Sennheiser HD 660 S
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Sennheisera nie trzeba przedstawiać ani audiofilom, ani nawet średnio zorientowanym w temacie melomanom, którzy kiedykolwiek stanęli przed wyborem słuchawek. Produktów niemieckiego potentata nie da się nie zauważyć. Są obecne praktycznie wszędzie, pod każdą postacią i w każdym przedziale cenowym. Gdybyśmy spośród dostępnych w katalogu modeli mieli całkowicie losowo wybrać jeden, mogłby to być zestaw słuchawkowy dla graczy za 979 zł, dokanałówki za 69 zł lub audiofilskie nauszniki za 10399 zł. Jak to w życiu bywa, produkty te różnią się nie tylko ceną, przeznaczeniem i oferowaną jakością brzmienia, ale także pewną rozpoznawalnością, na którą składa się wiele różnych czynników. Liczba sprzedanych egzemplarzy, pozytywne recenzje i opinie użytkowników, ale również to, jak często profesjonaliści i znawcy tematu porównują inne słuchawki z takim kultowym modelem. W historii Sennheisera było wiele takich przypadków, ale dla mnie numerem jeden są nauszniki HD 600, wciąż produkowane i niezmiennie wspaniałe. Tak naprawdę, historia tego modelu zaczęła się jeszcze wcześniej. W roku 1995 manufaktura z Wennebostel pokazała światu model HD 580 - piękne, wokółuszne słuchawki, które wówczas uznawano za jedne z najlepszych na rynku, a już na pewno w swojej cenie. Niemcy szybko wykorzystali ich sukces, wprowadzając specjalną wersję HD580 Jubilee, która w 1997 roku, z drobnymi zmianami, weszła do produkcji jako model HD 600. Niektórzy twierdzą, że inżynierowie i szefowie Sennheisera nie docenili swoich słuchawek, a ich kolejne modyfikacje miały usprawiedliwić szybki wzrost cen. Z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się to śmieszne. Producenci audiofilskich słuchawek wystawiają bowiem astronomiczne ceny za swoje najnowsze wynalazki, a różnice między kolejnymi wersjami tego samego modelu mogą ograniczać się do kilku mało istotnych detali. Po ponad dwudziestu latach nieprzerwanej produkcji, kultowe HD 600 kosztują 1699 zł. Jak na słuchawki, które jeszcze niedawno uchodziły za szczyt hi-endu, nie jest to wygórowana kwota. Najciekawsze jest to, że przez te wszystkie lata Sennheiserowi nie udało się poprawić tej legendarnej konstrukcji. Owszem, w 2003 roku firma zaprezentowała model HD 650. Miał być lepszy pod każdym względem, ale nie był. Poprawiono kabel, a w szczególności wtyczki od strony muszli, zrezygnowano z oryginalnego koloru plastikowych elementów na rzecz bezpiecznej szarości, ale też zmieniono ogólny balans tonalny, co zdaniem niektórych słuchaczy wyszło słuchawkom na dobre, a według znakomitej większości klientów - zabiło charakter oryginału. Przy okazji oczywiście podniesiono cenę. Różnica utrzymała się po dziś dzień, bo HD 650 kosztują obecnie 1959 zł. Wydawało się, że temat jest zamknięty, ale każdą legendę trzeba przecież od czasu do czasu odświeżyć, dlatego pod koniec zeszłego roku ogłoszono premierę nowego modelu - HD 660 S.
Poradnik: Kupujemy słuchawki - co, jak, gdzie
Kiedy zobaczyłem informację prasową, w pierwszej chwili odruchowo się podekscytowałem. Zmiany w stosunku do HD 600 i HD 650 nie są rewolucyjne, co akurat bardzo mnie cieszy, bo nikt od Sennheisera tego nie oczekuje. W kolejnej generacji takiego kultowego produktu nie można nagle zmieniać całej koncepcji. Można co najwyżej skorzystać z rozwiązań technicznych, które dwadzieścia lat temu jeszcze nie istniały, aby ulepszyć niektóre detale - materiały, elementy wykończeniowe, przetworniki czy akcesoria. Wyraźnie widać, że HD 660 S są adresowane do fanów dwóch wymienionych wyżej modeli oraz audiofilów, którzy jeszcze nie zdecydowali się na ich zakup, a może wprowadzenie ulepszonej wersji przyspieszyłoby ich decyzję. HD 600 są kultowymi słuchawkami, ale wielu potencjalnych klientów może nawet nie wiedzieć o ich istnieniu. Nie pojawiają się w aktualnościach, a większość ich testów opublikowano dwie dekady temu. Spróbujcie się do nich dogrzebać... Jedyna szansa, że ktoś wciągnął je do testu grupowego lub zdecydował się udostępnić w sieci archiwalne wydanie papierowe. Mówimy przecież o czasach, kiedy z Internetem trzeba było łączyć się przez modem, a każda minuta kosztowała tyle, że aż człowieka oczy bolały. Dlaczego niemiecka firma zdecydowała się na wprowadzenie kolejnej wersji dopiero teraz, po czternastu latach od premiery modelu HD 650? Nie potrafię znaleźć prostej odpowiedzi na to pytanie. Może projektanci Sennheisera byli zajęci pracami nad innymi słuchawkami? A może po prostu udoskonalenie tej konstrukcji nie jest takie proste? W audiofilskim środowisku HD 650 wcale nie są traktowane jako lepsza wersja "sześćsetek". Oba modele oceniane są jako bardzo podobne, wręcz równorzędne jeśli chodzi o ogólny poziom jakościowy, ale inne pod względem charakteru brzmienia. Aby nie wpaść w tę samą pułapkę, HD 660 S powinny być zauważalnie lepsze od obu swoich starszych braci. Powinny mieć idealnie równe pasmo, do tego przejrzystość, stereofonię, mikrodynamikę i wysokie tony charakterystyczne dla modelu HD 600, bas i odrobinę ciepła z HD 650, odrobinę lepsze materiały wykończeniowe, porządny kabel i może jeszcze coś ekstra, w rodzaju nowych przetworników czy poprawionych padów. Wszystko wskazuje na to, że właśnie takim tropem poszli niemieccy inżynierowie. A czy im się udało?
Wygląd i funkcjonalność
Gdyby HD 660 S trafiły w moje ręce dziesięć lat temu, opisywałbym oficjalnie najdroższe słuchawki Sennheisera. Wówczas to właśnie HD 650 były flagowym okrętem w konsumenckiej flocie tej marki. Klienci domagali się podjęcia zdecydowanych działań, bo konkurencja wspinała się coraz wyżej i wyżej. W 2009 roku wprowadzono odjazdowy model HD 800, który co najmniej na kilka lat zamknął usta malkontentom. Sprawa była jasna. Ci, którym do szczęścia wystarczą nauszniki audiofilskie, mogli wybierać między modelami HD 600 i HD 650. Do dziś obie konstrukcje są oferowane równolegle, bo każda ma swoich wiernych fanów. Wycofanie jednej z wersji mogłoby doprowadzić do poważnych zamieszek, najpierw na internetowych forach, a później być może w świecie realnym. Dla tych, którzy chcieli wzbić się ponad ten poziom i jednocześnie sprawić sobie prawdopodobnie jedne z najlepszych słuchawek na świecie, były właśnie HD 800. Później wprowadzono mniejszy, bardziej przystępny cenowo i łatwiejszy do napędzenia model HD 700. Ta czwórka długo wystarczała Sennheiserowi za cały katalog audiofilskich nauszników. Dopiero niedawno coś zaczęło się dziać. Na pierwszy ogień poszła ulepszona wersja flagowego modelu - HD 800 S. Wielu wyśmiało ten model ze względu na małe zewnętrzne różnice w stosunku do oryginału, ale zdecydowanie wyższą cenę. Fakt, Sennheiser podniósł poprzeczkę jednym mocnym ruchem, ale niektórzy audiofile poczekali, posłuchali, porównali i doszli do wniosku, że warto dopłacić. Kolejnym ważnym posunięciem było wprowadzenie opisywanych HD 660 S, a w styczniu tego roku firma ogłosiła narodziny nowego króla - modelu HD 820.
Dlaczego więc dopiero teraz bierzemy się za HD 660 S? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, coraz więcej firm udostępnia newsy na długo przed pierwszymi dostawami. Czasami do dystrybutorów rozsyłane są pojedyncze sztuki, które można traktować jako prototypowe. Pojawiają się testy, w wybranych salonach przez kilka dni można umawiać się na odsłuchy, jednak później trzeba czekać na pierwsze egzemplarze produkcyjne, co może trwać nawet kilka miesięcy. Sennheiser nie kazał nam czekać tak długo na HD 660 S, ale pewne opóźnienie w stosunku do informacji prasowych było. Druga przyczyna opóźnienia to gorący, bardzo ruchliwy okres w naszej branży. Podobnie, jak producenci, dystrybutorzy czy dealerzy, mieliśmy po prostu mnóstwo pracy, więc i kolejka do zdjęć i odsłuchów wydłużyła się jak rzadko kiedy. Gdy do redakcji zjedzie się dwadzieścia kartonów, a co drugi dzień przychodzą kolejne, nie nadążamy słuchać i fotografować wszystkiego na bieżąco. Mimo wszystko, nie chcemy publikować recenzji składających się z pięciu zdań, wyciągu danych technicznych ze strony producenta i trzech zdjęć zrobionych smartfonem. Sennheisery są potencjalnie bardzo ważne, ale padły ofiarą sezonowego szczytu i musiały poczekać na swoją kolej. Mam szczerą nadzieję, że pierwsza dostawa HD 820 trafi do dystrybutora pod koniec czerwca. Przechwycę je, gdy wszyscy normalni ludzie będą wygrzewali się nad morzem.
Jedną z charakterystycznych cech nowego modelu są także niewielkie, prostokątne wybrzuszenia na ochronnych siateczkach wokół przetworników. Prosty, ale efektowny zabieg, który przełamał trochę jednolitą powierzchnię nauszników, a przy okazji pozwolił producentowi umieścić na tym elemencie swoje logo.Nikt chyba nie spodziewał się, że HD 660 S będą mocno różniły się od dwóch starszych modeli. Na pierwszy rzut oka, to po prostu takie same słuchawki. Identyczne jest nawet opakowanie - twarde i stosunkowo duże etui wyłożone gęstą, szarą gąbką z wycięciami na nauszniki i kable. Wyraźnie daje nam do zrozumienia, że w środku spoczywają słuchawki do użytku domowego. Nikt chyba nie będzie chciał zabrać ich ze sobą na wakacje, a tym bardziej wypad na miasto. Futerał na pewno mógłby być mniejszy, ale może producentowi chodziło również o stworzenie wrażenia obcowania z bardzo luksusowym produktem, co faktycznie się udało. Moim zdaniem takie etui jest jednak średnio praktyczne, bo po skończonym odsłuchu należałoby schować słuchawki do środka wraz z kablami, a to jest nieco kłopotliwe i w pierwszej kolejności wymaga złożenia pałąka. Przy codziennym użytkowaniu zdecydowanie lepszym rozwiązaniem będzie kupno ładnego i praktycznego stojaka. Same słuchawki prezentują się świetnie, choć trudno pozbyć się wrażenia, że wszystko to gdzieś już widzieliśmy. Czy to to samo, co HD 650? Hmm... No nie. Wystarczy przyjrzeć się detalom, aby krok po kroku rozpracować większość różnic między tymi modelami. Najbardziej oczywistą i charakterystyczną jest wykończenie. Tym razem słuchawki są czarne i lekko matowe. Taka moda, ale muszę przyznać, że w takim kolorze Sennheisery podobają mi się najbardziej. Najmniej seksowne stały się chyba HD 650, bo HD 600 też mają swój niepowtarzalny urok. Jedną z charakterystycznych cech nowego modelu są także niewielkie, prostokątne wybrzuszenia na ochronnych siateczkach wokół przetworników. Prosty, ale efektowny zabieg, który przełamał trochę jednolitą powierzchnię nauszników, a przy okazji pozwolił producentowi umieścić na tym elemencie swoje logo. Pełna nazwa firmy znajduje się na pałąku, ale nie na samej górze, lecz z boku. To jeden z detali, które pozwolą nam szybko odróżnić HD 660 S od HD 650.
HD 660 S przejęły wiele elementów bezpośrednio z modelu HD 650. Zamiast kilku mniejszych kawałków gąbki po wewnętrznej stronie pałąka, mamy tu dwa duże paski z widocznym wcięciem pośrodku. Podobno tak jest wygodniej, a wspomniane wcięcie ma podobno bardzo ważną funkcję. Słuchawki charakteryzują się stosunkowo dużym naciskiem na głowę, ale - choć producent nigdzie o tym nie pisze - można zmniejszyć go poprzez delikatne odgięcie pałąka w drugą stronę. Tak, aby jego metalowe wnętrze lekko rozprostowało się właśnie w tym miejscu. Jeżeli nie jesteście pewni czy wykonacie taki zabieg prawidłowo, wystarczy spróbować leciutko, założyć słuchawki na głowę i przekonać się czy taka siła wystarczyła, by zwiększyć dystans między muszlami o tych kilka milimetrów. Jeśli nie, próbujemy mocniej aż do uzyskania wyczuwalnego efektu. Z testowanym egzemplarzem oczywiście tego nie robiłem, ale swoje HD 600 udało mi się subtelnie rozchylić. Ot, taki trick dla wtajemniczonych. Inna sprawa, że HD 660 S w ogóle nie cisnęły mnie w uszy. Może dzięki grubszym padom, a może dzięki lekko zmienionej konstrukcji pałąka. Wydaje mi się, że niemieccy inżynierowie coś przy nim pogrzebali, bo zakładając na głowę swoje HD 600, rozciągam pałąk niemal do samego końca, cofając się o dwa kliknięcia z każdej strony. Odruchowo, rozsunąłem więc muszle w HD 660 S w taki sam sposób, ale okazało się, że słuchawki są za duże. Ostatecznie musiałem skrócić pałąk po każdej stronie jeszcze o trzy kliknięcia. Identyczny, jak w HD 650 wydaje się być kabel, ale tylko po stronie nauszników. Wtyczki są zdecydowanie porządniejsze niż w HD 600, ale chyba jeszcze bardziej ucieszyłbym się, gdyby Sennheiser zdecydował się zastąpić je standardowymi wtyczkami 3,5 mm. Moim zdaniem byłoby to jeszcze wygodniejsze, a klienci zyskaliby możliwość dokupienia innego przewodu. Chociaż, ze względu na dużą popularność tych słuchawek, dedykowanych kabli na rynku nie brakuje. Nawet nietypowe złącza nie powtrzymały producentów okablowania przed wypuszczeniem swoich zamienników. Ale to wcale nie jest najważniejsze. HD 660 S, w odróżnieniu od dwóch poprzednich modeli, przyjeżdżają do nas w komplecie z dwoma kablami i dodatkową przejściówką. Jeden został wyposażony w standardowy, duży wtyk 6,3 mm, natomiast drugi jest kablem zbalansowanym, zakończonym 4,4-mm wtyczką Pentaconn. To piękny i bardzo wartościowy prezent. Dla wielu audiofilów będzie to być może najważniejszy powód, by zdecydować się na testowany model, a nie HD 650. Do tych słuchawek Sennheiser oferuje bowiem symetryczny kabel CH 650 S w cenie 829 zł. Na rynku można też znaleźć tańsze odpowiedniki, ale jedno jest pewne - jeśli mamy wzmacniacz lub przetwornik z wyjściami zbalansowanymi, w przypadku HD 650 (podobnie, jak HD 800) czeka nas spory wydatek. Tym razem rozwiązanie mamy w pudełku. Cieszy fakt, że niemiecka firma zdecydowała się "wejść" we wtyki Pentaconn. Daje to nadzieję na uporządkowanie sprawy zbalansowanych nauszników i wprowadzenie dla nich jednego standardu połączenia.
TEST: Sennheiser HDV 820
Dalej sprawy robią się skomplikowane. Chcąc dostrzec różnice między HD 660 S a starszymi modelami, należy przeprowadzić ich bezpośrednie i dokładne porównanie. Na szczęście, jest to stosunkowo proste, bo w tych słuchawkach wiele elementów można w łatwy sposób zdemontować. Wymienne są nie tylko poduszki, ale także zewnętrzne, metalowe osłony przetworników. W niektórych sklepach internetowych można znaleźć nawet sprzedawane osobno pałąki z mocowaniami dla muszli, choć w przypadku ewentualnego uszkodzenia (co nie jest takie proste) bardziej prawdopodobne jest, że użytkownik zwyczajnie odda słuchawki do dystrybutora lub autoryzowanego serwisu. Demontaż padów jest dziecinnie prosty - wystarczy chwycić je i delikatnie oderwać od nauszników. Poduszki mają kilka punktów, w których "wklikują" się we właściwą obręcz na wewnętrznym brzegu muszli. Po kilku latach intensywnego użytkowania, pady potrafią się mocno odkształcić. Do pewnego momentu jest to jak najbardziej pożądane, bo słuchawki dopasowują się w ten sposób do kształtu głowy użytkownika, a zatem stają się wygodniejsze. Później jednak warto wymienić te elementy na nowe, bo w ekstremalnych przypadkach wypełniająca je gąbka staje się tak płaska, że uszy wręcz stykają się z plastikowymi osłonkami przetworników. Co ciekawe, w testowanym modelu owe poduszki są nieco grubsze. Przesiadka z HD 600 na HD 660 S potwierdziła to, co widać z zewnątrz. Dzięki nieznacznie grubszym padom, nowe słuchawki wydają się być bardziej komfortowe. Co ciekawe, ten element pasuje także do starszych modeli. Posiadacze HD 600 lub HD 650 chcący poprawić sobie życie lub wymienić zużyte poduchy, mogą bez większego problemu zamówić te od HD 660 S i zamontować je w swoich słuchawkach.
Dla nas ważne jest to, że dzięki takiemu systemowi, można w łatwy sposób podejrzeć co kryje się w środku. Na pierwszy rzut oka, przetworniki wyglądają tak, jak w modelach HD 600 i HD 650. Mają trochę inny kolor, ale to jeszcze nic wielkiego. Wyraźnym zmianom uległa natomiast tylna osłona przetworników. Plastikowy element mocującyma inny kształt, a zamiast czarnych elementów tłumiących przypominających grubą gąbkę lub filc, mamy bardzo eleganckie siateczki wykonane ze stali nierdzewnej. Różni się nawet średnica elementów mocujących głośniki. W nowym modelu jest większa mniej więcej o milimetr. Co to wszystko oznacza? Wszystko wskazuje na to, że HD 660 S wykorzystują przetworniki z modelu HD 700 lub bardzo blisko z nimi spokrewnione. Sennheiser oficjalnie nic na ten temat nie mówi, ale ta metalowa siateczka wraz z mocowaniem całego przetwornika faktycznie wygląda dokładnie tak, jak w droższych nausznikach. Kolejną wskazówką jest impedancja. W przypadku modeli HD 600 i HD 650 jest to 300 Ω, natomiast HD 660 S charakteryzują się impedancją 150 Ω - dokładnie tak, jak HD 700. Coś zdecydowanie jest na rzeczy. Producent informuje tylko, że dzięki niższej impedancji, nowe słuchawki miały być bardziej wszechstronne. Ale czy chodziło tylko o to, abyśmy mogli podłączyć je nawet do dobrego odtwarzacza przenośnego? Nie wydaje mi się. Z jakiegoś powodu, Sennheiser nie chwali się tym zabiegiem, a przecież można by było zrobić to znacznie prościej. HD 660 S to takie matowo czarne HD 650, z grubszymi padami, poprawionymi detalami, przetwornikami zapożyczonymi z HD 700 i dodatkowym, zbalansowanym kablem na wyposażeniu. Ekstra, nie? Dla mnie ekstra, bo oficjalna cena detaliczna modelu HD 700 to 2549 zł, a moim zdaniem to wciąż jedne z najlepszych słuchawek w swoim przedziale cenowym. No dobrze, a ile kosztują testowane HD 660 S? 2349 zł? 2699 zł? Nie. Ich oficjalna cena to 2069 zł. Owszem, to znów podwyżka w porównaniu z HD 650, z którymi mają najwięcej wspólnego, ale 110 zł za te wszystkie dodatki to okazja stulecia. Nic dziwnego, że Sennheiser podobno zamierza zakończyć produkcję modelu HD 650. Ale czy poczynione przez producenta zmiany przekładają się na jakość brzmienia? Sprawdźmy!
Brzmienie
W testach odsłuchowych zawsze bardzo ważne jest dla mnie tak zwane pierwsze wrażenie. Oczywiście nie polegam tylko na nim, bo czasami można się mocno zdziwić, jednak w większości przypadków kolejne dni testu i odsłuchy w różnych konfiguracjach tylko potwierdzają wcześniejsze obserwacje. W przypadku HD 660 S moja pierwsza myśl była prosta - ale piękne słuchawki! Nie dość, że są odrobinę wygodniejsze od legendarnych HD 600, których - obok kilku innych modeli - używam praktycznie na co dzień, to jeszcze oferują znacznie lepszy dźwięk. Mogę to powiedzieć z całą stanowczością - w kwestii brzmienia nie mamy do czynienia z kolejną modyfikacją charakteru, pasma i barwy, nie są to drobne poprawki ani ledwo zauważalne detale. To zupełnie inny, o wiele wyższy poziom jakościowy. Moim zdaniem dokonał się tu pewien przełom, który mogły przynieść tylko zmienione przetworniki. Spodziewałem się tego już na etapie rozpakowywania i oględzin nowych słuchawek, ale nawet gdybym nie wiedział co znajduje się wewnątrz nauszników, tak pozytywna różnica w ogólnej jakości brzmienia nie umknęłaby mojej uwadze. Może jestem już trochę stary, może mam sporo siwych włosów na głowie (a właściwie cieszę się, że mimo wszystko jakoś się trzymają), wzrok już na pewno nie ten, ale słuch na szczęście mam zupełnie niezły i od razu wiedziałem, że HD 660 S to zupełnie inna bestia. Kilkukrotne porównanie z HD 600 na różnych fragmentach muzycznych potwierdziło moje pierwsze wrażenia. A więc nie dość, że Sennheiser za minimalnie większe pieniądze dał nam poprawioną, wygodniejszą, ciekawszą wizualnie wersję modelu HD 650 i dorzucił do zestawu dodatkowy, zbalansowany kabel, to jeszcze pożyczając przetworniki z droższych HD 700 sprawił, że wreszcie doszło tutaj do wyraźnego przeskoku jakościowego przekładającego się na bardziej naturalne, głębsze, przestrzenne brzmienie z jeszcze lepszą dynamiką, rozdzielczością, ale też namacalnością, bliskością wokali i płynnością w całym paśmie. Rewelacja!
Teraz napiszę coś, co być może wielu ludzi zdziwi, a niektórych nawet lekko zdenerwuje. W dzisiejszych czasach ludzie cieszą się, gdy producent hi-endowych słuchawek nagle wypuści "tańszy" model za 2000-3000 zł. Zapominają, że wcześniej systematycznie podnosił ceny o kilka tysięcy złotych z każdą kolejną premierą. Firmy, które w momencie wprowadzenia na rynek modelu HD 600 albo raczkowały albo w ogóle nie istniały, nagle żądają za swoje flagowe nauszniki po kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy złotych. Nie odmawiam nikomu prawa do ustalania cen ani też nie twierdzę, że utytułowani producenci zawsze będą oferowali lepszy sprzęt, niż młodsi gracze z nowymi, ciekawymi pomysłami. Ale mimo wszystko uważam, jest to trochę chore. Wiecie czym tak naprawdę są HD 660 S? To wielki, długi, soczysty środkowy palec, który niemiecka firma pokazuje konkurencji, której ubzdurało się, że po kilku latach ulepszania przetworników metodą prób i błędów może stworzyć lepsze słuchawki niż Sennheiser. Niemcy po prostu przestali się szczypać. Wzięli sprawdzoną "budę", wprowadzili kilka funkcjonalnych poprawek tam, gdzie w ogóle było to możliwe (wykończenie, detale, pady, okablowanie), przeszczepili przetworniki z wyższego modelu, a na koniec, za stworzone w ten sposób hi-endowe nauszniki, wystawili cenę jak z minionej epoki. Dziś za dwa tysiące z kawałkiem można sobie kupić niezłe, dizajnerskie słuchawki do smartfona. Sennheiser za te same pieniądze daje nam totalnie audiofilskie nauszniki bazujące na prawdziwie legendarnym modelu i technologii, która jeszcze niedawno była dostępna tylko w produktach z najwyższej półki.
TEST: Sennheiser Orpheus HE 1
Jak to odczytywać? Dla mnie sprawa jest prosta - firma nie tylko nawiązuje walkę z konkurencją, ale chce zmieść ją z powierzchni ziemi jednym, mocnym uderzeniem. Tak, jak w przypadku flagowego zestawu HE-1. Wtedy też inni producenci podnosili ceny i deklarowali, że oto robią najlepsze słuchawki na świecie, aż tu nagle Sennheiser wyprzedził ich o kilometr, przy okazji odwołując się do niezapomnianego Orpheusa z 1991 roku. Premiera jego nowej wersji była takim słuchawkowym odpowiednikiem łomotu, jaki mistrz świata wagi ciężkiej może spuścić dobrze zapowiadającemu się zawodnikowi wagi piórkowej. Zrobiliście przyzwoite słuchawki i twierdzicie, że są lepsze od naszych HD 800? To przebijcie to! Zestaw słuchawkowy skłądający się z elektrostatycznych nauszników i hybrydowego wzmacniacza z wbudowanym przetwornikiem, z ośmioma lampami i pokrętłami wyjeżdżającymi z marmurowej obudowy przy każdym włączeniu, z przodu logo firmy znanej na całym świecie, a do tego cena - pięćdziesiąt tysięcy euro. To jest nokaut i koniec walki. Sennheiser cieszy się z pewnej wygranej, a przeciwnika zbierają z ringu prosto na izbę przyjęć. W tym kontekście, HD 660 S to coś jeszcze innego. To tak, jakby niemiecka firma postanowiła udowodnić, że potrafi wygrać z panoszącą się konkurencją w każdej kategorii cenowej. I znów odwołała się do swego wielkiego hitu. Nie ma z czym dyskutować. Te słuchawki są świetne. Gdyby wypuściła je inna firma i zażądała 3499 zł, nikt nie powiedziałby złego słowa, a wielu recenzentów i audiofilów uznałoby, że takie brzmienie i taki komfort użytkowania za takie pieniądze to bardzo dobry interes. A za 2069 zł i z logiem jednego z najbardziej utytułowanych producentów słuchawek i mikrofonów na świecie? Aaa, to drogo! Na sto procent w sieci pojawią się takie komentarze. Już się pojawiły, mimo, że jeszcze prawie nikt nie słuchał nowego modelu! Bo dwadzieścia lat temu HD 600 kosztowały 999 zł, a HD 580 Jubilee były jeszcze tańsze. W ogóle drogie to dzisiaj wszystko. A masło? Patrz pan co się porobiło. A że Ultrasone wypuszcza średnie słuchawki za 14990 zł? Że Focal wprowadza przystępny cenowo model za 6999 zł? Że AudioQuest, który nigdy wcześniej nie zajmował się nausznikami, startuje do nas z modelem za 2499 zł? A nie, to spoko. Ładne są.
Wracając do tematu, wielu amatorów słuchawek na pewno będzie zastanawiać się jak dokładnie grają HD 660 S. Napisałem już, że bardzo, bardzo dobrze, ale jak? Tak, jak HD 600 na sterydach, a może bardziej jak HD 650 lub HD 700? Szczerze mówiąc, jest to mieszanka pozytywnych cech wszystkich wymienionych modeli, ale moim zdaniem faktycznie najbliżej im do HD 700, może z pewną dawką przyjemnego, zagęszczonego charakteru HD 650. Pasmo jest praktycznie równiutkie. Nie zauważyłem tutaj ani rozjaśnienia a'la HD 600 ani odwrotnego, delikatnie przygaszonego zabarwienia kojarzonego z modelem HD 650. Jest bas jak dzwon, czytelna i realistyczna średnica oraz przejrzysta, choć całkiem elegancka góra pasma. W porównaniu z HD 600, które siłą rzeczy posłużyły mi za najbliższy punkt odniesienia, największa różnica dotyczy głębi i wypełnienia niskich tonów, pełnej barwy i pewnego organicznego spoiwa w całym paśmie, ogólnych możliwości dynamicznych oraz przestrzeni. No właśnie... Tutaj otwiera się przed nami zupełnie inny świat. O ile HD 600 mają tendencję do wciskania dźwięku w głowę, a budowana przez nie przestrzeń najczęściej przypomina grubą linię rozciągającą się od ucha do ucha, w HD 660 S zyskujemy przynajmniej jeden dodatkowy wymiar. Przypomina to bardziej elipsę, której skraje wychodzą poza nauszniki, a sam dźwięk wewnątrz naszej czaszki jest zdecydowanie większy i rozpycha się nawet do przodu i do tyłu. Nie chcę powiedzieć, że źródła pozorne pojawiają się w zupełnie nieprzewidywalnych miejscach albo że podczas odsłuchu można odnieść wrażenie, jakbyśmy nie siedzieli w słuchawkach, ale w dużym pokoju wypełnionym muzyką. To jeszcze nie ten poziom, ale przeskok w porównaniu ze starszym modelem jest ewidentny. Już ta jedna zmiana powoduje, że słucha się znacznie przyjemniej, ale lista zalet HD 660 S jest znacznie dłuższa. Bardzo spodobał mi się sposób, w jaki nowe Sennheisery obchodzą się z wokalami. Przy całej swej przejrzystości, na pewno nie gorszej niż w modelu HD 600, ludzkie głosy są prezentowane bez wyraźnego spłaszczenia czy odchudzenia. Brzmią gęsto, barwnie, z odpowiednią ilością mięsistego wypełnienia, a nawet pewną dozą bliskiego, intymnego klimatu. Słyszymy wszystkie szczegóły artykulacji, ale nie mamy wrażenia jakby śpiewał dla nas robot. Bas? Głęboki, pełny, chwilami wręcz subwooferowy, ale trzymany na wodzy i nie przysłaniający wyższych rejestrów. Wszystkie elementy tego brzmienia żyją ze sobą w harmonii. Nie widzę tutaj ewidentych braków i dziur. Zwyczajnie nie potrafię się do niczego przyczepić. Powiem więcej - dawno nie miałem takiej frajdy ze słuchania. I oczywiście, zaraz po zakończonych odsłuchach, zacząłem zastanawiać się jak by tu podmienić HD 600 na HD 660 S tak, aby nikt się nie zorientował...
Niemcy stworzyli słuchawki, które wyznaczają punkt odniesienia w swojej cenie. Tym razem nie jest to marketingowy bełkot, ale wniosek z testu podczas którego miałem okazję porównać HD 660 S z wieloma innymi modelami.Nowe nauszniki Sennheisera są lepsze niż HD 600 i HD 650 - obiektywnie i subiektywnie. Rozbierając ich dźwięk na czynniki pierwsze, ciężko znaleźć obszar, w którym starsze modele radzą sobie lepiej. Podchodząc do sprawy w bardziej indywidualny sposób, nie mogę natomiast pozostać obojętnym na to, że HD 660 S dały mi znacznie więcej przyjemności, przy okazji zapewniając bardziej naturalny i realistyczny kontakt z muzyką. Kupiły mnie całkowicie, ale na tym historia się nie kończy. Spodobał mi się również fakt, że niemieccy inżynierowie połączyli znaną, sprawdzoną konstrukcję z droższymi, bardziej zaawansowanymi przetwornikami, niespecjalnie się tym chwaląc. Opisywany model wszedł bowiem na rynek bez jakiegoś wielkiego hałasu. Zupełnie, jakby producent był pewny, że odniesie sukces i nie marnował czasu na przechwałki. Wejdźcie na oficjalną stronę Sennheisera, a na pewno przekonacie się, o czym mówię. Nikt nawet oficjalnie nie potwierdza informacji, że HD 660 S mają przetworniki bazujące na tych z modelu HD 700 lub dokładnie takie same. Nigdzie nie znajdziecie porównania ze starszymi modelami ani szczegółowej listy poprawek takich, jak chociażby grubsze pady. Zamiast tego, firma koncentruje się na nowej kolorystyce i impedancji. Opis uzupełniają lakoniczne wzmianki o ulepszonej konstrukcji i wyższym komforcie użytkowania, a także króciutka informacja o obecności zbalansowanego kabla z wtykiem Pentaconn. Tak, jakby to było ważniejsze niż zastosowane przetworniki. Nie wiem o co chodzi. Czy to nadmierna skromność czy chęć zakamuflowania faktu, że isotny postęp jakościowy udało się uzyskać w tak prosty sposób? Mogę się tylko domyślać, że firma nie chciała denerwować klientów, którzy być może niedawno zdecydowali się na model HD 700 nie wiedząc, że niebawem będzie można dostać praktycznie to samo w innej, bardziej klasycznej "obudowie". A może Sennheiserowi nie chce się już niczego udowadniać? Niemcy stworzyli słuchawki, które wyznaczają punkt odniesienia w swojej cenie. Tym razem nie jest to marketingowy bełkot, ale wniosek z testu podczas którego miałem okazję porównać HD 660 S z wieloma innymi modelami. Prywatnie, mam nadzieję, że jeszcze uda mi się wrócić do tematu, bo chętnie zatrzymałbym opisywane słuchawki na dłużej. A na miejscu konstruktorów i marketingowców z Wennebostel, wycofałbym z produkcji HD 650 i HD 700, a następnie udał się na dłuższe wakacje. Nie wiem czy w tej klasie słuchawek da się jeszcze coś ulepszyć. Możliwe, że HD 660 S wystarczą nam na kolejne dziesięć lat. Chociaż, kto wie... Sennheiser istnieje od 1945 roku. W tym czasie nie raz zaskakiwał swoich klientów i pewnie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Budowa i parametry
Sennheiser HD 660 S to otwarte słuchawki dynamiczne bazujące na konstrukcji modelu HD 650. Jak informuje producent, udoskonalone przetworniki mają zapewniać niższy poziom zniekształceń harmonicznych, a to z kolei ma gwarantować jeszcze lepsze, bardziej naturalne i klarowne brzmienie. To, czego nigdzie oficjalnie nie przeczytacie to fakt, że przetworniki w HD 660 S są bardzo blisko spokrewnione z tymi stosowanymi w modelu HD 700, lub wręcz identyczne. Dzięki niższej impedancji na poziomie 150 Ω, testowany model ma oferować także większą wszechstronność i możliwość podłączenia słuchawek zarówno do odtwarzaczy i wzmacniaczy stacjonarnych, jak i przenośnych. Przetworniki są fabrycznie parowane aby zagwarantować stałą, wąską tolerancję. W osiągnięciu wymaganej wierności odwzorowywanego sygnału pomagają też wyjątkowo lekkie, aluminiowe cewki.
Do zestawu dołączone są dwa kable, których przewodniki wykonano z czystej miedzi beztlenowej. Użytkownik ma do dyspozycji kable z niezbalansowanym wtykiem 6,3 mm lub zbalansowanym złączem Pentaconn o średnicy 4,4 mm. Aby umożliwić podłączenie słuchawek do urządzeń ze standardowym wtykiem 3,5 mm, producent dołączył w komplecie przejściówkę, na szczęście w formie krótkiego przewodu, a nie dużej i grubej tulejki, która potrafi wyłamać gniazdo w smartfonie, niszcząc całe urządzenie. HD 660 S zostały jednak zaprojektowane głównie do użytku domowego. Jeśli chodzi o parametry, nauszniki charakteryzują się skutecznością 104 dB i zniekształceniami poniżej 0,04%. Pasmo przenoszenia podawane przez producenta rozciąga się od 10 Hz do 41 kHz, ale jest to wynik pomiaru z bardzo dużym spadkiem, aż 10 dB. Z ciekawości zajrzałem jednak do parametrów modelu HD 700, gdzie podawane jest pasmo przy spadku 10 dB (8 Hz - 44 kHz) i 3 dB (15 Hz - 40 kHz). Pozwala to sądzić, że testowane nauszniki odtwarzają częstotliwości z zakresu 20 Hz - 20 kHz z bardzo niewielką odchyłką na brzegach.
Werdykt
Jak każdy nowy produkt czerpiący garściami z dokonań poprzedników, opisywane słuchawki będą w nieskończoność porównywane ze wszystkimi innymi - starszymi, kultowymi, nieco tańszymi HD 600 i HD 650, jak również droższymi HD 700, z którymi łączy je więcej, niż sugerowałaby cała zewnętrzna powłoka. Jak znam życie, dyskusjom na temat wyższości jednego modelu nad innymi nie będzie końca. Można bowiem podejść do sprawy na dwa sposoby - ten obiektywny i zdroworozsądkowy, albo subiektywny i bazujący na osobistych odczuciach. Tak samo podzielę więc swój werdykt. Część pierwsza jest wyjątkowo prosta do rozszyfrowania. Sennheiser proponuje nam ulepszoną wersję swoich legendarnych nauszników z poprawionymi detalami, wyższym komfortem użytkowania, przetwornikami z wyższej półki cenowej, zdecydowanie lepszym dźwiękiem i zbalansowanym kablem na wyposażeniu. Normalnie, takie "prezenty" są oferowane wyłącznie w ramach limitowanych, rocznicowych edycji. Gdyby takie słuchawki powstały w liczbie kilkuset egzemplarzy z jakąś złotą naklejką, ich cena mogłaby wynieść 3299 zł, a dostawa zostałaby rozszarpana w ciągu kilku dni. Tymczasem, HD 660 S są oferowane jako regularny model w cenie 2069 zł. To chyba największy postęp za najmniejsze pieniądze w całej branży audio. Tak na sucho, bez emocji, dodając dwa do dwóch można dojść do wniosku, że Sennheiser albo odstąpił od wyścigu cenowego albo postanowił zadać bolesny cios konkurencji. Na szczęście, ku uciesze klientów, bo to oni najbardziej na tym zyskają. Część druga, subiektywna, jest dla mnie jeszcze prostsza. Moim zdaniem HD 660 S to w tej chwili najlepsze słuchawki w katalogu Sennheisera. Najlepsze, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty ważne z punktu widzenia użytkownika - jakość wykonania, wygoda użytkowania, wyposażenie, brzmienie, przyjemność posiadania nowej wersji legendarnych słuchawek renomowanej firmy oraz cena. HD 600 są tańsze, ale nie aż tak dobre. HD 800 S są świetne, ale tracą punkty za cenę. HD 660 S mają wszystko. To najlepszy możliwy pakiet dla audiofila. Gorąco polecam!
Dane techniczne
Typ słuchawek: otwarte, wokółuszne, dynamiczne
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 41 kHz (-10 dB)
Impedancja: 150 Ω
SPL: 104 dB
Zniekształcenia: 0,04%
Przewody: 6,3 mm jack, 4,4 mm Pentaconn
Masa: 260 g
Cena: 2069 zł
Konfiguracja
Marantz HD-DAC1, Questyle CMA400i, Astell&Kern AK70, Enerr Tablette 6S, Apple iPhone SE.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
Nagroda
-
Łukasz
W mojej ocenie AudioQuest NightHawk to nie tylko wygląd, ale też wygoda, wysokiej jakości, nowoczesne materiały i przede wszystkim muzykalne, analogowe brzmienie. Często dostępne w promocyjnej cenie, w związku z czym według mnie, są nadal atrakcyjną opcją. Brakuje mi w powyższej recenzji porównania z innymi producentami w kontekście samego brzmienia.
0 Lubię -
Sławek
Jestem również użytkownikiem HD 600 z przewodem Cardasa (szarym) i po takiej recenzji zastanawiam się nad zmianą na HD 660 S. Chciałbym jednak ostatecznie zamknąć temat ewentualnych niepewności i rozterek, a do tego potrzebuję od recenzenta kilku informacji. Na wstępie napisano o większej głębi i rozdzielczości, jednak nie wyłapałem porównań do HD 600 w kwestii budowania sceny na szerokość i głębokość. Moje HD 600, przy odpowiedniej konfiguracji skromnego zestawu audio, potrafią zagrać głęboką sceną i pierwszy plan przesuwać bardziej "w kierunku nosa" zamiast grać między uszami. To drugie strasznie mnie irytuje. Na szerokość też niekiedy wykraczają poza słuchawki, być może przez usunięcie gąbki z otworu za przetwornikiem. Proszę autora o odniesienie się do moich spostrzeżeń i opisanie jak w tej kwestii grają HD 660 S. Szkoda, że nie mamy dla porównania grafiki końcowej od HD 600 (nie znalazłem na stronie). Będę ogromnie wdzięczny za odpowiedź. A może bez gdybania zmienić słuchawki na HD 800 S i wtedy uzyskam szeroką i głęboką scenę nie grającą tylko między uszami? Ale ta kasa?
0 Lubię -
stereolife
HD 600 są u nas od tak dawna, że nawet nigdy nie przyszło nam do głowy ich przetestować. Podobnie, jak kilku innych urządzeń, których używaliśmy jeszcze przed założeniem StereoLife. Co do stereofonii - HD 660 S są zdecydowanie lepsze. Co najmniej o klasę. Nie chodzi nawet o rozmiary kreowanej przez nie przestrzeni, ale raczej o sposób, w jaki HD 660 S "układają" poszczególne dźwięki, warstwy i plany. Robią to tak, że łatwiej jest je od siebie oddzielić. Powrót do HD 600 jest, hmm... Trudny. To wciąż fantastyczne słuchawki, które potrafią grać cudownie lekko i przejrzyście, ale ich przestrzeń w porównaniu z HD 660 S jest spłaszczona i mało sugestywna. Przerzucając to na wrażenia, jakich doświadczymy podczas odsłuchu kolumn głośnikowych, można powiedzieć tak - HD 600 to bardzo dokładne monitory, które budują scenę od głośnika do głośnika w linii poziomej, z dobrą separacją, ale w lekko "studyjnym" klimacie, natomiast HD 660 S to zestawy, które dokładają do tego głębię, a to już trochę zmienia reguły gry. Co tu dużo gadać, świetne słuchawki i tyle. Odnośnie HD 800 S - to też na pewno nie jest zły wybór, aczkolwiek w tej cenie jest też wiele innych modeli, które kuszą okrutnie (Focal Clear, Denon AH-D9200, HiFiMan Arya). Należy też mieć na uwadze, że "osiemsetki" wymagają bardzo, ale to bardzo dobrego wzmacniacza słuchawkowego lub przetwornika, na który spokojnie można wydać kolejne sześć tysięcy z kawałkiem. Jeśli budżet pozwoli, naturalnie nie ma przeszkód, ale jeżeli chodzi o znalezienie następcy "sześćsetek", HD 660 S robią robotę.
1 Lubię -
Sławek
Dziękuję za szybką i rzeczową odpowiedź. To chciałem przeczytać. Na HD 660 S mogę wkrótce znaleźć trochę grosza, a przy okazji nikt w domu raczej nie zauważy podmiany:)
1 Lubię -
Michał
Dzień dobry. Czy te słuchawki zagrają dobrze w połączeniu z DragonFly'em Red i TIDAL-em HiFi? Jeżeli takie połączenie jest złym wyborem to proszę o zaproponowanie jakiegoś budżetowego, niekoniecznie mobilnego DAC-a który dobrze zagra z HD 660 S. Z góry dziękuję za pomoc. Pozdrawiam.
0 Lubię -
Artur
Ja mogę polecić FiiO Q1 Mark II, który ma wyjście zbalansowane. Wystarczy dokupić przejściówkę z jacka 2,5 na Pentacon 4,4 mm. Takie połączenie z HD 660 S daje bardzo fajny dźwięk, także w TIDAL-u (jakość Master).
0 Lubię
Komentarze (6)