Bannery górne wyróżnione

Bannery górne

A+ A A-

Mola Mola Tambaqui

Mola Mola Tambaqui

W świecie hi-endowego audio za najciekawszymi urządzeniami stoją często prawdziwi ekscentrycy, ludzie patrzący na świat z innej perspektywy i na przekór obowiązującym trendom, a nierzadko nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi, realizujący swoje dziwne, śmiałe pomysły. Założyciel marki Mola Mola, Bruno Putzeys, z pewnością do nich należy. Gdy większość inżynierów pracujących nad wzmacniaczami czy przetwornikami trzyma się utartych ścieżek, on od początku swojej kariery kierował się czymś w rodzaju wewnętrznej niezgody na "tak się robi od lat i tak trzeba". A jego historia to opowieść o tym, jak silna może być potrzeba zrobienia czegoś po swojemu - nawet jeśli przez długi czas nie ma się do tego odpowiednich narzędzi. Putzeys urodził się w 1973 roku w Brukseli. Jego kariera w świecie audio zaczęła się w latach dziewięćdziesiątych w Philipsie, kiedy to, będąc jeszcze studentem, Bruno poświęcił swoją pracę magisterską zagadnieniu wzmacniaczy klasy D. Był to wówczas temat raczej egzotyczny, traktowany przez branżę z rezerwą, a przez audiofilów z otwartą niechęcią. Putzeys nie tylko się tym nie zraził, ale "przy okazji" zaprojektował przetwornik cyfrowo-analogowy, który potrafił bezpośrednio konwertować sygnały DSD do postaci analogowej. Równolegle pracował nad konwersją PCM do postaci PWM - technologią, która z czasem stanie się jednym z jego znaków rozpoznawczych. W Philipsie nie wzbudziło to jednak większego entuzjazmu. Projekty Putzeysa, choć odważne, były jak na korporacyjne standardy zbyt ryzykowne, zbyt odległe od bieżących celów firmy. Przyszły twórca Mola Moli miał więc dwie opcje - dopasować się albo ruszyć dalej własną ścieżką. Wybrał to drugie.

W 2004 roku Bruno przeniósł się do Hypex Electronics - holenderskiego producenta modułów wzmacniających, który jako jeden z nielicznych potrafił dostrzec potencjał w niestandardowym podejściu młodego inżyniera. To tam powstały słynne moduły UcD, a potem NCore - konstrukcje klasy D, które zrewolucjonizowały postrzeganie tej topologii. W międzyczasie Putzeys współpracował też z Grimm Audio, gdzie miał okazję projektować między innymi w tym przetworniki C/A. Te wszystkie doświadczenia - z jednej strony z zakresu wzmacniania sygnału, z drugiej z cyfrowej konwersji - dojrzewały równolegle, przez ponad dekadę. Co ciekawe, nazwisko belgijskiego konstruktora pojawiało się już w naszych artykułach, zarówno przy okazji testów urządzeń wykorzystujących moduły Hypexa, jak i zestawów głośnikowych (Buchardt Audio A10, Lyngdorf Cue-100) i wzmacniaczy (NAD M23), w których zastosowano komponenty firmy Purifi Audio - przetworniki niskotonowe z niezwykle ciekawym, pofałdowanym zawieszeniem oraz końcówki mocy wykonane w technologii Eigentakt. Założycielami Purifi Audio jest trzech dżentelmenów, których śmiało można nazwać wizjonerami świata hi-fi - Peter Lyngdorf (którego, mam nadzieję, nikomu z czytających te słowa przedstawiać nie trzeba), Bruno Putzeys i Lars Risbo (jeden z pionierów układów PCM-PWM i założyciel firmy Toccata Technology). Wreszcie, w 2012 roku, bohater naszej opowieści uznał, że przyszedł moment, by połączyć swoje wieloletnie doświadczenie i chęć dalszego łamania barier w jeden projekt, a właściwie - system.

Tak narodziła się Mola Mola. Co ciekawe, w założeniu własnej manufaktury pomógł Putzeysowi stary przyjaciel, który dawno poznał się na jego talencie - właściciel Hypex Electronics, Jan-Peter van Amerongen. Oficjalna siedziba firmy mieści się zatem w tym samym miejscu, z którego wywodzi się Hypex - holenderskim mieście Groningen. W założeniu Mola Mola miała być miejscem, gdzie można projektować elektronikę tak, jak się uważa za słuszne - bez marketingowych uproszczeń, pośpiechu, czy narzuconych z góry kompromisów. Skąd taka dziwna nazwa? Sam konstruktor miał powiedzieć, że pierwotnie zamierzał stworzyć tylko jedno urządzenie danego typu, więc nadawanie im różnych symboli wydawało mu się zbędne. Wchodzący w skład firmowego systemu przetwornik miał się nazywać po prostu "DAC", przedwzmacniacz - "przedwzmacniacz", a wzmacniacz mocy - "wzmacniacz mocy". Już na tym etapie Bruno konsultował się jednak z przyjaciółmi z całego świata, a jeden z nich otwarcie zaprotestował. Wyjątkowe produkty nie mogą przecież mieć tak pospolitych nazw. Muszą być wyraziste i oryginalne. Doszło zatem do dłuższej burzy mózgów, która skończyła się... przeszukiwaniem artykułów w Wikipedii. Tematem przewodnim miały być egzotyczne ryby. Mola mola to jeden z trzech gatunków samogłowa - najcięższej ryby kostnoszkieletowej na świecie. Osiąga ona imponujące rozmiary, mierząc do 3 metrów i ważąc nawet 2 tony. Nazwa rodzajowa "mola" pochodzi z łaciny i oznacza “kamień młyński”, co odnosi się do owalnego, spłaszczonego kształtu ciała tego niezwykłego zwierzęcia. Wbrew pozorom nazwa ta nie była tylko żartem. Zdaniem założycieli firmy dobrze oddaje jej charakter - miała być bowiem osobliwa, ale spokojna i potężna.

Głównym założeniem twórców marki od samego początku było zbudowanie kompletnego toru audio - od przetwornika po końcówkę mocy - w którym każdy komponent zostanie zaprojektowany od zera, bez użycia gotowych platform, bez kopiowania sprawdzonych rozwiązań. Pierwszymi produktami były wzmacniacze mocy Kaluga, wykorzystujące rozwiniętą wersję technologii Ncore, oraz przedwzmacniacz Makua, który sam w sobie był urządzeniem bezprecedensowym - z w pełni zbalansowanym torem analogowym, opcjonalnym przetwornikiem, wejściami cyfrowymi, przedwzmacniaczem gramofonowym i wewnętrznym sterowaniem cyfrowym. Makua była wyrazem przekonania, że można mieć pełną funkcjonalność bez strat w jakości, o ile nie boimy się porzucić utartych schematów. I właśnie w tym momencie narodził się Tambaqui. Pierwotnie był to jeden z modułów, który można było zamówić przy konfiguracji przedwzmacniacza, ale bardzo szybko okazało się, że ta sekcja cyfrowa to coś znacznie więcej niż tylko dodatek. Zapadła decyzja, aby na bazie owego modułu stworzyć osobne, referencyjne źródło - DAC całkowicie niezależny, ale zbudowany na tych samych założeniach co reszta katalogu Mola Mola. Nie bazujący na gotowych kościach, lecz z autorskim układem FPGA, przetwarzaniem sygnału do postaci PWM, analogowym filtrem dolnoprzepustowym zbudowanym z 32 symetrycznych stopni oraz w pełni zbalansowanym torem audio, od wejścia do wyjścia.

Katalog holenderskiej firmy jest dość minimalistyczny. Oprócz opisywanego przetwornika znajdziemy tu przedwzmacniacz Makua, wzmacniacz zintegrowany Kula, monobloki Kaluga, końcówkę mocy Perca i przedwzmacniacz gramofonowy Lupe. Wszystkie dzielą spójny design - kompaktowe skrzynki z falowaną górną pokrywą oraz minimalistycznym frontem wpisują się w estetykę butikowej manufaktury. Łączą je w pełni zbalansowany tor sygnałowy, cyfrowe sterowanie i konstrukcja pozbawiona kolorowych ozdobników. Tambaqui szybko zdobył uznanie klientów i stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych produktów tej marki. Podobno w wielu systemach pracuje razem z Makuą i monoblokami Kaluga, tworząc spójne, synergiczne trio, ale równie dobrze odnajduje się jako samotne źródło w połączeniu z klockami innych producentów. Polski dystrybutor nawet trochę mnie zaskoczył, mówiąc, że Tambaqui to jeden z jego bestsellerów - DAC, który trafił do wielu systemów różniących się niemal wszystkim. A przecież mówimy o urządzeniu wycenionym na 51 900 zł. Może nie jest to rekord świata, ale nie mówimy o sprzęcie dla przeciętnego zjadacza chleba. Aby w realiach hi-endu zasłużyć sobie na miano bestsellera, trzeba pokazać klasę. Z tym większą ciekawością przystąpiłem do testu.

Mola Mola Tambaqui

Wygląd i funkcjonalność

Kupując sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy złotych, chcemy czuć się wyjątkowo już od chwili otwarcia opakowania, a producenci mają różne sposoby, aby tak właśnie się stało. Drewniane skrzynie, wymyślne, wielowarstwowe kartony, pudełka z pięknie poukładanymi akcesoriami, certyfikaty autentyczności i listy z gratulacjami od samego założyciela firmy - to wszystko jest właściwie zbędne, ale stanowi część rytuału i potrafi poprawić nam humor jeszcze zanim zobaczymy, co kupiliśmy. Holenderska firma wybrała inne, bardziej praktyczne rozwiązanie. Tambaqui przyjechał do naszej redakcji w pudełku, w którym znajdowało się już właściwe opakowanie - twarda walizka transportowa Pelican Case. To solidna, wyłożona gąbką skrzynka, w której DAC mógłby bezpiecznie dotrzeć nawet na drugi koniec świata. W kuferku znajdziemy kilka akcesoriów, z których najważniejszym jest aluminiowy pilot zdalnego sterowania. Jest nie tylko piękny, ale też poręczny - jest długi i świetnie leży w dłoni. Użytkownik ma do dyspozycji tylko pięć nieopisanych przycisków, co jednak w przypadku tego modelu jest zupełnie wystarczające. Kluczowe są bowiem dwie funkcje - wybór źródła i sterowanie poziomem głośności (Tambaqui ma regulowane wyjście, więc można go podłączyć bezpośrednio do końcówki mocy). Co ciekawe, jest to jeden z dwóch pilotów, które Mola Mola oferuje jako samodzielne produkty. Dodawany jest za darmo do trzech urządzeń - przedwzmacniacza Makua, integry Kula i testowanego Tambaqui, a gdybyśmy chcieli zamówić go osobno, zapłacilibyśmy około 1000 zł. Za 2500 zł można dokupić większy, jeszcze bardziej odjazdowy sterownik z dziewięcioma przyciskami i falistym korpusem.

W tym momencie dochodzimy do kwestii moim zdaniem najważniejszej. Tambaqui figuruje w katalogu jako DAC i wywodzi się z przetwornika zaprojektowanego jako jeden z modułów firmowego przedwzmacniacza, ale skoro już wyewoluował do postaci osobnego urządzenia, stał się czymś więcej - jest również streamerem, a dzięki regulowanym wyjściom może także pełnić funkcję przedwzmacniacza. Z punktu widzenia budowy systemu z klocków jednej marki nie jest to może idealne rozwiązanie, ponieważ część funkcji można zdublować, ale dla kogoś, kto szuka uniwersalnego, nowoczesnego źródła, jest to strzał w dziesiątkę. "Strumieniujący przetwornik" to świetna propozycja na pierwsze ogniwo wysokiej klasy systemu stereo i opisywany model w stu procentach to potwierdza. Jest przetwornikiem, który może pracować zarówno ze stałym poziomem wyjściowym, jak i z aktywną regulacją głośności, dzięki czemu sprawdzi się w systemach zintegrowanych z końcówką mocy, ale też jako klasyczny DAC podpięty do zewnętrznego preampu.

Funkcje strumieniowe wcale nie zostały potraktowane po macoszemu. Tambaqui jest też zaskakująco sprawnym odtwarzaczem sieciowym, co zawdzięcza przede wszystkim certyfikatowi Roon Ready. Po podpięciu do sieci urządzenie pojawia się w ekosystemie Roon jako gotowy do pracy endpoint, umożliwiając odtwarzanie muzyki z TIDAL-a, Qobuza czy dysku NAS. Oczywiście można narzekać, że firma postawiła wszystko na jedną kartę, ale bądźmy szczerzy - dla wymagających audiofilów Roon pozostaje wyznacznikiem jakości i numerem jeden jeśli chodzi o pliki i streaming. A że kosztuje swoje, cóż - w tym przypadku nie będzie to stanowiło problemu, ponieważ w porównaniu z ceną samego urządzenia koszt korzystania z oprogramowania jest pomijalny. Jeśli chodzi o obsługiwane formaty, PCM obsługiwany jest do 32 bit/384 kHz, natomiast DSD - do DSD256, zarówno w trybie DoP, jak i natywnym (w zależności od wejścia). Warto jednak pamiętać, że tylko niektóre wejścia przyjmują sygnał DSD256 - głównie USB i Ethernet (w trybie Roon). Niektóre źródła ograniczą się do 192 kHz lub niżej. Ciekawostką jest wejście I²S, rzadko spotykane, ale cenione przez entuzjastów - pozwala na bezpośredni przesył sygnału z niektórych transportów cyfrowych i może wspierać bardzo wysokie częstotliwości próbkowania przy minimalnym jitterze. Co ciekawe, Mola Mola zostawia nam jeszcze jedną furtkę - Bluetooth z obsługą kodeków SBC, AAC, aptX i LDAC. Domyślam się, że nie będzie to ten element wyposażenia, który przesądzi o zakupie, ale taka prosta, "awaryjna" łączność czyni Tambaqui użytecznym nawet wtedy, gdy chcemy po prostu na szybko puścić coś z telefonu.

Tambaqui to jedno z tych urządzeń, które od pierwszego kontaktu wyraźnie sygnalizują swą odmienność. Jego wygląd może zaskoczyć nawet doświadczonych miłośników sprzętu hi-fi - nie ma tu klasycznej, prostokątnej bryły z anodowanym frontem i wielkim wyświetlaczem. Zamiast tego otrzymujemy kompaktową, ale masywną konstrukcję o zaokrąglonych krawędziach, z mocno pofalowaną pokrywą i frontem, który na pierwszy rzut oka wydaje się płaski, ale w rzeczywistości jest wklęsły. Co więcej, górna pokrywa zachodzi łukiem na front urządzenia - jest to jeden element, który wyfrezowano z jednego kawałka aluminium. Czarne boczki, również będące solidnymi, metalowymi bryłami, właściwie tylko domykają całą konstrukcję. Obudowa nie rezonuje, jest sztywna i głucha jak kamień, a spasowanie wszystkich elementów jest absolutnie bezbłędne. Nie znajdziemy tu żadnych widocznych śrub czy nieprzemyślanych detali - wszystko, co widoczne, służy albo estetyce, albo funkcji. Ciekawostką są nóżki, jeśli w ogóle można je tak nazwać. Zamiast wysokich walców, kolców antywibracyjnych czy innych akcesoriów bazujących na żyłkach lub ceramicznych kuleczkach konstruktorzy wybrali stabilność i prostotę, usadawiając przetwornik na dwóch długich belkach, w które wsunięto gumowe paski. Co istotne, nawet z bliska nie widać tu żadnych łączeń, więc zgaduję, że owe nóżki zostały wyfrezowane razem z panelami bocznymi, stanowiąc ich przedłużenie. To piękny detal, który w pewnym sensie jest doskonałą zapowiedzią tego, co czeka nas później. Tambaqui tani nie jest, ale już na tym etapie wiemy, że nie płacimy za byle co (a wiadomo, że nawet w sferze hi-endu jakość i cena nie zawsze idą ze sobą w parze). Opakowanie, pilot, obudowa - nie widać tu żadnych śladów oszczędności. Jeśli szukacie perfekcji, trzy minuty po otwarciu pudełka będziecie wiedzieć, że ją znaleźliście.

Front holenderskiego DAC-a zdobi tylko kilka elementów, z których tym najbardziej przyciągającym uwagę jest zamknięty w chromowanym pierścieniu wyświetlacz OLED. Poza witającą nas po wybudzeniu urządzenia z trybu czuwania ikoną samogłowa ekran nie oferuje żadnej zaawansowanej grafiki. Nie próbuje być gadżetem - przekazuje podstawowe informacje, takie jak wybrane wejście, częstotliwość próbkowania, poziom głośności i kilka komunikatów systemowych. Cztery maleńkie przyciski fizyczne, podobnie jak na pilocie, nie zostały opisane, więc trzeba pogłówkować albo zapoznać się z instrukcją. Aby włączyć przetwornik, możemy użyć dowolnego guziczka, a później zapamiętujemy ustalony przez producenta schemat - pierwszy od lewej to szybkie wyciszenie, kolejny odpowiada za zmianę źródła, a dwa kolejne to nic innego jak regulacja głośności. Domyślam się, że większość użytkowników będzie korzystać z przycisków na przednim panelu albo rzadko, albo wcale, a to dlatego, że oprócz metalowego pilota do dyspozycji mamy jeszcze aplikację Mola Mola Remote na iOS i Androida. Tu warto zatrzymać się chwilę dłużej, ponieważ aplikacja działa nietypowo - nie przez Wi-Fi (którego zresztą w ogóle nie ma), ale przez Bluetooth. Dzięki temu Tambaqui nie musi być nawet podłączony do domowej sieci, abyśmy mogli sterować nim z poziomu aplikacji. Możemy w niej oczywiście ustawić poziom głośności, wybrać źródło albo pogrzebać w bardziej zaawansowanych ustawieniach, z których najbardziej spodobały mi się presety. O co chodzi? Za pomocą presetów możemy połączyć wiele funkcji w taki sposób, aby przetwornik był skonfigurowany pod konkretną sytuację. Przykładowo, w jednym źródłem jest sieć, a wyjście pracuje w trybie regulowanym, w drugim źródło to wejście koaksjalne, a wyjście analogowe pracuje ze stałym poziomem, a w trzecim wybieramy wejście USB, a naszym wyjściem będzie gniazdo słuchawkowe. Zmieniając scenariusz, nie ustawiamy każdego z tych parametrów oddzielnie, ale wybieramy ustawiony wcześniej preset. Aplikacja pozwala także ustawić jasność wyświetlacza i diody LED umieszczonej na górnej krawędzi urządzenia, tuż nad wyświetlaczem.

Na tylnym panelu sytuacja staje się zdecydowanie bardziej konwencjonalna, choć nadal w duchu purystycznym. Po lewej widzimy gniazda słuchawkowe - 6,3 mm niezbalansowany jack i zbalansowane, 4-pinowe złącze XLR. Do funkcji przetwornika, streamera i przedwzmacniacza dochodzi więc czwarta - Tambaqui może być pełnoprawnym wzmacniaczem słuchawkowym, i to nie byle jakim. Umieszczenie tych gniazd z tyłu wydaje się średnie z punktu widzenia ergonomii, szczególnie jeśli sprzęt nie będzie wyeksponowany, ale schowany w jakiejś eleganckiej szafce. Wydaje się, że górę nad względami praktycznymi wzięła chęć zachowania wizualnej czystości przedniego panelu. Konstruktorowi mogło również chodzić o skrócenie ścieżki sygnałowej. Tak czy inaczej posiadacze audiofilskich nauszników będą mieli odrobinę trudniejsze zadanie, szczególnie jeśli mają ich całą kolekcję i lubią zmieniać je w zależności od nastroju, repertuaru lub warunków panujących w domu. Tuż obok gniazd słuchawkowych widzimy wyjście analogowe i tu po raz kolejny daje o sobie znać bezkompromisowe podejście Bruno Putzeysa, ponieważ jest to wyjście zbalansowane (XLR). Jeżeli naprawdę nie mamy innego wyjścia, w zestawie znajdziemy przejściówki XLR-RCA Neutrika. Resztę przestrzeni zajmują wejścia cyfrowe - koaksjalne, optyczne, USB-B, Ethernet (RJ45), wejście I²S w postaci gniazda HDMI oraz AES/EBU. Dodatkowo mamy dwa wyjścia 12-V wyzwalacza oraz trójbolcowe gniazdo zasilające z włącznikiem. Wszystkie złącza są solidne, dobrze opisane i ergonomicznie rozmieszczone - nie ma ścisku ani ryzyka, że gruby kabel wtykany w jedno gniazdo będzie przeszkadzał w podpięciu drugiego.

Aplikacja działa nietypowo - nie przez Wi-Fi (którego zresztą w ogóle nie ma), ale przez Bluetooth. Dzięki temu Tambaqui nie musi być nawet podłączony do domowej sieci, abyśmy mogli sterować nim z poziomu aplikacji. Możemy w niej oczywiście ustawić poziom głośności, wybrać źródło albo pogrzebać w bardziej zaawansowanych ustawieniach, z których najbardziej spodobały mi się presety, za pomocą których możemy połączyć wiele funkcji w taki sposób, aby przetwornik był skonfigurowany pod konkretną sytuację.

Z perspektywy codziennego użytkownika, Tambaqui okazuje się zaskakująco dyskretny, w najlepszym możliwym sensie. Po pierwszym zachwycie jakością wykonania i precyzją detali przychodzi moment, w którym sprzęt po prostu działa - nie absorbuje uwagi, nie wymaga ciągłego doglądania. Włącza się szybko, zapamiętuje ustawienia, natychmiast reaguje na polecenia. Aplikacja nie wiesza się, nie gubi połączenia, nie trzeba się z nią szarpać. Pilot - choć podstawowy - działa skutecznie i cieszy swym wyglądem. Całość sprawia wrażenie systemu zaprojektowanego przez ludzi, którzy sami słuchają muzyki i wiedzą, co może przeszkadzać w codziennej obsłudze sprzętu. Jeśli ktoś nie chce bawić się w aplikacje - może korzystać wyłącznie z przycisków i pilota. Jeśli ktoś nie potrzebuje streamingu - może używać Tambaqui wyłącznie w roli przetwornika, a jeśli ma ochotę wpiąć do niego całą masę źródeł cyfrowych, od transportu CD po telewizor - proszę bardzo. I choć Mola Mola nie oferuje takich dodatków jak wejścia analogowe, Wi-Fi, AirPlay czy kolorowy ekran pokazujący okładki albumów, trudno nie odnieść wrażenia, że są to świadome wybory projektantów, a nie braki. Wszystko, co znalazło się na pokładzie, zostało dopracowane, a elementy, których nie ma, to zazwyczaj te, których audiofile i tak nie używają, albo takie, które mogłyby mieć negatywny wpływ na brzmienie lub stabilność działania. Innymi słowy, otrzymujemy tu bardzo ciekawą miksturę, którą szczególnie docenią doświadczeni audiofile szukający hi-endowego źródła. Tambaqui ma jasno określone priorytety. W pewnych kwestiach idzie na całość, inne natomiast kulturalnie omija. Powiedziałbym, że holenderski DAC jest niczym wykwintne danie serwowane w topowej restauracji - talerz wygląda jak dzieło sztuki, jego zawartość jest oryginalna, nietuzinkowa, zaskakująca, składniki doskonałe, a wszystko to zostało przyrządzone przez człowieka, który kiedy kroi warzywa, smaży mięso i porusza się po kuchni, wygląda tak, jakby tańczył. A czy problemem jest, że w zestawie nie dostajemy jeszcze torby frytek, kubełka skrzydełek w pikantnej panierce i gazowanego napoju w tekturowym kubku? Nie wydaje mi się.

Mola Mola Tambaqui

Brzmienie

Niektóre hi-endowe urządzenia w pierwszych minutach odsłuchu rozczarowują. Nie dlatego, że grają słabo, ale ponieważ mamy względem nich wysokie oczekiwania, spodziewamy się natychmiastowego zauroczenia, trzęsienia ziemi. Gdy to nie następuje i okazuje się, że czeka nas raczej długotrwałe odkrywanie kolejnych kart, rozpakowywanie tego dźwiękowego prezentu krok po kroku, nasz umysł kwalifikuje dany model jako ten, który nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W przypadku Tambaqui scenariusz jest zupełnie inny, choć nie oznacza to, że wszystkiego dowiemy się od razu, a po piętnastu minutach holenderski przetwornik nie zostawi nam już nic na deser. Potrafi jednak brutalnie wyłożyć sprawę na stół. Wystarczy pół minuty i już wiemy, że jest źródłem wybitnie audiofilskim i dopracowanym w najdrobniejszych szczegółach. Pod względem neutralności, dynamiki, przejrzystości i szeroko rozumianej rzetelności grania reprezentuje najwyższy znany ludzkości poziom. To prawdziwy hi-end, a nie zapakowany w ciekawe wdzianko bibelot, który w trakcie odsłuchu nie wyróżnia się niczym szczególnym ani nie oferuje wyraźnie lepszego dźwięku niż konkurencja za jedną dziesiątą jego ceny. Z takimi rywalami Tambaqui rozprawi się z przyjemnością, patrząc jak sami popełniają błędy, uciekają się do tanich sztuczek i potykają się o własne nogi, podczas gdy on potrafi zachować zimny spokój, z cierpliwością, wyrachowaniem i lekkim uśmiechem na twarzy robiąc swoje. Jest jak Iga Świątek w finale Wimbledonu, w którym wygrała z Amandą Anisimovą 6:0 6:0. A przecież rywalka najsłynniejszej polskiej tenisistki nie znalazła się w tym meczu przypadkiem. Podobnie jak Iga, wygrywała każdy kolejny pojedynek, a w półfinale wyeliminowała Arynę Sabalenkę. Mimo to mecz był totalnie jednostronny. Nasza rodaczka nie pokazała nic odkrywczego, nie tańczyła na korcie, nie wykonywała dziwnych ruchów ani nie uderzała piłki rączką rakiety, wykonując salto w tył. Była natomiast doskonale przygotowana, skupiona, konsekwentna i nie popełniała błędów nawet w najtrudniejszych momentach. Anisimova była bezsilna. Zderzyła się ze ścianą. W pewnym momencie zaczęła się nawet uśmiechać, nie mogąc uwierzyć w to, że Iga wygra finał wielkoszlemowego turnieju, nie tracąc choćby jednego gema.

Właśnie ta totalna pewność co do osiągniętego rezultatu jest moim zdaniem cechą, która pozwoli opisywanemu przetwornikowi pokonać również wiele źródeł w zbliżonej cenie. Nie twierdzę, że tak będzie za każdym razem, ale może się okazać, że streamer lub przetwornik, za który zapłaciliście kilkadziesiąt tysięcy złotych i który uważaliście za całkowicie neutralny, obiektywny i przezroczysty, w starciu z Tambaqui okaże się być urządzeniem, które kombinuje i nagina rzeczywistość nie na jednej, ale na kilku płaszczyznach. Przykładowo, moim źródłem odniesienia jest Auralic Vega G1. Co prawda to nie ta półka cenowa, ale nawet w droższym towarzystwie sprawdza się tak dobrze, że nie czuję ciśnienia, aby go wymieniać. Tambaqui jasno dał mi do zrozumienia, że gdybym zmienił zdanie, to taka operacja jest jak najbardziej uzasadniona. W porównaniu z nim Vega G1 pod pewnymi względami grał wręcz komicznie. Średnica niepotrzebnie ocieplona, bas nierówny i lekko podbity, wysokie tony w pewnym zakresie wyostrzone, ale potem, na samym skraju pasma, wycofane i pozbawione blasku, barwa w całym paśmie niejednorodna, daleka od "zera", a dynamika i rozdzielczość - nie ta bajka, tak zwane "z czym do ludzi". Jeśli się dobrze zastanowić, to jedynym obszarem, w którym Vega G1 jako tako dotrzymywała kroku przetwornikowi Bruno Putzeysa, była przestrzeń. Tak, tu wciąż mi się podobało i nie mogę powiedzieć, aby w tej dziedzinie Mola Mola jakoś strasznie Auralicowi "odjechała". W innych aspektach moje źródło zostało przez tę egzotyczną rybę pożarte na śniadanie.

Po pewnym czasie naszły mnie pierwsze przemyślenia natury filozoficznej. Czy Tambaqui gra tak dobrze dlatego, że niemal każdy aspekt prezentacji został w nim wyniesiony na niezwykle wysoki poziom, czy raczej dlatego, że jego brzmienie zostało oczyszczone ze wszelkich niepożądanych naleciałości. Innymi słowy, czy daje tak dużo, czy tak mało odtwarzanej muzyce ujmuje? A może jedno i drugie? Jeżeli intencją konstruktora było to, aby jego przetwornik był jak czysta, źródlana woda, aby poza wyciskaniem z nagrań jak największej dawki informacji jego obecność w torze była praktycznie niesłyszalna, to operacja zakończyła się sukcesem. Nie liczcie więc na to, że Tambaqui ubarwi system, w którym przyjdzie mu pracować. Jego brzmienie jest równiusieńkie, a jego postawa twarda i niezachwiana. To urządzenie nie stara się niczego narzucać ani budować swojego charakteru na efekciarstwie. Jest niemal całkowicie przezroczyste, nie dodaje od siebie żadnej sygnatury brzmieniowej. W pierwszym kontakcie daje to wrażenie absolutnej neutralności. Zaczynamy się zastanawiać, czy na dłuższą metę taki dźwięk nie będzie nieprzyjemny. Oczywiście wszystko zależy od sprzętu towarzyszącego, ale niezależnie od tego, czy Tambaqui będzie współpracował ze wzmacniaczem lampowym napędzającym wielkie, brytyjskie monitory, czy może zostanie podłączony do potężnych tranzystorowych monobloków i topowych kolumn B&W, Focala, Audiovectora lub Perlistena, w głowie każdego doświadczonego słuchacza pojawi się taka myśl - czy tak wybitnie przezroczyste źródło nie sprawi, że cały system zacznie grać zbyt chłodno, technicznie i... zbyt perfekcyjnie. Odpowiedź przychodzi samoistnie, gdy minuty odsłuchu przerodzą się w godziny, godziny w dni, a dni w tygodnie. Kiedy przyzwyczaimy się do tego szlachetnego smaku, kiedy zrozumiemy, że zamiast ciągłej chęci "poprawiania" brzmienia (za jasno, za płasko, za ciepło, za dużo basu) dostajemy - przynajmniej w obrębie pierwszego elementu układanki - ciszę i totalną perfekcję, nagle przestajemy szukać elementów, które można by było jeszcze poprawić. Może wzmacniacz będzie pozostawiał coś do życzenia, może to i owo "podciągniemy" jeszcze kablami, może zdecydujemy się na powieszenie dwóch kolejnych absorberów na suficie, ale dysponując czymś takim jak Tambaqui, temat źródła mamy załatwiony raz na zawsze. To ogniwo naszego audiofilskiego łańcucha pozostanie poza wszelkimi podejrzeniami. Na wyjściu holenderskiego DAC-a brzmienie jest perfekcyjne - liniowe, czyste, pozbawione wszelkich naleciałości, nieskażone własną sygnaturą elektroniki ani "genialnymi" pomysłami konstruktora.

Wydawałoby się, że urządzenie nastawione na wyczynową neutralność będzie nieciekawe, ale wbrew pozorom miałem czego słuchać, a teraz mam również co napisać. I nie, to nie jest ten moment, kiedy zacznę wymieniać kolejne wykorzystane podczas odsłuchu nagrania i opowiadać, jak to gitara Davida Gilmoura gitarowała, a trąbka Milesa Davisa trąbkowała. Wspominałem o tym, że holenderski przetwornik nie ujawnia wszystkich swoich zalet od razu, ale przekonałem się o tym dopiero po kilku dniach intensywnych odsłuchów. Cechy, na które zwróciłem uwagę już na starcie, później zaczęły łączyć się z innymi - tymi, których jeszcze nie zauważyłem lub zwyczajnie nie skupiłem na nich swojej uwagi. Zadziałał tu pewien typowy dla hi-endowych urządzeń mechanizm - kiedy brzmienie jest tak dobre, a jednocześnie tak naturalne i normalne, wydaje nam się, że nic specjalnego się nie dzieje, że tak nasz system grał zawsze. No nie, niestety nie. Skalę tego "oszustwa" może ujawnić dopiero ponowne przełączenie kabli. Przykładowo, rozdzielczość Tambaqui jest fenomenalna, ale nigdy nie staje się główną lub, co gorsza, jedyną gwiazdą przedstawienia. Mikrodetale istnieją, są obecne, można je analizować na poziomie atomowym, ale pozostają zespolone z resztą, wplecione w kontekst - jakby były integralną częścią przestrzeni, w której się poruszamy, a nie dodatkiem podawanym na osobnym talerzu. Mola Mola nie podświetla informacji, tylko je odsłania - z pełną swobodą i bez wysiłku. W efekcie otrzymujemy przekaz, który jest ekstremalnie klarowny, ale nie kliniczny. I choć wiele urządzeń aspiruje do miana referencyjnych, dopiero tu widać, co to naprawdę oznacza - że każdy drobiazg jest na swoim miejscu, ale nie przeszkadza całości. Dynamika Tambaqui objawia się nie w ataku czy umiejętności zbudowania przed nami ściany dźwięku, ale w różnicowaniu delikatnych sygnałów. Ten DAC jest szybki, bardzo szybki - nie tylko w skali makro, ale i mikro. Potrafi oddać najsubtelniejsze zmiany natężenia dźwięku w sposób, który nie brzmi mechanicznie, lecz organicznie. Tam, gdzie inne przetworniki uśredniają lub wygładzają, Tambaqui oddaje każdą zmianę z chirurgiczną precyzją. Nie oznacza to jednak, że brzmienie jest suche. Wręcz przeciwnie. Dzięki tej dokładności dźwięk staje się bardziej ludzki, bardziej emocjonalny. Każdy impuls dostaje tyle przestrzeni, ile potrzebuje.

Jednym z najciekawszych aspektów brzmienia Tambaqui jest jego odporność na zmiany. Bez względu na to, czy gra z końcówką mocy, wzmacniaczem zintegrowanym, czy wysokiej klasy słuchawkami, zachowuje tę samą filozofię reprodukcji dźwięku - transparentność, dokładność, spokój. Oczywiście, końcówka mocy czy słuchawki mają swój własny charakter, ale Tambaqui nie wzmacnia ich cech ani nie próbuje ich maskować. To DAC, który pozwala poznać resztę toru taką, jaka jest. Jeśli coś się zmienia, to znaczy, że zmieniło się coś poza przetwornikiem. Dla niektórych może to być wada. Brak własnego kolorytu sprawia, że brzmienie zależy w dużej mierze od systemu, ale dla osób szukających transparentnego ogniwa to właściwie ideał. Z czasem, gdy słuchanie przez Tambaqui staje się codziennością (tak, pod koniec testu pozwoliłem sobie już trochę odlecieć i zacząłem słuchać muzyki tak, jakby ten DAC miał już zostać u mnie na wiele, wiele lat) można zapomnieć, że w ogóle istnieje. Swoją drogą, ponieważ mamy do czynienia z tak kompaktowym źródłem, faktycznie można umieścić go na jednej z dolnych półek (choć też trochę szkoda ukrywać taką perełkę, biorąc pod uwagę oryginalny kształt obudowy i dokładność, z jaką została wykonana). Krótko mówiąc, przestajemy myśleć o sprzęcie. Znika poczucie, że to urządzenie może coś ograniczać, poprawia albo psuć. Zostaje tylko muzyka, w swoim naturalnym kształcie. I to chyba najlepsza recenzja, jaką można wystawić temu przetwornikowi. Jego brzmienie nie jest efektem pracy nad sygnaturą - to efekt pracy nad sztuką znikania z toru. Tambaqui nie wchodzi w interakcję z dźwiękiem, tylko pozwala mu przez siebie przejść. I choć odwołujemy się tu do sloganów, które w świecie sprzętu audio pojawiały się tysiące razy, na tym poziomie wszystkie te opowieści o przezroczystości albo "pozostawaniu sam na sam z muzyką" naprawdę nabierają sensu.

Szanując cierpliwość czytelników, w tym momencie powinienem już zakończyć opis brzmienia, jednak pochylę się nad kilkoma innymi aspektami prezentacji, aby ów obraz był kompletny. Pierwszym z tych "dodatków" jest przestrzeń, którą można określić jednym słowem - rzetelna. Tambaqui nie chce oczarować słuchacza rozmiarami sceny stereofonicznej, wiernie odwzorowując to, co zostało zarejestrowane na płycie. Nie tworzy hologramów, które wydają się większe i bardziej namacalne niż podczas koncertu na żywo. Zamiast tego oferuje obraz dźwiękowy, który jest po prostu prawdziwy. Scena ma naturalne rozmiary i zupełnie typowy kształt. Jeżeli wielokrotnie słuchaliście danego nagrania i wiecie, że jest spłaszczone, daje efekt większej głębi albo imponuje precyzją lokalizacji instrumentów, to tak też będzie podczas odsłuchu holenderskiego DAC-a. Nic nie zaskakuje, nic nie jest na odwrót, ale w tej przewidywalności powraca ten sam motyw przewodni - neutralność i przezroczystość. Jak widać, pojęcie to można rozciągnąć nie tylko na równowagę tonalną czy barwę, ale też na to, w jaki sposób sprzęt maluje przed nami dźwiękowe pejzaże. Otrzymujemy tu realistyczny, ale pozbawiony sztucznych efektów obraz, z solidnie osadzonym centrum i wymiarami określonymi nie przez źródło, ale przede wszystkim samo nagranie i pozostałe elementy systemu.

Drugim wartym głębszej analizy czynnikiem jest barwa, a właściwie jej brak. Ileż to razy słyszałem, że przetworniki z chipami ESS Technology brzmią czysto, ale ciut agresywnie i jaskrawo, a te bazujące na kościach AKG grają przyjemnie, miękko, ale nie tak imponująco. Oczywiście to tylko dwa z wielu, wielu przykładów, które można przytoczyć, bo później wchodzimy w różnice między konkretnymi kośćmi, ich kombinacjami, układami podwójnymi i tak dalej. A teraz wyobraźcie sobie, że cała ta dyskusja staje się bezcelowa, wylatuje w kosmos, bo nie ma już o czym rozmawiać. To właśnie robi Mola Mola. Tambaqui niczego nie koloryzuje, nie zaokrągla, nie dodaje saturacji, ale też nie odchudza. Swoją drogą, wielu producentów dążących do "wyzerowania" barwy, w istocie serwuje nam lekkie ochłodzenie, ponieważ niektórym słuchaczom łatwiej jest to zaakceptować. Tutaj tego efektu nie zauważyłem.

Trzecią ciekawostką jest to, jak Tambaqui radzi sobie ze słabszymi nagraniami. Dla wielu hi-endowych źródeł odtwarzanie takiego materiału to spory problem. Pojawiają się wyraźne zgrzyty. Przecież nie po to kupujemy wyczynowy sprzęt, aby słuchać na nim ewidentnie spapranych płyt. Najczęściej takie klocki obnażają niedoskonałości produkcji i odbierają przyjemność z odsłuchu. Tambaqui zachowuje się zaskakująco dojrzale, a właściwie - jeśli się nad tym zastanowić - całkowicie przewidywalnie. Po prostu robi swoje, nie ingerując w brzmienie. Tak jak najlepiej zrealizowane płyty nie będą sztucznie poprawiane, tak i nad gorszymi realizacjami holenderski DAC nie będzie się pastwić. Nie maskuje błędów, ale też ich nie wyolbrzymia. Jest jak dobry reżyser - pozwala wybrzmieć temu, co dobre, a to, co złe, po prostu zostawia bez komentarza. Jest w tym podejściu szczerość, ale nie pogarda. I właśnie dzięki temu Tambaqui okazuje się urządzeniem nie tylko do prezentowania możliwości całego systemu z użyciem audiofilskich samplerów, ale i do codziennego, niewymuszonego słuchania. Pokazuje prawdę, ale nie w sposób, który odbiera radość.

Jeśli chcemy zanurzyć się w nagrania, zejść na poziom mikrosekund i mikroprzestrzeni, mamy taką możliwość - cały plankton wciąż tam jest, gotowy do odkrycia, ale jeśli chcemy po prostu włączyć muzykę i zająć się czymś innym, Tambaqui nam to umożliwi. Nie krzyczy, nie rozprasza. Jest obecny, ale nie natrętny. Daje wolność wyboru. Nie ubarwia muzyki lampowym ciepłem, co jest charakterystyczną cechą wielu urządzeń uznawanych za wybitnie muzykalne. Jego siłą są powściągliwość oraz totalny szacunek dla słuchacza i odtwarzanego materiału.

Najbardziej rozwaliło mnie jednak coś, co poniekąd wiąże się z kilkoma cechami omówionymi wyżej, ale mimo to kompletnie mnie zaskoczyło. O co chodzi? Ilekroć testuję sprzęt prezentujący tak wysoki poziom rozdzielczości, wiem jedno - odsłuch będzie ciekawym, może nawet fascynującym doświadczeniem, ale kiedy będę chciał przejść do innych czynności, będę musiał wyłączyć sprzęt, bo nie mam tak podzielnej uwagi. Głośniki sieciowe Sonosa, Naim Muso 2nd Generation, większość budżetowych zestawów stereo, a nawet niektóre kolumny i klocki, które kosztują sporo, ale są nastawione na przyjemne, relaksacyjne granie - to wszystko może sobie pracować w tle, gdy pracuję, czytam książkę lub robię cokolwiek innego, co wymaga użycia więcej niż pięciu procent mózgu. Co poradzić - typowy chłop. Ale chyba to nie tylko moja "choroba". Wielu audiofilów uważa, że urządzenia oferujące podobny poziom precyzji potrafią być męczące - zmuszają do ciągłej analizy, przykuwają uwagę szczegółami do tego stopnia, że trudno przy nich po prostu... żyć. Innymi słowy, albo słuchanie, albo wypad z baru. Po kilku pierwszych minutach odsłuchu Tambaqui byłem przekonany, że sytuacja będzie jasna - dźwięk niosący tak potężną dawkę informacji, pozwalający prześwietlić muzykę na wylot, nie pozwoli mi od siebie uwagi. Przez dłuższy czas nawet nie próbowałem. Kiedy musiałem coś zrobić, przerywałem odsłuch. Dopiero pod koniec testu, trochę przez przypadek, zostałem do tego zmuszony i... wszystko było w porządku. Okazało się, że holenderski DAC owszem oferuje hi-endową rozdzielczość, ale jego brzmienie jest tak naturalne i płynne, że wystarczy delikatnie zmniejszyć poziom głośności i system, od którego dźwięku nie mogliśmy się oderwać, nagle może "plumkać" w tle. Owszem, jeśli chcemy zanurzyć się w nagrania, zejść na poziom mikrosekund i mikroprzestrzeni, mamy taką możliwość - cały plankton wciąż tam jest, gotowy do odkrycia, ale jeśli chcemy po prostu włączyć muzykę i zająć się czymś innym, Tambaqui nam to umożliwi. Nie krzyczy, nie rozprasza. Jest obecny, ale nie natrętny. Daje wolność wyboru. Nie ubarwia muzyki lampowym ciepłem, co jest charakterystyczną cechą wielu urządzeń uznawanych za wybitnie muzykalne. Jego siłą są powściągliwość oraz totalny szacunek dla słuchacza i odtwarzanego materiału.

Na koniec kilka "bonusów". Po pierwsze - streamer. Tak, wiem, że Tambaqui to przede wszystkim przetwornik cyfrowo-analogowy, ale jego sekcja strumieniowa nie jest byle gadżetem, który można traktować co najwyżej jako rozwiązanie tymczasowe lub awaryjne. Po pewnym czasie zacząłem się zastanawiać, czy posiadacze tego urządzenia będą rozważali dokupienie do niego transportu cyfrowego, aby rozdzielić te funkcje i, no właśnie, podnieść jakość dźwięku? Jakie są szanse, że przyniesie to oczekiwane rezultaty? Może jeżeli ktoś zainwestuje kolejne kilkadziesiąt tysięcy złotych w transport z najwyższej półki, taki jak Bryston BDP-3 albo Auralic Aries G3, ale jeżeli ktoś liczy na to, że moduł strumieniowy w Tambaqui jest niedopracowany i będzie można osiągnąć zauważalną poprawę, podłączając do niego transport za 5000 zł, życzę owocnych eksperymentów. Po drugie - wyjście słuchawkowe. To kolejny element, który nie został dołożony na siłę, ale prezentuje na tyle wysoki poziom jakościowy, że część audiofilów przełoży zakup zewnętrznego wzmacniacza na tak zwane kiedyś - gdy uzbierają się środki na lampowy piecyk z najwyższej półki. Holenderskiemu przetwornikowi niestraszne są nawet hi-endowe nauszniki, takie jak Erzetich Charybdis, Audeze LCD-5, Sennheiser HD 820, Final Audio Design D8000 czy HiFiMAN HE-1000.

Wszystko to sprawia, że dla niektórych użytkowników prosta kalkulacja ekonomiczna może zamienić się w równanie z kilkoma zmiennymi. Jeżeli szukamy tylko DAC-a, który zostanie podłączony do odtwarzacza płyt kompaktowych lub transportu sieciowego, to nie ma co ukrywać - skurczybyk jest drogi (choć nadal może zachwycić brzmieniem na tyle, że przełkniemy wysoką cenę). A jeżeli będzie współpracował z kilkoma źródłami, wynosząc dźwięk każdego z nich na poziom hi-endowy, obsłuży nawet wymagające słuchawki, a przede wszystkim ogarnie streaming i regulację głośności tak kompleksowo, że będziemy mogli sprzedać odtwarzacz sieciowy i przedwzmacniacz albo zamienić integrę na końcówkę mocy lub parę pięknych monobloków? W takim scenariuszu matematyka działa inaczej. Tak na marginesie, Tambaqui to świetny sprzęt nie tylko dla audiofilów, ale i dla profesjonalistów. Wbrew pozorom nie mam tu na myśli realizatorów nagrań i specjalistów od masteringu, chociaż i oni na pewno zrobiliby użytek z takiego narzędzia pracy. Chodzi mi na przykład o konstruktorów sprzętu hi-fi. Wielu z nich dysponuje profesjonalnymi salami odsłuchowymi, nie żałując grosza ani na ustroje akustyczne, ani system służący jako absolutny punkt odniesienia. Kolejny wzmacniacz, przetwornik lub interkonekt to dla nich kolejny element układanki, dzięki której ich własne wynalazki mogą być jeszcze lepsze. Jak to wygląda, możecie zobaczyć chociażby w reportażach z Canora czy Clearaudio (choć w niektórych firmach widziałem sale odsłuchowe, przy których te wypadają blado). Tam, gdzie audiofilska apratura nie służy wyłącznie celom rozrywkowym, ale jest traktowana jako "sprzęt do roboty", Tambaqui zdobędzie dodatkowe punkty. Byłoby to także wymarzone źródło dla recenzenta i nie powiem, że nie przeszło mi to przez myśl, ale co ja poradzę - akurat w tym momencie brakuje mi dwadzieścia czy pięćdziesiąt złotych, więc go sobie nie kupię. Ale bardziej obrotnym kolegom serdecznie polecam.

Mola Mola Tambaqui

Budowa i parametry

Mola Mola Tambaqui to urządzenie nietypowe nie tylko z zewnątrz - jego wnętrze jeszcze wyraźniej pokazuje, że mamy do czynienia z konstrukcją zaprojektowaną od podstaw, bez opierania się na gotowych modułach czy układach referencyjnych dostępnych na rynku. W przeciwieństwie do znakomitej większości przetworników cyfrowo-analogowych Tambaqui nie bazuje na żadnym z popularnych chipów DAC produkowanych przez firmy takie jak ESS Technology, AKM czy Burr-Brown. Zamiast tego całość sekcji konwersji cyfrowo-analogowej została zrealizowana w oparciu o programowalny układ FPGA oraz dyskretny konwerter z modulacją PWM.

Centralnym elementem architektury cyfrowej jest wydajny układ FPGA (Field-Programmable Gate Array), na którym opiera się cała logika obróbki sygnału. To na tym układzie osadzono autorski, asynchroniczny silnik nadpróbkowania oraz modulator delta-sigma. Strumień danych PCM lub DSD trafia najpierw do warstwy upsamplingu, która pracuje z częstotliwością 3,125 MHz i rozdzielczością 32 bitów. Producent wykorzystuje tu, a jakże, oryginalny algorytm asynchroniczny opracowany przez Bruno Putzeysa. Następnie dane trafiają do modulatora PWM, a ostatnim ogniwem konwersji jest analogowy filtr dolnoprzepustowy FIR, który wprowadza minimalne przesunięcia fazowe, bez charakterystycznych artefaktów wielu analogowych filtrów rekonstrukcyjnych. Cała sekcja wyjściowa jest symetryczna, zbalansowana od początku do końca, zaprojektowana tak, aby nie wprowadzać żadnych zniekształceń, przy zachowaniu ekstremalnie niskiego poziomu szumu własnego. Mierzalne parametry układu są znakomite - producent deklaruje dynamikę rzędu 130 dB oraz całkowite zniekształcenia i szum (THD+N) poniżej 140 dB.

Tor sygnałowy od wejścia do wyjścia zaprojektowano jako możliwie najkrótszy i najbardziej bezpośredni. Wszystkie wejścia cyfrowe - niezależnie od typu - kierowane są do FPGA, który pełni funkcję nie tylko procesora konwersji, ale też interfejsu wejściowego i odbiornika sygnału. Dzięki temu w urządzeniu nie znajdziemy żadnych osobnych chipów - wszystko jest zintegrowane logicznie i kontrolowane przez jedną, spójną architekturę. Oznacza to również, że jitter jest redukowany nie poprzez zewnętrzne układy korekcji czasu, ale na poziomie wewnętrznego taktowania zegara systemowego. Wszystkie sygnały wejściowe są buforowane i przekształcane zgodnie z własnym zegarem wewnętrznym, co eliminuje zależność od źródła i jego jakości transmisji.

Na uwagę zasługuje również sekcja zasilająca. Tambaqui korzysta z wewnętrznego zasilacza impulsowego zaprojektowanego specjalnie do współpracy z wrażliwą logiką cyfrową i analogową. Zastosowano tu wielostopniową filtrację napięć, separację galwaniczną między sekcjami oraz stabilizatory niskoszumowe o wysokiej przepustowości. Zasilacz dostarcza niezależnych napięć do sekcji cyfrowej, analogowej oraz sterującej, co minimalizuje przesłuchy i interferencje. Całość zasilania została umieszczona w osobnej strefie płytki głównej, fizycznie oddzielonej od toru sygnałowego. Obudowa pełni jednocześnie funkcję radiatora, a układ chłodzenia zaprojektowano tak, aby wyeliminować konieczność stosowania wentylatorów lub radiatorów aktywnych. Dzięki temu urządzenie jest całkowicie bezgłośne - nie emituje żadnych hałasów mechanicznych ani zakłóceń elektromagnetycznych.

Tambaqui obsługuje szeroką gamę formatów audio, w tym PCM do 32 bit/384 kHz oraz DSD do DSD256. Obsługa DSD w trybie natywnym dostępna jest wyłącznie przez USB oraz Ethernet (Roon Ready). Urządzenie nie wspiera MQA, co należy odczytywać jako świadomą decyzję projektową - producent nie stosuje żadnych algorytmów dekodujących formaty stratne. Główny priorytet to zachowanie integralności sygnału bit-perfect, bez jakiejkolwiek modyfikacji danych wejściowych. Właśnie dlatego Tambaqui nie oferuje również DSP, korekcji EQ ani innych funkcji, które mogłyby modyfikować sygnał przed konwersją. Jedynym wyjątkiem jest cyfrowa regulacja głośności, zrealizowana w domenie 32-bitowej, przy zachowaniu precyzji i bez degradacji rozdzielczości sygnału.

Co istotne, tor słuchawkowy nie jest dodatkiem, lecz pełnoprawnym układem wzmacniacza wysokiej klasy. Zastosowano tu osobny stopień wzmacniający z niezależnym torem zasilania i przetwarzania sygnału - co w praktyce czyni Tambaqui samodzielnym wzmacniaczem słuchawkowym. Urządzenie oferuje dwa wyjścia - 6,3 mm jack oraz 4-pin XLR - oba umieszczone z tyłu, co może być postrzegane jako wada ergonomiczna, ale pozwoliło zachować jednolity układ frontu. Na poziomie firmware'u Mola Mola oferuje regularne aktualizacje systemu urządzenia, które można wgrać przez aplikację. Aktualizacje te mogą obejmować poprawki stabilności, nowe opcje konfiguracji czy ulepszenia obsługi źródeł. System operacyjny Tambaqui nie bazuje na żadnym zewnętrznym systemie operacyjnym, lecz jest w pełni autorski i zoptymalizowany pod kątem pracy czasu rzeczywistego. Producent deklaruje, ze dzięki temu latencja, stabilność i przewidywalność działania są na poziomie systemów klasy przemysłowej, a nie popularnych rozwiązań konsumenckich opartych na oprogramowaniu Open Source, takich jak Linux czy Android. Jeśli chodzi o dane techniczne... Ach, zresztą zobaczcie sami.

Werdykt

W świecie hi-endowego audio wiele urządzeń próbuje zdobyć uwagę użytkownika głośnymi deklaracjami, efektownym wyglądem i imponującą listą funkcji. Ale są też takie, które wybierają drogę ciszy - skupienia się na funkcji, precyzji i minimalizmie. Mola Mola Tambaqui zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. To przetwornik, który nie próbuje grać na emocjach odbiorcy efektownym designem czy narracją o ciepłym, analogowym brzmieniu. Zamiast tego oferuje coś znacznie rzadszego - inżynierską konsekwencję i pełną transparentność. I choć jego forma jest oszczędna, wymiary skromne, a interfejs niemal ascetyczny, wewnątrz znajdziemy jedną z najbardziej zaawansowanych platform konwersji cyfrowo-analogowej dostępnych na rynku. Tambaqui nie próbuje się nikomu podobać. Nie uwodzi ciepłem ani nie stara się być źródłem dla wszystkich. To narzędzie zaprojektowane z jedną myślą - przekazać sygnał audio z możliwie najmniejszym wpływem na jego zawartość. I trzeba przyznać, że realizuje to z bezprecedensową skutecznością. Co najlepsze, potrafi być absolutnie przezroczysty, gdy tego potrzebujemy, ale nigdy nie jest oschły, metaliczny czy agresywny. Można z nim pracować, można przy nim odpoczywać, można analizować nagrania albo... po prostu słuchać muzyki, nie odczuwając ani znużenia, ani zmęczenia, wynikającego z nadmiaru docierających do naszego mózgu informacji. Czy zatem jest to źródło idealne? Na pewno nie dla kogoś, kto potrzebuje trzech gniazd HDMI, radia internetowego i wielkiego ekranu dotykowego z wirtualnymi wskaźnikami wychyłowymi, ale dla audiofila ceniącego sobie minimalizm, rzetelną inżynierię i najwyższą jakość brzmienia - tak. Im dłużej go używałem, tym bardziej utwierdzałem się w tym przekonaniu. Chapeau bas, panie Putzeys. Chapeau bas!

Mola Mola Tambaqui

Dane techniczne

Wejścia cyfrowe: 1 x koncentryczne, 1 x optyczne, 1 x HDMI (I²S), 1 x USB-B, 1 x AES/EBU
Wyjścia analogowe: 1 x XLR
Wyjścia słuchawkowe: 1 x 6,3 mm, 1 x 4-pin XLR
Łączność: LAN, Roon Ready, Bluetooth (SBC, AAC, APTX, LDAC)
Wspierane formaty: PCM do 32 bit/384 kHz, DSD 11,2 MHz (USB i Roon)
Stosunek sygnał/szum: 130 dB
Zniekształcenia: niemierzalne (szacowane na poziomie około -140 dB)
Pasmo przenoszenia: 0 Hz - 80 kHz
Integralny jitter: < 1ps od 10Hz wzwyż
Eliminacja jittera: > 80 dB przy 1 Hz po 20 sekundach od synchronizacji
Pełny poziom wyjściowy: 18 dBu
Wymiary (W/S/G): 11/20/32 cm
Masa: 5,2 kg
Cena: 51 900 zł

Sprzęt do testu dostarczyła firma Sound Source. W artykule wykorzystano zdjęcia udostępnione przez firmę Mola Mola i wykonane przez redakcję magazynu StereoLife.

Równowaga tonalna
RownowagaStartRownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4Rownowaga4RownowagaStop

Dynamika
Poziomy8

Rozdzielczość
Poziomy8

Barwa dźwięku
Barwa4

Szybkość
Poziomy7

Spójność
Poziomy8

Muzykalność
Poziomy7

Szerokość sceny stereo
SzerokoscStereo2

Głębia sceny stereo
GlebiaStereo13

Jakość wykonania
Poziomy7

Funkcjonalność
Poziomy6

Cena
Poziomy5

Nagroda
sl-highend


Komentarze (6)

  • a.s.

    Bruno Putzeys jest genialny, ale nawiedzeni audiofile po przeczytaniu, że regulacja głośności jest cyfrowa, mogą nie zrozumieć, co się dzieje w tym urządzeniu.

    2
  • Garfield

    @a.s. - Mało się mówi w Polsce o tej marce, a produkuje chyba najlepiej brzmiące wzmacniacze w klasie D, jakie słyszałem.

    2
  • Audiogik

    Fajny wpis, bo pokazuje, że cyfrowe audio ciągle się rozwija. Mało uwagi poświęcono regulacji głośności, a opisy rozwiązań typu "analogowy filtr dolnoprzepustowy FIR" nic nie wyjaśniają, bo takie filtry odnoszą się przecież do domeny cyfrowej. Należałoby lepiej uzasadnić brak analogowej regulacji głośności, która w naturalny sposób może zapewniać wysoką jakość sygnału na wyjściu - zwłaszcza w tak drogim urządzeniu.

    1
  • a.s.

    @Audiogik - Myślę, że Putzeys dąży do najwyższej jakości i dlatego zastosował swój algorytm do regulacji głośności, a nie analogową. Nie znam takiej która ma takie parametry: Stosunek sygnał/szum: 130 dB, Zniekształcenia: niemierzalne (szacowane na poziomie około -140 dB).

    1
  • Krzysztof

    @a.s. - Otóż Mola Mola ma w swojej ofercie urządzenie które jest analogowym preampem z THD na poziomie -150 dB! Co więcej można je wyposażyć w moduł DAC z Tambaqui. Porównywałem obydwa i powiem tak - regulacja z Tambaqui jest świetna i naprawdę nie można się do niej przyczepić... ale to co robi ten preamp Makua z modułem DAC to zupełnie inny poziom. Co ciekawe wielu producentów używa tego preampu na wystawach, choćby John DeVore, prezentując swoje kolumny.

    0
  • a.s.

    @Krzysztof - 140 czy 150 i tak jest niemierzalne, a szacowane, ale dla audiofila słowo "analogowe" już daje lepsze brzmienie.

    1

Skomentuj

Komentuj jako gość

0

Zobacz także

  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Chi-Fi - rewolucja czy zagrożenie?

Chi-Fi - rewolucja czy zagrożenie?

Chińskie hi-fi wywróciło rynek audio do góry nogami. Jeszcze dekadę temu wysokiej klasy dźwięk kojarzył się z drogimi urządzeniami zachodnich marek, na które trzeba było przeznaczyć znaczną część swoich oszczędności. Dziś jednak sprzęt projektowany i produkowany w Chinach oferuje zadziwiająco dobrą jakość za, jak przyjęło się mówić, ułamek ceny europejskich,...

Fabio Serblin - Serblin & Son

Fabio Serblin - Serblin & Son

Projektowanie i budowanie sprzętu audio potrafi być tak zaraźliwe, że zajmują się tym całe rodziny. Wychowane w duchu muzycznej pasji dzieci często przejmują talent swoich rodziców i krewnych. Jednym z takich przypadków jest familia Serblinów. Kiedy audiofile słyszą to nazwisko, pierwsze skojarzenie przychodzi natychmiast - Franco, legendarny konstruktor zestawów głośnikowych....

W szponach algorytmów, czyli jak sztuczna inteligencja zabija muzykę na naszych oczach

W szponach algorytmów, czyli jak sztuczna inteligencja zabija muzykę na…

W 1997 roku grupa Radiohead wydała album "OK Computer". Płyta zaskoczyła nie tylko wiernych fanów angielskiego zespołu, ale wszystkich, którzy mieli okazję jej posłuchać. Porusza bowiem temat technologii, alienacji i niepokojów społecznych w szybko zmieniającym się świecie. Album jest interpretowany jako komentarz na temat dehumanizującego wpływu technologii na nasze funkcjonowanie...

Od zuchwałego pomysłu do światowego sukcesu - Meze Audio

Od zuchwałego pomysłu do światowego sukcesu - Meze Audio

W świecie sprzętu audio wiele legendarnych marek zaczynało od kolumn składanych z gotowych przetworników, wzmacniaczy lutowanych na kuchennym stole i czy kabli skręcanych podczas koncertów na żywo. W przypadku słuchawek taka historia brzmi mało prawdopodobnie. To znacznie bardziej wymagająca dziedzina, która zwykle pozostaje w rękach dużych koncernów - firm dysponujących...

Jak kupować sprzęt audio i nie zwariować

Jak kupować sprzęt audio i nie zwariować

Na łamach naszego magazynu publikowaliśmy już poradniki traktujące zarówno o sprawach podstawowych, jak i tych bardziej skomplikowanych. Doradzaliśmy jak wybierać słuchawki, jak podłączyć komputer do systemu stereo, a nawet jak dbać o płyty winylowe. Nieraz zagłębialiśmy się przy tym w najgłębsze zakamarki audiofilskiej wiedzy. Osoby rozpoczynające swoją przygodę ze sprzętem...

Bannery dolne

Nowe testy

Poprzedni Następny
Meze 109 PRO

Meze 109 PRO

Jeszcze kilkanaście lat temu słuchawki za około 3000-4000 zł uchodziły za produkt ekskluzywny, graniczący niemal z ekstrawagancją. Rynek był wówczas bardziej przewidywalny - w segmencie hi-end rządziły znane, mogące pochwalić...

Graham AudioLS6 10th Anniversary Limited Edition

Graham AudioLS6 10th Anniversary Limited Edition

Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte ubiegłego stulecia uważane są przez wielu ekspertów i pasjonatów za złotą erę sprzętu audio. To właśnie wtedy narodziło się mnóstwo konstrukcji uznawanych dziś za kultowe, a...

Linn 119

Linn 119

Linn to legenda brytyjskiego hi-fi. Firma założona w 1973 roku w Glasgow przez Ivora Tiefenbruna zasłynęła przede wszystkim jako producent znakomitego gramofonu Sondek LP12. W kolejnych dekadach Linn rozwinął się...

Komentarze

Paweł
Biorąc pod uwagę legendarne już wyczyny WAP, pomysł jest perfekcyjny. Nie ma kolumny-matki, każda jest indywidualna, zagra jak zagra, porównanie do bazy niemożl...
piotr
"Za techniczną stronę projektu odpowiada Wilk Audio Projekt". O wyczynach tego producenta krążą legendy. Udokumentowane zdjęciami i kopiami korespondencji "zado...
Garfield
Graham robi to dobrze. Trochę drogo, ale dobrze.
janpat
Witam. Aktualnie posiadam stare Onkyo M-5000R i P-3000R. Napędzają one Pylon Diamond 25. Po przejściu na końcówkę mocy i pre D25 są dla mnie trochę za ciemne i ...
a.s.
"Micromega tłumaczy, że klasa D ma nie tylko zalety, ale też istotne problemy, których nie można przemilczeć. Trudno się z tym nie zgodzić." - Tak może było wte...

Płyty

Deftones - Private Music

Deftones - Private Music

Nowy album Deftones - "Private Music", to bez wątpienia jedno z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń muzycznych tego roku. Od premiery "Ohms"...

Newsy

Tech Corner

Najpopularniejsze gniazda i wtyczki w sprzęcie audio

Najpopularniejsze gniazda i wtyczki w sprzęcie audio

Wielu audiofilów, a także niektórych ludzi mających niewielkie pojęcie na temat sprzętu stereo, fascynuje temat kabli używanych do łączenia zestawów głośnikowych ze wzmacniaczem, wzmacniacza z odtwarzaczem, a nawet tych odpowiadających za dostarczenie prądu do naszych urządzeń. Zanim jednak zagłębimy się w dywagacje na temat wyższości srebra nad miedzią czy sensu...

Nowości ze świata

  • Designing and building audio equipment can be so contagious that entire families get involved. Children raised in the spirit of musical passion often inherit the talent of their parents and relatives. One such case is the Serblin family. When audiophiles...

  • Bowers & Wilkins is trusted by music professionals the world over to deliver the most detailed, natural and immersive sound available - the True Sound of the artist's intent. The brand has a long-established pedigree not only in the manufacture...

  • Marantz, one of the most revered names in audio for over 70 years, introduced the new 10 Series Collection of three reference-quality stereo products. Comprising the Model 10 Reference Integrated Amplifier, the SACD 10 Reference SACD player and the Link...

Prezentacje

Brytyjskie podejście do oryginalnego brzmienia - Quad

Brytyjskie podejście do oryginalnego brzmienia - Quad

Jak podaje popularna internetowa encyklopedia, Quad, inaczej wszędołaz, to pojazd czterokołowy przeznaczony głównie do sportu i rekreacji. Zwykle jest to coś w rodzaju czterokołowego motocykla, który doskonale nadaje się do jazdy poza drogami utwardzonymi. Ze względu na walory napędowe znajduje zastosowanie w wojsku, ratownictwie górskim i rolnictwie. Dla audiofila ten...

Poradniki

Listy

Galerie

Dyskografie

Wywiady

Fabio Serblin - Serblin & Son

Fabio Serblin - Serblin & Son

Projektowanie i budowanie sprzętu audio potrafi być tak zaraźliwe, że zajmują się tym całe rodziny. Wychowane w duchu muzycznej pasji...

Popularne artykuły

Vintage

Tefifon

Tefifon

Cóż to za przedziwna nazwa? Nie uważacie, że brzmi to co najmniej komicznie? Gdyby ktoś mi powiedział, że istnieje urządzenie...

Słownik

Poprzedni Następny

Membrana bierna

Element wykorzystywany w niektórych kolumnach głośnikowych i subwooferach. Z zewnątrz przypomina tradycyjny głośnik i na ogół ciężko jest odróżnić ją od pozostałych przetworników. Od strony technicznej jest ustrojem wyłączenie mechanicznym,...

Cytaty

GeorgeBernardShaw.png

Strona używa plików cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Dowiedz się więcej na temat danych osobowych, zapoznając się z naszą polityką prywatności.