Wilson Classic
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
W środowisku fanów motoryzacji od pewnego czasu panuje moda na restomody, czyli auta reprezentujące połączenie dwóch zupełnie różnych światów - wiernego odnawiania klasycznych, najczęściej zabytkowych pojazdów oraz modyfikowania, często bardzo daleko posuniętego, ich konstrukcji, od silnika przez hamulce po nowoczesne dodatki we wnętrzu, generalnie utrzymanym jednak w dawnym stylu. Dziwactwo, prawda? Niektórzy uważają, że każdego nadającego się do takiej terapii oldtimera należy przywrócić do oryginalnego stanu, ale o ile stylistyka takich samochodów jest nie do podrobienia (i nie do powtórzenia, bo ze względu na normy emisji spalin, wymogi bezpieczeństwa i przepisy regulujące nawet to, na jakiej wysokości mają znajdować się reflektory żaden z tych samochodów nie mógłby ponownie trafić na linię produkcyjną), o tyle cała warstwa mechaniczna i elektryczna jest najczęściej do bani. Okej, mało który miłośnik samochodów zdobyłby się na wyrzucenie silnika V8 spod maski jednego z kultowych amerykańskich muscle carów, ale żeby jeszcze z taką pieczołowitością odnawiać hamulce bębnowe albo zawieszenie oparte na resorach piórowych, to już przesada. Nie każdy chce mieć w garażu eksponat muzealny, a trzeba przyznać, że perspektywa przejażdżki Jaguarem E-Type, Lancią Deltą Integrale czy Fordem Mustangiem Fastback z nowoczesnymi podzespołami wydaje się niezwykle kusząca. W świecie sprzętu audio ta tendencja dopiero zaczyna być widoczna, ale nawet profesjonalnie wykonane przeróbki kultowych wzmacniaczy czy zestawów głośnikowych nie wyglądają spektakularnie. Niewiele można tu wymyślić. Co innego, gdy rozmawiamy o zupełnie nowych produktach. Tutaj projektanci mają duże pole manewru - mogą na przykład naśladować kształty i stylistykę urządzeń z lat sześćdziesiątych, używając nowoczesnych części. Tylko czy w dzisiejszym świecie ma to sens?
Wydaje mi się, że ma i będzie miało zawsze. Weźmy na przykład zestawy głośnikowe. Większość użytkowników chciałoby, aby były jak najmniejsze, a jednocześnie potrafiły wydobyć z siebie potężny dźwięk. Istnieje jednak spora grupa klientów mających zupełnie inne preferencje i pragnących wręcz iść pod prąd - postawić sobie w domu coś dużego, luksusowego, wręcz oldschoolowego, aby się tym cieszyć, a nie patrzeć na puste ściany, wsłuchując się w muzykę dochodzącą nie wiadomo skąd. A jeżeli ktoś interesuje się taką majestatyczną aparaturą, a nie chce mu się bawić w odnawianie starych wzmacniaczy, ma do wyboru właściwie tylko dwie drogi - ekstremalny hi-end lub sprzęt utrzymany w stylu retro. Okazuje się, że ta druga opcja ma na świecie wielu, wielu zwolenników, dlatego uznani producenci coraz częściej skręcają w tę stronę, oferując audiofilom kopie własnych modeli sprzed kilkudziesięciu lat lub coś w rodzaju restomodów - sprzęt łączący stylistykę sprzed pięćdziesięciu lat z nowoczesnymi bebechami. Jeśli rozglądacie się za takimi kolumnami i chcecie, aby były już stosunkowo duże, wybór jest całkiem spory, ale niestety nie jest to tania zabawa. Testowałem ich trochę i wiem, że bez dziesięciu tysięcy złotych właściwie nie ma o czym marzyć. Klipsche Heresy III kosztują 11998 zł, Grahamy LS5/9 - 17900 zł, JBL-e L100 Classic - 18800 zł, a Tannoye Legacy Cheviot - 31999 zł. Nawet Harbethy SHL5plus XD, które nie są znowu takie potężne (fizycznie owszem, ale brzmieniowo jeszcze nie do końca) kosztują 23960 zł. Chyba najwyższa pora zadać sobie pytanie, jaki procent tej ceny stanowią materiały, technologia, patenty i roboczogodziny doświadczonych stolarzy, a ile to czysty marketing, marże dystrybutorów i dealerów oraz "znaczek", którego część klientów do szczęścia nie potrzebuje.
Niedawno kij w mrowisko włożyła firma Wharfedale (która też nie wzięła się znikąd, ale działa od 1932 roku), wprowadzając na rynek kolumny Linton Heritage. Ogromne, trójdrożne monitory wyglądają, jakby zostały zbudowane na podstawie rysunków z katalogu sprzed kilkudziesięciu lat, do tego są bardzo porządnie wykonane i zaskakująco dobrze graja, a zostały wycenione na 4398 zł. Należałoby do tego od razu doliczyć podstawki za 1398 zł, ale to i tak śmiesznie mało. Jak można było się spodziewać, Lintony Heritage okazały się wielkim hitem. Gdybym miał ciut większy dom, chyba sam kupiłbym je dla czystej hecy. Trudno o bardziej stylową półeczkę na winyle, prawda? W porządku - nie dostaniemy tu strojonych, wibrujących wraz z głośnikami obudów ze sklejki, membran z opatentowanej odmiany polipropylenu, hi-endowych komponentów ani innych atrakcji, które można znaleźć w zestawach kosztujących pięć razy tyle, ale przecież nie o to tutaj chodzi. Brytyjczycy postawili na to, na czym wielu klientom zależy najbardziej - stylistykę retro i dobry, zupełnie "dzisiejszy" dźwięk. Gdyby ktoś założył się ze mną, że niedługo w sprzedaży pojawią się jeszcze tańsze, a niekoniecznie gorsze retro-monitory wzorowane na Wharfedale'ach, najpierw bym go wyśmiał, a następnie postawiłbym przeciwko niemu sporo pieniędzy. Dobrze, że tak się nie stało, bo mój portfel byłby dziś lżejszy. Oto bowiem marka Wilson wprowadziła na rynek model o wiele mówiącej nazwie Classic. A ja mam déjà vu.
Wygląd i funkcjonalność
Wilson od samego początku był projektem balansującym na krawędzi naruszania praw autorskich. Co ciekawe, nie jest to marka chińska, ale twór powołany do życia przez jednego z największych polskich dystrybutorów sprzętu audio, firmę Horn Distribution. Nie jest to oczywiście pierwszy taki przypadek, bowiem handlowcy pracujący w tak potężnych zakładach, przez które każdego dnia przechodzą setki paczek, często wyłapują pewne trendy na bardzo wczesnym etapie, jeszcze zanim jakikolwiek producent zdąży zebrać informacje z rynku i odpowiedzieć na potrzeby klientów, wprowadzając sprzęt, którego szukają. Duży dystrybutor może też wykorzystać swoje kontakty, w związku z czym utworzenie własnej marki wydaje się niegłupim pomysłem. Do tego dochodzą korzyści natury czysto ekonomicznej - krótszy łańcuch oznacza niższą marżę, więc cenę detaliczną można zbić nawet o kilkadziesiąt procent. W całym przedsięwzięciu nie byłoby w tym nic podejrzanego, gdyby nadano mu inną nazwę. "Wilson" niebezpiecznie kojarzy się z marką Wilson Audio, specjalizującą się w produkcji hi-endowych kolumn, a ten Wilson (bez "Audio") z założenia miał mieć niewiele wspólnego z hi-endem. Celowano bowiem w budżetówkę, koncentrując się zresztą na zestawach kina domowego. To, co nazywamy filozofią producenta, właściwie tutaj nie istnieje. "Wyobraź sobie piątkowy wieczór. W domu czeka na Ciebie ulubione danie i szklanka z idealnie schłodzonym napojem. Akurat dziś masz zamiar zobaczyć gorącą premierę filmową, w której, krótko pisząc, będzie się działo. Teraz wyobraź sobie, że słyszane przez Ciebie efekty dźwiękowe możesz odbierać ze zdwojoną siłą. Czujesz się jak główny bohater, który nieoczekiwanie znalazł się w samym centrum akcji. Ciekawa perspektywa?" - czytamy na oficjalnej stronie Wilsona. Brzmi jak fragment wyjęty z opisu jakiegoś soundbara, prawda? Przez chwilę zastanawiałem się, czy znajdę tu jakiekolwiek konkretne informacje. Na stronach poszczególnych modeli może tak, ale w prezentacji samej marki jest kiepsko. "Zestawy głośnikowe Wilson swój atrakcyjny wygląd zawdzięczają przede wszystkim starannemu projektowi. Optymalizacja całego procesu produkcji pozwala w znaczący sposób obniżyć koszty, co w oczywisty sposób kształtuje ostatecznie cenę. Podczas projektowania i strojenia nowych zestawów głośnikowych korzystamy z precyzyjnych systemów pomiarowych. Wspierają one nasz, doświadczony zespół inżynierów i elektroakustyków." - doskonały przykład tekstu, który moglibyśmy zamieścić w opisie większości dostępnych na rynku kolumn. No nic, zostawmy to. Wszystko to gdzieś tam sobie funkcjonuje, bo tak jest ładnie i elegancko, ale klientów będą interesować pewnie tylko niskie ceny. Chcą tanio? Jest tanio. O ile nazwa marki wywołała w audiofilskim środowisku spore poruszenie (u niektórych nawet oburzenie), o tyle jej kolumny nie wzbudzały już takich emocji. Mnie w pamięć zapadły jedynie złote podłogówki EL-10, które zaprezentowano na wystawie Audio Video Show 2019. Może nie ma w tym nic dziwnego, bo zestawy Wilsona raczej niczym szczególnym się nie wyróżniają. Testowany model jest pierwszym, który łamie ten schemat.
Na pierwszy rzut oka Classic to dokładna kopia modelu Linton Heritage. Skojarzenia rodzą się same, bowiem Horn Distribution jest polskim dystrybutorem Wharfedale'a. Trudno nie pomyśleć, że kiedy tylko handlowcy zauważyli, jak wiele mają zamówień na potężne monitory brytyjskiej firmy, szybko przekazali tę informację ludziom odpowiedzialnym za markę Wilson i dalej poszło już z górki. Trudno mi wyobrazić sobie, aby klienci narzekali na cenę Lintonów Heritage, ale u nas wszystko jest możliwe. Dla niektórych nie ma czegoś takiego jak zbyt niska cena. Dodajmy, że nie mówimy tu o różnicy na poziomie dwustu złotych. Za parę opisywanych monitorów zapłacimy 2998 zł, a za oferowane oddzielnie podstawki Classic Stand - 998 zł. Ponieważ kupno kompletu wydaje się najrozsądniejszym wyjściem (przy tej cenie nawet próba podrabiania standów Wilsona nie przyniesie wielkich oszczędności), schodzimy z 5796 do 3996 zł, więc w kieszeni zostaje nam 1800 zł. To robi wrażenie! Pojawia się więc pytanie, co musimy w tym celu poświęcić. Na pewno nie rozmiary i masę, bo gdy wnosiłem dwa potężne kartony po schodach, prawie się przewróciłem. Co tu dużo ukrywać, Classiki to praktycznie takie Lintony, ale w innym wykończeniu i z innym rodowodem (chociaż zarówno jedne, jak i drugie są produkowane w Chinach). Takie same gabaryty, ten sam układ głośników, dwa bass-refleksy z tyłu, do tego złote litery "W" na kołnierzach głośników wysokotonowych, maskownicach i tabliczkach znamionowych... W pakiecie nie dostajemy oczywiście historii i doświadczenia Wharfedale'a oraz brytyjskiej flagi z rocznicowym motywem "85th Anniversary", ale Brytyjczycy nie kryją, że pod względem konstrukcyjnym Lintony Heritage są całkowicie nowoczesnymi kolumnami, pozbawionymi jakichkolwiek nawiązań do klasycznych modeli tej marki. W związku z tym Wilson też nie musiał niczego udawać. Gdzieś w materiałach informacyjnych pojawiła się wzmianka o trzydziestej rocznicy, jednak chodziło tu o jubileusz macierzystej firmy, a nie marki, która pojawiła się na rynku pod koniec 2016 roku. W tym miejscu warto jednak wspomnieć, że na wszystkie pasywne modele kolumn, w tym na opisywane Classiki, producent udziela 10-letniej gwarancji. A to prawdziwa rzadkość.
Jak można się było spodziewać, opisywane monitory biją rekord świata i okolic w kategorii stosunku masy i objętości obudowy do ceny. Każda z kolumn jest oczywiście pakowana w oddzielny, ogromniasty karton. W zestawie oprócz samych głośników znajdziemy tylko maskownice i instrukcję obsługi. Rozumiem, że przy tej cenie nie było mowy o ekstrawaganckich dodatkach w stylu wkręcanych w podstawy nóżek, ale można było pomyśleć o zatyczkach do bass-refleksów, bo takie dwie rury wydechowe pachną problemami. Jeśli między kolumnami a ścianą zostawimy metr albo półtora metra wolnej przestrzeni, dramatu nie będzie, ale coś mi podpowiada, że rzadko który właściciel Wilsonów zdobędzie się na taki krok. Niebawem na zdjęciach w sieci zobaczymy te kolumny przytulone do ściany, z minimalnym dystansem na kable, a w takim przypadku tunele rezonansowe na bank trzeba będzie czymś zatkać. Chyba że ktoś lubi dźwięk, którego 3/4 to podbity, wzbudzający się bas. Maskownice są oczywiście duże i montowane magnetycznie. Co ciekawe, nie zasłaniają całych frontów, zostawiając po bokach niewielką "ramkę". Wydaje mi się, że w ten sposób projektanci chcieli nawiązać nie tylko do Lintonów, ale także do wielu innych brytyjskich monitorów, w których maskownice montowane są w taki sposób, aby dookoła widać było jeszcze kawałek obudowy. Zwykle wynika to ze specyficznej konstrukcji maskownicy, którą wciska się w niewielkie zagłębienie, uzyskując niemal płaską powierzchnię frontu (Harbeth, Epos) albo wysuniętych do przodu brzegów (Spendor, Graham Audio, Klipsch, Tannoy), tutaj natomiast wyłącznie z tego, że maskownice są ciut mniejsze niż przednie ścianki.
Classic to niemal dokładna kopia kolumn Wharfedale'a, które rozbiły bank w kategorii niedrogich, dużych zestawów głośnikowych utrzymanych w stylu retro. Wilsony nie mają czarnych frontów, tak eleganckich standów, tak ładnej okleiny, tak wygodnych gniazd i paru innych rzeczy, które znajdziemy w Wharfedale'ach, ale kosztują 1400 zł mniej, a tego też nie da się nie zauważyć.Wilsony są dostępne w dwóch wariantach kolorystycznych - czarnym i znacznie ciekawszym, brązowo-złocistym, który nazwano Tobbaco. Do testu dostałem ten drugi. Może faktycznie trochę przypomina suszone liście tytoniu? Tu jednak widać pierwszy duży minus w stosunku do Lintonów. W porządku, okleina może nie jest jakaś paskudna, a łączenia na krawędziach zostały wykonane bardzo starannie, ale jest to niecodzienny materiał - wygląda sztucznie, dziwnie się błyszczy, a do tego jest pokryty nieregularnymi rowkami, które wyraźnie widać i czuć pod palcami. Ktoś z pewnością postarał się, aby wyglądało to ciekawie, ale z bliska jest mniej różowo niż z daleka. Do dziś pamiętam, jak pozytywnie zaskoczyła mnie jakość okleiny użytej przez Wharfedale'a i trudno mi sobie wyobrazić, abym tylko na podstawie wyglądu wybrał Wilsony, nie będąc świadomym różnicy w cenie tych zestawów. Może to kwestia gustu, ale dla mnie Lintony pod tym względem zdecydowanie wygrywają. Kiedy zaczniemy przyglądać się takim detalom w Wilsonach, zauważymy więcej oszczędności. Weźmy na przykład gniazda. W Lintonach są to pojedyncze terminale wystające wprost z obudowy, natomiast tutaj - podwójne złącza z nakrętkami, zamontowane w plastikowym profilu. Wątpię, aby użytkownicy tych kolumn na poważnie rozważali eksperymenty z bi-wiringiem i bi-ampingiem, więc tak naprawdę to dla nich tylko kłopot. Jeszcze przyjdzie im podłączyć do Classiców dwa amplitunery bez demontażu zworek i nieszczęście gotowe. Ze względu na brak nóżek i bardzo chropowatą okleinę, kolumny trzeba czymś zabezpieczyć od dołu. Pozostaje kupić sobie filcowe podkładki, a jeśli kupimy firmowe standy - przykleić monitory do górnych blatów jakąś lepką, gumowatą substancją. Na pewno trzeba pomyśleć o tym strategicznie, bo gdyby takie pudła spadły na podłogę lub, odpukać, jakąś istotę żywą, na bank narobią sporych szkód.
Wilson Classic to niemal dokładna kopia kolumn Wharfedale'a, które rozbiły bank w kategorii niedrogich, dużych zestawów głośnikowych utrzymanych w stylu retro. Wprowadzając na rynek Lintony Heritage, Brytyjczycy dali sobie spokój ze wszystkim, co czyni większość tego typu monitorów drogimi - wierne odtwarzanie przetworników produkowanych w latach sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych, często wiążące się z opłaceniem odpowiednich licencji, wytwarzanie skomplikowanych skrzynek ze skręcanych kawałków sklejki, audiofilskie komponenty i całkowicie ręczną produkcję w Wielkiej Brytanii. Zostawili jednak to, na czym wielu klientom zależy najbardziej - świetny wygląd, duże gabaryty, wysoką jakość wykonania i dobry, uniwersalny dźwięk. Jestem przekonany, że dystrybutor Wharfedale'a nie spodziewał się, że Linton Heritage okaże się takim bestsellerem. Jeżeli zastanawiał się, w jakim kierunku rozwijać własną markę Wilson, dostał od Brytyjczyków gotowy przepis na sukces. Classiki nie mają czarnych frontów, tak eleganckich standów, tak ładnej okleiny, tak wygodnych gniazd i paru innych rzeczy, które znajdziemy w Wharfedale'ach, ale kosztują 1400 zł mniej, a tego też nie da się nie zauważyć. Pozostaje jednak jedna ważna kwestia - dźwięk.
Brzmienie
Oszczędności oszczędnościami, ale kolumny z reguły kupuje się po to, aby od czasu do czasu posłuchać na nich muzyki. Muszę przyznać, że przed podłączeniem kabli i włączeniem wzmacniacza miałem spore obawy. Już kiedy testowałem Lintony Heritage, nie mogłem uwierzyć, że udało się zbić ich cenę do tak niskiego poziomu. W porządku, produkcja w Chinach, stosunkowo normalne przetworniki (wyprodukowane bez potrzeby odtwarzania kilkudziesięcioletnich linii produkcyjnych i opłacania licencji BBC), brak złotych kondensatorów w zwrotnicy - wszystko to ma sens, ale i tak na tle innych monitorów utrzymanych w stylu retro, a już w szczególności tak dużych, Lintony są śmiesznie tanie. Jak można zrobić coś podobnego jeszcze taniej? I to nie o sto, nie o dwieście, ale o prawie półtora tysiąca złotych?! Przyciąć coś na okleinie? Uprościć konstrukcję obudowy? Kupić tańsze głośniki, które wyglądają podobnie, ale w żadnym wypadku nie pozwolą uzyskać podobnego brzmienia? Fakt, ale wydaje mi się, że nawet wtedy oszczędności nie będą gigantyczne. Classiki nie są mniejsze ani o wiele lżejsze od Lintonów. Monitory Wharfedale'a mają wymiary 56,5 x 30 x 36 cm i ważą 18,4 kg (sztuka), a w przypadku Wilsonów to 57 x 29,5 x 34 cm i 16,5 kg (sztuka). Dochodzą więc takie same koszty transportu, cła i podatki. Kosmetyczne zmiany konstrukcyjne i wizualne na pewno nie przekładają się na taką różnicę w cenie dla końcowego odbiorcy. Prosta matematyka doprowadziła mnie do wniosku, że istnieją tylko dwa wyjaśnienia - albo Wilson zaoszczędził przede wszystkim na jakości dźwięku, albo te 30% ceny Lintonów udało się obciąć na marżach, skróceniu łańcucha między fabryką a klientem i innych rzeczach, które nigdy tak do końca mnie nie interesowały.
PORADNIK: Jak wybrać kolumny
Odpowiedź otrzymałem w dwóch ratach. Na początku Wilsony postanowiły bowiem pokazać, że 8-calowy woofer w skrzyni o tak dużej objętości, na dodatek ze wspomaganiem w postaci dwóch dmuchających do tyłu bass-refleksów, to nie przelewki. Technicznie rzecz biorąc, mamy do czynienia z monitorami, ale przecież takiej aparatury do reprodukcji niskich częstotliwości mogłyby im pozazdrościć niejedne podłogówki. Powiem wprost - Classiki dysponują basem, który w średniej wielkości pomieszczeniu dosłownie zmiata kapcie z nóg. Domyślam się, że dla niektórych będzie to prawdziwe spełnienie marzeń, ale błagam, podejdźcie do sprawy na chłodno i już zawczasu zastanówcie się, czy macie gdzie ustawić takie kolumny, czy będziecie w stanie odsunąć je od tylnej ściany choćby na pół metra i czy dysponujecie narzędziami, które pozwolą opanować sytuację, gdyby po początkowej fazie euforii okazało się, że co za dużo, to niezdrowo. Zaręczam, że w wielu przypadkach w ruch pójdzie regulacja barwy we wzmacniaczu lub korektor w aplikacji do odtwarzania muzyki. U mnie najlepsze okazało się stare, sprawdzone rozwiązanie w postaci gąbkowych zatyczek do bass-refleksów. W każdej z kolumn zamknąłem jeden z dwóch tuneli i to wystarczyło, aby niskie tony przestały przetaczać się po pokoju jak wataha wygłodniałych dzików i złapały kontakt z resztą pasma. Przy okazji przyspieszyły, stały się bardziej zwarte i czytelne, nie tracąc fenomenalnej głębi. Same plusy. Domyślam się, że w mniejszych lub trudniejszych akustycznie pomieszczeniach konieczne będzie zatkanie obu bass-refleksów, ale spokojnie - wtedy Wilsony też mają wiele do powiedzenia w kwestii subwooferowych pomruków. Ostrzegam jednak, że dla niedoświadczonych użytkowników pierwszy odsłuch tych kolumn w domu może być brutalnym zderzeniem z prawami fizyki. Jeżeli planujecie wstawić Classiki do małego pokoju, to gratuluję ułańskiej fantazji i życzę powodzenia w opanowaniu ich basu. Oczywiście, Lintony Heritage to praktycznie ten sam przepis na kolumny, bardzo podobny układ elektroakustyczny, jednak o ile tam niskie tony również były głębokie i potężne, nie przypominam sobie, aby ich okiełznanie sprawiło mi jakiekolwiek problemy. Tutaj musiałem kombinować, ale ostatecznie udało się uzyskać równy, naturalny dźwięk w bardzo prosty sposób. Uważam, że zatyczki do bass-refleksów powinniśmy tu dostawać w zestawie. Dla producenta nie będzie to wielki kłopot, a dla klientów, także tych niedoświadczonych (bądźmy szczerzy, przy tej cenie dla wielu nabywców Classiki będą pierwszymi poważnymi kolumnami w życiu) byłaby to czytelna wskazówka, że taki zabieg jest dozwolony, a w niektórych przypadkach - wskazany.
Szczególnie dobre wrażenie zrobiła na mnie średnica, a muszę przyznać, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Możliwe, że znów przez wzgląd na Lintony Heritage, które grały równo, ale spokojnie, stawiając raczej na spójność niż rozdzielczość. Wilsony są zdecydowanie odważniejsze. Potrafią pokazać więcej detali, przez co ich brzmienie odbieramy jako bogatsze, pełniejsze, bardziej namacalne.Kiedy już poradziłem sobie z basem, przyszła pora na drugą ratę - odkrycie dźwięku opisywanych monitorów w całości. Tak naprawdę dopiero na tym etapie Classiki pozytywnie mnie zaskoczyły. Dużego, subwooferowego, kruszącego mury basu po tak ogromnych kolumnach można się było spodziewać. Ba! Można było go wymagać, bo przecież nie po to kupuje się duże kolumny, aby słuchać jakiegoś "pitu pitu" i wmawiać sobie, że brak niskich tonów jest oznaką wyrobionego gustu. Myślę, że konstruktorzy Wilsonów doskonale o tym wiedzieli, a nie chcąc nikogo zawieść, nawet trochę w tej materii przesadzili. Ale nieważne - są na to sposoby i w moim przypadku jeden z nich zadziałał znakomicie. O wiele ważniejsze jest to, co dzieje się w zakresie średnich i wysokich tonów. A dzieje się dużo. Mówiąc bez ogródek, Classiki grają jak rasowe monitory, oferując naturalny, ale też szybki, dynamiczny i przejrzysty dźwięk. Szczególnie dobre wrażenie zrobiła na mnie ich średnica, a muszę przyznać, że zupełnie się tego nie spodziewałem. Możliwe, że znów przez wzgląd na Lintony Heritage, które grały równo, ale spokojnie, stawiając raczej na spójność niż rozdzielczość. Wilsony są zdecydowanie odważniejsze. Potrafią pokazać więcej detali, przez co ich brzmienie odbieramy jako bogatsze, pełniejsze, bardziej namacalne. Wokale w ich wydaniu są, jak na ten przedział cenowy, rewelacyjne - czytelne, bezpośrednie, czasami może odrobinę suche, ale na pewno angażujące, a do tego neutralne pod względem barwy. Nie ma tu brytyjskiej flegmy ani wrażenia słuchania muzyki spod koca. Wiem, że niektórzy audiofile w tym momencie popukają się w głowę, ale Classiki pokazały tu coś, co kojarzę ze starszymi modelami B&W, a w szczególności z kolumnami z serii 600 S3. Być może ma to związek z materiałem, z którego wykonano membrany jednostek średniotonowych? Jeśli to właściwy trop, wspomniana wyżej suchość powinna po pewnym czasie ustąpić (niektóre głośniki z plecionki wymagają wielogodzinnego wygrzewania, którego podczas testu nie mogłem im zafundować). Tak czy inaczej, Wilsony mocno mnie w tej kwestii zaskoczyły. Góra pasma w ich wykonaniu też była odpowiednio czysta i rozdzielcza, choć nie przyciągała uwagi tak bardzo jak średnica. Na pochwałę zasługuje także stereofonia. Tego też się nie spodziewaliście? Ja także, ale po raz kolejny okazało się, że nie tylko maleńkie monitory potrafią namalować przed nami realistyczną przestrzeń. Tu jednak obowiązują te same zasady, co w przypadku niskich tonów - aby przekonać się, na co tak naprawdę stać Wilsony, trzeba się o to postarać, wkładając trochę wysiłku w ich ustawienie i dobór elektroniki. Jeśli wstawicie Classiki do pokoju, w którym jedynym ustrojem akustycznym jest dywan, zaoszczędzicie na podstawkach, dosuniecie je do ściany i podłączycie do starej Diory, nie zdziwcie się, że ze wszystkiego, o czym napisałem wyżej, usłyszycie co najwyżej potężny bas.
Budowa i parametry
Wilson Classic to trójdrożne monitory utrzymane w stylu retro. Producent twierdzi, że model ten doskonale wpisuje się we współczesne trendy, czerpiąc z doświadczeń najlepszych konstrukcji akustycznych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. To nie tylko moda i nostalgia, ale przede wszystkim powrót do sprawdzonych rozwiązań, w których podstawowe znaczenie mają kubatura solidnych obudów o szerokiej ściance frontowej, wydajne przetworniki i tradycyjna konstrukcja zwrotnicy. 25-mm przetwornik wysokotonowy z tekstylną kopułką został osadzony na dużej płycie czołowej z charakterystycznym logo marki ze stylizowaną literą "W" w kolorze mosiądzu. Przetwornik średniotonowy to 130-mm konstrukcja z kevlarową membraną i sztywną, pozbawioną rezonansów konstrukcją kosza z aluminiowego odlewu ciśnieniowego. Jednostka niskotonowa to duża, jak na współczesne standardy, konstrukcja o średnicy 20 cm, również wykonana z aluminium z kevlarową membraną. Na tylnej ściance rozmieszczono dwa porty rezonansowe. To rozwiązanie sugeruje takie ustawienie kolumn, by odległość tylnej ścianki obudowy od ściany pomieszczenia wynosiła minimum 50 cm. Tylna ścianka to również miejsce instalacji pozłacanych, podwójnych zakręcanych terminali głośnikowych o wygodnych, dużych nakrętkach. Rozwiązanie to umożliwia stosowanie bi-wiringu. Obudowa z grubego MDF-u została wykończona najwyższej jakości okleiną winylową o wyraźnej fakturze. Dostępne są dwa wykończenia kolorystyczne - tradycyjne, czarne o strukturze drewna czarnego dębu oraz unikatowe Tobacco, imitujące kolor i strukturę suszonych liści tytoniu - brązowe z subtelnymi smugami wpadającymi w kolor starego złota. Powierzchnię przedniej ścianki zamyka czarna maskownica z neutralnego akustycznie materiału o przyjemnej, delikatnej w dotyku fakturze, zamontowana magnetycznie do obudowy. Do kompletu firma proponuje dedykowane podstawy Classic Stand o solidnej konstrukcji z MDF-u, jednak nieodparcie przywodzące na myśl industrialne, metalowe podstawy kolumn sprzed kilkudziesięciu lat. Standy dostępne są w uniwersalnym kolorze czarnym. Ich powierzchnia pokryta jest strukturalną okleiną przywodzącą na myśl farbę młotkową, co nadaje im wygląd, jakby były wykonane ze stali.
Werdykt
Wilsony Classic pod pewnymi względami biją rekordy, które od momentu wprowadzenia na rynek monitorów Wharfedale Linton Heritage wydawały się nie do pobicia. W porządku - nie wyglądają tak luksusowo, nie są wykonane z taką dbałością o detale, a niektóre elementy, takie jak celowo zmniejszone maskownice, żółte litery "W" na kołnierzu tweetera czy standy wykonane z MDF-u i polakierowane tak, aby wyglądały na stalowe wyglądają tak, jakby ktoś aż za mocno "inspirował" się Lintonami. Dla niektórych klientów marka Wilson jest jednak tak samo nieznana i egzotyczna jak Wharfedale, więc nawiązywanie do historii nie ma większego znaczenia. Liczy się dla nich to, co dostaną za swoje pieniądze, a ponieważ bonus cenowy jest naprawdę duży, obawiam się, że po podliczeniu wszystkich plusów i minusów Classiki w tej rywalizacji wygrywają. To potężne monitory, które na dodatek potrafią zagrać. Ba! W odpowiednich warunkach i przy odrobinie wysiłku włożonej w ustawienie i konfigurację da się z nich wycisnąć nawet więcej niż Lintonów. Brytyjskie paczki są ładniejsze i łatwiejsze do opanowania, więc jeżeli 1400 zł (lub 1800 zł, jeśli chcemy od razu kupić monitory w komplecie z podstawkami) nie robi komuś większej różnicy, Wharfedale pozostają bardzo atrakcyjną propozycją. Niektórzy wybiorą je tylko dlatego, że w tym starciu to właśnie one są oryginałem, a Wilsony - klonem. Ale jakże udaną. Oby tylko nie okazało się, że przy tak niskiej cenie wcale nie zainteresują się nimi mniej zamożni audiofile ani miłośnicy oldschoolowego sprzętu, ale poszukiwacze okazji, którzy do elektroniki audio podchodzą tak, jak do wszystkiego innego, wychodząc z założenia, że "jak najwięcej za jak najmniej" to strategia gwarantująca sukces, niezależnie od okoliczności i rzeczywistych potrzeb. Mam nadzieję, że żaden audiofil rozkoszujący się brzmieniem niewielkich monitorów zasilanych wzmacniaczem lampowym nie zobaczy, jak sąsiad wnosi do domu dwa ogromniaste pudła z napisem "Wilson". I nikomu tego nie życzę.
Dane techniczne
Rodzaj kolumn: podstawkowe, trójdrożne, wentylowane
Pasmo przenoszenia: 40 Hz - 20 kHz
Impedancja: 4-8 Ω
Skuteczność: 88 dB
Częstotliwości podziału: 600 Hz, 2,8 kHz
Zalecana moc wzmacniacza: 50 - 220 W
Wymiary (W/S/G): 57/29,5/34 cm
Masa: 16,5 kg (sztuka)
Cena: 2998 zł (monitory), 998 zł (podstawki)
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Tellurium Q Ultra Blue, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Łukasz
Kupiłem ten zestaw że standami pod koniec lutego za 2700 zł nowy w sklepie w Opolu i jestem z nich bardzo zadowolony. Dostałem dokładnie to, czego szukałem - może za wyjątkiem wyglądu. Lintony tu mają zdecydowanie pierwszeństwo.
0 Lubię
Komentarze (1)