JBL Tour One M2
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Kupowanie słuchawek bezprzewodowych przypomina rozwiązywanie skomplikowanej łamigłówki. Wybór zestawów głośnikowych, wzmacniacza, streamera czy gramofonu to przy tym bułka z masłem. Zacznijmy od tego, że sprzęt stacjonarny nie musi pasować do naszej głowy, nie będziemy go nosić na co dzień i nie musimy się zastanawiać, jak będziemy w nim wyglądać. Do rozgryzienia mamy więc te problemy, na które natknęlibyśmy się podczas wybierania słuchawek przewodowych (mają być wokółuszne lub nauszne czy dokanałowe, otwarte czy zamknięte, a może składane lub wodoodporne), a do tego szereg kwestii związanych z technologią typową dla sprzętu bezprzewodowego - jakie kodeki obsługuje, jaki jest czas pracy na jednym ładowaniu, czy na pokładzie jest system aktywnej redukcji hałasu, tryb przezroczystości, sterowanie dotykowe, kompatybilność z asystentami głosowymi i tak dalej. Mało? W takim razie do równania dokładamy jeszcze mnogość i różnorodność dostępnych na rynku konstrukcji. W tym obszarze producenci elektroniki wyjątkowo zaciekle walczą o względy klientów, w związku z czym już od wielu lat praktycznie nie ma tygodnia, żeby na naszą redakcyjną skrzynkę mailową nie przyszła choćby jedna informacja o nowych słuchawkach bezprzewodowych. To sprawia, że osoba szukająca dużych, wygodnych, uniwersalnych nauszników otrzymuje w wyszukiwarce nie pięć czy dziesięć, ale kilkadziesiąt różnych modeli. I to już po nakreśleniu jakichś wstępnych wymagań i budżetu. Szaleństwo. Jedyne, co możemy zrobić, to starać się wybrać te najciekawsze i je testować. Przed nami kolejny kandydat - JBL Tour One M2.
Dlaczego zdecydowałem się sprawdzić akurat ten model? Nie będę ukrywał, że po pierwsze dlatego, że są to nowe JBL-e. I choć na widok kolejnego newsa o słuchawkach lub głośniku bezprzewodowym tej marki mam już jakieś skumulowane, zapętlające się déjà vu, nie ulega wątpliwości, że amerykańska firma jest w tej dziedzinie prawdziwym potentatem, hegemonem, graczem rozdającym karty. Z pewnością nie każdy właściciel słuchawek JBL-a patrząc na nie, widzi w głowie stadiony i sale kinowe z nagłośnieniem tej marki albo hi-endowe kolumny Everest DD67000, nie każdy nawet zna historię JBL-a, ale ja widzę, znam i doceniam. Po drugie, i to wydaje się jeszcze ważniejsze, bezkablowy sprzęt JBL-a jest po prostu dobry. Gdyby nie był, na pewno nie sprzedawałby się w takich ilościach. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z modelem wyjątkowo udanym czy średniakiem, logo JBL-a zdaje się być gwarancją utrzymania pewnego poziomu. Wiadomo, że gdy każdego miesiąca wprowadza się na rynek kilka nowych modeli, nie każdy będzie przełomowy i wybitny, ale klientów to nie rusza i chyba nawet tego nie oczekują. Ale, no właśnie, co do Tour One M2 istniały podstawy, by sądzić, że może to być jeden z tych mocniejszych strzałów. Przekonajmy się, czy intuicja mnie nie zawiodła.
Wygląd i funkcjonalność
Z punktu widzenia człowieka interesującego się słuchawkami nie od dziś zadziwiające jest to, jak wiele zamieszania w przypadku modeli bezprzewodowych robi się w związku z zastosowanymi w nich technologiami, a jak rzadko wspomina się o kwestiach tak podstawowych jak jakość wykonania czy wygoda użytkowania. Jeśli nie wierzycie, przestudiujcie kilka newsów i opisów na stronach sklepów internetowych. Aktywna redukcja hałasu, cztery mikrofony, najnowsze kodeki, wydajny akumulator, szybkie ładowanie, aplikacja sterująca, funkcja przepuszczania dźwięków otoczenia, czujnik nacisku zatrzymujący odtwarzanie po zsunięciu słuchawek na szyję - wszystko super, a gdzie cała reszta? Jeśli już, pojawiają się tu tylko informacje o padach wypełnionych pianką z efektem pamięci kształtu albo elementach wykończonych skórą. Czy to konsumenci tego nie potrzebują i nie interesuje ich to, czy może to producenci bezprzewodowych nauszników kładą taki nacisk na sferę technologiczną, że na wszystko inne nie ma już miejsca?
TEST: JBL L52 Classic
Co ciekawe, na drugi, a nawet trzeci plan zeszły nawet przetworniki. Kiedyś melomanów bardzo interesowało to, jaką mają średnicę, jakie magnesy w nich zastosowano i z jakiego materiału wykonano ich membrany - z metalu, cienkiej folii, celulozy, drewna? Teraz mamy szczęście, jeśli w ogóle dowiemy się, że wewnątrz muszli kryją się głośniki o średnicy, powiedzmy, 40 mm. Właściwie tylko firmy znane z produkcji audiofilskich słuchawek przewodowych informują o tym, jakie przetworniki zostały wykorzystane w ich bezprzewodowych odpowiednikach, że jest to membrana o jakimś tam profilu wykonana z folii napylanej tytanem, ale poza tym - cisza. Naprawdę wszystkich o wiele bardziej interesuje to, czy słuchawki obsługują aptX Adaptive i czy wytrzymają na jednym ładowaniu 50 czy 60 godzin? Takie rzeczy są ważniejsze niż to, czy dany model jest wygodny i czy dobrze gra (tak jak w sprzęcie stacjonarnym, przetworniki odgrywają tu kluczową rolę)? Dla mnie jest to niesamowite, ale jeżeli ktoś wybiera słuchawki na zasadzie wpisania hasła w wyszukiwarkę, otwarcia w przeglądarce piętnastu kart i porównywania, które mają co, które nie mają czego i które są dostępne w promocji, to może ma to jakiś sens.
Spójrzmy więc, co mają Tour One M2. Amerykanie chwalą się przede wszystkim technologią True Adaptive Noise Cancelling i czasem pracy na jednym ładowaniu dochodzącym do 50 godzin. Technologia True Adaptive Noise Cancelling automatycznie wykorzystuje 4 mikrofony wykrywające szumy, aby w czasie rzeczywistym dostosować się do otoczenia i zminimalizować zakłócenia. Algorytm wyraźnych połączeń ma ułatwiać rozmowy nawet w głośnym lub wietrznym otoczeniu i korzystanie z pomocy wybranego asystenta głosowego, a funkcja VoiceAware pozwala określić, w jakim stopniu chcemy słyszeć własny głos poprzez kontrolowanie sygnału z mikrofonu kierowanego do słuchawek. Słuchając muzyki, użytkownik może zachować świadomość otoczenia dzięki Smart Ambient, kontrolując poziom dźwięków otoczenia i włączając przycisk Personal Sound Amplification w aplikacji JBL Headphones, aby podnieść głośność rozmów o 15-20 dB i dostosować balans L/P. Dzięki funkcji Smart Talk nie trzeba zatrzymywać muzyki, aby odbyć szybką rozmowę. Technologia rozpoznawania głosu reaguje na głos użytkownika, wstrzymując odtwarzanie i włączając funkcję TalkThru. Choć nie mogliśmy jeszcze sprawdzić tego w czasie testu, dla opisywanego modelu już niebawem ma być dostępna funkcja Bluetooth 5.3 LE, a aktualizacja ma się odbyć w trybie Over-The-Air.
Co ciekawe, JBL chwali się też dźwiękiem i tu Tour One M2 wydają się wręcz wyjątkowe. Jak przeczytamy w informacji prasowej, wykorzystano tu legendarny dźwięk Pro Sound. Czyli co? Okazuje się, że te różne "soundy" to po prostu firmowe określenia krzywych opracowanych na podstawie testów wykonywanych na całym świecie. Ta, na którą zdecydowano się w opisywanym modelu, ma zapewniać precyzyjny, wierny dźwięk i mniej zniekształceń przy każdej muzyce, o dowolnej częstotliwości i głośności. Firma twierdzi, że dzięki 40-mm przetwornikom będziemy mogli zanurzyć się w najwyższej jakości brzmieniu. Mało który producent słuchawek bezprzewodowych w ogóle zawraca sobie głowę takimi informacjami. Ale to jeszcze nie wszystko. Ciekawostką modelu Tour One M2 jest otaczający dźwięk przestrzenny JBL. Dzięki tej zastrzeżonej technologii słuchacz ma mieć wrażenie, jakby dźwięk dobiegał z każdego miejsca wokół niego, zamiast być wtłaczanym do głowy na siłę. Kolejną intrygującą nazwą jest Personi-Fi 2.0, czyli system, dzięki któremu można dostosować brzmienie do osobistego profilu słuchowego dzięki interaktywnym narzędziom, które wykorzystują precyzyjne informacje o użytkowniku i jego preferencjach do uzyskania dokładnie takiej krzywej dźwięku, jaka najbardziej mu odpowiada. W ostatnich latach naczytałem się trochę newsów o słuchawkach bezprzewodowych i muszę powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy nie znalazłem w nich tak wielu informacji o technologiach wpływających na brzmienie. Zauważcie, że cały powyższy akapit nie dotyczy akumulatora, paneli dotykowych ani nawet kodeków, a przetworników, krzywej opracowanej na podstawie testów, wrażeń przestrzennych i możliwości dopasowania dźwięku do preferencji użytkownika. Czyżbyśmy mieli do czynienia z nausznikami dla audiofilów?
Rozpakowując JBL-e, zwróciłem uwagę na kilka miłych detali. Generalnie mamy do czynienia z niezłymi, na pierwszy rzut oka dość standardowymi słuchawkami bezprzewodowymi. Ot, plastikowa konstrukcja, zamykany na suwak futerał z kompletem akcesoriów, nic szczególnego. W niektórych miejscach widać jednak, że ktoś nad tym projektem pochylił się nieco dłużej. Ot, na przykład składanie. Kiedy pierwszy raz założymy JBL-e na głowę, a potem zechcemy odłożyć je do walizeczki, możemy zacząć się zastanawiać, jak właściwie były one tam ułożone. Muszle składają się na płasko i łamią do środka, ale aby słuchawki pasowały do wytłoczki, trzeba to zrobić umiejętnie. Jak? O tym informuje nas rysunek odciśnięty na krawędzi wewnętrznej strony futerału. Ciężko go przeoczyć. Wiem, że po pewnym czasie każdy posiadacz Tour One M2 się do tego przyzwyczai i nie będzie już spoglądał na tę podpowiedź, ale miło, że ją tam umieszczono.
W ostatnich latach naczytałem się trochę newsów o słuchawkach bezprzewodowych i muszę powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy nie znalazłem w nich tak wielu informacji o technologiach wpływających na brzmienie. Czyżbyśmy mieli do czynienia z nausznikami dla audiofilów?Same słuchawki zostały wykonane w większości z tworzywa sztucznego (choć po rozsunięciu pałąka okaże się, że pod spodem kryje się metalowe serce), ale sprawiają wrażenie solidnych, nie trzeszczą i nie klekoczą. Obicie pałąka i pady są bardzo, ale to bardzo przyjemne. Po pewnym czasie oczywiście grzeją, ale jeśli wytrzymacie w nich dziesięć minut, później ten efekt już nie narasta, nawet w temperaturze pokojowej. Sterowanie jest w porządku, choć również musiałem się do niego przyzwyczaić. Mam tu na myśli przede wszystkim mieszankę funkcji obsługiwanych przyciskami i panelu dotykowego na prawej muszli. Z dotykaniem należy uważać, bo kiedy JBL-e leżały na biurku i chciałem je tylko przesunąć albo obejrzeć, automatycznie włączałem muzykę. Mimo to za znacznie większy minus uważam brak możliwości pracy w trybie USB DAC, czyli jednoczesnego słuchania muzyki, na przykład z laptopa, i doładowywania akumulatora. Dlaczego JBL uparcie trzyma się swojej koncepcji, nie dopuszczając takiej możliwości? Nie wiem. Domyślam się, że nawet gdyby praca w trybie USB DAC była możliwa, skorzystałoby z niej może 10% użytkowników, ale skoro już producent tak przyłożył się do brzmienia, byłoby super, gdybyśmy po podłączeniu nauszników do komputera mogli wycisnąć z nich jeszcze więcej. A tak, niestety, albo słuchanie, albo ładowanie.
Przejdźmy zatem do aplikacji, ponieważ tutaj naprawdę wiele się dzieje. Regularnie mam do czynienia z apką JBL-a i za każdym razem mam wrażenie, jakbym odwiedził jakieś niezwykle szybko rozwijające się miasto. W centrum były szare bloki, a w ich miejscu wyrosły nowoczesne apartamentowce. Dalej była stara fabryka, a obecnie w odrestaurowanym budynku mieści się mocne centrum handlowe. Na obrzeżach było pole, po którym jeździły traktory, a teraz są nowe osiedla, magazyny, składy budowlane, supermarkety i nowe osiedla oddalone tylko o "15 minut od centrum". Funkcjonalność aplikacji JBL-a zależy oczywiście od tego, jaki model słuchawek zostanie przez nią wykryty, ale w przypadku Tour One M2, cóż, jest naprawdę bogato. W ustawieniach mamy oczywiście ANC z trybami Noise Canceling, Ambient Aware i TalkThru. Do tego cały system można dostosować dwoma sliderami - Adaptive ANC i Leakage Compensation. Na wyposażeniu jest oczywiście zwykły equalizer z różnymi presetami, Low Volume Dynamic EQ i wspomniana już wyżej funkcja Personi-Fi.
Co to takiego? Okazuje się, że Personi-Fi to test, który zaczyna się od wyboru płci, daty urodzenia i stopnia naszego zaawansowania jeśli chodzi o słuchanie muzyki. Następnie aplikacja bada hałas wokół nas, potem szczelność nauszników (domyślam się, że chodzi o ich dopasowanie do naszej głowy - to, co wyleci na zewnątrz, zbiorą mikrofony), a następnie przechodzimy test polegający na słuchaniu konkretnych częstotliwości, oddzielnie dla lewego i prawego ucha. Trochę się z tym schodzi, ale w rezultacie dostajemy raport w formie wykresu, a słuchawki wiedzą, jak zmodyfikować dla nas brzmienie. Korekcję możemy oczywiście włączyć lub wyłączyć. W moim przypadku trudno było zauważyć różnicę, więc dla hecy zrobiłem test ponownie, oszukując, i wtedy wyszło, że trzeba mi maksymalnie podbić średnie tony. Im lepszy mamy słuch, tym ten system mniej zmieni.
Wracamy do ustawień i lecimy dalej. W menu "przestrzenności", czyli Spatial Sound mamy tryby Movie, Music i Game. Wszystkie są ciekawe. Suwakiem można ten system wyłączyć, ale przyznam, że bez niego było po prostu kiepsko i płasko, a efektów ubocznych było stosunkowo niewiele. Następnie mamy panel do ustawiania funkcji, jaką mają uruchamiać przycisk na lewej słuchawce i panel dotykowy na prawej. Domyślnie przycisk uruchamia tryby ANC, a panel dotykowy - odtwarzanie i zatrzymywanie muzyki. Potem są Smart Talk, VoiceAware oraz Smart Audio & Video i tu już nie będę zagłębiał się w szczegóły. Fajny jest tryb Silent Now, gdzie naszych słuchawek używamy po prostu jako narzędzia do wyciszania otoczenia na konkretny czas. Możemy na przykład zarządzić, że za 15 minut słuchawki mają wyłączyć muzykę, przejść w tryb maksymalnego wyciszania odgłosów z zewnątrz, a po godzinie włączyć budzik. Serio. To funkcja, która może przydać się na przykład podczas podróży pociągiem lub samolotem. Dalej jest jeszcze kilka ustawień, takich jak konfiguracja asystenta głosowego, ogranicznik głośności czy czas, po którym słuchawki automatycznie się wyłączą. Celowo nie opisuję wszystkiego, a po długości niniejszego akapitu chyba widzicie, że aplikacja JBL-a, przynajmniej jeśli chodzi o współpracę z testowanym modelem, daje naprawdę potężne możliwości.
Brzmienie
Choć nie przetestowałem wszystkich dostępnych na rynku słuchawek bezprzewodowych w zbliżonej cenie, mam w tym temacie jakieś rozeznanie i już od pierwszych minut odsłuchu Tour One M2 wiedziałem, że są one wyjątkowo udane. Ich brzmienie było energiczne, rzetelne, namacalne, rozdzielcze, po prostu przekonujące. Nie wynikało to z żadnych tanich sztuczek, na które jako audiofil jestem wyjątkowo wyczulony. Nie mamy więc do czynienia z nierównym pasmem czy innymi próbami zniekształcenia dźwięku tylko po to, abyśmy przez chwilę mieli wrażenie, że jest lepiej niż w rzeczywistości, a potem zorientowali się, że to wszystko tylko sprytny zabieg producenta powodujący, że jedne utwory faktycznie zyskują, ale innych nie da się słuchać. Co ważne, nie mamy też do czynienia z brzmieniem skomponowanym według bardzo popularnego w tym segmencie schematu, gdzie oprócz głębokiego, podbitego basu, lekko ocieplonej średnicy i gładkiego, nieinwazyjnego zakresu wysokich tonów nie dostajemy właściwie nic ciekawego. Prawdę mówiąc, kiedy biorę do testu słuchawki bezprzewodowe, spodziewam się właśnie takiej prezentacji, ponieważ takie brzmienie podoba się większości klientów. A może jest raczej tak, że nawet jeśli niewielu słuchaczy zgłosi do takiego dźwięku zastrzeżenia, to równie mała będzie grupa osób nim zachwyconych? Może idę w swoich rozważaniach za daleko, ale wydaje mi się, że Tour One M2 mogą zwiastować bardzo pozytywne zmiany. Może kończy się już era słuchawek bezprzewodowych grających dokładnie tak samo? Może teraz każdy producent będzie chciał wyróżnić się nie tylko wyglądem, technologią i materiałami wykończeniowymi, ale także odważniejszym brzmieniem?
PREZENTACJA: Elektryczna podróż młodego geniusza - JBL
Jeśli tak, to Tour One M2 w pierwszej kolejności wyróżniają się dynamiką, szybkością i przejrzystością. Grają naprawdę czyściutko i na tyle zwinnie, że po kilku minutach zacząłem zastanawiać się, kiedy po raz ostatni podczas odsłuchu słuchawek bezprzewodowych mogłem wyłowić z nagrań aż tyle detali, zwracać uwagę na takie szczegóły. Hmm, chyba tylko podczas testowania Sennheiserów Momentum 4 Wireless, jednak trzeba przy tym podkreślić, że ich charakter był trochę inny. Momentum 4 Wireless grały dość ciepło, natomiast JBL-e są nastawione na neutralność, wierność, rzetelne odwzorowanie odtwarzanego materiału. Tak, wiem - sam jestem zdziwiony, że w odniesieniu do wciąż stosunkowo niedrogich słuchawek bezprzewodowych używam sformułowań kojarzących się raczej z typowym sprzętem hi-fi, ale nie mam innego wyjścia, bo Tour One M2 pod wieloma względami grają naprawdę, co tu dużo mówić, audiofilsko. Nawet z pewnym studyjnym sznytem, bo we fragmentach, które wiele innych słuchawek starałoby się wygładzić, wyrównać i zamalować na różowo, one stawiają na prawdę i podają nam ją bez żadnego skrępowania. Jeżeli przerobiliście już co najmniej kilka par takich nauszników i zorientowaliście się, że niezwykle trudno jest znaleźć takie, które za wszelką cenę starają się niczym nas nie zaskoczyć, niczym nie zrazić, JBL-e mogą być tym, czego szukaliście. Tu nie ma wszechobecnej poprawności politycznej. Tutaj muzyka nie przechodzi przez filtr eliminujący wszelkie niedoskonałości, robiący z każdej kobiety wygładzoną do granic możliwości lalkę o rybich ustach, a z każdego mężczyzny brodatego macho. Tutaj Anna Boleyn jest biała, James Bond jest mężczyzną sypiącym seksistowskimi żarcikami, a Czerwonego Kapturka zjada wilk. Czyli jest tak, jak w oryginale. Nie podoba się? To spadajcie na drzewo banany prostować. Albo czytajcie dalej, bo to jeszcze nie koniec.
Tak naprawdę od samego początku odsłuchów najbardziej fascynowała mnie przestrzeń. Powiem krótko - JBL-e w tej materii robią coś, czego nie słyszałem jeszcze w wykonaniu żadnych słuchawek bezprzewodowych. Oczywiście w dużej mierze jest to zasługa trybu Spatial Sound, ale nie tylko, ponieważ po jego wyłączeniu stereofonia wciąż była co najmniej dobra. Po zabawie suwakami w aplikacji stwierdziłem jednak, że zdecydowanie wolę dźwięk z tym systemem. Dzięki niemu Tour One M2 grają jak naprawdę dobre nauszniki otwarte, do pewnego stopnia symulując wrażenie słuchania stacjonarnego zestawu hi-fi. Dźwięk nie jest wtłaczany do głowy, ale swobodnie rozchodzi się wokół niej. Co ważne, nie występują tutaj żadne skutki uboczne, takie jak efekt pustego centrum akcji, sztucznego rozpychania źródeł na boki lub wrażenie słuchania muzyki z soundbara z włączonym systemem uprzestrzenniającym fundującym słuchaczowi stary jak świat trik polegający na odtwarzaniu niektórych dźwięków w przeciwfazie. Nic z tych rzeczy. Gdyby właśnie na tym polegał system Spatial Sound, natychmiast bym go wyłączył, bo na takie "ulepszenia" reaguję agresją i odruchem szukania pilota, by jak najszybciej przywrócić normalność. Tak samo mam na przykład z filmami i serialami, które trzeba oglądać z HDR-em. Wiem, że w najnowocześniejszych i najdroższych telewizorach ma to sens, ale u mnie efekt jest taki, że ekran zostaje podzielony na kilka pionowych pasków, które różnią się jasnością i cały czas "migają".
Amerykanie dawali nam do zrozumienia, że Tour One M2 są inne, że skupiono się w nich nie tylko na technologii, ale i na brzmieniu. I nie żartowali. Może to kwestia dobrych przetworników, może całej towarzyszącej im elektroniki, ale z pewnością znaczący udział w końcowym sukcesie ma też oprogramowanie, którego nie boję się nazwać rewolucyjnym.Szczerze mówiąc, czytając o różnych systemach dostępnych w testowanych nausznikach obawiałem się, że dokładnie tak to się skończy. Ale nie. Nawet jeśli nie jesteście miłośnikami nowinek technicznych, ale wypróbujecie Tour One M2 i chociaż piętnaście minut pobawicie się funkcjami poprawiającymi brzmienie, dojdziecie do wniosku, że w większości przypadków działają one bardzo, ale to bardzo dobrze. Spatial Sound poprawia wrażenia przestrzenne, ale robi to mądrze. Po jego uruchomieniu dźwięk nie rozlatuje się na milion kawałków. Wciąż pozostaje namacalny i obecny, tyle tylko, że nie siedzi w samym środku czaszki, tylko ładnie rozchodzi się na boki. Personi-Fi po rzetelnie przeprowadzonym teście wprowadza minimalne, w moim przypadku ledwo słyszalne korekty w paśmie. Rozumiem jednak, że jest to wybitnie indywidualna sprawa, a mając na uwadze standardowe ubytki słuchu, działanie tego systemu mógłbym docenić, gdybym miał 56, a nie 36 lat. Do tego dochodzi oczywiście standardowy korektor, który wykorzystywany rozważnie naprawdę nie jest taki głupi. Z wyłączoną korekcją dostajemy równe, neutralne, naprawdę rzetelne brzmienie, ale wystarczy delikatnie podbić skraje pasma, by prezentacja dostała lekkiego kopa, nabierając koncertowego rozmachu. A wszystkim tym ustawieniom towarzyszyć może oczywiście system aktywnej redukcji hałasu albo, czego sam chętnie używam, gdy pracuję w domu, funkcja przepuszczania dźwięków otoczenia, dzięki której Tour One M2 w zasadzie zmieniają się w słuchawki otwarte, ale tylko w jednym kierunku - my słyszymy to, co dzieje się wokół, ale nawet podczas stosunkowo głośnego słuchania nikomu nie przeszkadzamy.
Podsumowując, w materiałach prasowych Amerykanie dawali nam do zrozumienia, że Tour One M2 są inne, że skupiono się w nich nie tylko na technologii, ale i na brzmieniu. I nie żartowali. Może to kwestia dobrych przetworników, może całej towarzyszącej im elektroniki, ale z pewnością znaczący udział w końcowym sukcesie ma też oprogramowanie, którego nie boję się nazwać rewolucyjnym. Nie dlatego, że nikt wcześniej czegoś takiego nie wymyślił, ale dlatego, że wreszcie wykorzystano potencjał takich rozwiązań w sposób mądry, przemyślany, konfrontując go z tym, co użytkownik realnie otrzymuje podczas odsłuchu. Zazwyczaj wszystkie te software'owe zabawki są po prostu do bani. Czy to jest system poprawiania dźwięku po teście przeprowadzonym za pomocą mikrofonu, czy jakieś inne cuda, w 95% przypadków kończy się to tak, że włączam, słucham, szybciutko dochodzi do mnie, jak mocno brzmienie zostało poszatkowane, zniekształcone, jaka karykatura się z niego zrobiła, po czym wyłączam ten "magiczny system", wracam do słuchania i okazuje się, że bez niego mam do czynienia ze sprzętem jak każdy inny, dającym nudne, bułowate brzmienie oparte na podbitym basie. Ale nie tutaj. Tutaj wreszcie jest dobrze. System poprawiający przestrzeń naprawdę ją poprawia. Funkcja dopasowująca brzmienie do wyniku testu naszego słuchu może działać albo bardzo agresywnie, gdy ów test celowo zawalimy, albo niemal niezauważalnie, gdy podejdziemy do niego na poważnie. Do tego mamy szereg innych zabawek, które również działają tak, jak powinny. A do tego dochodzi fakt, że nawet kiedy wyłączymy wszystkie wspomagacze, Tour One M2 są słuchawkami grającymi równo, naturalnie, szybko, dynamicznie, przejrzyście, po prostu rzetelnie. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość bezprzewodowych nauszników, to ja w to wchodzę.
Budowa i parametry
JBL Tour One M2 to wokółuszne słuchawki bezprzewodowe z technologią True Adaptive Noise Cancelling pozwalającą w czasie rzeczywistym wyeliminować hałas z zewnątrz. Gwarancją doskonałego dźwięku ma być certyfikat Hi-Res Audio potwierdzający obsługę częstotliwości do 40 kHz. Przetworniki o średnicy 40 mm mają zapewniać profesjonalną jakość dźwięku JBL Pro Sound, czyli brzmienie zgodne z krzywą opracowaną na podstawie testów wykonywanych na całym świecie. Dzięki zapowiadanej już na wiosnę aktualizacji oprogramowania słuchawki będą obsługiwały łączność Bluetooth 5.3. Niewiele wiadomo natomiast na temat obsługiwanych kodeków. W tabeli danych technicznych właściwie czegoś takiego nie ma. Producent koncentruje się na innych cechach i funkcjach Tour One M2, takich jak poczwórny układ mikrofonów, automatyczne wyłączanie, TalkThru, Ambient Aware, Personi-Fi, Silent Now czy obsługa asystentów głosowych. Nauszniki zostały również bardzo dokładnie zwymiarowane. Jeśli kogoś interesuje na przykład zewnętrzna wysokość muszli, na stronie JBL-a znajdzie informację, że jest to 3,1 cala, czyli mniej więcej 7,9 cm. Słuchawki charakteryzują się 32-Ω impedancją i 115-dB skutecznością, więc w przypadku połączenia kablem 3,5 mm z łatwością powinien napędzić je nawet budżetowy smartfon. Dzięki akumulatorowi o pojemności 920 mAh czas pracy w trybie bezprzewodowym z włączonym systemem ANC dochodzi do 30 godzin.
Werdykt
Na pierwszy rzut oka Tour One M2 nie różnią się niczym szczególnym od konkurencyjnych słuchawek za podobne pieniądze. Wydaje się, że to zupełnie normalne, składane nauszniki, jakich wiele. Twardy futerał, komplet akcesoriów, przyciski, panel dotykowy, miękkie obicie padów i pałąka, mnóstwo funkcji ułatwiających codzienne funkcjonowanie i użytkowanie nauszników w połączeniu ze smartfonem - było, było, było. A jednak nie do końca, bo prawdziwa zabawa zaczyna się, gdy przejdziemy do rzeczy, pobawimy się oprogramowaniem dostępnym w firmowej aplikacji i rozpoczniemy odsłuch. W tym momencie zaczynamy rozumieć, że grubo się pomyliliśmy. To nie są kolejne zupełnie normalne słuchawki, które niby robią to, co obiecywał producent, ale grają tak nudno, monotonnie i bezpłciowo, że po pięciu minutach bierze nas na spanie. Tutaj od samego początku dużo się dzieje. Dźwięk jest dynamiczny, dziarski, przejrzysty i przestrzenny, a mimo to nie mamy wrażenia, że to tylko tanie sztuczki, które błyskawicznie nam się znudzą. Szczerze mówiąc, Tour One M2 to też jedne z pierwszych lub pierwsze słuchawki, które potrafią sprawić, że bariera między modelami przewodowymi a bezprzewodowymi zaczyna się zacierać. Kiedyś mówiliśmy, że jest to normalne, że modele bezprzewodowe grają jak ich dwukrotnie tańsze odpowiedniki z kablem. To ma sens, bo akumulatory, wzmacniacze, przetworniki, układy odpowiadające za łączność, mikrofony, a nawet licencje nie rosną na drzewach i ktoś musi za nie zapłacić. Tour One M2 bez "ulepszaczy" mniej więcej też wpisują się w ten schemat. Gdybym posłuchał ich tylko w takiej konfiguracji, nie zmieniłbym zdania. Jeżeli jednak poświęcimy parę minut, aby za pomocą aplikacji wydobyć ich pełen potencjał, sytuacja zmienia się dramatycznie. Do najlepszych modeli przewodowych jeszcze trochę brakuje, ale z tymi "tylko dobrymi" Tour One M2 chyba się zrównały. A to jest niezwykłe osiągnięcie i moment warty odnotowania, szczególnie z punktu widzenia audiofilów. Wreszcie bowiem technologia została wykorzystana nie tylko po to, aby wydłużyć czas pracy czy poprawić funkcjonalność słuchawek bezprzewodowych, ale także aby przenieść ich brzmienie na wyższy poziom. Popieram, szanuję, polecam.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, zamknięte, wokółuszne, bezprzewodowe
Wielkość przetwornika: 40 mm (dynamiczny)
Pojemność akumulatora: 920 mAh
Czas ładowania: 2 h (od całkowitego rozładowania)
Czas pracy (Bluetooth i ANC): do 30 h
Czas rozmów przy włączonej opcji ANC: do 21 h
Pasmo przenoszenia (pasywne): 10 Hz - 40 kHz
Impedancja: 32 Ω
Czułość: 117 dB
Wersja Bluetooth: 5.3 (po aktualizacji)
Maksymalna temperatura pracy: 45°C
Masa: 272 g
Cena: 1549 zł
Konfiguracja
Apple iPhone SE, Asus Zenbook UX31A, Sony WF-1000XM3, Bowers & Wilkins P5, Bowers & Wilkins Px7 S2.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Nagroda
Komentarze