
Zasiadając do napisania tego testu chciałem odnieść się do powszechnego trendu, który widać na rynku od lat, czyli wyprowadzania produkcji sprzętu audio do krajów, gdzie siła robocza jest wyjątkowo tania. Myślę tu oczywiście o Chinach, gdzie znajdują się bodajże największe fabryki elektroniki użytkowej na świecie. Takie posunięcia były i wciąż są tłumaczone przez konieczność cięcia kosztów spowodowaną trudną sytuacją na rynku konsumenckim. Tak długo słyszymy już takie uzasadnienie tych działań, że wszyscy przyjęliśmy je jako pewnik. Przecież to jasne - jest trudno, musimy się utrzymać na powierzchni, więc próbujemy ograniczyć koszty własne. Myśląc o tym zaświtała mi jednak w głowie pewna przewrotna, iście szatańska myśl - czy na pewno to kryzys jest winny? Wyobraźmy sobie taką sytuację - rynek jest chłonny, sprzęt się sprzedaje jak świeże bułeczki, wszyscy produkują sprzęt w swoich macierzystych fabrykach i płacą sporo swoim pracownikom. Ale jest możliwość zwiększenia zysków poprzez przeniesienie produkcji do Państwa Środka. Kto nie zaryzykuje nawet nieznacznego pogorszenia jakości (co czasem ma miejsce) swoich produktów w imię wyższych zysków? Jak w takim razie zrozumieć postawę takich firm, jak producent urządzenia będącego bohaterem tego tekstu, która nie dość, że od 35 lat produkuje w Kanadzie, to na dodatek daje 20 lat gwarancji na wszystkie swoje urządzenia analogowe i 5 lat na cyfrowe?

Japoński koncern mocno zaznaczył swoją obecność w historii sprzętu audio i najwyraźniej zamierza kontynuować tę tradycję. Firma założona w 1946 roku przez Masaru Ibukę i Akio Moritę jest obecnie jednym z największych producentów elektroniki użytkowej na świecie. Marka może się dziś kojarzyć głównie z urządzeniami mobilnymi z serii Xperia i telewizorami Bravia, jednak dla audiofilów Sony to znak towarzyszący dużym wydarzeniom czy wręcz kamieniom milowym takim, jak płyta kompaktowa, walkman, minidisc czy wreszcie format SACD. Nawet oznaczenie S/PDIF na złączach cyfrowych to nic innego, jak skrót od Sony/Philips Digital Interface Format. Audiofilom marka ta zazwyczaj kojarzy się z tymi wynalazkami lub sprzętem, od którego zaczynali swoją przygodę - miniwieżami, słuchawkami czy właśnie przenośnymi kaseciakami. Sam pamiętam katalogi, w których oprócz zestawów micro i słuchawek można było znaleźć bardzo wypasione, audiofilskie "klocki", jednak w tamtych czasach dla większości melomanów ich ceny były zaporowe. Pojedynczy wzmacniacz czy odtwarzacz CD mógł kosztować więcej, niż cała miniwieża, a za pełny system stereo z odtwarzaczem płyt kompaktowych, tunerem radiowym, magnetofonem i oczywiście piecykiem trzeba było zapłacić tyle, ile kosztowałby porządny samochód.

Trilogy Audio Systems to marka założona przez Nica Poulsona, którego nasi stali czytelnicy mogą kojarzyć z marką ISOL-8 - producentem akcesoriów zasilających. Pierwszą pasją brytyjskiego konstruktora były jednak wzmacniacze i pokrewne urządzenia wypuszczane właśnie pod marką Trilogy, która narodziła się już w 1992 roku. Jej pierwszym produktem był przedwzmacniacz lampowy o nazwie 901, do którego jeszcze w tym samym roku dołączył 50-watowy stereofoniczny wzmacniacz mocy 948 i dwukrotnie mocniejsze monobloki 958. Od tego momentu zaczyna się pasmo mniejszych lub większych sukcesów i zapełniania katalogu nowymi modelami. W firmowej historii widać wyraźną przerwę w latach 2001-2008. Co ciekawe, wcale nie dlatego, że konstruktorowi skończyły się pomysły lub pieniądze, co jest najczęstszą przyczyną tego typu przestojów. Nic po prostu zajął się innymi rzeczami. W 2003 roku założył firmę ISOL-8, co niejako tłumaczy mniejsze tempo rozwoju jego pierwszego dziecka. Stosunkowo szybko udało mu się jednak stworzyć bogatą ofertę rozgałęziaczy, kondycjonerów i kabli sieciowych, dlatego w 2008 roku zaktualizował katalog Trilogy Audio Systems, co już rok później zaowocowało nagrodami przyznanymi właśnie tym modelom.

Sennheiser to jedna z najlepiej rozpoznawalnych marek nie tylko na rynku amatorskich słuchawek dla audiofilów i melomanów, ale także sprzętu profesjonalnego - mikrofonów, systemów bezprzewodowych czy zestawów słuchawkowych dla pilotów. Logo z charakterystyczną, mocno pochyloną literą "S" musiał widzieć każdy, kto w swoim życiu choćby zbliżył się do studia nagraniowego, radia czy telewizji, nie mówiąc już o koncertach czy różnego rodzaju konferencjach. Wśród miłośników dobrego brzmienia Sennheiser znany jest przede wszystkim ze słuchawek do użytku domowego, jak chociażby HD 598, HD 600, HD 700 czy HD 800. Takich symboli można wymieniać mnóstwo ponieważ oferta niemieckiej firmy jest niesamowicie bogata - obejmuje słuchawki nauszne, wokółuszne i dokanałowe, otwarte i zamknięte, bezprzewodowe, sportowe, wyciszające hałas otoczenia, studyjne, gamingowe, mobilne i jakie jeszcze chcecie. Na tle modeli oznaczonych symbolami literowo-liczbowymi wyróżnia się jednak kilka propozycji, którym konstruktorzy nadali imiona - Momentum, Urbanite, Amperior i G4ME. Te pierwsze wprowadzono najpierw w wersji wokółusznej, a potem nausznej i dokanałowej. Do wyboru było wiele wersji kolorystycznych, w tym także kilka "malowań" specjalnych i jubileuszowych. Seria została zaprojektowana z myślą o użytkownikach urządzeń mobilnych i melomanach, którzy oprócz pilota z mikrofonem chcieli dostać także wysokiej jakości materiały i audiofilskie brzmienie.

Bez względu na to, czy weźmiemy na celownik samochody, smartfony czy zegarki, firmy operujące w danej branży można zwykle podzielić na dwie kategorie. Pierwsza to producenci ukierunkowani na stały i w miarę bezpieczny zysk - oferujący dokładnie takie towary, jakie w danym momencie się sprzedają. Wielkiej pasji w tym nie ma, ale jeśli przepływ kartonów w jedną stronę jest zamieniany na przepływ gotówki w drugą, nikt nie widzi problemu w tym, że w owych pudłach znajdują się produkty nudne, jak flaki z olejem. Drugą grupę stanowią firmy stawiające na oryginalność i pomysłowość. Te kierują swoje produkty do koneserów, którzy nie lubią szarości i są nawet gotowi podjąć pewne ryzyko, aby wyrwać się ze szpon przeciętności. Final Audio Design z pewnością należy do tej drugiej grupy.

Przeglądając katalogi producentów sprzętu audio szybko dojdziemy do wniosku, że większość z nich trzyma się konkretnej stylistyki. Nie zawsze sprawdza się to w przypadku manufaktur oferujących pojedyncze urządzenia, ale więksi gracze trzymają się wyrobionych dawno temu kanonów. Chcąc złożyć pełną wieżę z klocków Marantza, Cambridge'a, Naima, Accuphase'a lub McIntosha możemy nawet mieszać ze sobą modele z różnych serii i przedziałów cenowych, a i tak będą pasowały do siebie jak ulał. Włochom taka daleko posunięta unifikacja chyba nie do końca pasuje, czego przykładem mogą być chociażby urządzenia Pathosa. Chyba każdy produkt tej marki jest trochę inny, ale też każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Jedynym punktem wspólnym jest chyba dbałość o detale, widoczna w takich elementach, jak potencjometry, osłony lamp, drewniane boczki czy radiatory uformowane w kształt firmowego loga. Urządzenia włoskiej firmy na pewno są urocze i niebanalne, ale czy potrafią zagwarantować równie piękne brzmienie?

Final Audio Design to gratka dla maniaków osobistego sprzętu grającego. W ofercie tej firmy znajdziemy głównie słuchawki dokanałowe i nauszniki. Japońska manufaktura wiele lat temu zaczynała od wkładki gramofonowej. Po niej przyszły inne elementy systemu, zaś słuchawki dokanałowe pojawiły się na samym końcu i wraz z większymi modelami stanowią jedyną grupę produktów w katalogu. Tak wysoka specjalizacja jest wynikiem współpracy z firmą Molex - ogromnym koncernem produkującym złącza elektroniczne. Od 2007 roku obie firmy wspólnie rozwijały i doskonaliły projekty, w efekcie czego otrzymujemy ofertę złożoną z 15 modeli słuchawek połączonych w cztery serie. Każda z linii to inny pomysł na projekt, inna inspiracja i inny design. Testowane słuchawki dokanałowe pochodzą z serii Piano Forte, której produkty inspirowane były budową kolumn tubowych. Cechą wspólną tych konstrukcji jest brak silikonowych wkładek, w które zwykle wyposażone są słuchawki douszne.

Amerykanie podchodzą do wielu tematów z typowym dla siebie rozmachem. A skoro lubią mieszkać w pokaźnych domach i jeździć dużymi samochodami, nikogo nie powinno dziwić, że także do produkcji nauszników zabrali się w ten sposób. Firma Audeze powstała stosunkowo niedawno, bo w 2009 roku, jednak w tym czasie zdążyła awansować do rangi jednej z najbardziej szanowanych manufaktur wyjątkowo audiofilskich słuchawek. Podobno początkowo zakład nie był przygotowany na tak duży sukces, jednak pięć lat wystarczyło amerykańskim projektantom aby stanąć do rywalizacji z dużymi i znanymi markami. A sytuacja była o tyle trudniejsza, że firma nie zaczynała od tanich konstrukcji, by potem stopniowo wspinać się coraz wyżej. Słuchawki Audeze od początku miały być wyjątkowo dopracowane, bardzo dobre i - co tu ukrywać - odpowiednio kosztowne. Dziś katalog otwiera model LCD-2 za 3950 zł, a najdroższe LCD-3 kosztują 7450 zł, a więc przekraczamy już poziom cenowy flagowych konstrukcji takich marek, jak Sennheiser, AKG czy Beyerdynamic.

Ruch na rynku wysokiej klasy słuchawek jest ostatnio niesamowity. Podobno wszystkiemu winne są nauszniki sygnowane nazwiskiem pewnego amerykańskiego rapera, ale moim zdaniem ma to ścisły związek z rosnącą popularnością smartfonów i tabletów. Specjaliści od marketingu szybko odkryli, warto się do tego tematu podłączyć. Dlatego od kilku lat obserwujemy wysyp wszelkiego rodzaju głośników bezprzewodowych, stacji dokujących i słuchawek. Osobiście nie mam nic przeciwko temu i uważam, że wzmożony ruch w naszej branży pozytywnie wpływa na jakość oferowanych produktów. Słuchawki jako przedmiot zyskały wyższą rangę. Stały się obowiązkowym elementem wyposażenia każdego melomana, a nawet więcej - elementem ubioru i wyznacznikiem stylu. Każdy z producentów podkreśla jednak, że nawet najbardziej eleganckie nauszniki muszą też zapewniać wysoką jakość brzmienia. Czyżby nawet normalni ludzie zaczęli ją doceniać?

Przeglądając archiwum nowości sprzętowych odnoszę wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku lat niemal każdy producent sprzętu audio wprowadził do swojej oferty nowe słuchawki oraz głośniki bezprzewodowe. Gdyby jeszcze podzielono się przedziałami cenowymi lub przewidywanymi zastosowaniami takich urządzeń, może nie byłoby jeszcze tak źle, ale większość tych produktów uderza w dokładnie ten sam target. Zupełnie jakby cała machina ruszyła po opublikowaniu jednego badania rynku, z którego wynika, że ludzie potrzebują niewielkich, zasilanych akumulatorowo głośniczków na Bluetooth oraz względnie wypasionych, eleganckich, ale jeszcze nie hi-endowych nauszników. Można się było spodziewać, że do wyścigu przyłączą się firmy typowo słuchawkowe lub głośnikowe i tak oczywiście się stało.
frost1971