Sennheiser Momentum True Wireless 2
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Miłośnicy wysokiej klasy sprzętu audio przyzwyczaili się, że w tej branży rzadko kiedy można mówić o przełomowych pomysłach i rozwiązaniach technicznych. Jeśli nawet coś takiego się pojawia, musi się w pewnym sensie zestarzeć, dojrzeć, nabrać rozpędu. Choć z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to nieprawdopodobne, nawet do płyt kompaktowych audiofile podchodzili jak pies do jeża. Uważali, że digitalizacja muzyki nie przyniesie nic dobrego, a brzmienie pierwszych dostępnych na rynku odtwarzaczy uznali za rozczarowujące. Według nich było ono sztuczne, twarde, techniczne i bezduszne. Co ciekawe, kilkadziesiąt lat później wielu z nich zaczęło bronić srebrnych krążków przed inwazją gęstych plików i serwisów strumieniowych, tym razem twierdząc, że cedeki brzmią bardziej naturalnie, prognozując przy tymz jakimi problemami będą zmagać się posiadacze streamerów. Że będą pozbawieni emocji towarzyszących kupowaniu płyt, wyjmowaniu ich z folii i wąchaniu umieszczonej w środku książeczki... Że staną się uzależnieni od dostawcy Internetu, a przecież fizycznym nośnikom Internet do niczego niepotrzebny... Że artysta, wytwórnia lub właściciel danego serwisu będą mogli w dowolnej chwili usunąć wybrane tytułu z bazy i nic nie będzie można na to poradzić... Odrobina racji w tym jest, jednak czytając podobne komentarze trudno oprzeć się wrażeniu, że audiofil to taki człowiek, któremu w kwestii odtwarzania muzyki po prostu nie sposób dogodzić. Z punktu widzenia osobnika spoza tego grona - niegroźny wariat. Dla producenta sprzętu grającego - w szczególności takiego, z którego mają korzystać dziesiątki tysięcy ludzi - audiofil jest natomiast kimś takim, jak klient, który przychodzi do restauracji, choć od rana boli go brzuch. Jest głodny, ale zły. Na nic nie ma ochoty. Wszystko jest jego zdaniem paskudne. Ostatecznie zamawia wodę i narzeka, że zbyt ciepła, zbyt zimna albo zbyt gazowana. Specjaliści od elektroniki - podobnie, jak właściciele restauracji - wiedzą, że opinii takiego pacjenta nie należy brać sobie do serca. Pomarudzi sobie i pójdzie do apteki. W tym czasie zamówienie złoży jednak dwudziestu innych klientów, którym jedno danie smakuje bardziej, drugie może trochę mniej, ale generalnie są zadowoleni. Uśmiechają się, chwalą, dziękują i wracają. Co więcej, są otwarci na nowe pomysły szefa kuchni. Chcą być bogatsi o nowe doświadczenia, a niektórzy nawet lubią pochwalić się, że już byli, już próbowali i już wiedzą jak smakuje na przykład ramen z jajkami, chili i limonką albo bezglutenowy sorbet ananasowy.
Co to wszystko ma wspólnego ze słuchawkami? Otóż, wbrew pozorom, bardzo dużo. Większość audiofilów wciąż akceptuje wyłącznie wokółuszne modele przewodowe, zaprojektowane do użytku domowego, najlepiej z wysokiej klasy przetwornikiem lub lampowym wzmacniaczem słuchawkowym. Dla pozostałych ludzi taka forma owszem, może i jest w miarę wygodna w domu lub w pracy, może i zapewnia najlepsze wrażenia odsłuchowe, ale w wielu sytuacjach takie uwiązanie się na kablu jest po prostu nie do zaakceptowania. W dwudziestym pierwszym wieku żyjemy już nie od wczoraj i nie od ostatnich świąt, ale od dwudziestu lat. Mamy w pełni elektryczne samochody z autopilotem. Mamy roboty sprzątające i inteligentne kosiarki. Maleńkie, bezprzewodowe słuchawki są w tych realiach czymś zupełnie naturalnym. No tak, dzisiaj. Ale jeszcze kilka lat temu nie było tak różowo. Mówiąc o słuchawkach bezprzewodowych, mieliśmy na myśli większe nauszniki, w których można było ukryć akumulator i całą elektronikę potrzebną do połączenia ze źródłem i dostarczenia odpowiedniego sygnału do przetworników. Jeżeli miały to być dokanałówki, do wyboru były właściwie tylko trzy opcje - zakładany na szyję, plastikowy kołnierz, z którego wystawały krótkie kabelki zakończone wkładkami dousznymi, połączone przewodem nakładki na uszy przypominające aparaty słuchowe albo pchełki z przewodem, na którym zwykle znajdowało sie coś w rodzaju długiej, plastikowej tulejki z przyciskami, mikrofonem akumulatorem i innymi niezbędnymi modułami. Tym razem z taką koncepcją trudno było się pogodzić tak zwanym normalnym użytkownikom. Teoretycznie nie trzeba już było fizycznie łączyć słuchawek ze smartfonem, ale zakładane na szyję kołnierze lub akumulatory obciążające maleńkie dokanałówki to bardziej sado-maso niż audio-video.
Rozwiązaniem okazały się słuchawki typu true wireless - dokanałówki, które mają w sobie wszystko, czego potrzeba im do prawidłowej pracy, a do tego są na tyle lekkie, że można włożyć je do uszu i zapomnieć o otaczającym nas świecie. Może na ich narodziny pozwoliła dopiero miniaturyzacja układów elektronicznych i akumulatorów, może musieliśmy poczekać na systemy łączności bezprzewodowej umożliwiające bezproblemową obsługę dwóch takich pchełek jednocześnie, ale mam wrażenie, że musieliśmy po pierwsze przekonać się o tym, że tak futurystyczne słuchawki są nam potrzebne, a po drugie chcieliśmy mieć pewność, że będą działały tak, jak powinny. O ile sam pomysł wydaje się genialny, o tyle obawom dotyczącym jego realizacji w ogóle się nie dziwię. Dopiero montowaliśmy pchełki na jakichś koszmarnie niewygodnych kołnierzach, a zaledwie po kilku latach otrzymujemy już dokanałówki przypominające powiększone stopery do uszu? Maleńkie? Zupełnie oddzielone od siebie? Naprawdę bezprzewodowe, z własnymi akumulatorami? Kosmos. Kiedy jednak Apple zaprezentowało swoje AirPodsy, było wiadomo, że nie będzie już odwrotu. Decyzja giganta z Cupertino otworzyła kolejne drzwi. Wielu użytkowników urządzeń z jabłuszkiem chciało mieć właśnie takie bezprzewodowe słuchawki. Inni zapragnęli kupić może nie te konkretne, ale podobne. Kto wie, może nawet lepsze? Uwolnienie dokanałówek od kabli stało się faktem. Otrzymaliśmy małe, lekkie, wkładane do uszu kapsułki, które mają własne zasilanie, łączą się bezprzewodowo ze smartfonem, a do tego potrafią robić różne "sztuczki" - W połączeniu z systemem ANC wyciszą odgłosy otoczenia, a z asystentem głosowym powiedzą czy mamy dziś zaplanowane jakieś spotkanie albo jak dojść do sklepu, który nas zainteresował. "Black Mirror" pełną gębą.
Wygląd i funkcjonalność
Tematem słuchawek "prawdziwie bezprzewodowych" zainteresowałem się już jakiś czas temu. Z technicznego punktu widzenia są bowiem niezwykle intrygujące. Ich konstruktorzy muszą na bardzo niewielkiej przestrzeni połączyć ze sobą kilka niezwykle istotnych elementów, pamiętając zapominając o przetwornikach mogących zapewnić nam przyzwoity dźwięk i o tym, że takie dokanałówki muszą być wygodne, eleganckie i odpowiednio lekkie, aby nie wypadały nam z uszu. To niełatwe zadanie, któremu jednak w jakiś sposób udało się stawić czoła. Mam jednak wrażenie, że producenci albo tak bardzo zapatrzyli się na siebie nawzajem, albo mają tak małe pole manewru, że większość porządnych true wirelessów wygląda niemal identycznie. Wyróżniają się chyba tylko AirPodsy i inne modele, które je naśladują, jak chociażby JBL Tune 220 TWS czy Huawei FreeBuds 3. Dominujący trend polega jednak na umieszczaniu wszystkich tych cudów techniki w nieco większej obudowie o zaokrąglonych kształtach, a nie czymś w rodzaju wystającej ze słuchawek rurki. Samsung Galaxy Buds, Jabra Elite 75t, Creative Outlier Air, Bang & Olufsen Beoplay E8, JBL Tune 120 TWS, Sony WF-1000XM3, Audio-Technica ATH-CKR7TW, Pioneer SE-C8TW, House of Marley Liberate Air... Jest tego trochę, a gdyby ktoś uznał, że klienci szukający takiego sprzętu mają łatwe zadanie, rozrzut cenowy, jakościowy i technologiczny między tego typu słuchawkami jest ogromny. Zaczynamy od najprostszych modeli, które łączą się z telefonem i jakoś grają, a kończymy na ultranowoczesnych pchełkach wyposażonych w systemy aktywnego tłumienia hałasu, obsługę asystentów głosowych i aplikację, w której można grzebać w ustawieniach ho ho, może nawet z piętnaście minut. Najtańsze w miarę markowe true wirelessy na rynku kosztują niewiele ponad sto złotych, natomiast w przypadku tych najdroższych mówimy już o kwotach czterocyfrowych.
Gdzie jest w tym wszystkim Sennheiser? Otóż niemiecka firma postawiła wszystko na jedną kartę i zamiast wprowadzać pięć lub piętnaście różnych modeli pokrywających przedział od 249 do 1249 zł, wypuściła na rynek słuchawki, które w takiej grupie prawdopodobnie pełniłyby rolę okrętu flagowego, wykorzystując do tego oczywiście swój "lajfstajlowy brend" - Momentum. Pierwszą wersję Momentum True Wireless pokazano podczas berlińskich targów IFA we wrześniu 2018 roku. Wyglądały świetnie i, jak można się było spodziewać po tak ekskluzywnym produkcie, miały na pokładzie mnóstwo ciekawych rozwiązań, w tym Bluetooth z aptX Low Latency, akumulatory zapewniające do 4 godzin pracy na jednym ładowaniu, funkcję Transparent Hearing, aplikację Sennheiser Smart Control czy kompatybilność z asystentami głosowymi. Zabrakło jednak jednej, ważnej rzeczy - systemu aktywnej redukcji hałasu, która w nomenklaturze niemieckiej firmy nazywa się NoiseGard i była stosowana w rozmaitych słuchawkach Sennheisera od dawien dawna. Dlaczego? Dobre pytanie... Przecież takie bezprzewodowe pchełki i tak mają mikrofony, potrzebne chociażby do prowadzenia rozmów telefonicznych i słuchania komend wydawanych wirtualnemu asystentowi, więc równie dobrze mogłyby zbierać szum otoczenia, odwracać go w fazie i dodawać do sygnału tak, aby z perspektywy słuchacza wszystkie te niepożądane dźwięki były jeszcze mocniej wyciszane. Niemcy wyraźnie się zagapili i mam wrażenie, że część klientów szukających naprawdę luksusowych true wirelessów przeszła obok Sennheiserów nawet nie zastanawiając się czy są wygodniejsze, czy lepiej grają, czy może oferują jakieś inne atrakcje, których próżno szukać u konkurencji. Nie dali im szansy, bo skoro z porównania parametrów na stronie internetowego sklepu wyszło, że takie Sony WF-1000XM3 oferują wszystko, co mają Momentum True Wireless, dodając do tego system ANC i parę innych gadżetów, jak chociażby funkcja Adaptive Sound Control, która automatycznie dopasowuje głośność dźwięków otoczenia do tego, co w danej chwili robimy, a dodatkowo kosztują 999 zł (obecnie jeszcze lepiej - 799 zł), to kto normalny wziąłby Sennheisery za 1249 zł? Powiedzmy, że są wygodniejsze. Powiedzmy, że lepiej grają. Ale mało który klient miał okazję to sprawdzić. Wziął WF-1000XM3 i tyle. Wiem, bo sam je kupiłem. Owszem, brałem pod uwagę Momentum True Wireless, ale kiedy dowiedziałem się, że nie mają systemu aktywnej redukcji hałasu, dosłownie zbaraniałem. Jak to? Przecież NoiseGard to jedna z kluczowych technologii Sennheisera. Zresztą tak samo, jak łączność bezprzewodowa. Firma jest z niej znana tak bardzo, że hasło "mikroport" weszło właściwie do języka potocznego, stając się synonimem bezprzewodowego mikrofonu. W telewizji lub na estradzie nikt nie mówi "poczekaj, podepnę bezprzewodowy mikrofon z pudełkiem przypinanym do paska". Jak można było wprowadzić na rynek tylko jeden, jedyny model słuchawek true wireless, mający zresztą konkurować z najdroższymi tego typu pchełkami na rynku, i zapomnieć o aktywnej redukcji hałasu?
Sytuacja z pierwszą generacją opisywanych dokanałówek jest moim zdaniem częścią większego problemu. Możliwe, że posuwam się w swoich rozważaniach za daleko, ale wydaje mi się, że Sennheiser trochę się rozleniwił. Pamiętam czasy, kiedy w katalogu niemieckiej firmy można było wskazać co najmniej kilkanaście modeli stanowiących w swojej kategorii prawdziwy wzorzec. Były to nie tylko Orpheusy czy hi-endowe HD 600, ale także tanie, składane PX 100 - rewelacyjne słuchawki na spacer i znakomita alternatywa dla Kossów Porta Pro. Moim zdaniem PX 100 były wygodniejsze i oferowały bardziej naturalny, mniej podkręcony dźwięk. Sennheiser zawsze miał co najmniej kilka hitów wśród słuchawek wokółusznych za 200-400 zł. Kolejny punkt odniesienia udało mu się ustanowić przy okazji premiery modelu HD 800. Do nowych flagowców Sennheisera porównywano wszystkie inne hi-endowe nauszniki. Dziś Niemcy również potrafią zaskoczyć, chociażby luksusowym soundbarem, ale odnoszę wrażenie, że coraz częściej to Sennheiser podąża za konkurencją, a nie odwrotnie. Nie przewodzi. Nie wskazuje kierunku. Nie jest wzorem dla innych. Jedzie gdzieś w peletonie, utrzymując się w czołówce, ale wydaje się, że przychodzi mu to z coraz większym trudem. Nic dziwnego, że w branży już pojawiają się pytania o przyczyny takiego stanu rzeczy. Jak to możliwe, że firma, do której kiedyś porównywali się wszyscy, której słuchawki były wzorem i ustalały reguły gry, dzisiaj musi nadążać za japońską, amerykańską lub koreańską konkurencją? Żeby było jasne, nie tylko manufaktura z Wedemark zachowuje się w ostatnich latach tak, jakby pozycję lidera miała zagwarantowaną w konstytucji. Beyerdynamic czy AKG wykazują się jeszcze mniejszym zaangażowaniem w rozwijanie nowych technologii. Z drugiej strony, Sennheiser ma tak bogatą historię i dysponuje tak potężnym zapleczem, że nie musi o pewne rzeczy walczyć. Wystarczyło, że wypuścił jedne bezprzewodowe dokanałówki i co, zauważyliśmy? Pewnie. A może jednak trzeba było bliżej przyjrzeć się ich pierwszej wersji? Dlatego teraz, gdy Momentum True Wireless 2 mają już system aktywnej redukcji hałasu, postanowiłem nadrobić zaległości.
Od pierwszego kontaktu z opisywanymi słuchawkami widać, że Sennheiser postawił na elegancki, dyskretny, biznesowy styl. Już samo etui ładujące wygląda niezwykle luksusowo, co - nie ukrywam - bardzo mi się podoba. W zestawie znajdziemy również trzy pary silikonowych wkładek dousznych w różnych rozmiarach (co razem z tymi zamontowanymi fabrycznie daje cztery) i... To właściwie tyle. Producent wyraźnie daje nam do zrozumienia, że ze słuchawkami czeka nas tyle zabawy, że nie będziemy potrzebowali żadnych dodatkowych gadżetów. Należy także zauważyć, że różnice w stosunku do pierwszej wersji są czysto kosmetyczne. Delikatnie zmienił się kształt elementów dousznych, ale gdyby ktoś podmienił mi "dwójki" na "jedynki", chyba nigdy bym się nie zorientował. Do poczucia obcowania ze sprzętem z wyższej półki dosłownie po kilku minutach dochodzi świadomość, że Momentum True Wireless 2 to przemyślany i dopracowany produkt. Skoro poprawki w stosunku do pierwowzoru są ledwo zauważalne, spodziewałem się, że znajdę tutaj co najmniej kilka drobiazgów, które jeszcze można by było poprawić. Jeżeli natomiast chodzi o ogólne wrażenia z użytkowania, nie mam na co narzekać. Słuchaweczki są fajne, lekkie, wygodne i świetnie izolują nas od zewnętrznego hałasu jeszcze zanim cokolwiek włączymy. Na pewno jest to też kwestia dopasowania wkładek do rozmiaru i kształtu naszych uszu. Na pewno nie każdy polubi się z Sennheiserami od pierwszej minuty. Ale u mnie - audiofila, który generalnie za dokanałówkami nie przepada - poszło tak gładko, że aż zacząłem się zastanawiać co mi się stało. Prawa, lewa, łączymy, dotykamy, nic nie uwiera, nic nie wypada - no bajka. Najlepsze jest to, że niemieccy inżynierowie całkiem dobrze przemyśleli całą procedurę naszej komunikacji ze słuchawkami, w związku z czym musimy nauczyć się wydawać im konkretne komendy poprzez jednokrotne, dwukrotne lub trzykrotne dotykanie metalowych osłonek (odtwarzanie i zatrzymywanie muzyki, odbieranie połączeń, szybkie aktywowanie funkcji przepuszczania dźwięków z zewnątrz), a także ich przytrzymywanie i jednoczesne dotykanie lewej i prawej pchełki. O nawiązaniu połączenia Bluetooth lub aktywowaniu różnych innych funkcji poinformują nas komunikaty głosowe. Muszę przyznać, że szczególnie spodobała mi się funkcja Transparent Hearing. Dwa stuknięcia w prawą słuchawkę i już usłyszymy wszystko, co nas otacza. Słuchawki automatycznie wstrzymują w tym czasie odtwarzanie dźwięku, ale jeśli chcemy, możemy włączyć go ponownie i w takim trybie słuchać sobie muzyki - na przykład wtedy, gdy czekamy na kuriera i chcemy usłyszeć pukanie do drzwi albo po prostu, na co dzień, kiedy nie chcemy kompletnie izolować się od otoczenia. Ja na przykład nie zawsze mam na to ochotę i często wolę, aby muzyka towarzyszyła mi podczas codziennych czynności. Z funkcją Transparent Hearing czujemy się tak, jakby w naszym pokoju coś grało, choć nie gra. Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, ale zapewniam, że jest to bardzo fajne doświadczenie. Miłym dodatkiem byłyby jakieś diody podświetlające nasze uszy, gdy włączamy ten tryb. Chodzi mi oczywiście o naszą interakcję z innymi osobami. Jeżeli podchodzimy do kogoś, kto ma w uszach takie słuchawki i coś tam sobie naciska, nigdy do końca nie wiemy czy nas słyszy. Niektórzy uważają, że jest to po prostu niegrzeczne (z czym się zresztą zgadzam). Aby upewnić się, że nikt nie poczuje się urażony, pozostaje wyjąć którąkolwiek słuchawkę z ucha, co - dzięki wbudowanym czujnikom zbliżeniowym - także spowoduje zatrzymanie odtwarzania. Na obu słuchawkach, w pobliżu złotych styków służących do ładowania, znajduje się małe, czarne okienko. Jeśli z powrotem włożycie pchełkę do ucha, lub zasłonicie owo okienko palcem, muzyka znów zacznie grać. Proste, wygodne i całkiem przydatne. Wszystko to sprawia, że z tymi słuchawkami naprawdę idzie żyć. Ba! Współpracowało mi się z nimi naprawdę dobrze, a gdybym pracował w centrum zatłoczonego miasta, każdego dnia odbierał dziesiątki połączeń i korzystał z asystenta głosowego, nie wiem czy umiałbym się z takim sprzętem rozstać. Po pewnym czasie prawdopodobnie doszedłbym do wniosku, że jest tak samo niezbędny, jak smartfon.
Z funkcją Transparent Hearing czujemy się tak, jakby w naszym pokoju coś grało, choć nie gra. Wiem, że brzmi to trochę dziwnie, ale zapewniam, że jest to bardzo fajne doświadczenie. Miłym dodatkiem byłyby jakieś diody podświetlające nasze uszy, gdy włączamy ten tryb. Chodzi mi oczywiście o naszą interakcję z innymi osobami. Jeżeli podchodzimy do kogoś, kto ma w uszach takie słuchawki i coś tam sobie naciska, nigdy do końca nie wiemy czy nas słyszy. Niektórzy uważają, że jest to po prostu niegrzeczne (z czym się zresztą zgadzam).Aby jednak nie było zbyt różowo, przejdźmy do minusów. Pierwszym jest procedura parowania słuchawek z urządzeniem źródłowym. W większości bezprzewodowych nauszników i dokanałówek zajmuje to dosłownie pięć sekund. Przytrzymujemy przycisk przełączający słuchawki w tryb parowania, wybieramy je z listy na telefonie i gotowe. Ale nie tutaj. Tutaj musimy przede wszystkim odpalić firmową aplikację Sennheiser Smart Control, która jest oczywiście jedną z większych atrakcji opisywanego modelu, ale podczas pierwszego uruchomienia trochę nas oszukuje. Apka każe nam połączyć się ze słuchawkami, więc podążamy za jej instrukcjami. Kiedy słuchawki są sparowane, możemy pogrzebać w ich ustawieniach i uzyskać dostęp do kilku zabawek, których nie uruchomimy poprzez dotykanie, przytrzymywanie czy głaskanie metalowych paneli dotykowych. Fajnie. Przechodzimy więc do słuchania muzyki, a tu okazuje się, że gra nasz telefon. Dzwonimy do kogoś i to samo - rozmowa nie leci na słuchawki. Co u licha? Otóż okazuje się, że nasze pierwsze, "konfiguracyjne" połączenie Bluetooth musimy zakończyć i wybrać słuchawki z listy raz jeszcze. Wtedy wszystko zadziała już normalnie. Dlaczego nie można zrobić tego za jednym zamachem? Nie mam pojęcia. W wysokiej klasy bezprzewodowych dokanałówkach nie powinno tak być, bo człowiek już na początku ma wrażenie, ze coś się zepsuło. Wiem natomiast, że Sony WF-1000XM3 też od czasu do czasu fundują użytkownikowi tego typu atrakcje, więc pozostaje liczyć na to, że po tym pierwszym uruchomieniu Sennheisery będą się już zawsze łączyły bezproblemowo. Podczas testu trwającego dwa tygodnie tak właśnie było. Moja druga wątpliwość dotyczy skuteczności działania systemu ANC. Powiedzmy sobie otwarcie - jest ona prawie zerowa. Niektórzy twierdzą, że jak się stanie pod odpowiednim kątem i akurat jedzie autobus, ale nie Solaris Urbino 18, tylko Mercedes Conecto G, to aktywna redukcja hałasu w Momentum True Wireless 2 coś tam daje... Serio? A ja powiem bez owijania w bawełnę - Sennheiser robi sobie z nas jaja. Ludziom nie podobało się to, że pierwsza wersja tych słuchawek nie miała ANC? No to dali suwak w aplikacji, w który można się patrzeć jak sroka w kamień. I teraz jest ANC. A jeśli ktoś chciałby narzekać, to nie wiem, niech sobie sprawdzi czy jednak gdzieś tam na piątym planie nie słychać delikatnego osłabienia niskich tonów. Nie mamy pańskiego płaszcza, i co nam pan zrobi... Jeśli ktoś naprawdę słyszy tę różnicę, serdecznie zapraszam do udziału w ślepych testach rodowanych wtyków do kabli zasilających i magicznych kapsli poprawiających akustykę pomieszczeń odsłuchowych. I teraz, uwaga, dwa wnioski. Po pierwsze, firma pokroju Sennheisera nie powinna robić takich numerów. Nie można po prostu wstawić do aplikacji suwaka z napisem "ANC" i twierdzić, że słuchawki mają system aktywnej redukcji hałasu. To znaczy, można, ale szkody wizerunkowe mogą być nieodwracalne i znacznie większe niż korzyści ze sprzedaży słuchawek (z czego spora część może zakończyć się zwrotem, bo klienci mają na rezygnację z zakupu kilka tygodni, a żenująca skuteczność systemu ANC wychodzi na jaw po trzech minutach od otwarcia pudełka). Byłem przekonany, że historia z samochodami Volkswagena czegoś niemieckich inżynierów nauczyła, ale ich "pomysłowość" po raz kolejny mnie zaskoczyła. Drugi wniosek jest taki, że... System aktywnej redukcji hałasu nie jest tym słuchawkom do niczego potrzebny. Tłumienie zewnętrznych dźwięków jest tak dobre, że nie wiem ile dodatkowego wyciszenia udałoby się uzyskać stosując typowy, bardziej agresywny tryb ANC. Aby się o tym przekonać, wystarczy pobawić się funkcją Transparent Hearing. Po jej wyłączeniu czujemy się tak, jakby ktoś wsadził nam do uszu stopery, a następnie nałożył na nie zamknięte słuchawki wokółuszne. Czy zatem system ANC jest tu w ogóle potrzebny? Szczerze mówiąc, mam co do tego spore wątpliwości, ale jedno jest dla mnie pewne - jeśli Sennheiser informuje nas, że słuchawki coś mają, powinniśmy to wyraźnie czuć, a nie zastanawiać się czy coś jest z nami nie tak. Możliwe, że skuteczność systemu zostanie zwiększona za pomocą aktualizacji oprogramowania słuchawek. W końcu jest to tylko kwestia zebrania dźwięków otoczenia przez mikrofony, odwrócenia ich w fazie i dodania do oryginalnego sygnału. Sennheiserowi podobno nie trzeba tego tłumaczyć. Jeżeli problem faktycznie ma charakter software'owy, firma powinna czym prędzej wypuścić aktualizację i przeprosić klientów, którzy poczuli się nabici w butelkę. Cała ta sytuacja przypomina mi dowcip o wędkarzu, któremu skończyły się robaki, więc wziął kartkę, napisał na niej "robaczek" i zarzucił. Kiedy zobaczył nurkujący spławik, zadowolony wyciągnął swoją "zdobycz" - była to kartka z napisem "rybka". Szczerze? Momentum True Wireless 2 to świetne słuchawki. Fajny, elegancki i nowoczesny produkt. Aktywna redukcja hałasu mogłaby się tu przydać co najwyżej podczas podróży samolotem lub starymi wagonikami metra (tymi ruskimi, w których wieje w łeb). Ale skoro producent twierdzi, że jest, to powinna być. I kropka.
Korzystając z okazji, chciałbym poruszyć kilka kwestii, z którymi zetkniemy się w każdych słuchawkach typu true wireless. Pierwsza to czas pracy na jednym ładowaniu, bez wspomagania się wkładaniem pchełek do etui. W niektórych modelach są to dwie godziny, w innych cztery, natomiast Senhheiser deklaruje, że Momentum True Wireless 2 wytrzymają w takim trybie do siedmiu godzin. Z moich obserwacji wynika, że może się to nawet zgadzać. A to wystarczy na cały dzień słuchania lub bardzo długą podróż. Sęk w tym, że wszystkie urządzenia zasilane wbudowanymi akumulatorami po jakimś czasie zaczynają się starzeć i coraz częściej trzeba je ładować. Nowy telefon ładujemy raz na dwa dni, a już po roku mogą być mu potrzebne nawet dwa doładowania w ciągu doby. Mój laptop potrafił kiedyś pociągnąć 4-5 godzin, a dziś po trzydziestu minutach wyłącza się bez żadnego ostrzeżenia, w związku z czym stał się właściwie komputerem stacjonarnym. Ta sama choroba pewnego dnia dotknie słuchawki bezprzewodowe, a o ile z modeli nausznych i wokółusznych można będzie jeszcze zrobić jakiś użytek (większość producentów przewiduje opcję połączenia przewodowego i dorzuca do zestawu standardowy kabel z wtykiem 3,5 mm), o tyle dla bezprzewodowych dokanałówek będzie to wyrok. Jeżeli w Sennheiserach czas pracy spadnie do dwóch godzin, to jeszcze pół biedy - w tym czasie można obejrzeć dwa odcinki serialu lub przedostać się z jednego końca Warszawy na drugi. Jeżeli natomiast akumulatory miałyby się zestarzeć tak, że dobicie do trzydziestu minut będzie wielkim sukcesem, pozostanie tylko oddać je na elektrośmieci. Drugi problem, z którym w słuchawkach tego typu spotykam się już któryś raz to cichutkie piski, które zauważymy podczas przerw między utworami w bardzo cichym pomieszczeniu. Na spacerze ich nie słychać, podczas słuchania muzyki też nie, ale jeżeli włączymy słuchawki, nie wysyłając im żadnego sygnału, na pewno usłyszymy jak "pracują". Nie jest to zresztą nic dziwnego. W końcu w tych maleńkich obudowach wszystkie ważne elementy - akumulatory, układy elektroniczne, anteny, mikrofony i przetworniki - znajdują się tak blisko siebie, że tego typu zakłócenia są nieuniknione niejako z definicji. I wreszcie moja trzecia wątpliwość dotycząca true wirelessów - rzadko które, a właściwie żadne słuchawki tego typu nie mają dodatkowych haczyków, silikonowych "ślimaków" lub innych elementów, które pozwoliłyby poprawić ich mocowanie w uchu. Okej, podczas normalnego użytkowania takie pchełki raczej nam nie wypadną. Przy założeniu, że uda nam się dobrze trafić w rozmiar wkładek. Nie rozumiem jednak dlaczego żaden z producentów nie przewiduje nawet możliwości montażu opcjonalnych haczyków, na wzór niektórych "telefonicznych" słuchawek Bluetooth i aparatów słuchowych. Wystarczyłoby zostawić gdzieś miejsce na maleńki gwint, w rodzaju gniazda MMCX, aby użytkownicy mogli wybierać sobie takie akcesoria, jakie tylko im się podobają - małe, dostosowujące się do kształtu ucha druciki pokryte gumą lub haczyki pokryte białym futerkiem. Otrzymalibyśmy wówczas słuchawki, które nie wylądują na ziemi nawet podczas treningu lub gdy ktoś potrąci nas wsiadając do windy. Żeby nie być gołosłownym, przeczesałem sieć w poszukiwaniu bezprzewodowych pchełek z takimi dodatkowymi mocowaniami i znalazłem tylko trzy modele - Apple Powerbeats Pro, JBL Endurance PEAK i PSB M4U TW1. Serio? Moim zdaniem możliwość personalizacji bezprzewodowych dokanałówek i dostosowania ich budowy do tego, co chcemy z nimi zrobić powinna być dla producentów czymś oczywistym. Pomijam już fakt, że gdybym wydał 1249 zł na słuchawki, z pewnością wolałbym wydać 149 zł na dwa druciki niż kupować drugie pchełki, tylko do biegania. Na razie z takich dodatków na stronie Sennheisera znajdziemy tylko gumeczki (54 zł za parę), etui ładujące (439 zł) oraz lewą lub prawą słuchawkę (649 zł) do starszego modelu Momentum True Wireless.
Brzmienie
Wielu producentów sprzętu grającego twierdzi, że dzięki szeroko zakrojonym badaniom udało im się odkryć zestaw cech decydujących o pozytywnym odbiorze dźwięku przez słuchaczy. Niektórzy faktycznie mają ku temu podstawy, co jednak nie zmienia faktu, że z realizacją tego brzmieniowego ideału w ich urządzeniach bywa różnie. Swoją drogą, owa magiczna receptura wydaje się tak prosta, powtarzalna i przewidywalna, jak kolejne płyty Rammsteina. Jej podstawą są wyraziste skraje pasma, czytelna średnica, dobra dynamika, klarowność, głębia i trójwymiarowa przestrzeń. Dźwięk ma być efektowny. Ma przekonać nas do siebie w ciągu pięciu minut, a także dawać wiele radości później, kiedy trochę się z nim oswoimy. Najciekawsze jest to, że o ile z osiągnięciem tego pierwszego celu producenci elektroniki, zwłaszcza tej popularnej, nie mają wielkich problemów, o tyle z owym "później" sprawa jest bardziej skomplikowana. Doświadczeni melomani wiedzą bowiem, że na dłuższych dystansach znacznie lepiej sprawdza się dźwięk naturalny, spójny i dobrze zrównoważony. Tutaj pojawia się prawdziwy dylemat. Obie te koncepcje są bowiem niezwykle trudne do pogodzenia. Sukces podczas krótkiego odsłuchu może oznaczać, że po pewnym czasie przesadnie efektowne brzmienie zwyczajnie nas zmęczy, ale jeżeli konstruktorzy postawią na neutralność i zgodność z ideałem wysokiej wierności, klienci mogą uznać ich sprzęt za nudny i niewarty uwagi. Nic dziwnego, że większość dużych graczy wybiera pierwszą opcję, w związku z czym żyjemy w świecie pełnym bezprzewodowych słuchawek, soundbarów i systemów car-audio, które grają dokładnie tak samo.
PREZENTACJA: Bez szumów, bez kabli, bez kompromisów - Sennheiser
Sennheiser opanował sztukę, która dla wielu innych producentów jest jeszcze zagadką. Niemieccy konstruktorzy umieją połączyć ogień z wodą. Zrobić słuchawki, które w pierwszej chwili wypadają rewelacyjnie i "kupują" nas wyrazistym brzmieniem, ale jednocześnie są na tyle naturalne, że później nasza opinia o nich właściwie się nie zmienia. Modele z serii Momentum osiągnęły w tej dziedzinie prawdziwe mistrzostwo. O ile w hi-endowych słuchawkach wokółusznych możemy jeszcze znaleźć ślady firmowej filozofii kształtowania dźwięku z czasów kultowych HD 600, a w profesjonalnych dokanałówkach, takich jak chociażby IE 40 PRO, Sennheiser stawia na wyrazisty, szybki przekaz, w którym wszystko jest podane jak na tacy, o tyle w rodzinie Momentum możemy znaleźć słuchawki "dla każdego". Oznacza to, że ich brzmienie powinno spodobać się nie tylko audiofilom, nie tylko zawodowym muzykom, ale także przeciętnemu użytkownikowi smartfona, który może słuchać najróżniejszej muzyki z najróżniejszych źródeł, a także wykorzystywać takie pchełki do innych celów, jak oglądanie seriali czy napierdzielanie w gry. Aby bezprzewodowe dokanałówki sprawdzały się w każdej z tych sytuacji, ich brzmienie nie może być nastawione tylko na jedną, konkretną rzecz. Musi łączyć w sobie wiele różnych elementów. Sennheiser znalazł na to niezawodny sposób. Jeżeli wyobrazicie sobie suwak, na którym z lewej strony mamy dźwięk efektowny, duży, energiczny, z wyrazistymi skrajami pasma, obliczony trochę na "efekt pięciu minut", a z prawej - neutralny, dobrze zrównoważony, spójny, trochę nudnawy, ale doskonale sprawdzający się podczas dłuższych odsłuchów, tutaj jest on ustawiony dokładnie pośrodku.
Momentum True Wireless 2 to kolejne Sennheisery, których brzmienie skomponowano w taki właśnie sposób. Moim zdaniem jest to genialna zagrywka, która z jednej strony sprawia, że niemieckie słuchawki nie dadzą się rozjechać konkurencji podczas krótkiego porównania, z drugiej zaś gwarantuje długie godziny przyjemnego słuchania wszystkim, którzy się na nie zdecydują. Innymi słowy, nawet po trzech minutach będziecie wiedzieć, że Momentum True Wireless 2 grają dobrze, ale później nie powinniście dojść do wniosku, że daliście się złapać na tanie sztuczki z wyeksponowanym basem i przejaskrawioną górą pasma. Ów niewidzialny "suwak" zacementowany w punkcie idealnej równowagi między brzmieniem atrakcyjnie podkręconym a nudno-neutralnym słychać w każdym jednym aspekcie prezentacji. Możemy wziąć na celownik niskie częstotliwości, czytelność wokali, dynamikę czy stereofonię, a okaże się, że wszystkiego jest tutaj dużo, ale - co jeszcze ważniejsze - nie za dużo. Właściwie nigdy nie dochodzi do sytuacji, w której słuchawki zaczynają przesadzać. Czasami - w zależności od odtwarzanego materiału, jakości nagrania i innych czynników niezależnych od słuchawek - otrzymujemy dźwięk spokojniejszy i przyjemnie wygładzony. Grzeczny. Dobrze ułożony. Przewidywalny. Kiedy indziej - szczególnie podczas oglądania filmów lub słuchania nagrań koncertowych - Momentum True Wireless 2 pokazują więcej "kinowego" charakteru. Ostatecznie wygrywa jednak równowaga między ogniem i wodą. Nawet sięgnięcie po wyjątkowo energiczne lub wybitnie złagodzone albumy nie spowoduje, że suwak wyskoczy poza skalę.
Nie wiem czy w Wedemark mają jakieś tajemnicze urządzenie pozwalające nadać dowolną sygnaturę brzmieniową każdym słuchawkom, bez względu na ich konstrukcję, czy może niemieccy inżynierowie już dawno opracowali swój wzorzec dźwięku, który sprawdza się w każdej sytuacji i każdemu powinien przypaść do gustu, w związku z czym prace nad każdym nowym modelem kończą się wtedy, gdy uda się w ów wzorzec trafić. Wiem tylko, że zaczyna mnie to strasznie, ale to strasznie wkurzać, bo po raz kolejny po zakończonym odsłuchu czuję się bezradny.Szczerze mówiąc, już po kilku godzinach słuchania Momentum True Wireless 2 doszedłem do wniosku, że Sennheiser po raz kolejny trafił w dziesiątkę. Nie wiem czy w Wedemark mają jakieś tajemnicze urządzenie pozwalające nadać dowolną sygnaturę brzmieniową każdym słuchawkom, bez względu na ich konstrukcję, czy może niemieccy inżynierowie już dawno opracowali swój wzorzec dźwięku, który sprawdza się w każdej sytuacji i każdemu powinien przypaść do gustu, w związku z czym prace nad każdym nowym modelem kończą się wtedy, gdy uda się w ów wzorzec trafić. Wiem tylko, że zaczyna mnie to strasznie, ale to strasznie wkurzać, bo po raz kolejny po zakończonym odsłuchu czuję się bezradny. Co mam o tym dźwięku napisać? Że jest dobry? Że sprawdza się w każdej sytuacji? Że ma bas, środek i górę? Co z takiej recenzji będą mieli ludzie zainteresowani danym modelem, albo po prostu ci, którzy czytają każdy nasz test? A ponad wszytko, na co mam sobie ponarzekać? W porządku, pojechałem Sennheiserowi za lenistwo, brak inicjatywy i iluzoryczną skuteczność działania systemu aktywnej redukcji hałasu, ale jakie o jakich minusach mogę wspomnieć w akapicie dotyczącym brzmienia? Przychodzi mi do głowy tylko jedna rzecz, która zresztą jest wspólna dla większości słuchawek bezprzewodowych - w porównaniu z modelami przewodowymi ogólna jakość brzmienia jest po prostu słabsza. Mam wrażenie, że wspomniane wyżej IE 40 PRO, choć kosztują zaledwie 429 zł, zagrałyby jeszcze lepiej. No, ale... W słuchawkach typu true wireless nie chodzi przecież o to, aby do czegokolwiek podłączać je kablem. Tutaj na pierwszym miejscu stawiamy wygodę i funkcjonalność. IE 40 PRO nie połączą się z naszym smartfonem przez Bluetooth, nie pozwolą nam porozmawiać ze swoim asystentem głosowym, a funkcja Transparent Hearing może być w nich zrealizowana jedynie poprzez szybkie wyciągnięcie pchełek z uszu. Dobra wiadomość jest taka, że Momentum True Wireless 2 po prostu nie rozczarowują jako produkt, w którym liczy się wiele, wiele czynników. Są wygodne, nowoczesne, funkcjonalne i grają naprawdę świetnie. Słaba skuteczność systemu ANC jest minusem, ale tylko minusem, a nie jakimś skandalicznym niedopatrzeniem, które mogłoby skreślić je z mojej listy zakupów. Sytuację ratuje dobre, a nawet bardzo dobre tłumienie pasywne. W ostatecznym rozrachunku naprawdę niewiele rzeczy mi w tych słuchawkach przeszkadzało. Spokojnie mógłbym z nimi żyć, a nawet potrafię sobie wyobrazić sytuacje, w których czułbym się bez nich jak bez ręki. Zła wiadomość jest natomiast taka, że "dwójki" kosztują 1249 zł, co czyni je jednymi z najdroższych true wirelessów na rynku. I choć nie jest to jeszcze majątek, uważam, że jest to kwota delikatnie przesadzona. Szczególnie w porównaniu z mocną konkurencją, taką jak Sony WF-1000XM3 (799 zł) czy Audio-Technica ATH-CKS5TW (699 zł).
Budowa i parametry
Sennheiser Momentum True Wireless 2 to bezprzewodowe słuchawki dokanałowe. Ponieważ są nierozbieralne, o ich budowie wewnętrznej nie mogę napisać nic więcej niż ich producent, a i parametrów zasadniczo nie ma sensu komentować, bo - w przeciwieństwie do wzmacniaczy, zestawów głośnikowych czy wkładek gramofonowych - opisywane pchełki będą współpracowały co najwyżej ze smartfonem, laptopem, tabletem lub, w wyjątkowych przypadkach, audiofilskim odtwarzaczem przenośnym, w związku z czym nikogo nie zainteresuje ani ich skuteczność, ani impedancja. Jeśli komuś wyda się to maksymalnie nieprofesjonalne, najmocniej przepraszam, ale zamiast kopiować informacje ze strony Sennheisera lub wymieniać parametry, które i tak znajdziecie w tabelce pod testem, pozwolę sobie przejść od razu do podsumowania.
Werdykt
Choć nigdy bym się tego po sobie nie spodziewał, bardzo polubiłem te prawdziwie bezprzewodowe, wciskane do uszu, nowoczesne Sennheisery. To ciekawe słuchawki, których brzmienie jest moim zdaniem trafione w punkt. Obiektywnie może i jest dalekie od audiofilskiego ideału, ale do codziennych zastosowań i dla ludzi o różnych gustach skomponowano je wręcz perfekcyjnie. Jest dokładnie takie, jakie powinno być. Co więcej, Momentum True Wireless 2 to fajny, dopieszczony na wielu płaszczyznach produkt. Jestem jednak świadomy, że wielu melomanów w ogóle nie interesuje się takimi dokanałówkami. Nie są im potrzebne, nie widzą dla nich zastosowania i nie czują potrzeby całkowitego uwolnienia się od kabli kosztem kilku innych rzeczy. Ja również nie muszę takich słuchawek mieć, więc we wszystkich swoich obserwacjach mogę być nieobiektywny. Osoby, których ta idea urzekła na tyle, że szukają wyłącznie true wirelessów, będą się natomiast zastanawiać nad jedną, jedyną rzeczą - jakie są plusy, a jakie minusy opisywanego modelu. Specjalnie dla nich postaram się zrobić taką ściągawkę. Do plusów można zaliczyć wygląd, wygodę użytkowania, funkcjonalność, sprawnie działającą aplikację, przemyślane sterowanie, parametry techniczne, pasywne tłumienie dźwięków z zewnątrz i jakość brzmienia. Minusy? Znikoma skuteczność działania systemu ANC, skromna ilość dołączonych do zestawu akcesoriów (kilka gumeczek, etui ładujące i kabel do ładowania to jednak trochę za mało), dziwna procedura pierwszego połączenia z urządzeniem źródłowym oraz cena. Sennheisery są zdecydowanie droższe niż Sony WF-1000XM3 czy Audio-Techniki ATH-CKS5TW. A czy lepsze? Tych drugich nie sprawdzałem, ale WF-1000XM3 mam i muszę powiedzieć, że między nimi a Momentum True Wireless 2 postawiłbym znak równości. Jeżeli wyrzucimy z równania kwestię pieniędzy, najmocniejszym argumentem przemawiającym za kupnem WF-1000XM3 byłby skuteczny system ANC, natomiast po Sennheisery mógłbym sięgnąć ze względu na brzmienie. Niestety, różnicy między 799 a 1249 zł nie da się pominąć milczeniem. Dlatego, póki co, istnieją tylko trzy rozsądne wyjścia. Pierwsze - wybrać Sony, Audio-Techniki albo jakieś inne cudo, które od Momentum True Wireless 2 jest niewiele gorsze, albo i nie jest gorsze wcale. Drugie - poczekać aż opisywany model stanieje, co prawdopodobnie stanie się w chwili premiery "trójek". Trzecie - kupić Momentum True Wireless (te starsze, bez "dwójki"), które teraz kosztują 879 zł. Może i wciąż są droższe niż WF-1000XM3 i ATH-CKS5TW, ale nie mają ANC, więc nie można narzekać, że coś nie działa.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, dokanałowe, bezprzewodowe
Średnica przetworników: 7 mm
Technologie: ANC, Transparent Hearing, NFC, Auto On/Off
Łączność: Bluetooth 5.1 z aptX Low Latency
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 21 kHz
Zniekształcenia: < 0,08%
Czas pracy: do 7 h (słuchawki), do 28 h (z wykorzystaniem etui)
Wymiary (W/S/G): 4,5/17/11,5 cm (etui ładujące)
Masa: 6 g (pojedyncza słuchawka), 70 g (słuchawki z etui)
Cena: 1249 zł
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Asus Zenbook UX31A, Sony WF-1000XM3, Bowers & Wilkins P5.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Komentarze