Micromega M-One 100
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
Pamiętacie czasy, kiedy producenci hi-endowego sprzętu audio wprowadzali na rynek swoje pierwsze wzmacniacze zintegrowane? Dla niektórych audiofilów był to niemały szok, a jednak superintegry mają się dobrze, a konkurencja w tym segmencie jest z roku na rok coraz większa. Dziś posiadacze systemów złożonych z oddzielnych komponentów mogą się uważać za hi-endowców, bo wielu melomanom wystarczy głośnik bezprzewodowy lub ewentualnie skromny system stereo z amplitunerem pełniącym kilka funkcji. Co ciekawe, rozwija się także segment luksusowych urządzeń łączących w sobie wzmacniacz, odtwarzacz, streamer, przetwornik, tuner radiowy i kilka dodatkowych zabawek. Klienci zainteresowani takimi kombajnami chcą mieć dosłownie wszystko. Możliwość słuchania muzyki z każdego źródła, dobry dźwięk, wysoką jakość wykonania, kilka ciekawych gadżetów i oczywiście odrobinę luksusu, chociażby w postaci rozpoznawalnego loga. Wielu zaczyna poszukiwania od wyboru kolumn, ale to często najłatwiejszy etap całej operacji. Później trzeba bowiem dobrać do nich odpowiedni wzmacniacz, źródło albo nawet kilka, następnie kable, stolik... A gdyby tak można było do tych naszych wymarzonych kolumn podłączyć jedno pudełko, które załatwi sprawę i będzie na tyle nowoczesne, by za dwa lata nie trzeba było go wymieniać? Jeszcze niedawno byłoby ciężko, ale w pewnym momencie bariera pękła. Producenci sprzętu powiedzieli "pewnie, że możemy coś takiego zrobić, ale to będzie kosztowało", a klienci na to "dobrze, zapłacimy, tylko zróbcie coś naprawdę czadowego i nie zmuszajcie nas do kupowania pięciu pudeł, które zabierają miejsce w naszych salonach". Jak powiedzieli, tak zrobili. Poszło, wybuchło.
Audiofile oczywiście podchodzili do tego typu urządzeń z dużą nieufnością, ale w sklepach widać było oznaki małej rewolucji. Najpierw funkcje źródłowe zaczęły przejmować wzmacniacze i już w tym momencie zrobiło się inaczej. Producenci aparatury grającej szybko odkryli jednak, że właściciele lampowych końcówek mocy i klasycznych kolumn na papierowych głośnikach zawsze mówią swoje, ale na zakupy chodzą rzadko. A nawet wtedy więcej marudzą niż kupują. Chcąc im dogodzić, niektórzy zaniedbali potrzeby tak zwanych zwykłych klientów, którzy nie potrafią wytłumaczyć czym różnią się wkładki MM i MC, ale znają swoje potrzeby i szukają sprzętu, który będzie "robił robotę". Dziś wybór wysokiej klasy systemów all-in-one jest naprawdę duży. Większość firm oferuje klocki przypominające skrzyżowanie wzmacniacza z odtwarzaczem sieciowym. Cyrus Lyric, Naim Uniti Nova, Atoll SDA200, Musical Fidelity M6s Encore, Arcam Solo Music, Moon Neo ACE, Wadia Intuition 01, Lumin M1... Trochę tego jest, prawda? Niektórzy stwierdzili jednak, że można pójść jeszcze dalej. Skoro i tak pakujemy całą elektronikę do jednego pudełka, dlaczego nie zrobić czegoś w rodzaju małego dzieła sztuki? W końcu nie będziemy już stawiać na takim urządzeniu kolejnych klocków. Ewentualnie podepniemy je do konsoli lub dekodera, a w przyszłości może postawimy gdzieś w pobliżu elegancki gramofon. A może by tak umożliwić powieszenie całej obudowy na ścianie? Albo pomalować ją na jakiś odjazdowy kolor? W końcu audiofilski sprzęt to nie tylko elektronika, ale też ozdoba. No i proszę, klient nasz pan!
Francuzi są dobrzy w tego typu rzeczach. Nie boją się nowoczesnych rozwiązań, a do tego potrafią umiejętnie połączyć ze sobą wszystkie elementy potrzebne do stworzenia takiego produktu - technologię, dizajn, ciekawe materiały, luksusowe gadżety i oczywiście charakterystyczny, wysmakowany dźwięk. Od czasu do czasu zdarza im się nawet zaprojektować coś, co wyprzedza swoje czasy tak bardzo, że reszta świata tkwi w średniowieczu jeszcze kilka lub kilkanaście lat zanim ktoś wreszcie kapnie się, że faktycznie coś takiego już było... Niedawno wszyscy zachwycali się projektem Hyperloop i dyskutowali o środkach masowego transportu, które będą osiągały zawrotną prędkość. Tymczasem francuskie pociągi TGV jeżdżą od 1981 roku, a rekord prędkości wynoszący 574,8 km/h ustanowiony przez TGV V150 w 2007 roku do dziś nie został pobity. Tym, którzy nie mogą się doczekać naddźwiękowych samolotów czy jeszcze bardziej hardcore'owego transportu rakietowego, należałoby przypomnieć Concorde'a. Maszyna rozwijająca ponad dwa machy pozostawała w czynnej służbie 27 lat. Na rynku audio sporego zamieszania narobiła założony raptem dziesięć lat temu Devialet. Francuzi postawili wszystko na jedną kartę, oferując melomanom skrajnie nowoczesne i luksusowe systemy all-in-one. Nic dziwnego, że obudzili się także inni producenci. Jednym z nich jest Micromega.
Wygląd i funkcjonalność
Francuska marka powstała w 1987 roku, zaczynając - co ciekawe - od bardzo nowoczesnych jak na tamte czasy odtwarzaczy płyt kompaktowych. W Polsce dużą popularnością cieszyły się przede wszystkim modele z serii Concept czyli Stage 4, Stage 5 i Stage 6, produkowane w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Po dwudziestu latach rozbudowywania katalogu i promowania marki na rynkach zagranicznych, firma została przejęta przez Didiera Hamdiego, który zaczął wprowadzać nowe porządki aby Micromega znów podbiła świat hi-fi. Linię produkcyjną wraz z działem badań i rozwoju oraz salą pokazową przeniesiono do fabryki położonej w miejscowości Boissy-Saint-Léger, a po dwóch latach światło dzienne ujrzały pierwsze nowe produkty. Didier Hamdi postawił na streaming, a firmowa platforma AirDream zdobyła nagrodę magazynu Diapason. W 2012 roku w katalogu pojawił się przetwornik MyDAC, do którego wkrótce dołączył wzmacniacz słuchawkowy MyZic i przedwzmacniacz gramofonowy MyGroov. To ciekawe produkty, ale w tamtym momencie musiały już walczyć z wieloma rywalami. Francuzi postanowili więc stworzyć coś zupełnie innego - linię jednoczęściowych urządzeń, z którymi można zrobić dosłownie wszystko. Skrajna nowoczesność połączona z ciekawym wzornictwem i opcją wkomponowania sprzętu w wystrój każdego salonu. Brzmi mądrze, ale takiego produktu nie da się stworzyć ot tak, w ciągu dwóch tygodni. Aby urządzenie było ładne i funkcjonalne, elektronika musi zostać zminiaturyzowana, co nie jest łatwe jeśli nasz klocek z założenia musi oferować najróżniejsze gniazda i obsługiwać wszystkie formaty. A skoro ma pracować w nowoczesnym wnętrzu, na bank przyda nam się jakiś system korekcji akustyki, pozwalający zapanować nad pogłosem, wzbudzającym się basem lub nieszczęśliwym ustawieniem kolumn, podyktowanym raczej względami estetycznymi niż akustycznymi. Właśnie takie mają być systemy M-One 100 i M-One 150.
Do naszej redakcji trafił ten pierwszy - tańszy, pozbawiony niektórych funkcji i oferujący niższą moc wyjściową, ale wciąż bardzo zaawansowany. Już podczas wyjmowania urządzenia z kartonu mamy poczucie obcowania z bardzo luksusowym produktem, co podkreśla nie tylko sposób jego zapakowania, ale także sama jakość wykonania. Francuska firma oferuje swoim klientom możliwość spersonalizowania sprzętu, a na swojej stronie internetowej zamieściła nawet konfigurator przypominający trochę te, które znamy ze stron producentów samochodów. Po zaznaczeniu modelu M-One 100 lub M-One 150, przychodzi czas na wybór wersji kolorystycznej i tu sprawa robi się bardzo ciekawa. Standardowe wykończenia dostępne bez dopłaty to czarny lub srebrny lakier o satynowej fakturze. Dalej możemy zaznaczyć jedną z pięciu kolejnych opcji - widoczny na zdjęciach, lśniący lakier w kolorze białym, czarnym, bordowym, pomarańczowym lub niebieskim. Takie wersje nie wzięły się z kosmosu, ale zostały dopasowane do kolumn Focala z serii Sopra. To ciekawa zagrywka, bo choć obu firm nie łączą jakieś tajemnicze koneksje, szefowie Micromegi doszli pewnie do wniosku, że ich sprzęt będzie miał największe branie w rodzimej Francji. A skoro może technicznie i brzmieniowo pasować do nowych Focali, to czemu nie wprowadzić też identycznych kolorów? Gdybym miał w domu Sopry, taka opcja mogłaby mnie zainteresować. Jeżeli jednak ktoś zechce dopasować kolor swojego sprzętu do czegoś zupełnie innego, do wyboru jest mnóstwo barw z palety RAL. Dokładnie 181, plus 5 kolorów premium i 2 podstawowe. Jest tylko jeden haczyk. Za takie ekstrawaganckie wykończenie trzeba dopłacić, i to niemało. Jeśli zdecydujecie się na jeden z pięciu kolorów wybranych przez producenta, do ceny urządzenia będziecie musieli doliczyć 3000 zł, natomiast wykończenie z palety RAL to już 5000 zł. Rozumiem, że pokrycie wzmacniacza lakierem wybranym z tak szerokiej gamy to dla producenta dodatkowa komplikacja. Dowiedziałem się również, że lakier jest odporny na zarysowania, więc na pewno nie jest to pierwsza lepsza mikstura z marketu budowlanego. Ale pięć tysięcy złotych? Aż mnie w krzyżu zabolało. Jak słusznie zauważył redaktor naczelny pewnego bardzo poczytnego periodyku, za takie pieniądze można polakierować samochód, a nie obudowę wzmacniacza. Może we Francji ludzie patrzą na to inaczej, ale w naszym kraju to dwie miesięczne pensje. No ale nikt nie powiedział, że hi-endowy sprzęt jest dla każdego.
Na tym jednak nie kończy się lista opcjonalnych dodatków, bo w modelu M-One 100 nie mamy jeszcze systemu korekcji akustyki. Dowiedziałem się o tym w dość brutalny sposób, wyjmując z wielkiej pianki pusty karton, w którym powinien być mikrofon. Znalazłbym go, gdyby to była wersja M-One 150. Ten model ma na pokładzie wszystko, ale kosztuje 25999 zł. Testowany system wyceniono na 16999 zł, więc może brak technologii M.A.R.S nie jest aż tak dużym problemem. Jeżeli jednak uznacie, że moc na poziomie 100 W na kanał będzie w porządku, ale mikrofon by się przydał, Micromega może wyposażyć system M-One 100 w taki gadżet za dodatkowe 4000 zł. Oczywiście nie chodzi tylko o sam mikrofon, ale całą elektronikę i oprogramowanie dokonujące właściwej kalibracji. Brzmi nieźle, ale problemem znów jest cena. Cztery tysiące za mikrofon i garść dodatkowych komponentów, które - jak znam życie - zmieściłyby się na płytce wielkości smartfona... Jedyne pocieszenie jest takie, że Francuzi wykorzystali ten system także do modyfikacji brzmienia na wyjściu słuchawkowym. Otrzymujemy wtedy tryb binauralny, który podczas odsłuchu w nausznikach ma nam zapewnić wrażenia przypominające to, co oferuje normalny system z kolumnami. Ale wiecie co? Mam na to wszystko świetny patent. Tak, jak w konfiguratorach samochodowych, wystarczy zaznaczyć tylko te opcje, które są dostępne za darmo lub za bardzo niewielką dopłatą. Radio, koło zapasowe, jakaś dodatkowa półeczka w bagażniku za kilkaset złotych? W porządku. Ale inny odcień lakieru za trzy tysiące albo pakiet beznadziejnego kierowcy czyli czujniki, kamery, asystent tego i kontrola tamtego za sześć tysięcy? Nie ma mowy. Oczywiście można też zaznaczać wszystko jak leci, a wtedy z siedemdziesięciu tysięcy szybko zrobi się okrągła stówa. Tak samo jest z Micromegą. Ja wziąłbym wersję czarną lub srebrną, prawdopodobnie srebrną, bez korekcji akustyki. Uważam, że odpowiednie ustawienie kolumn i nawet podstawowa adaptacja akustyczna dadzą nam znacznie więcej niż mikrofony i procesory. Wiem, że te systemy działają, ale jestem zwolennikiem rozwiązań prostych i naturalnych, a nie skomplikowanych, opartych na komputerach i algorytmach. Z czterech tysięcy zaoszczędzonych na systemie M.A.R.S wystarczy przeznaczyć tysiąc, może półtora tysiąca na ustroje akustyczne i moim zdaniem dźwięk będzie lepszy. Eksperymenty z ustawieniem kolumn nie kosztują nic, a pewnie też dadzą więcej niż zabawa z mikrofonem. No, chyba że sytuacja jest naprawdę beznadziejna. Ze wszystkich opcji z konfiguratora Micromegi na pewno wziąłbym jedną rzecz - uchwyt do montażu ściennego. Urządzenia z serii M-One są bowiem zaprojektowane tak, aby mogły pracować w takiej pozycji, a jeśli mądrze poprowadzimy kable, wygląda to naprawdę czadowo. Oczywiście można również postawić urządzenie na stoliku pod telewizorem, ale ja bym sobie tej przyjemności nie odmówił. Choćby nawet oznaczała konieczność wykonania kilku dziur w ścianie i ponownego jej zatynkowania.
Przejdźmy więc do meritum. M-One 100 to system all-in-one, który faktycznie może pełnić funkcję domowego centrum rozrywki. Przynajmniej tej związanej z muzyką, choć nie tylko. Urządzenie dysponuje rozmaitymi wejściami, zarówno analogowymi, jak i cyfrowymi. Możemy więc podłączyć do niego niemal wszystko - smartfon lub tablet, komputer, konsolę, a nawet gramofon z wkłądką MM lub MC. Na stosunkowo ciasnym panelu z gniazdami znajdziemy niemal wszystko, czego moglibyśmy potrzebować do szczęścia. Audiofile korzystający z odtwarzacza płyt kompaktowych znajdą tu wejście liniowe w standardzie RCA i XLR, a miłośnicy płyt winylowych mają do dyspozycji wejście z zaciskiem uziemiającym i przełącznikiem rodzaju wkładki. Dalej mamy triggery, cyfrowe wejścia koaksjalne, optyczne, AES/EBU i USB typu B, dwa gniazda HDMI, port LAN i dwa gniazda USB typu A, następnie długie terminale głośnikowe, wyjście z przedwzmacniacza w formie pary gniazd XLR, wyjście dla subwoofera i trójbolcowe gniazdo sieciowe IEC z bezpiecznikiem. Wszystkie złącza umieszczono w zagłębieniu pod górną pokrywą w taki sposób aby z zewnątrz nie było nawet widać podpiętych do Micromegi kabli. Co więcej, gniazda nie zostały opisane, a rysunek pokazujący z czym mamy do czynienia umieszczono na dolnej płycie. Strasznie to dziwne, więc jeśli chcecie samodzielnie podłączyć sobie to urządzenie, proponuję najpierw zrobić zdjęcie telefonem, a dopiero potem celować kablami we właściwe dziurki. Jeszcze lepszym sposobem jest zbudowanie jakiegoś stelażu lub skorzystanie z pomocy drugiej osoby, bo część pokrywy zachodząca na gniazda jest tak duża, że później nie będzie mowy o podłączeniu czegokolwiek. Ale są także plusy. Normalny użytkownik będzie podłączał kable raz, może kilka razy w swoim życiu. Niektórzy nie zrobią tego nigdy, bo całą operację wykona za nich instalator. Domyślam się, że właściciele sklepów z hi-endowym sprzętem będą mieć Micromegę na uwadze za każdym razem, kiedy zgłosi się do nich klient gotowy pożegnać się ze sporą gotówką, ale mający duże wymagania estetyczne. W takiej sytuacji M-One 100 naprawdę robi robotę. Wystarczy dobrać fajne kolumny, obok postawić gramofon, podłączyć wszystko do dekodera, telewizora i domowej sieci i voila - wygląda, gra, łączy się ze wszystkim. Pod tym względem testowany system to fantastyczna zabawka i każdy profesjonalista zajmujący się instalacjami audio zauważy to natychmiast. W najlepszej sytuacji będą użytkownicy, którzy albo znajdują się dopiero na etapie wykańczania salonu albo są gotowi zrobić w nim małą demolkę. Aby sprzęt pięknie prezentował się na ścianie, trzeba mieć poprowadzone wszystkie tunele lub przewody. Niezbędne minimum to kabel zasilający i sieciowy oraz dwa kolejne tunele na kable głośnikowe. Już w takiej sytuacji uda nam się wykonać instalację tak, aby z zewnątrz nie było widać ani jednego przewodu. Wyobrażam sobie jednak, że poprowadzenie kolejnych rurek dla kabli telewizyjnych czy chociażby dłuższego kabla RCA dla subwoofera nie będzie dla profesjonalistów żadnym problemem. Audiofile i recenzenci będą narzekali na utrudniony dostęp do gniazd i brak opisów, ale tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Liczy się efekt końcowy w salonie klienta. Płaskie telewizory też mają schowane gniazda, a podłączenie do nich kolejnego kabla HDMI lub pendrive'a wymaga często zdjęcia ekranu i skorzystania z pomocy drugiej osoby, ale nikt nie narzeka, bo potem mamy już święty spokój i nie widzimy zwisających przewodów. A skoro można powiesić na ścianie telewizor, to czemu mielibyśmy nie zrobić tego samego ze sprzętem audio? Szczególnie, jeśli wygląda tak elegancko.
Francuzi naprawdę przewidzieli taki wariant, o czym można się przekonać chociażby w firmowym salonie Focala w Warszawie. Zainteresowanym polecam wizytę w tym miejscu, nie tylko z uwagi na sprzęt Micromegi. Systemy M-One są tam od niedawna wyeksponowane właśnie w taki sposób. Francuzi przewidzieli nawet to, że podczas pracy w pozycji pionowej będziemy potrzebować drugiego wyświetlacza. Mamy więc dwa - jeden z przodu, a drugi na górnej pokrywie, która w przypadku montażu na uchwycie ściennym staje się frontem urządzenia. Jeśli mam być szczery, dwa wyświetlacze są niegłupim rozwiązaniem nawet w klasycznej konfiguracji, kiedy nasz sprzęt stoi na stoliku. Nie trzeba się bowiem do niego schylać, a jeszcze lepsze jest to, że maleńkie przyciski do sterowania urządzeniem znajdują się właśnie przy górnym ekranie. Z przodu znajdziemy natomiast ledwo widoczne gniazdo słuchawkowe, z którego pewnie mało kto skorzysta. Sprytnie wmontowano je w przedni wyświetlacz aby nie zaburzało symetrii obudowy. Micromegą można oczywiście sterować za pomocą firmowej aplikacji dostępnej na urządzenia z systemem iOS lub Android, ale dołączony do zestawu pilot też jest niczego sobie. Ma postać dużej, metalowej karty z przyciskami i muszę przyznać, że korzysta się z niego bardzo wygodnie. Podobne, choć znacznie większe sterowniki można znaleźć w urządzeniach Meridiana. Kolejną ciekawostką są nóżki, a raczej kolce. Maleńkie, prawie płaskie, ale jednak kolce. Ten zabieg jest dla mnie niezrozumiały, bo naprawdę wątpię aby to miało jakikolwiek wpływ na brzmienie. Może za to mocno wkurzyć świeżo upieczonego właściciela, który postawi swój sprzęt na stoliku pod telewizorem, po podłączeniu wszystkich kabli przesunie urządzenie na miejsce i zobaczy cztery piękne rysy. Kolce mogą być tak samo kłopotliwe przy montażu na ścianie, ale tego akurat nie sprawdzałem. Na stronie producenta znalazłem również informację, że M-One 100 ma łączność Bluetooth 4.0 a apt-X, a do tego obsługuje DLNA, UPnP i AirDream. Hę? Wiem co to jest AirPlay, ale o czymś takim jak AirDream nie słyszałem. Bardzo interesujące jest również to, że M-One 100 nie łączy się z siecią przez Wi-Fi. Takie rozwiązanie z pewnością ułatwiłoby życie wielu klientom, ale tutaj jest tylko gniazdo LAN. Moim zdaniem projektanci chcieli w ten sposób zmusić użytkownika do skorzystania ze stabilniejszego i pewniejszego połączenia. Wątpię, by dla kogokolwiek był to duży problem, ale jakby co, ostrzegałem. Bez sieci również można z Micromegi korzystać, ale funkcjonalność już jakby nie ta sama.
Micromega M-One 100 to kawał porządnego sprzętu. Widać tu nie tylko pomysłowość, ale też sporo nowoczesnej technologii, dbałość o detale i coś, co nazwałbym zrozumieniem potrzeb wymagającego klienta. Ludzie, którzy sięgną po to urządzenie nie muszą się znać na klasach pracy wzmacniaczy. Wystarczy, że będą chcieli zbudować w swoim salonie nowoczesny i luksusowy system stereo, który odtworzy muzykę z dowolnego źródła, a do tego sprawdzi się jako nagłośnienie podczas wieczornych projekcji. Bez osobnego stolika z pięcioma urządzeniami, bez plątaniny kabli i innych tego typu niedogodności, z którymi normalni ludzie zmagają się od dawna i mimo wysiłków producentów sprzętu, pewnie jeszcze długo zmagać się będą. Jedno zgrabne pudełko, które ma w środku prawie wszystko i zrobi dla nas wszystko, co będziemy chcieli. Wystarczy kupić kolumny, podłączyć cztery kable i już można zacząć słuchać. Nie zdziwię się jednak, jeśli większość urządzeń z serii M-One zostanie sprzedana nie bezpośrednio klientom, ale instalatorom, którzy zajmują się konfigurowaniem pełnych systemów audio-video, a także wszystkimi dodatkowymi historiami, z automatyką domową włącznie. Dla takiego klienta Micromega może być jednym z niewielu dostępnych na rynku rozwiązań, które są w ogóle akceptowalne! No bo amplitunery i odtwarzacze DVD montowane w szafkach? To było dziesięć lat temu. Teraz mamy rolety i piekarniki sterowane za pomocą smartfona, bezprzewodowe kamery, automatyczne odkurzacze i bramy garażowe, które wiedzą kiedy zbliżamy się do domu. Postawcie się w roli instalatora lub sprzedawcy, który takiemu klientowi będzie miał do zaoferowania... No właśnie, co? Wzmacniacz z wejściem USB? To pan tu sobie podłączy komputer, posiedzi nad nim dwie godziny i puści pliki DSD? No nie, to nie ten świat. Dlatego jestem przekonany, że Micromega od razu trafi tam, gdzie trafić powinna. W ręce audiofilów? Tych bardziej postępowych - tak. Ale przede wszystkim do nowoczesnych apartamentów, gdzie liczy się styl, jakość, funkcjonalność i pewien efekt całościowy, widoczny gołym okiem. Tutaj nawet wysoka cena nie będzie stanowiła problemu. Jeśli na kuchnię z inteligentnym piekarnikiem i dizajnerskim okapem poszło ponad sto tysięcy, a na łazienkę drugie tyle, to 16999 zł na system audio brzmi bardzo rozsądnie. Nawet jeśli trzeba będzie do niego dokupić kolumny. Aby wszystko się zgadzało, Micromega musi jednak przejść jeszcze jeden, najważniejszy test. Czy sprawdzi się w odsłuchu?
Brzmienie
Francuski system już od pierwszych dźwięków pozytywnie mnie zaskoczył. Moje dotychczasowe doświadczenia z tego typu systemami kazały bowiem szykować się na brzmienie neutralne i dobrze zrównoważone, ale trochę nudne i pozbawione wielu cech, które spokojnie można by było uzyskać z porównywalnego cenowo systemu złożonego z oddzielnych komponentów. Wydaje mi się, że w wielu jednoczęściowych systemach problemem jest sekcja wzmacniacza, bo nowoczesność nowoczesnością, ale gdyby naprawdę dało się zastąpić masę żelastwa i elektroniki kilkoma małymi płytkami bez szkody dla dźwięku, audiofilskie firmy robiłyby to już dziesięć lat temu. Upychanie zminiaturyzowanych wzmacniaczy impulsowych w jednej obudowie w innymi modułami na kilometr pachnie problemami, ale okazuje się, że niektórzy są w stanie zrobić to w taki sposób, aby sprzęt nie tylko działał, ale działał naprawdę dobrze. Nie ukrywam, że przystępując do odsłuchu Micromegi byłem przygotowany na to, że zagra poprawnie, a ja będę musiał policzyć sobie ile tak naprawdę płacimy za wygląd i funkcjonalność, a ile za jakość dźwięku. Szybko okazało się jednak, że dobry dźwięk też zmieścił się w budżecie. M-One 100 nie gra prawidłowo. Gra naprawdę fajnie!
Podczas pierwszego odsłuchu uderzyło mnie przede wszystkim kilka rzeczy. Przede wszystkim dynamika. Niektóre urządzenia tego typu nie mają wprawdzie problemów z głośnym graniem, ale nie potrafią tchnąć w muzykę wystarczającej energii przy normalnym lub niskim poziomie głośności. Mamy wówczas do czynienia z brzmieniem dobrze zrównoważonym, ale nudnym i strasznie przewidywalnym. Micromega od razu daje nam do zrozumienia, że może grać angażująco nawet na niskim poziomie głośności, bo jej sekretem jest dynamika w skali mikro. Nie trzeba rozkręcać potencjometru aby usłyszeć, że muzyka tętni życiem. M-One 100 to jedno z tych urządzeń, którym ewidentnie chce się grać, a to już samo w sobie zapowiada ciekawe wrażenia odsłuchowe. Sprzęt nie robi nam łaski, że w ogóle cokolwiek z siebie wypluwa. Wręcz przeciwnie - startuje do każdego impulsu i stara się zapewnić nam świetną zabawę. Po kilku przesłuchanych utworach, zacząłem się zastanawiać co potrafi w tej dziedzinie droższy model M-One 150, dysponujący o połowę wyższą mocą wyjściową. No bo skoro już tańszy system tak ładuje, to jego większy brat powinien dosłownie wyrywać membrany z głośników. Może trochę przesadzam, ale dawno nie słyszałem takiej dynamiki ze zintegrowanego, płaskiego klocka. Francuscy inżynierowie zasługują na wiele ciepłych słów, bo producenci podobnych urządzeń często chwalą się współczynnikiem tłumienia, obiecują nam wysoką moc i możliwość wysterowania nawet trudnych kolumn, a w rzeczywistości sprzęt gra nudno i płasko. Tym razem nie ma żartów, bo M-One 100 daje głośnikom takiego kopa, jakiego spodziewalibyśmy się po klasycznym, stuwatowym wzmacniaczu tranzystorowym.
Dzięki takiej dawce pozytywnej energii, od razu chce nam się słuchać, ale konstruktorzy Micromegi zadbali o to, aby nasze wrażenia odsłuchowe zostały jeszcze odrobinę wzmocnione. Swego rodzaju uzupełnieniem bardzo dobrej dynamiki są bowiem niskie tony - głębokie, mocne i bardzo konkretne. Dla większości słuchaczy będzie to po prostu znakomity bas. Audiofile po chwili zorientują się, że ten zakres - podobnie, jak przeciwległy skraj pasma - został troszeczkę podkręcony. Może to złe słowo, bo nie chodzi mi tylko i wyłącznie o zwiększenie ilości niskich lub wysokich tonów. Wydaje mi się, że zabieg polega raczej na delikatnym przesunięciu ciężaru w tych fragmentach pasma. M-One 100 ma trochę więcej tego najniższego, subwooferowego basu, za to w wyższym zakresie stawia na rytmiczność i atak. Subiektywnie odbieramy więc to brzmienie jako głębsze, bardziej pełnopasmowe, ale wciąż odpowiednio szybkie i poukładane w domenie czasowej. Co ciekawe, ingerencja w pasmo jest na tyle mała, że w pierwszej chwili nie wiemy jeszcze co się dzieje. Dopiero po przesłuchaniu kilku dobrze znanych utworów jesteśmy w stanie powiedzieć dlaczego mamy wrażenie jakby dźwięku było po prostu więcej. Zupełnie jakby wooferom w naszych kolumnach nagle przybyło kilka centymetrów średnicy. Od razu zacząłem się zastanawiać czy taki zabieg nie będzie mi przeszkadzał na dłuższą metę, ale nie - jest na tyle dyskretny, że po jakimś czasie przestajemy go zauważać. A może Micromega naprawdę ma taki bas, a ja szukam dziury w całym? W każdym razie jest to kolejny element, który pozytywnie mnie zaskoczył i jestem przekonany, że takie same odczucia będzie miał każdy, kto zdecyduje się posłuchać testowanego systemu.
W zakresie wysokich tonów mamy do czynienia z podobną sytuacją. Jest czyściutko, konkretnie, ale bardzo audiofilsko. M-One 100 nie oferuje słodyczy czy zwiewności charakterystycznej dla wzmacniaczy lampowych. Gra raczej jak dopracowany wzmacniacz solid-state, więc z wysokimi tonami ani się nie pieści, ani też nie wyostrza niczego ponad normę. Gdybym miał się pokusić o drobiazgową analizę pasma, powiedziałbym, że konstruktorzy znów dodali pół decybela do najwyższych częstotliwości, dzięki czemu odbieramy dźwięk jako bardziej przejrzysty i nasycony detalami, a dla równowagi delikatnie złagodzili przełom średnich i wysokich tonów czyli zakres, który w dużych ilościach daje wrażenie spłaszczenia dźwięku. Połączcie te cechy z zadziwiającą spójnością, a otrzymacie dźwięk nie tylko dynamiczny, konkretny i rozdzielczy, ale także odpowienio przyjemny, a raczej pozbawiony zbędnych wyostrzeń i szorstkich krawędzi. Najbardziej neutralnym zakresem jest średnica. Właściwie ciężko o niej cokolwiek powiedzieć. Jest po prostu naturalna, prawidłowa i czytelna. Nie znajdziemy tu ani lampowego ciepła ani cyfrowego nalotu. O ile tego pierwszego się nie spodziewałem, to drugiego moje uszy podświadomie szukały i nie wykryły żadnych niepokojących efektów. Wokale i instrumenty operujące w środkowym zakresie pasma są tutaj jak najbardziej normalne. Zupełnie jak z dobrego, tranzystorowego piecyka. Bez chwytającej za serce barwy i romantyzmu, ale też bez jakichkolwiek nieprzyjemnych dodatków, śladów agresji czy kwadratowego wykończenia.
Wszystko to sprawia, że brzmienie systemu Micromegi jest jak dobrze skomponowane danie. Znajdziemy w nim kilka ciekawych elementów, ale żaden z nich nie przysłoni nam generalnego odbioru muzyki jako całości. Dla mnie najważniejsze jest to, że wszystkie cechy brzmienia testowanego urządzenia łączą się w jedną, zgrabną całość. Francuski system prezentuje muzykę w sposób bardzo konkretny, czasami nawet odważny, ale nigdy nie przekracza granicy dobrego smaku. Wszystko odbywa się w ramach tego, co audiofile zwykli nazywać neutralnością. Barwa jest nastawiona na zero, a własny charakter brzmienia wynika tylko z delikatnego podkreślenia skrajów pasma. Podczas odsłuchu prawie tego nie zauważamy, koncentrując się na dynamice i przejrzystości, a potem - na samej muzyce. Do brzmienia M-One 100 bardzo szybko można się przyzwyczaić. Co więcej, jest to jedno z niewielu urządzeń, które robią znakomite wrażenie w ciągu pięciu minut, ale nie nudzą się ani nie zaczynają irytować nas na dłuższą metę. Wydaje mi się, że francuscy inżynierowie poświęcili wiele czasu aby uzyskać dokładnie taki efekt. Opłacało się, bo uzyskali naprawdę świetną równowagę między efektownością a neutralnością. Co więcej, nie odbywa się to za pomocą dodatkowych przełączników. M-One 100 po prostu tak gra.
Minusy? Hmm... Domyślam się, że dla niektórych słuchaczy to brzmienie będzie zbyt odważne. Zwolennikom ciepłej średnicy i analogowej płynności pozostają więc wzmacniacze lampowe i gramofony. Micromega proponuje brzmieniowy świat, który spodoba się raczej fanom mocnych tranzystorów i streamerów. Opcjonalne dodatki są niedorzecznie drogie, ale moduł korekcji akustycznej jest moim zdaniem niepotrzebny, a w kolorach z palety podstawowej urządzenie prezentuje się naprawdę dobrze. Jeśli ktoś ma Focale z serii Sopra, z przyjemnością dopłaci trzy tysiące za zintegrowany system w identycznym kolorze, a jeśli musi mieć kolor z palety RAL, to domyślam się, że nie jest to ani pierwsza ani ostatnia droga zachcianka w jego życiu. Ciekawa jest także firmowa aplikacja sterująca, która rozpoznaje nawet kolor posiadanego przez nas urządzenia. Pod względem funkcjonalności i wygody obsługi, M-One 100 wypada dobrze, a możliwe, że z czasem wypuszczane będą aktualizacje dzięki którym użytkownicy zyskają jakieś dodatkowe możliwości. Na razie można jeszcze traktować temat rozwojowo. Plusy? M-One 100 ma bardzo dobrą przestrzeń. Skoncentrowaną na wymiarze szerokości, ale precyzyjną i napowietrzoną. System świetnie radzi sobie również z różnymi kolumnami. Może nawet jest jednym z najbardziej uniwersalnych urządzeń tego typu na rynku? Z podłogówkami Equilibrium Ether Ceramique uzyskałem dynamiczny, dziarski, wręcz wybuchowy dźwięk z potężnym basem i całą masą detali. Z kolei z monitorami Graham Audio LS5/9 francuski system dał brzmienie pełne i naturalne, dodając od siebie trochę energii i odwagi na skrajach pasma, ale nie zabijając niezwykłej barwy i spójności brytyjskich kolumn. Naprawdę ciężko mi sobie wyobrazić zestawy, z którymi Micromega by się nie polubiła. Może nie byłby to mój pierwszy strzał do paczek o ostrym i chłodnym brzmieniu, ale trzeba by było to sprawdzić. Kolumny z Zielonej Góry też balansują na krawędzi ostrości, a mimo to konfiguracja z M-One 100 była bardzo udana. W obu przypadkach była energia i drive, ale wszystko mieściło się w granicach dobrego smaku. Domyślam się, że połączenie z Focalami też będzie co najmniej dobre, jeśli nie synergiczne.
Jak by nie patrzeć, mamy do czynienia ze świetnym urządzeniem. Jedyny problem jest taki, że decydując się na testowany model w pewnym sensie żegnamy się z audiofilskim hobby. No bo gdzie cała zabawa ze źródłami, kablami i akcesoriami? Z tego wszystkiego zostają nam tylko przewody i kolumny, więc mimo wszechstronności i uniwersalności Micromegi, radziłbym się przyłożyć i zadbać przynajmniej o te dwa elementy. Jeżeli nie będziecie wieszać sprzętu na ścianie, zawsze będzie można jeszcze wszystko zmienić, kupić lepsze kable głośnikowe lub sprawić sobie prezent w postaci hi-endowego zasilania. Opcja "zabudowana" oznacza już raczej zamknięcie sprawy raz na zawsze. Ale wiecie co? To też nie jest takie złe, bo mając tak dobry sprzęt, będziecie mogli skupić się już tylko na muzyce. Takie uproszczenie systemu w połączeniu z bogatą funkcjonalnością i dobrym dźwiękiem w wielu przypadkach pozwala nam zapomnieć o całej tej zabawie i zająć się tym, co naprawdę ważne. Usiąść, włączyć i słuchać. To luksus, za który warto zapłacić.
Budowa i parametry
Micromega M-One 100 to wielofunkcyjny, sieciowy wzmacniacz zintegrowany pracujący w klasie A/B. Urządzenie wyróżnia się ultranowoczesnym designem i obudową wykonaną z litego aluminium, która może zostać wykończona w wielu kolorach. Dzięki systemowi mocującemu, urządzenie można również zawiesić na ścianie. Obudowa jest w zasadzie jednym, aluminiowym blokiem, do którego od spodu przykręcono wszystkie kolejne elementy. Dzięki temu z zewnątrz nie widać żadnych śrub mocujących, i to bez względu na to, czy urządzenie będzie pracowało w pozycji poziomej czy pionowej. Jak informuje producent, M-One 100 czerpie pełnymi garściami z tego co najlepsze w domenie analogowej i cyfrowej. Ze świata analogowego wzięto nie tylko moduł przedwzmacniacza gramofonowego, współpracujący z wkładkami MM i MC, ale również to, co najważniejsze - wzmacniacz, który wbrew pozorom nie jest gotowym układem pracującym w klasie D. Francuzi zdecydowali się na klasyczne rozwiązanie czyli klasę AB, w dodatku w układzie dual mono. Micromega tłumaczy, że klasa D ma nie tylko zalety, ale też istotne problemy, których nie można przemilczeć. Trudno się z tym nie zgodzić. Tranzystory przykręcono do aluminiowych profili o kwadratowym przekroju, doprowadzonych do niewielkich wycięć w bocznych ściankach obudowy. Przepływ powietrza, a zatem skuteczną wentylację wymusza maleńki i bardzo cichy wentylator umieszczony między dwoma długimi radiatorami. Wygląda to naprawdę sprytnie i bardzo schludnie. Sekcja wzmacniacza jest jedynie zasilana przez układy impulsowe, prawdopodobnie ze względu na ograniczoną ilość miejsca wewnątrz obudowy. Radiatory przy okazji dzielą obudowę na dwie główne części - końcówkę mocy z jednej strony oraz układy wejściowe i cyfrowe z drugiej. Przetwornik cyfrowo-analogowy zbudowano w oparciu o kość AKM AK4490EQ oraz dwa zegary taktujące do obsługi sygnałów o częstotliwości 44,1 i 48 kHz oraz ich wielokrotności. Jeśli chodzi o parametry, M-One 100 dysponuje mocą 100 W na kanał przy 8 Ω oraz 200 W na kanał przy 4 Ω. Wbudowany przetwornik obsługuje sygnały PCM o granicznych parametrach 32 bit/768 kHz, a także DSD256. Stosunek sygnału do szumu wynosi 100 dB na wejściu RCA, 103 dB na wejściu XLR i 106 dB na wejściach cyfrowych. Producent podaje także kilka innych parametrów, jak chociażby czułość wejścia phono przy ustawieniu dla wkładek MM i MC, a także częstotliwość odcięcia dla wyjścia subwooferowego. Urządzenie waży 9 kg, więc przy ustawianiu i wieszaniu na ścianie zalecana jest ostrożność.
Konfiguracja
Equilibrium Ether Ceramique, Graham Audio LS5/9, Marantz HD-DAC1, Astell&Kern AK70, Equilibrium Tune 33 Light, Cardas Clear Reflection, Enerr Tablette 6S, Enerr Symbol Hybrid, Solid Tech Radius Duo 3.
Werdykt
Niewiele jest na rynku tak nowoczesnych i funkcjonalnych systemów all-in-one, a już z całą pewnością niewiele jest tego typu urządzeń oferujących tak audiofilskie brzmienie. Micromega naprawdę potrafi wszystko, co obiecują jej konstruktorzy, a przy tym robi to w mistrzowskim stylu, stawiając wszystko na jedną kartę - maksymalne zadowolenie użytkownika. Mając w domu takie cudo, a także odpowiedniej klasy kolumny i kable, można oddawać się już wyłącznie przyjemności słuchania muzyki. W moim przekonaniu kluczem do sukcesu było połączenie nowoczesnych układów cyfrowych z mocnym, klasycznym wzmacniaczem zapewniającym naturalną dynamikę, przejrzystość, mocny bas i przekonującą scenę stereofoniczną. W tych aspektach M-One 100 nie ustępuje wzmacniaczom zintegrowanym za porównywalne pieniądze, a przecież ma znacznie większe możliwości i prezentuje się po prostu rewelacyjnie. Dla wielu audiofilów jest to opcja godna rozważenia, dla melomanów - droga na skróty do świata luksusowego sprzętu audio, a dla instalatorów - spełnienie marzeń i urządzenie, które może stać się sercem niejednego hi-endowego systemu. Wygoda, funkcjonalność, świetne wzornictwo, nowoczesna technologia i rasowe brzmienie zmieszane ze sobą i zapakowane do jednego, pięknego pudełka. Takich urządzeń nie da się nie lubić.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 100 W/8 Ω, 200 W/4 Ω
Impedancja wyjściowa: 15 mΩ
Współczynnik tłumienia: 500
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 80 kHz
Stosunek sygnał/szum: 100 dB (RCA), 103 dB (XLR)
Zniekształcenia: < 0,001% (63 Hz, 8 Ω)
Czułość wejść phono: 12 mV (MM, 47 kΩ), 1,2 mV (MC, 110 Ω)
Zużycie energii: 140 W (max), 1 W (standby)
Wymiary (W/S/G): 5,6/43/35 cm
Masa: 9 kg
Cena: 16999 zł
Sprzęt do testu dostarczyła firma FNCE.
Zdjęcia: Małgorzata Karasińska, StereoLife.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Pawel1965
Wygląda w tym kolorze jak waga łazienkowa. Ale przecież o gustach się nie dyskutuje. Ważne że gra.
0 Lubię -
kornik
Faktycznie, ale nie próbowałem na stawać. Możliwe, że Micromega by to wytrzymała i pokazała wynik, którego nie chciałbym zobaczyć;-)
0 Lubię -
Mirek
Posiadam z Usher Dancer Mini, gra to niesamowicie. Sądzę, że jest to jeden z lepiej grających zestawów, jakie posiadałem i słyszałem w tej cenie.
0 Lubię -
-
Ernest1972
Zrobiłem przesiadkę z Denona PMA-2500NE i jestem zachwycony. Moje Focale zaczęły grać.
0 Lubię
Komentarze (5)