HiFiMAN HE-R10D
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Marzeniem wielu audiofilów zawsze były kolumny i słuchawki elektrostatyczne. Dla większości niespełnionym, bo zestawy głośnikowe zbudowane w tej technologii wymagają bardzo mocnego wzmacniacza oraz wyjątkowej dbałości o akustykę pomieszczenia odsłuchowego i ustawienie samego sprzętu, natomiast nauszniki wykorzystujące drgającą folię zamiast tradycyjnych membran są po prostu drogie i, podobnie jak kolumny, potrzebują odpowiedniego napędu - zazwyczaj w formie urządzenia, które należy traktować jako nierozłączny element zestawu. Dlatego zdecydowana większość miłośników wysokiej klasy sprzętu grającego pozostała przy tradycyjnych przetwornikach dynamicznych, za szczyt ekstrawagancji uznając kupno kolumn z tweeterem AMT. O ile w przypadku pełnowymiarowych systemów stereo można było jeszcze leczyć fascynację elektrostatami na różne sposoby, na przykład wybierając magnetostaty lub dipole zbudowane na bazie głośników dynamicznych, o tyle w świecie nauszników pole manewru było praktycznie żadne. Dostawaliśmy to, co oferowali nam producenci, a ci raczej nie rwali się do eksperymentowania z nowymi technologiami. W pewnym momencie pojawiły się jednak zupełnie nowe możliwości, bo kilku śmiałych ludzi powiedziało "dość!" i postanowiło stworzyć słuchawki konstrukcyjnie zbliżone do elektrostatów, ale zdecydowanie tańsze i na tyle uniwersalne pod względem elektronicznym, aby można było je wysterować za pomocą dowolnego wzmacniacza, a nawet audiofilskiego odtwarzacza przenośnego. Audiofile szybko się do nich przekonali. I nie powstrzymało ich nawet to, że te pierwsze słuchawki planarne, choć tańsze od elektrostatów Staxa czy słynnych Orpheusów Sennheisera, wciąż kosztowały więcej niż nauszniki wykorzystujące przetworniki dynamiczne.
Mainstreamowi producenci byli tak zaskoczeni tym nagłym atakiem debiutantów, że przez pewien czas nie widzieliśmy z ich strony żadnej reakcji. Niektórzy zwyczajnie odpuścili. Inni postanowili wejść w wyższe przedziały cenowe, przy czym wciąż używali wyłącznie przetworników dynamicznych. Owszem, bardziej zaawansowanych niż te, które znamy z tańszych modeli, jednak tak naprawdę żaden z wielkich graczy nie podniósł rękawicy rzuconej przez Audeze i HiFiMAN-a i nie zdecydował się na produkcję słuchawek planarnych. Co więcej, rywali tylko przybywało i wciąż przybywa. Meze, Oppo, Final Audio Design, Kennerton, Quad, Dan Clark Audio, Monoprice, Rosson Audio Design, T+A - to tylko czubek góry lodowej. Jednak szukając słuchawek planarnych, audiofile wciąż zaczynają od Audeze i HiFiMAN-a. Pierwsza firma ostatnio lekko skręciła w stronę nauszników gamingowych i dokanałówek, druga natomiast postanowiła udowodnić melomanom, że słuchawki planarne nie muszą być drogie. Wyszło chyba aż za dobrze. Obserwowaliśmy, jak HiFiMAN łamie kolejne bariery - 1599 zł (Sundara), 1195 zł (Deva Wired), a wreszcie 749 zł (HE-400se). W tym momencie klienci zaczęli pukać się w głowę. Wiadomo, że przetworniki w hi-endowych słuchawkach planarnych są inne niż te, które firma stosuje w modelach z najniższej półki, ale tak czy inaczej stało się jasne, że ta technologia nie jest zarezerwowana dla melomanów z wypchanym portfelem i wysokimi wymaganiami w kwestii brzmienia. Co więcej, kilku producentów (Focal, Audio-Technica, Sennheiser) udowodniło nam, że bardzo dopracowane słuchawki dynamiczne potrafią nieźle pocisnąć "planary", oferując może mniej płynny, ale fenomenalnie dynamiczny, szybki i przejrzysty dźwięk.
Granica między tymi dwoma światami zaczęła się zacierać. I najwyraźniej zatarła się do tego stopnia, że z perspektywy klienta rodzaj przetworników nie ma większego znaczenia. Skoro jedne i drugie mogą zagwarantować bardzo dobry dźwięk, skoro odpada nam kupno specjalnego energizera, pozostaje skupić się na innych rzeczach, takich jak charakter brzmienia, jakość wykonania czy komfort użytkowania. Producenci słuchawek dynamicznych mogą w zasadzie odetchnąć z ulgą. Przetrwali inwazję sprzętu zbudowanego w innej technologii. Stracili sporo pieniędzy, które klienci mogliby wydać u nich, a nie u takiego HiFiMAN-a, ale też nie zainwestowali milionów euro w nowe projekty i linie produkcyjne, na których powstawałyby słuchawki, no właśnie - lepsze, gorsze, takie same? Po prostu trochę inne. HiFiMAN zrobił natomiast lepszy numer, prezentując światu swoje pierwsze słuchawki dynamiczne. Tak, to nie pomyłka! Dynamiczne. I nie jest to jakaś budżetówka, ale produkt z całkiem wysokiej półki i konstrukcyjny (no, za wyjątkiem tego, co najważniejsze) bliźniak referencyjnego modelu zamkniętego, HE-R10P.
Wygląd i funkcjonalność
Nie dość, że dostajemy tu słuchawki dynamiczne, to jeszcze mają one zamkniętą konstrukcję i ogromne nauszniki z litego drewna. Ponadto są to kolejne - po modelu Deva - słuchawki, które dzięki modułowi Bluemini możemy szybko przekształcić w konstrukcję bezprzewodową. I nie jest to wcale rozwiązanie opcjonalne. Moduł Bluemini otrzymujemy w zestawie. Tak, z nausznikami, które wyceniono na 6295 zł. O ile w przypadku budżetowych słuchawek obecność dołączanego odbiornika Bluetooth nikogo nie dziwiła, o tyle w audiofilskich słuchawkach wokółusznych wartych ponad sześć tysięcy złotych może to zostać odebrane jako kontrowersyjne posunięcie. Szczerze mówiąc, nie bardzo wyobrażam sobie wyjść na miasto z takim hełmofonem na głowie, więc "mobilne" zastosowanie modułu Bluemini odpada, natomiast w warunkach domowych powinniśmy chyba dążyć do tego, aby wycisnąć z takich nauszników jak najlepsze brzmienie, podłączając je do audiofilskiego wzmacniacza słuchawkowego, więc też nie widzę klientów, którzy najpierw wydają tyle pieniędzy na słuchawki, a później rezygnują z kabla na rzecz plastikowego adaptera. Ale cóż, może wchodzimy już w inną epokę. Możliwe też, że producent najzwyczajniej w świecie doszedł do wniosku, że dorzucenie modułu Bluemini przy tej cenie słuchawek nie jest dla niego żadnym problemem, w związku z czym możemy potraktować ten dodatek jako prezent, który być może przyda nam się, gdy zechcemy poleżeć na hamaku i posłuchać ulubionej muzyki albo obejrzeć film na tablecie. Wiem, że niektórzy uważają, że dzięki odpowiednim kodekom odsłuch przez Bluetooth może być całkiem przyjemny, ale ja na razie zostaję przy swoim - jeśli liczy się jakość, wygrywa kabel. Swoją drogą, sama obecność Bluemini jasno daje nam do zrozumienia, że HE-R10D będą łatwe do wysterowania.
TEST: HiFiMAN Deva
Jak przystało na luksusowy produkt, słuchawki otrzymujemy w dużym pudełku przypominającym szkatułkę na męską biżuterię. Twarda skrzynia została wyposażona w metalową klamrę i wykończona czarną skórą jagnięcą z białymi przeszyciami, a jej wieko zdobi prostokątna płyta wykonana ze szczotkowanego aluminium. Wewnątrz, oprócz instrukcji obsługi w formie bardzo ładnie wydanej książeczki, znajdziemy wspomniany już moduł Bluemini oraz trzy kable - pierwszy o długości 1,5 m, ze standardową wtyczką 3,5 mm, drugi 3-metrowy z wtykiem zbalansowanym (4-pinowy XLR), a trzeci - również 3-metrowy, ale z dużym, niezbalansowanym wtykiem 6,3 mm. Myślę, że to optymalna konfiguracja i pochwalam to, że producent dorzucił do zestawu aż trzy kable, aczkolwiek jeśli ktoś używa wzmacniacza słuchawkowego z 4,4-mm Pentaconnem lub odtwarzacza przenośnego ze zbalansowanym wyjściem 2,5 mm, wciąż będzie musiał kombinować. W instrukcji obsługi znajdziemy kilka ciekawych informacji, dotyczących chociażby budowy przetworników czy materiałów, jakich użyto do produkcji wymienionych wyżej kabli. Co ciekawe, rozdział dotyczący użytkowania i pielęgnowania słuchawek zaczyna się od przypomnienia, że słuchawki planarne wymagają stosunkowo długiego wygrzewania, a najlepsze efekty brzmieniowe uzyskamy po około 150 godzinach grania. Zaraz, zaraz, prrr! Jakie planarne? Ktoś tu chyba się zagalopował. Możliwe, że tę część skopiowano z instrukcji obsługi bliźniaczego modelu HE-R10P, w którym faktycznie zastosowano przetworniki planarne. Odmiana z symbolem zakończonym literą "P" została wyceniona na 5499 dolarów. W tym kontekście cena HE-R10D wydaje się okazyjna.
Z zewnątrz opisywany model wydaje się być całkowitym przeciwieństwem tego, co HiFiMAN oferował nam do tej pory. Gdzie się podziały duże, spłaszczone nauszniki z charakterystycznymi żaluzjami? Nie ma ich ani w HE-R10D, ani w ich planarnym bliźniaku. Nauszniki wykonano z drewna sosnowego na precyzyjnych obrabiarkach CNC. Sam fakt wykorzystania drewna nie szokuje, bowiem przyzwyczaiło nas do tego wielu innych producentów, takich jak Meze, Denon czy Audio-Technica. Tutaj jednak nie chodzi o sam materiał, ale o wielkość muszli. Firma tłumaczy, że każdy aspekt budowy opisywanych słuchawek ma swoje uzasadnienie, a w tym przypadku duża przestrzeń wewnętrzna zapewnia przetwornikom objętość, jakiej potrzebują do swobodnej pracy. HiFiMAN twierdzi, że dzięki temu udało się połączyć zalety konstrukcji otwartych i zamkniętych. Innymi słowy, HE-R10D powinniśmy traktować jak zestawy głośnikowe, które wyposażono w obudowę zamkniętą, ale na tyle dużą, że membrany mogą pracować tak, jak w zestawach wentylowanych. Drewniane muszle są tak głębokie, że podczas normalnego użytkowania należy pamiętać, żeby o nic nimi nie zawadzić. Kiedy zrobiłem sobie selfie, nie wyglądało to jeszcze tak źle, bo muszle HE-R10D rozszerzają się do tyłu. I z tej perspektywy te sosnowe kubły prezentowały się komicznie. Ale cóż, nie takie dziwactwa nosiłem już na głowie. Duże i grube są także pady Tranquility, które wykonano ze skóry (z zewnątrz) i zamszu (w miejscach kontaktu z głową) i wypełniono pianką z pamięcią kształtu. Poduchy są mocowane na rzep, dzięki czemu można je bardzo łatwo wymienić. Z pałąkiem nie będzie już tak łatwo, bo producent nie przewidział możliwości szybkiego demontażu i wymiany jego obicia. Szkielet pałąka został wykonany ze stali, co widać po mocowaniach muszli, które są bardzo porządne. Zaokrąglone końcówki pałąka oraz pierścienie umieszczone między drewnianymi muszlami a padami wykonano natomiast z tworzywa sztucznego.
Wyjmując HiFiMAN-y z opakowania, myślałem tylko o dwóch rzeczach - jak lekkie są te słuchawki i jak ogromniaste są ich muszle. Podobne wrażenia towarzyszyły mi podczas testu hi-endowych nauszników Audio-Technica ATH-ADX5000, z tym że tam na niską masę składało się praktycznie wszystko, począwszy od otwartej konstrukcji z ażurowymi osłonami, a skończywszy na elementach wykonanych z egzotycznych, lekkich materiałów. Tutaj nie towarzyszy nam wrażenie obcowania z czymś aż tak wyjątkowym. Może to tylko złudzenie wynikające z zamkniętej konstrukcji nauszników? Ostatecznie niska masa słuchawek powinna być odczytywana raczej jako ich zaleta, a nie wada. A jednak podświadomie chyba wolałbym, aby HE-R10D były cięższe i sprawiały wrażenie pancernych. Kompatybilność z modułem Bluemini wymusiła użycie małego jacka na lewej muszli. Czy takie gniazdo nie wyłamie się, kiedy podłączymy do słuchawek grubszy kabel zbalansowany i przypadkowo za niego pociągniemy? Nie wiem, ale kilku producentów miało problemy z tym elementem i ostatecznie zdecydowało się na większe złącza w dodatkowych, metalowych obudowach. Tutaj mamy natomiast standardowe gniazdo w plastikowym korpusie, zupełnie jak w niektórych modelach bezprzewodowych za tysiąc złotych, gdzie opcja połączenia za pomocą kabla analogowego jest traktowana jako wyjście awaryjne. A skoro już się czepiam, wspomnę jeszcze o dwóch rzeczach. Po pierwsze, w opakowaniu znalazłem moduł Bluemini, ale kabla USB z odpowiednią wtyczką już nie było. Na stronie producenta adapter bezprzewodowy figuruje jako opcja, tymczasem na rynkach europejskich ma być dodawany gratisowo, w komplecie. A skoro tak, to już tego kabla nawet mi jakoś nie szkoda. Druga sprawa to kiepskie, jak na słuchawki zamknięte, tłumienie dźwięków z zewnątrz. HE-R10D nie są zupełnie szczelne, więc jeśli ktoś chciałby potraktować je jako sprzęt do słuchania muzyki w bardzo trudnych warunkach, prawdopodobnie nie będzie zadowolony. W takiej sytuacji należałoby się raczej zainteresować słuchawkami z systemem ANC.
Kompatybilność z modułem Bluemini wymusiła użycie małego jacka na lewej muszli. Czy takie gniazdo nie wyłamie się, kiedy podłączymy do słuchawek grubszy kabel zbalansowany i przypadkowo za niego pociągniemy? Nie wiem, ale kilku producentów miało problemy z tym elementem i ostatecznie zdecydowało się na większe złącza w dodatkowych, metalowych obudowach.Moim zdaniem zagranie z modułem Bluemini jest dość ryzykowne. Z jednej strony firma daje nam możliwość łatwego przeobrażenia HE-R10D w wysokiej klasy słuchawki bezprzewodowe, z drugiej - stosuje takie "zwyczajne" gniazdo w luksusowych nausznikach, które przez 90% czasu będą podpięte kablem do audiofilskiego wzmacniacza słuchawkowego. Może jestem przewrażliwiony, bo wiecie - czasami elementy budzące największe wątpliwości okazują się najbardziej długowieczne. Czy tak będzie w tym przypadku? Nie wiem. Tego nie sprawdzi żaden recenzent, ale klienci, którzy będą używali tych słuchawek dłużej niż kilka dni czy tygodni. Warto dodać, że korzystając z modułu Bluemini, uwalniamy się od pewnego problemu, który podczas testu mocno dawał mi się we znaki. Owym problemem był tak zwany efekt mikrofonowy, czyli przenoszenie odgłosów pocierania czy stukania przez kabel na słuchawki. Nie wiem, czy winę za ten stan rzeczy ponosi gruba i dość luźna otulina firmowych przewodów, ale słychać tu dosłownie każdy szmer, a wrażenie jest takie, jakby drewniane nauszniki jeszcze wzmacniały niepożądane dźwięki. Dosłownie jak w zabawie w "telefon" wykonany z plastikowych kubków połączonych sznurkiem. Aby odsłuch przebiegał komfortowo, trzeba albo zorganizować sobie jakiś system przytrzymywania kabla i prowadzenia jego ostatniego odcinka w powietrzu, albo nauczyć się siedzieć w bezruchu. W słuchawkach za tysiąc złotych łatwiej byłoby mi to wybaczyć, ale za 6295 zł? Tutaj wszystko powinno być dopracowane, a tymczasem można odnieść wrażenie, że do bardzo fajnych słuchawek dorzucono takie kable, jakie akurat leżały w fabryce i nikt nie sprawdził, czy nie spowoduje to takiego czy innego zgrzytu. HiFiMAN w ostatnim czasie, przepraszam za wyrażenie, sra nowymi modelami jakby zjadł jakieś nieświeże pierożki. Już nawet dystrybutorzy i dealerzy tego nie ogarniają, nie mówiąc o klientach. Efekt jest taki, że w nausznikach z wysokiej półki dostajemy trzy kable i adapter Bluetooth zamiast jednego naprawdę porządnego kabla, którego końcówka wchodziłaby w gniazdo osadzone w muszli w taki sposób, aby stłumić odgłosy towarzyszące przesuwaniu się przewodu po ubraniu słuchacza. Swoją drogą, kiedy pakowałem słuchawki po teście i zobaczyłem ten wielki kuferek z ogromną, aluminiową płytą na pokrywie... Wolałbym już otrzymać najzwyklejszy karton, a w nim słuchawki z metalowymi korpusami muszli i końcówkami pałąka. Muszę za to przyznać, że widok tych dużych, srebrzystych, spiralnie ponacinanych membran zapachniał mi słuchawkowym hi-endem, a drewniane nauszniki wywołują u mnie same dobre skojarzenia. Pora zatem przejść do odsłuchu i sprawdzić, czy Fang Bian tym razem przesadził, czy stworzył kolejne ciekawe słuchawki, które mogą stanąć do walki z modelami planarnymi.
Brzmienie
Z wieloma testowanymi przeze mnie urządzeniami jest tak, że wygląd, jakość wykonania, marka czy parametry i walory techniczne zdają się nie mieć żadnego, ale to żadnego związku z brzmieniem. Czasami jest to zaskoczenie in minus, a kiedy indziej - in plus. Dlatego też nauczyłem się stawiać między tymi aspektami wyraźną granicę. To, co widzę i czuję, a także wszystko, o czym mogę przeczytać na stronie producenta lub wywnioskować na podstawie budowy wewnętrznej to jedno, a co dochodzi do moich uszu - drugie. Niektórzy audiofile wymagają, aby sprzęt hi-fi zadowalał ich na każdej płaszczyźnie. Nie jest to chyba takie nierozsądne, szczególnie gdy wydajemy na taką przyjemność kilka średnich krajowych. Innym z kolei zależy przede wszystkim na wysokiej jakości brzmienia. To podejście jest bardziej hardcore'owe, ale mądre, bowiem pozwala przekierować całą uwagę i energię tam, gdzie ostatecznie sprzęt daje nam najwięcej radości. Jeśli gra wyjątkowo dobrze, można mu wiele wybaczyć. W przypadku słuchawek pewne cechy łatwo jest odsunąć na dalszy plan. No bo czy audiofila naprawdę powinno interesować to, jak prezentuje się w takich czy innych nausznikach? Na ulicy, w pracy, w autobusie może tak, ale w domu? Chyba niekoniecznie. Tu liczy się przede wszystkim wygoda użytkowania i komfort podczas długodystansowych odsłuchów, a w tej dziedzinie HE-R10D zaliczają tylko jedną wpadkę - wspomniany wyżej efekt mikrofonowy. Poza tym są boskie. Duże, miękkie, lekkie, po prostu bardzo przyjemne. Poza kablem nic nie trzeszczy, uszy się nie pocą, szyja nie zaczyna boleć, nacisk na głowę jest w sam raz - do odsłuchu w domowym zaciszu po prostu rewelacja. Ale o tym wszystkim i tak zapominamy w momencie, gdy zaczynamy odsłuch. Jeśli nie wiedzieliście, czego można się spodziewać po HiFiMAN-ach z dynamicznymi przetwornikami, odpowiem krótko - dobrze zrównoważonego, spokojnego, spójnego, nasyconego i przestrzennego dźwięku. O ile więc na temat różnych aspektów budowy tych słuchawek można dyskutować, o ile mogę ponarzekać na obecność elementów z plastiku albo wielkość drewnianych kubków, o ile wizualnie HE-R10D mogą się komuś podobać lub nie podobać, o tyle ich brzmienie nie daje żadnych, ale to żadnych powodów do narzekania. Nawet jak na ten przedział cenowy. Ba! Gdybyśmy brali pod uwagę wyłącznie wrażenia odsłuchowe, te nauszniki mogłyby stanąć w szranki z wieloma modelami w cenie do dziesięciu tysięcy złotych. Z jakimiś by przegrały, z innymi wygrały, ale odnoszę wrażenie, że w większości przypadków sprowadzałoby się to tylko do subiektywnych wrażeń i preferencji słuchacza. Generalnie są to słuchawki, które od samego początku dają nam do zrozumienia, że zasługują na miano hi-endowych.
PORADNIK: Wszystko o wzmacniaczach słuchawkowych
W ciągu tych pierwszych kliku lub kilkunastu minut zachwycałem się równowagą tonalną i rzetelnością dynamicznych HiFiMAN-ów. Zagrały tak dobrze, że nie chciałem analizować ich brzmienia na wariata, konsumować go w całości. Pozwoliłem sobie na spokojny odsłuch, w trakcie którego HE-R10D odkrywały przede mną swoje kolejne atuty. Kiedy przeszedłem do tego etapu, stało się jasne, o co chodziło konstruktorom i co będzie tutaj motywem przewodnim. Na pierwszy plan wyszła średnica. Przyjemna, gładka, jakby papierowa albo poplipropylenowa - lekko ocieplona, ale też stosunkowo szybka, pełna detali i wyrazista. Odniosłem wrażenie, że pewne fragmenty pasma są tutaj wyeksponowane, ale tylko po to, aby wokale były odpowiednio klarowne, a instrumenty operujące w tym zakresie trochę bliższe, namacalne, treściwe. Ach, zrobiło się fajnie. Zapachniało czymś, czego można doświadczyć podczas odsłuchu dobrych wzmacniaczy lampowych albo kolumn nastawionych na muzykalność, a nie rozłożenie słuchacza na łopatki za pomocą atomowego basu i świdrujących głowę wysokich tonów. HE-R10D pokazały, że będą chciały raczej zbudować ze mną dobre stosunki, pozwalając mi chłonąć muzykę w całości i rozkoszować się jej kolorami i subtelnościami. Mimo tak muzykalnego charakteru opisywanych słuchawek, zaraz potem zauważyłem, że nic innego z ich dźwięku nie ucieka. Jest bas? Jest. I to jaki ładny! Perfekcyjnie sklejony ze średnicą, ale dość głęboki, sprężysty, mięsisty, przyjemnie gęsty, ale daleki od lepkości i efektu słuchania muzyki spod koca. Wysokie tony? Są. Rozdzielcze, ale równo oświetlone, bez piszczenia, jazgotu, jakichkolwiek oznak szpanowania. Ale kiedy w tym zakresie pojawią się jakieś interesujące dźwięki, na pewno zostaną oddane realistycznie - tak, abyśmy nie musieli się zastanawiać, co słyszymy i czy rzeczywiście to zostało zarejestrowane na płycie, czy tylko słuchawki coś dopowiedziały i doprawiły muzykę jakimiś swoimi fanaberiami. Na przełomie średnich i wysokich tonów dźwięk był fantastycznie czytelny, konkretny i dobrze zdefiniowany. Sądziłem więc, że podczas słuchania gorzej zrealizowanych nagrań odbije mi się to czkawką, a brzmienie stanie się płaskie, suche i irytujące. Nic z tych rzeczy. Owszem, słychać było wiele brudów i niedoskonałości, ale dźwięk pozostawał równy, naturalny, przyjemnie ciepły i płynny. HE-R10D nie chcą nas zabić detalami. Stanowią one dla nich ważny element muzyki, ale są wyławiane i podawane bez wysiłku, jakby od niechcenia, w pakiecie ze wszystkimi innymi składnikami muzycznego przekazu. Nie zmienia to faktu, że słychać wszelkiego rodzaju oddechy, odgłosy przewracania kartek, mechanizmy fortepianu, szmery, szurnięcia, a także trudne do opisania piski i trzaski, jakich pełna jest muzyka elektroniczna. Wychodzi na to, że dostajemy tu nie tylko szereg cech, które zaoferują nam najlepsze słuchawki dynamiczne, ale także spójność, barwę, muzykalność i niewymuszoną przejrzystość, z jakich słyną nauszniki planarne.
HE-R10D mają w rękawie jeszcze jednego asa. Jest nim przestrzeń. Gdybym miał opisać ją jednym słowem, musiałbym wybrać jakiś przymiotnik, który nie pozostawia wątpliwości, czy mi się podobała, czy nie. Świetna? Rewelacyjna? Znakomita? Nie wiem, nie chciałbym przekraczać granicy dobrego smaku ani dawać argumentów tym, którzy twierdzą, że recenzje sprzętu audio są w gruncie rzeczy reklamami, i to dobrze opłacanymi. Powiedzmy, że za niniejszy test nie dostałem stu, ale zaledwie pięćdziesiąt tysięcy złotych, w związku z czym przyhamuję trochę z zachwytami i napiszę, że stereofonia HiFiMAN-ów była po prostu w sam raz. Przede wszystkim scena dźwiękowa była równo rozciągnięta wokół głowy i w jej wnętrzu. Tutaj HE-R10D nie faworyzują ani "czachy", ani "obwarzanka" wokół niej. Nie powinniśmy więc zaobserwować ani efektu wpychania dźwięku do jednego punktu między nausznikami, ani jakiegoś sztucznego rozpychania sceny na boki. Takie podejście oznacza, że sprawiedliwość jest oddawana w ręce samego nagrania i pozostałych elementów toru. HiFiMAN-y dają tutaj duże pole do popisu muzykom, realizatorom i nam samym. Z takimi słuchawkami możemy kształtować przestrzeń w dowolny sposób. Żadna droga nie jest zamknięta. Będziemy chcieli uzyskać więcej zagęszczenia albo więcej powietrza i efektu trójwymiarowości? W takim razie wystarczy, że sięgniemy po sprzęt, który właśnie taki efekt nam zapewni. Och, ale odkrycie, co nie? Owszem, może to banał, ale nie każde słuchawki pozwolą nam się tak ułożyć. Spróbujcie na przykład wyczarować ciepły i gęsty dźwięk z Focali Utopia. Powodzenia... HE-R10D nie podgrzewają muzyki do czerwoności, ale ich brzmienie ma w sobie coś, co doświadczonym melomanom skojarzy się z, no właśnie - kultowymi monitorami BBC? Nie wiem, czy to porównanie nie jest trochę na wyrost, ale skoro po odsłuchu miałem takie właśnie skojarzenie, to chyba też nie wzięło się ono znikąd. Moim zdaniem to cenna informacja, bo na rynku można znaleźć wiele nauszników, których konstruktorzy postanowili pójść w kierunku szybkości, rozdzielczości i klarowności, czasami ocierając się o perfekcję, ale licząc się z tym, że ma to swoje konsekwencje. Muzyki na takim sprzęcie świetnie słucha się piętnaście minut, pół godziny, może godzinę. Później takie wyśrubowane, wyczynowe brzmienie zaczyna męczyć. Dokładnie tak, jak męczy dłuższa jazda sportowym samochodem. Tymczasem mój "zapoznawczy" odsłuch HiFiMAN-ów trwał cztery godziny. Chciałem tylko sprawdzić, czego mogę się spodziewać. Zżerała mnie ciekawość, jak zagrają dynamiczne słuchawki stworzone przez specjalistę od przetworników planarnych. Siedziałem, zmieniałem playlisty, odpisałem na maile, przeczytałem kilka ciekawych artykułów, a z błogostanu wybudził mnie kot, domagający się pieszczot i jedzenia. Do kolejnych sesji siadałem już z zegarkiem w ręku. Dobrze, że niedługo potem dystrybutor zaczął domagać się zwrotu swojej własności. Inaczej HE-R10D wciąż leżałyby na moim biurku, a ich recenzja tak by się pisała, i pisała, i pisała...
Jeśli cenicie sobie wygodę połączenia bezprzewodowego albo zwyczajnie nie wyobrażacie sobie, aby siedzieć przywiązanym do stojącego na biurku wzmacniacza lub przetwornika, ale chcecie uzyskać brzmienie o wiele lepsze niż to, jakie oferują typowe nauszniki bezprzewodowe za tysiąc złotych z kawałkiem, co wybierzecie? Czyżby HiFiMAN znowu wpadł na coś, na co nie wpadł albo nie odważył się jeszcze nikt inny?Na koniec zostawiłem kwestię, która od początku wydawała mi się co najmniej kontrowersyjna - odsłuch za pośrednictwem modułu Bluemini. Jeśli mam być szczery, jakość połączenia bezprzewodowego pozytywnie mnie zaskoczyła. Domyślam się nawet, że wielu użytkowników tych słuchawek po przejściu na Bluetooth uzna, że jakość brzmienia jest bardzo, bardzo zbliżona do opcji z kablem. 80% zalet opisywanego modelu zostaje zachowanych. Owszem, bas nie jest już tak zwinny, średnica już nie niesie takiego ładunku emocjonalnego, cały dźwięk jakby cofa się o pół kroku, nie dając się pogłaskać. Tu czegoś mniej, tu czegoś mniej, tylko najniższe częstotliwości stają się tłustsze, bardziej dosadne, a zarazem bardziej dudniące. Znam wielu ludzi, dla których wskazanie zwycięzcy między kablem a modułem Bluemini będzie trudne. Ale to nie są audiofile. Dla audiofila liczy się to, aby dźwięk był w każdym aspekcie "naj". Aby był wykręcony na maksa. Polecam jednak spojrzeć na sprawę od drugiej strony. Jeśli cenicie sobie wygodę połączenia bezprzewodowego albo zwyczajnie nie wyobrażacie sobie, aby siedzieć przywiązanym do stojącego na biurku wzmacniacza lub przetwornika, ale chcecie uzyskać brzmienie o wiele lepsze niż to, jakie oferują typowe nauszniki bezprzewodowe za tysiąc złotych z kawałkiem, co wybierzecie? Okazuje się, że na rynku jest tutaj dziura. DALI iO 6 (1799 zł), Master & Dynamic MW60 (1999 zł), Bang & Olufsen Beoplay HX (2199 zł), Audio-Technica ATH-DSR9BT (2399 zł) albo Beyerdynamic Amiron Wireless (2499 zł) to właściwie koniec drogi. Łatwo wyobrazić sobie, że na świecie jest wielu melomanów, którzy z chęcią zapłacą więcej, jeśli tylko dostaną nauszniki oferujące lepszy dźwięk, ale zapewniający tę samą wygodę użytkowania. Czyżby HiFiMAN znowu wpadł na coś, na co nie wpadł albo nie odważył się jeszcze nikt inny? Co ciekawe, z modułem Bluemini zyskujemy także trzecią opcję połączenia, za pomocą kabla USB. Słuchawki pracują wtedy w trybie DAC-a. Nie dość, że jest to opcja zapewniająca bardzo przyzwoity dźwięk, to jeszcze przy okazji ładujemy sobie akumulator, aby móc później używać słuchawek w połączeniu ze smartfonem lub tabletem. Generalnie Bluemini to bardzo sprytny wynalazek. Sympatyczny dodatek do słuchawek, które nawet bez niego zasługiwałyby na wysokie noty.
Budowa i parametry
HiFiMAN HE-R10D to zamknięte słuchawki wokółuszne wykorzystujące przetworniki dynamiczne. Jak na firmę specjalizującą się w produkcji nauszników planarnych, jest to dość niecodzienne, jednak jednostki zastosowane w opisywanym modelu nie są oczywiście pierwszymi lepszymi przetwornikami dynamicznymi. Zastosowano w nich 50-mm membrany Topology Diaphragm, na których powierzchnię nałożono specjalną nanocząsteczkową powłokę o zróżnicowanym wzorze. Producent tłumaczy, że poprzez staranne kontrolowanie struktury powierzchni membrany otrzymujemy parametry akustyczne nieosiągalne standardowymi metodami. Inspiracją do stworzenia membran Topology Diaphragm była praca doktorska założyciela HiFiMAN-a, Fanga Biana. Co ciekawe, rozwiązanie to było już wcześniej używane w dokanałowych modelach tej marki, w związku z czym w HE-R10D konstruktorzy sięgnęli po ten sam pomysł i zastosowali go do przetworników o znacznie większej średnicy. Testowany model wyróżnia się nausznikami wykonanymi z naturalnego drewna sosnowego. Producent tłumaczy, że chodziło mu o zapewnienie membranom dużej swobody ruchu przy zachowaniu dobrego tłumienia dźwięków z zewnątrz, charakterystycznego dla słuchawek zamkniętych. Pady zostały wykonane ze skóry i zamszu, a w roli wypełnienia zastosowano piankę z pamięcią kształtu. Szkielet pałąka został wykonany z litej stali, a jego obicie to wysokiej jakości skóra jagnięca. Dołączone do zestawu kable wykorzystują przewodniki z monokrystalicznej miedzi pokrytej srebrem. Kombinacja wielu żył o różnej średnicy ma gwarantować pewność połączenia i niskie straty sygnału.
Werdykt
Czy to najlepsze pełnowymiarowe słuchawki bezprzewodowe dostępne na polskim rynku? Nie można tego wykluczyć. Ale przede wszystkim to wysokiej klasy nauszniki, które zasługują na adekwatny jakościowo wzmacniacz lub przetwornik. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych melomanów dołączone do zestawu kable będą tylko dodatkiem, przepustką do rozwijania swojego hobby w przyszłości, ale dla mnie takim gadżetem jest właśnie moduł Bluemini. Można z niego skorzystać, gdy nie będzie możliwości wydobycia pełnego potencjału HiFiMAN-ów poprzez podłączenie ich do sprzętu stacjonarnego. Jak to hi-endowe słuchawki, HE-R10D są dość charakterystyczne i mają swoje dziwactwa. Są duże, ale lekkie. Ich opakowanie wygląda jak szkatułka na biżuterię, ale wewnątrz znajdziemy plastikowy adapter Bluetooth, identyczny jak w modelu Deva. Ich sosnowe nauszniki są tak wielkie, że spokojnie można by było serwować w nich poranną kawę. Nie wszystko to musi nam się podobać i nie ze wszystkiego musimy korzystać. Możemy wybrać jedną z wielu opcji, od połączenia kablem zbalansowanym po wygodny i bezproblemowy Bluetooth. Najważniejsze jest to, że niezależnie od wybranego trybu pracy możemy liczyć na audiofilski dźwięk. Wychodzi na to, że rodzaj zastosowanych przetworników nie ma dla Fanga Biana żadnego znaczenia, bo piękne brzmienie potrafi wyczarować zarówno z jednostek planarnych, jak i klasycznych głośników dynamicznych. I choć cena takiej przyjemności wydaje się wysoka, muszę przyznać, że ma to sens.
Dane techniczne
Typ słuchawek: dynamiczne, zamknięte, wokółuszne
Przetworniki: 50 mm Topology Diaphragm
Impedancja: 32 Ω
Skuteczność: 103 dB
Pasmo przenoszenia: 15 Hz - 35 kHz
Łączność: analogowa (3,5 mm, 6,3 mm, 4-pin XLR), cyfrowa (USB C), bezprzewodowa (Bluetooth)
Obsługiwane kodeki: aptX, aptX HD, AAC, SBC, LDAC
Czas pracy: 7-10 h (Bluemini)
Masa: 337 g (słuchawki), 25 g (Bluemini)
Cena: 6295 zł
Konfiguracja
Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Astell&Kern AK70, AudioQuest Cinnamon, Enerr One 6S DCB, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Nagroda
Komentarze