstotliwościami, i to jak! Nie dość, ze bas jest czysty, głęboki i wyraźny, to jeszcze zestaw bez problemu oddaje całą jego paletę barw. Prawdę mówiąc powinienem o tym napisać już przy odsłuchu albumu "Sin" Grzecha Piotrowskiego, bo tam to zróżnicowanie chyba było najbardziej słyszalne, ale pomyślałem o tym dopiero przy "Let Love In". Co było dalej? Już szykowałem się do włączenia "Hyperborei" Tangerine Dream, gdy poczułem delikatne dotknięcie na swoim ramieniu. Wiedziałem, że mój czas się kończy, więc po prostu przesłuchałem "Do You Love Me?" do końca i zdjąłem słuchawki.
Powrót do normalnego świata wydał mi się dosyć bolesny, bo całym sobą pragnąłem jeszcze choć na chwilę pozostać w tej barwnej i przestrzennej krainie dźwięków, do której zabiera słuchacza nowy zestaw Sennheisera. Pozbierałem swoje płyty i odszedłem na bok, aby trochę ochłonąć, lecz dźwięk Orpheusa brzmiał mi w głowie jeszcze dobrych kilka minut. Takie chwile pamięta się do końca życia, zwłaszcza, że najprawdopodobniej była to jedyna okazja, aby doświadczyć tego osobiście.
Budowa i parametry
Sennheiser Orpheus HE 1 to zestaw słuchawkowy składający się ze wzmacniacza hybrydowego pracującego w klasie Cool Class A opartego na ośmiu lampach elektronowych oraz wzmacniaczu wysokich napięć, który jest zaimplementowany w słuchawkach opartych na ceramicznych przetwornikach pokrytych złotem. Poziom zniekształceń przy ciśnieniu akustycznym 100 dB wynosi 0,01%, co jak podkreśla producent, jest najniższym wynikiem jaki został uzyskany do tej pory w systemach audio. W urządzeniu zastosowano również przetwornik cyfrowo-analogowy oparty na ośmiu referencyjnych układach ES9018 pracujących z częstotliwością próbkowania 384 kHz przy rozdzielczości 32 bitów.
Konfiguracja
Accuphase DP-900, Accuphase DC-901, AVID Acutus Reference SP z ramieniem SME IV i wkładką EMT JSD6, AVID Reference PSU, AVID Pulsare II, AVID Pulsare PSU, Accuphase PS-1220, okablowanie Siltech i Acrolink, dodatkowy rozgałęziacz IsoTek.
Werdykt
W pierwszej chwili chciałem napisać, że Orpheus prezentuje dźwięk totalny, ale po przemyśleniu sprawy uznałem, że nie jest to prawda. Słowo "totalny" od strony pozytywnej wskazuje, że brzmienie jest skończone, dopracowane do ostatniego szczegółu, ale jednocześnie może sugerować, że zestaw HE 1 narzuca słuchaczowi swój charakter, totalnie podporządkowując sobie muzykę. Tymczasem topowy set Sennheisera gra zupełnie odwrotnie - to muzyka jest najważniejsza i emocje, jakie stara się pokazać Orpheus zależą właśnie od niej. Gdy trzeba, system pokarze moc i dynamikę, a kiedy indziej skupi się na wybrzmiewających detalach, oddając delikatność przekazu. HE 1 gra równym pasmem, zachwycając przestrzenią, barwą i muzykalnością. Pozostaje jeszcze otwarte pytanie - czy ten dźwięk jest wart tych pieniędzy? No cóż, zapewne nie należę do ludzi, do których jest kierowane to urządzenie, ale jeśli dysponowałbym odpowiednią gotówka, to myślę, że byłbym gotów zapłacić taką kwotę za to niewielkie dzieło sztuki użytkowej.
Dane techniczne
Typ głośników: elektrostatyczne
Grubość membrany: 2,4 μm
Pasmo przenoszenia: 8 Hz - 100 kHz
Zniekształcenia: 0,01% przy 100 dB
Cena: 213719 zł
Sprzęt do testu udostępniła firma Aplauz.
Zdjęcia: Sennheiser, Tomasz Karasiński, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Brawa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
Komentarze