
Wydawałoby się, że rynek sprzętu audio jest nasycony produktami zbudowanymi z myślą o najróżniejszych zastosowaniach i skierowanymi do odbiorców o dowolnej zasobności portfela. Weźmy na przykład wzmacniacze zintegrowane. Na stronie jednego tylko sklepu można znaleźć ponad dwieście różnych modeli w cenie od 499 do 159999 zł. Kolumny podłogowe? Najtańsze kosztują 929 zł za parę, najdroższe - 911600 zł. Słuchawki - od 299 do 30990 zł. Interkonekty RCA - od 115 do 112000 zł. Czy można zatem założyć, że producenci elektroniki zrobią dla nas wszystko, czego tylko zapragniemy. Nie do końca. Niektóre kategorie urządzeń są jakby zapomniane, a jest to o tyle dziwne, że właśnie taki sprzęt jest dziś bardzo poszukiwany. Powiedzmy, że rozglądamy się za wysokiej klasy monitorami, ale mamy kilka podstawowych wymagań - chcemy, aby grały naprawdę dobrze i wyglądały tak, aby rzeczywiście stały się ozdobą naszego pokoju odsłuchowego, ale jednocześnie nie zgadzamy się, aby były to duże skrzynie, które trzeba będzie ustawić na ciężkich podstawkach. Wówczas moglibyśmy przecież kupić sobie nieduże podłogówki, a zupełnie nie o to chodzi. Nie mamy takiej potrzeby, bo omawiane pomieszczenie ma w porywach dwadzieścia, może dwadzieścia kilka metrów kwadratowych. Szukamy więc monitorów audiofilskich, ale małych i wykonanych jak hi-endowe zestawy wolnostojące. Odrzucamy kolumny aktywne i lifestyle'owe głośniki sieciowe, bo mamy fajny wzmacniacz i nie chcemy się z nim rozstawać. I co? Wcale nie jest tak różowo. Są Amphiony Helium 410, Gato Audio FM-8, Opery Prima, Harbethy P3ESR, Piegi Premium 301, Spendory Classic 4/5, Diapasony Karis III i kilka innych konstrukcji, które wyglądają ciekawie, a przy odrobinie szczęścia powinny pracować prawidłowo nawet na biurku lub dużej komodzie, jednak niektóre z takich "pudełek po butach" mają swoje ograniczenia i bez wspomagania w postaci aktywnego subwoofera mogą rozczarować. Może trzeba zwiększyć budżet? Niestety, niewiele to da. Większość monitorów powyżej tego poziomu cenowego to już duże skrzynie, których raczej nie ustawimy tam, gdzie nam się podoba. Wygląda na to, że nikt nie jest zainteresowany produkcją pięknych, audiofilskich, dobrze brzmiących mini-monitorów, które nie byłyby dziwactwem w stylu vintage'owych głośników pozbawionych basu lub przepakowanymi w ładniejsze obudowy surroundami. Na szczęście są jeszcze Duńczycy.

Audiofile interesujący się głównie zestawami głośnikowymi, wzmacniaczami, odtwarzaczami płyt kompaktowych i gramofonami twierdzą, że postęp techniczny jest w tej materii praktycznie niezauważalny. Jeżeli jednak zejdziemy na ziemię i przyjrzymy się urządzeniom skonstruowanym z myślą o masowym odbiorcy, sprawa wygląda zupełnie inaczej. W tym obszarze rynku audio dzieje się tak dużo, że trzeba nieustannie przyglądać się nowym rozwiązaniom i aktualizować swoją wiedzę, aby nie wypaść z obiegu. Aplikacje, kodeki, pliki hi-res, streaming, ulepszone systemy aktywnej redukcji szumów, multiroom, nowe serwisy muzyczne, obsługa asystentów głosowych - może nie każdego jednego klienta interesuje każda jedna z tych rzeczy, ale to właśnie w sprzęcie dla przeciętnego słuchacza najszybciej zobaczymy rozwiązania, którymi audiofile zainteresują się znacznie później. Choć brzmi to paradoksalnie, w kwestii nowoczesnych rozwiązań od dłuższego czasu to właśnie droższe komponenty hi-fi muszą nadążać za budżetowymi amplitunerami, soundbarami i głośnikami sieciowymi. Dla miłośnika gramofonów i wzmacniaczy lampowych jest to taki sprzętowy śmietnik. Wszechobecny plastik, zbyt daleko posunięta cyfryzacja i paskudny triumf funkcjonalności nad jakością dźwięku. Sprzęt dla ludzi, którym wydaje się, że potrzebują więcej gniazd, więcej mocy i więcej zabawek, a w rzeczywistości nie wykorzystują nawet połowy z nich. O ile z amplitunerów akceptuję tylko te stereofoniczne, a soundbary traktuję jako zło konieczne, tak z głośnikami sieciowymi wdałem się w dłuższy romans. Co więcej, znam wielu hi-endowców, którzy również się w nich zakochali, traktując je najczęściej jako uzupełnienie pełnowymiarowego systemu lub praktyczną alternatywę dla skomplikowanego, kosztownego, czasami wręcz przytłaczającego systemu stereo. Włączamy głośnik do prądu, łączymy się z aplikacją i słuchamy. Bez dźwigania wzmacniaczy i rozplątywania dwudziestu kabli. Ot tak, jakby była to najprostsza rzecz na świecie. Później kupujemy drugi głośnik i tworzymy parę stereo, albo dokładamy jeszcze kilka i nagłaśniamy cały dom, tworząc różne strefy i zarządzając systemem z poziomu smartfona. Powrót do wzmacniacza, który trzeba obsługiwać pilotem przypomina przesiadkę z elektrycznego auta do dorożki.

Z produktami marki AudioSolutions spotkaliśmy się do tej pory czterokrotnie - podczas testów podstawkowych zestawów Euphony 40, Rhapsody 60 i Guimbarde oraz niedrogich, ale bardzo sympatycznych podłogówek Euphony 50. Było to jednak sześć, siedem lat temu. Szmat czasu, który założyciel i główny konstruktor litewskiej firmy, Gediminas Gaidelis, wykorzystał na rozbudowę fabryki, doskonalenie swoich konstrukcji i ekspansję na nowe rynki. Patrząc na flagową serię Vantage 5th Anniversary, można dojść do wniosku, że manufaktura z Wilna zdążyła przeobrazić się z maleńkiego zakładu w głośnikową potęgę, zdolną dostarczyć wymagającym audiofilom nawet ogromne, skomplikowane i zaawansowane technicznie kolumny. Ważące 140 kg monstra, których nie da się nie zauważyć. Jednym z większych wyzwań dla AudioSolutions było jednak wprowadzenie na rynek czegoś, co mogłoby zastąpić serię Rhapsody. Ta, choć cieszyła się uznaniem klientów, zwyczajnie przestała pasować do droższych, bardziej dizajnerskich produktów. O ile poprzednia seria skierowana była do osób o wyrobionym guście oraz tradycyjnym podejściu do kwestii wzornictwa, o tyle nowa seria miała wstrzelić się w gusta młodszych melomanów, którzy pragnęli mieć dobry sprzęt pasujący do aktualnych trendów w wystroju wnętrz. Tak narodziła się seria Figaro, z której najmniejszym reprezentantem miałem okazję się zapoznać.

Założona w 1998 roku firma Amphion od samego początku projektuje oraz konstruuje kolumny głośnikowe wyróżniające się czymś, czego brakuje wielu dostępnym na rynku konstrukcjom - niezwykle niską wrażliwością na niedoskonałości akustyki pomieszczenia odsłuchowego. Dzięki przemyślanym rozwiązaniom technicznym kolumny tej marki potrafią wypełnić dowolną przestrzeń wysokiej jakości dźwiękiem, a przynajmniej tak twierdzą fińscy konstruktorzy, ich zagraniczni przedstawiciele, zadowoleni klienci i instalatorzy. Nie wspominając o dziesiątkach muzyków i realizatorów dźwięku, którzy w swojej pracy korzystają z profesjonalnych monitorów Amphiona i akurat nie przejmują się ani akustyką swojego studia, ani estetyką sprzętu ustawionego na konsolecie, ale cenią sobie głośniki manufaktury z Kuopio za rzetelność, przejrzystość i prawdomówność. Założyciel firmy, Anssi Hyvönen, z pewnością ma wiele powodów do dumy, ale nawet rosnąca liczba pozytywnych recenzji i prestiżowych wyróżnień nie zachęciła go do porzucenia pierwotnych założeń, odejścia od sprawdzonych wzorców i, wybaczcie mi szczerość, trzepania kasy na zamożnych audiofilach, którzy często nie mają zielonego pojęcia o sprawach technicznych, nie wiedzą jaka jest różnica między pasmem przenoszenia a impedancją, a do wybitnych, referencyjnych nagrań zaliczają płaskie, trzeszczące, niemożebnie kartonowe płyty The Beatles z 1967 roku. Finowie od wielu, wielu lat robią swoje, rzadko wprowadzając większe zmiany w katalogu i rozsądnie wyceniając swoje produkty. Ich głośniki wydają się być kwintesencją prostoty i audiofilskiego minimalizmu, lecz kryją w sobie tajemnice, dzięki którym sprawdzają się w wielu pokojach i systemach. Jedną z największych ciekawostek związanych z Amphionem jest lokalizacja fabryki. Nie jest to ani nowoczesna hala produkcyjna położona w jednej z przemysłowych dzielnic wielkiego miasta, ani maleńki zakład stolarski z tradycjami, lecz nieczynna stacja benzynowa na przedmieściach Kuopio, przy drodze numer 533. Niepozorny budynek z zardzewiałym zadaszeniem nad zlikwidowanymi dystrybutorami paliwa został wyposażony we wszystkie maszyny potrzebne do produkcji zestawów głośnikowych. Nieopodal znajduje się wielkie centrum handlowe, a po drugiej stronie, za sosnowym lasem - jezioro. Jedno z ponad stu osiemdziesięciu tysięcy w Finlandii.

Jesteśmy wzrokowcami. Choćbyśmy nie wiem jak starali się od tego uciec, zwyczajnie się nie da. Naukowcy twierdzą, że nawet 80% informacji dociera do naszego mózgu dzięki zmysłowi wzroku. Mechanizmy, które pierwotnie miały uchronić nas przed dzikimi zwierzętami lub innymi zagrożeniami i pozwolić naszym przodkom skutecznie polować, teraz wykorzystujemy do bezpiecznego poruszania się po mieście oraz błyskawicznej oceny wszystkiego, co pojawi się w naszym otoczeniu. Biologiczna aparatura wideo - choć nie tak doskonała, jak u niektórych zwierząt - działa naprawdę błyskawicznie. Na co dzień się nad tym nie zastanawiamy, ale robimy to odruchowo, niemal całkowicie bezwiednie. Bardzo ciekawy eksperyment przeprowadzili na przykład Nalini Ambady i Robert Rosenthal z Uniwersytetu Harvarda. Chcąc przekonać się, jak studenci odbierają swoich profesorów, pokazali grupie osób spoza uczelni 10-sekundowe filmy nagrane podczas różnych wykładów, oczywiście bez głosu. Ankietowani odpowiedzieli na szereg pytań i każdemu z wykładowców przyznali oceny w różnych kategoriach. Jednych odebrali jako doświadczonych, dobrze przygotowanych i sympatycznych, a innych - przykładowo - jako nerwowych, rozkojarzonych lub nastawionych do studentów wrogo. Następnie długość filmów skrócono do 5 sekund. Obserwacje osób biorących udział w eksperymencie ani trochę się nie zmieniły. Ambady i Rosenthal poszli więc po bandzie i zostawili badanym tylko 2 sekundy na ocenę danego wykładowcy. Wyniki nie uległy zmianie - obserwacje i oceny ankietowanych były właściwie identyczne. Choć pierwsze wrażenie nie musi być zgodne z rzeczywistością, na jego podświadome wygenerowanie potrzeba nam mniej więcej tyle czasu, ile trwa przełknięcie śliny. W ten sposób oceniamy nie tylko ludzi, ale także przedmioty. Zjawisko to wykorzystują specjaliści od tak zwanego marketingu sensorycznego, który ma na celu wywołać pożądane decyzje zakupowe konsumenta i nasilić jego emocjonalne przywiązanie do danej marki. Liczą się oczywiście wszystkie zmysły, jednak zdaniem ekspertów tylko wzrok może oddziaływać na aż siedmiu płaszczyznach - od oświetlenia i wystroju wnętrza przez opakowanie aż po wygląd samego produktu. Dla niektórych to przerażające, dla innych - zupełnie naturalne.

W wielu dziedzinach naszego życia panuje zgoda co do kierunku, w którym należy podążać. Telewizory mają być większe, cieńsze i bardziej wszechstronne. Samochody - bogato wyposażone, wygodne i ekonomiczne. Laptopy - mocniejsze, lżejsze, szybsze, bardziej wytrzymałe i na tyle eleganckie, aby można było pokazać się z nimi w modnej kawiarni. Żaden producent telewizorów nie wyskoczy z informacją, że modele zaplanowane na przyszły rok będą mniejsze i grubsze, a do tego zostaną pozbawione sporej części przydatnych funkcji. Żaden producent samochodów nie będzie chwalił się tym, że jego rynkowy hit po liftingu będzie miał mniej miejsca w kabinie, a spalanie znacząco wzrośnie. Żaden specjalista od laptopów nie powie, że procesory muszą być wolniejsze, bo produkowane obecnie modele pracują zdecydowanie za szybko. Jeśli chodzi o sprzęt audio, trendy wyznaczają głównie urządzenia sieciowe i bezprzewodowe. Nowe amplitunery muszą zapewniać dostęp do popularnych serwisów streamingowych, a słuchawki i małe głośniki przenośne - wspierać wszystkie najnowsze technologie, z asystentami głosowymi na czele. Jeżeli jednak zapomnimy o tematach, które są w modzie, spojrzymy na sprawę z punktu widzenia audiofila i przyjrzymy się konkretnym elementom systemu stereo, sprawy zaczną się komplikować. No bo jaki ma być idealny wzmacniacz? Jedni twierdzą, że powinna to być potężna integra dysponująca mocą 250 W na kanał, natomiast inni uważają, że do pełni szczęścia potrzebna jest co najwyżej 15-watowa lampa, najlepiej single-ended. Kable? Jedni robią grube i ciężkie węże, przy których ogrodowy szlauch to śmiech na sali, a inni - delikatne, cienkie, lekkie, często przezroczyste tasiemki wykonane z nieprawdopodobną precyzją. Zestawy głośnikowe mogą mieć dwa metry wysokości i wykorzystywać dwa tuziny przetworników, ale wiele audiofilskich kolumn to minimalistyczne konstrukcje, których konstruktorzy zamiast na ilość, postawili na jakość. Ponieważ podążanie tą drogą przynosi zaskakująco dobre rezultaty, niektórzy melomani wybierają sprzęt audio tak, jak żywność lub kosmetyki - biorąc nie te, które coś szczególnego mają, ale te, których skład jest najkrótszy. Niektórzy twierdzą, że w segmencie hi-endowego audio owszem można się pobawić w ten cały minimalizm, ale z mniejszym budżetem prawdopodobnie się to nie uda. Kupimy mniej, dostaniemy mniej i na tym się skończy. Hmm... Jesteście pewni?

Średnio kilka razy w miesiącu dostaję propozycję przetestowania jakiegoś nowego urządzenia. Większość z tych maili i telefonów można podzielić na trzy grupy. Pierwsza to typowy spam, który przychodzi nawet nie wiadomo skąd. Prawdopodobnie z dalekowschodnich fabryk produkujących wszystko od soundbarów po złote kondensatory. Druga to maile rozsyłane przez młodych i energicznych pracowników agencji reklamowych, którym wydaje się, że na wieść o możliwości otrzymania jednego z pierwszych sampli jakichś tam bezprzewodowych słuchawek powinienem dosłownie posikać się ze szczęścia. Trzecia grupa to producenci i dystrybutorzy, którzy o audiofilskim sprzęcie nie mają zielonego pojęcia. Zwykle oferują coś mocno średniego, co jednak ich zdaniem jest absolutnie przełomowe. Desperacko próbują wprowadzić na rynek wzmacniacze, kable lub kondycjonery zasilające klasy śmietnikowej. Z oczywistych względów na większość tego typu wiadomości odpisuję jednym zdaniem, a na niektóre nie odpowiadam w ogóle, co może i jest niekulturalne, ale niektóre z tych maili też do eleganckich nie należą. Być może coś ważnego mnie omija. Być może jedną na dziesięć takich rzeczy warto byłoby się zainteresować. Gdybyśmy jednak brali do testów cały ten badziew, nie miałbym czasu na urządzenia, które wydają mi się milion razy bardziej interesujące i które, dzięki uprzejmości wielu fantastycznych ludzi działających w branży audio, mogę mieć pod drzwiami następnego dnia. Może to zabrzmi brutalnie, ale nowy Chord, nowe Sennheisery i nowe Cardasy kręcą mnie bardziej niż wzmacniacz słuchawkowy marki Fidelice Precision, nauszniki Austrian Audio czy kable Black Cat. I jestem przekonany, że zgodzi się z tym większość audiofilów. Niełatwo mnie przekonać do przetestowania czegoś, czego nie znam lub o czym nie słyszałem zbyt wiele. Zdanie mogę zmienić jeśli jest to produkt nowej marki założonej przez ludzi z dużym doświadczeniem (Fyne Audio, Soul Note, My Monitors), jeśli będzie to coś naprawdę intrygującego (1ARC, Soundgil, Sound Project) lub jeśli z propozycją testu zgłosi się do mnie dystrybutor znany ze ściągania do naszego kraju dziwnych, mało znanych, ale pięknych i wartościowych urządzeń. Jednym z nich bydgoski Audio-Connect. Dobry gust trzech przyjaciół, którzy założyli ten salon jest dla mnie sprawą niepodważalną. Nie interesuje mnie nawet jak będzie się nazywało ich nowe znalezisko, gdzie będzie produkowane i czy akurat będą to kolumny, wzmacniacze czy kable zasilające. Może to być nawet lampowa integra z Łotwy albo przetwornik cyfrowo-analogowy z Korei Południowej. Jeśli mam taką możliwość, biorę. Poznajcie zatem monitory Qln Prestige One.

Mówiąc o brytyjskich monitorach, zwykle myślimy o kultowych głośnikach zaprojektowanych dla rozgłośni BBC. Ich legenda jest dziś kontynuowana przez firmy, które albo uczestniczyły w tamtych projektach i zbudowały na tym swoją rynkową pozycję, albo zostały założone przez zapaleńców, a czasami nawet synów i wnuków inżynierów, którzy kilkadziesiąt lat temu pracowali nad tymi zestawami lub mieli jakąkolwiek styczność z ich produkcją. Niektórzy po pewnym czasie opuścili ten klub, idąc dalej i szukając nowych rozwiązań technicznych, nowych materiałów i nowych możliwości rozwoju. W końcu jak długo można klepać takie same kolumny i prześcigać się w zapewnieniach, że akurat naszym najbliżej jest do oryginału... Rogers, Harbeth, Spendor, Graham Audio, Falcon Acoustics - żadna z tych firm nie ma monopolu na sukces. Nawet jeśli utożsamiamy brytyjskie monitory z ich produktami, powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że mówimy o replikach studyjnych zestawów sprzed wielu, wielu lat, które upodobali sobie wąsaci audiofile. Mam nawet wrażenie, że od pewnego momentu to bardziej oni, a nie profesjonaliści byli odpowiedzialni za budowanie ich legendy. Dziś w studiach nagraniowych nie używa się już czegoś takiego, jak LS5/9. Od czasu do czasu trafia się na ekscentryków, którzy gotową robotę lubią sprawdzić na takich głośnikach, jednak nawet oni robią to na zasadzie eksperymentu - jak dane nagranie zabrzmi u ludzi, którzy mają dziwny, stary albo po prostu kiepski sprzęt hi-fi. Na studyjnych monitorach sprzed pięćdziesięciu lat nikt normalny nie pracuje. Tak, jak żaden normalny kierowca rajdowy nie ściga się starym samochodem. Owszem, można mieć sentyment do Lancii 037, w której Walter Röhrl wygrywał z Audi Quattro albo Subaru Imprezy WRC, za którego kierownicą siedział Colin McRae, ale dzisiaj są już inne, lepsze samochody. Nawiasem mówiąc, Harbeth, Spendor i Graham Audio nie robią już aktywnych monitorów studyjnych ani nawet nie próbują na bazie vintage'owych modeli budować czegoś, co mogłoby się spodobać inżynierom dźwięku. Żadna z tych konstrukcji nie ma swojego nowoczesnego, studyjnego, aktywnego odpowiednika. Istnieje za to spora grupa producentów, którzy dostarczają kolumny zarówno na rynek profesjonalny, jak i amatorski. Jednym z nich jest ATC.

Na temat firmy Pylon Audio, jej historii i filozofii napisaliśmy już chyba wszystko, co można było napisać. Chciałbym powiedzieć, że śledziliśmy jej losy od samego początku, ale tak naprawdę zainteresowaliśmy się jej produktami dopiero wtedy, gdy zaczęła odnosić pierwsze sukcesy, a o kolumnach z serii Topaz i Pearl zaczęło się robić głośno. Później były Sapphire'y, Diamondy, Opale i Corale, nie wspominając o zestawach, w których powstaniu jarocińska manufaktura miała mniejszy lub większy udział (jak chociażby podłogówki produkowane pod marką Unitra czy piękne Audio Physiki z serii Classic). Każdy taki test był okazją do nadrobienia zaległości w dziedzinie najnowszych sukcesów Pylona. Wyglądało to tak, jakby firma krok po kroku zaliczała kolejne punkty przygotowanego znacznie wcześniej planu. Wprowadzenie kolejnej serii kolumn, dodanie wersji lakierowanych, wejście na rynki zagraniczne, produkcja własnych przetworników średnio-niskotonowych, premiera nowych flagowców, nawiązanie współpracy z utytułowanymi partnerami, nagrody, wystawy, wyróżnienia, poszerzenie palety fornirów i lakierów, powiększenie fabryki... Raz po raz nachodzi mnie myśl, że warto byłoby pojechać do Jarocina i przygotować reportaż z zakładów Pylona, jednak za każdym razem pojawia się oczywisty problem - taki artykuł musiałby być często aktualizowany, bo w ciągu roku sytuacja może się już zmienić na tyle mocno, że spora część informacji zwyczajnie straci ważność.

Szwajcarski sprzęt audio kojarzy mi się z wyrafinowanymi projektami, wysokiej jakości materiałami, nieprawdopodobną dbałością o szczegóły i, niestety, koszmarnie wysokimi cenami. Mieszkańcy tego specyficznego, górzystego państwa nie mają w zwyczaju oszczędzać na każdej jednej rzeczy, dlatego jeśli już się za coś biorą, mierzą wysoko i wyceniają swoją pracę adekwatnie do osiągniętego efektu. Lubią też korzystać z lokalnych surowców i usług krajowych dostawców, a to jeszcze bardziej podnosi koszt produkcji, bo Szwajcaria uchodzi za jeden z najdroższych krajów na świecie. W Zurychu za małą kawę trzeba zapłacić około 17-18 zł. Jakby ktoś chciał protestować albo zwyczajnie skubańców najechać, nie będzie miał łatwo. Po pierwsze, niemal w każdym szwajcarskim domu jest broń. Każdy mężczyzna musi odbyć służbę wojskową, po której nie dość, że zachowuje broń, to jeszcze co roku musi wziąć udział w kursie strzeleckim. Po drugie, w Szwajcarii znajduje się około trzysta tysięcy bunkrów, które mogą pomieścić dziewięć milionów ludzi. Zmieszczą się w nich wszyscy mieszkańcy, ich goście, zwierzęta i ogrodowe krasnale. Jest to podyktowane przepisami, zgodnie z którymi każdy obywatel musi mieć dostęp do schronienia w swoim budynku lub jego bezpośredniej bliskości. Nikogo nie dziwi również to, że nowe domy na alpejskich zboczach są stawiane za pomocą helikopterów, a do niektórych posiadłości dojeżdża się kolejką linową. Poszukiwacze budżetowego sprzętu audio mogą więc od razu odpuścić sobie każde jedno urządzenie wyprodukowane w Szwajcarii. Co innego melomani, którzy cenią sobie wysoką jakość brzmienia, a przy okazji lubią otaczać się luksusowymi przedmiotami. Do nich bezkompromisowe podejście Helwetów trafi natychmiast.
Boguś