iFi Audio iDSD Diablo 2
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Ludwik Jasiński
W obecnych czasach audiofilizm przejawia się nie tylko wśród wyznawców starej szkoły, w której wręcz oczywistym jest fakt, iż aby w pełni delektować się ulubionymi utworami, należy wygodnie rozsiąść się w fotelu w salonie, gabinecie, swojej "jamie" czy innym pomieszczeniu odsłuchowym, wyciszyć telefon, wyłączyć wszystkie rozpraszacze i oddać się słuchaniu na dużym zestawie hi-fi, a po słuchawki sięgać tylko wieczorem, aby nikomu nie przeszkadzać. W międzyczasie wyewoluowała również nowa szkoła, gdzie zamiast fotela siadamy przy biurku, głównym źródłem dźwięku jest komputer, a słuchawki są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Podobnie zresztą bardzo rozrosła się scena słuchania muzyki w podróży. Osoby dbające o najwyższą jakość brzmienia mają do dyspozycji setki urządzeń, które pomogą przerobić ich telefon czy tablet na prawdziwą maszynę do napędzania porządnych słuchawek, nawet w autobusie czy pociągu. Wzrost liczby tych biurkowych i podróżniczych audiofilów widać rokrocznie na targach Audio Video Show. Strefa słuchawkowa jest zawsze oblegana, zbierają się tam prawdziwe tłumy, a niektórzy pojawiają się na wystawie tylko i wyłącznie po to, aby buszować tam celem zobaczenia i usłyszenia osobiście nowinek ze świata nauszników. Właśnie dla takich maniaków zakrywania kanałów słuchowych stworzono bohatera dzisiejszej recenzji. iDSD Diablo 2 ze stajni iFi Audio to słuchawkowy wzmacniacz i przetwornik cyfrowo-analogowy w jednym, który może zostać naszym kompanem zarówno na biurku, jak i w plecaku. Czy druga generacja tego krwistoczerwonego, słuchawkowego kombajnu jest diabelsko dobra, czy może to tylko szatański pomiot?
iFi Audio jest firmą, która idealnie odnalazła się na rynku i dzięki temu znakomicie prosperuje. Jej produkty nie są horrendalnie drogie, ale przy swojej atrakcyjnej cenie oferują znakomite parametry i przede wszystkim zachowują naturalne brzmienie. Nic więc dziwnego, że cieszą się zaufaniem użytkowników, a "słuchawkowcy" wyjątkowo mają się z czego cieszyć, ponieważ iFi to spece od wszelakich wzmacniaczy, przetworników, odbiorników, nadajników i streamerów, opakowanych w obudowy o gabarytach typowo mobilnych lub biurkowych. Co jednak chyba najlepsze, klocki iFi Audio są tak dobre, że idealnie sprawdzają się również wpięte w pełnowymiarowy system. Sam jestem właścicielem znakomitego i niedrogiego przedwzmacniacza gramofonowego Zen Phono, który swymi rozmiarami i brzmieniem zawstydza znacznie droższe konstrukcje. Co jednak stanie się, kiedy iFi Audio wypuści coś ciut droższego? Czy skoro już w tańszych modelach dostajemy metalową obudowę i solidne podzespoły, to urządzenie ze średniej półki będzie w stanie wprowadzić nas do przedsionka hi-endu?
Wygląd i funkcjonalność
Wzmacniacz zapakowano w minimalistyczny, biały karton ze zdjęciem produktu, symbolami najważniejszych funkcji i emblematem zaprojektowanym tylko dla tego konkretnego modelu, co jest bardzo typowe dla iFi Audio. W środku, oprócz samego iDSD Diablo 2 oczywiście, znajdziemy kompletny zestaw akcesoriów, które pozwolą nam bez trudu rozpocząć swoją przygodę ze sprzętem praktycznie od razu, a także skrócony, acz bardzo przejrzysty przewodnik, po którego przejrzeniu powinniśmy od razu wiedzieć, z czym to się je. Tak dobre wyposażenie dodatkowe oraz tak przejrzyste i proste do zrozumienia instrukcje są również niekwestionowaną wizytówką brytyjskiej firmy, którą zawsze oceniam bardzo pozytywnie. Co ważniejsze, nawet w swojej budżetowej serii Zen Air, iFi Audio pakuje do pudełka tyle, ile można w danym przedziale cenowym, a więc jako użytkownicy nigdy nie czujemy się pominięci i prawie zawsze możemy liczyć na dobrej jakości przewody i złączki już w zestawie sprzedażowym. Zapewne niektórzy pamiętają, że w swoich testach zwykle marudzę na brak pełnoprawnej instrukcji obsługi w pudełku. Tutaj jednakże nie mam z tym problemu, ponieważ urządzenia iFi są zazwyczaj niezwykle intuicyjne i jeśli znamy się chociaż trochę na elektronice audio, wystarczy jedno spojrzenie do załączonej ulotki i wszystko staje się jasne. Gdyby jednak było inaczej, to pełną instrukcję znajdziemy na stronie producenta, a w broszurce umieszczono kod QR, który przeniesie nas do poradnika wideo.
Co więc możemy wykopać z pudełka? 4 gumowane nóżki - 2 dłuższe i 2 krótsze - do ustawienia wzmacniacza na biurku (trochę więcej o nich za moment), zasilacz 5 V wraz z przejściówką na USB-C (ponieważ to jedyny rodzaj wejścia zasilania w "diable"), 3 przewody połączeniowe oparte na USB-C do łączenia urządzenia ze źródłami cyfrowymi, złocony adapter słuchawkowy ze złącza 3,5 mm na 6,3 mm, adapter mini-Toslink do przewodów optycznych, oraz bardzo ładny, popielaty, usztywniany pokrowiec z krótkim paskiem, w którym bezpiecznie przewieziemy nie tylko nasz wzmacniacz, ale również wszystkie dołączone akcesoria. Moją uwagę zwróciła bardzo dobra jakość wykonania przewodów, ponieważ wszystkie (oprócz tego najdłuższego USB) otrzymały bardzo przyjemny w dotyku, materiałowy oplot. Znajdziemy tutaj naprawdę wszystko, aby włączyć iDSD Diablo 2 do naszego obecnego systemu, lub podłączyć jako zupełnie nowy komponent.
Przejdźmy jednak do samego sprzętu. Wzmacniacz zamknięto w bardzo estetycznej, w pełni metalowej obudowie w kształcie mocno spłaszczonego ośmiokąta. Nazwa zobowiązuje, a więc kolorystyka nawiązuje poniekąd do piekła - bordowa obudowa z ciemnoszarymi wstawkami i tyłem, z metalicznym połyskiem jest bardzo elegancka, trochę industrialna. Nie wiem, czy wzmacniacz nie powinien nazywać się Succubus, ponieważ kusi nas swoimi kształtami nie mniej niż mistyczne sukuby biednych śmiertelników w dawnych opowieściach. Na jednym z przetłoczeń dumnie prezentuje się dynamiczne logo modelu, sprawiając, że Diablo jak najbardziej może kojarzyć się nawet ze sportowym autem. Całość zaprojektowano podobnie do innych sprzętów desktopowych - jest zdecydowanie głębsza niż szersza, aby zaoszczędzić miejsce na biurku i w ewentualnej trasie. Przez całą długość urządzenia biegną równolegle wyżłobienia. To nie tylko bardzo przyjemny zabieg stylistyczny (poprzednie "diabły" były gładkie i nie prezentowały się już tak okazale), ale również funkcjonalny. Karbowana powierzchnia ma na celu przede wszystkim odprowadzać ciepło i pomagać z montażem nóżek.
Podobnie jak sam sprzęt, nóżki są podłużne i przypominają bardziej płozy, dlatego 8 z wyżłobień obudowy Diablo zostało wyciętych w taki sposób, aby można było te nóżki weń wsunąć. Dzięki temu mamy możliwość ustawienia wzmacniacza podpartego wyżej, niżej, całkowicie na płasko lub - o dziwo - nawet w pionie (które to zresztą ustawienie uważam za najwygodniejsze w obsłudze). Taki montaż nóżek przypomina mi dwie rzeczy - skuter śnieżny (wspomniałem już, że wyglądają bardziej jak płozy), lub szyny RIS do montażu akcesoriów na karabinach. Jak widać, projektanci wiedzieli doskonale, że diabeł tkwi w szczegółach, w prosty i estetyczny sposób załatwiając sprawę różnorakich preferencji ustawienia nowego członka rodziny iDSD na biurku, a przy tym dodali kolejny element designu, którym możemy sami również się nieco pobawić. Jeśli chcemy, możemy naszemu władcy piekieł dorobić "rogi" z dwóch nieużywanych przez nas nóżek, montując je od górnej strony urządzenia i tym samym dopełniając symetrii. Muszę przyznać, że iDSD Diablo 2 robi bardzo dobre wrażenie, a że mój komputerowy zestaw odsłuchowy, z którym był testowany, jest cały czerwony (zarówno laptop, jak i telefon), to wszystko pasowało do siebie jak ulał.
Z przodu znajdziemy 2 wyjścia słuchawkowe - single-ended 6,3 mm oraz zbalansowane 4,4 mm, przełącznik trybu xMEMS (do słuchawek piezoelektrycznych z technologią mikrogłośników xMEMS), przełącznik trybu wzmocnienia (tryby nazwano Normal, Turbo oraz Nitro, więcej o nich w następnych akapitach), diodę sygnalizującą jakość otrzymywanego przez iDSD Diablo 2 sygnału, bardzo przyjemnie i płynnie działającą, karbowaną gałkę głośności, oraz swego rodzaju klips blokujący poziom głośności. Patent bardzo prosty, a jakże satysfakcjonujący - klips wchodzi w rowki potencjometru i fizycznie go blokuje. Bardzo lubię takie analogowe rozwiązania, dlatego doceniam, że nie tylko sam potencjometr taki jest. Z tyłu znajdziemy przełącznik trybu odbiornika Bluetooth, zbalansowane wejście i wyjście 4,4 mm, wejście 3,5 mm do przewodów koaksjalnych lub optycznych, wejście USB-C do ładowania i zasilania z diodą stanu akumulatora, a także wejście sygnałowe USB-C do przewodowego podłączenia naszego źródła. Dodatkowy przełącznik znajdziemy u spodu urządzenia i pozwala on na dopasowanie optymalnej mocy wyjściowej do nawet najbardziej czułych monitorów dokanałowych typu IEM dzięki funkcji iEMatch. Z jednej strony trochę szkoda, że nie znalazło się tu nigdzie miejsce na klasyczne RCA, ponieważ nie każdy wzmacniacz hi-fi posiada wyjście zbalansowane, a przecież iDSD Diablo 2 może również działać bez najmniejszych problemów z pełnowymiarowym sprzętem audio. Z drugiej, w pełni rozumiem takie podejście, to wszakże bardzo konkretny wzmacniacz słuchawkowy, przeznaczony dla ludzi o bardzo konkretnych potrzebach i nie zawsze korzystających z "dużego hi-fi".
Dioda z przodu może świecić aż na siedem różnych kolorów, w zależności od podawanego sygnału przewodowego lub Bluetooth. Do tego kiedy działamy bezprzewodowo, wyłączona dioda również coś oznacza. Jest to więc 8 różnych kolorów (lub ich brak), które musimy zapamiętać, jeśli chcemy wiedzieć, jakiej jakości plików słuchamy. Do tego te same barwy diody oznaczają co innego jeśli korzystamy z połączenia przewodowego, a co innego bezprzewodowo, a więc pomnóżmy to razy dwa i dodajmy do tego dwa kolory dla parowania Bluetooth oraz cztery różne odcienie diody tylnej poziomu naładowania baterii i uzyskujemy już 22 pozycje, które musimy spamiętać, jeśli chcemy dokładnie wiedzieć, co się dzieje w bebechach naszego przenośnego czarta. Szczerze mówiąc, rzadko kiedy przywiązuję wagę do tego typu oznaczeń jakości plików, a jeśli już jestem tym zainteresowany, to zdecydowanie wolę proste wyświetlenie parametrów na ekranie niż wielokolorowe diody. Myślę, że można by to uprościć, ponieważ dochodzimy już do momentu, w którym naprawdę ciężko jest zapamiętać każdy kolorek, którym diody świecą nam po oczach, a przecież liczba głębi bitowych i kiloherców obsługiwanych przez urządzenia ciągle rośnie.
Muszę przyznać, że karbowana obudowa naprawdę ma sens, ponieważ podczas pracy iDSD Diablo 2 nagrzewa się w pewnym stopniu (zwłaszcza napędzając mocniejsze słuchawki) i odprowadzanie ciepła oraz uniesienie go na nóżkach w trybie stacjonarnym zdaje się być wręcz koniecznością w celu uzyskania odpowiedniej wentylacji. Nie jest to może ogień piekielny, ale mimo wszystko spodziewałem się, że dzięki tak grubej, metalowej obudowie urządzenie będzie zawsze przyjemnie chłodne. Nie zmienia to faktu, że wszystko działa jak należy i absolutnie nie jest to temperatura parząca naszą skórę lub wskazująca na defekt. Warto jednak pamiętać, że wzmacniacz ten jakieś tam ciepło oddaje i upchnięty w plecaku czy torbie może rozgrzać się jeszcze bardziej.
Dzięki wyżłobieniom w obudowie mamy możliwość ustawienia wzmacniacza podpartego wyżej, niżej, całkowicie na płasko lub - o dziwo - nawet w pionie (które to zresztą ustawienie uważam za najwygodniejsze w obsłudze). Taki montaż nóżek przypomina mi dwie rzeczy - skuter śnieżny (wspomniałem już, że wyglądają bardziej jak płozy), lub szyny RIS do montażu akcesoriów na karabinach.No właśnie, co mogę powiedzieć o mobilności iDSD Diablo 2? Cóż, jest to urządzenie, z którego oczywiście można korzystać wraz z telefonem czy tabletem. Jak pisałem, w zestawie znajdziemy dwa krótsze przewody, dzięki którym podłączymy dowolny telefon (pod warunkiem, że ma on wyjście USB-C lub Lightning). Ja jednak mam trochę problem z wyobrażeniem sobie tego szatana "w terenie". Dlaczego? Przede wszystkim zwracam uwagę na gabaryty. Jako sprzęt stacjonarny czy biurkowy "szatan" jest w sam raz, ale jak na wzmacniacz przenośny, jest duży, gruby i ciężki. 455 gramów może nie wydaje się specjalnie dużą liczbą, ale jednak nawet największe smartfony na rynku, z metalowymi obudowami, ważą połowę tego. Nie wiem, czy ktoś będzie chodzić z takim klocem przytulonym do telefonu i upchniętym w kieszeni, ponieważ w większości tychże iDSD Diablo 2 zwyczajnie się nie zmieści. Wiele osób ma już w tej chwili problemy ze zmieszczeniem w kieszeni samego telefonu, a co dopiero w tandemie z tym potworem z piekła rodem. Drugim problemem są dołączone do zestawu przewody. Wykonano je znakomicie, ale są krótkie i dość sztywne. Moim zdaniem mogą bardzo łatwo się rozłączyć (zwłaszcza od strony wzmacniacza), a już na pewno jeśli nie przymocujemy urządzenia do telefonu w żaden sposób. Można oczywiście zainwestować w specjalne gumki, którymi opasamy oba urządzenia, robiąc z iDSD Diablo 2 plecaczek dla naszego smartfona, ale przecież na współczesnych telefonach nie ma miejsca, które nie byłoby zakryte dotykowym ekranem. Poza tym temperatura obu urządzeń zetkniętych ze sobą w ten sposób niewątpliwie wzrośnie. No i ostatni problem - cena. Wyjście na dwór z urządzeniem wartym prawie sześć tysięcy złotych, gdzie może zacząć padać lub zwyczajnie ktoś może nas okraść, jakoś nie do końca mi się uśmiecha. Niemniej, jak pisałem wyżej, możemy korzystać z Diablo na ulicy. Eksperci od mobilnego audio nie takie rzeczy już widzieli. Znacznie więcej sensu ma z pewnością używanie "szatana" w podróży. Jeżeli często wyjeżdżacie, prywatnie lub służbowo, wystarczy zabrać ze sobą iDSD Diablo 2 i jakieś dobre słuchawki, aby rozkoszować się ulubioną muzyką. W roli źródła może wtedy występować laptop, telefon lub tablet, a masa zestawu nie będzie nam przeszkadzała, bo pewnie i tak wyląduje on na hotelowym stoliku lub szafce przy łóżku.
Brzmienie
Czy iDSD Diablo 2 miota słuchawkami jak szatan? Podczas testu do tylnych portów wzmacniacza podłączałem dwa urządzenia źródłowe - MacBooka Air M1 oraz iPhone'a 11. Na obu zainstalowany był TIDAL z subskrypcją Hi-Fi Plus, ustawiony na najwyższe parametry odtwarzanych utworów (a więc maksymalnie FLAC do 24 bitów przy 192 kHz, lub MQA). Z kolei do przedniego panelu postanowiłem podłączać na zmianę 3 pary słuchawek wokółusznych. Wyszedłem z założenia, że porządny wzmacniacz słuchawkowy z DAC-em będzie jedną z pierwszych inwestycji kogoś, kto zamierza bawić się w desktopowy hi-end, a więc chciałem sprawdzić, jak poradzi sobie nie tylko z droższymi nausznikami, ale również i tymi tańszymi. Segment konsumencki reprezentują u mnie słuchawki Sony WH-H900N. Pośrodku znalazły się Meze 99 Classics, które - będąc na pograniczu hi-endu i segmentu konsumenckiego - są idealnym łącznikiem i punktem przejściowym obu światów. Na samym końcu do iDSD Diablo 2 podłączyłem zbalansowane, hi-endowe Sennheisery HD 820 - wspaniałe nauszniki ze szklanymi dekielkami. Niektórzy z pewnością zwrócą uwagę, że powinienem wypróbować Diablo 2 również w systemie hi-fi, a także sprawdzić, jak radzi sobie z dokanałowymi monitorami. Nie zrobiłem tego, ponieważ zwyczajnie nie posiadam wzmacniacza z wejściem zbalansowanym, ani dokanałowych IEM-ów. To ostatnie wynika z faktu, iż takie słuchawki są dla mnie bardzo niewygodne i nie mogę ich nosić ze względów zdrowotnych. Myślę jednak, że niniejsza recenzja na tym nie ucierpi, ponieważ zdecydowana większość osób i tak podłączy "diabła" do komputera lub telefonu właśnie.
Zacznijmy od najbardziej budżetowego scenariusza ze słuchawkami Sony - wykosztowaliśmy się na iDSD Diablo 2 i mamy do dyspozycji jedynie dobre, ale przystępne cenowo słuchawki, których używaliśmy do tej pory z telefonem i laptopem. Nauszniki oczywiście podłączyłem przejściówką na 6,3 mm, wzmacniacz zaś ustawiłem w trybie zasilania Turbo. Z całego zestawienia WH-H900N grają dźwiękiem najbardziej zbliżonym do popularnego zestrojenia na planie litery "V", a że z basem schodzą bardzo nisko (według producenta aż do 5 Hz), to zdecydowanie oferują najbardziej mięsiste (bo podbite) brzmienie z całej trójki. Zestrojenie w "fałkę" oznacza również o dużo wyrazistego sopranu. Niemniej, Diablo wcale nie wypaczył tej charakterystyki, pogłębiając niskie tony i przejaskrawiając te wysokie. Wręcz przeciwnie - wzmacniacz nieco złagodził te fragmenty pasma, wyrównując ich pracę do bardziej normalnych poziomów. To oczywiście nadal bardzo dynamicznie zestrojone słuchawki, jednak dół nie walił już tak po uszach, a góra nie świdrowała w głowie, jak w przypadku podłączenia ich do słuchanego urządzenia bezpośrednio mini-jackiem. Dodatkowo iDSD Diablo 2 zdecydowanie rozszerzył i otworzył scenę tych nauszników. Jakkolwiek nigdy nie były to słuchawki mocno ściśnięte, tak nigdy nie miałem wrażenia, aby były jakoś specjalnie przestrzenne, a właśnie podłączenie do Diablo temu zdecydowanie zaradziło, wyciągając dodatkowe detale z nagrań, ale nie poprzez sztuczne podkręcanie wysokich tonów, lecz lepsze rozmieszczenie instrumentów w przestrzeni. Doskonale słychać to na znakomicie zrealizowanych nagraniach o filmowym budżecie, jak na przykład muzyka z gry "Wiedźmin 3", w której mamy całą orkiestrę symfoniczną połączoną z zespołem folkowym. Bombastyczna i epicka realizacja kotłów i trąbek w połączeniu z bałałajkami i białym śpiewem niesamowitych wokalistek zespołu Percival idealnie obrazują, jak wzmacniacz ten wspaniale otwiera scenę w nawet niezbyt szeroko brzmiących słuchawkach i dodaje im wielowymiarowości przekazu. Dźwięk oczywiście otacza nas na tyle, na ile pozwalają mu na to przetworniki słuchawek, dlatego nie możemy spodziewać się cudów, jednak muszę przyznać, że WH-H900N nigdy nie wybrzmiały tak "dookolnie" jak po podłączeniu do testowanego iFi. Podsumowując ten segment, słuchawki Sony WH-H900N zagrały jak nigdy dotąd - bardzo wyraziście i soczyście, ale bez przeinaczania, pełnowymiarowo, szerzej niż normalnie i przede wszystkim naturalnie płynęły razem z dźwiękiem. Dlatego sądzę, iż właściciele tańszych, ale dobrych słuchawek absolutnie nie mają się czego wstydzić i nie muszą się ich od razu pozbywać, aby polepszyć swoje wrażenia odsłuchowe. Wystarczy lepszy wzmacniacz z przetwornikiem C/A, taki jak iDSD Diablo 2, aby wycisnąć z nich ostatnie soki. Oczywiście oznacza to też, że po podłączeniu do takiego sprzętu nasze konsumenckie słuchawki mogą zderzyć się ze ścianą swoich ograniczeń, co w przypadku moich Sony zdecydowanie było odczuwalne w gęściej granych utworach, jak choćby kompozycjach Carlosa Santany. Im większa liczba nakładających się na siebie warstw, tym dźwięk stawał się mniej czytelny.
Dlatego przejdźmy do kolejnego zawodnika - Meze 99 Classics. Rumuńskie słuchawki, które zawojowały świat. Prawdziwy aperitif dla początkującego audiofila. Chociaż Meze ma w swojej ofercie znacznie lepsze modele, to "99-tki" dobitnie zaprezentowały, że wcale nie trzeba wydawać fortuny na znakomicie grające słuchawki. Popularność tych nauszników zarówno pośród zaprawionych w boju hi-endowców, jak i młodych zapaleńców, szukających czegoś z wyższej półki, tylko to potwierdza. Właśnie dlatego uznałem, że są wyśmienitym przykładem do tej recenzji, ponieważ bardzo wiele użytkowników słuchawek takie posiada. Brzmienie Meze 99 Classics zawsze było dla mnie w pewnym stopniu trudne do opisania i zagadkowe, ale chyba najlepiej będzie powiedzieć, że przypominają nieco słuchanie wzmacniacza lampowego - nie jest to idealnie wyżyłowane brzmienie, ale jest bajecznie przyjemne i organiczne. Kiedy trzeba, zagrają jaśniej i wyraźniej, ale większość czasu są pełne i nasycone, pozostając nadal dokładne w tym, co robią. Nie są w żadnym wypadku zamglone, a jednak emanują ciepłem i naturalnością. Do tego dochodzi naprawdę zaskakująca - jak na słuchawki zamknięte - przestrzeń, która stawia słuchacza nie przed zespołem, a wręcz pośrodku pokoju nagraniowego, otaczając go dźwiękami z każdej strony. Te słuchawki suną poprzez muzykę bez najmniejszego wysiłku, niezależnie czy podłączymy je do pełnego zestawu, czy do komputera. Meze zagrały na tych samych ustawieniach, co Sony, ze względu na niską impedancję, a więc ponownie był to tryb Turbo. Tym razem użyłem jednak przejściówki na "dużego jacka". Co więc się zmieniło w odsłuchach? Przyznaję, że odkąd kupiłem Meze 99 Classics, byłem nieco rozdarty. Z jednej strony słyszałem ten cudowny czar, aksamitność, przestrzenność i muzykalność, o których wszyscy mówią, z drugiej miałem zawsze wrażenie (nawet po podłączeniu do pełnowymiarowego zestawu audio), że słuchawki te lubią wyciągać niskie częstotliwości na wierzch i że nie zawsze dają sobie radę z przekazaniem całego spektrum dźwięków w nagraniach. I tutaj wkracza Diablo 2, ubrany w elegancki smoking, chwyta nasze Meze za rękę i po raz kolejny pokazuje, że to on jest zdecydowanie najlepszym partnerem do tańca i będzie prowadził nasze słuchawki po parkiecie w rytm naszych ukochanych utworów. Chyba po raz pierwszy usłyszałem to, w jaki sposób model 99 Classics powinien brzmieć i nad czym tak długo pracowali inżynierowie Meze. W końcu rozumiem, dlaczego przetwornik i wzmacniacz iFi Audio z serii Signature MZ99, które były dedykowane właśnie temu modelowi słuchawek, rozeszły się w takich ilościach. iFi Audio po prostu doskonale rozumie, jak Meze mają brzmieć i co zrobić, aby wyciągnąć z nich "to coś". Po zbyt imprezowym i rozbuchanym basie nie ma ani śladu, a czasem nie do końca odpowiednio zdefiniowany sopran, tak często przeszkadzający mi podczas odsłuchów "99-tek" na innym sprzęcie, ustąpił miejsca bardzo konkretnemu wybrzmiewaniu każdej nuty, które nie pomija absolutnie niczego z detali. Ponownie sprawdzi się tutaj moja analogia ze wzmacniaczem lampowym. Meze dopiero po podłączeniu do wysokiej klasy wzmacniacza z DAC-em, takiego jak iDSD Diablo 2, zagrają tak, jak zostały zaprojektowane, podobnie jak wzmacniacz lampowy, który nie zagra przyjemnie z byle jakimi kolumnami. Tak samo jak w przypadku testowanych Sony, ogólny sposób nastrojenia i charakter brzmienia Meze, o których pisałem wyżej, nigdzie nie znikają, a zostają jedynie wyrównane, uporządkowane i wspaniale wyeksponowane. Teraz te słuchawki zwyczajnie śpiewają, wyciskając z siebie 100% swoich możliwości, dając nam brzmienie tak soczyste, że aż chce się w nie wgryźć. I to wszystko w słuchawkach kosztujących zaledwie 1400 zł! Co więc się stanie, kiedy podłączymy coś jeszcze lepszej klasy?
iDSD Diablo 2 jest mocny, to fakt, ale przekazuje wzmocniony sygnał do słuchawek bez podkolorowywania i sztucznego przetwarzania, dlatego to, jaką ostatecznie formę przybierze brzmienie słuchanego materiału zależy tylko i wyłącznie od strojenia i klasy samych nauszników. I tak właśnie powinien pracować porządny wzmacniacz słuchawkowy - nie dodawać nic od siebie, a zamiast tego pozwalać wybrzmieć pomysłom i wizjom po pierwsze artystów, a po drugie projektantów słuchawek, które użytkownik zapewne wybrał nie bez powodu.No właśnie, czas na prawdziwy hi-end, czyli Sennheisery HD 820. Pomijając kosmicznie drogi model Orpheus, który można zaliczyć już raczej do klasy super-premium, "osiemset dwudziestki" to obecnie nadal najdroższe masowo produkowane nauszniki w ofercie niemieckiego potentata. Same w sobie są szalenie ciekawe za sprawą szklanych kopułek osłaniających przetworniki. Słuchawki te charakteryzują się impedancją na poziomie 300 Ω, a ich pasmo przenoszenia rozciąga się od 12 herców do 43,8 kiloherców, dlatego uznałem, że idealnie sprawdzą się do przetestowania wyjścia zbalansowanego w iDSD Diablo 2. I nie pomyliłem się. Ustawiony w trybie Nitro "diabeł" pokazał rogi i naprawdę wycisnął z tych niesamowitych słuchawek to, co trzeba. "Sennki" w połączeniu z naszym szatanem tworzą nieziemską wręcz, jak na słuchawki - bądź co bądź - zamknięte, scenę, rozpościerającą się na wszystkie strony, nieprzebraną głębię dźwięku, dodającą każdej wybrzmiewającej nucie prawie nieskończonego spektrum, no i tę rozdzielczość, dzięki której usłyszmy absolutnie wszystko, co w trakcie sesji nagraniowej zarejestrowano (w tym także rozmaite błędy i potknięcia). Wszystkie instrumenty brzmią niesamowicie prawdziwie i namacalnie. Mamy wrażenie, że możemy po nie sięgnąć i poczuć je pod opuszkami palców. Jeśli kiedykolwiek usłyszeliście od kogoś zdanie "odkryłem swoje ulubione utwory na nowo" i mowa była o Sennheiserach HD 820, uwierzcie tej osobie na słowo. W połączeniu z neutralnym charakterem iDSD Diablo 2 była to prawdziwa uczta dla uszu. Słuchając na tym zestawie utworów wszelakich dojdziemy do wniosku, że każdy z nich skrywa jeszcze wiele niewyłapanych wcześniej smaczków. Dzieje się tak we wszystkich utworach, tych nieco gorzej zrealizowanych, a gęsto granych jak "Move On Up" Curtisa Mayfielda, tych wręcz inkrustowanych wielowarstwowym, ze znakomicie zrealizowanym brzmieniem jak "Children Of Sanchez" Chucka Mangione, czy nawet w tych absolutnie minimalistycznych, jak znakomity, bardzo intymny cover "Fever" w wykonaniu Elvisa. W tym niemiecko-brytyjskim duecie usłyszymy i poczujemy wszystko, a potem znikniemy z szarugi życia codziennego na długie godziny. Wystarczy tylko zamknąć oczy i oddać się słodkim dźwiękom. iDSD Diablo 2 bez zająknięcia wykorzystuje moc i możliwości HD 820 i dostarcza nam tego, o co tak naprawdę chodzi - czystych emocji płynących z pięknego, neutralnego, dokładnego i pierwszorzędnie poprowadzonego brzmienia. Tak jak podejrzewałem, jeśli w przypadku zdecydowanie tańszych Meze potrafiłem odpłynąć razem z muzyką, tak ze szklanymi Sennheiserami zatopiłem się w niej bezpowrotnie, a iDSD Diablo 2 zdecydowanie mi w tym pomógł. Nawet mój iPhone zagrał w tym ostatnim przypadku niczym pełnowymiarowe, audiofilskie źródło.
No i właśnie w tej sekcji należy wymienić jak Diabeł radzi sobie z odtwarzaniem z telefonu. W oczywisty sposób smartfon będzie miał nieco skompresowane brzmienie względem laptopa, ponieważ procesor dźwięku w nim zamontowany jest gorszej jakości. Należy również pamiętać, że mobilna wersja aplikacji TIDAL-a, nawet ustawiona na Hi-Res, z pewnością dodaje nieco kompresji, aby działać płynnie nawet w terenie. Oczywiście nie ma tu absolutnie winy iDSD Diablo 2, tak to po prostu działa. Niemniej, jak napisałem wyżej, jeśli podłączymy do telefonu naszego "szatana" i zastosujemy znakomite słuchawki, to nawet z telefonu jesteśmy w stanie odlecieć na fali dźwiękowej. Trudno tu mówić o niezadowoleniu z jakości czy zgubieniu gdzieś po drodze charakterystycznych dla iFi Audio cech brzmienia. Niezależnie jednak z czego puszczałem muzykę, wszystkie testowane nauszniki utwierdziły mnie w jednym - ten model to sprzęt "diablo dobry", który doskonale wydobędzie z naszych słuchawek - jakiekolwiek by one nie były - maksimum ich możliwości (no, może prawie, bo przecież istnieją urządzenia jeszcze droższe i bardziej zaawansowane). Oferuje dźwięk czysty, głęboki, szeroki, pełen przejrzystości, ale - co chyba najważniejsze - naturalny. Czerwona obudowa i mnogość funkcji mogą sugerować, że brzmienie będzie mocno podkręcone, doładowane czy wręcz udziwnione. Nic z tych rzeczy. iDSD Diablo 2 jest mocny, to fakt, ale przekazuje wzmocniony sygnał do słuchawek bez podkolorowywania i sztucznego przetwarzania, dlatego to, jaką ostatecznie formę przybierze brzmienie słuchanego materiału zależy tylko i wyłącznie od strojenia i klasy samych nauszników. I tak właśnie powinien pracować porządny wzmacniacz słuchawkowy - nie dodawać nic od siebie, a zamiast tego pozwalać wybrzmieć pomysłom i wizjom po pierwsze artystów, a po drugie projektantów słuchawek, które użytkownik zapewne wybrał nie bez powodu. Podsumowując, może nie każdemu przypadnie do gustu wygląd tego wzmacniacza. Nie każdy musi też korzystać ze wszystkich przewidzianych przez producenta gadżetów. Ale nie ulega wątpliwości, że robotę, do której został stworzony, iDSD Diablo 2 wykonuje bezbłędnie.
Budowa i parametry
Pomijając wcześniejsze skojarzenia z sukubami, karabinami, czerwonymi skuterami śnieżnymi i sportowymi samochodami, iDSD Diablo 2 nawiązuje do swojego zadziornego charakteru "niegrzecznego chłopca" również nazewnictwem trybów zasilania. Jak już wspomniałem kilka akapitów wyżej, mamy tu do dyspozycji trzy - Normalny, Turbo i Nitro. Nazwy bardzo "młode i dynamiczne", jednak co się za nimi kryje? Odpowiedź można w dużym uproszczeniu ująć tak - im mniejsze słuchawki, tym niższy poziom wzmocnienia powinniśmy wybrać. iFi dedykuje tryb Normalny wysokowydajnym dokanałówkom IEM i przeznacza na ich napędzenie 2 W (w podróży daje nam to około 12 godzin pracy). Tryb Turbo zaprojektowany jest dla większości słuchawek wokółusznych, których impedancja nie jest aż tak wymagająca. Ttutaj otrzymujemy 5 W i możemy w trybie przenośnym wycisnąć do 9 godzin grania. Tryb Nitro wykorzystywany jest przy najbardziej wymagających słuchawkach studyjnych lub hi-endowych, których wysterowanie jest zazwyczaj bardzo trudne. W tym ostatnim trybie mamy do dyspozycji aż 12 watów, jednak musimy się liczyć z tym, że akumulator urządzenia padnie już po niespełna 6 godzinach. Oczywiście, jeśli korzystamy z "diabła" na biurku, nie musimy się martwić podanym czasem działania, ponieważ zasilimy go albo z gniazdka, albo poprzez USB z naszego laptopa. Zresztą szacowane czasy pracy i tak są bardzo długie dzięki akumulatorowi litowo-polimerowemu o pojemności 4800 mAh.
Pora zatem powiedzieć co nieco o tym, co znajduje się wewnątrz tej pięknej obudowy. iDSD Diablo 2 potrafi poradzić sobie z plikami DSD 512 i PCM przy maksymalnie 768 kHz, posiada pełen dekoder formatu MQA i jest jednym z pierwszych przetworników C/A, który wyposażono w najnowszy standard Bluetooth 5.4, a co za tym idzie, obsłuży odbiór absolutnie każdego obecnie używanego kodeka - SBC, AAC, aptX zwykły, HD, Lossless i Adaptive, LDAC, czy HWA/LHDC. Wszystko dzięki zastosowaniu 16-rdzeniowego procesora XMOS od Qualcommu (dokładniej jest to model z serii QCC 518x), przetwornika bit-perfect Burr-Browna True Native, oraz kondensatorów z najlepszych firm w branży, między innymi TDK, Vishay, Panasonica, Texas Instruments czy muRaty. To wszystko w połączeniu ze sprawdzonymi przez iFi Audio rozwiązaniami, jak robiony na zamówienie op-amp, bezpośrednia ścieżka sygnałowa DirectDrive, czy topologia dual-mono PureWave, przekłada się na znakomite parametry. Diablo 2 ma bardzo szeroką rozpiętość tonalną, która pozwoli wycisnąć z każdych słuchawek co tylko się da, na poziomie 1,5 Hz do 114 kHz (a w trybie wyjścia liniowego nawet do 400 kHz), oraz znakomite parametry słuchawkowe, ponieważ aż do 600 Ω przy prawie 10 woltach dla wyjścia 6,3 mm i prawie 20 woltach w przypadku wyjścia zbalansowanego 4,4 mm.
Werdykt
iFi Audio iDSD Diablo 2 (nazwa okrutnie i niepotrzebnie długa) to znakomity wzmacniacz słuchawkowy skrojony przede wszystkim dla wymagającego komputerowca-słuchawkowca, ale nie tylko. Jeśli posiadamy odpowiednie wyjścia w pełnowymiarowym wzmacniaczu lub chcemy podłączyć tylko jedno źródło (na przykład streamer) złączem cyfrowym, to "szatan" również poradzi sobie śpiewająco, a do tego zadowoli nawet najbardziej wybrednych miłośników przenośnych odtwarzaczy plików hi-res czy telefonów. Obsługa najróżniejszych formatów, streamów, kodeków bezprzewodowych czy w końcu różnej maści słuchawek w połączeniu z pierwszorzędną jakością wykonania sprawia, że będzie to sprzęt na długie lata. Dzięki temu wzmacniaczowi nasze tańsze słuchawki wyczarowują zupełnie nowe doznania, a te droższe grają tak, jak je zaprojektowano, bez ograniczeń, których źródłem jest elektronika. Trudno tu mówić o kompromisach i przy takiej cenie takowych się nie spodziewałem. Szczęśliwie nie zawiodłem się, a iFi Audio ponownie zyskało w moich oczach jako producent znakomitego i rozsądnie wycenionego sprzętu. Jeżeli jesteście zapalonymi fanami słuchawek i chcecie mieć pewność, że wasz system - czy to biurkowy, czy salonowy - zagra na topowym poziomie, to dobrze trafiliście. Witajcie w piekle. Rozgośćcie się, podłączcie swoje słuchawki. Pora zaczynać imprezę.
Dane techniczne
Obsługiwane formaty cyfrowe: PCM do 768 kHz, DSD do DSD512, MQA
Obsługiwane kodeki Bluetooth: SBC, AAC, aptX, aptX HD, aptX Adaptive, aptX Lossless, LDAC, HWA/LHDC
DAC: Bit-Perfect DSD & DXD DAC Burr Brown
Procesor: xMOS 16-rdzeniowy Qualcomm QCC 518x Series
Wejścia: zbalansowane 4,4 mm, S/PDIF 3,5 mm koaksjalne/optyczne, USB-C, Bluetooth 5.4
Wyjścia: single-ended 6,3 mm, zbalansowane 4,4 mm, xMEMS, zbalansowane liniowe
Pasmo przenoszenia na wyjściach słuchawkowych: 1,5 Hz - 114 kHz (-3 dB)
Pasmo przenoszenia na wyjściu zbalansowanym: 1,5 Hz - 400 kHz (-3 dB)
Maksymalna moc wyjściowa dla wyjścia 4,4 mm: > 19,2 V/611 mW (przy 600 Ω); > 12,87 V/5180 mW (przy 32 Ω)
Maksymalna moc wyjściowa dla wyjścia 6,3 mm: > 9,6 V/153 mW (przy 600 Ω); > 8,85 V/2450 mW (przy 32 Ω)
Maksymalna moc wyjściowa w trybie xMEMS: > 28 Vpp (wyjście 4,4 mm)
Impedancja wyjścia liniowego: ≤ 200 Ω
Stosunek sygnał/szum wyjścia liniowego: ≥ 114 dB (A)
Zniekształcenia THD + nieliniowe: 0,002% przy 0 dBFS, 200 kΩ
Pobór mocy: tryb Nitro 12 W, tryb Turbo 5 W, tryb Normal 2 W, tryb xMEMS 8 W
Akumulator: litowo-polimerowy, 4800 mAh
Wymiary (W/S/G): 2,9/8,5/16,6 cm
Masa: 455 g
Cena: 5850 zł
Konfiguracja
Sony WH-H900N, Meze 99 Classics, Sennheiser HD 820, Apple MacBook Air M1, Apple iPhone 11.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Piotr
Niestety, ale podana moc 5 W jest przekłamana. Firma po jakimś czasie była zmuszona poprawić na swojej stronie kilka "nieścisłości" związanych z tym produktem.
0 Lubię
Komentarze (1)