
Anssi Hyvönen nie jest jednym z konstruktorów, którzy średnio raz na kilka lat wpadają na jakiś odjazdowy pomysł i wymieniają całą ofertę, tłumacząc fanom marki i potencjalnym klientom, że od tej pory wszystko będzie inne. Finowie stawiają na rozwój poprzez doskonalenie istniejących konstrukcji, wprowadzanie zmian w rozsądnym tempie i twarde trzymanie się pierwotnych założeń. Wszystko to sprawia, że poruszamy się w istocie na niewielkim obszarze - Amphion celuje wyłącznie zestawy głośnikowe, z których najtańsze (Helium 410) kosztują w standardowym wykończeniu 3490 zł, a najdroższe (Krypton 3) - 73990 zł. Rozstrzał wydaje się spory, ale należy przy tym zaznaczyć, że Krypton 3 to w katalogu Amphiona zupełny odmieniec. Taki wybryk natury, który nawet nie jest częścią większej serii, ale odosobnioną perełką wykorzystującą obudowy i przetworniki skonstruowane inaczej niż w pozostałych modelach tej marki. Za drugie w kolejności podłogówki Argon 7LS zapłacimy 20990 zł, a to już inna rozmowa. Generalnie można powiedzieć, że w zakładce z kolumnami do użytku domowego panuje jasny podział - zestawy z serii Helium są bardziej nowoczesne i funkcjonalne, a oprócz tego są zauważalnie tańsze i oferują przyjemniejszy, bardziej muzykalny dźwięk, natomiast modele z rodziny Argon to poważniejsze, bardziej audiofilskie konstrukcje, z których część właściwie niewiele różni się od profesjonalnych głośników Amphiona.

Żyjemy w czasach pełnych kontrastów i sprzeczności. Jedna piąta populacji naszej planety żyje w skrajnej biedzie, co nie przeszkadza najbogatszym inwestować w jachty, odrzutowce i luksusowe posiadłości z trzema basenami i dwudziestoma sypialniami dla gości. Ludzie mówią o globalnym ociepleniu i biadolą, że żywność droga, ale potrafią wyciąć pół lasu i postawić na jego miejscu bloki i parkingi. Nad całym tym wariactwem rozpościera się gruba warstwa poprawności politycznej, dzięki której można udawać, że jesteśmy cywilizowanym społeczeństwem, które dba o planetę, nie śmieje się z blondynek, pomaga biednym dzieciom z telewizora i nie zna takich pojęć jak przemoc domowa, nepotyzm czy wyprzedzanie na trzeciego. Co to ma wspólnego ze sprzętem audio? Otóż jego producenci również zaczęli poddawać się presji otoczenia i wytwarzać urządzenia, które nie wywołują żadnych emocji. Mówię przede wszystkim o warstwie brzmieniowej, ale nie tylko. Nuda, panie, nuda! Spójrzcie chociażby na produkowane dziś zestawy głośnikowe i porównajcie ich kształt z odjazdowymi projektami z ubiegłego wieku. Jeżeli obecnie znajdziecie kolumny, które prezentują się choć trochę oryginalnie, prawdopodobnie będą kosztowały co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Za rozsądne pieniądze kupimy wyłącznie prostopadłościenne skrzynki w trzech kolorach do wyboru - czarnym, białym i orzechowym. Dźwięk prawie na bank będzie totalnie bezpieczny. Neutralny, równy, nijaki, może z lekko podkreślonym basem. A gdzie jakieś wodotryski? Gdzie cechy, które kojarzyliśmy na przykład z daną manufakturą albo przynajmniej ze "szkołą brzmienia" charakterystyczną dla wybranego regionu geograficznego? Coraz trudniej jest coś takiego znaleźć. Na szczęście nie wszyscy poddali się tej modzie. Jedną z firm, które mają w nosie poprawność polityczną i opinie innych, jest Triangle. W ubiegłym roku manufakturze z Soissons stuknęła czterdziestka, w związku z czym Francuzi postanowili zrobić sobie i swoim klientom wyjątkowy prezent. Zamiast prezentować światu nowy model flagowy, wypuścili jubileuszowe wersje dwóch bestsellerów - monitorów Comète i trójdrożnych podłogówek Antal.

Nie mam już pomysłu na to, jak zacząć test kolejnych kolumn marki Pylon Audio. Od biedy mógłbym coś wymyślić, ale mam wrażenie, że polskiej manufaktury nikomu nie trzeba już przedstawiać. Słyszał o niej każdy, kto w ostatnim czasie stanął przed wyborem zestawów głośnikowych. Poświęcając na poszukiwania chociaż dziesięć minut, nie da się na te produkty nie trafić, a kiedy się już trafi, nie sposób nie wziąć ich pod uwagę. Sam przetestowałem już modele Topaz 20, Pearl 25, Sapphire 31, Diamond Monitor, Pearl 27, Ruby 25 mkII i Ruby Monitor, dodatkowo Corale 25 zrecenzował Adam Widełka, Opale 20 - Jacek Stobiecki, Diamondy 25 - Witek Szwacki, a zaprojektowane we współpracy z naszą redakcją Sapphire'y 31 StereoLife Edition grzecznościowo opisał Dawid Grzyb, aby i ten test był w miarę obiektywny. W międzyczasie Jacek Stobiecki przygotował jeszcze prezentację firmy, a kilka miesięcy temu opublikowaliśmy poradnik o ustawianiu kolumn, stworzony wspólnie z Pylonem i wydany również w wersji papierowej. Jeśli się nad tym zastanowić, nie mamy na koncie tylko dwóch rzeczy - wywiadu i lotu w kosmos. Do tego pierwszego z pewnością kiedyś dojdzie, a do drugiego już dawno by doszło, gdyby ekipa z Jarocina zamiast zestawów głośnikowych postanowiła budować rakiety.

Quadral to niemiecka firma specjalizująca się w produkcji zestawów głośnikowych. Przedsiębiorstwo zostało założone w 1971 roku, jednak wówczas nie zajmowało się jeszcze wytwarzaniem kompletnych urządzeń, ale importem komponentów elektronicznych. Dopiero dziesięć lat później komuś przyszedł do głowy pomysł, aby korzystając z dostępnych części, zaprojektować i zbudować bezkompromisowe kolumny. Jak powszechnie wiadomo, jeśli nasi zachodni sąsiedzi wpadną na jakiś śmiały pomysł, realizują go z godną podziwu konsekwencją i starannością, dlatego ich pierwszy projekt wyglądał jak audiofilski odpowiednik 80-cm działa kolejowego "Schwerer Gustav". Wprowadzony na rynek w 1981 roku model Titan był mierzącym półtora metra i ważącym 115 kilogramów wolnostojącym zestawem głośnikowym wyposażonym w podwójną linię transmisyjną. W skrzyni wielkości lodówki zamontowano 32-cm woofer, 12-cm głośnik średniotonowy i wstęgowy tweeter dostarczony przez Isophona. Imponujący flagowiec pozwolił hanowerskiej manufakturze wejść na rynek z przytupem i przyciągnąć uwagę klientów - nawet tych, których na takie kolumny nie było stać - a przy okazji zapracował na siebie, bowiem był produkowany w dziewięciu różnych wersjach i wciąż pozostaje punktem odniesienia zarówno dla innych modeli Quadrala, jak i hi-endowych zestawów innych marek.

Temat polskiego sprzętu audio działa na melomanów jak papierek lakmusowy. Teoretycznie nie jesteśmy w tej dziedzinie jakąś potęgą, choć kiedy pięć lat temu znajomy poprosił mnie o pomoc w przygotowaniu profesjonalnego raportu dotyczącego rodzimych producentów audiofilskiej aparatury, sam byłem w szoku, jak wiele firm znalazło się na tej liście i jakie wnioski można było wysnuć z poszczególnych tabelek i wykresów zawartych w tym opracowaniu. W przypadku aż 39% badanych firm ich właściciele przyznali, że spółka powstała dlatego, że mogła zaoferować produkty lepsze niż konkurencja. 28% polskich producentów sprzętu audio rozpoczęło swoją działalność dzięki pomysłowi na innowacyjne rozwiązanie, którego do tej pory nie było na rynku. Autorzy publikacji pokusili się o stworzenie przykładowego systemu zbudowanego z urządzeń pochodzących wyłącznie od polskich producentów. Cena tego zestawu sięgnęła 682000 zł, a chyba i tak nie była to najbardziej rozbudowana konfiguracja, jaką można ułożyć z klocków wytwarzanych nad Wisłą. Jeśli chodzi o klientów, myślę, że wciąż można podzielić ich na trzy albo cztery grupy. Pierwsza to patrioci, którzy uważają, że zawsze trzeba sięgać po polskie produkty bez względu na to, czy kupujemy pomidory, materiały budowlane czy wzmacniacze. Druga to audiofile, którzy mają pozytywne doświadczenia z elektroniką wyprodukowaną w naszym kraju i nie kupują jej na zasadzie "dobre, bo polskie", tylko "dobre, bo dobre". Trzecia grupa to umiarkowani sceptycy, którzy twierdzą, że nigdy nie należy sugerować się marką, lokalizacją fabryki albo recenzją takiego czy innego magazynu, a wszystko trzeba oceniać samodzielnie. I wreszcie czwarta to ludzie, którzy z jakichś względów są do polskich wyrobów uprzedzeni i wychodzą z założenia, że lepiej kupić sprzęt brytyjski, niemiecki, francuski, amerykański, japoński lub skandynawski. Rynek jest jednak tak chłonny, że wiele krajowych manufaktur prosperuje całkiem dobrze. Od czasu do czasu którejś z nich udaje się zabić zagranicznej konkurencji i samym audiofilom takiego ćwieka, że wszyscy zastanawiają się, czy ktoś przypadkiem nie pomylił się w obliczeniach. Tylko czy coś z tego wynika?

Kiedy brytyjska manufaktura zaprezentowała pierwszą generację Muso, wierni miłośnicy sprzętu tej marki nie mogli zrozumieć, co to za cudo, dlaczego wygląda tak nowocześnie i po jaką cholerę w ogóle firma znana z produkcji sprzętu dla ortodoksów pakuje się w coś takiego. W ich świecie wprowadzenie hi-endowego wzmacniacza zintegrowanego lub systemu typu all-in-one było niepotrzebnym eksperymentem, odejściem od purystycznej elektroniki w kierunku wygodnictwa. W Salisbury ktoś jednak w porę zdał sobie sprawę z tego, że na kurczowym trzymaniu się ekscentrycznych rozwiązań i chęci zadowolenia najwierniejszych fanów daleko się nie zajedzie. Naim mógłby na pewno wciąż produkować wyłącznie dziwaczne klocki wyposażone w gniazda, które reszta świata uważa za przestarzałe, ale zamiast rozwijać się, po pewnym czasie zapewne zacząłby się powoli zwijać. Postanowiono więc porzucić pielęgnowane dziesiątki lat schematy i tak powstał pierwszy w historii Naima jednoczęściowy głośnik sieciowy. "Co za szajs, jakiś soundbar, wiocha i tandeta!" - krzyknęli audiofile. "Piękny sprzęt, ale pięć tysięcy za radio to stanowczo za drogo." - stwierdzili melomani, dla których punktem odniesienia jest kino domowe z supermarketu. Z komentarzy wynikało, że ludzie podzielili się w tej sprawie na dwa obozy, a ciekawy pomysł tak naprawdę do nikogo nie trafił. Na szczęście pierwsze wieści z frontu zupełnie temu zaprzeczały. Muso sprzedawał się jak ciepłe bułeczki. Gdzieś pomiędzy dwiema skrajnymi grupami musiała wykiełkować trzecia. Klienci świadomi istnienia obu tych światów wreszcie dostali połączenie audiofilskiego dźwięku i supermarketowej wygody w jednym, niezwykle eleganckim opakowaniu. Wkrótce głośniki z serii Muso i systemy all-in-one z serii Uniti stały się filarami sprzedaży Naima.

W ostatnich latach możemy zaobserwować bardzo dynamiczny rozwój segmentu sprzętu audio do użytku codziennego. W łatwy sposób możemy dobrać odpowiednie urządzenie do konkretnych potrzeb. I tak jeśli szukamy czegoś, co umili nam muzycznie czas na wyjazdach i jednocześnie nie będzie zajmować pół plecaka, z pomocą przyjdą nam głośniki przenośne, takie jak chociażby JBL Flip czy Charge. I o ile rozwiązanie to świetnie sprawdzi się w terenie, tak w domu może się okazać niewystarczające. Przenośny głośnik nie zda egzaminu, gdy będziemy chcieli obejrzeć film z dźwiękiem lepszej jakości niż ten z telewizora. W takiej sytuacji powinniśmy raczej wybrać soundbar, który z kolei nie wypadnie najlepiej podczas słuchania muzyki. Błędne koło, prawda? Przy powyższym scenariuszu od razu nasuwa się jedno rozwiązanie - zakup kilku urządzeń do konkretnych celów. Przy nieograniczonym budżecie i dużej powierzchni mieszkaniowej będzie to z pewnością najlepsza opcja, jednak wielu z nas ma ograniczenia - zarówno finansowe, jak i przestrzenne. Producenci elektroniki wyszli naprzeciw oczekiwaniom i tej grupy docelowej (swoją drogą chyba największej) i stworzyli rozwiązanie, które będzie w stanie zaspokoić większość potrzeb "domowych". Jednocześnie nadal będzie to sprzęt na tyle mobilny, że możliwe będzie przewiezienie go do domu letniskowego lub na imprezę do znajomych bez rozbierania połowy umeblowania. Przedstawicielem takiego rodzaju rozwiązania jest bohater dzisiejszego testu - Audioengine HD6.

Firma Spendor została założona w 1969 roku w Wielkiej Brytanii, a jej nazwa powstała z połączenia imion dwojga założycieli - Spencera i Dorothy Hughes. W latach sześćdziesiątych Spencer pracował w wydziale badawczym BBC, a przedmiotem jego pracy była membrana wykonana ze specyficznego rodzaju polistyrenu o nazwie Bextrene. Podobnie jak wielu innych inżynierów pracujących dla BBC, pan Hughes wykorzystał wiedzę i doświadczenie zdobyte w tej korporacji do własnych celów, a konkretnie po to, aby stworzyć swój pierwszy zestaw głośnikowy - BC1. Ten przełomowy projekt szybko stał się monitorem wybieranym przez nadawców i studia nagrań na całym świecie. Później pojawiło się kilka innych projektów, takich jak BC2, BC3, SA1 czy SP1. Spendor wyprodukował również LS3/5a na licencji BBC. BC1, nieco większy niż LS3/5a, był produkowany z pewnymi modyfikacjami do 1994 roku, ale pewne cechy charakterystyczne i nawiązania do tego modelu można znaleźć nawet w kolumnach produkowanych obecnie. Aktualny katalog manufaktury z Sussex składa się z zaledwie trzech serii - A-Line, D-Line i Classic. W pierwszej i drugiej znajdziemy modele prezentujące się całkiem nowocześnie. Gama oznaczona literą "A" składa się z jednego monitora, trzech stosunkowo kompaktowych, dwudrożnych modeli wolnostojących oraz głośnika centralnego i przeznaczonego do powieszenia na ścianie surrounda. Serię D-Line tworzą tylko dwie podłogówki - 2,5-drożne D7.2 i 3-drożne D9.2. Wszystko to przebija linia Classic, w której zobaczymy sześć modeli kolumn, z czego dwa są dostępne w dwóch wariantach - standardowym i "specjalnym", z tytanowym frontem. Wybierając zestawy dopasowane do konkretnego pomieszczenia, znajdziemy tu właściwie każdy możliwy rozmiar, od kompaktowych mini-monitorów po potężne, trójdrożne podłogówki z dwoma 30-cm wooferami. Kuszą, oj kuszą, ale ponieważ nie uśmiecha mi się targać 55-kilogramowych skrzyń, postanowiłem przetestować najmniejsze kolumny z serii Classic.

Firma Polk Audio została założona przez Matthew Polka, George'a Klopfera i Sandy'ego Grossa w 1972 roku. Panowie poznali się podczas zajęć na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Baltimore. Po ukończeniu studiów w 1971 roku, podjęli się bardzo ciekawego zadania - nagłośnienia lokalnego festiwalu muzyki bluegrass. Organizatorzy tego wydarzenia mieli najwyraźniej więcej dobrych chęci niż funduszy, bowiem w pewnym momencie zorientowali się, że nie stać ich na profesjonalny system nagłośnieniowy. Nie wiem, w jaki sposób natknęli się na trzech młodych inżynierów, ale ci najwyraźniej doszli do wniosku, że budowa takiego zestawu to bułka z masłem. Matthew zaprojektował system głośnikowy, George skonstruował obudowy i zaprojektował charakterystyczne logo z serduszkiem, a Sandy stwierdził, że skoro jego koledzy mają do tej roboty talent, warto pociągnąć temat dalej, zająć się marketingiem, zbudować sieć dystrybucyjną i zrobić wszystko, aby ta przygoda nie skończyła się na kilku koncertach. Zaledwie dwa lata po założeniu firmy, Amerykanie zmienili front, przesiadając się z produkcji profesjonalnych systemów nagłośnieniowych na sprzęt typowo domowy. Prosta filozofia Polka, Klopfera i Grossa spodobała się audiofilom, którzy albo wcale nie szukali ekstrawaganckich głośników, albo doskonale orientowali się w tym temacie i wiedzieli, że oryginalne pomysły nie zawsze gwarantują dobry efekt.

Głośniki sieciowe, jednoczęściowe systemy audio i kolumny bezprzewodowe robią ostatnio zawrotną karierę. Nie ma się zresztą czemu dziwić, bo w epoce streamingu wielu melomanów potrzebuje tak naprawdę tylko tego, aby taki sprzęt był możliwie mały i łączył się z laptopem, smartfonem lub telewizorem równie łatwo, jak robią to popularne soundbary. Kiedy jednak zaczniemy szukać takiego zestawu, szybko zorientujemy się, że każda z wymienionych opcji ma jakieś wady. Typowe głośniki bezprzewodowe nie zapewniają nam tej jakości brzmienia, co duże zestawy dla audiofilów. Są oczywiście wyjątki, takie jak Naim Muso czy Devialet Phantom Reactor, ale tu mówimy już o sporym wydatku. Może więc wybrać klasyczne, pasywne kolumny? No tak, ale tutaj człowiek zostaje wplątany w labirynt pytań, na które odpowiedzieć potrafią specjaliści z facebookowych grup, z tym, że każdy mówi coś innego. Wystarczy dojść do momentu, w którym takie kolumny musimy do czegoś podłączyć. Co wybrać? Amplituner, wzmacniacz i streamer, może jakiś inteligentny wzmacniacz stereo? Denona, Yamahę, Audiolaba? A jak to wszystko podłączyć? Ano właśnie... Wówczas perspektywa kupna kolumn bezprzewodowych staje się niezwykle atrakcyjna. Teoretycznie wystarczy je wpiąć do prądu, połączyć się z siecią Wi-Fi lub z telefonem przez Bluetooth i już można słuchać. A jak to wygląda w praktyce?
Paweł Mi