Audio Physic Tempo 35
- Kategoria: Kolumny i głośniki
- Tomasz Karasiński
Audio Physic to jedna z firm, których audiofilom nie trzeba przedstawiać. Jeśli zapytacie jej fanów, który model zasługuje na miano kultowego, z pewnością padnie wiele znajomych nazw, a nawet konkretnych generacji, bowiem poszczególne odsłony tych kolumn mogły się od siebie zasadniczo różnić - nie tylko szczegółami, ale nawet liczbą dróg i głośników. Jeśli przyjmiemy, że najsłynniejszymi zestawami niemieckiej manufaktury powinny być te najlepsze, najdroższe i najbardziej wyczynowe, mogłyby to być na przykład Caldery III albo Cardeasy 30 LJE. Jeśli chcielibyśmy zejść w bardziej realistyczne rejony cenowe, wielu użytkowników wytypowałoby na pewno Virgo V lub Avanti III. Dla niektórych audiofilów będą to kolumny, od których zaczynali swoją przygodę z poważnym sprzętem hi-fi, takie jak Yara II Classic albo Spark V. Gdybym jednak miał wybrać tę jedną kultową konstrukcję z aktualnego katalogu Audio Physica, bez wątpienia byłyby to Tempo - podłogówki, które zawsze plasowały się pośrodku, a właściwie nawet bliżej pierwszych stron cennika, a mimo to zawsze potrafiły pokazać dźwięk bardzo, bardzo wysokiej próby. Dźwięk pachnący absolutnym hi-endem, kolumnami za miliony monet, a zapakowany w niepozorne, jakby przymałe wdzianko. Sukces tego modelu zaskoczył chyba nawet jego twórców. Gdyby nie niesłabnąca popularność kolejnych generacji Tempo, Niemcy pewnie już dawno pozbyliby się tej nazwy, tak jak kazali nam zapomnieć o Yarach i Sparkach. Nikt normalny nie zabija jednak kury znoszącej złote jaja, dlatego od wielu lat model ten jest systematycznie ulepszany. O wyjątkowym statusie Tempo w ofercie Audio Physica świadczy fakt, że niemal wszystkie pozostałe konstrukcje mają obudowy wykonane w zupełnie inny sposób, z silnie wytłumiona ramą wewnętrzną i przymocowanymi do niej panelami, które początkowo były tylko i wyłącznie szklane. W serii Reference Line znajdziemy już tylko trzy modele wykonane w "klasyczny" sposób - oprócz opisywanych podłogówek są to monitory Step 35 i głośnik centralny Celsius Center Plus. Oba są niezbędne, aby zadowolić miłośników systemów wielokanałowych. Oznaczenie "35" odnosi się oczywiście do trzydziestej piątej rocznicy działalności firmy, który to jubileusz świętowano pod koniec ubiegłego roku. W samą porę, bo podobno dopiero niedawno sprzedała się ostatnia z trzydziestu wyprodukowanych par Cardeasów 30 LJE. Niemcy postanowili więc już tak nie szaleć i zamiast limitowanej edycji modelu flagowego przygotowali specjalne wersje trzech modeli, które już są albo mają szansę stać się bestsellerami - Step 35, Tempo 35 i Avanti 35.
Step to jedyny monitor, w którym zastosowano charakterystyczne głośniki HHCM i HHCT. Podobno cieszy się popularnością wśród audiofilów, którym charakterystyczne dla kolumn z Brilon brzmienie przypadło do gustu, ale na podłogówki po prostu nie mają warunków. Myślę, że takich osób będzie coraz więcej, jednak wydaje się, że model ten był i wciąż jest traktowany trochę po macoszemu. Nie generuje wielkiego szumu i z jakiegoś powodu zwyczajnie się o nim nie rozmawia, choć mógłby konkurować z takimi monitorami, jak chociażby PMC Twenty 5.21i czy Audiovector R1 Signature. Avanti to bardzo eleganckie kolumny, jednak można odnieść wrażenie, że w ich przypadku ewolucja zadziałała na opak. Zamiast urosnąć, po piątej, dość rozczarowującej generacji, nagle zmalały. Moim zdaniem najlepszą odmianą tego modelu były Avanti III - poważne skrzynie wyposażone w siedem (!) przetworników. Mieliśmy tam dwie jednostki średniotonowe, pierścieniowy tweever Vify i cztery zamontowane po bokach woofery Peerlessa z serii HDS, a do tego jeszcze dwa dmuchające w podłogę bass-reflexy. Aaale to grało... Bas nie dość, że potężny, był jeszcze niezwykle szybki. Kolumny potrafiły przypierdzielić i natychmiast zamilknąć, a człowiek zastanawiał się, czy ktoś kopnął go w brzuch, czy tylko mu się wydawało. Stereofonia, wiadomo - bajeczna. Trudna do powtórzenia. Avanti III grały dość chłodno, ale nie sposób było odmówić im muzykalności, bo słuchanie wciągało na długie godziny. To był prawdziwie hi-endowy sprzęt dla audiofilów żądnych ekstremalnych wrażeń. Dziś Avanti to natomiast smukłe podłogówki z jednym głośnikiem średniotonowym, firmowym tweeterem i dziwnym subwooferem montowanym wewnątrz obudowy. W swojej cenie dają radę, ale nie błyszczą już tak, jak w moim odczuciu powinien błyszczeć model noszący to imię. A Tempo? Ich historia jest bardzo ciekawa, a premiera rocznicowej wersji to idealna okazja, aby ją sobie przypomnieć.
Wygląd i funkcjonalność
Pierwsza generacja tego modelu wyglądała, jak na swoje czasy, dość dziwnie, a to za sprawą pochylonych, wyciągniętych do góry frontów. Konstrukcyjnie była jednak dość prosta. Ot, dwudrożny zestaw głośnikowy z bass-reflexem dmuchającym do przodu. "Dwójki" były nieco mniejsze. Niemcy pozbyli się czarnych, niepotrzebnie wystających i odcinających się od reszty przednich ścianek, a węższe skrzynki ustawili pod kątem na ciężkich podstawach. Trzecia generacja była jeszcze ciekawsza. W smukłych, prostopadłościennych, pochylonych do tyłu obudowach zamontowano już nie jeden, lecz dwa głośniki nisko-średniotonowe, a tunel rezonansowy zintegrowano z czarnymi cokołami stabilizującymi. Numer cztery standardowo pominięto, ponieważ na rynkach dalekowschodnich liczba ta uchodzi za nieszczęśliwą. Tempo V były prawdziwą rewolucją. Kolumny po raz kolejny urosły, ale stały się węższe. Ich obudowy przyjęły formę, która zasadniczo obowiązuje do dziś. Wzorem droższych Avanti III woofery zamontowano po bokach, naprzeciw siebie, a odtwarzanie średnich tonów powierzono jednemu z pierwszych autorskich głośników Audio Physica - jednostce HHCM z aluminiową membraną i charakterystycznym korektorem fazy w kształcie walca.
No, ale... Niezapomnianym hitem były dopiero "szóstki". Choć teoretycznie różniły się od poprzedniej generacji tylko kilkoma szczegółami, takimi jak zmniejszone maskownice (które w "piątkach" były tak długie, jakby początkowo planowano zamontować pod nimi po dwa głośniki), to właśnie Tempo VI wywołały na rynku prawdziwe trzęsienie ziemi. Kosztowały wtedy 11900 zł. Jak na zestawy oferujące tak naturalny, przejrzysty, swobodny, dynamiczny, potężny i trójwymiarowy dźwięk, była to wręcz śmieszna kwota. Słysząc to, co "szóstki" miały do zaproponowania, widząc charakterystyczną dla Audio Physica jakość stolarki i dbałość o szczegóły, takie jak gniazda przymocowane do metalowej płytki wklejonej w obudowę za pośrednictwem miękkiej pianki czy maskownice mocowane do trzech wydłużonych śrub utrzymujących na miejscu głośnik średniotonowy, człowiek zadawał sobie pytanie, w jaki sposób Niemcy zamierzają przekonać kogokolwiek do zakupu droższych Virgo i Avanti piątej generacji. Szczególnie biorąc pod uwagę to, że Tempo VI bez najmniejszych problemów radziły sobie z nagłośnieniem większych pomieszczeń. Grały tak dużym dźwiękiem, że wstawianie ich do pokoju o powierzchni mniejszej niż dwadzieścia, a nawet dwadzieścia pięć metrów kwadratowych było ryzykownym posunięciem. Aby je okiełznać, trzeba było użyć wszelkich dostępnych środków, od ustawienia po właściwy dobór elektroniki i kabli. Ale warto było.
Wiem o tym, bo sam kupiłem Tempo VI. Przesiadłem się na nie z mniejszych Sparków V i choć wiedziałem, że z rozmiarem trochę przesadziłem, zwyczajnie nie mogłem się oprzeć. Uzyskany efekt był wart inwestycji w lepszy wzmacniacz, a nawet kilku dni poświęconych na kompletne przemeblowanie pokoju. To samo zrobił zresztą mój kolega, Maciek Stryjecki. On wprawdzie "pędził" swoje kolumny McIntoshem MA7000, ale pokój odsłuchowy też miał ciut za mały. I co z tego? Nic. Tempo VI broniły się nawet w takiej sytuacji. Wybaczało im się podkręcony bas, bo do żadnego innego elementu nie sposób było się przyczepić. Ba! O ile ja byłem wówczas studentem (może nie najbiedniejszym, pracującym i podejmującym się wielu niecodziennych wyzwań, ale jednak studentem), o tyle Maciek mógł pozwolić sobie na znacznie droższe kolumny, a mimo to po kilku odsłuchach wybrał Tempo VI. Pewnie dlatego, że ich brzmienie najbardziej przypominało to, co prezentowały Avanti III, które niepotrzebnie sprzedał. Był przekonany, że "piątki" będą jeszcze lepsze, ale okazały się niewypałem. Swoją drogą, mniej więcej w tym samym czasie kupił też McIntosha MA2275, który miał być w zasadzie legendarną, lampową końcówką mocy przerobioną na funkcjonalną integrę o anielskim brzmieniu. Pomysł rewelacyjny, ale nie wypalił. Amerykanom ten wzmacniacz zwyczajnie się nie udał. Choć na samą myśl o piecyku bazującym na MC275, ale wyglądającym jak MA6900 każdy audiofil, bez względu na wiek, dostawał erekcji, MA2275 grał gorzej niż NAD-y i Denony za 4000 zł. Niestety, takie błędy zdarzają się najlepszym. Nigdy nie wiadomo, czy idąc w górę (zarówno cenowo, jak i modelowo), pewnego dnia nie otrzymamy gorszego dźwięku. U mnie Tempo VI najlepiej zgrały się z pełnym systemem Electrocompanieta - odtwarzaczem EMC 1UP, przedwzmacniaczem EC 4.7 i cudownymi monoblokami AW 180. To zestawienie zapamiętałem na długo, i długo też musiałem od nowa przyzwyczajać się do brzmienia swojego ECI 5. Później sam popełniłem głupi błąd i sprzedałem swoje Audio Physiki. Co tu dużo gadać, zachowałem się jak ostatni cymbał. Potrzebowałem pieniędzy, ale mogłem skołować je w inny sposób. Nie zdawałem sobie sprawy, że później zwyczajnie nie będę mógł ich kupić.
Niemcy po jakimś czasie zdali sobie sprawę z tego, że Tempo VI są zbyt dobre. Piszę to oczywiście z przymrużeniem oka, ale kiedy na rynku pojawiła się kolejna wersja - Tempo 25 - fani Audio Physica podzielili się na dwa obozy. Większość uznała, że zastąpienie klasycznej kopułki tweeterem HHCT to krok w złym kierunku. Tempo 25 grały ciemniej i mniej efektownie. I choć odpowiadający za projektowanie nowych modeli Manfred Diestertich tłumaczył, że tak naprawdę otrzymujemy nie tylko lepszą rozdzielczość, ale także znacznie lepszą spójność, audiofilom zwyczajnie nie pasowało to do wizji dźwięku, z jaką kojarzyły im się zestawy tej marki. Na domiar złego Tempo 25 były od Tempo VI zauważalnie droższe. W momencie premiery kosztowały 15600 zł, a w droższym wariancie wykończenia (naturalny fornir Macassar Ebony i biały lub czarny lakier o wysokim połysku) - 17200 zł. Średnio się to ma do "szóstek", które zdaniem wielu klientów były zwyczajnie lepsze, a wciąż sprzedawano je za 11900 zł. Na szczęście dla Audio Physica byli też tacy, którzy zrozumieli i zaakceptowali głośniki HHCT. Ich zdaniem z takimi tweeterami Tempo brzmiały bardziej kulturalnie, muzykalnie i dojrzale. Przez pewien czas oba modele były oferowane równolegle i, jak się później okazało, był to ostatni moment, aby dorwać te kolumny za sensowne pieniądze. Wkrótce sprzedaż "szóstek" została zakończona, a ponieważ smukłe, ale wyjątkowo dziarskie podłogówki cieszyły się ogromnym powodzeniem, producent doszedł do wniosku, że zasadniczo nie trzeba już przy nich zbyt mocno grzebać. Co jakiś czas na rynku pojawiały się kolejne wersje, które - jeśli mam być szczery - nie różniły się specjalnie od Tempo 25. Ostatnia odmiana, którą wciąż można kupić to Tempo Plus. Za parę takich kolumn w podstawowym wykończeniu zapłacimy 18765 zł. Jeśli wolimy czarny lub biały lakier, musimy przygotować 19876 zł. Sporo, prawda?
Warto zwrócić uwagę na to, że Tempo Plus - poza ulepszonymi komponentami wewnętrznymi - mają droższe i inaczej montowane gniazda, ładniejsze, okrągłe emblematy z nazwą firmy i modelu oraz znacznie porządniejsze nóżki. W Tempo VI były to lekkie, stalowe belki z plastikowymi nakładkami, których zadaniem było przykrycie brzydkich kolców. W Tempo Plus mamy natomiast solidne, grube, aluminiowe szyny z metalowymi kolcami i dużymi, ozdobnymi nakładkami, którymi możemy wygodnie kręcić. No i super, tylko czy wszystkie te ulepszenia usprawiedliwiają wysoką cenę? Częściowo. Drugą częścią równania jest inflacja. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak zmieniły się ceny różnych produktów i usług na przestrzeni dziesięciu lat. Producenci sprzętu audio nie mogą funkcjonować w jakiejś innej rzeczywistości. Ponoszą takie same koszty i płacą takie same podatki jak wszyscy inni. Aby nie znaleźć się pod kreską, systematycznie podnoszą ceny. Czasami tłumaczą to takimi czy innymi zmianami, a czasami nie. Ot, pojawia się nowy cennik i albo się z tym pogodzimy, albo musimy szukać dalej. Tak oto dochodzimy do Tempo 35, które - jeśli dobrze rozumiem - różnią się od Tempo Plus tylko oznaczeniami i maskownicami, które mają taki sam kształt, ale są mocowane magnetycznie. Cena? Ehm, siedzicie? Za parę takich podłogówek w tańszej wersji kolorystycznej - naturalnym fornirze orzechowym lub hebanowym - trzeba zapłacić 25444 zł, a jeśli zdecydujemy się na biały lub czarny lakier, kwota ta wzrośnie do 26777 zł. Siedem tysięcy złotych różnicy... Witamy w roku 2021! Jedni powiedzą, że Niemcy oszalali. Inni - że dopiero teraz życzą sobie za Tempo tyle, ile faktycznie są warte. Jeżeli mieliście chrapkę na te kolumny, ale uważaliście, że Tempo Plus są ciut za drogie i czekaliście na promocję, obawiam się zwyczajnie się nie doczekacie, a jeśli już, będzie to jakiś symboliczny rabat. Cena Tempo 35 wyraźnie daje do zrozumienia, że "taniej to już było". Opierając się na historii Tempo VI i Tempo 25 obstawiam, że oba modele będą dostępne w sprzedaży jeszcze przez jakiś czas, ale pewnego dnia z magazynu firmy wyjedzie ostatnia para Tempo Plus i zostaną nam tylko Tempo 35. Chyba, że wolicie Avanti 35, które w tańszym wariancie kosztują 29777 zł, a w droższym - 31123 zł.
Dwadzieścia pięć tysięcy złotych za Tempo to bolesny cios, ale cóż możemy z tym zrobić? Chyba tak już ten świat jest skonstruowany. Od pewnego czasu obserwujemy to w różnych dziedzinach życia, począwszy od podwyżek cen najbardziej powszechnych towarów, takich jak warzywa czy napoje gazowane, a skończywszy na rzeczach grubszego kalibru, jak nieruchomości czy samochody. Uważam się za osobnika dość dobrze zorientowanego w tej ostatniej kwestii i od kilku miesięcy widzę, jak dziennikarze motoryzacyjni w co drugim teście podkreślają, że z różnych względów musimy porzucić nasze dotychczasowe myślenie o cenach nowych aut. Nałożyło się na to kilka czynników - unijne przepisy, opłaty emisyjne, obowiązkowe elementy wyposażenia, rosnące koszty produkcji, naturalne dążenie producentów do podnoszenia, a nie obniżania jakości oraz koronawirusowe przestoje w pracy fabryk, które na to wszystko nałożyły jeszcze mniejszą podaż. I teraz dochodzi do sytuacji lekko absurdalnej - nawet jeśli zdecydujemy się na samochód, który jeszcze trzy lata temu byłby pewnie tańszy o dobre piętnaście lub dwadzieścia tysięcy złotych, musimy o niego walczyć. Szukać takiej wersji, jaka akurat nas interesuje, obdzwaniać dealerów i brać to, co jest albo miesiącami czekać na dostawę. Pal licho samochody - zobaczcie, co teraz dzieje się na rynku elektroniki. Wszystko będzie drożało i to w sposób gwałtowny. Premiery nowych urządzeń są przekładane, bo wielu producentów doskonale wie, że i tak miałyby one charakter czysto teoretyczny. Problemem jest brak części i mocy przerobowych w fabrykach. Dochodzi do tego, że dorwanie konsoli PlayStation 5 graniczy z cudem. To samo z kartami graficznymi, takimi jak Radeon RX 6000 czy GeForce RTX 30. Tanie nie są, a mimo to klienci narzekają jedynie na ich słabą dostępność.
Na rynku audio wygląda to podobnie. Zdarzają się sytuacje, gdy jakaś firma wprowadza kosmetyczną zmianę i z sobie tylko znanego powodu podnosi ceny trzykrotnie. Tak było na przykład z kolumnami Gamuta. Modele L-3 i L-5 były moim zdaniem jednymi z najlepszych zestawów w swojej klasie. Piękne, dopracowane, wymagające mocnego wzmacniacza, ale stuprocentowo hi-endowe. Nie sprzedawały się wprawdzie jak ciepłe bułeczki, bo kosztowały odpowiednio 18000 i 33000 zł (a było to piętnaście lat temu), ale kto się na nie zdecydował, na pewno nie żałował swojej decyzji. Dzisiaj ich odpowiedniki - RS3i i RS5i - kosztują mniej więcej tyle samo, ale w dolarach. To prosta matematyka. Jak człowiek podniesie ceny czterokrotnie i sprzeda cztery razy mniej głośników, to stan jego finansów się nie zmieni, ale za to będzie miał znacznie mniej roboty. Z oczywistych względów w Polsce nikt się już Gamutem nie zajmuje. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia wtedy, gdy danej firmie uda się stworzyć coś nieprzeciętnie dobrego. Wtedy dochodzimy do prostego prawa, które mówi, że każdy produkt jest warty tyle, ile klient za niego zapłaci. Słyszałem, że nawet przy dotychczasowej cenie modelu Tempo Plus Audio Physic zwyczajnie nie wyrabiał się z produkcją. A przecież dostaw nie można przeciągać w nieskończoność. Kończy się to tak, że klienci zamawiają kolumny za dwadzieścia tysięcy, a i tak muszą na nie czekać dwa, może trzy miesiące. Producent jest świadomy, że podniesienie ceny o jedną czwartą lub więcej niektórych odstraszy, a niektórych nie. Ci, którzy i tak zdecydują się zapłacić, będą czekali na swoje kolumny krócej. Zysk będzie w sumie taki sam, tylko jakość obsługi lepsza. W chwili publikacji niniejszego testu Tempo 35 są w Polsce tak rzadkie, jak Focale Grande Utopia EM. Nie żartuję. Informacja o ich premierze pojawiła się w obiegu na przełomie września i października ubiegłego roku i od tego momentu nieustannie męczyłem dystrybutora pytaniami o możliwość przeprowadzenia testu. Udało się dopiero przed świętami, a i tak miałem szczęście, bo w tej dostawie pojawiły się tylko dwie pary opisywanych kolumn - biała i czarna. Pierwsza sprzedała się od razu, praktycznie prosto z magazynu. Co się stało z tą, której miałem przyjemność słuchać? Nie wiem, ale domyślam się, że tuż po wykonaniu testu podzieliła los tej pierwszej.
Można powiedzieć, że HHCT III to połączenie klasycznego tweetera ze stożkową membraną, której wewnętrzna część jest pusta. Całość otacza krąg z miękkiego, włochatego filcu i kolejny pierścień z pięknie obrobionego metalu. Mamy więc do czynienia z naprawdę zaawansowaną, wielowarstwową i niepowtarzalną konstrukcją, która na pierwszy rzut oka wygląda trochę jak mały głośnik koncentryczny. I może nie jest to tylko luźne skojarzenie, bo nie jest tajemnicą, że Manfred Diestertich uwielbia przetworniki tego typu i wielokrotnie z nimi eksperymentował.Ponieważ spora część osób czytających ten test zna poprzednie wersje Tempo, słuchała ich lub czytała to i owo na ich temat, króciutko opowiem tylko o swoich wrażeniach z rozpakowywania i oględzin "trzydziestek piątek". Od samego początku widać, że mamy do czynienia z kolumnami z wysokiej półki. Bardzo spodobał mi się lakier. Choć nie jestem wielkim fanem fortepianowej czerni, a już szczególnie alergicznie reaguję na wieść, że zestawom w takim wykończeniu będę musiał zrobić zdjęcia, obcowanie z Tempo 35 dostarczyło mi wiele frajdy, a sesja fotograficzna poszła zaskakująco szybko i sprawnie. Poza doczyszczeniem kilku odcisków palców i obowiązkowym przedmuchaniu kolumn z kurzu nie miałem tu zbyt wiele roboty. Samo opakowanie także zasługuje na pochwałę. Zaczynając od tego, że już od dawna Audio Physic stosuje bardzo twarde, sztywne pudła, w których nic nie ma prawa się obsunąć lub poluzować, a przypadkowe spotkanie z innym przedmiotem przelatującym przez sortownię lub pakę dostawczaka nie skończy się dziurą w kartonie i głęboką rysą na obudowie. Wydawałoby się, że nie jest to wielki koszt, a jednak nawet hi-endowe zestawy głośnikowe zdarzało mi się już wyjmować z tak słabych, miękkich, pogiętych i podziurawionych pudełek, że zwyczajnie nie zgadzałem się na odsyłanie sprzętu w ten sam sposób i prosiłem o odbiór osobisty lub zamówienie palety. Niemcy nie akceptują takich oszczędności i chwała im za to. Z każdego z dwóch sporych pudeł, oprócz samych kolumn, wyjmujemy spore pudełko z akcesoriami. Jest to coś, o czym w Tempo VI można było tylko pomarzyć. Metalowe beleczki, kolce, nakładki, a wszystko to w perfekcyjnie wyciętej gąbce. Rozpakowywanie i ustawianie tych kolumn jest prawdziwą przyjemnością. Belki zostały wykonane z jednego kawałka metalu. Otwory służące do przykręcenia ich do kolumn zostały wywiercone trójkami. Dlaczego? Czy z takich samych podstaw korzystają inne modele, czy raczej chodzi o to, aby użytkownik mógł wybrać jedną z trzech opcji, kiedy na przykład ze względu na ustawienie obudowy są bardziej narażone na przechylenie w jedną stronę? Nie wiem. Wszystkie elementy, włącznie ze śrubami wchodzącymi w nagwintowane tuleje w podstawie kolumn, są czarne. Wygląda to bardzo poważnie. Na czas transportu obudowy są zabezpieczone miękkimi woreczkami, a dodatkowo do tweeterów przyklejono firmowe "podkładki pod piwo". Oczywiście za pomocą taśmy malarskiej, którą można łatwo usunąć. Jednostki wysokotonowe HHCT (tutaj w wersji trzeciej) są nazywane stożkowymi, co po części jest prawdą, ale tak naprawę w centralnej części metalowych pierścieni czają się miękkie, półprzezroczyste kopułki. Można więc powiedzieć, że jest to połączenie klasycznego tweetera ze stożkową membraną, której wewnętrzna część jest pusta. Całość otacza krąg z miękkiego, włochatego filcu i kolejny pierścień z pięknie obrobionego metalu. Mamy więc do czynienia z naprawdę zaawansowaną, wielowarstwową i niepowtarzalną konstrukcją, która na pierwszy rzut oka wygląda trochę jak mały głośnik koncentryczny. I może nie jest to tylko luźne skojarzenie, bo nie jest tajemnicą, że Manfred Diestertich uwielbia przetworniki tego typu i wielokrotnie z nimi eksperymentował. Terminale są inne niż chociażby w Tempo VI. Tam całą tabliczkę znamionową wklejano w obudowę za pośrednictwem miękkiej pianki, tutaj natomiast metalowa płytka jest przykręcana za pomocą sześciu śrub, ale same gniazda znajdują się na osobnym elemencie oddzielonym od owej płytki czymś w rodzaju gumowej uszczelki. Złącza dostarczyła firma WBT. Zgodnie z firmową tradycją z tyłu ręcznie wpisuje się numer seryjny i inicjały osoby odpowiedzialnej za ostateczną kontrolę jakości.
Na koniec kwestia maskownic. Wiem, że magnesy są ostatnio w modzie, ale wiem też, że nie zawsze zdają egzamin. Z grillami moich Audiovectorów QR5 kot uporał się szybciutko. Najpierw ostrzył sobie na nich pazury, a na koniec ozdobił je plamami z galaretki, w której pływała wołowina (ach, pychota!). No, ale powiedzmy, że maskownice spełniły swoją rolę. Wyglądają źle, ale futrzak szybko wydoroślał i takie głupoty go teraz zupełnie nie interesują, w związku z czym głośniki są odsłonięte. Stosowany wcześniej przez Audio Physica system z maskownicami montowanymi na "odwróconych" kołkach, czyli trzech wydłużonych śrubach utrzymujących na miejscu głośnik średniotonowy, był moim zdaniem świetny. Bardzo pomysłowy i skuteczny. Maskownice mocowane magnetycznie mają nad nim jedną przewagę. Nie chodzi mi tu o brak brzydkich otworów, bo wcześniej i tak ich nie było, ale o pozycję grilla względem obudowy. W poprzednim systemie maskownice były odsunięte od przednich ścianek kolumn o kilka milimetrów. Tutaj natomiast się z nimi stykają (oczywiście pomyślano o tym, aby w miejscach styku przykleić niewielkie krążki z miękkiego materiału), dzięki czemu - przynajmniej takie mam wrażenie - obecność maskownic ma mniejszy wpływ na brzmienie. Prawie żaden. Minus jest taki, że zdjęcie rameczek nie wymaga praktycznie żadnej wiedzy ani siły. Można to zrobić jednym palcem. Coś za coś.
Brzmienie
Odsłuch Tempo 35 był dla mnie niczym spotkanie ze starym znajomym. Teoretycznie doskonale wiedziałem, czego się spodziewać, ale wiecie, jak to jest po latach - okazuje się, że ów znajomy nosi teraz drogie ciuchy, ma starannie przyciętą brodę, sporo siwych włosów i drogi zegarek na nadgarstku. Nie mieszka w wynajmowanym od emerytki pokoju, tylko w pięknym domu na przedmieściach Warszawy. Nie jeździ dwudziestoletnim, zardzewiałym kombiakiem, tylko luksusowym SUV-em na 20-calowych felgach. I nie opowiada już o tym, jak to przypadkowo trafił na imprezę w akademiku, po czym o trzeciej w nocy postanowił z innymi kontaktującymi osobami ruszyć na kebab na Świętokrzyskiej, a po dwóch godzinach snu poszedł na ustny egzamin z termodynamiki i jakimś cudem go zaliczył. Teraz opowiada o pracy w korporacji, dzieciach, wyjazdach nad morze i o tym, jak to fachowiec montujący klimatyzację przewiercił mu się przez kabel od sterowania roletami i szafę z egzotycznego drewna. Tempo VI robiły piorunujące wrażenie, ale nawet ich najwięksi miłośnicy wiedzieli o tym, że ich brzmienia nie można nazwać neutralnym. Grały wyeksponowanymi skrajami pasma, a średnica w ich wydaniu była chłodna, analityczna, czasami nawet nieprzyjemna, w każdym razie daleka od romantycznego ciepła. Wielu audiofilów równoważyło te "odchyły" poprzez umiejętny dobór elektroniki. Nie było to jednak łatwe zadanie. Moim zdaniem idealny wzmacniacz do Tempo VI powinien być mocny, szybki i przejrzysty (aby odpowiednio potrząsnąć membranami i nie zabić tego, co w tych kolumnach najlepsze), dawać odrobinę przyjemnego ciepła w zakresie średnich i wysokich tonów (aby nie uzyskać brzmienia imponującego, ale klinicznego i bezdusznego), a do tego mieć doskonale kontrolowany lub nawet nieco "krótki" bas. Tylko czy takie urządzenie w ogóle istnieje? Możliwe, ale jeżeli udawało mi się uzyskać dwa z trzech wspomnianych wyżej elementów, i tak uznawałem to za spory sukces. Mimo to, były to jedne z nielicznych zestawów, na których - z uwagi na ponadprzeciętną przejrzystość - dobrze mi się pracowało. Znałem ich mocne i słabe strony, brałem na nie poprawkę, ale uwielbiałem to, że błyskawicznie pokazywały każdą zmianę w torze. Rzadko które kolumny za te pieniądze robiły to tak dosłownie, wydając wyroki na temat wzmacniaczy, źródeł i kabli w tak błyskawiczny, stanowczy, wręcz automatyczny sposób. Z punktu widzenia recenzenta - rewelacja. A z perspektywy melomana? Hmm... Wymagający słuchacze mogli cieszyć się tymi samymi walorami, czerpiąc przyjemność z bardzo bezpośredniego i, co tu dużo mówić, efektownego brzmienia. Wielu z nich zwracało jednak uwagę na to, że Tempo VI czasami trochę przesadzały z ostrością, szczególnie w zakresie wysokich tonów. Niezależnie od konfiguracji, zawsze pokazywały pazury, ani trochę nie kryjąc się ze swoim charakterem. Niektórzy twierdzili nawet, że jest to taki "efekt pięciu minut" w wydaniu hi-endowym. Trzeba przyznać, że coś w tym jest. "Szóstki" potrzebowały dosłownie sekund, aby otoczyć słuchacza wielkim, potężnym, przejrzystym, trójwymiarowym dźwiękiem, ale z barwą, spójnością i kulturą grania było u nich trochę gorzej. To nie były kolumny, których chciałoby się posłuchać po ciężkim dniu. I moim zdaniem właśnie tu Tempo 35 z nimi wygrywają. Nie tylko, ale przede wszystkim w sferze wysokich tonów, a także tak zwanej wyższej średnicy. Tutaj dokonał się ogromny postęp jakościowy. No tak, w porównaniu z Tempo VI... Szkoda tylko, że dokładnie te same przetworniki dostajemy w modelu Tempo Plus. Niemcy mogli pokusić się o kolejny krok do przodu (może, dla równowagi, tym razem na drugim skraju pasma), ale z jakichś względów tego nie zrobili. Może uważają tę konstrukcję za skończoną? Kto wie, może w tej formie Tempo, pod różnymi nazwami, będą produkowane jeszcze wiele, wiele lat? Mnie by to nie zdziwiło.
Na ludziach, którzy nie mieli do czynienia z poprzednimi generacjami Tempo, największe wrażenie zrobią z pewnością trzy rzeczy: przestrzeń, skala dźwięku i przejrzystość. W tej kolejności. Kiedyś mówiło się, że za spektakularną stereofonię kolumn Audio Physica odpowiadają niezwykle wąskie fronty. Czasami to zaledwie kilkanaście centymetrów. Nie jestem przekonany, czy to jedyny sekret, ale kiedy siedzimy na kanapie, Tempo 35 znikają. Nie tylko optycznie. Dźwięki pojawiają się w powietrzu tak, jakby nie miało to żadnego związku z fizyczną obecnością głośników w tym samym pomieszczeniu. Można odnieść wrażenie, że gdybyśmy odłączyli kable i wynieśli niemieckie podłogówki za drzwi, nadal rozgrywałby się przed nami taki sam muzyczny spektakl. Tempo 35 znikają, a to, co po sobie zostawiają, jest tak imponujące, jak tylko można to sobie wyobrazić. Wiele kolumn za czterdzieści, pięćdziesiąt tysięcy złotych popatrzyłoby na to, co wyrabiają niemieckie paczki i pomyślało "no, no... jest grubo". Spektakularna precyzja, punktowa lokalizacja źródeł, tony świeżego powietrza i fantastyczna głębia. Instrumenty i wokale rozmieszczane są na ogromnej scenie z taką dokładnością i swobodą, jakby było to coś zupełnie naturalnego. A nie jest. Do czego można to porównać? Hmm... W większości kolumn scena stereofoniczna wygląda jakby była namalowana grubym, starym pędzlem albo pistoletem do paintballa. Poszczególne dźwięki znajdują się w odpowiednich miejscach, ale wszystko jest takie jakieś rozmazane, zachodzi na siebie, a nasz mózg musi wykonać więcej roboty i wyobrazić sobie kontury tam, gdzie w zasadzie ich nie ma. Są plamy, które często zdają się delikatnie przesuwać. Są niewyraźne, jakby półprzezroczyste. Pojawienie się kolejnego źródła przypomina kolejne chlupnięcie farbą na przybrudzoną, matową szybę. Taka sztuka nowoczesna układająca się w coś w stylu impresjonistycznego pejzażu. W Tempo 35 jest zupełnie, ale to zupełnie inaczej. Tu idziemy w stronę hiperrealizmu. Niemieckie kolumny biorą tę szklaną taflę, polerują ją do uzyskania krystalicznego połysku i ustawiają poziomo, mniej więcej na wysokości głośników średniotonowych, a następnie kładą na niej poszczególne dźwięki niczym drewniane klocki. Jedne bliżej, inne dalej, jeszcze inne poza bocznym krawędziami obudów. I robią to z taką precyzją, jakby każda odległość była sprawdzana kilka razy. Scena zaczyna się jakieś pół metra przed kolumnami i ciągnie daleko, daleko w głąb. Tyle, że - jak to w muzyce - owa układanka znajduje się w ciągłym ruchu. Klocki mogą pojawiać się i znikać, zmieniać swoje położenie, a wszystko to dzieje się niezwykle dynamiczne. Ułamek sekundy i już stopklatka wyglądałaby inaczej. Nigdy jednak nie mamy poczucia, że wkrada się w to bałagan. Nic się nie rozpływa, nie ma efektu rozmazanej farby. Totalna stabilność. Nawet w gorzej zrealizowanych nagraniach. Tam po prostu przestrzenna kompozycja z dźwięków wygląda na ułożoną bardzo niechlujnie, a niektóre klocki są brzydkie, brudne i krzywo przycięte. Nie jest to jednak wina Audio Physiców. One robią wszystko, co w ich mocy, abyśmy wciąż mogli cieszyć się stabilną i trójwymiarową sceną stereofoniczną. Wielu recenzentów starało się to opisać, ale chyba język żadnego z nas nie jest tak giętki, aby powiedział to, co słyszały uszy.
Skala dźwięku, jak na kolumny tej wielkości, jest wprost nieprawdopodobna. Skrzynki mierzą niewiele ponad metr, ale po pierwsze przestrzeń robi swoje, a po drugie efekt koncertowego uderzenia potęguje atomowy bas. Robi wrażenie, ale też nie da się ukryć, że czasami jest trochę za duży i za tłusty. Moim zdaniem to ostatni element, nad którym Niemcy mogliby popracować. Niskie tony w wydaniu Tempo 35 są głębokie, potężne, gęste i subwooferowe. W większym pomieszczeniu kolumny naprawdę rozwijają skrzydła. W mniejszych, cóż mogę powiedzieć - jest i chyba zawsze będą z tym problemy. Wiem, bo przećwiczyłem temat na własnej skórze z Tempo VI, a bas w opisywanej wersji jest właściwie taki sam. Niemieckim podłogówkom bardzo, ale to bardzo potrzebne jest powietrze. Przede wszystkim dla ustawionych tyłem do siebie wooferów wspomaganych dmuchającym do tyłu tunelem rezonansowym (taka przepompownia basu musi mieć czym oddychać), ale także dla głośników zamontowanych na przedniej ściance, a więc dla tej nieprawdopodobnej przestrzeni. Szczególnie należy tu uważać na dosuwanie kolumn do tylnej ściany. Jeśli przesadzimy, precyzyjne rozmieszczenie źródeł pozornych w wymiarze szerokości być może uda się jeszcze ocalić, ale zniknie głębia, a wraz z nią - wrażenie trójwymiaru. Innymi słowy, postawimy sobie w ten sposób pionową szybę, co jest zupełnie bez sensu. Lepiej zostawić przynajmniej metr wolnego miejsca z tyłu. Wtedy i bass-reflex będzie miał się gdzie wyhasać, i przestrzeń się otworzy.
Trzecim najbardziej spektakularnym elementem jest przejrzystość. Związana poniekąd z dynamiką, szybkością, może nawet barwą. Tempo 35 wciąż grają chłodnawo. Mimo to, trudno im się oprzeć, bo potrafią wyciągnąć z nagrań nieprawdopodobnie dużo detali. I nie robią tego na siłę. Robią to, bo taka jest ich natura. Fanom Audio Physica wszystko to jest bardzo dobrze znane, ale zaskoczyć ich może coś innego. Kultura, spójność i wszystko, co wynika z zastosowania tweetera HHCT III. Historia tego przetwornika jest bardzo ciekawa. W pewnym momencie Audio Physic, tak jak wielu innych producentów, zaczął odchodzić od głośników kupowanych "z półki" na rzecz własnych jednostek opracowanych we współpracy z firmą Wavecor. Niektórzy twierdzili, że chodziło o ukrócenie procederu kopiowania kolumn tej marki, ale moim zdaniem nie była to prawda. Amatorzy klonów zawsze się znajdą i nie zrażą się tym, że będą musieli użyć innych przetworników. Ich obudowy przecież też nie są takie same. Zwrotnice również. Wielu z nich nie ma bladego pojęcia, jak wiele czasu i pracy Niemcy poświęcają na coś tak "banalnego", jak wytłumienie, nieraz używając do tego bardzo egzotycznych materiałów. Miłośnicy sprzętu DIY raczej nie interesują się takimi szczegółami, a przecież nawet gdy zbudują podobne skrzynie, wstawią do nich podobne głośniki i zlutują zwrotnice na podstawie zdjęć z jakiegoś testu, w najmniejszym stopniu nie zagraża to sprzedaży prawdziwych Audio Physiców. Moim zdaniem chodziło raczej o przeskoczenie pewnej bariery - wejście w rejony, w których jedynym ograniczeniem jest w zasadzie inwencja projektanta. Opracowanie własnych podzespołów daje inżynierom znacznie większe pole manewru. Kupując gotowe głośniki, każdy konstruktor musi potem kombinować - projektować obudowę i zwrotnicę tak, aby to wszystko jakoś do siebie pasowało. Niestety, od przetworników zależy w tej układance najwięcej, a skoro ich właściwości są nie do ruszenia, bo tak sobie je zrobiła Vifa, Scan-Speak czy Peerless, pozostaje grać tak, jak przeciwnik pozwala. Z własnymi jednostkami napędowymi ten problem znika. Przeciwnika nie ma. Sami ustalamy reguły gry. Manfred Diestertich chyba doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że na po przekroczeniu pewnego poziomu cenowego klienci zaczną wymagać więcej. Będą chcieli usłyszeć coś, czego nie oferują żadne inne kolumny. Albo przynajmniej coś, co oferują te najlepsze. Dziś każdy duży gracz dysponuje taką bronią. Weźmy na przykład tweetery. Focal ma swoje berylowe kopułki, B&W - diamentowe tweetery z tubami Nautilus, ELAC - znakomite JET-y, Audiovector - głośniki AMT, KEF - przetworniki koncentryczne, Triangle - tytanowe głośniki tubowe, Piega - wstęgi, i tak dalej. Owszem, można wciąż kupować gotowe podzespoły, bo nikt nie twierdzi, że Illuminatory są kiepskie. Ale też mają swoje ograniczenia i może po nie sięgnąć każdy. W głośnikach HHCM było słychać coś ciekawego, ale od początku był z nimi problem. Nawet w Tempo klienci nie bardzo widzieli sens dopłacania do firmowego tweetera, a już w Avanti, gdzie poprzednio stosowana była świetna, pierścieniowa Vifa? Coś nie grało. Manfred Diestertich wierzył w ten głośnik i wydaje mi się, że albo się do niego przyzwyczailiśmy, albo po pewnym czasie coś tutaj zaskoczyło. Na moje ucho trzecia generacja tego tweetera jest znacznie lepsza niż pierwsza. Nie wiem, może trzeba było trochę w nim pogrzebać, może dobrać do niego jakieś wypasione kondensatory, a może dołożyć jeszcze znacznie droższe okablowanie wewnętrzne, aby cały plan się powiódł? Wiem tylko tyle, że kiedy słuchałem Tempo 35, miałem poczucie, że to wreszcie działa. HHCT nie dość, że świetnie klei się ze średniotonowcem, to jeszcze daje to, z czego kolumny Audio Physica zawsze były znane - przejrzystość, klarowność, ostrą lokalizację, a do tego jest fantastycznie gładki i pracuje kulturalnie. Oczywiście, tweeter w Tempo VI był dobry. Trochę chamski, trochę szorstki, ale szybki, rozdzielczy i konkretny. I o to chodziło. Ale gdyby ta sama jednostka znalazła się w kolumnach za dwadzieścia albo dwadzieścia pięć tysięcy złotych, to mam wrażenie, że narobiłaby wiochy. Bo na tym poziomie można już wymagać więcej. Tak, zdarzają się kolumny, które wykorzystują ogólnodostępne wysokotonowce, a mimo to w ich brzmieniu jest coś magicznego. Jednym z najbardziej dobitnych przykładów takiego mistrzowskiego strojenia są monitory Sound Project Nina, w których zastosowano kopułki Scan-Speak D2604. Jeden taki głośnik kosztuje dwieście złotych, a mimo to wysokie tony tych kolumienek są tak śliczne, że pamiętam je do dziś. Tweetery HHCT III też mają w sobie coś wyjątkowego, a w Tempo 35 słychać to wyjątkowo wyraźnie.
Kiedy siedzimy na kanapie, Tempo 35 znikają. Nie tylko optycznie. Dźwięki pojawiają się w powietrzu tak, jakby nie miało to żadnego związku z fizyczną obecnością głośników w tym samym pomieszczeniu. Można odnieść wrażenie, że gdybyśmy odłączyli kable i wynieśli niemieckie podłogówki za drzwi, nadal rozgrywałby się przed nami taki sam muzyczny spektakl.Czy coś jeszcze można tu poprawić? Moim zdaniem bas. Można było nad tym elementem popracować, bo każdy właściciel Tempo, właściwie od ich piątej generacji w górę, wie o tym, że te kolumny bywają trudne do opanowania i mają w tym zakresie wybujałą wyobraźnię. Może trzeba było pokombinować ze zwrotnicą? Może wprowadzenie kolejnej jubileuszowej wersji było znakomitą okazją, aby pogrzebać przy bass-reflexie? Inni producenci ostatnio przykładają wiele wagi do tego elementu, stosując porty z częściowym wytłumieniem (Audiovector), tunele wyłożone czymś w rodzaju miękkiej skóry (KEF), profile rozprowadzające ciśnienie we wszystkich kierunkach (Polk Audio, Fyne Audio) lub bass-reflexy podzielone na dwie części (Triangle). Jakiego rozwiązania Niemcy by nie wybrali, dobrze byłoby zobaczyć, że są świadomi problemu i starają się zrobić coś, aby niskie tony Tempo zachowały swoją głębię i mięsistość, ale nie były tak pogrubione, doładowane i, co tu dużo mówić, czasami najzwyczajniej w świecie podbite. Byłby to duży krok w kierunku neutralności, ale też spore ułatwienie dla użytkowników, z których spora część uwielbia te podłogówki za wszystko, co dzieje się w zakresie średnio-wysokotonowym, ale później długo, długo walczy z panoszącym się basem. Tak realistycznie, Tempo 35 to kolumny do pomieszczeń o powierzchni rzędu 30-40 m². W mniejszych trzeba będzie kombinować. Taka zabawa może nawet skończyć się na próbach zatykania bass-reflexów, co nie zawsze działa. Problem polega na tym, że w aktualnej ofercie Audio Physica brakuje jednego bardzo ważnego modelu - 2,5-drożnej podłogówki mniejszej od Tempo, ale wykorzystującej firmowy tweeter i dwa głośniki HHCM. Kiedyś takie kolumny nazywały się Spark, później - Sitara. Ale w pewnym momencie wyparowały i teraz, jeśli chcemy cieszyć się hi-endowymi Audio Physicami wyposażonymi w firmowe przetworniki z najwyższej półki, zostają nam Tempo 35 i monitory Step 35, które z kolei dla wielu klientów będą za małe. Dochodzimy tutaj do czegoś bardzo dziwnego. Najmniejszymi hi-endowymi podłogówkami niemieckiej firmy są Tempo 35, które najlepiej czują się w dużych pomieszczeniach, a mimo to do wyboru mamy jeszcze sześć większych i droższych kolumn - Avanti 35, Midex, Codex, Virgo III, Avantera III oraz nowe Cardeasy. Może konstruktorzy wychodzą z założenia, że klientom dysponującym ciut mniejszymi pokojami do szczęścia wystarczą podłogówki z serii Classic? Jeśli tak, moim zdaniem jest to koszmarny błąd. Dlaczego tak myślę? Warszawa nie jest najdroższą europejską stolicą, a mimo to 45-metrowe mieszkanie na Woli kosztuje 525000 zł, oczywiście w stanie deweloperskim. Z miejscem parkingowym, komórką lokatorską, wykończeniem i wyposażeniem spokojnie wyjdzie 650000 zł. Ludzi kupujących takie nieruchomości nie brakuje i z pewnością stać ich na kolumny za dwadzieścia tysięcy złotych, albo będzie ich na nie stać wkrótce, kiedy odkują się po przeprowadzce. Ale miejsca na Tempo 35 wciąż będzie za mało, bo salon z aneksem kuchennym i przedpokojem ma 24 m². I to jest Warszawa. A Berlin, Paryż, Londyn, Oslo, Tokio, Rzym, Sztokholm, Hong Kong? Dla niektórych mieszkańców tych miast cena Tempo 35 nie będzie żadnym problemem, ale ich wymagania odnośnie rozmiaru i akustyki pomieszczenia odsłuchowego - owszem. Manfred, na miłość boską... Świat nie potrzebuje już większych Audio Physiców należących do serii Reference Line. Ale mniejsze z pewnością by się przydały. Fajnie byłoby otrzymać tę samą jakość brzmienia bez rozbujanego basu, w mniejszym opakowaniu i niższej cenie. Albo po prostu dostać Tempo z szybszym, twardszym, mniej podkręconym basem. To właściwie moje jedyne zastrzeżenie do opisywanych kolumn. Poza tym - bajka.
Budowa i parametry
Audio Physic Tempo 35 to trójdrożne, podłogowe zestawy głośnikowe w obudowie wentylowanej. Niemieccy inżynierowie zapewniają, że to najlepsze Tempo w historii. Patrząc na nie z przodu, zauważymy, że mają wręcz delikatny wygląd i sprytnie ukrywają wyrafinowaną technologię. Ich smukły i proporcjonalny kształt z delikatnym pochyleniem i nierównoległymi, wygiętymi w tylnej części panelami bocznymi ma redukować niechciane drgania obudowy oraz fale stojące powstające wewnątrz. Dwa zamontowane po bokach 17-cm głośniki niskotonowe zostały wyposażone w sztywne, aluminiowe membrany. Woofery są usytuowane dokładnie naprzeciw siebie, tworząc układ push-push, w którym dźwięki generowane do środka obudowy wzajemnie się znoszą (choć ciśnienie już nie), a dodatkowo uzyskuje się symetryczny rozkład sił, dzięki czemu nawet przy mocniejszych uderzeniach kolumny nie powinny wibrować. Zamiast konwencjonalnego materiału tłumiącego i usztywnienia komory basowej Audio Physic stosuje piankę ceramiczną o otwartych porach. Ze względu na jej dużą powierzchnię, efekt tłumienia jest bardzo wysoki. Producent twierdzi, że niewielka utrata objętości wynikająca z porowatości materiału (zawartość powietrza około 85%) pozwala uzyskać przetwarzanie bardzo niskich częstotliwości wykorzystując stosunkowo smukłą obudowę. Tweeter i głośnik średniotonowy to autorskie jednostki opracowane przez Audio Physica we współpracy z firmą Wavecor. Wysokimi tonami zajmuje się kopułkowo-stożkowy (takie określenie wydaje się być najbliższe prawdy) tweeter HHCT III. Nie mniej ciekawa jest jednostka zamontowana poniżej. Hybrydowa konstrukcja kosza (technologia HHC) jest unikalna i łączy w sobie właściwości tłumiące nowoczesnych tworzyw sztucznych ze stabilnością i sztywnością odlewanego ciśnieniowo aluminium. W ten sposób skutecznie zapobiega się interakcjom między elementami, które drgają a tymi, które drgać absolutnie nie powinny. Oprócz rozbudowanej konstrukcji kosza, przetwornik średniotonowy wyposażono w nieruchomy korektor fazy. Jak tłumaczy producent, w zależności od materiału muzycznego i głośności, systemy wibracyjne nagrzewają się dość mocno, co może zmienić pewne istotne dla dźwięku parametry. Korektor fazy umożliwia znacznie lepszą wentylację cewki, dzięki czemu ciepło jest odprowadzane bardzo skutecznie. Zmniejsza to również efekty kompresji powietrza za membraną. W modelu Tempo 35 przekonstruowano również zwrotnice. Poszczególne komponenty zostały zabezpieczone przed wibracjami, a wewnętrzne okablowanie zoptymalizowano pod kątem przejrzystości. Do kompletu dołączono stylowe trawersy ułatwiające montaż i gwarantujące stabilność kolumn na każdej powierzchni. Dzięki zintegrowanym gwintom M8, kolumna może być udoskonalona o magnetyczne nóżki Audio Physic VCF II M8 Magnetic Plus. Terminale połączeniowe Tempo 35 to najwyższej jakości zaciski WBT NextGen PlasmaProtect. Są one połączone z aluminiową płytą bazową, która wyposażona jest w tłumiki rezonansu materiałowego. Tutaj również walka toczy się o wyeliminowanie wibracji. Jubileuszowy model został wyposażony w mocowane magnetycznie maskownice w kolorze czarnym. Na życzenie dostępne są także podwójne gniazda, jednak w standardzie otrzymamy tylko jedną parę (Niemcy nigdy nie byli miłośnikami bi-wiringu ani bi-ampingu). Jeśli chodzi o parametry, impedancja nominalna Tempo 35 wynosi 4 Ω, a skuteczność - 89 dB. Niby nic strasznego, ale osobiście zalecam jednak stosowanie mocniejszych wzmacniaczy. Podawana przez producenta dolna wartość mocy (20 W) zalatuje przesadnym optymizmem. Co tu dużo mówić, te kolumny lubią dostać w palnik.
Werdykt
Tempo są dla Audio Physica tym, czym dla Porsche jest model 911. To kultowa konstrukcja, która ma swój charakter, a z biegiem lat jest poddawana kolejnym modyfikacjom i ulepszana, aby zapewniać klientom jeszcze lepsze osiągi i wyższy komfort jazdy. Słyszałem, że Manfred Diestertich jest fanem Ferrari, ale mam nadzieję, że za to porównanie się na mnie nie obrazi. Podobnie jak "dziewięćset jedenastka", Tempo otrzymują coraz więcej eleganckich gadżetów, stają się coraz ładniejsze i bardziej wyrafinowane. Niestety, znajduje to odzwierciedlenie w cenie. Różnica między Tempo 35 a Tempo Plus jest, co tu dużo mówić, porażająca. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że w jubileuszowym modelu nie wprowadzono tak naprawdę żadnych istotnych zmian, bo ani rocznicowe emblematy, ani magnetycznie mocowane maskownice, ani opowieści o przeprojektowanej komorze, w której pracują głośniki niskotonowe (co chyba średnio przełożyło się na charakter basu) nie usprawiedliwiają nagłego przeskoku z 18765 na 25444 zł za parę. Najwyraźniej dochodzą do tego inne czynniki, takie jak inflacja, wzrost kosztów produkcji czy przewaga popytu nad podażą. Może już takie są dzisiejsze realia i zamiast narzekać, powinniśmy zacząć się do tego przyzwyczajać albo - i to wydaje mi się w tym momencie najsensowniejsze - jak najszybciej reagować na szybko zmieniającą się sytuację na rynku. Dziś można jeszcze wybrać model Tempo Plus i cieszyć się praktycznie tym samym brzmieniem za nieporównywalnie mniejsze pieniądze. A później? Pozostanie albo dołożyć te siedem tysięcy albo szukać szczęścia na rynku wtórnym. Możliwy jest również taki scenariusz, że za kilka lat Manfred Diestertich zdecyduje się zastosować w kolejnej generacji Tempo autorskie głośniki niskotonowe, dzięki którym jedyny "minus" (bo to przecież zawsze zależy od interpretacji słuchacza) tej konstrukcji zostanie wyeliminowany, a cena takiej wersji przekroczy trzydzieści tysięcy złotych. Jeżeli więc Tempo 35 dziś wydają się komuś za drogie, hmm... Poczekajmy, a może za kilka lat będziemy patrzyli na nie tak, jak dziś patrzymy na Tempo VI. Wychodzi na to, że kupując je, postąpiłem właściwie. Nie byłem takim imbecylem, jak mi się wydawało. Ale jestem imbecylem, że je sprzedałem. Jeśli nie chcecie popełnić tego samego błędu, a dysponujecie wystarczająco dużym pokojem odsłuchowym i wysokiej klasy elektroniką, kupcie Tempo Plus albo Tempo 35, znajdźcie optymalne ustawienie i przyspawajcie ich nóżki do podłogi. Te kolumny idą w cenę jak złoto. Z tym, że złoto nie gra tak bajecznie...
Dane techniczne
Rodzaj kolumn: podłogowe, trójdrożne, wentylowane
Przetworniki: HHCT III (wysokotonowy), HHCM III (średniotonowy), 2 x 6,7" Alu Cone (niskotonowe)
Pasmo przenoszenia: 32 Hz - 40 kHz
Impedancja: 4 Ω
Skuteczność: 89 dB
Wymiary (W/S/G): 100/18,7/32 cm
Masa: 21 kg (sztuka)
Cena: 25444 zł/para (Walnut, Ebony), 26777 zł/para (White/Black High Gloss)
Konfiguracja
Auralic Vega G1, Unison Research S6, PMC Cor, Kimber Kable Carbon, Tellurium Q Silver II.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Dzięki za recenzję
I zgadzam się. Mam mały pokój odsłuchowy. Brzmienie Audio Physiców mi się podoba. Mam teraz podstawkowe Audio Physiki Classic 3. Chcę wskoczyć na półkę wyżej zachowując jednocześnie firmowe brzmienie. Nie ma zbytnio w czym wybierać. Same duże kolubryny w ofercie;)
1 Lubię -
Wiesiek
Szanowni Państwo, wiele lat temu miałem okazję posłuchać Audio Physiców Avanti i jest to przeżycie pozostawiające odcisk na całe moje życie muzyczne. Nigdy później, słuchając innych kolumn, różnych producentów, nie doświadczyłem takiej przyjemności z obcowania z muzyką. Po prostu nie chciało się wychodzić z pokoju gdzie grały. Redaktor to dobrze opisał, dobierając różne sformułowania, ale Audio Physiców należy posłuchać, gdyż żaden opis nawet w małym stopniu nie odda ich brzmienia. Świetny artykuł (napisanie, że to recenzja to za mało). Gratuluję Redaktorom kolejnego dobrego artykułu. Miłego słuchania:-)
1 Lubię -
-
A
Niestety to prawda. Wchodzisz w Audio Physic i nic innego ich nie przebije w skali dźwięku, przestrzeni. Słuchałem kolumn do 100 tysięcy i żałowałem, że sprzedałem AP.
0 Lubię -
Tesz
Da się jeszcze czasem dorwać Tempo VI w dobrym stanie na Allegro czy OLX. Chyba nawet ostatnio ktoś wrzucił za 6 tysięcy złotych. Słuchałem tych kolumn kilka razy sklepie na Waliców 20 w Warszawie. W 2009, w 2011 i w 2012, gdy ostatecznie kupiłem Eposy z serii Elan. Może warto by je sobie po latach zafundować. Robiły wtedy na mnie piorunujące wrażenie i mówiąc szczerze, mało które głośniki robią dziś na mnie takie wrażenie. Teraz kiedy próbuję przesiąść się wyżej z Eposów, jest mi naprawdę trudno znaleźć coś, co usprawiedliwi wydatek rzędu kilkunastu, a nawet 20 tysięcy złotych. Jak to mawia mój kolega, "I stay very unamused". Ani KEF, ani Dynaudio, ani DALI, ani... no może nowe Bowersy 702 Signature.
0 Lubię
Komentarze (5)