Graham Slee Majestic DAC + Proprius
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Świat audiofilskich urządzeń nie przestaje mnie zadziwiać, i to coraz częściej w znaczeniu jak najbardziej pozytywnym. Jeszcze nie tak dawno przeżywaliśmy oblężenie plastikowymi zestawami kina domowego, aż tu nagle nastąpił powrót do klasycznych systemów stereo. Kilka lat temu wydawało się, że największy ruch będzie panował w segmencie niedrogich klocków odtwarzających muzykę z telefonu, a tu proszę - mocno rozwija się średnia półka i segment hi-endowy, a smartfony i tablety potrafią obsłużyć bezstratne formaty, niedługo pewnie nawet hi-resy. Ciekawym trendem jest również wszechobecna miniaturyzacja, coraz częściej przyjmująca dość ciekawe formy.
Każdy szanujący się producent audiofilskich zabawek ma teraz w swojej ofercie urządzenie typu wszystko w jednym, ewentualnie jakąś linię małych pudełeczek do ustawienia na biurku. Przetwornik z gniazdem słuchawkowym? Nie ma problemu. Do tego transport CD? W wielu przypadkach też się uda. A może wzmacniacz do kompletu, aby można było podłączyć kolumny? Ten wyścig także trwa - końcówki mocy w obudowach o szerokości 21-22 cm nie są już niczym dziwnym. W takim razie co powiecie na "biurkowy" komplet od jednego z najbardziej oryginalnych producentów z Wielkiej Brytanii? Taki właśnie zestaw dostaliśmy do przetestowania.
Wygląd i funkcjonalność
Graham Slee to marka kojarzona głównie z niewielkimi wzmacniaczami słuchawkowymi i phono stage'ami. Anglicy nigdy nie zajmowali się produkcją potężnych końcówek mocy wyposażonych w podświetlane wskaźniki - woleli raczej robić wszystko po swojemu, czasami nawet penetrując obszary, w które inni producenci zabrnęli znacznie później. Jeden z ostatnich produktów, któremu udało się zrobić na rynku trochę zamieszania to wypuszczony w 2013 roku Bitzie - mały przetwornik z wbudowanym wzmacniaczem słuchawkowym. Nie wymaga instalacji sterowników, ani nawet podłączania zewnętrznego źródła zasilania - podczas pracy z komputerem lub telefonem zadowala się prądem z gniazda USB i podobno potrafi zagrać naprawdę nieźle. Firma postanowiła więc pójść za ciosem i wprowadzić DAC dla prawdziwych audiofilów. Takim właśnie przetwornikiem jest Majestic DAC, którego producent określa także mianem Digital Stereo Preamp. To określenie tłumaczy w zasadzie wszystko - urządzenie ma łączyć w sobie funkcję DAC-a i przedwzmacniacza. A ponieważ na pokładzie nie ma gniazda słuchawkowego, do kompletu potrzebna nam końcówka mocy lub... Para monobloków. Również miniaturowych. Takim czymś jest Proprius - monoblok wielkości dwóch małych książek z zewnętrznym zasilaczem i potencjometrem. Podobno ta właściwość sprawia, że świetnie sprawdza się również jako drugi wzmacniacz w układzie bi-amp. Pierwsza myśl? Rewelacja - słuchamy muzyki z wysokiej klasy przetwornika i stuprocentowo brytyjskiej dzielonki z dwuelementowymi monoblokami, a nikt nie musi wiedzieć, że to wszystko trzy klocki zajmujące na półce mniej miejsca, niż budżetowa integra.
Pomysł rzeczywiście niebanalny, a jak się to sprawdza w praktyce? Przekonałem się już pierwszego dnia, kiedy przyszło mi podłączyć całe to ustrojstwo. Każde z urządzeń dostajemy w kartonowym pudełku wypełnionym dość przypadkowo ułożonymi kawałkami pianki. Wewnątrz znajdziemy właściwe klocki oraz zasilacz do każdego z nich. Wizualnie to nic szczególnego - plastikowe, choć dość ciężkie pudełka wyposażone w firmowe kable z dość oryginalnymi przyłączami. Dzięki temu mamy gwarancję, że nie podepniemy przetwornika do zasilacza od monobloku. Na wyposażeniu znajdziemy także sieciówki - w przypadku Propriusa zastosowano standardowe gniazda IEC, natomiast jeśli ktoś zechce wymienić kabel zasilający przetwornik, będzie musiał poszukać audiofilskiej sieciówki zakończonej "ósemką".
W porządku - trzy klocki stoją na swoich miejscach, ich kable zasilające czekają już w gotowości, zatem co dalej? Żadne z urządzeń nie posiada włącznika sieciowego ani tym bardziej trybu standby, więc najpierw wypadałoby zadbać o wszystkie pozostałe przewody. Do Majestica możemy podłączyć komputer (gniazdo USB typu B) oraz trzy inne źródła cyfrowe - każde za pomocą kabla koaksjalnego lub optycznego. W sekcji analogowej mamy dwie pary gniazd RCA (wejście i wyjście liniowe) oraz coś bardzo nietypowego - dwa 6,3-mm jacki opisane jako wyjście zbalansowane. Dlaczego tak? Nie mam zielonego pojęcia, bo para XLR-ów jeszcze spokojnie zmieściłaby się na tylnym panelu przetwornika. Ponieważ jednak "studyjne" jacki są jedyną opcją wyprowadzenia sygnału z przedwzmacniacza, wraz z opisywanym kompletem dostałem od dystrybutora zestaw ratunkowy w formie interkonektów Melodika MD2X10 przerobionych tak, aby z jednej strony miały właśnie wtyki 6,3 mm. Całe szczęście, że Priopriusy nie mają jakichś dziwnych zacisków głośnikowych, gniazd sprężynkowych lub zakrętek pozwalających tylko na montaż gołych drutów. Z tym elementem poszło akurat gładko - terminale w monoblokach może nie pachną luksusem, ale przyjmują dowolne końcówki, oczywiście pod warunkiem, że nie używamy kabli głośnikowych grubości węża ogrodowego. To by się zresztą mogło źle skończyć dla monobloków z uwagi na ich niewielką masę.
Kable podłączone, więc gramy! No, jeszcze nie tak prędko. Najpierw trzeba przestawić Majestica w prawidłowy tryb pracy i wybrać źródło dźwięku. Na pierwszy rzut oka wydaje się to proste - na przednim panelu mamy trzy przełączniki hebelkowe i dwa pokrętła - selektor źródeł i potencjometr. Fajnie, jednak wejście USB nie zostało na przykład uwzględnione na selektorze i trzeba je wybrać właśnie ustawiając hebelki we właściwych pozycjach. Za pierwszym razem mi się to nie udało, więc musiałem sięgnąć po instrukcję obsługi. Potencjalnym posiadaczom Majestica polecałbym w ogóle zacząć od tego elementu, bo jego działanie nie zawsze jest intuicyjne. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, ale powiem tak - jeśli postawicie taki komplet u siebie w domu, prawdopodobnie nigdy nie powiecie do jednego z kumpli "zmień źródło" albo "zrób głośniej" - w pierwszym przypadku może pstryknąć hebelkiem bez wcześniejszego pstryknięcia innym hebelkiem (co w niektórych przypadkach producent stanowczo odradza), a w drugim do wyboru będzie miał aż trzy gały - i którą z nich kręcić? No właśnie - potencjometry w Propriusach można potraktować jako regulację balansu, jeśli to komuś do czegoś potrzebne. Ale ponieważ obracają się płynnie, bez żadnego klikania, ustawienie identycznego poziomu w obu kanałach jest zadaniem wymagającym odrobiny cierpliwości. Od biedy można przekręcić oba pokrętła maksymalnie w prawo, jednak wtedy przy cichym słuchaniu mogą pojawić się problemy wynikające z niedoskonałości potencjometru w preampie - również w pełni analogowego. Ja wybrałem więc pewien kompromis i ustawiłem oba monobloki na godzinę dwunastą.
Komplet Grahama na pewno należy do kategorii produktów dziwacznych, ale nie da się zaprzeczyć, że całe to kombinowanie ma pewien urok, który zaczynamy dostrzegać dopiero na pewnym etapie zabawy brytyjskimi klockami. W sprzyjających warunkach te trzy pudełka wraz z laptopem lub komputerem stacjonarnym i porządnymi głośnikami mogą zastąpić nam cały system audio, a więc oszczędzamy miejsce, które często może być bardzo cenne. Wyobrażam sobie na przykład audiofilów spędzających większość czasu przy komputerze, którzy trzy zasilacze wsadzą pod lub za biurko, a tuż obok monitora postawią sobie dzielonkę Grahama. Albo lepiej - przy swojej "stacji roboczej" zostawią sam przetwornik, a monobloki umieszczą jeszcze gdzie indziej. W pewnych sytuacjach miniaturowe wymiary tych klocków mogą stanowić spory plus. Kolejną zaletą jest brak konieczności instalacji sterowników do DAC-a. Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą twierdzić, że tylko prawidłowo zainstalowany przetwornik czytający DSD-milion-milionów ma jakikolwiek sens, ale ja nie podchodziłbym do tego tak bezkompromisowo. Dostępność plików hi-res wciąż jest problematyczna, a łatwy w użyciu przetwornik nie musi brzmieć źle. Muszę przyznać, że spodobało mi się także surowe, wręcz garażowe wzornictwo brytyjskich klocków oraz wysoka jakość ich wykonania. Jest w nich coś, co miały starsze urządzenia Naima, NAD-a, Creeka i kilku innych wyspiarskich legend. Kiedyś na przykład Naim nie montował w swoich urządzeniach gniazd RCA i uważał to za jeden ze swoich największych sukcesów, klocki NAD-a miały jeden z najniższych WAF-ów w historii audio, a wzmacniacze Creeka wyglądały jakby były montowane w kopalni. Ale wszystkie te wynalazki łączyło jedno - potrafiły zagrać naprawdę wybornie. Może tym razem też tak będzie? Ci, którzy mieli szczęście załapać się na tamte szalone czasy, z pewnością zrozumieją.
Wady? Mało luksusowe opakowania, problematyczna instalacja, mało intuicyjna obsługa, brak wyjścia słuchawkowego, brzydkie zasilacze, terminale głośnikowe z plastikowymi nakrętkami, konieczność ręcznego ustawienia identycznej głośności w monoblokach, niestandardowe gniazda wyjściowe w przedwzmacniaczu i brak zdalnego sterowania - to chyba najważniejsze minusy tego zestawu. Gdybym chwilę pomyślał, na pewno znalazłbym więcej. Tak naprawdę największy minus jest taki, że zamiast tej całej zabawy z oddzielnymi pudełeczkami moglibyśmy po prostu kupić integrę ze zintegrowanym przetwornikiem. A za takie pieniądze naprawdę mielibyśmy z czego wybierać. I to jest kolejny minus - Majestic DAC kosztuje 9690 zł, a para Propriusów - 7790 zł. W tej kwocie alternatywy dwoją się i troją. Ze wzmacniaczy z porządną sekcją cyfrową możemy wybrać chociażby Peachtree Audio Grand Integrated X-1, Musical Fidelity M6si, Hegla H160 lub testowanego przez nas Primare I32 z kartą MM30. To tylko kilka propozycji, które przychodzą mi na myśl, a przecież nie musimy ograniczać się do urządzeń w jednej obudowie - przeznaczając podobne pieniądze na wzmacniacz i oddzielny przetwornik mamy ogromne pole manewru. Ale... Nigdy nie wiadomo, może klocki Grahama ujawnią przed nami jakieś niesamowite właściwości brzmieniowe? Pora to sprawdzić.
Brzmienie
Pierwsze podejście do odsłuchu brytyjskiego zestawu wykonałem z wykorzystaniem przetwornika Marantz HD-DAC1, z prostego powodu - za pierwszym razem nie udało mi się znaleźć właściwej kombinacji przełączników hebelkowych aby poprowadzić sygnał bezpośrednio do wejścia USB w przetworniku Grahama. Wykorzystałem więc wejście analogowe aby sprawdzić, czy w ogóle dźwięk z tego cuda popłynie. Kiedy tak się stało, musiałem już udać się na spotkanie, więc po chwili opuściłem mieszkanie dumny z tego, że udało mi się częściowo rozwiązać tę łamigłówkę bez użycia instrukcji obsługi. Mając w pamięci wskazówki udzielone nam przez polskiego dystrybutora marki Graham Slee, nastawiłem się na minimum kilka dni intensywnego wygrzewania. Uprzedzono nas bowiem, że brytyjskie klocki lubią popracować sobie kilka dni po każdej przeprowadzce do nowego systemu. Istotnie coś w tym jest, ale osobiście aż tak bym nie dramatyzował - pierwszego dnia owszem dało się zauważyć spore postępy, ale po tym czasie zmiany w brzmieniu były ledwo zauważalne. Uznałem więc, że elektronika przyzwyczaiła się do nowych warunków pracy i przystąpiłem do formalnego odsłuchu.
Jako wzmacniacz dzielony, brytyjski komplet sprawuje się nienagannie. Szybko można było postawić diagnozę, że raczej nie jest to sprzęt zaprojektowany z myślą o rozkładaniu nagrań na części pierwsze, choć dynamiki i przejrzystości odmówić mu nie sposób. Było to zresztą jedno z pierwszych pozytywnych zaskoczeń, jakie przeżyłem podczas tego testu. Że też te skromne, metalowe pudełeczka potrafią wykrzesać z siebie tyle mocy, aby zadowolić nawet małe podłogówki na głośnikach ceramicznych... No dobrze - gdybyśmy wzięli wszystkie trzy klocki i obok każdego z nich ustawili dedykowany mu zasilacz, otrzymalibyśmy pewnie urządzenie porównywalne gabarytowo z jakimś wzmacniaczem zintegrowanym. Tak, tyle tylko, że wciżą byłby to raczej klocek postury Creeka Evolution 50A, niż McIntosha MA8000. Propriusy naprawdę potrafią przyłożyć, choć robią to w sposób wysoce kulturalny, pozbawiony elementów agresji czy natarczywości. Można powiedzieć, że brytyjski komplet rozwija moc w sposób charakterystyczny dla limuzyn Rolls Royce'a - bez szarpaniny, nerwów i jakiegokolwiek poczucia niepewności. Tu wszystko odbywa się gładko, a i tak możemy pozwolić sobie na wiele. Być może z bardziej prądożernymi kolumnami sytuacja uległaby zmianie, ale przecież i tak nie postawiłem przed miniaturowymi monoblokami łatwego zadania. Przed przystąpieniem do testu myślałem nawet o wypożyczeniu na tę okazję jakichś Focali lub Living Voice'ów, ale nie było takiej potrzeby.
Czym innym jest jednak subiektywnie odczuwana dynamika, a czym innym charakter prezentowanego dźwięku. W tej kwestii Graham Slee kieruje się raczej w ciepłą stronę mocy. Można nawet powiedzieć, że pod tym względem bardzo blisko mu do kultowych, brytyjskich konstrukcji, które często określano mianem lampowych tranzystorów. Ten nieco romantyczny pierwiastek brzmienia jest zaznaczony delikatnie, ale obecny szczególnie w zakresie średnich i wysokich tonów. Wokale brzmią dzięki temu namacalnie, a różnego rodzaju przeszkadzajki są nieco łatwiejsze do przegryzienia, nawet w kiepsko zrealizowanych nagraniach. Nie chcę przez to powiedzieć, że brytyjska dzielonka cokolwiek uśrednia lub oszukuje. To by było wobec niej niesprawiedliwe. Ot, po prostu woli pokazać muzykę w nieco cieplejszych, bardziej pastelowych barwach. Szczerze? W połączeniu z dobrą dynamiką i jak najbardziej prawidłową równowagą tonalną, bardzo mi się to spodobało. Nie ukrywam, że lubię takie leciutko lampowe granie, a już szczególnie podobają mi się urządzenia, które potrafią łączyć przeciwieństwa - moc z delikatnością, przejrzystość z kulturą grania, neutralność z umiejętnością przekazania różnorodnych barw muzyki... Komplet Grahama w dużej mierze wpisuje się w ten schemat i powiem więcej - jego brzmienie nie tylko mi przypadło do gustu. Podczas dwóch tygodni słuchania naprawdę usłyszałem wiele dobrego na jego temat.
Ale, ale... Tak naprawdę nie odkryłem jeszcze wszystkiego. Opisałem bowiem brzmienie testowanego kompletu jako wzmacniacza - z sygnałem pochodzącym z zewnętrznego przetwornika i podawanym interkonektem RCA. Kiedy wreszcie sięgnąłem po instrukcję obsługi i odkryłem właściwą kombinację przełączników hebelkowych, mogłem wreszcie wykorzystać pełen potencjał Majestica i to był prawdziwy przełom. Przyznam się bez bicia - w tym momencie zrobiło mi się naprawdę głupio, że nie słuchałem tak od samego początku. Mógłbym nawet powiedzieć więcej - jeśli nie planujecie korzystać z wejść cyfrowych, w zasadzie możecie sobie darować odsłuchy, bo nie dowiecie się, na co tak naprawdę stać to urządzenie. Majestic DAC zrobił na mnie tak duże wrażenie, że postanowiłem szybko przetestować go również w roli samodzielnego przetwornika i powiem tak - moim zdaniem jest to jeden z najlepszych DAC-ów w swojej kategorii cenowej. Po podłączeniu kabla USB bezpośrednio do niego, brzmienie wyraźnie przyspieszyło, nabrało pary i powietrza, stało się wyraźniejsze i bardziej namacalne jednocześnie. Być może nie jest to wielkie zaskoczenie biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej korzystałem z trzykrotnie tańszego Marantza, ale ów Marantz to też nie byle co. HD-DAC1 jest moim zdaniem jednym z najciekawszych przetworników do 5000 zł. Mimo to, Graham szybko wykazał tutaj swoją wyższość. Ogromna szkoda, że Majestic DAC nie ma wbudowanego gniazda słuchawkowego, bo z chęcią sprawdziłbym, jak takie brzmienie komponuje się z hi-endowymi nausznikami.
Jak to wszystko podsumować? Jeśli chodzi o brzmienie, komplet Grahama naprawdę przypadł mi do gustu. W tym akapicie nie muszę się rozwodzić nad kształtem i funkcjonalnością sprzętu - interesuje mnie tylko dźwięk, a ten był naturalny, wciągający i przyjemny. Brytyjskie klocki mają jedną, ogromną zaletę - dzięki nim muzyki można słuchać godzinami. Nie ma znanego wszystkim audiofilom syndromu polegającego na tym, że pierwszego dnia przerzucamy wszystkie ulubione płyty, drugiego już się przyzwyczajamy, trzeciego nudzimy, a potem zaczynamy szukać powodów do kolejnej zmiany sprzętu. Majestic w komplecie z Propriusami to zestaw skomponowany ze znawstwem tematu i dużym wyczuciem. Przetwornik jest fantastycznie dynamiczny i rozdzielczy, a monobloki ewidentnie mają w sobie coś z lampy, choć to małe, metalowe pudełeczka, a szklanych baniek wcale w nich nie ma. Jest za to muzykalna dusza, jest coś, czego wielu melomanów szuka, choć niektórzy pewnie nawet nie potrafią powiedzieć, cóż to dokładnie jest. Jeżeli również to usłyszycie, może zechcecie zostawić komplet Grahama u siebie. Oryginał z niego straszny, ale nudziarz - na pewno nie.
Budowa i parametry
W odróżnieniu od większości producentów sprzętu hi-fi, Graham Slee bardzo oszczędnie dawkuje informacje na temat swoich urządzeń. Na stronie firmy znajdziemy przede wszystkim recenzje i opinie na temat opisywanych klocków - ciekawe, że znajdują się one wyżej, niż dane producenta. Majestic DAC wykorzystuje kość PCM2902 Burr Browna i przetwornik WM8804/WM8741 Wolfsona, dzięki czemu obsługuje sygnały do 24 bitów i 192 kHz (na wejściu USB jest to maksymalnie 48 kHz). Graham Slee chwali się również manualnym, analogowym potencjometrem dobranym z dokładnością do 0,5 dB. Proprius to monofoniczny wzmacniacz mocy z regulacją głośności. Brytyjczycy wydobyli z tego małego pudełeczka moc 25 W przy ośmiu omach i 45 W przy czterech, i to bez uciekania się do klasy D - mamy tutaj prawdziwy wzmacniacz klasy AB. Jedną z ciekawych opcji jest przystawka pozwalająca zamontować Propriusa... Z tyłu naszych kolumn. Parametry Propriusa są niezłe jak na wzmacniacz tej wielkości - pasmo przenoszenia rozciąga się od 10 Hz do 47 kHz, a zniekształcenia wynoszą 0,043% przy ośmiu omach. Każdy z monobloków napędzany jest za pomocą zewnętrznego zasilacza o mocy 120 W.
Konfiguracja
Equilibrium Ether Ceramique, Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, T+A E-Serie Power Plant Balanced, T+A E-Serie Music Player Balanced, Marantz HD-DAC1, Cardas Clear Light, Albedo Geo, Enerr AC Point One, Enerr Symbol Hybrid, Ostoja T4.
Werdykt
Wyjątkowo oryginalny zestaw. To określenie zawiera w sobie wiele innych, ale ponad wszystko oznacza, że jest to sprzęt nie dla każdego. Brytyjski system jest jak rzadki sportowy samochód, który wygląda dziwnie, ma tylko dwa fotele, nie ma klimatyzacji ani radia, a do tego jest bardzo szeroki i nisko zawieszony więc jeżdżenie nim po mieście nie ma sensu. Ale... Jeśli ktoś ma dziewczynę i nie planuje trójki dzieci, mieszka na wsi w Norwegii albo w Kanadzie i nigdy nie będzie potrzebował klimatyzacji, za to w lecie chętnie pojeździłby sobie takim autem po leśnych drogach wsłuchując się tylko w dźwięk silnika - będzie to dokładnie taki samochód, jakiego potrzebuje. Tutaj jest podobnie. Graham Slee proponuje nam system dla kogoś, kto słucha muzyki siedząc przy biurku, więc nie potrzebuje pilota, ma stosunkowo łatwe do napędzenia kolumny więc nie musi kupować potężnych końcówek mocy, chce wszystko ładnie pochować, zostawiając tylko trzy małe pudełeczka obok monitora, a do tego wymaga dźwięku zapewniającego komfort podczas długich odsłuchów. Taki właśnie jest Majestic z Propriusami. Zdaję sobie sprawę z tego, że taka koncepcja trafi może do pięciu lub dziesięciu procent audiofilów. Ale jeśli czujecie, że znajdujecie się w tej grupie - posłuchajcie.
Dane techniczne
Majestic DAC
Wejścia cyfrowe: USB, 3 x optyczne, 3 x koaksjalne
Wejścia analogowe: RCA
Wyjścia analogowe: RCA, 6,3 mm
Pasmo przenoszenia: 11 Hz - 36 kHz
Stosunek sygnał/szum: 102 dB
Zniekształcenia: 0,0025%
Wymiary (W/S/G): 5,7/17,4/18,8 cm
Masa: 2,6 kg
Cena: 9690 zł
Proprius
Moc wyjściowa: 25 W/8 Ω, 45 W/4 Ω
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 47 kHz
Zniekształcenia: 0,043%
Stosunek sygnał/szum: 87 dB
Wymiary (W/S/G): 5,5/10,5/20,5 cm
Cena: 7790 zł (para)
Sprzęt do testu dostarczył salon Audio Forte.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze