Kupiliście ostatnio wzmacniacz? Szczęściarze...
- Kategoria: Felietony
- Tomasz Karasiński
Jeżeli dawno nie próbowaliście sprawić sobie nowej integry lub końcówki mocy, prawdopodobnie nie macie pojęcia, że w ciągu ostatniego roku cała ta branża stanęła na głowie, a wiele wskazuje na to, że zamiast powoli obracać się z powrotem na nogi, pozostanie w tej pozycji i poszybuje w kosmos. O co chodzi? Wszyscy wiedzą, że produkcja wzmacniaczy to bardzo lukratywny biznes. Najlepsi projektanci i inżynierowie, wielkie fabryki, wystawy z pięknymi modelkami, zachwycające spoty reklamowe, pieniądze, prestiż i klasa premium. Wiadomo, że bywały lepsze i gorsze lata, ale nie wpływało to na tak zwany całokształt. Problemy zaczęły się w ubiegłym roku wraz z wybuchem pandemii. Większość firm postanowiła tymczasowo zamknąć swoje fabryki. Ostatecznie lepiej włączyć pauzę niż dowiedzieć się, że już połowa załogi się od siebie zaraziła. Przecież ci ludzie siedzą blisko siebie, montują, lutują, mierzą, sprawdzają i pakują, a to idealne warunki do rozwoju zarazy. Kiedy pojawiły się szczepionki, producenci chcieli wrócić do gry, ale przywitały ich kolejne komplikacje - materiały podrożały, czas oczekiwania na niektóre części wzrósł z tygodnia do trzech miesięcy, a księgowi zaczęli podnosić raban, że przestój trzeba będzie uwzględnić w wyliczeniach, czyli podnieść ceny produktów. Inaczej firma będzie przynosiła straty i po pewnym czasie zacznie szorować tyłkiem po dnie. W porządku - jak trzeba, to trzeba. Wszyscy tak robią, a klientów najwyraźniej to nie zniechęca, bo wzmacniacze są im potrzebne. Bądź co bądź, wielu z nich też siedzi teraz w domu, niektórzy zorganizowali sobie całkiem przyjemne warunki do pracy, a do pełni szczęścia brakuje tylko muzyki odtwarzanej przez wysokiej klasy sprzęt stereo. Czyli wracamy, działamy, delikatnie podnosimy ceny i kryzys zażegnany? O, święta naiwności!
Wirus wkrótce zaatakował ponownie. Kolejne fale zachorowań wymusiły następne przerwy. Naturalnie, nie tylko w fabrykach wzmacniaczy. Szybko zaczęło brakować podstawowych części i surowców, bez których fabryka nie może działać, nawet gdyby cała załoga była zdrowa, młoda, zwarta i gotowa. Skokowo zdrożała na przykład stal, a jak tu bez niej zrobić obudowę albo transformator? W wielu firmach w tym momencie zaczęło się kombinowanie. A może by tak szybko wprowadzić nowy model z obudową wykonaną w całości z aluminium? Albo tu i ówdzie zastąpić stal plastikiem - ktoś to w ogóle zauważy? W rezultacie katalogi i cenniki były aktualizowane szybciej niż zasady przyznawania dotacji z tarcz antykryzysowych. Jeszcze się człowiek dobrze nie zastanowił, jeszcze z drukarki nie wyszła ostatnia strona wniosku, a tu cyk - nowa tarcza, i wszystko od nowa. Zaczęło dochodzić do sytuacji, kiedy jeden klient odbierał wzmacniacz zamówiony parę miesięcy wcześniej, a drugi tuż obok zamawiał swój - droższy, brzydszy i gorzej wyposażony. A jeszcze rok wcześniej wszyscy liczyli, że załapią się na jakąś promocję albo wyprzedaż... Dealerzy najpierw zamawiali zbyt wiele wzmacniaczy, co wynikało wprost z umowy podpisanej z dystrybutorem lub producentem (kto nie wyrobił normy, dostawał karę lub tracił możliwość serwisowania sprzętu danej marki, co zdaniem niektórych ekspertów przynosi znacznie większe zyski niż sprzedaż nowych urządzeń), a to w połączeniu z trudnym do wytłumaczenia zwyczajem obniżania cen wzmacniaczy ze starszego rocznika powodowało, że upusty dochodziły do 15-20%. W ubiegłym roku wreszcie się to skończyło. Ba! Nawet teraz w ogłoszeniach zamieszczanych przez autoryzowane salony można znaleźć bardzo bogato wyposażone wzmacniacze z 2019 roku, które zasadniczo trzymają cenę katalogową. Dlaczego? Bo nowe drożeją w zastraszającym tempie. A nie jest to jeszcze największy problem.
Weźmy na przykład stosunkowo nowy, kompaktowy wzmacniacz pewnej francuskiej firmy, którego znakiem rozpoznawczym jest wyświetlacz 3D. To ciekawy, przyciągający uwagę gadżet. Na tyle charakterystyczny, że nawet w reklamach telewizyjnych pokazują go wyjątkowo długo. Urządzenie dostępne jest w kilku wersjach wyposażenia, przy czym ów wyświetlacz pojawiał się do tej pory w środkowej odmianie "Allure". Później dodano wersję "Allure+", o kilka tysięcy złotych droższą, natomiast ta zwykła, "Allure" (bez plusa), otrzymała klasyczne, analogowe wskaźniki. Wiocha, prawda? Ale to jeszcze nie koniec. Parę miesięcy później powtórzono ten zabieg - na miejsce "Allure+" wskoczyła jeszcze droższa odmiana "Allure Pack", co sprawiła, że klienci chcący ujrzeć na przednim panelu swojego wzmacniacza ten wspaniały wyświetlacz 3D muszą wydać mniej więcej dziesięć tysięcy złotych więcej niż rok temu. Oczywiście dostaną też szereg innych opcji, ale nie wiem, czy będą z tego powodu zadowoleni. Przeniesienie poszczególnych elementów wyposażenia do wyższych wersji rozciągnęło się na wszystkie poziomy cenowe. W tańszym wariancie "Active" też nie zobaczymy już rzeczy, które były tu montowane standardowo jeszcze pół roku temu. Niczego nie wymontowano tylko z topowej wersji, która kiedyś nazywała się "GT", potem "GT Line", a obecnie - "GT Pack". Ta po prostu podrożała. Doskonale pamiętam jednak, że w momencie premiery tego modelu dziennikarze byli zszokowani, że cena najbardziej wypasionego wariantu tego kompaktowego wzmacniacza wynosi 103000 zł. Dziś w konfiguratorze można wyklikać już 118200 zł, a czas oczekiwania szacowany jest na pół roku (realistycznie trzeba będzie pewnie poczekać dłużej). To samo dzieje się u innych producentów. Pewna firma chwaliła się inteligentnym podświetleniem LED, a później zaczęła montować w swoich wzmacniaczach zwykłe żarówki. Wszystkich przebił jednak niemiecki koncern, który przyznał, że wyprodukował mnóstwo nowoczesnych piecyków, ale nie doczekał się na dostawę wyświetlaczy, w związku z czym będzie montował brzydkie, tymczasowe panele z plastikowymi pokrętłami i w tej formie wyśle urządzenia klientom, a kiedy wyświetlacze się pojawią, zaprosi ich do najbliższego serwisu, gdzie pokrętła zostaną wyjęte, a na ich miejscu pojawi się nowoczesny ekran dotykowy. Kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Na razie trzeba brać tak, jak jest. I wcale nie brakuje chętnych.
Wszystko to może wydawać się śmieszne, ale w obliczu globalnego kryzysu odbiorcy stali się bardziej wyrozumiali. Często sami obserwują to samo w pracy i w domu. Terminy gonią, zamówienia się przesuwają, pracowników nie przybywa, więc wszystko jest opóźnione, a pieniądze nie zawsze rozwiązują problem. Kiedyś kupujący narzekali, że za szybką i dobrą obsługę trzeba słono zapłacić. Teraz trzeba i zapłacić, i odczekać swoje w kolejce. Producenci wzmacniaczy robią, co w ich mocy, aby nadążyć za popytem. Klienci zamawiają, śledzą wiadomości i regularnie wycierają z kurzu półkę, na której kiedyś z pewnością stanie ich wymarzony piecyk. I tu niestety pandemia zrobiła nam kolejnego psikusa. Zaczęło brakować tranzystorów. Teraz wcześniejsze problemy wydają się wręcz śmieszne. Wzmacniacz z plastikowym frontem, brzydkimi pokrętłami i archaicznymi "wycieraczkami" w miejscu dużego wyświetlacza 3D wciąż spełnia swoją funkcję i gra tak, jak powinien. Bez tranzystorów już nie. Producenci zaczęli się o nie zabijać. Wykupili wszystko, co było w magazynach, ale nawet z takim zapasem ich fabryki mogły pracować maksymalnie parę miesięcy. Potem karuzela się zatrzymała. Niektórzy pozamykali swoje zakłady na czas nieokreślony i wysłali pracowników do domu. Inni doszli do wniosku, że lepiej będzie produkować wzmacniacze bez tranzystorów i magazynować je, a kiedy dostawy ruszą, pozostanie już tylko wlutować brakujące elementy na miejsce i puścić kontenery w świat. Tyle, że w niektórych fabrykach półki uginają się już pod ciężarem wybrakowanych klocków, a tranzystorów jak nie było, tak nie ma.
Co ciekawe, te problemy w ogóle nie istnieją w świecie newsów, reklam, testów, premier nowych modeli i szeroko rozumianego przekazu medialnego. Od czasu do czasu wspomina się o tym, że tak, faktycznie są jakieś tam problemy z dostawami, ale generalnie nagłówki artykułów w popularnych serwisach dla audiofilów i melomanów sugerują, że świat funkcjonuje dokładnie tak, jak dotychczas. Nadchodzi nowy Arcam z przetwornikiem cyfrowo-analogowym... Oto długo oczekiwany następca kultowego McIntosha z lepszymi transformatorami... Test nowego, hybrydowego Unisona... Producenci, dystrybutorzy, dealerzy i wspierający ich specjaliści od marketingu nie zamierzają tak po prostu się poddać. Kalendarz premier praktycznie się nie zmienił. Z fabryk, w symbolicznych ilościach, wyjeżdżają modele zapowiadane dawno, dawno temu. Czasami wyglądają jak prototypy, ale to nieważne, bo nie dostarcza się ich klientom, tylko robi objazdowy cyrk dla dziennikarzy, aby w ciągu jednego weekendu zjechali się w jedno miejsce, posłuchali, zrobili zdjęcia i pokazali swoim czytelnikom "ekskluzywne" testy. Nic dziwnego, że wszystko to "wychodzi" w tym samym czasie. Nagle na YouTubie pojawia się dziesięć wideorecenzji tego samego wzmacniacza. Jedyna różnica jest taka, że jedni opisują srebrny, a drudzy - czarny. Wygląda to tak, jakby dwadzieścia ekip ustawiło się w kolejce w recepcji wynajętego przez producenta hotelem w górach i po kolei wchodziło na piętnastominutowe odsłuchy. Pewnie jeszcze tego samego dnia wzmacniacze są pakowane i jadą do kolejnego kraju, bo kiedy cały świat trzeba obdzielić trzema lub pięcioma egzemplarzami demonstracyjnymi, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Audiofile mają z tego mniej więcej tyle, że mogą sobie pooglądać piętnastominutowe filmiki i poczytać testy urządzeń, które na sklepowych półkach pojawią się najwcześniej za rok. Informacyjna karuzela musi się jednak kręcić. Przecież nie można nagle zniknąć z popularnych czasopism i portali, wstrzymać wydatków na reklamę i przestać prowadzić swoje strony na Facebooku i Instagramie tylko dlatego, że fabryka nie działa. Ba! W tym trudnym momencie wypadałoby jeszcze zwiększyć swoją aktywność w wirtualnym świecie, do którego wszyscy siłą rzeczy się przenieśliśmy. Inaczej wszyscy uznają, że nam się nie chce, konkurencja zwęszy padlinę i zaatakuje ze wzmożoną siłą. Wtedy klienci po pewnym czasie zwyczajnie o nas zapomną, a kiedy dostawy tranzystorów ruszą, pobiegną po nowy wzmacniacz, ale nie do nas.
Najtrudniej jest jednak połączyć świat reklam z rzeczywistością. Do tej pory odbywało się to na wystawach i w salonach, ale teraz wszystko to mocno podupadło na zdrowiu. Dużą imprezę można przełożyć raz lub dwa razy, ale później ludzie zaczynają się już zastanawiać, czy to w ogóle wróci, czy istnieją jeszcze warunki do organizacji takich wydarzeń, a przede wszystkim - czy kogoś to jeszcze interesuje. Każdy, nawet najdroższy wzmacniacz można teoretycznie zamówić przez Internet albo znaleźć dealera, który z radością zorganizuje nam taką prywatną wystawę w domu. Salony ze wzmacniaczami zaczynają jednak świecić pustkami. Na półkach widać pojedyncze egzemplarze bardzo niepopularnych modeli, a jeśli już trafi się taki, którego rzeczywiście chcielibyśmy posłuchać, sprzedawca może poinformować nas, że odsłuch jest niemożliwy, bo prezentowany egzemplarz został już kupiony i w najbliższy piątek, po załatwieniu wszystkich formalności, jego nabywca przyjedzie na tak zwaną "wydawkę". W niektórych salonach na półkach zostały już tylko cyfrowe wzmacniacze bezprzewodowe, które większość audiofilów omija szerokim łukiem, bo to wciąż kosztowne, niepewne i niewygodne, a po dwóch godzinach słuchania (i to w sprzyjających warunkach) trzeba przerwać odsłuch, aby naładować akumulatory. Nawet rządowe dopłaty nikogo nie przekonują. Nie brakuje też wzmacniaczy hi-endowych. W końcu jeśli z dwunastu tranzystorów można wyprodukować dwa tanie urządzenia albo jedno ekstremalnie drogie, wybór jest prosty. Może i niewielu klientów na takie klocki stać, ale przynajmniej po salonie nie hula wiatr. Wkrótce zresztą, dzięki ekologom i unijnym legislatorom, będzie można produkować tylko wzmacniacze cyfrowe. Z tego wszystkiego wzrosły nawet ceny używanego sprzętu. Kto zamówił sprawdzony, dobrze oceniany piecyk rok temu, może dziś sprzedać go niemal za te same pieniądze.
Brak towaru oznacza też, że umarło wybieranie i kupowanie wzmacniaczy w dotychczasowym wydaniu. Nie ma już audiofilów, którzy potrafili miesiącami okrążać okoliczne salony w poszukiwaniu tego jednego, idealnego wzmacniacza. Wcześniej klienci marudzili, wybierali, porównywali, słuchali, wypożyczali sprzęt do domu i domagali się rabatów. Dziś nie ma już czego porównywać ani czego wypożyczać. Trzeba zamawiać w ciemno. A na sprawdzone modele albo dobrze zapowiadające się nowości klienci zapisują się niezwykle chętnie. Pewien japoński producent właśnie pochwalił się, że zebrał już tysiąc zamówień na wzmacniacz, którego bazowa wersja kosztuje 199900 zł. A podobno w kraju taka bida... Wydawałoby się, że sprzedawców nic nie powinno cieszyć bardziej niż klient, który wchodzi do salonu z walizką pełną pieniędzy i składa zamówienie na hi-endowy wzmacniacz. Transakcja opłacona gotówką jest jednak z ich perspektywy mało atrakcyjna, bo więcej zarobią na kredycie lub leasingu, a jeszcze więcej na wynajmie długoterminowym. Nie pozostaje im nic innego, jak wyrównać sobie to ceną. Ten sam wzmacniacz w leasingu może więc kosztować 140000, a cena dla klienta indywidualnego to 160000 zł. A przecież zakup nowego wzmacniacza to dopiero początek wydatków, bo trzeba będzie go jeszcze zarejestrować, opłacić ubezpieczenie, wymienić nóżki na zimowe... Zaraz, zaraz! Coś mi się tu nie zgadza. Ano tak - przecież od początku nie chodziło mi o wzmacniacze, ale o samochody! Przepraszam, coś mi się pomieszało. Chociaż, tak właściwie, czy to aż taka różnica?
-
-
Piotr
Muszę powiedzieć, że dałem się nabrać. Pański żart, Panie Tomaszu, może wkrótce stać się rzeczywistością.
0 Lubię -
Adam
Przemyślałem temat. Natchnął mnie chyba artykuł. Jutro zamawiam wzmacniacz! Ze starczych modeli i dostaw. W przyzwoitej (jeszcze) cenie.
0 Lubię -
Marek
Fajny artykuł. Faktycznie myślałem cały czas, że chodzi o branżę audio, chociaż już czytając coś mi się nie zgadzało (zaraz zaraz, przecież GT Line to wersje modeli Kia? No i ten niemiecki producent, który nie montuje paneli - przecież to samo zapowiedział VAG czy który tam). Ale, niestety, nie jest daleki od prawdy - przecież od pożaru fabryki AKM w Japonii jest bardzo duży problem z niektórymi układami IC (głównie DAC). W asortymencie audio, podobnie jak wcześniej w IT, też zaczyna świecić pustkami. Teraz to samo zaczyna się dziać w foto - nowe premiery, a po kilku dniach komunikat o trudnościach z zaopatrzeniem w nowe modele...
1 Lubię -
Jacek
Witam. Świetny artykuł. Gratuluję pomysłu. Trochę uśmiechu i radości w te ponure dni. Serdecznie pozdrawiam.
0 Lubię -
Paweł
Tak się zasadzałem na NAD-a C658... I się tak zasadzałem i zasadzałem, no i teraz nigdzie go nie ma... I nie ma, i nie ma...
0 Lubię -
Komentarze (7)