KBL Sound Himalaya II
- Kategoria: Kable i akcesoria
- Tomasz Karasiński
Wielu producentów hi-endowych kabli stara się przekonać nas, że płacimy za zaawansowane rozwiązania techniczne, niesamowicie precyzyjną inżynierię, egzotyczne materiały i dopracowane do perfekcji detale, takie jak opatentowane wtyki pokryte srebrem, złotem, rodem albo wszystkimi tymi kosztownymi metalami po kolei. Do pewnego stopnia jest to prawda. Trudno jest bowiem osiągnąć upragniony rezultat, próbując zbudować takie przewody z tanich przewodników, najgorszych jakościowo dielektryków i wtyków za dwa dolary. A kiedy wszystkie te składniki bierze się z najwyższej półki, cena może poszybować w kosmos. Nie odstrasza to jednak klientów, którzy w poszukiwaniu idealnego dźwięku zabrnęli naprawdę daleko, wydając wielokrotnie więcej na kolumny, wzmacniacze, źródła, stoliki antywibracyjne, akcesoria zasilające i adaptację akustyczną pokoju odsłuchowego. Jest to układanka, którą niektórzy pasjonaci budują kilka, kilkanaście, a czasami nawet kilkadziesiąt lat. Wielu z nich dochodzi do momentu, w którym zmiana zestawów głośnikowych lub wzmacniacza nie ma żadnego sensu, bo udało im się osiągnąć efekt synergii. Inni nie mają już na co się zamienić, bowiem nie istnieją urządzenia obiektywnie lepsze niż te, które już posiadają. W obu przypadkach do gry wchodzą akcesoria i dodatki, dzięki którym można jeszcze wykonać krok do przodu, wycisnąć z posiadanego zestawu wszystko, co tylko się da. Czy to szaleństwo, kompletne wariactwo, marnotrawstwo pieniędzy? Pewnie tak. Co nie zmienia faktu, że nie brakuje ani chętnych na zakup hi-endowych kabli, jak i firm gotowych dostarczyć najbardziej wymagającym audiofilom to, czego pragną.
Z produktami polskiej marki KBL Sound zetknąłem się po raz pierwszy osiem lat temu, testując kable głośnikowe Hologram i Red Eye. Od tego czasu warszawska manufaktura konsekwentnie wspinała się na wyższy poziom, wprowadzając coraz bardziej zaawansowane technicznie produkty i krok po kroku podnosząc poprzeczkę w dziedzinie jakości brzmienia. Myślę, że założyciel i główny konstruktor KBL Sound nie obrazi się na mnie za to, że użyłem właśnie słowa "manufaktura". Jestem przekonany, że jego zdaniem jest to ogromny komplement, bowiem od samego początku takie właśnie było jego założenie. Podczas gdy u podstaw istnienia niektórych firm leżą konkretne rozwiązania techniczne, unikalne metody produkcji lub wierność konkretnym materiałom, Robert Szczerbowski, bo o nim mowa, doszedł do wniosku, że do osiągnięcia najlepszych rezultatów może doprowadzić jedynie eliminacja wszystkiego, co wiąże się z masową działalnością i przemysłowym charakterem takich wyrobów. Z jego wypowiedzi wywnioskowałem, że jego zdaniem hi-endowy kabel powinien przypominać wykwintne wino, unikalną biżuterię, wyjątkowe meble stworzone przez najlepszych rzemieślników albo samochód budowany od początku do końca na zamówienie, zgodnie z życzeniem klienta. Nie może to być zwykły przedmiot zjeżdżający z taśmy produkcyjnej, różniący się od innych tylko tym, że jest drogi. Tutaj do celu mają prowadzić eksperymenty oparte na odsłuchach, stosowanie najlepszych dostępnych materiałów i całkowicie ręczna robota. Kiedy zapytałem go, dlaczego zdecydował się na takie, a nie inne rozwiązania, na przykład dlaczego we flagowych kablach zastosował właśnie takie przewodniki, taką geometrię albo takie wtyki, jego odpowiedź była rozbrajająco prosta - bo próbowałem, i to nie raz.
Aktualny katalog KBL Sound jest dość obszerny, choć skoncentrowany wyłącznie na audiofilskich akcesoriach. Okablowanie można podzielić na cztery serie - Fluid, Zodiac, Red Corona i Himalaya II. Wśród przewodów zasilających pojawiają się jeszcze dwa modele - Solaris plasuje się między Zodiakiem a Red Coroną, a między nią a flagowymi modelami Himalaya II i Himalaya II PRO znajdziemy kabel Mirror Master Reference. Bardzo ciekawie prezentują się absorbery drgań Big Foot, które - jak twierdzi producent - działają tym lepiej, im większą powierzchnią dotykają zarówno urządzenia, jak i podłoża. Inaczej niż w podkładkach, które mają izolować od siebie oba te elementy, zwykle poprzez zminimalizowanie powierzchni styku, tutaj wibracje są pochłaniane na zasadzie zamiany energii kinetycznej na ciepło wewnątrz korpusu absorberów. Kolejnym oryginalnym produktem polskiej manufaktury jest listwa zasilająca RPD Mk 3, w której nie zastosowano żadnych filtrów, transformatorów separujących ani układów ochronnych. Cała para poszła w obudowę, wytwarzaną z pojedynczego bloku duraluminium na obrabiarkach CNC, a także w egzotyczne materiały i komponenty, takie jak gniazda Furutecha i przewody połączeniowe wykonane z monokrystalicznej miedzi OCC poddanej obróbce kriogenicznej. Listwa RPD Mk 3 sprzedawana jest w komplecie z drewnianą podstawą, a jej cena zależy od liczby i rodzaju gniazd. Za podstawową wersję trzeba zapłacić 13199 zł, a za topową - 19920 zł. Przypominam, że mówimy o rozgałęziaczu, który nie zapewnia podłączonym urządzeniom żadnej, ale to żadnej ochrony. Jego jedyną rolą jest poprawa jakości brzmienia.
Jeżeli wciąż macie problemy ze zrozumieniem, o jakim stopniu zaawansowania audiofilskiej choroby mówimy, wspomnę jeszcze, że w katalogu KBL Sound funkcjonują podkładki pod kable o wymiarach 10 x 8 x 5 cm, wykonane z dwóch rodzajów drewna. "Drewno ciemne z dolnej warstwy twardnieje, leżąc w wodzie przez co najmniej kilkaset lat. Drewno z warstwy górnej rośnie w ekstremalnych warunkach klimatycznych, wytwarzając bardzo zwarte, oleiste włókna o dużej gęstości. Te dwa rodzaje materiału o doskonałych własnościach antyrezonansowych, odpowiednio wysezonowane i połączone ze sobą, dzięki specjalnie zestrojonym charakterystykom pozwalają na lepsze rozproszenie drgań niż jakikolwiek element o jednorodnej strukturze. Podstawki dodatkowo impregnowane są specjalnym preparatem olejowym o właściwościach antystatycznych. Zapewniają kablom niezakłóconą pracę nie tylko dzięki mechanicznej izolacji od rezonansów podłoża, ale także dystansują je od ładunków statycznych gromadzących się przy powierzchni podłogi." Cena? 472 zł za sztukę. Wyraźnie widać, że istnieją tylko dwie możliwości - albo ktoś z premedytacją żeruje na naiwności tak zwanych biednych audiofilów, próbując wcisnąć im magiczne listwy i drewniane klocuszki z pięćdziesięciokrotną przebitką, albo poświęcił wiele czasu i pieniędzy na poszukiwanie swojego Świętego Graala, po czym postanowił podzielić się swoimi odkryciami z tymi, którzy również szukają ekstremalnych doznań, nie boją się eksperymentów i są gotowi na duże wydatki.
Wygląd i funkcjonalność
Aby to sprawdzić, postanowiłem zagrać va banque i wziąć do testu komplet przewodów z flagowej serii Himalaya II, wprowadzonej na rynek w ósmą rocznicę założenia firmy. "Najlepsze rozwiązania tkwią w prostocie konstrukcji i czystości materiałów. Dlatego również w kablach Himalaya II zostały zastosowane wiązki z metali o najlepszym przewodnictwie - miedzi i srebra monokrystalicznego. Dielektrykami są powietrze, teflon bez pigmentu i teflon spieniony powietrzem. Wtyki jak zwykle w najwyższym standardzie - WBT, Furutech NCF, Neutrik. Wszystko to, by przez zminimalizowanie strat w zasilaniu i przesyle sygnału uniknąć mechanicznego charakteru brzmienia." - czytamy na stronie KBL Sound. Ceny, naturalnie, zwalą zwykłego śmiertelnika z nóg. Za metrowy interkonekt RCA trzeba zapłacić 20460 zł. Odmiana z XLR-ami kosztuje 21670 zł. Metrowy interkonekt cyfrowy wyceniono na 10695 zł, a gramofonowy - tym razem o długości 1,25 m - na 20460 zł. Para kabli głośnikowych o długości 2 m to wydatek 26900, a za każde dodatkowe 0,5 m trzeba sobie doliczyć 4830 zł. Przewód zasilający o długości 1,8 m kosztuje 19700 zł, a w wersji PRO - 24599 zł.
PORADNIK: Wszystko o kablach audio
Łatwo policzyć, że wartość opisywanego kompletu, złożonego z interkonektu XLR, kabli głośnikowych i przewodów zasilających (producent dostarczył dwa, abym mógł zasilić nimi streamer i końcówkę mocy) to mniej więcej koszt porządnego samochodu. Dla wielu audiofilów rzecz absolutnie poza zasięgiem. Niedorzeczna, całkowicie kłócąca się ze zdrowym rozsądkiem. Dla mnie zresztą też, bowiem z kablami KBL Sound Himalaya II wartość mojego systemu wzrosła niemal dwukrotnie. Nikt nie twierdził jednak, że ekstremalny hi-end jest dla wszystkich. Z definicji jest to zabawa dla wybranych - garstki osób, na których takie ceny dawno przestały robić wrażenie. Tym, których takie kwoty wciąż szokują, uprzejmie przypominam, że w przypadku interkonektu, kabla głośnikowego i sieciówki Tara Labs The Grand Master Evolution ceny wynoszą odpowiednio 112000, 172000 i 63000 zł, a gdybyśmy chcieli kupić Nordosty Odin Gold, byłoby to 295000, 165000 i 145000 zł. W świecie ekstremalnego hi-endu chyba nie ma już takich produktów i takich cen, których nie da się przebić. Pozostaje jednak pytanie, czy wydanie tak ogromnych pieniędzy automatycznie gwarantuje nam wejście na poziom brzmieniowego absolutu. Dla każdego doświadczonego audiofila odpowiedź jest oczywista, ale jeśli pytacie, to nie - nie słuchałem ani flagowych kabli Tary Labs, ani Nordostów Odin Gold. Może kiedyś.
Na odsłuch flagowych przewodów KBL Sound prawdopodobnie też bym się nie zdecydował, gdyby nie to, że wcześniej w moje ręce trafił XLR z niższej, ale blisko spokrewnionej z Himalayą II serii Red Corona. Po wielu zmianach w moim systemie odniesienia doszedłem do wniosku, że jego najsłabszym ogniwem stał się interkonekt. W tej roli do pewnego momentu występował Cardas Clear Reflection, ale ponieważ mam tylko wersję niezbalansowaną, zastąpiłem go srebrną łączówką Albedo Geo z wtykami XLR. To świetny kabel, ale łączówka za 3360 zł między streamerem za 16999 zł a końcówką mocy za 22999 zł? Nie twierdzę, że to mezalians, ale coś mi podpowiadało, że właśnie tu było jeszcze miejsce na sporą poprawę. Jednocześnie zależało mi na tym, aby nie psuć uzyskanego już efektu, nie burzyć całej układanki. Postanowiłem więc znaleźć kabel odpowiadający charakterem interkonektowi Albedo, ale idący o wiele dalej w dziedzinie jakości. Poszukiwania nie trwały długo. Jeszcze zanim zacząłem rozglądać się za nowym XLR-em, w moje ręce trafił przewód Red Corona w takiej właśnie wersji. To nie była delikatna poprawa brzmienia. To nie była kropka nad "i". Było to trzęsienie ziemi. Przez pierwszy kwadrans nie mogłem uwierzyć w to, co ta łączówka zrobiła z dźwiękiem mojego systemu. Nie wywróciła go do góry nogami, nie zmieniła proporcji między poszczególnymi fragmentami pasma, ale jeśli chodzi o stereofonię, przejrzystość i dynamikę, przypominało to przeskok z budżetowych słuchawek nausznych na Sennheisery HD 600. Coś niesamowitego.
W mojej głowie już po tych piętnastu minutach zapadła decyzja - Red Corona zostanie w moim systemie. Nie bardzo wyobrażałem sobie powrót do interkonektu Albedo, a na poszukiwanie czegoś lepszego w zbliżonej cenie chyba szkoda mi było czasu. Możliwe, że operacja zakończyłaby się powodzeniem. W tym budżecie można kupić chociażby zbalansowany interkonekt Albedo Monolith Reference, Tarę Labs RSC Air Evolution, Cardasa Clear, Nordosta Tyr 2 albo Tellurium Q Silver Diamond. No, ale... Kabel zainstalowany, dźwięk cudowny, to na co tu jeszcze narzekać? W końcu żyjemy w niepewnych czasach, za rogiem już mogą czaić się kolejna mutacja koronawirusa, kryzys ekonomiczny, wojna albo katastrofa klimatyczna, generalnie wszędzie zaczyna brakować wszystkiego, a ja będę pół roku szukał kabla, który zagra tak, jak ten, który już miałem w ręku? Podjąłem męską decyzję, zadzwoniłem do producenta i powiedziałem, że prawdopodobnie już go nie oddam, ale wcześniej chciałem jeszcze posłuchać flagowego interkonektu Himalaya II. Ot, tak dla hecy. Moja prośba została spełniona z nawiązką. Następnego dnia pod moimi drzwiami czekały już trzy metalowe walizki z cenną zawartością.
W każdej z walizek, w osobnej, półprzezroczystej teczce, znajdowały się dwa dokumenty. Pierwszy to coś w rodzaju podziękowania za zakup i instrukcji obsługi - zbiór wskazówek dotyczących prawidłowego użytkowania kabli. Drugi to certyfikat autentyczności z hologramem, specyfikacją danego przewodu, jego numerem seryjnym i podpisem założyciela firmy.Jeśli sąsiedzi z naprzeciwka wyglądali w tym momencie przez okno, na pewno pomyśleli, że właśnie kupiłem coś bardzo, ale to bardzo podejrzanego. Kable z pierwszej generacji serii Himalaya były pakowane w drewniane pudełka, natomiast "dwójka" otrzymała profesjonalne, aluminiowe "kejsy" zamykane na kod. Po ustawieniu właściwej kombinacji należy nacisnąć metalowe przyciski po obu stronach walizki i sprężynowe zawiasy odskoczą, wydając charakterystyczny dźwięk, który kojarzy mi się chyba tylko z filmami, w których gangsterzy dostarczają innym gangsterom broń, narkotyki lub diamenty, ewentualnie agent tajnych służb wykrada pojemniki z antymaterią albo prezydent wielkiego mocarstwa przygotowuje się do naciśnięcia czerwonego przycisku w odpowiedzi na informację o możliwym ataku nuklearnym. Nie gorzej prezentowała się zawartość każdej z walizek. W najmniejszej znalazłem interkonekt, a w dwóch większych kable głośnikowe oraz dwa przewody zasilające. Producent postanowił zapakować dwie sztuki, abym mógł podłączyć je do źródła i wzmacniacza, nie zastanawiając się, która opcja będzie lepsza. Wszystkie kuferki były wyłożone poduszeczkami obszytymi pomarańczową alcantarą z firmowymi emblematami. Wrażliwe elementy kabli, takie jak puszki rozdzielające czy wtyki, zabezpieczono elastycznymi siateczkami. W każdej z walizek, w osobnej, półprzezroczystej teczce, znajdowały się dwa dokumenty. Pierwszy to coś w rodzaju podziękowania za zakup i instrukcji obsługi - zbiór wskazówek dotyczących prawidłowego użytkowania kabli. Drugi to certyfikat autentyczności z hologramem, specyfikacją danego przewodu, jego numerem seryjnym i podpisem założyciela firmy. Dla niektórych to zbędne bibeloty, zresztą podobnie jak i te metalowe walizki, jednak pewnego dnia mogą się przydać. Mówię tu zarówno o możliwości bezpiecznego przewiezienia kabli, jak i ich odsprzedaży. Obecność wszystkich tych dodatków może być wtedy bardzo istotna.
Same przewody wyglądają równie imponująco i mają kilka cech wspólnych. Wszystkie są stosunkowo grube, a to dlatego, że zdaniem producenta najlepsze efekty brzmieniowe przynosi odsunięcie od siebie poszczególnych żył przewodzących. Domyślam się, że biegną one tuż pod powierzchnią ochronnego płaszcza zewnętrznego. Duża średnica i sztywność mogą sprawiać problemy podczas instalacji, dlatego każdy przewód ma nieco cieńsze, odrobinę bardziej elastyczne zakończenia w kolorze białym. Końcówki czarnego płaszcza i oplotu ochronnego zostały zabezpieczone solidnymi metalowymi tulejami. Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny, to właściwie wszystko. W opisywanych kablach nie uświadczymy dziwnych kształtów ani zaskakujących właściwości mechanicznych. Imponują za to precyzja montażu i widoczna na każdym kroku dbałość o szczegóły. Producent nie pierniczył się także w kwestii wtyków. W interkonekcie niezbalansowanym używa zakończeń WBT 0152 Ag NextGen Signature i 0110 Ag NextGen, w wersji zbalansowanej są to Neutriki NC3FXX-WT i NC3MXX-WT. W modelu głośnikowym do wyboru mamy widełki WBT 0681 Cu lub banany 0610 Cu, oba typy z serii NextGen PlasmaProtect. W kablach zasilających zastosowano natomiast wtyki Furutech Fi-48 NCF. Jeden taki skurczybyk kosztuje 1140 zł. Wystarczy przełożyć tę jakość na wszystkie inne elementy flagowych kabli KBL Sound, w tym przewodniki, materiały izolacyjne i ekranowanie, a także montaż i opakowanie, aby zrozumieć, dlaczego kosztują tyle, ile kosztują. Jest tylko jeden szkopuł. Żaden normalny audiofil nie płaci za metalowe walizki, złote wtyczki ani karteczki z hologramem, ale za dźwięk. Pora zatem sprawdzić, jak Himalaya II radzi sobie w odsłuchu.
Brzmienie
Ponieważ recenzja już i tak wyszła dłuższa niż planowałem, pozwolę sobie skrócić opis wrażeń odsłuchowych, pomijając etapy przygotowań, oczekiwań, pierwszych wrażeń, zaskoczenia, euforii, zachwytu, próby skonfrontowania tego, co usłyszałem z jakąkolwiek logiką oraz oceny relacji kosmicznego brzmienia do kosmicznej ceny. Od razu wytłumaczę, że podczas tygodniowego testu wszystkie te momenty zaliczyłem, bo Himalaya II to kable, które potrafią zapewnić audiofilowi tego rodzaju przeżycia. Ich wpływ na brzmienie systemu stereo jest niebagatelny, a samo doświadczenie ma w sobie coś, co nawet w życiu doświadczonego, aktywnego, eksperymentującego audiofila zdarza się tylko raz na jakiś czas - wrażenie, a właściwie pewność, że trafiliśmy na sprzęt naprawdę wyjątkowy. Taki, którego odsłuch zapamiętamy na długo. Jednocześnie nie jest to jedna z tych sytuacji, kiedy okablowanie gładko wtapia się w charakterystykę naszego zestawu, wprowadzając nas w złudne poczucie, że tak grał on zawsze, a różnice sprowadzają się do nieistotnych detali. Takie akcesoria często doceniamy dopiero wtedy, gdy się ich pozbędziemy. W przypadku flagowych przewodów KBL Sound ten scenariusz wydaje mi się mało prawdopodobny. Tutaj wszystko słychać od razu, a pierwszy odsłuch może wywołać szok.
TECH CORNER: Najpopularniejsze gniazda i wtyczki w sprzęcie audio
Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie nie tylko skala zmian, ale i to, na jak wysoki poziom jakościowy wzbił się system, nad którym i tak długo już pracowałem. Wydawało mi się, że za pomocą różnego rodzaju sztuczek, w tym stanowczo zbyt drogich kabli i akcesoriów zasilających, wycisnąłem z niego prawie wszystko, co było do wyciśnięcia. Wiedziałem, że zawsze jest jeszcze jakiś zapas, że może kiedyś usłyszę jeszcze jakąś resztkę ukrytego potencjału, ale nie sądziłem, że będzie go aż tyle. Co tu dużo mówić, przez kilka pierwszych minut odsłuchu byłem zamurowany, zdezorientowany, zmiażdżony. A przecież nie jestem nowicjuszem. To nie była różnica na poziomie 3%, ale zmiana, którą można porównać do przesiadki z dobrego wzmacniacza zintegrowanego na hi-endowy przedwzmacniacz i monobloki.
Po kilku dniach odsłuchów i porównań doszedłem do wniosku, że fenomen tych kabli wynika z połączenia dwóch zupełnie różnych światów. W pierwszym króluje poprawność, w drugim natomiast łamane są wszelkie zasady. W pewnych aspektach prezentacji polskie przewody stawiają na neutralność i wierność wobec materiału muzycznego, w innych zaś idą na całość, wyważają drzwi, otwierając przed nami świat, którego nie spodziewalibyśmy się odkryć, a już ne pewno nie poprzez zmianę okablowania. W jednym wymiarze królują spokój, równowaga i całkowita poprawność. Gdyby całe brzmienie było skomponowane w ten sposób, prawdopodobnie mielibyśmy do czynienia z kablami, których się po prostu nie zauważa. Totalnie neutralnymi, całkowicie przezroczystymi. W drugim uniwersum, obejmującym zupełnie inne aspekty prezentacji, dostajemy totalny czad, poczucie oderwania od rzeczywistości, dziką radość grania. Dźwięk jest tak nieprawdopodobnie żywy i porywający, że przez chwilę zastanawiamy się, czy ktoś nie zrobił nam psikusa i nie zmienił w systemie czegoś jeszcze, kiedy my nachylaliśmy się, by mocno przykręcić widełki. Może zmieniły się ustawienia streamera, albo przynajmniej ktoś przekręcił potencjometr lekko w prawo? W porządku, mój kot lubi czasami położyć się na podświetlanej gałce Naima Muso 2nd Generation, ale o gmeranie w menu Auralica Vega G1 go nie podejrzewam. Zejdźmy więc na ziemię i zacznijmy od omówienia cech należących do tego pierwszego świata.
Himalaya II nie kombinuje z równowagą tonalną ani barwą. W pierwszej chwili wydawało mi się, że lekko uprzywilejowane są wysokie częstotliwości, jednak później zwróciłem uwagę na to, jak wiele dzieje się w pozostałych zakresach i zdałem sobie sprawę z tego, że właściwie wszystkiego jest tutaj więcej. Dzięki fantastycznej mikrodynamice i rozdzielczości subiektywnie odbieramy dźwięk jako głośniejszy, wyraźniejszy, bardziej doniosły. Dodatkowo na takie pierwsze wrażenie musiało wpłynąć to, że głośnikowe Himalaye II zastąpiły znakomite, ale zupełnie inne Cardasy Clear Reflection, które stawiają na lekko ocieplone, spójne, delikatnie wygładzone i głębokie brzmienie. Nie jest tajemnicą, że potrafią podbić najniższe częstotliwości, szczególnie jeśli prąd pompuje do nich mocny wzmacniacz tranzystorowy. Flagowe przewody KBL Sound przywróciły w tej kwestii wzorowy porządek, co samo w sobie zasługuje na uznanie. Wielu audiofilów przyzwyczaiło się bowiem do tego, że każdy kabel w ten czy inny sposób modyfikuje brzmienie, szczególnie w dziedzinie równowagi tonalnej i barwy. Cardasy idą akurat w stronę ciepła, głębi i szeroko rozumianej muzykalności, ale równie dobrze za pomocą okablowania można skierować system na zupełnie inne tory, podbijając wysokie częstotliwości i poświęcając kilka ważnych rzeczy w imię czystości, szybkości i precyzji, nawet w kwestii stereofonii. Polskie kable są pod tym względem całkowicie neutralne, przezroczyste. Nie wciskają nam własnego pomysłu na to, jak powinny kształtować się proporcje między poszczególnymi fragmentami pasma albo jaka barwa dźwięku jest optymalna - chłodna niczym światło na szpitalnej sali operacyjnej czy gęsta, słodka i lepka niczym naleśniki z syropem klonowym. Oznacza to, że mamy do czynienia z kablami wyjątkowo uniwersalnymi - takimi, które powinny sprawdzić się w dowolnym systemie i dowolnym repertuarze. Możemy więc spokojnie ominąć opowieści o tym, jak to dane przewody pokazują swe prawdziwe oblicze w muzyce klasycznej lub jazzowej, albo że sprawdzą się w ciężkim rocku, bo mają podkreślony, gęsty, mięsisty bas. Dla posiadacza flagowych kabli KBL Sound takie historie będą niezrozumiałe, bo przecież nie chodzi o to, aby zmieniać okablowanie za każdym razem, gdy przyjdzie nam ochota na inną muzykę, prawda? Na tym poziomie jakościowym jest to oczywiste i cieszę się, że Himalaya II zdała ten test śpiewająco.
Druga strona charakteru opisywanych kabli jest znacznie, znacznie ciekawsza. Zresztą to właśnie ona przykuła moją uwagę już podczas pierwszego odsłuchu i sprawiła, że zacząłem zastanawiać się, jak wiele potencjału kryło się jeszcze w moim systemie odniesienia. Równowaga tonalna i neutralna barwa zdają się być zaledwie dodatkami do dania głównego, choć w mojej ocenie są niezwykle ważne i dlatego opisałem je jako pierwsze. Prawdziwym hitem są jednak aspekty, w których Himalaya II nie pieści się już ani trochę, nie zwracając uwagi na konwenanse, polityczną poprawność ani to, czy słuchacz jest gotowy na zderzenie z muzyką odtwarzaną w sposób bezkompromisowy. O jakich aspektach mówię? Właściwie o wszystkich poza tymi opisanymi w poprzednim akapicie - równowagą tonalną, barwą i szeroko rozumianą neutralnością. Przestrzeń. Dynamika. Przejrzystość. Szybkość. Nieprawdopodobna swoboda. Poczucie otulenia dźwiękiem ze wszystkich stron. Zdolność wyłapywania najdrobniejszych detali bez utraty właściwej perspektywy - takiej, w której muzyka dociera do nas jako całość. Wrażenie jest takie, jakby w głośnikach coś się odetkało, odblokowało. Nie chcę powtarzać tekstów o opadającym kocu, ale to było dokładnie to.
Szczególnie spektakularne zmiany zaszły w dziedzinie stereofonii. Nie zdziwcie się, jeśli po wpięciu polskich kabli do systemu będziecie musieli wprowadzić korektę ustawienia kolumn. Himalaya II powiększa bowiem scenę stereo w taki sposób, jakby każdej z nich wyrosły dodatkowe przetworniki na długich wysięgnikach, roztaczające ten dźwiękowy obraz znacznie szerzej i zmieniające naszą definicję głębi. Nagle nie jest to już taka różnica, czy jakiś dźwięk znajduje się metr przed linią kolumn, czy może dwa metry za nimi. Cała ta płaszczyzna rozrasta się tak bardzo, że każdy detal może wylądować tuż przed naszą głową albo znaleźć się daleko, daleko w tle. Pięć, siedem, dziesięć metrów? Nie wiem. Trudno to w ogóle oszacować. Najbardziej niesamowite są jednak możliwości opisywanych kabli w kwestii przybliżania źródeł pozornych do słuchacza, otaczania nas dźwiękiem ze wszystkich stron i zdolności wypełniania pomieszczenia odsłuchowego muzyką po same brzegi. Jeżeli marzycie o pełnopasmowych elektrostatach albo promiennikach dookólnych w stylu MBL-a albo Zety Zero, ale wiecie, że to marzenie prędko się nie spełni, koniecznie przekonajcie się, jak stadionową przestrzeń można wydobyć nawet z kolumn zbudowanych w tradycyjnej technologii, na bazie przetworników dynamicznych zamkniętych w zwykłych obudowach z MDF-u. To jest wręcz nieprawdopodobne. I mówię to jako "kablarz" - człowiek, który doskonale zdaje sobie sprawę, że w dobrym systemie nawet sieciówki potrafią wnieść wiele dobrego. Ale żeby kable mogły niemal całkowicie zmienić nasz sposób postrzegania przestrzeni? Tego się nie spodziewałem. Przed odsłuchem flagowych przewodów KBL Sound nawet nie brałem tego pod uwagę. Nie było w mojej głowie scenariusza, w którym różnica byłaby aż tak duża. Być może dlatego przeżyłem taki szok.
Podobne, choć już nie tak kosmiczne efekty można zaobserwować w dziedzinie przejrzystości i mikrodynamiki. Aspekty te są ze sobą powiązane, dlatego powiem krótko - z tymi kablami muzyka pulsuje, żyje, oddycha pełną piersią i jest nasycona szczegółami jak szampan bąbelkami. W dźwięku nie słychać zahamowań, barier, zbędnego ciężaru czy śladów kompresji. System zaczyna grać tak, jakby piętnaście minut przed odsłuchem dorwał się do kartonu z napojami energetycznymi. A to z kolei przekłada się na nasze nastawienie do muzyki. Z takim turbodoładowaniem w każdym nagraniu potrafimy dostrzec coś interesującego. Nawet gorzej zrealizowane albumy wchodzą nam od początku do końca. Jesteśmy ciekawi, co nasz zestaw pokaże w kolejnym i kolejnym kawałku. Nie wspominając oczywiście o tych najlepszych - audiofilskich perełkach w formie plików DSD, winylowych samplerach albo niektórych albumach dostępnych w najwyższej możliwej jakości na TIDAL-u. Ja z opisywanymi kablami miałem tyle frajdy, że kwestia jakości nagrań zeszła na dalszy plan. Zresztą wiele rzeczy nagle przestało mnie obchodzić. Jeśli ostatnio chcieliście się do mnie dodzwonić, przepraszam, że nie odbierałem. Słuchałem kabli. Na swoje wytłumaczenie mam tylko to, że nie byle jakich.
Na koniec muszę poruszyć dwa ważne tematy. Pierwszym jest kwestia rozdzielenia opisywanego kompletu. Zacząłem bowiem zastanawiać się, czy któryś z przewodów należących do serii Himalaya II wbija się jakościowo na tle innych, czy któryś z nich ma status samca alfa i prowadzi cały zaprzęg. Po kilku próbach w różnych konfiguracjach doszedłem do wniosku, że za ten spektakularny dźwięk odpowiadały po równo kable głośnikowe i interkonekt, a przewody zasilające postawiły tylko kropkę nad "i". Zaznaczam jednak, że porównywałem je z sieciówkami Enerr Transcenda Ultimate i Ultimate Source, które też nie są ani cienkie, ani tanie, ani zbudowane z materiałów kiepskiej jakości. Wprawdzie 8000 zł za sztukę to nie 19700 zł, ale cóż, w ostatecznym rozrachunku pieniądze nie grają. Możliwe, że w innym systemie, z inną listwą lub kondycjonerem, rezultat tego pojedynku też byłby zupełnie inny. Kiedy wróciłem do zasilania Enerra i zacząłem żonglować kablami głośnikowymi i XLR-ami, naszła mnie natomiast dziwna myśl. Flagowe przewody KBL Sound są bezkompromisowe, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Prawdopodobnie są też warte swojej ceny, choć na tym poziomie jest to już tylko subiektywna ocena i decyzja każdego, kto weźmie je pod uwagę w swoich sprzętowych rozważaniach. Zderzenie z tak trójwymiarowym, rozdzielczym i dynamicznym, a jednocześnie tak równym i naturalnym dźwiękiem będzie dla każdego audiofila niezwykłym przeżyciem.
Każdy miłośnik hi-endowego sprzętu audio powinien przeprowadzić taki test w swoim systemie. Chociażby po to, aby sprawdzić, ile jeszcze można z niego wycisnąć, fundując mu wspomaganie w postaci bezkompromisowych kabli. A jeśli komuś wydaje się, że wszystko na ten temat już wie, bo ma naprawdę drogie Nordosty, AudioQuesty, Cardasy, Acoustic Zeny, Acrolinki, Siltechy albo jakieś inne druty, gwarantuję, że odsłuch flagowych KBL-i nie będzie stratą czasu.Pozostaje jednak pytanie, czy w niektórych systemach nie będzie to zbyt wiele. Wydaje mi się, że najprostszym rozwiązaniem jest nadanie Himalayom II właściwej rangi i traktowanie ich tak, jak przyzwyczajeni jesteśmy traktować kolumny, wzmacniacze i źródła. Te kable potrafią zmienić bardzo, bardzo dużo. Owszem, w kategoriach równowagi tonalnej i barwy są cudownie neutralne, ale w wielu innych aspektach ich działanie może mieć charakter małej rewolucji, a nie szlifowania detali. Aby czerpać z tego prawdziwą przyjemność i aby kupno całego opisywanego kompletu miało sens, trzeba dysponować dopracowanym systemem o odpowiednio dojrzałym brzmieniu. Najlepiej takim, któremu brakuje otwartości i polotu. U mnie najlepiej zadziałała konfiguracja z interkonektem Himalaya II i głośnikowym Cardasem Clear Reflection. Z dwóch powodów. Po pierwsze, sieciówki Enerr Transcenda Ultimate i Ultimate Source rewelacyjnie współpracują z listwą tej samej marki i okazało się, że tego kompletu nie ma co rozłączać. Po drugie, Cardas Clear Reflection tworzy synergiczne zestawienie z Audiovectorami QR5, dodając im odrobinę ciepła, delikatnie temperując żywy charakter tweetera AMT i czyniąc brzmienie bardziej spójnym i muzykalnym. Obiektywnie Himalaya II są kablami znacznie lepszymi i gdyby zamiast QR5 stały u mnie na przykład B&W 702 Signature albo Focale Kanta N° 2, pewnie nie chciałbym wracać do Cardasów. A może się mylę? Może Himalaye II w komplecie działają tak, że aż można się ich przestraszyć? Może tydzień czy dwa tygodnie to za krótko, aby na dobre przyzwyczaić się do tak bliskiego obcowania z muzyką? Może po prostu w każdym systemie dobrze jest mieć kable, które wzajemnie się uzupełniają, podkreślając zupełnie inne aspekty prezentacji? Sam już nie wiem. Jestem natomiast pewien, że ten odsłuch solidnie namieszał mi w głowie (co pewnie widać po chaotyczności powyższego opisu). I wiem, że każdy miłośnik hi-endowego sprzętu audio powinien przeprowadzić taki test w swoim systemie. Chociażby po to, aby sprawdzić, ile jeszcze można z niego wycisnąć, fundując mu wspomaganie w postaci bezkompromisowych kabli. A jeśli komuś wydaje się, że wszystko na ten temat już wie, bo ma naprawdę drogie Nordosty, AudioQuesty, Cardasy, Acoustic Zeny, Acrolinki, Siltechy albo jakieś inne druty, gwarantuję, że odsłuch flagowych KBL-i nie będzie stratą czasu.
Niedawno podczas rozmowy z pewnym znajomym audiofilem poruszyliśmy temat audiofilskich akcesoriów i ich wysokich cen, zastanawiając się, czy jako hobbyści naprawdę jesteśmy w tym temacie odosobnieni. Postanowiliśmy poszukać podobnych ciekawostek i znaleźliśmy na przykład młotek ciesielski marki Richmann za 5000 zł. Obuch z hartowanej stali, trzonek z amerykańskiego orzecha białego, bardzo porządna robota, ale dla niewtajemniczonego - młotek jak młotek. Gdyby jakiś domokrążca chciał mi taki sprzedać za dwieście złotych, odmówiłbym, twierdząc, że jak na młotek to bardzo drogo. Najbardziej zaimponowały mi jednak dwa inne "przypadki". Pierwszym jest roślina doniczkowa, Monstera Adansonii Variegata, która została sprzedana za 14000 zł. Dla mnie byłby to zwyczajny badyl, zresztą niezbyt ładny, bo wygląda jakby był zeżarty przez gąsienice i spleśniały. Hitem była jednak kolekcjonerska karta T206 z wizerunkiem baseballisty, Honusa Wagnera, która została sprzedana za 6,6 miliona dolarów. Podobno niezwykle rzadkie karty z pokemonami albo zawodnikami NHL zyskują na wartości tak szybko, że niedługo będzie można kupować w nich udziały. Taki biały kruk zostanie - oczywiście umownie, a nie fizycznie - podzielony na 100 albo 1000 części, z których każdą będzie można kupić w ramach lokaty kapitału. Każda z takich kart będzie przechowywana w specjalnym pudełeczku, w profesjonalnie zabezpieczonym pomieszczeniu, a "udziałowcy" będą mogli kilka razy do roku wziąć udział w wideokonferencji, podczas której ten cenny przedmiot będzie wyjmowany i prezentowany z każdej strony. Rozumiecie? Skoro więc można wydać mnóstwo pieniędzy na młotek, roślinę doniczkową lub kawałek kartonu z portretem nieżyjącego specjalisty od uderzania piłki drewnianym kijem, to nie wiem, czy cenę kabli KBL Sound Himalaya II można nazwać absurdalną. Tym bardziej, że mogą one wyraźnie poprawić brzmienie systemu stereo wartego, nie wiem, wpiszcie tu dowolną kwotę - pięćdziesiąt, dwieście, pięćset tysięcy złotych? A przecież żadnym problemem nie jest złożenie zestawu wielokrotnie droższego. I choć nie miałem okazji spróbować, coś mi mówi, że nawet w takim towarzystwie Himalaya II poradzi sobie znakomicie.
Budowa i parametry
Himalaya II to flagowa seria kabli KBL Sound. Znajdziemy w niej interkonekty analogowy, gramofonowy i cyfrowy, kable głośnikowe oraz przewody zasilające w dwóch wariantach. Producent twierdzi, że najlepsze rozwiązania tkwią w prostocie konstrukcji i czystości materiałów, dlatego w kablach Himalaya II zastosowano wiązki z metali o najlepszym przewodnictwie - miedzi i srebra monokrystalicznego. Dielektrykami są powietrze, teflon bez pigmentu i teflon spieniony powietrzem. Do tego dochodzą oczywiście najwyższej jakości wtyki WBT, Furutecha i Neutrika. Wszystko to, aby poprzez zminimalizowanie strat w zasilaniu i przesyle sygnału uniknąć mechanicznego charakteru brzmienia. Zdaniem założyciela KBL Sound, Roberta Szczerbowskiego, niezwykle ważną rolę w systemie stereo odgrywają interkonekty, ponieważ to przez nie płyną najbardziej delikatne sygnały, które potem ulegają wzmocnieniu. Każda strata jest więc zwielokrotniona, dlatego rolą dobrej łączówki jest ograniczenie owych strat do minimum. W interkonektach Himalaya II użyte zostały przewodniki z czystego monokrystalicznego srebra pozyskiwanego w procesie OCC (Ohno Continous Casting). Daje to 6% zysku w stosunku do miedzi OCC, która ma o tyle niższe przewodnictwo. Dielektrykiem jest powietrze, a więc najlepszy znany izolator do zastosowania w praktyce. W zależności od przeznaczenia, kable są ekranowane na kilka sposobów. Kolejną osłonę tworzy wielowarstwowa otulina pochłaniająca wibracje. Wtyczki to WBT NextGen Signature (w wersji RCA) i Neutrik WT (w wersji XLR). Głośnikowe Himalaye II bazują na przewodnikach z czystej miedzi o strukturze monokrystalicznej, uzyskanej w procesie OCC, a także na specyficznej konstrukcji splotów. Konstruktor twierdzi, że ich złożona geometria całkowicie chroni wrażliwy sygnał przed wpływem coraz bardziej wszechobecnego smogu elektronicznego, czyli wszelkiego rodzaju promieniowania RFI i EMI. Funkcję izolatora pełni teflon spieniony bardzo drobnymi pęcherzykami powietrza - materiał, który jednocześnie zabezpiecza metal przed korozją, a zarazem nie absorbuje energii przepływającego prądu jak inne dielektryki. Kable wyposażone są w wypracowany doświadczalnie system pochłaniania rezonansów, który ma na celu z jednej strony eliminację zakłóceń magnetycznych, generowanych przez przepływający przez nie prąd, z drugiej zaś strony mechanicznych, docierających z otoczenia i zaburzających ich pracę. W modelu głośnikowym zastosowano wtyki WBT z serii NextGen PlasmaProtect o zredukowanej powierzchni stykowej dla eliminacji prądów wirowych i tak zwanego efektu kumulacji masy. Do wyboru mamy widełki WBT 0681 Cu lub banany WBT 0610 Cu. Do budowy kabla zasilającego Himalaya II zostały użyte przewodniki z miedzi monokrystalicznej o przekroju 9 AWG, co zdaniem producenta zapewnia komfortowe warunki pracy każdego, nawet najbardziej wymagającego prądowo urządzenia. W stosunku do poprzednika wprowadzono tu szereg istotnych zmian. W najnowszej generacji wszystkie trzy żyły są fizycznie odseparowane od siebie dla zminimalizowania wzajemnego wpływu pól magnetycznych wytwarzanych przez płynący przez nie prąd. Dzięki tunelowemu wytłumieniu znacząco poprawiony został współczynnik absorbcji drgań wewnątrz kabla. Listę zmian zamykają egzotyczne wtyczki z najwyższej półki - Furutech Fi-48 NCF z piezoceramiczną technologią i elementami stykowymi poddawanymi procesowi Alpha (rozmagnesowanie i obróbka kriogeniczna). Kabel zasilający Himalaya II dostępny jest także w wersji z wtykami C19.
Werdykt
Testowanie hi-endowych kabli nie jest czymś, czym zajmuję się na co dzień. Staram się raczej opisywać urządzenia i akcesoria mieszczące się w mojej własnej definicji normalności i użyteczności - takie, które oferują dźwięk wysokiej próby, ale pozostają osiągalne. Od czasu do czasu pozwalam sobie jednak na eksperymenty z audiofilską egzotyką i cieszę się, że sięgnąłem właśnie po Himalaye II. To kable, które potrafią namieszać w głowie. Nawet jeśli macie prawdziwie wyczynowy system i sprawdzaliście, jak wypadną w nim przewody wielokrotnie droższe, prawdopodobnie i tak będziecie zaskoczeni tym, co zaprezentują flagowce KBL Sound. W moim systemie wpięcie samego interkonektu wywołało taki efekt, jakby ktoś wszedł między kolumny i otworzył okno. Po podłączeniu całego kompletu czułem się tak, jakby do pokoju odsłuchowego wparowała znana polska restauratorka i zaprowadziła porządek w typowy dla siebie sposób, zrywając zakurzone zasłony i rozwalając szyby młotkiem. Przy pierwszym podejściu siedziałem na kanapie zmasakrowany. Nie mogłem uwierzyć, że z mojego systemu udało się wycisnąć tak wiele, szczególnie w kwestii stereofonii. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, trochę brakowało mi precyzji, wypełnienia i poczucia namacalności dźwięków pierwszoplanowych, jednak cała reszta była tak genialna, że trudno było mi się oderwać od słuchania. Audiofilów, którzy nie muszą liczyć się z każdą złotówką, serdecznie zachęcam do przetestowania tych kabli we własnym systemie. Dla pozostałych mam pewną wskazówkę. Na podstawie porównania interkonektów mogę powiedzieć, że przewody z serii Red Corona zapewniają 80% tych wrażeń za mniej niż 50% ceny. Oczywiście wciąż są to stosunkowo drogie zabawki, ale dziesięć tysięcy za łączówkę to nie dwadzieścia, a piętnaście tysięcy za kable głośnikowe to nie trzydzieści sześć i pół. Red Corona charakteryzuje się nieco cieplejszym dźwiękiem z bardziej mięsistym przełomem niskich i średnich tonów. Owszem, tracimy odrobinę precyzji i dynamiki, zachowując jednak fantastyczną, trójwymiarową przestrzeń. Dla mnie taka opcja jest idealna i przy niej zostanę, aczkolwiek całkowicie rozumiem też tych, którzy przeprowadzili takie porównanie i zdecydowali się pójść na całość. Czasami po prostu nie ma już odwrotu.
Dane techniczne
Konstrukcja: Wielożyłowa
Przewodnik: Srebro OCC (interkonekt), miedź OCC (głośnikowy, zasilający)
Dielektryk: Powietrze, teflon spieniony powietrzem, teflon bez pigmentu
Wtyki: Neutrik WT, WBT NextGen PlasmaProtect, Furutech Fi-48 NCF
Cena: 21670 zł (interkonekt XLR 1 m), 36560 zł (głośnikowy 2 x 2,5 m), 19700 zł (zasilający 1,8 m)
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Tellurium Q Ultra Blue, Albedo Geo, Cardas Clear Reflection, KBL Sound Red Corona, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Marcin
Jak zwykle ciekawa recenzja a chyba jedyne zastrzeżenie to takie, że drzwi się wyważa a nie "wywarza". Mam nadzieję, że Szanowna Redakcja jest odporna na hejt, bo pewnie ktoś z internautów zaraz sobie ulży, ujawniając "gen oporu narodowego" wobec pomysłu certyfikatu covidowego. A sprawa w gruncie rzeczy jest bardzo prosta i na poziomie fizyki z gimnazjum. Super dźwięk dają najwyższej klasy materiały pozbawione wad typowych materiałów, a do tego sposób ich łączenia. Miedź czy srebro o tym samym stopniu czystości mogą się różnić właściwościami a konstrukcja, ułożenie żył i materiału izolującego wpływa na dźwięk. Robiono takie eksperymenty, biorąc 3 żyły tego samego przewodu i skręcano go na różne sposoby. Za każdym razem grało inaczej. Są takie filmiki Cardasa pokazujące wpływ konstrukcji kabla na ekranowanie, przepływ prądu i drgania dwóch żył przewodów kabla pod wpływem sygnału elektrycznego (Cable Resonance, Shielding, Current). A zatem izolacja, ekranowanie i tłumienie drgań jednak po coś są. I można to zrobić lepiej lub gorzej. Nawet wtyczki dają inny dźwięk, inny jest ze złoconej, a inny z rodowanej. Kupowanie tak drogich przewodów może mieć sens tylko w systemach wysokiej klasy, w których realnie można usłyszeć zmiany. W przeciwnym razie to strata czasu i pieniędzy. I tu jak sądzę jest pies pogrzebany. Hejter zazwyczaj nie ma takiego systemu i aż go skręca, że ktoś inny ma. Kable to też łakomy kąsek dla osób, które tylko mierzą a nie słuchają. 50 Hz z kabla za 20000 zł, za 200 zł i za 2000 zł na ekranie oscyloskopu wypadnie podobnie - orzeknie Reduktor Szumu a skoro na ekranie nic albo niewiele widać, to po co przepłacać. Sęk w tym, że muzyka to coś więcej niż zbiór pomiarów częstotliwości, ale by to zrozumieć, czasem trzeba odłożyć lutownicę i miernik napięcia. Czy kable powinny tyle kosztować? Cóż, można z tym polemizować. Chciałoby się, żeby były tańsze. Jednak to są produkty siłą rzeczy niszowe, bo już kabel za 2000 zł też jest niszowy. Ale uspokajam: dzięki inflacji wkrótce i słoik dżemu oraz litr mleka też będą niszowe...
1 Lubię -
stereolife
Dziękujemy za komentarz i wyłapanie "chochlika internetowego". Szanowna Redakcja niezmiernie się raduje, że publikowane przez nią treści są pochłaniane z taką dokładnością i bez przeskakiwania akapitów:-)
0 Lubię
Komentarze (2)