
Wielu szachistów uważa, że najważniejszym elementem tej gry jest otwarcie. Już kilkanaście pierwszych ruchów w dużym stopniu definiuje to, co może stać się później. Z tego powodu powstała rozbudowana teoria otwarć szachowych, a młodzi gracze uczą się rozmaitych rozwiązań i ruchów tak długo, aż zaczną wykonywać je praktycznie na pamięć. Arcymistrzowie znają wybrane, przerabiane tysiące razy otwarcia, wraz z pobocznymi wariantami, nawet do trzydziestego posunięcia. Co stanie się później? Tego, poza potężnymi superkomputerami, z dużą dokładnością nie jest w stanie przewidzieć nikt. Nie wiem czy historia firmy Pylon Audio została zaplanowana przez taki właśnie superkomputer, ani co wymyśli jej załoga w najbliższej przyszłości, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że manufaktura z Jarocina zaprezentowała nam otwarcie godne arcymistrza. Zaczynała ostrożnie, nawet trochę nieśmiało. Nie wyprowadzała od razu ataku na samego króla. Tak robią idioci, z których później wszyscy się śmieją. Zamiast tego, cierpliwie planowała każdy ruch, aby zbudować przewagę w centrum szachownicy. Jak to w życiu bywa, nie udało się przewidzieć wszystkiego, ale nawet słabsze posunięcia i małe, przejściowe zawirowania nie były w stanie zmienić obrazu gry. Pylonowi udało się małymi krokami wejść na sam szczyt, a teraz pozostaje mu tylko powoli, bez pośpiechu wychodzić dalej i czekać na błąd przeciwnika. Tak naprawdę, jest już po sprawie. Zaorane.

Triangle Electroacoustique to jeden z najbardziej rozpoznawalnych francuskich producentów zestawów głośnikowych. Przedsiębiorstwo działa na rynku już niespełna czterdzieści lat. To wystarczająco dużo, aby wyrobić sobie markę i przekuć filozofię założycieli w wiele, wiele produktów, które miłośnikom wysokiej klasy sprzętu będą kojarzyły się tylko z nimi. Na przestrzeni lat w Soissons powstało naprawdę sporo ciekawych konstrukcji. Choć te najstarsze znamy praktycznie tylko ze starych zdjęć i recenzji, które zachowały się w firmowych archiwach, najważniejszy jest pewien kod genetyczny, który widać nawet w najnowszych zestawach z trójkątem na przedniej ściance. Audiofile dobrze wiedzą, że kolumny Triangle'a to przede wszystkim dwie rzeczy. Pierwszą jest szeroko pojęta technologia. Nie zawsze zahaczająca o poziom promów kosmicznych, ale nakierowana na efekt końcowy czyli jak najwyższą jakość dźwięku. Francuzi od dawna robią wszystko - włącznie z głośnikami - we własnym zakresie, co sprawia, że ich produkty, choć nie wykorzystują tajemniczych materiałów z wojskowego laboratorium, są naprawdę trudne do podrobienia. Firma słynie z dość charakterystycznych (tak pod względem wyglądu zewnętrznego, jak i brzmienia) głośników tubowych i równie oryginalnych jednostek średniotonowych opartych o membrany z powlekanych włókien celulozowych, często wyposażonych w pofałdowane zawieszenie. Francuzi szczycą się tym, że jako pierwsi na świecie zaprezentowali kolumny z wyodrębnionym tweeterem zamontowanym na szczycie obudowy. Jak wiadomo, wielu innych producentów skopiowało to rozwiązanie, a niektórzy uczynili zeń swój znak rozpoznawczy.

Quadral to niemiecka firma założona w 1971 roku. Choć dziś jej logo jednoznacznie kojarzy nam się z kolumnami, jej historia nie zaczęła się od wynalezienia nowego rodzaju przetwornika elektroakustycznego lub chociażby wprowadzenia na rynek bardzo udanych zestawów głośnikowych. Niemcy aż do 1980 roku zajmowali się importem komponentów elektronicznych. Dopiero dziesięć lat po założeniu firmy zdecydowali się zaprezentować światu swoją pierwszą kolumnę o nazwie Titan. Jak można się było spodziewać, nasi zachodni sąsiedzi podeszli do tematu w typowy dla siebie sposób, tworząc przeraźliwie potężne skrzynie mierzące półtora metra i ważące 115 kg sztuka. W ogromnych obudowach pracowały tylko trzy głośniki (dwa dostarczone przez Isophona i jeden produkcji Technicsa), jednak inżynierowie Quadrala zdecydowali się na podwójną linię transmisyjną, co z pewnością podniosło nie tylko stopień skomplikowania całego układu, ale też jego gabaryty i masę. Zresztą w tym przypadku nikt nie udawał, że chodziło o zbudowanie małych, skromnych i przystępnych cenowo kolumn. Titan miał otworzyć marce drzwi do hi-endowych salonów, a przynajmniej sprawić, że jej debiut zostanie zauważony. Tak też się stało.

Na rynku zestawów głośnikowych zrobiło się ostatnio strasznie gęsto. Ich producenci walczą nie tylko o względy klientów szukających sprzętu hi-endowego. Raz po raz przypominają sobie o segmencie budżetowym, wprowadzając kolumny dla melomanów rozpoczynających swoją przygodę z prawdziwym hi-fi. To trochę jak z samochodami, które z każdą kolejną generacją stają się odrobinę większe, poważniejsze i lepiej wyposażone. W końcu producent orientuje się, że model, który niegdyś był prostym, tanim, miejskim wozidełkiem, nagle urósł do rozmiarów rodzinnego kombi, a z kilkoma opcjami i mocniejszym silnikiem kosztuje grubo ponad sto tysięcy złotych. I tak, jak zawsze będzie popyt na niedrogie samochody, tak melomani niestrudzenie będą szukali przystępnych cenowo i dobrze wykonanych kolumn oferujących duży, zdrowy dźwięk. I znajdą. Jeśli nie w katalogach audiofilskich firm, które zdecydowały się porzucić budżetówkę i wejść na wyższy poziom, to w ofercie innych marek, które tylko czekają, aby odkroić jak największy kawałek tego tortu. Jedną z nich jest Melodika - polska firma specjalizująca się w produkcji budżetowych kabli i zestawów głośnikowych. Jej najnowszą propozycją są kompaktowe podłogówki oznaczone symbolem BL30 MKIII.

Większość producentów sprzętu audio uwielbia wabić klientów opowieściami o swojej historii i wielkiej pasji, która narodziła się w jakichś ciekawych okolicznościach. W studiu nagraniowym, podczas koncertu na żywo lub wspólnego odsłuchu z przyjaciółmi. Znamy też legendy o wzmacniaczach konstruowanych na kuchennym stole i kolumnach, które sprzedały się w setkach egzemplarzy jeszcze zanim ich twórcy skończyli prace nad prototypami, oczywiście siedząc w piwnicy, na strychu lub w garażu. DALI serwuje nam zupełnie inną, mniej romantyczną wersję wydarzeń. Firma wyrosła z wiodącej skandynawskiej sieci sprzedaży w roku 1983, a bodźcem do jej powstania był fakt, że klienci często pytali o kombinacje rozmiarów, kształtów, charakterystyki brzmienia i ceny kolumn, które ciężko było znaleźć wśród produktów dostępnych wówczas na rynku. Duńczycy postanowili więc powołać do życia nową markę. Wcale nie po to, aby przekroczyć granice niemożliwego. Chcieli dostarczyć melomanom dokładnie to, czego szukali - porządne, proste i dobrze brzmiące kolumny, z których będzie można zbudować dowolny system do każdego pomieszczenia. Taki plan nie mógł nie wypalić, ale chyba mało kto spodziewał się, że wkrótce Danish Audiophile Loudspeaker Industries stanie się jednym z wiodących producentów zestawów głośnikowych na świecie.

Czy to nie dziwne, że w czasach błyskawicznego rozwoju technologicznego coraz częściej chcemy wracać do rzeczy, które w imię postępu pogrzebaliśmy pod grubą warstwą kurzu? Wydaje się, że jeszcze trochę, a w wielu dziedzinach cofniemy się przynajmniej do lat osiemdziesiątych. W nowej odsłonie wróciła Nokia 3310, wróciły winyle i moda na boomboxy, w telewizyjnej ramówce znów pojawiła się "Sonda" i "Koło Fortuny", a na warszawskiej Pradze stanęła stacja CPN. Tylko czekać aż dzieciaki rzucą smartfony i wybiegną na podwórka grzebać się w piaskownicy, wisieć na trzepaku, pić oranżadę i grać w kapsle. Mam nadzieję, że prędzej czy później ta moda dotrze również do NASA i po raz pierwszy od 1972 roku wyślemy kogoś na Księżyc. W końcu niebawem od misji Apollo 17 minie dokładnie pół wieku, a skoro nowoczesne zegarki dysonują większą mocą obliczeniową, niż komputery ówczesnych statków kosmicznych, może wypadałoby tak rekreacyjnie odwiedzić srebrny glob? Wiem, że to bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać, ale zamiast latać tanimi liniami kosmicznymi, wolimy skupiać się na produkcji filmów pokazujących ludzi docierających do pięknych, dziewiczych planet setki tysięcy lat świetlnych od Ziemi. Czy aby cały ten postęp techniczny nie jest jedną wielką bujdą na resorach? To zależy od dziedziny, której się przyglądamy. Telefony komórkowe są mniejsze niż dziesięć lat temu i potrafią zastąpić dwa tuziny innych urządzeń. Samochody? Hmm... Tu zdania są podzielone. Mało kto przesiadłby się z nowoczesnej hybrydy do Poloneza Caro, ale fani czterech kółek tęsknią za wyglądem, brzmieniem i jakością wykonania aut sprzed kilkudziesięciu lat. Ich zdaniem mają one duszę, której 95% współczesnych modeli nigdy mieć nie będzie. Tylko te najciekawsze i najdroższe staną się pożądanymi klasykami, reszta pójdzie na złom i reinkarnuje się pod postacią pralki lub drukarki. Ze sprzętem audio sytuacja jest dość dziwna. Z jednej strony, postępu nie da się nie zauważyć. Możemy kupić przenośny odtwarzacz, który z plików hi-res gra tak, że dwadzieścia lat temu największym hi-endowcom opadłyby szczęki. Mamy głośniki wielkości termosu, które w zestawie ze smartfonem pozwalają nam słuchać dowolnej muzyki bez kupowania płyt i nagrywania wieczornych audycji radiowych na kasety. Z drugiej zaś tęsknimy do czasów, w których sprzęt hi-fi był czymś wyjątkowo, ale to wyjątkowo fajnym. Wzdychamy do amplitunerów w drewnianych obudowach, metalowych pokręteł i przełączników, podświetlanych wskaźników wychyłowych i magnetofonów szpulowych. Przede wszystkim pragniemy jednak wrócić do czasów, w których wzmacniacz nie musiał być cyfrowy, odtwarzacz nie musiał być sieciowy, a kolumny nie musiały wyglądać tak, jakby wcale ich nie było. W dużym skrócie, tęsknimy za złotą erą sprzętu stereo.

Zastanawialiście się kiedyś dlaczego domowy sprzęt audio tak bardzo różni się od tego używanego przez profesjonalistów? Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda podobnie - mamy źródła, przetworniki, wzmacniacze i zestawy głośnikowe, a jednak przeniesienie urządzenia pracującego w studiu do salonu audiofila jest pomysłem co najmniej dziwnym. Nie to wyposażenie, nie te wymagania. O wzornictwie i wykończeniu nie wspominając. W drugą stronę działa to jeszcze gorzej. Mimo chwytliwych historii, jakie z lubością serwują melomanom producenci stereofonicznej aparatury, rzadko który zawodowiec korzysta w swojej pracy ze sprzętu uznawanego za audiofilski. Wbrew temu, co być może niektórym się wydaje, lista urządzeń działających w obu środowiskach jest wyjątkowo krótka. Nawet firmy, którym faktycznie udało się pogodzić interesy dźwiękowców i melomanów, najczęściej oferują różne wersje tych samych urządzeń. Ciężko sobie bowiem wyobrazić profesjonalistę pracującego na wzmacniaczach lampowych, tak samo, jak amatora wstawiającego do salonu brzydkie kolumny grające tak, że wiele płyt chciałoby się natychmiast wyrzucić do kosza. A jednak na styku tych dwóch światów powstają produkty wyjątkowe. Dziwne, ale intrygujące. Niezwykle kuszące, przemycające coś dobrego z każdej strony, czasami nawet przełomowe. Być może jednym z takich złotych strzałów będą aktywne monitory MY5 polskiej marki My Monitors.

Melomani szukający niedrogich, ale porządnych zestawów głośnikowych nie mają dziś powodów do narzekania. Wprawdzie nie wszystkie modele dostępne na rynku potrafią wybić się ponad poziom budżetówki, a rzadko która firma swoimi produktami robi taką furorę, jaką niegdyś potrafiły wywołać kolumny Avance'a czy Eltaxa, wybór i tak jest przeogromny. Boston Acoustics, ELAC, Focal, Heco, Indiana Line, Jamo, JBL, Magnat, Melodika, Monitor Audio, Pylon Audio, Q Acoustics, Tannoy - z całą pewnością jest w czym wybierać. Jedną z firm, które chyba od zawsze oferowały przystępne cenowo głośniki z audiofilskimi aspiracjami jest też Mission. Brytyjska marka powstała w 1977 roku i od początku inwestowała w nowe technologie, co potwierdziły już pierwsze wprowadzone na rynek kolumny. Konstrukcja oznaczona symbolem 770 jako pierwsza na świecie wykorzystywała głośnik wykonany z polipropylenu. W zaprezentowanym rok później modelu 700 wprowadzono odwrócony układ przetworników, który firma stosuje po dziś dzień. Kolejne dekady upłynęły firmie na ciągłym rozwoju, ze szczególnym naciskiem na stosowanie bardziej zaawansowanych materiałów. Dziś marka należąca do grupy IAG (obok takich producentów, jak Audiolab, Castle, Luxman, Wharfedale czy Quad) wciąż koncentruje się na produkcji zestawów głośnikowych. W jej ofercie znajdziemy aż pięć serii kolumn (LX, QX, MX, SX i VX), całą linię subwooferów aktywnych (MS), a także linię dopasowanych podstawek (Stancette) i głośnik bezprzewodowy Aero.

Dynaudio to jedna z najbardziej audiofilskich i darzonych największym szacunkiem firm specjalizujących się w produkcji głośników i szeroko pojętych zestawów głośnikowych. Duńska manufaktura od dawna wykonuje wszystkie komponenty potrzebne do budowy kolumn we własnym zakresie, dzięki czemu jej inżynierowie mogą lepiej dopasować do siebie kolejne elementy takiej układanki. Firma w dużym stopniu pozostaje też niezależna od dostaw z zewnątrz, a gdyby tylko chciała, mogłaby sprzedawać przetworniki wielu innym producentom kolumn. Uchodzą one bowiem za jedne z najlepszych, jakie można dostać w danym przedziale cenowym. Sama marka jest bardzo lubiana. Nie wykonuje gwałtownych ruchów, nie wymienia katalogu raz na pół roku, ale stabilnie rozwija swoje produkty, z generacji na generację wprowadzając do nich nowoczesne rozwiązania i odświeżając wzornictwo. Dynaudio prężnie działa na rynku profesjonalnym, dostarczając znakomite studyjne monitory i subwoofery. Ma też spore doświadczenie w produkcji głośników i gotowych systemów car-audio, a także zestawów instalacyjnych. Jeśli chodzi o kolumny dla melomanów, w katalogu znajdziemy niemal wszystko, od monitorów za dwa tysiące złotych z małym kawałkiem aż po potężne, hi-endowe podłogówki Evidence Master, których para kosztuje prawie 400000 zł. Firma stosunkowo wcześnie weszła też w temat audiofilskich zestawów bezprzewodowych. Mogła tutaj wykorzystać między innymi doświadczenie w produkcji aktywnych monitorów studyjnych. Kolumny z serii Xeo cieszą się sporym zainteresowaniem klientów, jednak nie można powiedzieć, aby była to realna konkurencja dla popularnych głośników sieciowych z funkcjonalnością multiroom. Ta narodziła się oficjalnie pod koniec ubiegłego roku, kiedy to Duńczycy wprowadzili do sprzedaży zupełnie nowe głośniki bezprzewodowe z serii Music.

Naim to jedna z najciekawszych firm zajmujących się produkcją sprzętu audio. Doświadczeni melomani kojarzą ją z przede wszystkim z ascetycznymi klockami i wieloma dziwnymi rozwiązaniami zmuszającymi użytkowników do budowania całego systemu z komponentów jednej marki. Brytyjczycy stosowali bowiem gniazda, z których większość firm zrezygnowała znacznie wcześniej. Niektórzy kombinowali stosując różnego rodzaju przejściówki, ale Naim wyznawał filozofię systemową i łączenie jego urządzeń z elektroniką konkurencyjnych firm nie zawsze dawało zadowalające rezultaty, nawet gdy technicznie istniała taka możliwość. Taka polityka odstraszała klientów, którzy wiedzieli, że na dzień dobry należało kupić przynajmniej wzmacniacz i źródło z jednej stajni, a później rozbudowywać system poprzez dokładanie kolejnych pudełek. W tej kwestii członkowie klubu mieli duże możliwości, choć każdy kolejny zasilacz poprawiający brzmienie wieży oznaczał coraz mocniejsze wiązanie się z marką i jej pokręconymi pomysłami. Kupno lepszych interkonektów właściwie nie wchodziło w grę. Ze względu na specyficzną konstrukcję końcówek mocy, kable głośnikowe musiały mieć na przykład po pięć lub siedem metrów z każdej strony. Firma oferowała więc własne, dość tanie kable, ale przy tych na które mogli pozwolić sobie "normalni" audiofile szału nie było. Naim przez dłuższy czas stanowczo odradzał swoim klientom stosowanie jakichkolwiek kondycjonerów. Ale to jeszcze nic. Po wprowadzeniu na rynek płyt kompaktowych w 1982 roku, większość producentów dosłownie rzuciła się na nowy wynalazek budując własne odtwarzacze, a Naim? Ostentacyjnie olewał cedeki aż do 1991 roku, kiedy to w katalogu pojawił się model CDS. Nic dziwnego, że nawet inni audiofile patrzyli na fanów Naima jak na szaleńców. Powiedzmy sobie szczerze - kiedyś aby posiadać system tej marki, trzeba było mieć nierówno pod sufitem.
1piotr13