Ach, jak to pięknie grało!
- Kategoria: Felietony
- Małgorzata Karasińska
Recenzent sprzętu audio to bardzo dziwny zawód. Ciężko mówić tu o powołaniu. Będąc dzieckiem nikt raczej nie marzy o pisaniu recenzji wzmacniaczy. Nie ma specjalnych uniwersytetów, kursów w szkołach podyplomowych czy tytułów magistra recenzenta, którymi można byłoby się chwalić. Nikt podczas Bardzo Poważnego Egzaminu nie sprawdza w ślepym teście umiejętności wychwycenia różnic pomiędzy kablami sieciowymi. Prawda jest taka, że recenzentem może zostać każdy. Ostatnimi czasy wielu z tego prawa korzysta, a nowe nazwiska autorów wyrastają nam jak grzyby po deszczu. Nie zdziwiłabym się gdyby sąsiadka, która przez uchylone drzwi podejrzliwie łypie na pudła przetaczające się przez naszą redakcję, również pewnego dnia zaczęła smarować teksty o głośnikach. Jak każdy, to każdy, a co! Jednak skoro każdy może pisać, to czy każdy powinien? Tu sprawa robi się dużo trudniejsza.
Żeby obwieszczać się jako autorytet w jakiejś dziedzinie, moim zdaniem niezbędna jest wiedza i doświadczenie - w tym przypadku osłuchanie. Kiedy byłam jeszcze nieletnim audiofilem, od autorów tekstów oczekiwałam wysiłku zajrzenia w bebechy urządzenia, wyjaśnienia co jest czym, porównania z innymi produktami dostępnymi na rynku i obiektywnej informacji na temat brzmienia. Przez to ostatnie mam na myśli opis tego, jaki jest dźwięk. Nie zaś, jak bardzo jest wspaniały. Co można wynieść z artykułu pełnego wodotrysków, achów, ochów, hektolitrów cudności i innych wspaniałości? Ja niewiele umiem z tego wyczytać. Patrzę, czytam... I nie wiem czy to poważny artykuł, czy jedynie osobiste wrażenia odsłuchowe kogoś, kto okazjonalnie wypożycza sprzęt ze sklepów audio. Czy też jest to może artykuł z serii sponsorowanych, za którymi stoi mały prezencik.
Jako czytelnik nie chcę mieć takich rozterek, nie chcę się nad tym zastanawiać. Czytając test chciałabym się na przykład dowiedzieć jakie dokładnie komponenty producent umieścił w środku. To chyba nie tak wiele. Rozmontowanie klocka zajmuje zazwyczaj kilka minut, z głośnikami bywa nieco ciężej. Jeśli jestem odsyłana do strony producenta, którą w końcu każdy może sobie przeczytać, czuję się nieco zaniepokojona. To ten recenzent w końcu wie, czy nie wie co tam ukryto? A jeśli tylko udaje, że wie, to się zaraz wyda. Czytelnicy nie są głupi i wcisnąć ściemy tak łatwo nie można. Zaraz bowiem w sieci pojawi się wątek, że w urządzeniu X były kości Burr-Brown PCM1792A, a nie - jak napisano - PCM5102. Takie błędy merytoryczne szybko wychodzą na jaw i jedyne co pozostaje, to przyznać się do błędu i posypać głowę popiołem. A następnym razem dwa razy sprawdzić. Dlatego też coraz więcej autorów po prostu nie pisze nic. Łatwiej i szybciej jest coś przemilczeć, niż napisać rzetelny tekst. Absurdem są już publiczne stwierdzenia, że z powodów politycznych recenzent wręcz nie może wypowiadać się, jak coś grało. Logika tutaj jest nieco pokrętna, bo skoro nie można mówić prawdy o brzmieniu, to w jakim celu w ogóle coś pisać? Równie dobrze można zająć się wypasem owiec i może nawet będzie z tego więcej pożytku.
Jeśli czytam recenzję samochodu, chcę się dowiedzieć co ma pod maską i kto go wykonał, a nie tylko jak wspaniale się go prowadziło i jak piękny był odcień lakieru. Choć może to tylko ja i mój pragmatyzm. Każdy ma swój rozum i każdemu pozostawiam prawo wyboru. A jest w czym wybierać, choć nie do końca wiadomo, czym się kierować. Paradoksalnie bowiem to, co drukowane nie zawsze reprezentuje lepszą jakość, zaś długie wywody publikowane w sieci nie zawsze niosą ze sobą głębszą treść. My jednak nie zamierzamy zmieniać sposobu pisania naszych recenzji. Przepraszamy, ale głębokich przeżyć metafizycznych nie będzie. Opisów objawień ani materializacji zmarłych muzyków nad końcówką mocy też raczej nie. Będą za to, jak do tej pory, konkrety. A jeśli dojrzycie gdzieś błąd, nieścisłość czy brak informacji, piszcie o tym śmiało w komentarzach. Pochylimy głowę i przyznamy się do błędu.
Komentarze