JL Audio Dominion d108
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Niezwykle rzadko zdarza mi się testować produkty firm, które klasycznym sprzętem audio właściwie się nie zajmują. Nawet manufaktury specjalizujące się w wytwarzaniu elektroniki dla profesjonalistów mają zazwyczaj dość obszerny katalog z klockami typowo audiofilskimi - przetwornikami, wzmacniaczami czy zestawami głośnikowymi. Nierzadko można nawet odnieść wrażenie, że zakładka z urządzeniami studyjnymi powstała po to, aby dodać powagi i prestiżu tym domowym. Od czasu do czasu batalię o serca i portfele miłośników dobrego brzmienia toczą producenci sprzętu komputerowego, eksperci od smartfonów lub studia, które na co dzień zajmują się wzornictwem przemysłowym. Efekty są różne. Zwykle kończy się na kilku przykuwających uwagę zdjęciach. W przypadku JL Audio tak nie będzie. Projektowanie sprzętu grającego nie jest Amerykanom obce, ale klasycznych urządzeń dla melomanów i audiofilów też jest w ich katalogu jak na lekarstwo. To dlatego, że firma specjalizuje się w szeroko pojętych instalacjach. I to takich, które mają generować mnóstwo hałasu w bardzo nietypowych miejscach.
Manufaktura powstała w 1975 roku, a jej nazwa jest wynikiem połączenia pierwszych liter imion jej założycieli - Jamesa Bircha i Lucio Proniego. Pierwszymi produktami JL Audio były domowe systemy głośnikowe i kity pozwalające na samodzielne wykonanie kompletnych zestawów głośnikowych w domu. Kilka lat później firma otworzyła sklep detaliczny i zajęła się raczkującymi wówczas instalacjami samochodowymi, przy budowie których wykorzystywała głośniki własnej konstrukcji. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych marka JL Audio znana już była na całym kontynencie, a wytwarzane przez nią subwoofery serii W1 zdobyły uznanie klientów i dealerów. W 1991 roku firma po raz pierwszy wystawia się na CES w Las Vegas, prezentując linie W2 i W5 międzynarodowej publiczności.
Na facebookowym fanpage'u JL Audio można zobaczyć chyba z milion zdjęć z głośnikami zamontowanymi na pokładzie sportowych samochodów, quadów, motorówek, terenówek, motocykli i luksusowych jachtów. Znakiem rozpoznawczym amerykańskiej firmy jest przepych. Niektóre jej dzieła wyglądają imponująco, inne trochę odpustowo, ale liczy się jeszcze coś - JL Audio wszystkie elementy takiego systemu, włącznie z głośnikami, wytwarza we własnym zakresie. Z technicznego punktu widzenia jest to przepiękna robota. Potężne głośniki są montowane w obudowach o skomplikowanych kształtach, z tapicerką perfekcyjnie dopasowaną do wnętrza danego pojazdu, podświetleniem, wzmacniaczami i elementami sterującymi wplecionymi w deskę rozdzielczą nie gorzej, niż zostałoby to zrobione to w fabryce. Nic dziwnego, ze firma z Florydy ma ponad 660000 fanów (dla porównania, Tellurium Q ma ich 5000, Naim - 40000, a Bowers & Wilkins - 189000). A czy w katalogu JL Audio jest coś, co da się kupić bez przymierzania i instalowania? Jakikolwiek sprzęt do domu? Owszem - głośniki ścienne i sufitowe, trochę elektroniki, akcesoria i coś, z czego firma jest naprawdę dumna - subwoofery.
Wygląd i funkcjonalność
Wydaje mi się, że ich istnienie wynika z chęci wykorzystania podzespołów, które do tej roboty nadają się znakomicie. Ostatecznie mamy tu dwa kluczowe elementy elektroniczne - głośnik niskotonowy i wzmacniacz. Amerykanie mają tego towaru od groma. Wystarczyło stworzyć obudowy, które sprawdziłyby się w domu i delikatnie ucywilizować gotowy produkt. Mimo to, w konstrukcji tych subwooferów wyraźnie widać korzenie JL Audio. Na szczęście nie zobaczymy w nich LED-owego podświetlenia i przednich paneli wykończonych czerwoną skórą (choć to akurat byłoby ciekawe), ale solidność wykonania, gabaryty głośników i moc wbudowanych wzmacniaczy robią duże wrażenie. W aktualnym katalogu JL Audio znajdziemy aż 9 aktywnych subwooferów podzielonych na cztery serie - Gotham, Fathom, E-Sub i Dominion. W dwóch pierwszych seriach potężne przetwotniki, głownie z serii W7, napędzane są przez wzmacniacze impulsowe połączone z obwodami korekcyjnymi ARO (Automatic Room Optimization). E-Sub i Dominion to urządzenia, które powinny sprawdzić się w typowych systemach stereo i instalacjach kina domowego. W obu mamy do wyboru dwie konstrukcje w dwóch rodzajach wykończenia. Oba są zresztą czarne. Klient może tylko zdecydować, czy woli lakier fortepianowy, czy drewnopodobną okleinę. E-Suby są generalnie większe i mocniejsze. Najmniejszy model wykorzystuje 25-cm głośnik, a największy - 30 cm. W serii Dominion to większy model d110 wyposażono w 25-cm woofer, a mniejszy d108 otrzymał jednostkę o średnicy 20 cm. Maleństwo, prawda? Tak, w porównaniu z innymi wyrobami JL Audio na pewno, ale jeśli spojrzymy na parametry, to wiochy nie ma. Jego pasmo przenoszenia zaczyna się przy 29 Hz (-3 dB), więc z takiego wspomagania powinny być zadowolone nie tylko monitory, ale nawet średniej wielkości podłogówki.
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Dominion d108 wydaje się kuszącą propozycją z jeszcze jednego powodu - Amerykanie generalnie nie pieszczą się z cenami. Ich flagowy subwoofer, Gotham g213v2, kosztuje 96999 zł. Dalej też nie jest lekko. 46999, 29499, 19999, 13999 zł... Jeżeli ustalimy sobie limit na poziomie dziesięciu tysięcy złotych, zmieszczą nam się w nim zaledwie trzy modele - E-Sub e110 w czarnej okleinie oraz oba subwoofery z serii Dominion. Opisywany model jest na tle pozostałych śmiesznie tani. Nie zdziwiłbym się, gdyby dealerzy zamawiający kilka skrzynek z serii Gotham i Fathom dostawali go za darmo, jako prezent dla dziecka albo zapasowy subwoofer do systemu biurkowego. Trzeba jednak pamiętać o jednym - Amerykanie są pieprznięci, a już szczególnie na punkcie rozmiarów i mocy różnych urządzeń i przedmiotów codziennego użytku. U nich dom może być zbudowany z drewnianych patyków i kartonu, ale musi być duży. Bo muszą się w nim zmieścić wszystkie duże rzeczy, takie jak dwudrzwiowa lodówka, gigantyczny telewizor albo kuchenka gazowa z sześcioma palnikami i piekarnikiem, do którego wejdą dwa indyki albo spory prosiak. Ci ludzie kupują samochody, do których wchodzi się po wysuwanej elektrycznie drabince. Dla przeciętnego Europejczyka co najmniej połowa ich subwooferów to gruba przesada. Jasne, wszędzie znajdą się melomani, którzy mają do nagłośnienia naprawdę duże pomieszczenie i chcą po prostu pójść na całość, ale obstawiam, że największym zainteresowaniem będą się u nas cieszyły modele z serii E-Sub i Dominion. Postanowiłem więc przekornie sprawdzić ten najmniejszy.
Już podczas rozpakowywania amerykańskiego subwoofera natknąłem się na sympatyczny drobiazg. Wielu producentów sprzętu audio wychodzi z założenia, że klient będzie wiedział, w jaki sposób wyjąć zawartość z kartonu albo że zrobi to za niego sprzedawca. O ile z przetwornikami, słuchawkami i wzmacniaczami nikt nie powinien mieć większych problemów, o tyle z kolumnami, gramofonami, wzmacniaczami lampowymi i ciężkimi końcówkami mocy pojawiają się schody, a głupi błąd może spowodować uszkodzenie kosztownego sprzętu już na starcie. Wierzcie lub nie, ale większości firm nie chce się nawet wrzucić na wierzch karteczki, która w prosty i zrozumiały sposób wytłumaczy nam, jak powinniśmy obchodzić się z takim pakunkiem, co wyjąć, czego nie wyjmować, za co chwycić i jak najbezpieczniej postawić sprzęt tam, gdzie ma stać. Rozcinam więc karton z subem JL Audio, spodziewając się, że znów będę musiał rozgryźć to samodzielnie, a tu wita mnie wielki napis "Whoa! Freeze! Read!", pod którym narysowano sposób prawidłowego obracania pudełka, aby później łatwo dobrać się do jego zawartości. Może to głupie, ale już taka drobnostka świadczy o tym, że ktoś w tej firmie używa mózgu. Domyślam się, że było to konieczne ze względu na gabaryty i masę droższych modeli. Dominion d108 wcale taki ogromny nie jest. Spokojnie można sobie z nim poradzić bez pomocy drugiej osoby. Od samego początku miałem jednak poczucie obcowania ze sprzętem dopracowanym, dorobionym i wykonanym tak, jakby miał przepracować kilkadziesiąt lat.
Może to tylko złudzenie, ale Dominion d108 wygląda jak sprzęt do ciężkiej roboty. Ważąca 12 kg skrzynia została osadzona na dużych, gumowych nóżkach. 20-cm woofer zajmuje niemal całą powierzchnię przedniej ścianki. Po bokach zostaje tylko trochę miejsca na duże otwory, w które wchodzą oczywiście kołki utrzymujące na miejscu maskownicę. Ma ona postać obitej czarnym materiałem kratownicy. Co ciekawe, przednia płyta jest w gruncie rzeczy częścią samego głośnika. Jego konstrukcja to temat na osobny artykuł. Sama grubość gumowego resora daje do zrozumienia, że wychylenie mierzy się tutaj w centymetrach. Nie prowadziłem takich prób, ale jestem przekonany, że po podaniu na wejście odpowiedniego sygnału i przystawieniu membrany do piłki ustawionej jedenaście metrów od bramki taki woofer mógłby nawet strzelić karnego. Co ciekawe, Dominion d108 jest konstrukcją zamkniętą, co już na początku testu uznałem za dobrą wróżbę. Cały bas pochodzi tu z głośnika, w związku z czym ustawienie suba w pomieszczeniu i jego integracja z systemem powinny być łatwiejsze. Nie żebym miał jakieś uprzedzenia co do modeli z bass-refleksem lub membraną bierną, ale niskie tony z dużego głośnika pracującego w obudowie zamkniętej mają swój urok. Zwykle są nie tylko głębokie, ale też szybkie, zwinne, czytelne i łatwe do opanowania.
Z punktu widzenia użytkownika najciekawszy jest jednak tylny panel. Jest to w zasadzie jeden moduł wykonany w całości z metalu. W górnej części umieszczono najważniejsze przełączniki i pokrętła, niżej zamontowano solidny radiator, a na samym dole - złącza i hebelkowy przełącznik trybu pracy gniazd wejściowych. Użytkownik ma tutaj do wyboru dwie opcje połączeniowe - wejście niskopoziomowe w formie pary gniazd RCA (dla lewego i prawego kanału) oraz wysokopoziomowe, którego niestety nie zrealizowano w normalny sposób, poprzez montaż zwykłych terminali głośnikowych, ale za pomocą dziwnej kostki, z której nawet nie wiem, jak miałbym skorzystać. Inna sprawa, że takie połączenie jest moim zdaniem kiepskim pomysłem, więc specjalnie się tym nie przejąłem i od razu skorzystałem z wejścia niezbalansowanego. Miłym akcentem jest trójbolcowe gniazdo zasilające IEC z łatwo dostępnym bezpiecznikiem. Wątpię, aby ktoś chciał sprawić swojemu subwooferowi prezent w postaci audiofilskiego kabla sieciowego, ale przynajmniej będzie można zamontować tu coś, co nie wygląda jak drucik od lampki nocnej.
Dominion d108 jest konstrukcją zamkniętą, co już na początku testu uznałem za dobrą wróżbę. Cały bas pochodzi tu z głośnika, w związku z czym ustawienie suba w pomieszczeniu i jego integracja z systemem powinny być łatwiejsze.Najbardziej zaciekawiło mnie jednak złącze RJ-45 opisane jako "Wireless Link". Zaraz, zaraz... Czyżby możliwe było podłączenie testowanego subwoofera do sieci? Otóż nie do końca. Możemy za to wpiąć do tego gniazda bezprzewodowy zestaw JLink TRX, aby pozbyć się kabla analogowego i odsunąć suba od sprzętu. Zasięg tego transmitera ma dochodzić do 30 metrów. Regulacji i tak trzeba wtedy dokonać ręcznie. Na szczęście jest to proste i przyjemne, bo Amerykanie niczego nowego tu nie wymyślili. Na pokrętłach mamy częstotliwość odcięcia, fazę i głośność, a na dwóch hebelkach - zmianę polaryzacji i odcięcie filtra. Proste i skuteczne. Jedynym minusem testowanego subwoofera jest moim zdaniem niewystarczająco czuły układ automatycznego startu, który wybudza urządzenie z trybu czuwania po wykryciu sygnału na wejściu. Sprawia to, że po uruchomieniu wzmacniacza trzeba przekręcić potencjometr w prawo, aby Dominion d108 załapał, że coś się stało. Za pierwszym razem myślałem, że robię coś źle, bo kolumny grały już całkiem głośno (na pewno nie była to jakaś próba ognia, ale do normalnego odsłuchu podczas pracy przy biurku tak bym je już zostawił), a subwoofer nie ruszył. Na szczęście po wymuszeniu jego startu i zmniejszeniu poziomu głośności subwoofer nie dochodził do wniosku, że nie ma tu nic do roboty i nie przełączał się w tryb czuwania, gdy muzyka wciąż grała. Zresztą jeden irytujący drobiazg to stanowczo za mało, aby ostudzić mój entuzjazm względem amerykańskiego subwoofera. Jest to po prostu kawał porządnego sprzętu. Rzetelna, solidna inżynieria bez wydziwiania.
Brzmienie
W skomplikowanym świecie zestawów głośnikowych subwoofery stanowią odrębną kategorię produktów. Nie każdy system potrzebuje takiego urządzenia, bo wielu melomanów wychodzi z założenia, że ich kolumny radzą sobie z reprodukcją niskich częstotliwości zupełnie dobrze. Kiedy jednak chcemy sprawdzić, czy uzupełnienie systemu aktywnym basistą wniesie do jego brzmienia nową jakość albo jesteśmy świadomi ograniczeń naszych głośników, rozpoczynamy poszukiwania i od razu pojawia się podstawowe pytanie - brać subwoofer od firmy, która specjalizuje się tylko w tym, takiej jak REL, Velodyne lub SVS, czy od firmy "kolumnowej"? Odpowiedź nie jest łatwa. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli mamy monitory lub nieduże podłogówki Audiovectora, B&W, Focala czy KEF-a - w każdym razie firmy, która oferuje niezłe albo nawet bardzo dobre subwoofery - nie ma co kombinować. Wybierając kolumny i subwoofer z tej samej serii, powinniśmy otrzymać równy, spójny, jednolity dźwięk. O wiele trudniej wygląda to wtedy, gdy producent naszych kolumn albo nie oferuje subwooferów w ogóle, albo robi je, że pozwolę sobie tak napisać, na odpierdziel. Wówczas lepiej jest zajrzeć do katalogu jakiegoś specjalisty od subwooferów, bo przecież i tak dobieramy urządzenie zewnętrznej firmy, a próba połączenia, przykładowo, monitorów Focala z subwooferem Bowersa może się udać, ale nie musi. Druga dość oczywista sytuacja zachodzi wtedy, gdy dysponujemy dużymi podłogówkami, które w zakresie niskich tonów nie klękają praktycznie przed żadnym materiałem, od elektroniki po hollywoodzkie soundtracki (w przypadku monitorów jest to raczej rzadkie zjawisko). Dodanie do systemu aktywnego subwoofera może wówczas zmienić ilość, ale niekoniecznie jakość basu. Możemy otrzymać więcej dudnienia wynikającego z braku możliwości idealnego zgrania kolumn i subwoofera. Z monitorami, którym ewidentnie brakuje najniższych częstotliwości, jest to jak najbardziej do zrobienia - w końcu mówimy o takim dostrojeniu głośnika basowego, aby przejmował pałeczkę w okolicach 60-100 Hz. Po ustawieniu częstotliwości odcięcia pozostaje nam tylko dobrać odpowiednią głośność i pobawić się fazą. Walka o rozszerzenie pasma od 50 Hz w dół to już straszna gimnastyka. Czasami nawet gra niewarta świeczki. Kupujemy wielki subwoofer, szukamy dla niego odpowiedniego miejsca (wbrew wielu opiniom to nie jest wszystko jedno, a zalecane przez wielu producentów ustawienie w narożniku sprawdza się moim zdaniem tylko wtedy, gdy właściciel takiego urządzenia chce po prostu rozsadzić sobie łeb), następnie pół godziny kursujemy między kanapą a subwooferem, kręcąc wszystkimi gałkami i pstrykając każdym hebelkiem, wreszcie uznajemy, że uzyskaliśmy upragniony efekt, a po zmianie płyty wszystko się rozpada. Chodzimy więc drugie pół godziny, kręcimy, pstrykamy, odsuwamy subwoofer kolejne dziesięć centymetrów od ściany, tym razem system gra już genialnie, więc dumni ze swojego osiągnięcia zapadamy się głębiej w kanapę i... znów buczy. Pozostaje jedynie skonstruować sobie specjalny stelaż na głowę, aby podczas odsłuchu była ona zablokowana.
Wspominam o tym, bo podczas testu mogłem przetestować obie sytuacje, w których odruchowo sięgnąłbym po sprzęt od "subwooferowego specjalisty". W pierwszej wykorzystałem monitory, do których nie można dokupić fabrycznego subwoofera. W moim systemie biurkowym pracują fantastyczne, miniaturowe zestawy Equilibrium Nano, które nie dość, ze nie są częścią jakiejś większej serii kolumn, to jeszcze do dziś formalnie nie funkcjonują w katalogu zielonogórskiej manufaktury. Zostały wykonane na moje zamówienie, ale nie od zera, bo okazało się, że ktoś przede mną wpadł już na ten pomysł i zwrócił się do założyciela i projektanta marek Enerr i Equilibrium, Piotra Kwiatkowskiego, z prośbą o wykonanie monitorów, które będą miały rozmiary pudełka po butach, dając jednocześnie zdrowy, równy, pełnopasmowy dźwięk odpowiadający jakościowo kolumnom podłogowym z tak zwanego przedsionka hi-endu. Oficjalnie jednak firma nie wprowadziła tych monitorów na rynek, bo ze względu na jakość zastosowanych komponentów, w tym niewielkich głośników średnio-niskotonowych z ceramicznymi membranami, para takich mikrusów musiałaby kosztować dziesięć tysięcy złotych albo więcej. Producent jest przekonany, że na tak wypasione mini-monitory nie znajdzie zbyt wielu chętnych. Szkoda, bo skoro projekt jest gotowy, kolumienki okazały się genialne, materiały potrzebne do ich budowy są dostępne, wypadałoby dodać je na stronę i wprowadzić do cennika, a jeśli nikt się nimi nie zainteresuje, najwyżej będą pracowały tylko u mnie i u tego drugiego gościa. Ceramiczne membrany w Equilibrium Nano mają dosłownie 8 cm średnicy, więc mimo sprytnego, szczelinowego bass-refleksu z wylotem w podstawie, z pewnymi ograniczeniami trzeba się liczyć, ale o możliwość zamówienia dopasowanego do nich subwoofera nawet nie pytam. Druga sytuacja to wspomaganie Audiovectorów QR5, których pasmo przenoszenia zaczyna się według producenta już przy 25 Hz. Nawet jeśli Duńczycy przesadzili i podali zaniżoną wartość, na pewno aż tak mocno nie minęli się z prawdą, bowiem te podłogówki pompują niskie tony jak szalone. Używam ich kilka lat i jeśli czegoś w ich brzmieniu mi brakowało, to może lekkiego ocieplenia i większej plastyczności średnich tonów, może odrobinę bardziej eleganckiego wykończenia góry pasma, może spójności i szybkości, jakie oferują chociażby Audiovectory z serii R, ale głębi, potęgi, sprężystości i wypełnienia w zakresie niskich tonów - nigdy. Czasami nawet myślę, czy nie zamienić "piątek" na model R3 Avantgarde, ale nie jestem przekonany, czy przy niewątpliwej przewadze "R-ek" w wielu kwestiach udałoby mi się zachować wszystkie zalety modelu QR5, w tym głęboki bas i fenomenalnie przejrzystą górę. Pomysł uzupełnienia takich kolumn subwooferem brzmi mniej więcej tak, jakby ktoś zamówił mega ostrą zupę Tom Yum i doprawił ją odrobiną pieprzu. Czy ma to jakiś sens? Będzie to w ogóle czuć?
Amerykański subwoofer potrafi nie tylko zmiażdżyć słuchacza potęgą i głębią basu, ale też zapanować nad tym, co się z niego wydobywa. Było to słychać nawet podczas pierwszych prób, kiedy częstotliwość odcięcia i wzmocnienie były zbyt wysokie, a faza niewyregulowana. Dominion d108 gra, a nie buczy. To jeden z niewielu dostępnych na rynku subwooferów, które nie kosztują majątku, ale nadają się nie tylko do systemów kina domowego, lecz także - a może przede wszystkim - do słuchania muzyki.Po odsłuchach w dwóch różnych systemach mogę powiedzieć tylko tyle, że moje przypuszczenia co do wysokiej jakości testowanego subwoofera sprawdziły się w stu procentach. W systemie z monitorami Equilibrium Nano dźwięk nabrał prawdziwie kinowego rozmachu. Dominion d108 wprowadził tu wiele dobrego. Mimo że na co dzień nie brakuje mi basu, a znajomi, którym prezentowałem możliwości tych skromnych paczek, robili wielkie oczy i szukali w pokoju ukrytego subwoofera, po jego podłączeniu i uruchomieniu szybko okazało się, że można pójść jeszcze dalej. Co jednak wydaje mi się jeszcze ważniejsze, odpowiednie zestrojenie subwoofera z polskimi monitorami zajęło mi dosłownie pięć minut. Dominion d108 jest jednym z tych urządzeń, z którymi po prostu przyjemnie się pracuje. Efekty wprowadzanych zmian są bardzo łatwe do przewidzenia, więc po kilku ruchach pokrętłami zaczynamy już z dużą dokładnością przewidywać, jakie ich ustawienie okaże się tym "docelowym". Myślę, że w dużym stopniu wynika to z odpowiedniej mocy wbudowanego wzmacniacza i szybkości, jaką daje nam duży głośnik w obudowie zamkniętej. Amerykański subwoofer potrafi nie tylko zmiażdżyć słuchacza potęgą i głębią basu, ale też zapanować nad tym, co się z niego wydobywa. Było to słychać nawet podczas pierwszych prób, kiedy częstotliwość odcięcia i wzmocnienie były zbyt wysokie, a faza niewyregulowana. Dominion d108 gra, a nie buczy. To jeden z niewielu dostępnych na rynku subwooferów, które nie kosztują majątku, ale nadają się nie tylko do systemów kina domowego, lecz także - a może przede wszystkim - do słuchania muzyki. W ciągu kilku minut udało mi się skleić go z monitorami Equilibrium tak dokładnie, że właściwie nie było słychać szwów. Do tego ta niewymuszona głębia, naturalna barwa, krwiste mięcho, brak przeciągających się wybrzmień i efektu rozlewania się basu po podłodze - no miodzio. Dynamika i szybkość amerykańskiego basisty wiążą się z jeszcze jednym plusem, z którego zdałem sobie sprawę dopiero po pewnym czasie - z Dominionem d108 nie musimy biegać po całym pokoju, aby znaleźć dla niego odpowiednie miejsce. Oczywiście warto trochę pokombinować, ale w moim przypadku wystarczyło delikatnie odsunąć subwoofer od ściany, a resztę załatwić pokrętłami z tyłu. Położenie czarnej skrzyni przestaje być zmienną, która utrudnia nam rozwiązanie skomplikowanego równania. Może tutaj znów kłania się zamknięta obudowa. Brak tunelu rezonansowego lub membrany biernej oznacza, że nawet w mało sprzyjających warunkach nie powinniśmy godzinami walczyć z niekontrolowanym buczeniem. Szczerze mówiąc, ja po dwóch godzinach mógłbym uznać tę część testu za zakończoną, bo wszystko szło jak po maśle, a po dziesięciu minutach przeszedłem już w tryb słuchania muzyki dla przyjemności.
Pora więc na drugą, zdecydowanie bardziej wymagającą próbę z Audiovectorami QR5. Tym razem znalezienie odpowiedniego ustawienia częstotliwości odcięcia, wzmocnienia i fazy zajęło mi ponad dwadzieścia minut. Po pewnym czasie zdałem sobie sprawę z tego, że rozciągnięcie pasma duńskich podłogówek w dół będzie bardzo trudnym, a dla tak kompaktowe subwoofera być może nawet niewykonalny zadaniem. Skupiłem się zatem na sklejeniu dźwięku w taki sposób, aby nic się nie zamazywało i nie dudniło. Udało się, co w moim przekonaniu potwierdza wysoką wartość amerykańskiego subwoofera. Czy po jego odłączeniu niskim tonom coś ubyło? Nie wiem. Jeśli już, to niewiele. Podkreślam jednak, że był to karkołomny eksperyment, i to z której strony by na to nie patrzeć. Audiovectory kosztują 15490 zł, Dominion d108 - 5499 zł. QR5 mają łącznie cztery 16,5-cm woofery, co daje grubo ponad dwukrotnie większą powierzchnię drgającą niż w przypadku pojedynczego 20-cm głośnika w subwooferze JL Audio. To mniej więcej tak, jakby poprosić właściciela Nissana GT-R, aby zaprezentował sprint od zera do "setki" i powiedzieć mu, że dla poprawienia wyniku w połowie drogi w tył wjedzie mu rozpędzony już wcześniej Volkswagen Golf GTI. Mogło być z tego więcej szkody niż pożytku, ale wyszło nawet niegłupio. Mimo to jest zupełnie jasne, że do tak trudnej misji powinniśmy wybrać raczej któryś z subwooferów z serii E-Sub lub Fathom.
Budowa i parametry
JL Audio Dominion d108 to subwoofer aktywny wykorzystujący 20-cm głośnik niskotonowy napędzany zaawansowanym wzmacniaczem pracującym w klasie D. Producent informuje, że w opisywanym modelu zastosowano technologię DMA (Dynamic Motor Analysis) w celu uzyskania wyższych poziomów wyjściowych przy zmniejszonych zniekształceniach. W rezultacie membrana głośnika niskotonowego może wykonywać skoki znacznie przekraczające 63 mm bez stresu i słyszalnych zniekształceń. Wzmacniacz generujący 500 W (RMS) to konstrukcja klasy D, którą zaprojektowano tak, aby z dużego skoku przetwornika wydobyć jak najwięcej. Końcówka mocy otrzymała ściśle regulowany zasilacz impulsowy, dzięki czemu może generować, jak to ujął producent, "ogromne ilości niepohamowanych napięć wyjściowych". Firma deklaruje, że dzięki tym rozwiązaniom Dominion d108 pozostaje w strefie komfortu znacznie powyżej punktu, w którym większości małych subwooferów zabraknie mocy. Sygnał analogowy doprowadzony do subwoofera przechodzi przez filtr Linkwitza-Riley'a o nachyleniu 24 dB na oktawę. Wbudowane elementy sterujące fazą i polaryzacją pomagają osiągnąć optymalne przejście akustyczne między subwooferem a głośnikami głównymi. Dostępne są elastyczne opcje wejściowe do przyjmowania sygnałów na poziomie liniowym lub na poziomie głośników. Do wbudowanego portu Wireless Link można też podłączyć zestaw łączności bezprzewodowej JLink TRX, aby cieszyć się swobodą pozycjonowania suba w odległości do 30 metrów od urządzenia źródłowego. Aby opanować ciśnienie wytwarzane przez subwoofer Dominion, każda obudowa jest starannie zaprojektowana i wykonana z MDF-u wycinanego na maszynach CNC. Podobnie jak inne modele tej marki, Dominion d108 powstaje w amerykańskiej fabryce JL Audio.
Werdykt
Nowy gracz na rynku to zawsze wielka niewiadoma, bez względu na to, ilu fanów ma na facebooku. Do testu wybrałem najmniejszy i najtańszy model JL Audio, wychodząc z założenia, że jeśli wypadnie przyzwoicie, to pozostałe konstrukcje będą tylko lepsze. Poradził sobie śpiewająco, nie poddając się nawet w sytuacji beznadziejnej, a z monitorami Equilibrium stworzył konfigurację, której nie zawaham się nazwać synergiczną. Jeżeli więc szukacie porządnego, muzykalnego subwoofera, pamiętajcie o firmie specjalizującej się w montowaniu potężnych głośników na pokładzie sportowych samochodów, terenówek i luksusowych jachtów. Okazuje się, że skubańcy potrafią też robić sprzęt do zastosowań domowych i wychodzi im to nie gorzej niż starym wyjadaczom.
Dane techniczne
Obudowa: zamknięta
Głośnik niskotonowy: 200 mm
Moc wzmacniacza: 500 W (RMS)
Pasmo przenoszenia: 29 - 119 Hz (-3 dB)
Regulacja częstotliwości odcięcia: 25 - 130 Hz
Regulacja fazy: 0-280 stopni
Wymiary (W/S/G): 28,9/25,4/33,6 cm
Masa: 12 kg
Cena: 5499 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Unison Research Triode 25, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Tellurium Q Ultra Blue, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Głębia
Dynamika
Barwa dźwięku
Szybkość
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Zainteresowany
A jak ten subwoofer zachowuje się po silnym przesterowaniu? Czy producent coś pisze na ten temat w instrukcji? To ważna rzecz, biorąc pod uwagę duże możliwości ustawień i w sumie też niemałą cenę.
0 Lubię
Komentarze (1)