JBL Tour Pro+ TWS
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Jestem już na tym etapie życia, na którym człowieka nie fascynują już ani imprezy, ani koncerty, ani nawet podróże czy drogie samochody, ale nowe tabletki do zmywarki. Staram się jednak zrozumieć ludzi, którym to wszystko jeszcze się nie znudziło, szczególnie tych młodszych ode mnie. No bo gdyby elektryczne hulajnogi, bezprzewodowe głośniki i drony były dostępne, kiedy miałem kilkanaście lat, jeździłbym, słuchał i latał jak szalony. I pewnie nie zastanawiałbym się, czy to aby bezpieczne, czy przez nierówno ułożone płyty chodnikowe nie stracę zębów albo czy intensywnie eksploatowana i ładowana przy każdej nadarzającej się okazji hulajnoga w końcu się nie zapali. Teraz takie ustrojstwo mogłoby się pode mną co najwyżej złamać. Patrzę na ludzi, którzy jeżdżą po mieście jak wariaci, życząc im, by nadziali się na patrol straży miejskiej lub podobnego sobie idiotę, który także uważa, że jazda wąskim chodnikiem z prędkością 40 km/h nie jest ani trochę niebezpieczna. Ale co tam drony i hulajnogi... Jestem przekonany, że gdybym w czasach licealnych miał do dyspozycji telewizor z opłaconym Netflixem i porządne głośniki sieciowe, które za dotknięciem palca odtwarzają to, co tylko wybiorę w aplikacji Spotify lub TIDAL-a, wychodziłbym z domu tylko wtedy, gdybym absolutnie musiał. A jeśli już, na pewno brałbym ze sobą słuchawki bezprzewodowe. Może nawet takie jak JBL Tour Pro.
Popularność tak zwanych "true wirelessów" absolutnie mnie nie dziwi. Audiofile ich nie lubią, bo małe przetworniki kojarzą im się z kiepskim dźwiękiem, a dodatkowo rzadko które pchełki są w stanie zapewnić ten poziom komfortu, co słuchawki wokółuszne. Nie ulega jednak wątpliwości, że dla przeciętnego melomana takie "prawdziwie bezprzewodowe" pchełki to ostatnie słowo w kwestii nowoczesności, rozumianej jako połączenie funkcjonalności i miniaturyzacji. Doskonale pamiętam swoje pierwsze bezprzewodowe nauszniki na podczerwień. Były do bani. Po umieszczeniu nadajnika na biurku można było odsunąć się od niego na jakieś trzy metry. Słuchawki grały tragicznie i trzeszczały nawet wtedy, gdy siedziałem nieruchomo. Technologia zrobiła jednak taki postęp, że teraz wystarczy wyjąć dwie niewielkie pastylki z eleganckiego pudełeczka, wepchnąć je sobie do uszu i dotknąć jednej z nich, aby włączyć muzykę lub asystenta głosowego, którego można zapytać, jaka pogoda jest teraz w Los Angeles. Początkowo takie słuchaweczki były dość drogie, ale chyba wszyscy już o tym zapomnieli. Obecnie nawet w przedziale do 100-150 zł jest w czym wybierać. Przeszukałem popularne portale aukcyjne i wyszło na to, że nawet do pięćdziesięciu złotych coś się wybierze. Tylko czy będzie to miało cokolwiek wspólnego z jakością i przyjemnością użytkowania? Nie wiem. Dla mnie nawet bezprzewodowe pchełki za tysiąc złotych mają swoje plusy i minusy, więc pozostaję sceptyczny, a jeśli mam testować takie słuchawki, trzymam się wysokich modeli z oferty uznanych producentów.
Wygląd i funkcjonalność
Podobnie jak w przypadku głośników sieciowych, soundbarów, amplitunerów kina domowego czy budżetowych streamerów, wziąłem się za to ze względu na chęć utrzymania kontaktu z nowymi technologiami i sprawdzenia, co w trawie piszczy, raczej niż z prywatnego zamiłowania do tego typu produktów. Audiofilską aparaturą zajmuję się na poważnie mniej więcej dwadzieścia lat, więc najbardziej interesują mnie hi-endowe wzmacniacze, srebrne kable i egzotyczne lampy elektronowe, a nie plastikowe pchełki do smartfona. Dla czystej przyjemności w życiu bym ich nie dotknął. Rzecz w tym, że od czasu do czasu trzeba złapać kontakt z rzeczywistością i, matko jedyna, wyjść z domu. Czasami nawet - nie żartuję - nie da się wsiąść do samochodu i wysiąść tam, gdzie chcemy się pojawić, zatem trzeba skorzystać z komunikacji miejskiej albo zrobić sobie spacer. I jeszcze ci ludzie, i cały ten hałas... Jako nastolatek jakoś tego nie zauważałem, ale teraz nawet nastolatkowie wolą wsadzić sobie w uszy bezprzewodowe dokanałówki, włączyć ANC i słuchać muzyki, radia lub audiobooków, a nie industrialnej "kompozycji", jaką ma nam do zaoferowania każde duże miasto. Jasne, miłośnicy dźwięku wysokiej próby postawią raczej na zamknięte słuchawki nauszne lub wokółuszne, ewentualnie przewodowe dokanałówki podłączone do odtwarzacza przenośnego z wypasionym przetwornikiem i pamięcią pełną plików hi-res, ale to też nie jest zabawa dla każdego. Tu wizja przesiadki na "true wirelessy" z górnej półki wydaje się naprawdę kusząca.
TEST: JBL Club One
Tak sobie myślę, że być może niebawem na rynku pojawią się bezprzewodowe dokanałówki z wyczynowymi przetwornikami, a ich ceny będą pokonywały kolejne psychologiczne bariery - dwa, trzy, cztery tysiące złotych (przebicie "piątki" będzie kluczowym momentem, bo na rynkach, gdzie obowiązującą walutą jest dolar, euro albo funt, będzie to oznaczało przeskok z kwoty trzycyfrowej na czterocyfrową). Na razie poziom odniesienia, przynajmniej ten finansowy, wyznaczają Apple AirPods Pro (1249 zł) i flagowe modele firm, które z luksusowymi słuchawkami kojarzone są nie od dziś - Sony WF-1000XM4 (1199 zł), Sennheiser Momentum True Wireless 2 (1249 zł), Bowers & Wilkins PI7 (1799 zł) czy Bang & Olufsen Beoplay EQ (1899 zł). JBL zareagował na rosnącą popularność takich słuchawek bardzo szybko. Amerykanie postanowili dosłownie zalać nimi rynek, a że ich sprzęt z reguły trzyma wysoki poziom jakościowy, doskonale poradzili sobie także ze stworzeniem odpowiednio wytrzymałych, nowoczesnych i wygodnych pchełek, które można zabrać ze sobą praktycznie wszędzie. W aktualnym katalogu samych "true wirelessów" znajdziemy aż 13 (w sumie pokazano ich 19, jednak 6 modeli oznaczono jako wyprzedane). Najtańsze są Tune 115 TWS (359 zł), a najdroższe - Tour Pro+ TWS (929 zł), będące przedmiotem naszego testu.
Słuchawki dostajemy oczywiście w eleganckim pudełku wraz z kompletem akcesoriów, których najważniejszym jest etui ładujące. Muszę przyznać, że jest wyjątkowo ładne. Obły kształt puzderka początkowo pachniał mi wypadkiem przy pracy, ale jego chropowata powierzchnia sprawia, że możemy pewnie chwycić je nawet lekko wilgotną ręką (co w dobie wszechobecnych stanowisk do dezynfekcji może być całkiem istotne). Dokanałówki czekają na nas w dokładnie dopasowanych zagłębieniach, ale przed ich wyjęciem najlepiej jest sparować zestaw ze swoim smartfonem. Sam przekonałem się o tym później, ale kiedy słuchawki opuszczą etui, nic pożytecznego z nimi nie zrobimy. Oba elementy muszą przynajmniej przez chwilę pozostać na swoim miejscu, a parowanie odbywa się poprzez naciśnięcie przycisku umieszczonego w dolnej części puzderka, obok gniazda USB typu C, służącego do ładowania wbudowanego akumulatora. Po sparowaniu pchełek warto odpalić aplikację My JBL Headphones, ponieważ bez niej będziemy czuli się jak bez ręki. Odkąd ostatnio testowałem słuchawki JBL-a, firmowa przeszła chyba długą drogę, bo wygląda lepiej, działa szybciej i daje użytkownikowi dostęp do wielu funkcji, takich jak chociażby sterowanie trybem ANC czy przypisywanie konkretnych gestów do lewej i prawej słuchawki. Poza tym aplikacja pozwala na wybór jednego z trzech trybów połączenia Bluetooth. Pierwszy jest domyślny (tu priorytetem jest stabilność połączenia), drugi przeznaczono do słuchania muzyki (dzięki czemu mamy uzyskać wyższą jakość brzmienia), a trzeci powinniśmy aktywować podczas oglądania filmów (producent informuje, że w ten sposób zmniejszymy do minimum przesunięcia czasowe między obrazem a dźwiękiem). Jest też całkiem fajny korektor, w którym oprócz kilku predefiniowanych ustawień możemy utworzyć własne. A czy naprawdę nam się to przyda? Zobaczymy podczas odsłuchu.
Tour Pro+ TWS wyposażono w panele dotykowe, jednak nie są one na tyle mądre, aby rozpoznać przesunięcie palcem, na przykład w górę i w dół dla sterowania głośnością oraz w poziomie, aby zmienić piosenkę. Może to i dobrze, bo przy tak małych obudowach nie jest to do końca intuicyjne. Amerykanie pozostawili nam możliwość dotknięcia każdego z paneli raz, dwa razy lub przytrzymania na nim palca, co może odpowiadać komendom podzielonym na kilka grup. Do wyboru mamy sterowanie odtwarzaniem, kontrolę trybu ANC, regulację głośności, obsługę asystenta głosowego oraz puste pole, czyli brak jakichkolwiek funkcji przypisanych do danego kanału. I tu pojawiają się pierwsze schody - najwygodniej byłoby zostawić dwie pierwsze grupy, ale wtedy trzeba sięgnąć po telefon, aby zrobić ciszej lub głośniej. Jeżeli wybierzemy sterowanie odtwarzaniem na lewej słuchawce i regulację głośności na prawej, pozbawimy się szybkiego dostępu do ustawień ANC, więc jeśli podczas podróży do pracy zechcemy podejść do kiosku i kupić butelkę wody, trzeba będzie wyjąć jedną słuchawkę z ucha, a przecież wygodniej jest użyć trybu Ambient Aware lub TalkThru. Być może część z tych problemów rozwiąże asystent głosowy, ale ja uważam, że ta technologia jest jeszcze niedopracowana. Poza tym czy wyobrażacie sobie kogoś, kto siedzi na przykład w autobusie i ciągle gada do asystenta w telefonie, każąc mu zwiększyć głośność lub zmienić utwór? Poleceń przypisanych do różnych grup nie możemy ze sobą mieszać, co jest dla mnie lekko niezrozumiałe. Funkcjonalność paneli dotykowych jest zatem ograniczona, a moim zdaniem wystarczyło dodać możliwość rozpoznawania trzykrotnego "tapnięcia" w każdą z pchełek. Jestem pewien, że w ten sposób można by było wydać słuchawkom wszystkie najważniejsze komendy bez grzebania w aplikacji.
JBL zastosował tu wymienne gumki umieszczone na wewnętrznej krawędzi obudowy przetwornika. Do wyboru mamy gumki płaskie oraz nieco większe, wyposażone w dodatkowe wypustki (producent nazywa je skrzydełkami stabilizującymi), dzięki którym cały element może lepiej zakleszczyć się wewnątrz małżowiny.Same słuchawki są stosunkowo duże, ale jeżeli dobrze dobierzemy rozmiar wkładek dokanałowych, nie powinno nam to w niczym przeszkadzać. Dodatkowo w opisywanym modelu JBL zastosował wymienne gumki umieszczone dalej - na wewnętrznej krawędzi obudowy przetwornika. Tu do wyboru mamy gumki płaskie oraz nieco większe, wyposażone w dodatkowe wypustki (producent nazywa je skrzydełkami stabilizującymi), dzięki którym cały element może lepiej zakleszczyć się wewnątrz małżowiny. Myślę jednak, że jest to bardzo indywidualna sprawa - jednym taki system będzie pasował, innym nie. Wciąż nie rozumiem, dlaczego producenci bezprzewodowych dokanałówek z taką determinacją bronią się przed dodawaniem do nich czegoś w rodzaju haczyków zakładanych na ucho. Klienci jasno komunikują, że jednym z ich największych problemów jest obawa przed wypadnięciem pchełki z ucha przy szybszym ruchu głową lub przypadkowym potrąceniu. Czy to zasadne, czy nie? Wydaje mi się, że tak, bo choć prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wydaje się niewielkie, zgubienie jednej słuchawki w większości przypadków oznacza, że całość możemy sobie wyrzucić do kosza na elektrośmieci. Pozostaje więc znalezienie najlepszego rozmiaru wkładek dokanałowych, przetestowanie dodatkowych, większych gumeczek z wypustkami i pilnowanie, aby nic nam się nie poluzowało. Jak na "true wirelessy", Tour Pro+ TWS są całkiem wygodne, co oznacza, że można w nich wysiedzieć, ja wiem, z godzinę. Niektórzy może dadzą radę dłużej, ale ja w większości dokanałówek po takim czasie muszę zrobić sobie przerwę. System aktywnej redukcji hałasu jest całkiem skuteczny i choć słyszałem już w życiu bardziej imponujące rzeczy, to zaletą JBL-i jest całkowity brak "dziwnych" wrażeń towarzyszących działaniu ANC. W niektórych słuchawkach (zarówno dokanałowych, jak i nausznych lub wokółusznych) po włączeniu tego systemu można odnieść wrażenie, że coś próbuje wyssać nam bębenki z głowy. W Sony WF-1000XM3 od razu ten tryb wyłączam. W przeciwnym razie po wyjęciu słuchawek z uszu jeszcze przez kilka godzin mam wrażenie, jakbym wyszedł z koncertu. Tutaj nic podobnego się nie działo, za co JBL-om należy się duży plus. Czasem pracy chyba nie należy się przejmować. Z włączonym trybem ANC same dokanałówki powinny działać do sześciu godzin, a dzięki etui ładującemu wydłużymy czas pracy do 32 godzin. Kiedy już energia nam się skończy, będziemy mogli naładować etui bezprzewodowo, w standardzie Qi lub za pomocą dołączonego do zestawu kabla USB C. W pierwszym przypadku do pełnego naładowania potrwa to mniej więcej cztery godziny, a w drugim - dwie.
Brzmienie
Amerykanie uwielbiają przypominać melomanom o tym, że głośniki JBL-a można znaleźć nie tylko w domach, ale także, a może przede wszystkim - w kinach, salach koncertowych, restauracjach, centrach handlowych, na stadionach i innych obiektach użyteczności publicznej. Myślę, że spora część potencjalnych klientów jest tego całkowicie nieświadoma i w przeciwieństwie do audiofilów nie ma zielonego pojęcia, że firma, której logo kojarzą być może tylko ze słuchawkami i głośnikami bezprzewodowymi, dla osób interesujących się wysokiej klasy sprzętem jest prawdziwą legendą. Sam nawet nie wiem, czy JBL nie powinien mówić o tym głośniej, chwaląc się nagłośnieniem pracującym w najsłynniejszych salach koncertowych i kinowych na świecie albo wstawiając wszędzie zdjęcia swoich hi-endowych kolumn, takich jak Everest DD67000 czy nieprodukowany już od dawna zestaw D44000 Paragon. To dopiero był soundbar, co? W opisach wielu oferowanych dziś urządzeń możemy znaleźć informację, że zapewniają one legendarne brzmienie JBL Pro Sound, tylko co to tak naprawdę znaczy? Dla przeciętnego zjadacza chleba oznacza to mniej więcej tyle, że sprzęt gra dobrze, bo ma, czekaj... pro coś tam coś tam. Najlepsze jest to, że na to samo stwierdzenie możemy nadziać się w opisie modeli z górnej półki, jak i tych znacznie tańszych. Wynika z tego, że wszystkie oferują takie samo brzmienie - JBL Pro Sound. Naturalnie, jest to daleko idące uproszczenie. Klientom zainteresowanym uzyskaniem jak najlepszego dźwięku pozostają więc dwa wyjścia - studiowanie danych technicznych i odsłuch. Z tych pierwszych zwóciłem uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze w opisywanych słuchawkach zastosowano Bluetooth w wersji 5.0, co wygląda obiecująco. Niestety nie udało mi się znaleźć jakichkolwiek informacji na temat obsługiwanych kodeków, a domyślam się, że taki aptX HD na pewno wielu audiofilom poprawiłby humor. Druga ważna rzecz to rodzaj i rozmiar głośniczków kryjących się wewnątrz słuchawek. JBL zdecydował się na przetworniki dynamiczne o średnicy 6,8 mm, co jak na bezprzewodowe dokanałówki wygląda całkiem obiecująco. Może nie jest to jeszcze poziom hi-endowych modeli z dwoma przetwornikami dynamicznymi i trzema armaturowymi, ale wszystko wskazuje na to, że Tour Pro+ TWS naprawdę mogą grać.
PORADNIK: Jak wybrać słuchawki
I grają. Szczerze mówiąc, są to jedne z niewielu słuchawek tego typu, z którymi naprawdę mógłbym żyć. Oczywiście nie dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale tak normalnie, używając ich od czasu do czasu - spokojnie. Ich brzmienie jest przede wszystkim wyjątkowo naturalne i kulturalne. Projektanci oparli się pokusie mocnego podbicia skrajów pasma, stawiając raczej na przyjemną i zachęcającą do dłuższego słuchania równowagę. Owszem, niskie tony mają porządnego kopa, ale w większości wykorzystanych podczas testu utworów objawiało się to co najwyżej efektownym, ale dobrze kontrolowanym doładowaniem średniego basu, a nie lawiną subwooferowego dudnienia przetaczającą się przez głowę. Ten sam sprytny zabieg zastosowano na drugim końcu skali. Tutaj również słychać, że słuchawki coś uwypuklają, na coś starają się zwrócić naszą uwagę, ale na szczęście ich interwencja kończy się na subtelnym podkreślaniu szczegółów w okolicach przełomu średnich i wysokich tonów, z okazjonalnym doświetleniem górnego skraju pasma. Nie ma mowy o atakowaniu użytkownika świdrującą uszy górą. Tour Pro+ TWS nie muszą nam niczego udowadniać, zupełnie tego nie potrzebują, bo jeśli przyjdzie odpowiedni moment, pokażą, że mogą wydobyć z siebie naprawdę głęboki bas, naprawdę czystą górę i naprawdę dobrą dynamikę. To samo można powiedzieć o zakresie średnich tonów. Tutaj opisywane pchełki wzbijają się na wyżyny dobrze pojętej normalności. Nie kombinują z barwą, niczego nie przybliżają ani nie oddalają, nie starają się wyciskać z wokali czegoś, czego nie ma. Dzięki temu każdy dźwięk leżący w tym krytycznym dla ucha zakresie brzmi tak, jak byśmy się tego spodziewali, przez co brzmienie jako całość nie budzi naszych podejrzeń czy wątpliwości. Jest równo, normalnie i przekonująco - po prostu dobrze. A jeśli sięgniecie po dobrze zrealizowane nagrania, powinniście otrzymać mały bonus - przestrzeń, jakiej nie powstydziłyby się słuchawki nauszne i wokółuszne w zbliżonej cenie.
Tour Pro+ TWS nie muszą nam niczego udowadniać, zupełnie tego nie potrzebują, bo jeśli przyjdzie odpowiedni moment, pokażą, że mogą wydobyć z siebie naprawdę głęboki bas, naprawdę czystą górę i naprawdę dobrą dynamikę. To samo można powiedzieć o zakresie średnich tonów. Tutaj opisywane pchełki wzbijają się na wyżyny dobrze pojętej normalności.Na tym mógłbym zakończyć opis brzmienia, bo po kilkunastu minutach uznałem, że nie ma tu już nic więcej do odkrycia. Uznałem jednak, że byłoby to niepoważne, więc kontynuowałem odsłuch, bawiąc się różnymi ustawieniami dostępnymi z poziomu aplikacji. ANC działa. Ambient Aware lub TalkThru też, co ucieszyło mnie jeszcze bardziej, bo w dokanałówkach nawet pasywne tłumienie hałasu jest często wystarczająco dobre (w tym przypadku również), a opcja przepuszczenia do środka dźwięków z zewnątrz jest moim zdaniem bardzo przydatna i niedoceniana. Pobawiłem się również korektorem i zgodnie z moim przypuszczeniami fabryczne ustawienia okazały się kiepskie, bo przesadnie wykrzywiały pasmo. Jeżeli już miałbym włączać equalizer, wolałbym narysować własną linię zdejmującą odrobinę wysokich częstotliwości. Możliwe też, że dodałbym ustawienie do podróży komunikacją, gdzie przydaje się podbicie basu. W warunkach domowych żaden z tych gadżetów nie był mi potrzebny, więc usiadłem do komputera, powyłączałem wszystkie "systemy" i kontynuowałem słuchanie. W pewnym momencie zauważyłem coś dziwnego Po kolejnej zmianie utworu niskie tony zaczęły charczeć jak niedokładnie zatkany bass-refleks. Wybrałem poprzedni kawałek ze swojej playlisty i nagle wszystko wróciło do normy. W trakcie całego testu trafiłem na trzy utwory, na których niskie tony brzmiały podejrzanie oraz jedno nagranie fortepianu solo, na którym górne rejestry były, hmm... Chyba najlepsze określenie to "przesterowane". Dość długo próbowałem zrozumieć, dlaczego tak się działo. Nie miał na to wpływu poziom głośności, nie pomagała też zmiana ustawień, takich jak wybór trybu połączenia. Wychodzi na to, że niektóre utwory z bardzo głębokim i wyjątkowo mocnym basem (problemy dotyczyły głównie tego, co nazwalibyśmy stopą perkusyjną, choć tutaj mówimy akurat o muzyce elektronicznej) JBL-om zwyczajnie nie leżą. Może nie ma co doszukiwać się w tym wielkiej filozofii? Przyjmijmy, że zmuszając te słuchawki do wytężonej pracy, można po prostu przedobrzyć (niektóre kawałki z mojej "służbowej" playlisty są bardzo wymagające i potrafią nastręczyć testowanym urządzeniom - w szczególności zestawom głośnikowym i słuchawkom - wielu problemów). Na koniec wybrałem więc kilka płyt utrzymanych w zupełnie innym klimacie i muszę powiedzieć, że słuchało mi się ich wyjątkowo przyjemnie. Szczególnie dobrze wypadła muzyka z pogranicza lekkiego popu i jazzu. Jeśli w takiej gustujecie i szukacie dobrych bezprzewodowych dokanałówek, istnieje spore prawdopodobieństwo, że Tour Pro+ TWS będą strzałem w dziesiątkę.
Budowa i parametry
JBL Tour Pro+ TWS to bezprzewodowe słuchawki dokanałowe, w których zastosowano przetworniki dynamiczne o średnicy 6,8 mm oraz bogatą paletę systemów mających poprawić komfort odsłuchu. Technologia adaptacyjnej redukcji hałasu wykorzystuje wewnętrzne i zewnętrzne mikrofony, aby ograniczyć do minimum dźwięki pochodzące z zewnątrz. Odpowiadają za to dwa mikrofony umieszczone na zewnątrz każdej słuchawki, korzystające z technologii formowania wiązki, oraz dodatkowy, trzeci mikrofon, który służy do usuwania odgłosu wiatru i innych rozpraszających hałasów. Dzięki technologii Smart Ambient możemy zachować świadomość otaczającego nas świata lub wyraźnie usłyszeć słowa kolegów i znajomych po naciśnięciu panelu dotykowego na jednej ze słuchawek lub za pomocą aplikacji My JBL Headphones. Ciekawostką jest funkcja Dual Connect, która rozpoczyna proces synchronizacji słuchawek z urządzeniem mobilnym już w momencie otwarcia etui ładującego, zapewniając stabilne połączenie. Każdy kanał może być połączony niezależnie, dzięki czemu można przypisać różne funkcje do lewej i prawej słuchawki oraz odbierać połączenia na jednej lub obu z nich. Do tego otrzymujemy oczywiście kompatybilność z asystentem głosowym oraz funkcje SilentNow, My Alarm czy Smart Audio & Video. Z naładowanym do pełna etui, co można zrobić przewodowo lub bezprzewodowo, zgodnie ze standardem Qi, energii powinno nam wystarczyć na 32 godziny, przy czym same słuchawki bez doraźnego doładowywania, z włączonym trybem ANC, mają wytrzymać do 6 godzin, co jest bardzo dobrym wynikiem. W zestawie oprócz słuchawek i puzderka z akumulatorem znajdziemy 5 par wkładek dousznych w różnych rozmiarach, 2 pary skrzydełek stabilizujących, przewód USB typu C i komplet dokumentów. Tour Pro+ TWS dostępne są wyłącznie w jednej, czarnej wersji kolorystycznej.
Werdykt
Prywatnie nie jestem i pewnie nigdy nie będę wielkim fanem bezprzewodowych dokanałówek, ale rozumiem ludzi, dla których są one jednym z podstawowych elementów codziennego wyposażenia. Cieszę się, że miałem przyjemność poznać ten segment od góry, koncentrując się na najlepszych i najdroższych modelach dostępnych na rynku. Przed przystąpieniem do tego testu zastanawiałem się, czy Tour Pro+ TWS udźwigną to wyzwanie - czy będą wystarczająco wygodne, czy zawarta w nich technologia nie okaże się trochę przestarzała, czy firmowa aplikacja będzie wystarczająco rozbudowana i czy brzmienie "JBL Pro Sound" będzie czymś więcej niż pustym sloganem marketingowym. Wynik jest pozytywny. Flagowe "true wirelessy" JBL-a to naprawdę dobry produkt, który śmiało może rywalizować z odrobinę droższymi rywalami, takimi jak Sennheiser Momentum True Wireless 2 czy Sony WF-1000XM4. Należy pochwalić je za ciekawy pomysł z dodatkowymi gumkami zapobiegającymi wypadaniu słuchawek z uszu, duże przetworniki, długi czas pracy, bardzo dobre tłumienie hałasu i dobrze zrównoważony, naturalny, uniwersalny dźwięk. W przedziale do tysiąca złotych chyba trudno wymagać więcej.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, dokanałowe, bezprzewodowe
Średnica przetworników: 6,8 mm
Technologie: ANC, Smart Ambient, SilentNow, My Alarm, Smart Audio & Video, Dual Connect
Łączność: Bluetooth 5.0
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Czułość: 100 dB
Maksymalny SPL: 96 dB
Czas pracy: do 6 h (słuchawki), do 32 h (z wykorzystaniem etui)
Masa: 7,5 g (pojedyncza słuchawka), 56,8 g (etui ładujące)
Cena: 929 zł
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Asus Zenbook UX31A, Sony WF-1000XM3, Bowers & Wilkins P5.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
-
Marek
"Jestem już na tym etapie życia, na którym człowieka nie fascynują już ani imprezy, ani koncerty, ani nawet podróże czy drogie samochody, ale nowe tabletki do zmywarki." - Dobre! Zapisałem sobie :)
1 Lubię
Komentarze (1)