Z wizytą w Hegel Music Systems
- Kategoria: Reportaże
- Tomasz Karasiński
Pod koniec maja w siedzibie firmy Hegel Music Systems w Oslo odbyła się prapremiera dwóch nowych modeli, połączona ze spotkaniem i prezentacją dla małej grupki dziennikarzy. Ekipa była rzeczywiście kameralna, bo Norwegowie zaprosili do siebie przedstawicieli tylko trzech magazynów - brytyjskiego Hi-Fi Choice'a, norweskiego Lyd & Bilde oraz StereoLife. Dla mnie oznaczało to dwie bardzo pozytywne rzeczy. Pierwszą było to, że zamiast standardowych wykładów połączonych z komputerowymi prezentacjami, pokaz odbył się w całkowicie normalnej, wręcz domowej atmosferze. W odróżnieniu od konferencji prasowych na kilkadziesiąt osób, gdzie człowiek czuje się trochę jak na przedstawieniu w teatrze, tutaj toczyły się normalne rozmowy, a zamiast filmu wyświetlanego na projektorze dostaliśmy pokaz prawdziwych możliwości sprzętu. Drugim pozytywnym aspektem takiego kameralnego spotkania było to, że mieliśmy okazję zobaczyć siedzibę Hegla podczas typowego dnia pracy.
Norwegowie nie poczynili jakichś specjalnych przygotowań, nie sprzątnęli wszystkiego ze stolików ani nie naznosili do swojego laboratorium rzeczy, których normalnie tam nie ma. Kiedy nasza trójka słuchała nowych modeli, reszta zespołu pracowała jak zwykle - Anders Ertzeid odpowiadał na maile, Fredrik Johnsen odbierał telefony od dystrybutorów i dealerów, a Bent Holter wpadł na chwilę po paczkę tranzystorów i jakieś schematy, po czym udał się na kolejne spotkania. Ot, dzień jak co dzień.
Przeglądając zdjęcia zapewne zrozumiecie, co miałem na myśli pisząc, że firma nie była jakoś specjalnie szykowana na nasz przyjazd. Czy był to celowy zabieg, czy nie - nie potrafię powiedzieć, bo załoga Hegla nie przejmuje się tym, co ludzie mają do powiedzenia na temat ich podejścia do pracy. Oni wiedzą, że wykonują swoją robotę jak należy, czego potwierdzeniem jest rosnąca popularność produktów i takie drobiazgi, jak ponad dwadzieścia tysięcy fanów marki na Facebooku. Zresztą tuż po tym, jak trafiło tam zdjęcie z naszej prezentacji wrzucone przez Lyd & Bilde, od razu pojawiły się komentarze hejterów... Że jak to, cóż to za bałagan, jak można słuchać muzyki w takich warunkach i tak dalej... Zatem pozwolę sobie od razu wytłumaczyć, co się "dzieje" na poniższych fotografiach. Hegel jest firmą, która w swoim działaniu kieruje się najlepiej pojętą zasadą "no-nonsense". Absolutnym priorytetem i rdzeniem działalności jest tutaj technologia i wszystko, co stoi za dobrym, konkurencyjnym produktem. A więc głównie własne układy elektroniczne, charakterystyczne wzornictwo i brzmienie, za które wielu audiofilów tak pokochało norweski sprzęt. Dalej w hierarchii ważności są badania nad nowymi technologiami, ludzie tworzący to wszystko, kontakty z dystrybutorami i dealerami, a dopiero na samym końcu ładna siedziba czy firmowy samochód. Norwegowie uważają, że skromne biuro, do którego prawie wszyscy dojeżdżają podmiejskimi pociągami, jest tylko potwierdzeniem tego, jak bardzo dbają o swoich klientów i ich portfele.
Jak tłumaczył nam Anders Ertzeid, priorytetem dla Hegla jest zapewnienie rewelacyjnego stosunku jakości do ceny, a gdyby firma miała wybudować piękną, szklaną siedzibę, zapłaciliby za to klienci. Norwegowie nie chcą fundować sobie żadnych luksusów, bo w ich mniemaniu klient chce kupić jak najlepszy wzmacniacz lub przetwornik, a nie wzmacniacz którego projektanci siedzą w nowoczesnym budynku nad brzegiem morza. Ta filozofia przekłada się na wszystko, co widziałem w siedzibie Hegla. To, co stanowi sedno działalności firmy, jak własne technologie, pracownicy czy klienci, jest chronione i pielęgnowane. Natomiast na rzeczach stanowiących zdecydowanie mniejszą wartość, Hegel stara się oszczędzać, aby audiofile mogli kupić wzmacniacz H80 za 6790 zł, a nie 9990 zł. Wiem, że niektóre ze zdjęć na pierwszy rzut oka nie wyglądają imponująco, ale polecam przyjrzeć się im dokładniej. W tym skromnym budynku na przedmieściach Oslo przedmioty kosztowne mieszają się z tymi totalnie budżetowymi. Są więc porządne komponenty elektroniczne, pudełka z drogimi, selekcjonowanymi tranzystorami, wysokiej klasy lutownice i sprzęt pomiarowy, a nawet hi-endowe kolumny Magico, a tuż obok na mocno wyrobionych fotelach siedzą uśmiechnięci goście w najzwyklejszych na świecie bluzach i przetartych jeansach.
Przesłanie jest proste - wszystko, co klient dostaje w pudełku u swojego dealera, ma być dobre, porządne i zrobione "na wypasie". Natomiast to, co znajduje się w Norwegii i służy tylko szefom i pracownikom firmy, nie musi być drogie i szpanerskie. Właściwie jedynym hi-endowym elementem wyposażenia dodatkowego, jaki zauważyłem, były Sennheisery HD 600 na biurku Fredrika, ale założę się, że były to jego prywatne słuchawki. Ktoś może spytać, czy biuro pełne kartonów i segregatorów z dokumentami jest dobrym miejscem do prowadzenia odsłuchów, ale widoczny na zdjęciu system jest tylko kolejnym narzędziem, jakiego Norwegowie używają podczas pracy. W jednym, długim pomieszczeniu zamawia się części, lutuje prototypowe płytki, organizuje dostawy i słucha nowych wzmacniaczy. Na drodze ostatecznych prób odsłuchowych powstaje jedno urządzenie, które otrzymuje naklejkę z napisem "reference". Wszystkie egzemplarze produkowane seryjnie są następnie porównywane z tym wzorcem, aby powtarzalność wyrobu była zachowana. W wielu miejscach można też znaleźć karteczki z napisem "crap", co dla wszystkich członków załogi oznacza mniej więcej "nie ruszać". Dowiedziałem się tego, kiedy moja torba ze sprzętem fotograficznym otrzymała taką naklejkę;-)
Norweska firma stanowi żywy dowód na to, że ciekawe pomysły i śmiałe plany wdrażania ich w życie potrafią zdziałać więcej, niż walizki pieniędzy przeznaczane na marketing. Przystępując do projektowania i wdrażania nowych produktów, konstruktorzy kierują się zdrowym rozsądkiem wspomaganym odrobiną wizjonerstwa, które rodzi się podczas firmowych spotkań przy piwie. Ekipa Hegla wydaje się być rewelacyjnie zgrana i chyba nie jest to tylko powierzchowne wrażenie. W biurze w Oslo obowiązuje nie tylko luźny strój, ale także swobodne zachowanie i całkowita otwartość jeśli chodzi o pomysły na przyszłość. Regularnie odbywają się tu także wieczorne spotkania podczas których, przy piwie i dobrej muzyce, cała załoga debatuje o tym, w którą stronę firma powinna zmierzać. Zastanawiają się, w jaki sposób ludzie będą słuchali muzyki za kilka lat, jak będą używali sprzętu audio i jakich urządzeń będą potrzebowali. Każdy ma głos, od szefa i konstruktorów po ludzi od sprzedaży i marketingu, bo wszyscy doskonale rozumieją dziedzinę, w której się poruszają. Między innymi podczas takich spotkań zdecydowano o tym, aby wyposażać wzmacniacze we wbudowane przetworniki, a następnie - łączność z domową siecią i funkcje typu AirPlay. Norwegowie stwierdzili, że streamery i firmowe aplikacje do odtwarzania muzyki, jakie oferuje Naim, Cyrus czy Linn, są tylko etapem przejściowym. Ich zdaniem ostatecznie będziemy mieli wyraźny podział na interfejsy zarządzające samym odtwarzaniem muzyki (serwisy streamingowe, komputerowe odtwarzacze plików, internetowe sklepy z muzyką) oraz sam sprzęt zajmujący się przetwarzaniem sygnału na dźwięk w głośnikach (a więc w tym przypadku na przykład wzmacniacz z gniazdem USB lub LAN i kolumny). Muszę przyznać, że coś w tym jest, bo łatwość z jaką Anders przeprowadzał prezentację zrobiła na wszystkich duże wrażenie.
Najważniejszym punktem programu był pokaz możliwości nowego wzmacniacza H360 i przetwornika HD30. Oba urządzenia są flagowymi modelami w swoich kategoriach i zostaną formalnie wprowadzone do sprzedaży w ciągu kilku miesięcy. Ich lokalne premiery będą sukcesywnie odbywały się we wszystkich krajach, w których urządzenia Hegla są oficjalnie dystrybuowane, jednak na to trzeba będzie jeszcze trochę poczekać. Odsłuchy w kameralnym gronie dziennikarskim były w zasadzie ostatnim testem przed wprowadzeniem obu modeli do produkcji. Ponieważ wnioski były jak najbardziej pozytywne, norwescy konstruktorzy będą musieli jedynie dopracować kilka szczegółów funkcjonalnych i być może jeszcze w trakcie wakacji pierwsze dostawy dotrą do dealerów.
Opisując wrażenia odsłuchowe, zacznę od nowej, flagowej integry. H360 to z jednej strony najmocniejszy wzmacniacz zintegrowany w historii Hegla, a z drugiej - pierwszy model, w którym zaimplementowano nową wersję najsłynniejszego rozwiązania Benta Holtera - systemu SoundEngine. To właśnie od tej technologii wszystko się zaczęło, to nią zainteresował się telekomunikacyjny gigant Telenor, i to właśnie jej wpływ na brzmienie sprzętu audio sprawia, że dziś wzmacniacze Hegla są tym, czym są. Niektórym wydawało się, że od tego momentu firma produkowała tylko coraz większe wzmacniacze wykorzystujące ten system, przy okazji śmiało penetrując też rynek przetworników cyfrowo-analogowych, a ostatnio także wzmacniaczy słuchawkowych. Bent Holter nie zamierzał jednak spocząć na laurach. Jako człowiek szczerze zafascynowany techniką tranzystorową, bada on różne zjawiska zachodzące w tych elementach i testuje różne układy, badając ich właściwości soniczne. Chęć wyeliminowania zniekształceń będących bolączką wzmacniaczy tranzystorowych doprowadziła założyciela Hegla do opracowania systemu SoundEngine, a teraz - usprawnienia go i zakończenia prac nad tak zwaną drugą generacją. Nawiasem mówiąc, w niektóych urządzeniach Hegla takich, jak na przykład najdroższa końcówka mocy H30, stosowane są wyselekcjonowane, nieprodukowane już tranzystory, które Norwegowie gromadzą w specjalnych pudełeczkach. Od czasu do czasu uda im się kupić dosłownie garść takich komponentów, jednak ostatecznie do montażu nadaje się tylko część, ponieważ wszystkie muszą przejść rygorystyczna kontrolę jakości i parowanie. Jest więc nieuniknione, że kiedyś tam wyprodukowany zostanie ostatni egzemplarz i ten ekskluzywny produkt zostanie wycofany z oferty. Aby upewnić się, że najnowsze modele nie będą skazane na taki los, każdy jeden element od tranzystora po kondensator musi przejść pewną wstępną selekcję. Dopiero z takich sprawdzonych części budowane są prototypy.
Moje tłumaczenie może być nieco lakoniczne, ale nie chciałbym się w tej chwili rozwodzić nad całą historią wzmacniaczy półprzewodnikowych, a tylko nakreślić mechanizm działania drugiej generacji systemu SoundEngine. W większości wzmacniaczy tranzystorowych mamy do czynienia z tak zwaną pętlą sprzężenia zwrotnego. Krótko mówiąc, jakaś część sygnału podawanego na wyjście jest przekazywana znów na wejście, co zwiększa moc i poprawia szereg innych parametrów, jak chociażby współczynnik tłumienia. Niestety, wadą takiego rozwiązania są zniekształcenia generowane przez takie kontrolowane "zapętlanie" dźwięku. Pół biedy jeśli są to parzyste harmoniczne - wówczas są to zakłócenia, które ludzkie ucho traktuje jako coś przyjemnego. Nieparzyste harmoniczne, a takie zwykle pojawiają się we wzmacniaczach tranzystorowych, są natomiast odbierane jako dysonans i, co ciekawe, nawet bardzo mała ich ilość sprawia, że brzmienie staje się dla nas nieprzyjemne. Pogodzenie tych dwóch rzeczy - wysokiej mocy i braku zniekształceń - jest zadaniem bardzo trudnym, jednak Bent Holter twierdzi, że SoundEngine robi dokładnie to - daje wysoką moc przy jednoczesnym wyeliminowaniu zniekształceń.
Jak to działa? Krótko mówiąc, przed "zapętleniem" sygnał jest analizowany tak, aby oddzielić na wyjściu to, co jest faktycznie wzmocnionym, oryginalnym sygnałem od tego, co stanowi jego zniekształcenie. Następnie owe oddzielone zniekształcenia są odwracane w fazie i dopiero w takiej formie całość jest przesyłana z powrotem na wejście. Zasada działania technologii SoundEngine przypomina systemy aktywnej redukcji hałasu w słuchawkach. Nauszniki wyłapują szum otoczenia, odwracają go i dodają do sygnału płynącego z odtwarzacza lub smartfona po to, aby do naszych uszu dotarła sama muzyka, a niepożądany hałas został wykasowany. Dzięki systemowi SoundEngine wprowadzanie pętli sprzężenia zwrotnego praktycznie nie powoduje typowych dla tego rozwiązania skutków ubocznych. Co dokładnie daje to we wzmacniaczu? Wysoką moc i niesamowicie wysoki współczynnik tłumienia przy minimalnym poziomie zniekształceń. Model H360 jest oczywiście odrobinę potężniejszy od obecnego flagowca - H300 - a do tego został wyposażony w szereg udogodnień, które widzieliśmy już na przykład w H160, w tym możliwość podłączenia integry do sieci Wi-Fi i streamowania muzyki przez AirPlay.
Kolejną nowością, na którą z pewnością czeka wielu fanów Hegla na całym świecie, jest flagowy przetwornik HD30. O tym modelu nie mogę na razie napisać tyle, co o H360. Częściowo dlatego, że konstruktorzy nie odkryli jeszcze przed nami wszystkich kart, ale też dlatego, że konstrukcja nie jest jeszcze w pełni ukończona. Wiadomo na pewno, że będzie to pierwszy przetwornik Hegla w pełnowymiarowej obudowie. Urządzenie wygląda praktycznie jak jeden z odtwarzaczy CD, tylko bez szuflady. Ale większe pudło to nie wszystko. Klienci od dawna pytali przedstawicieli firmy o możliwość sprowadzenia totalnie hi-endowego przetwornika, ale Norwegowie odpowiadali prosto - nie będziemy produkowali DAC-a w dużej obudowie tylko po to, żeby w środku był HD25 i odrobina powietrza. Dlatego po kolejnej wystawie w trakcie której zasypywano ich pytaniami o lepszy, droższy i większy przetwornik, postanowili podejść do tematu na poważnie. HD30 musiał przewyższać obecnego flagowca pod każdym względem, i podobno po wielu próbach udało się to osiągnąć. Co ciekawe, kluczem do sukcesu nie miały być tylko lepsze "kości", ale przede wszystkim przeprojektowane układy zasilające rozdzielone na kilka czy kilkanaście zupełnie odseparowanych od siebie bloków. Szczegółów jeszcze nie znam, ale słyszałem, co ten w 95% ukończony HD30 potrafi zrobić z muzyką. Spodziewałem się kolejnego kroku w stronę większej szczegółowości i dynamiki, a okazało się, że nowy, flagowy DAC Hegla gra bardzo... Analogowo. Wszystkie zalety modelu HD25 zostały tutaj uzupełnione lepszą spójnością, muzykalnością i umiejętnością fantastycznego odwzorowania barw. HD30 pokazał brzmienie bardzo przyjemne, naturalne, a nawet odrobinę "lampowe", choć szklanych baniek w nim nie uświadczymy. W komplecie z H360 i kolumnami Magico zagrało to naprawdę wybornie.
Naszą wizytę kończymy przy czymś, co można nazwać ścianą historii Hegla. Gromadzone są tutaj wszystkie urządzenia, które wyszły już z produkcji, a także te, które nigdy owej produkcji się nie doczekały. Można tu znaleźć nawet jeden z siedmiu pierwszych wzmacniaczy zbudowanych przez Benta Holtera jeszcze za czasów studenckich. Co ciekawe, wylądował tutaj w dość przypadkowy sposób - jeden z pierwszych klientów uszkodził go i skontaktował się z Bentem celem naprawy urządzenia, ale ponieważ w tym momencie firma już całkiem dynamicznie się rozwijała, jej założyciel stwierdził, że ten pierwszy model jest dla niego zbyt cenny, aby po naprawie odesłać go do klienta. Odesłano więc zupełnie nowy wzmacniacz, a ten pierwszy ustawiono na honorowej półce. Dziś jest to już cała szafa zabudowana od góry do dołu. Dla audiofilów z Polski widok szczególnie ciekawy, ponieważ norweska firma jest u nas reprezentowana dopiero od kilku lat, więc większości z tych historycznych urządzeń tak naprawdę nigdy nie widzieliśmy. Ich wygląd zewnętrzny raczej się nie zmieniał, natomiast układy elektroniczne stopniowo ewoluowały aby osiągnąć stadium, które widzimy dzisiaj.
Urządzenia Hegla są znane wielu polskim audiofilom - z wystaw, sklepowych półek, a w wielu przypadkach także z codziennych odsłuchów we własnym domu. Jestem przekonany, że po wizycie w Oslo wszyscy właściciele sprzętu tej marki polubiliby go jeszcze bardziej i nabrali pewności, że kupili kawał porządnego hi-fi, a nie pudełko pełne pustych sloganów. Za Heglem naprawdę stoi poważna technologia i godna naśladowania filozofia prowadzenia biznesu, nakierowana na poszanowanie klienta. Najlepsze jest jednak to, że wszystko odbywa się tu na dużym luzie. Choć biuro nie przypomina wnętrz z reklam nowoczesnych apartamentowców, wielu ludzi chciałoby tu pracować ze względu na genialną atmosferę. Czy można przyjść do pracy w bluzie i trampkach? Och, nawet jest to wskazane. Czy można wyskoczyć na obiad o dowolnej porze? Nie ma najmniejszego problemu. Można nawet wypić sobie piwo, jeśli to komuś potrzebne lub po prostu brakuje inspiracji do pracy. Kiedy rozkładałem statyw i przymierzałem się do obfotografowania całego miejsca, spytałem czy aby nie ma tam czegoś, co nie powinno znaleźć się w relacji. W odpowiedzi usłyszałem - "Hmm... Fredrik nie jest zbyt przystojny, więc może tylko jego nie rób", co wywołało śmiech całej załogi. Wobec tego pokazujemy wszystko - cały świat Hegla. A jak ktoś zechce podrobić jego sprzęt - śmiało!
Zdjęcia: Tomasz Karasiński, StereoLife.
-
pchmielarski
Następny rewelacyjny reportaż! Gratuluję. Tylko w taki sposób można poznać fajnie takie miejsca, ideę producenta i jego "flow". Można tylko pozazdrościć ekipie Hegla że mogą robić to co robią w takim klimacie.
0 Lubię
Komentarze (1)