Pro-Ject T1
- Kategoria: Gramofony i sprzęt analogowy
- Tomasz Karasiński
Gdyby piętnaście lat temu ktoś namawiał mnie, bym rzucił wszystko, czym wówczas się zajmowałem i otworzył fabrykę gramofonów, uznałbym go za niegroźnego wariata i grzecznie dał mu do zrozumienia, aby szukał podobnych sobie pomyleńców gdzie indziej. W tamtych czasach temat winyli i gramofonów praktycznie nie istniał. Podtrzymywali go przy życiu prawdziwi entuzjaści, kolekcjonerzy i audiofile dyskutujący o wyższości jednych hi-endowych wkładek nad innymi. Niewielkie, specyficzne i na dodatek dość hermetyczne środowisko. Klub pasjonatów, którzy nawet przez innych audiofilów byli traktowani z rezerwą. Jeżeli coś w ogóle ich obchodziło, były to ramiona, przedwzmacniacze korekcyjne, wkładki i akcesoria z najwyższej półki. Aby do nich dotrzeć, trzeba było mieć potężną wiedzę i doświadczenie, nie mówiąc już o zapleczu technicznym i finansowym. Produkcja tańszych gramofonów też mijała się z celem. Dostęp do płyt - nawet w porównaniu z tym, co obserwujemy dzisiaj - był mocno utrudniony. Misja samobójcza. A teraz wyobraźcie sobie, że ktoś bierze się za to trzydzieści lat temu, kiedy płyty kompaktowe wchodziły w okres największego rozkwitu, a nośniki analogowe uważano za coś, co należało czym prędzej wynieść na strych lub po prostu spalić. Właśnie w tamtych, jeszcze trudniejszych dla czarnych krążków czasach, produkcją gramofonów zainteresował się Heinz Lichtenegger - młody, pełen entuzjazmu Austriak, którego pewnego dnia przywiało do wielkiej fabryki urządzeń elektronicznych Tesla w byłej Czechosłowacji. Wytwarzała ona między innymi telewizory, odbiorniki radiowe, tranzystory, układy scalone, ekrany, głośniki, magnetofony i nagrywarki kasetowe. Czesi produkowali także całkiem niezłe gramofony, jednak już wtedy było wiadomo, że przyszłość należy do cedeków. Lichtenegger, prywatnie ogromny miłośnik winyli, nie mógł się z tym pogodzić. Myśl o tym, że potężna fabryka gramofonów zostanie zamknięta, a jej wyposażenie prawdopodobnie skończy gdzieś na skupie złomu, nie dawała mu spokoju. W końcu postawił wszystko na jedną kartę i przejął fabrykę SEV w miejscowości Litovel nieopodal Ołomuńca. Podobnie, jak producent lamp elektronowych - JJ Electronic - była to jedna z części potężnego koncernu, której przy wsparciu lokalnych działaczy i prywatnych właścicieli udało się oddzielić od Tesli i powoli postawić na nogi. Tak w 1991 roku narodził się Pro-Ject.
Ci, którzy wtedy pukali się w głowę, widząc w uśmiechniętym Austriaku w najlepszym wypadku ekscentrycznego oszołoma, a w najgorszym zwykłego idiotę, dziś pewnie chcieliby być na jego miejscu. Heinz jest bowiem właścicielem jednej z największych fabryk gramofonów na świecie. Spija śmietankę z winylowego szaleństwa. Wierzył, że ten moment kiedyś nadejdzie. I nadszedł. Żeby było śmieszniej, jego pierwsza firma - Audio Tuning - jest jednym z największych, jeśli nie największym dystrybutorem sprzętu audio-video w Austrii. Produkcją hi-endowych gramofonów, pod marką EAT (European Audio Team) zajmuje się też jego małżonka, Jozefina. Kiedy Pro-Jectowi stuknęło dwadzieścia pięć lat, w miejscowości Eisenstadt zorganizowano imprezę dla dystrybutorów, dziennikarzy, rodziny i przyjaciół, której gościom umilali czas członkowie Wiener Philharmoniker - jednej z najbardziej znaczących i utytułowanych orkiestr na świecie. Od kilku lat Pro-Ject ma tylko jeden problem - nie nadąża z produkcją. Niemal każdy dystrybutor narzeka na to, że nie dostaje tylu gramofonów, ile chciałby zamówić. Doszły mnie nawet słuchy, że gdyby firma chciała wysłać do USA tyle gramofonów, ile tamtejsi dealerzy są w stanie sprzedać, ani jedna szlifierka z logiem Pro-Jecta nie trafiłaby do żadnego innego kraju. A nie zapominajmy o tym, że czeska manufaktura oferuje także szereg komponentów elektronicznych, takich jak przedwzmacniacze gramofonowe, wzmacniacze słuchawkowe, streamery czy końcówki mocy. W "wolnym czasie" dostarcza też ramiona i wybrane podzespoły innym producentom gramofonów. Mimo, że fabryka w Litovelu stale się rozrasta, kilka lat temu podjęto decyzję o budowie nowej siedziby. W nowoczesnym budynku mieszczącym się w miejscowości Mistelbach na północ od Wiednia znajdują się biura, sale odsłuchowe i pokazowe, małe muzeum, a nawet ogródki i mini-restauracja dla pracowników i gości. Wszystko, czego potrzeba do zarządzania potężną i wciąż rozrastającą się firmą. Jakby tego było mało, w ubiegłym roku firma Audio Tuning przejęła markę Musical Fidelity - brytyjskiego producenta elektroniki. Niektórzy mówią, że to dopiero początek "zakupów"... Jeżeli jednak myślicie, że Heinz jest tylko bogatym biznesmenem, powinniście zobaczyć z jakim zapałem opowiada o nowych gramofonach i jak potężna jest jego prywatna kolekcja winyli. Niech sukces Pro-Jecta nikogo nie zmyli. Jego założyciel to stuprocentowy pasjonat. Meloman i audiofil, który ma łeb na karku, umie słuchać i doskonale wie, o co w tej zabawie chodzi. A przy okazji pozytywny wariat, któremu się udało.
Jakie to wszystko ma znaczenie z punktu widzenia przeciętnego klienta? Całkiem spore. Mogłoby się wydawać, że prostą drogą do takiego sukcesu jest systematyczne podnoszenie poprzeczki - zarówno jakościowej, jak i cenowej. Ale urządzenia Pro-Jecta od dawna były i wciąż pozostają jednymi z pierwszych, najbardziej oczywistych propozycji dla melomanów szukających porządnego, ale stosunkowo niedrogiego gramofonu. Właśnie z tego firma Heinza Lichteneggera jest znana. Taki też od początku był plan. Trzydzieści lat temu na rynku nie brakowało drogich urządzeń dla mocno wkręconych audiofilów. Wybór konstrukcji budżetowych był o wiele mniejszy, szczególnie po rozpadzie bloku komunistycznego. Jednocześnie jednak zapotrzebowanie na gramofony było raczej niewielkie, dlatego Pro-Ject nie szarżował z cenami. Firma słynęła z błyskawicznej reakcji na zamówienia, doskonale rozwiniętej sieci dealerskiej, a także tego, że jej gramofony, niejako na przekór rynkowym trendom, można było zobaczyć, przetestować i kupić nawet w wielkich elektronicznych supermarketach. Austriacy dawno doszli do wniosku, że ich produkty nie mogą być sprzedawane wyłącznie w sklepach dla hobbystów. Wprowadzili je wszędzie tam, gdzie robili zakupy tak zwani normalni ludzie. A jeśli któryś z tych prostych gramofonów wpadł im w oko, zwykle kończyło się to przy kasie, bo niskie ceny nikogo nie odstraszały. Dopiero po pewnym czasie Pro-Ject zaczął wchodzić w wyższe rejony cenowe, wprowadzając modele z solidniejszymi podstawami, cięższymi talerzami, lepszymi silnikami, ramionami i wkładkami. Nigdy jednak nie porzucił swoich korzeni. Jeżeli szukacie gramofonu w cenie do 2000 zł, w jego katalogu znajdziecie 24 różne konstrukcje! I to nie licząc rozmaitych, czasami bardzo odważnych wariantów kolorystycznych i edycji specjalnych. W przedziale od 2000 do 4000 zł naliczyłem 15 różnych modeli. Naprawdę ciężko jest się w tym połapać. Nie wiedzieć czemu, największy problem miałem zawsze z odróżnieniem od siebie gramofonów z literą "X" - 1-Xpression, 2-Xperience, 6-PerspeX, Xtension 10... A jeśli jeszcze dodamy do tego ich różne odmiany, jak 1-Xpression III Comfort, 2-Xperience Primary Color Acryl, 6-PerspeX SB S-Shape czy Xtension 10 Evo Cadenza Black? Być może dlatego raz na jakiś czas Pro-Ject wprowadza coś znacznie, znacznie prostszego. Takiego, jak jeszcze ciepły gramofon o nazwie T1.
Wygląd i funkcjonalność
Jak wiadomo, nie jest to pierwsze podejście Pro-Jecta do tematu budżetowych gramofonów. Należy też pamiętać, że nie mówimy o czymś w rodzaju soundbara z najnowszymi dekoderami dźwięku przestrzennego lub głośnika bezprzewodowego z obsługą asystentów głosowych. Wszystko to sprawia, że choćby firma ogłosiła całkowite przemodelowanie katalogu, po jej nowych gramofonach - szczególnie tych z niższej półki - trudno jest się spodziewać czegoś wystrzałowego. Wizualnie i technicznie to nie może być rewolucja. Z drugiej strony, Pro-Ject zaskakiwał nas już tanimi modelami, w których zastosowano chociażby ciekawie wyprofilowaną podstawę (Elemental, RPM 1) czy dizajnerskim dziwactwem pracującym w pozycji pionowej (VT-E). Opisywany model nie idzie w tym kierunku. Najwyraźniej nie zaprojektowano go po to, aby przykuć uwagę osób, którym gramofon wpadnie w oko bardziej jako fikuśna ozdoba salonu niż urządzenie do odtwarzania czarnych płyt. Płaska, prostokątna podstawa, proste ramię, szklany talerz, podstawowa funkcjonalność i niedroga wkładka na start. T1 nie udaje, że jest czymś wyjątkowym. Takich gramofonów jest na rynku na pęczki. Jednocześnie muszę powiedzieć, że jakość wykonania robi - jak na tę cenę - całkiem niezłe wrażenie. Nie znajdziemy tu wprawdzie żadnego elementu, który niepostrzeżenie można by było przeszczepić do gramofonu ze znacznie wyższej półki, ale chyba nikt się tego nie spodziewał. Z punktu widzenia melomanów szukających niedrogiego gramofonu, jedynym detalem wartym uwagi jest talerz. W tej cenie czegoś takiego raczej się nie widuje. W kwocie do 2000 zł, znalezienie modelu wyposażonego w szklany, w dodatku całkiem gruby (8 mm) talerz będzie bardzo, bardzo trudne. Dominują talerze wykonane z aluminium, żywicy fenolowej, akrylu lub polakierowanego na wysoki połysk MDF-u. Jedną z najtańszych szlifierek z tak efektownym talerzem jest Rega Planar 2 za 2249 zł. Pro-Jectowi udało się zrobić to za niemal dwukrotnie mniejsze pieniądze. Oczywiście talerz to nie wszystko. Gramofon składa się z wielu bardzo istotnych elementów, z których każdy przekłada się na jakość brzmienia i komfort użytkowania. Ramię, wkładka, podstawa, silnik, łożysko... Między wspomnianymi modelami trudno więc postawić znak równości. W ten sposób T1 otrzymał jednak coś, co wyróżnia go na tle konkurencji. A to w dzisiejszych czasach bardzo się liczy.
PORADNIK: Jak wybrać gramofon
Klienci rozglądający się za niedrogim gramofonem powinni być zachwyceni. Kiedy jednak trafią na podstawową wersję opisywanej szlifierki, wycenioną na 1190 zł, zapewne od razu wyświetlą im się dwie kolejne odmiany - T1 BT i T1 Phono SB. Obie kosztują dokładnie 1450 zł. Obie też otrzymały wbudowany przedwzmacniacz korekcyjny. Różnica polega na tym, że w pierwszym przypadku dostajemy jeszcze w łączność bezprzewodową, a w drugim - elektroniczną kontrolę prędkości obrotowej. Z zewnątrz dwóch pierwszych raczej nie odróżnimy, natomiast trzecią wyposażono w charakterystyczny przełącznik w lewym dolnym rogu. Od razu widać więc, że producent kusi nas, abyśmy wybrali któryś z bardziej zaawansowanych wariantów. T1 w podstawowej wersji jest dobry dla użytkowników, którzy nie potrzebują phono stage'a, bo mają odpowiednie wejście we wzmacniaczu lub amplitunerze albo już jakiś czas temu kupili osobny przedwzmacniacz, a do tego nie przeszkadza im konieczność zdejmowania talerza i przekładania paska na rolkę o innej średnicy za każdym razem, gdy trzeba będzie zmienić prędkość obrotową. Naturalnie, nie jest to taka wielka robota, ale wiadomo - człowiek jest leniwy i za chwilę zacznie pluć sobie w brodę, że nie wziął modelu T1 Phono SB. Wersja z łącznością Bluetooth jest moim zdaniem adresowana do klientów, którzy doszli do takiego poziomu wygodnictwa, że do wyeliminowania pozostały im tylko kable zasilające. Audiofile zaczną się w tym momencie śmiać. Cóż, osobiście również średnio wyobrażam sobie łączenie różnych urządzeń bez kabli. Nawet do nowego telewizora podpiąłem dwa przewody HDMI, cyfrowego "optyka" i kabel LAN (oczywiście mam Wi-Fi, ale spróbujcie odpalić sobie film lub serial z Netflixa w 4K, a przekonacie się, że choćby router stał zaraz obok, będziecie musieli pogodzić się z krótkimi przerwami na ładowanie). Gramofon i Bluetooth to, na pierwszy rzut oka, co najmniej kontrowersyjny pomysł. Ale dla kogoś, kto do słuchania muzyki używa soundbara lub jednoczęściowego głośnika bezprzewodowego, a winyle kupuje dla szpanu, a nie ze względu na ich wyjątkowe brzmienie, czego tu więcej szukać? Dla niego gramofon nie musi mieć nawet gniazd analogowych. Wystarczy żeby bezproblemowo sparował się z głośnikiem. Pytanie tylko dlaczego Pro-Ject nie zdecydował się na wprowadzenie czwartej wersji - T1 SB. Taka odmiana byłaby moim zdaniem najbardziej audiofilska (jeśli w ogóle możemy użyć tego słowa w odniesieniu do produktu za te pieniądze). Użytkownik mógłby wówczas podłączyć źródło do wejścia phono we wzmacniaczu albo kupić zewnętrzny phono stage - nawet taki, który w przyszłości pozwoli zamontować wkładkę MC. Model T1 Phono SB ma wprawdzie przełącznik pozwalający na ominięcie wbudowanego przedwzmacniacza, ale jeśli w ogóle nie mamy zamiaru z niego korzystać, po co płacić dwa razy? Elektroniczna regulacja prędkości obrotowej mogłaby się natomiast przydać i za takie udogodnienie byłbym w stanie zapłacić. Ale cóż - dodatkowy przełącznik dostaniemy tylko w tej jednej wersji.
Sytuacja wydaje się lekko zagmatwana. Dla początkujących amatorów winyli może nawet niezrozumiała. Ja jednak odczytuję to tak, że Pro-Ject uczy się na błędach. Dwa lata temu firma próbowała bowiem wprowadzić małą rewolucję w swojej ofercie, wykorzystując do tego jeden ze swoich najpopularniejszych gramofonów. Zaprezentowany na wystawie High End w Monachium model Essential III miał być odpowiedzią na rynek zawalony masą budżetowych gramofonów. Tania, prosta szlifierka na początek. Austriacy informowali, że chodziło im o to, aby klienci nie byli zmuszani do zakupu gramofonu wyposażonego w funkcje i gniazda, które na nic im się nie przydadzą. Fajnie, ale efekt był taki, że zamiast jednego gramofonu, w katalogu pojawiło się sześć różnych odmian Essentiala III. Model podstawowy był praktycznie goły, ale za niewiele większe pieniądze mogliśmy wybrać wersję Phono z wbudowanym przedwzmacniaczem gramofonowym, SB z elektroniczną regulacją obrotów, Digital z cyfrowym wyjściem optycznym, Bluetooth z łącznością bezprzewodową lub najdroższą odmianę RecordMaster z gniazdem USB umożliwiającym łatwe zgrywanie naszych winyli do postaci cyfrowej. Później doszła do tego jeszcze wersja Head, ze wzmacniaczem słuchawkowym! Podobnie, jak T1, wszystkie dostępne były w trzech kolorach - czarnym, białym i czerwonym. Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście dystrybutorem Pro-Jecta lub prowadzicie salon, w którym produkty tej marki są dobrze wyeksponowane i dostępne od ręki. Teoretycznie w ofercie pojawił się jeden nowy gramofon, a w praktyce musicie zamówić 21 kartonów. Tak, aby klientowi, który zdecydował się na model Essential III Digital w kolorze czerwonym nie trzeba było tłumaczyć, że sprzęt jest dostępny na zamówienie i będzie za dwa tygodnie, bo w tym momencie nie ma go nawet w magazynie dystrybutora. Przedstawiciele firmy reprezentującej Pro-Jecta na terenie Polski najwyraźniej chcieli trochę uprościć nam sprawę, przysyłając do testu wersję podstawową - T1. Abyśmy jednak nie mieli żadnego problemu z podłączeniem sprzętu do systemu, do przesyłki dołączyli przedwzmacniacz gramofonowy Phono Box S2 tej samej marki. Teoretycznie jest to rozwiązanie trochę niepraktyczne. Kolejne pudełko, kolejny zasilacz... Ale daje o wiele większe możliwości dalszego rozwoju (nie oszukujmy się, fabryczną wkładkę na pewno trzeba będzie wymienić na coś lepszego) a w porównaniu z preampem montowanym w wersjach BT i Phono SB, prawdopodobnie pozwoli nam też uzyskać lepsze brzmienie. Jeżeli jednak ktoś będzie zastanawiał się jak wygląda tajemniczy przełącznik w modelu Phono SB, można go sobie podejrzeć w ostatnim zdjęciu w galerii pod ocenami. Skoro dotarł do nas Phono Box S2, postanowiliśmy przekonać się jak sprawuje się taki firmowy komplet. Najpierw T1 przeszedł jednak standardową procedurę testową w towarzystwie naszego własnego phono stage'a. Skoro bohaterem testu miał być gramofon, to niech tak zostanie. Gdyby jednak ktoś chciał wiedzieć jak wyglądają wersje BT i Phono SB, obie zamiast zwisającego luzem kabla sygnałowego mają osobny moduł z wyjściami i przełącznikiem hebelkowym (widoczny na jednym ze zdjęć poniżej), a ta ostatnia została dodatkowo wyposażona w wygodny, umieszczony na górnej płycie przycisk pozwalający na zmianę prędkości obrotowej.
Wracając do tematu, już samo opakowanie T1 zrobiło na mnie dobre wrażenie. Wszystkie elementy zabezpieczono bardzo starannie, a jeszcze lepsze jest to, że użytkownik ma tu w zasadzie niewiele do zrobienia. Najbardziej pracochłonnym etapem będzie z pewnością bezpieczne wyjęcie pokrywy i gramofonu oraz rozebranie poszczególnych części z rozmaitych pianek, folii i kartoników. Kiedy już to zrobimy, wystarczy postawić gramofon na miejscu, założyć płaski pasek na rolkę silnika i plastikowy subtalerz, położyć na nim właściwy, szklany talerz, zdjąć czerwony drucik utrzymujący ramię w bezpiecznej pozycji, założyć przezroczystą pokrywę i oczywiście podłączyć kable - sygnałowy i zasilający. Nie trzeba zakładać przeciwwagi, przykręcać headshella do ramienia. Co więcej, wychodzi na to, że użytkownik niczego nie musi ustawiać we własnym zakresie, choć do gramofonu - co od razu mi się spodobało - dołączone jest niewielkie narzędzie, które może się przydać, jeśli zdecydujemy się na wymianę wkładki. Amatorzy analogowych źródeł z pewnością zaczną się zastanawiać jak to możliwe. Przecież zazwyczaj musimy uzbroić ramię chociażby w przeciwwagę. Tak, ale Pro-Ject zastosował tu patent podobny do tego, z jakim spotkamy się na przykład w gramofonie Clearaudio Concept - przeciwwaga dokładnie przylega do końcówki ramienia, a pomiędzy tymi elementami znajduje się "uszczelka" z miękkiej gumy lub pianki. Nie ma możliwości, aby cokolwiek przypadkowo się tutaj przesunęło, nawet w trakcie transportu. Minus jest taki, że po ewentualnej zmianie wkładki trzeba się będzie z tym elementem trochę pomocować. Regulacja nie jest tak wygodna, jak w przypadku ciężarków, które nakręcamy na ramię, a postępy widzimy na dodatkowym pierścieniu z wyraźnymi oznaczeniami. W ustawieniu siły nacisku pomoże nam wspomniane wyżej narzędzie, które jest w zasadzie prymitywną wagą z punktami, które odpowiadają naciskowi odpowiednio 10, 15 i 20 mN. Tym, którzy będą tutaj cokolwiek ruszać, radziłbym jednak zaopatrzyć się w porządną wagę, bo dokładność takich pomiarów budzi spore wątpliwości. Istotnym plusem jest natomiast pewność, że raz wprowadzonych ustawień nikt nam nie rozreguluje. Może nie obroni to gramofonu przed dziećmi i zwierzętami domowymi, ale jeżeli macie znajomych, którzy na widok winyli dostają małpiego rozumu i rwą się do nich z paluchami, odpadnie jeden element, który mogą szybko zepsuć.
Skoro klienci wymagają, aby gramofon był gotowy do użycia zaraz po wyjęciu z pudełka (tak, jakby nawet kilkanaście minut poświęconych na jego dokładne złożenie i ustawienie miało zepsuć im dzień), austriacka firma dostarcza im to, czego potrzebują.Prosta konstrukcja opisywanego modelu dla wielu użytkowników będzie wielką zaletą. Wydaje się, że Pro-Ject idzie w tym temacie coraz dalej. Skoro klienci wymagają, aby gramofon był gotowy do użycia zaraz po wyjęciu z pudełka (tak, jakby nawet kilkanaście minut poświęconych na jego dokładne złożenie i ustawienie miało zepsuć im dzień), austriacka firma dostarcza im to, czego potrzebują. Zaczynam się jednak zastanawiać czy niektórzy projektanci z tą prostotą nie przesadzają, bo dostarczony do naszej redakcji egzemplarz był fabrycznie nowy, a mimo to nie miał nawet prowizorycznej osłony igły, nie wspominając już o ramieniu pozbawionym możliwości ustawienia anti-skatingu. Nie wiem czy producent zadbał o to w jakikolwiek sposób. Wystarczyłby nawet ciężarek zawieszony na żyłce. W instrukcji obsługi nie znalazłem ani jednej wzmianki na ten temat. Po wskazówkach dotyczących prawidłowego złożenia gramofonu i ustawienia przeciwwagi, Pro-Ject przechodzi od razu do użytkowania i czyszczenia. Nie chciałbym wyjść na malkontenta, któremu nic się nie podoba, ale nawet w gramofonie za te pieniądze można było pomyśleć o anti-skatingu w jakiejkolwiek formie. Brak siły przeciwpoślizgowej sprawia, że wkładka nie jest prawidłowo wycentrowana, w związku z czym zaburzony zostaje kształt sceny stereofonicznej. W dłuższej perspektywie może to spowodować nawet trwałe uszkodzenie przetwornika. Ciężarek na żyłce można bez problemu dokupić. Kosztuje jakieś piętnaście złotych. Pytanie tylko do czego go przyczepić i jak zahaczyć, aby ciągnął ramię we właściwą stronę i z pożądaną siłą. Myślę, że przy odrobinie szczęścia będzie można poradzić sobie z tym problemem jakimiś chałupniczymi metodami, ale nie wiem czy chciałoby mi się kombinować. Tutaj powraca jednak kwestia ceny. Chcąc kupić gramofon za 1199 zł, nie możemy oczekiwać perfekcji, a jeśli chodzi o konkurencję, wielkiego wyboru też nie ma. Reloop Turn 2? Audio-Technica AT-LP120USBHC? Denon DP-300F? Prawie wszystko poniżej tego poziomu to gramofony-zabawki. Nawet Rega Planar 1 za 1395 zł to mniej więcej podobna półka z równie "zaawansowanym" ramieniem. Wbrew pozorom, w tym przedziale cenowym adaptery bez anti-skatingu czy elektronicznej regulacji obrotów nie są niczym niezwykłym. Z drugiej strony, za 1199 zł spokojnie można kupić na przykład pralkę. Na pewno nie będzie to żaden hi-end, ale przecież to kawał maszyny. A czy wyobrażacie sobie, żeby w pralce za 1199 zł oprócz prostego włącznika nie było jakichkolwiek przycisków, a prędkość obrotową zmieniało się poprzez wyjęcie bębna i przełożenie paska na inną rolkę? Niestety, brutalna prawda w tym przypadku aż wali po oczach. T1 wygląda bardzo, bardzo dostojnie. Ma ładnie polakierowaną podstawę i piękny talerz. Pro-Ject zainwestował nawet w porządny, gruby interkonekt z półprzezroczystą koszulką i złoconymi wtykami. Ale jeżeli wkręcicie się w temat, przeczytacie jeden z poradników dotyczących ustawienia gramofonu i natkniecie się w nim na takie pojęcia, jak anti-skating, azymut czy VTA (Vertical Tracking Angle)... Będziecie mieli spokój, bo z tego wszystkiego można tu ustawić tylko nacisk, co bez precyzyjnej wagi trzeba robić na oko, tudzież ucho.
Nie wiem czemu, ale wszystko to pozwala sądzić, że Pro-Ject stworzył budżetowy gramofon, który ma przede wszystkim dobrze się prezentować. Nie ma co ukrywać, że wygląda świetnie. Gdybym nie wiedział czym jest anti-skating, w życiu nie pomyślałbym, że tak elegancka szlifierka może kosztować 1199 zł. Ba! Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby za tym projektem stały przeprowadzone na zlecenie Pro-Jecta badania rynku, z których jasno wynika, że dla klientów zainteresowanych zakupem niedrogiego gramofonu ładny lakier i szklany talerz były o wiele ważniejsze niż anti-skating i wysokiej jakości wkładka. Jeżeli jednak podchodzimy do sprawy inaczej, trzeba będzie dołożyć kilkaset złotych i wziąć chociażby coś takiego, jak Essential III albo Debut Carbon DC. Cudów nie ma. Co jeszcze, oprócz ceny, moglibyśmy zapisać tutaj po stronie plusów? Z rzeczy praktycznych - brak brzydkiego zasilacza wtyczkowego z jeszcze brzydszym kablem. Wprawdzie ten, który wystaje spod podstawy gramofonu też szału nie robi, ale z dwojga złego chyba wolę takie rozwiązanie. Spodobało mi się też 3-punktowe podparcie, chociaż wypoziomowanie urządzenia poprzez kręcenie nóżkami raczej nie wchodzi w grę. Z minusów, o których nie wspomniałem, zwróciłbym uwagę na dołączoną do zestawu matę. Jest cienka, stosunkowo twarda i dziwnie chropowata. Niemiła w dotyku. Jeżeli ktoś traktuje odtwarzanie winyli jako chwilową przygodę, nie ma problemu, ale gdybym miał codziennie kłaść swoje ulubione płyty na czymś takim, jak najszybciej poszukałbym jakiegoś zamiennika, po przypadkowym obróceniu płyty leżącej na takiej macie na pewno zostaną na niej mikroskopijne ryski. Nieco uciążliwe może być oczywiście podnoszenie talerza i przekładanie paska w celu zmiany prędkości obrotowej. Ale czy jest to coś, co potencjalny nabywca T1 będzie robił przynajmniej raz w tygodniu? Nie sądzę. Liczy się to, że gramofon jest łatwy w obsłudze, spełnia swoją rolę i znakomicie się prezentuje, a kosztuje mniej niż bardzo, bardzo przeciętny smartfon.
Brzmienie
Z punktu widzenia audiofila, jakość brzmienia powinna zawsze zajmować należną jej pozycję na samym szczycie naszej listy życzeń. Problem polega na tym, że często możemy ocenić ją dopiero po uruchomieniu danego urządzenia. Na podstawie jego oględzin i lektury tabeli danych technicznych zazwyczaj ciężko jest cokolwiek przewidzieć. Oczywiście, testując wzmacniacz lampowy spodziewamy się raczej ciepłego i plastycznego brzmienia, a kiedy plecy bolą nas od noszenia potężnej, tranzystorowej końcówki mocy z dwoma wielkimi transformatorami toroidalnymi w środku, podświadomie oczekujemy mocnego, dynamicznego i dziarskiego dźwięku. Zawsze można się jednak zdziwić. Z gramofonami jest jednak trochę prościej. Każde urządzenie tego typu jest w gruncie rzeczy sumą elementów, które na tym poziomie cenowym niewiele się od siebie różnią, albo wręcz są to te same wkładki, ramiona, talerze itd. W przypadku gramofonów z wyższej półki, efekt końcowy jest trudniejszy do przewidzenia, a sukces w większym stopniu zależy także od nas - naszych umiejętności i dokładności ustawienia wszystkich parametrów. A tutaj? Mamy oczywiście całkiem fajny napęd z ładnym talerzem, ale też prościutkie ramię i podstawową wkładkę. Ustawiać nie trzeba praktycznie nic. Fajnie? Niby tak, ale automatycznie oznacza to, że niczego też nie poprawimy. Przynajmniej dopóki nie zdecydujemy się na zmianę wkładki. Jeśli w ogóle się na to zdecydujemy. Bo przy tak nieskomplikowanym ramieniu pozbawionym anti-skatingu może to przypominać próbę ulepszenia taniego samochodu za pomocą spoilera. Chyba lepiej już zaakceptować uniwersalną, życiową prawdę - nie można kupić ekstremalnie taniego sprzętu i oszukiwać się, że już niewiele brakuje nam do hi-endu. To znaczy... Można. Na przykład wtedy, gdy nie ma się wielkiego wyboru. Należy jednak zachować świadomość, że jesteśmy dopiero na pierwszym etapie gramofonowej przygody i nie powinniśmy oczekiwać, że brzmienie pierwszej wrzuconej na talerz płyty urwie nam głowę.
WYWIAD: Heinz Lichtenegger - Pro-Ject
Jak już wspominałem w testach podobnych gramofonów, winyle mają to do siebie, że nawet odtwarzane na stosunkowo kiepskim sprzęcie potrafią zabrzmieć... Hmm, nie odważę się napisać "magicznie", bo to jeszcze nie ten poziom jakościowy. Ale na pewno inaczej niż to, do czego większość melomanów jest przyzwyczajona. Pytanie jednak czym jest owo "coś", co posłuży za punkt odniesienia podczas pierwszego odsłuchu takiego adaptera. Płyta kompaktowa? Dawniej tylko do niej porównywano wszystkie inne formaty - zarówno te starsze, jak płyty winylowe czy kasety magnetofonowe, jak i nowsze - głównie gęste pliki i streaming. Jeżeli opisywany gramofon stanie do walki ze srebrnymi krążkami, raczej nie liczyłbym na porażające zwycięstwo analogu. T1 gra ciepło, gęsto i misiowato, ale trudno nie zauważyć, że o wiele gorzej radzi sobie z dynamiką i selektywnością. Szczególnie w zakresie średnich i wysokich tonów. Jego brzmienie jest wyraźnie przytłumione i jeżeli nawet ktoś wie czym jest prawdziwa magia czarnych płyt i gdzie należy jej szukać, będzie musiał trochę się skupić, aby wyłowić te elementy spod warstwy miękkiego puchu. Oczywiście trochę przesadzam, ale dla mnie prawdziwy winyl to nie tylko barwa i muzykalność, ale też przejrzystość, głębia, mikrodynamika, trójwymiarowa stereofonia i parę innych rzeczy. Tutaj dostajemy natomiast coś w rodzaju esencji - próbki tego, co możemy kojarzyć z opowieściami melomanów i audiofilów. Ale podobnie, jak opisywany gramofon, jest to uproszczona wersja historii, która w swym pełnym, najbardziej rozbudowanym wydaniu jest cudownie wielowarstwowa, skomplikowana i pełna przeplatających się ze sobą wątków. Pozostaje pytanie czy z budżetowym Pro-Jectem zetkną się ludzie, którzy kiedykolwiek mieli przyjemność posłuchać muzyki na hi-endowym systemie stereo, z wysokiej klasy gramofonem w roli głównej. Myślę, że szansa na to jest bardzo niewielka. Raczej nie będą to też kolekcjonerzy mający w domu kilka ogromnych regałów wypełnionych po brzegi winylami. Tutaj powraca także temat porównania Pro-Jecta, no właśnie... Z czym? I na jakim sprzęcie? Bo teraz, odwracając sytuację, jeśli punktem odniesienia będzie dla nas muzyka odtwarzana z głośnika bezprzewodowego lub soundbara, przez Bluetooth, a już najlepiej z YouTube'a? No właśnie - w takiej sytuacji świeżo upieczony właściciel testowanego gramofonu być może odkryje zupełnie nowy świat. Możliwe, że niektórzy z nich nawet po raz pierwszy w swoim życiu usłyszą i poczują na własnej skórze, że muzyka odtwarzana na różnym sprzęcie może zabrzmieć tak... Inaczej?
Mimo to, należy zachować świadomość, że mamy do czynienia z gramofonem za naprawdę niewielkie pieniądze. Za 1199 zł można kupić przyzwoitą wkładkę lub interkonekt, ale cały gramofon? Taka kwota oznacza, że producent będzie musiał oszczędzać na każdym jednym elemencie. Nawet przy założeniu, że sprzeda takich gramofonów tysiące (w czym austriacka firma jest akurat całkiem dobra). Należy też zauważyć, że w tej cenie mieszczą się podatki, marże i opłaty transportowe (oraz kilka innych rzeczy, na które producent nie ma wpływu) a także montaż, kontrola jakości, opakowanie i szereg innych kosztów (na które już jakiś wpływ ma, ale prawdopodobnie już ograniczył je do niezbędnego minimum i dalej się nie posunie, bo to oznaczałoby, że część gramofonów dotrze do klientów w kawałkach). Audiofile czasami lubią oceniać poszczególne urządzenia na podstawie kosztów elementów użytych do ich budowy. A mogły kosztować wszystkie "części" potrzebne do złożenia opisywanego gramofonu? Trzysta złotych? Czterysta? Możliwe, że nawet trochę przesadziłem. Zastanówcie się więc jakiego brzmienia byście się za te pieniądze spodziewali i mniej więcej będziecie sobie w stanie wyobrazić co faktycznie tu dostajemy. Szczerze? Początkowo chciałem skrytykować Pro-Jecta za użycie jednej z najtańszych wkładek dostępnych na rynku, ale zastanawiam się jakim cudem w ogóle wystarczyło mu środków, aby na wyposażeniu znalazł się popularny Ortofon OM 5E. Mogę się tylko domyślać, że przy ogromnym zamówieniu firma też nie kupuje takich wkładek za równowartość 215 zł, ale schodzi znacznie, znacznie niżej.
Dla kogo zatem jest testowany model? Wychodzi na to, że dla ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z winylami i nie chcą wydać na gramofon wszystkich swoich oszczędności, a jeśli już mają wybierać, wolą aby był ładny, funkcjonalny i prosty w obsłudze. Tak się składa, że ostatnio na naszą redakcyjną skrzynkę przychodzi więcej maili od takich osób niż zapytań o audiofilskie kable, wzmacniacze lampowe czy kolumny do trzydziestu tysięcy złotych.Pojawia się pytanie czy jest sens przesiadać się na coś lepszego. Szczerze mówiąc, nie jestem co do tego przekonany. Oczywiście nie kwestionuję tego, że z wkładką z wyższej półki T1 zagra lepiej. Gdyby jednak chodziło o moje pieniądze, wolałbym dołożyć je do lepszego gramofonu i dopiero potem zbierać na nową wkładkę. Niestety, ze względu na brak anti-skatingu, a być może także kilka innych szczegółów konstrukcyjnych, brzmienie fabrycznej konfiguracji jest przechylone i "rozjechane", a zmiana wkładki tego nie naprawi. To samo można powiedzieć o phono stage'u. Dostarczony przez dystrybutora Phono Box S2 wypadł trochę słabiej od przedwzmacniacza Cambridge Audio CP2, którego używamy na co dzień, co też nie powinno nikogo dziwić z uwagę na różnicę w ich cenie. Nie można jednak powiedzieć, aby była to jakaś przepaść. Nie w sytuacji, gdy oba były podłączone do tak niskobudżetowego gramofonu. O ile więc w jednym z powyższych akapitów zastanawiałem się czy najlepszym rozwiązaniem nie byłby taki T1 SB, bez wbudowanego przedwzmacniacza, ale z elektroniczną regulacją prędkości obrotowej, teraz patrzę na to trochę inaczej. Najlepszy byłby T1 z bardziej zaawansowanym ramieniem. Tyle, że takich gramofonów Pro-Ject też już trochę produkuje. Ot, chociażby Pro-Ject Essential III SB za 1790 zł lub Pro-Ject Debut Carbon Esprit DC SB za 2250 zł. Dla kogo zatem jest testowany model? Wychodzi na to, że dla ludzi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z winylami i nie chcą wydać na gramofon wszystkich swoich oszczędności, a jeśli już mają wybierać, wolą aby był ładny, funkcjonalny i prosty w obsłudze. Tak się składa, że ostatnio na naszą redakcyjną skrzynkę przychodzi więcej maili od takich osób niż zapytań o audiofilskie kable, wzmacniacze lampowe czy kolumny do trzydziestu tysięcy złotych. Nie mówiąc już o hi-endowych gramofonach, które wciąż pozostają produktami skrajnie niszowymi. Ale może kiedyś to się zmieni? Może za kilka, kilkanaście lat użytkownicy tanich Pro-Jectów zaczną drążyć temat dalej? Mam nadzieję, że przynajmniej niektórym wystarczy czasu, samozaparcia i funduszy, bo wbrew temu, co twierdzą amatorzy winyli z antykwariatu i odrestaurowanych gramofonów z epoki PRL-u, nie jest to tanie hobby.
Budowa i parametry
Pro-Ject T1 jest pierwszym gramofonem Pro-Jecta z serii T, która - jak informuje producent - ma być odpowiedzią na potrzeby klientów szukających wysokiej jakości przy zachowaniu niewygórowanej ceny. Podstawę urządzenia stanowi prostopadłościenna plinta z MDF-u obrabianego metodą CNC. W dostarczonym do naszej redakcji egzemplarzu została ona pokryta czarnym lakierem o wysokim połysku. Dostępna jest również wersja biała oraz coś dla miłośników klasycznego stylu - okleina w kolorze drewna orzechowego. Pro-Ject zapewnia, że dopracowany proces produkcyjny gwarantuje, że w podstawie gramofonu nie ma pustych przestrzeni, które mogą propagować niechciane wibracje. Ta sama filozofia dotyczy ciężkiego talerza ze szkła, który pozbawiony jest wad talerzy z plastiku czy cienkiego metalu. Talerz napędzany jest poprzez plastikowy subtalerz za pomocą paska. Całość spoczywa na precyzyjnym łożysku o tolerancji 0,001 mm, ze stalową osią główną i mosiężną tuleją. Faktycznie, dopasowanie tych elementów nie pozostawia pola do krytyki. Dzięki temu talerz obraca się gładko, pewnie i cicho. Dokładnie takie samo łożysko zastosowano zresztą w droższym modelu Essential III. Ramię jest nowym projektem bazującym na poprzednich konstrukcjach Pro-Jecta. Prosta, aluminiowa rurka o długości 8,6 cala opiera się na łożysku o bardzo wąskiej tolerancji co pozwala na precyzyjne śledzenie rowka płyty. Zintegrowana główka jest zdaniem austriackich konstruktorów o wiele sztywniejsza, niż przykręcane headshelle. Gramofon dostarczany jest z wkładką MM Ortofon OM 5E z igłą o szlifie eliptycznym. Wyjście z T1 to para dobrze ekranowanych przewodów o niskiej pojemności wyprodukowanych przez Pro-Jecta. W modelach T1 BT i T1 Phono SB zamiast wystającego spod ramienia interkonektu znajdziemy moduł przedwzmacniacza korekcyjnego z gniazdami RCA i zaciskiem dla przewodu uziemiającego.
Werdykt
Audiofile z pewnością będą się zastanawiali po co nam kolejny tani gramofon, skoro na rynku i tak są ich dziesiątki. Ja zastanawiałem się także dlaczego austriacka firma po raz kolejny wprowadza produkt, który tak naprawdę jest jeszcze jedną wariacją na temat jej popisowego numeru - niedrogiego, prostego adaptera, który można wyjąć z pudełka i uruchomić w ciągu kilku minut. T1 nie jest żadną rewolucją, choć przyznaję, że jego prosta nazwa i fakt, że występuje w zaledwie trzech wersjach wyposażenia i trzech kolorach może być odczytany jako krok w dobrym kierunku, szczególnie przez dystrybutorów i dealerów. Ten gramofon ma swoje wady. Wystarczy spojrzeć na cenę, aby uświadomić sobie, że za takie pieniądze cudów nie było, nie ma i nie będzie. Ale zupełnie nie o to chodzi. T1 wygląda świetnie i jest prosty w użyciu, a jego brzmienie jest - jak na ten przedział cenowy - zupełnie przyzwoite. Jeżeli komuś nie spodoba się niewyszukane ramię, tania wkładka, brak możliwości wyregulowania niektórych istotnych parametrów lub konieczność ręcznego przekładania paska w celu zmiany prędkości obrotowej, trzeba będzie mu przypomnieć, że nawet gramofony za dwukrotnie większe pieniądze są uważane za budżetówkę, średnia półka to mniej więcej przedział od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, a na najlepsze gramofony dostępne na naszym rynku trzeba wyłożyć od kilkudziesięciu tysięcy złotych wzwyż. Należy też pamiętać o tym, że Heinz Lichtenegger dostarczał melomanom i audiofilom niedrogie adaptery dawno, dawno temu, kiedy było to niemodne i niepopularne. Dzisiaj sytuacja uległa zmianie, w związku z czym taki gramofon, jak T1 należy postrzegać nie tylko przez pryzmat zastosowanych w nim rozwiązań technicznych czy jakości brzmienia, ale także - a może przede wszystkim - zastanowić się jak zareagują na niego ludzie ogarnięci winylowym szałem. A coś mi mówi, że łykną go jak pelikan szprotkę.
Dane techniczne
Dostępne prędkości: 33 1/3, 45 obr/min (zmiana manualna)
Napęd: paskowy
Wyjście analogowe: RCA (gramofonowe)
Typ wkładki: MM (Ortofon OM 5E)
Efektywna długośc ramienia: 218,5 mm
Kołysanie dźwięku (wow & flutter): 0,23%
Stosunek sygnał/szum: 65 dB
Wymiary (W/S/G): 10/41,5/33,5 cm
Masa: 3,8 kg
Cena: 1199 zł
Konfiguracja
Pylon Audio Sapphire 31 StereoLife Edition, Audiovector QR5, Onkyo A-9130, Marantz ND8006, Cambridge Audio CP2, Pro-Ject Phono Box S2, Clearaudio Concept, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT990 PRO, Melodika Purple Rain, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Light, Enerr Tablette 6S, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Krzysztof Pietrzak
Wiele ciekawych spostrzeżeń autora, lecz za bardzo o brzmieniu to się nie dowiedziałem...
0 Lubię
Komentarze (1)