
Ostatnie kilkanaście lat to czas bardzo dynamicznego rozwoju technologicznego w branży muzycznej. Czy ktoś na przełomie wieków pomyślałby, że jego niezawodny sprzęt audio za niedługo będzie musiał być mocno wsparty przez dodatkowe urządzenia lub całkowicie wymieniony na taki, który poradzi sobie z nowinkami technologicznymi? Sam znam kilku ortodoksów, którzy oparli się zmianom i dalej korzystają ze sprzętu wyprodukowanego jeszcze w ubiegłym tysiącleciu. Oczywiście w niektórych przypadkach ciężko tym urządzeniom cokolwiek zarzucić, a nawet można podziwiać je za to, jak porządnie zostały wykonane, skoro działają niezawodnie dwadzieścia lat i najwyraźniej zamierzają działać dalej, jednak nie ma co ukrywać, że w przypadku takich sprzętów muzyczne pole manewru jest zawężone praktycznie tylko do płyt kompaktowych, winyli i ewentualnie kaset. Nie przeskoczymy tu pewnej bariery jeśli chodzi o jakość dźwięku i możliwość odtwarzania muzyki cyfrowej.

Od ładnych paru lat toczy się zażarta dyskusja pomiędzy fanami nowoczesnych rozwiązań służących do konsumowania cyfrowej muzyki i tradycjonalistami, stale kupującymi płyty winylowe i kompaktowe. Jedni próbują udowodnić drugim wyższość swojej filozofii. W tej całej dyskusji śmieszne jest to, że na większość argumentów każdej z grup można bez problemu znaleźć kontrargument. Dostęp do plików i streamingu jest zdecydowanie łatwiejszy. Za cenę abonamentu miesięcznego można mieć dostęp do milionów otworów. Zgadza się, ale biblioteka serwisów muzycznych jest płynna i brakuje w niej wielu albumów. Sam mogę wymienić co najmniej kilkanaście, których siłą rzeczy muszę słuchać z płyty. Dostęp do streamingu kończy się w momencie, gdy znika Internet. W przypadku urządzeń mobilnych można stworzyć sobie offline'ową bazę. Jednak czy ktoś myśli o takiej bazie w przypadku sprzętu domowego? Chyba tylko osoby dysponujące plikami wysokiej rozdzielczości. Wielokrotnie słyszeliśmy też, że muzyka cyfrowa nie ma duszy, a ta fizyczna zapewnia dodatkowe doznania, jakimi są między innymi możliwość rozpakowania własnego egzemplarza, zapoznania się z książeczką, tekstami i ewentualnymi dodatkami. Przy takim scenariuszu podobno mocniej wspiera się artystę. Minus jest taki, że przy wydaniach fizycznych na taką kolekcję trzeba mieć miejsce. Dla posiadaczy trzydziestu płyt nie jest to problem, ale co zrobić, gdy ta liczba dobija do dwóch, pięciu czy dziesięciu tysięcy? Kolejny regał z Ikei? Już piąty kupiony w przeciągu ostatniego roku? Dodatkowo rozwiązanie cyfrowe jest w stanie dostarczyć jakość wyraźnie przewyższającą możliwości płyty kompaktowej. Ale z drugiej strony... Wiecie już, do czego zmierzam, prawda? Wszystko ma swoje plusy i minusy, jednak statystyki mówią, że Compact Disc jest nośnikiem na wymarciu, a melomani opowiedzieli się za streamingiem. Potrzeba upraszczania sobie życia wtargnęła do świata muzyki nie tylko od strony software'u, ale wyraźnie zmieniła też obraz systemu stereo, jakiego chcemy używać w domu. Potężna wieża złożona z pięciu klocków, a do tego kolumny wielkości małej lodówki? Dajcie spokój, to było modne w czasach PRL-u. Dziś chcemy mieć wszystko w jednym, kompaktowym pudełeczku, do którego podłączone będą eleganckie, najlepiej stosunkowo nieduże głośniki na dizajnerskich podstawkach. Audiofile wciąż jarają się wzmacniaczami ważącymi kilkadziesiąt kilo i kablami wykonanymi z kosmicznych materiałów, ale normalni ludzie chcą mieć coś takiego jak NAD M10 V2. Czy to ma sens?

Kiedy na rynku pojawia się zupełnie nowy producent sprzętu stereo i niemal od razu robi się o nim głośno, staję się podejrzliwy. Często zupełnie niesłusznie, ale jednak jakiś wewnętrzny zgred każe mi sięgnąć głębiej do wrodzonych, całkiem zasobnych pokładów nieufności. Nie reaguję już na newsy o rewolucyjnych produktach i rozwiązaniach technicznych, bo w tej branży postęp kroczy powoli. Nawet naprawdę dobrym pomysłom trzeba dać kilka lat, aby zadomowiły się w systemach audiofilów. Nie dotyczy to jednak kilku rodzajów urządzeń - tych, które w całym łańcuchu odtwarzania dźwięku znajdują się najbliżej komputerów, smartfonów, routerów i szeroko pojętej infrastruktury sieciowej. Pięć lat różnicy między kolumnami lub wzmacniaczami to nic. Między streamerami lub wszechstronnymi systemami all-in-one - przepaść. Być może dlatego nowi gracze mają tu tak wiele do powiedzenia. Jeżeli tylko dysponują odpowiednio zaawansowaną technologią, mają pomysł na sprzęt, a do tego wiedzą, czego oczekują odbiorcy, mają szansę pogonić kota uznanym producentom, z których spora część nie nadąża za szybko zmieniającym się światem. Podczas gdy starzy wyjadacze zastanawiają się, czy wprowadzenie pierwszego w historii firmy odtwarzacza strumieniowego jest dobrym pomysłem, na arenie cyfrowej walki pojawiają się energiczni, postępowi i bardzo mocni zawodnicy. Obecnie najbardziej obiecującą gwiazdą tego turnieju jest Rose.

Centralnym elementem wysokiej klasy systemu stereo jest wzmacniacz. Tak było, tak jest i - mimo rosnącej popularności kolumn aktywnych - zapewne jeszcze długo tak będzie. Prawdopodobnie dlatego od pewnego momentu wzmacniacze zintegrowane zaczęły przejmować funkcje innych urządzeń. I nie mówię tu wcale o przetwornikach czy odtwarzaczach strumieniowych. Choć wielu audiofilów uważa, że idealny piecyk powinien mieć postać pudełka z dwoma pokrętłami i włącznikiem wydającym z siebie głośne "pstryk", normalnym użytkownikom taki minimalizm kojarzy się z problemami natury praktycznej. Moda na uzbrajanie wzmacniaczy w gniazda słuchawkowe, wejścia gramofonowe, regulatory barwy, wskaźniki wychyłowe i najróżniejsze (zazwyczaj niepotrzebne i nie używane ani razu) gniazda umożliwiające na przykład rozdzielenie funkcji przedwzmacniacza i końcówki mocy zaczęła się już dawno, dawno temu i zasadniczo trwa do dzisiaj. Ponieważ jednak zmieniły się potrzeby klientów, owo dodatkowe wyposażenie również jest już trochę inne. No bo komu potrzebne są dwie pętle magnetofonowe? Ale komplet wejść cyfrowych, dzięki którym do wzmacniacza podłączymy na przykład konsolę, dekoder czy telewizor - to już przyda się niejednemu melomanowi. Nikt nie twierdzi, że muzyki trzeba słuchać z telewizora, ale jeśli wzmacniacz i kolumny będziemy mogli wykorzystać w takiej sytuacji, odpadnie nam zakup soundbara. No, ale... Jeżeli nasza integra ma wejścia cyfrowe, to znaczy, że wewnątrz znajduje się DAC. Możliwe nawet, że zupełnie niezły. A stąd już tylko krok do eliminacji źródła jako takiego. Wystarczy wcisnąć do obudowy moduł łączności sieciowej, aby zamienić wzmacniacz w pełnoprawny system all-in-one. Właśnie takim urządzeniem jest Audiolab 6000A.

Audiofile cenią skandynawskich producentów elektroniki za wyjątkowe wyczucie w kwestii estetyki, dbałość o szczegóły, poszanowanie tradycyjnego rzemiosła i zamiłowanie do naturalnych materiałów. Istnieje jednak jeszcze jedna charakterystyczna dla północnoeuropejskich manufaktur cecha, którą niezwykle trudno jest zdefiniować jednym słowem. Roztropność, dojrzałość, zdrowy minimalizm, spokój w działaniu, połączenie pomysłowości i dojrzałości, chęci dążenia do nowoczesnych rozwiązań i zwykłej, ludzkiej potrzeby otaczania się tym, co znane, sprawdzone i bezpieczne. Skandynawowie potrafią przepięknie łączyć przeciwieństwa. Mogą jeździć elektrycznym autem, ale mieszkać w domu, który wybudowali i wyposażyli ich dziadkowie. Ilekroć podejmują się jakiegoś przedsięwzięcia, starają się wybiec w przyszłość i przeanalizować wszystko na spokojnie. Wolą dłużej pomyśleć, aby potem lepiej zrobić. Nie muszą koniecznie być pierwsi. Nie muszą być najwięksi. Dzięki swej wyjątkowej filozofii i tak mają na całym świecie wielu zwolenników. Aby się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do katalogu firmy Primare. Wybitne, ponadczasowe wzornictwo, skrajnie nowoczesne układy elektroniczne, czytelny podział na trzy poziomy jakościowe, możliwość upgrade'u dzięki konstrukcji modułowej, kompatybilność z różnymi usługami muzycznymi, własna aplikacja sterująca, autorska technologia wzmocnienia... Jeśli kiedyś komponenty tej marki lubiliśmy za audiofilskie brzmienie, nowoczesne wzornictwo i wysoką jakość wykonania, tak dziś podobnych argumentów Szwedzi dostarczają nam znacznie więcej.

Każda firma specjalizująca się w produkcji wysokiej klasy sprzętu grającego lubi od czasu do czasu pochwalić się swoją historią. Wszystko jedno czy mamy do czynienia ze skromną manufakturą założoną piętnaście lat temu, czy może zachwycamy się jubileuszowym systemem japońskiego giganta świętującego sto dziesiątą rocznicę działalności. Jest jednak jeden warunek - aby firma mogła w ten czy inny sposób przypomnieć nam o swoim dorobku, musi istnieć. A to, nawet w przypadku przedsiębiorstw, które odniosły kiedyś ogromny sukces, wcale nie jest takie oczywiste. Życie bywa trudne, przewrotne i niesprawiedliwe. Niektórym oczywiście wydaje się, że prowadzenie takiej firmy jest bardzo proste. W ich mniemaniu wystarczy dbać o wysoką jakość produktów, a wszystko będzie dobrze. W rzeczywistości dochodzi do tego szereg innych czynników, na które nie zawsze mamy wpływ. Aktualna sytuacja na świecie jest tego najlepszym przykładem. Nawet najlepszym restauracjom, teatrom, galeriom handlowym i biurom podróży grozi bankructwo i to nie dlatego, że mają niesmaczne jedzenie, słabych aktorów, za mały parking lub zbyt drogie wycieczki. Abstrahując od problemów o zasięgu globalnym, można oferować klientom znakomite produkty lub usługi, ale wpaść w kłopoty przez zaniedbanie kwestii marketingu, używanie przestarzałych narzędzi i technologii, kiepską sieć dystrybucji lub inwestowanie największych pieniędzy wcale nie tam, gdzie trzeba. Historia zna wiele przypadków firm, które do upadku lub na skraj bankructwa doprowadziła wcale nie zbyt niska, ale zbyt wysoka jakość produktów. Przykładowo, można zaprojektować i zbudować samochód, który będzie skrajnie luksusowy i wykonany tak solidnie, że przebieg rzędu miliona kilometrów nie zrobi na nim żadnego wrażenia. Tylko kto za niego zapłaci? A jeśli chętni się znajdą, kiedy kupią następne auto?

Znacie markę Waversa Systems? Jeśli nie, zupełnie się nie dziwię, bo do niedawna jej wyroby pozostawały tajemnicą również dla mnie. I prawdopodobnie nie dowiedziałbym się o nich, gdyby nie znani specjaliści od wynajdowania ciekawego, nietuzinkowego, mało znanego sprzętu audio oferującego świetne brzmienie - trzech przyjaciół prowadzących bydgoski salon Audio-Connect. Kiedy dostaję od nich kolejną przesyłkę, już wiem, że czeka mnie w najgorszym przypadku spotkanie z piękną, klasyczną elektroniką za przyzwoite pieniądze, a w najlepszym - możliwość opisania czegoś totalnie odlotowego, ekstremalnie audiofilskiego, a może nawet przełomowego. Tym razem dostałem i jedno, i drugie. Ale od początku... Waversa Systems to marka, która powstała w 2012 roku właściwie dla zabawy, pod skrzydłami znacznie większej i potężniejszej koreańskiej firmy zajmującej się produkcją kamer, podzespołów komputerowych i osprzętu elektronicznego, głównie do celów przemysłowych, medycznych i wojskowych. Jej założyciel, prywatnie oddany swojej pasji audiofil, postanowił wykorzystać możliwości techniczne i budżet rozwijanego od wielu lat przedsiębiorstwa, aby stworzyć kilka minimalistycznych, funkcjonalnych i wykonanych z niesamowitą precyzją komponentów audio. Dziś katalog firmy Waversa Systems (jej nazwa to połączenie słów "Wave" i "Versatile") jest niezwykle bogaty i zróżnicowany. Znajdziemy tu zarówno cyfrowe wzmacniacze zintegrowane, przetworniki, streamery i serwery, przedwzmacniacz gramofonowy i wzmacniacze słuchawkowe (w tym jeden przenośny), ale także cztery urządzenia zbudowane na lampach (przedwzmacniacz, monobloki, phono stage i - uwaga - DAC), dwa audiofilskie routery oraz system all-in-one. Właśnie ten ostatni trafił do naszej redakcji.

Zorganizowana na przełomie sierpnia i września premiera najnowszych komponentów stereofonicznych Marantza była jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń tego roku. Choć przeprowadzono ją w formie wideokonferencji, firma dała zaproszonym dziennikarzom i dealerom do zrozumienia, że będzie to coś więcej niż prezentacja kolejnych urządzeń różniących się od swoich poprzedników kilkoma detalami. Sprawa była na tyle poważna, że Marantz poprosił wszystkich o podpisanie umowy poufności, co w przypadku tego typu konferencji jest niezwykle rzadką praktyką. Wystarczy przecież na samym początku określić embargo informacyjne i żaden poważny magazyn nie opublikuje newsa przed tą datą. Przedstawiciele japońskiego producenta musieli jednak dojść do wniosku, że w tym przypadku to nie wystarczy i wystosowali dokument napisany tak, jakby jego sygnatariusze mieli co najmniej poznać szczegóły planowanego ataku nuklearnego. W pierwszej chwili miałem ochotę wyrzucić tę umowę do kosza, ale polski dystrybutor Marantza zapewniał mnie, że warto. Po co wprowadzać taką atmosferę przed wideokonferencją, w trakcie której zaprezentowano sprzęt, który kilka dni później i tak zobaczyli wszyscy? Zastanawiałem się nad tym nawet wtedy, gdy już dołączyłem do wąskiego grona oglądających. Kiedy pokazano pierwsze zdjęcia opisywanego kompletu, wiedziałem już, że może on zwiastować przełom - pierwszą poważną zmianę od co najmniej kilkunastu lat. Nowe wzornictwo, nowa końcówka mocy, nowe elementy elektroniczne, a może i nowe podejście do funkcjonowania systemu hi-fi jako takiego. Czy faktycznie tak jest? Ani na podstawie zdjęć i filmów, ani krótkiego odsłuchu podczas spotkania zorganizowanego w siedzibie dystrybutora nie byłem w stanie tego ocenić. Dlatego Model 30 i SACD 30n trafiły do mnie na test.

Patrząc na ostatnie poczynania Naima i popularność, jaką cieszą się głośniki sieciowe oraz systemy all-in-one tej marki, śmiało można powiedzieć, że świat klasycznych systemów audio dla zatwardziałych konserwatystów poniósł druzgocącą klęskę w starciu ze sprzętem nowocześniejszym, ładniejszym, tańszym, jednoczęściowym i przystosowanym do słuchania muzyki z sieci. Wprowadzenie eleganckich modeli z serii Muso przyciągnęło do Naima nowych klientów i pozwoliło zwiększyć obroty do poziomu, jakiego brytyjska manfaktura dotychczas nie notowała, nie wpływając jednak na resztę oferty. Audiofile mogli potraktować je jako niegroźną ciekawostkę i nadal interesować się wyłącznie urządzeniami zaprojektowanymi zgodnie z firmową filozofią - jako elementy większej układanki. Kolejna generacja kompaktowych systemów Uniti wywołała w katalogu Naima prawdziwe trzęsienie ziemi. Z całej bazowej serii XS, w której kiedyś można było znaleźć między innymi przedwzmacniacz, końcówkę mocy, integrę, streamer, przedwzmacniacz z funkcjami sieciowymi, odtwarzacz płyt kompaktowych i zasilacz zostały tylko trzy urządzenia - ND5 XS 2, Nait XS 3 i FlatCap XS. Niżej jest tylko wyjątkowo biedny zestaw złożony z odtwarzacza CD5 SI i wzmacniacza Nait 5SI. Zarówno przedstawiciele, jak i fani brytyjskiej marki mówią jednak otwarcie - jeżeli nie stać nas na komponenty z serii Classic, najlepszym wyjściem będzie zakup topowego modelu z serii Uniti. Mają rację, czy trochę przesadzają?

Quad to jedna z niekwestionowanych legend brytyjskiego przemysłu audio i zarazem jedna z niewielu manufaktur, których poczynania odbiły się szerokim echem na całym świecie, a w pewnym momencie mogły nawet zadecydować o popularyzacji rozwiązań uważanych dziś za wybitnie audiofilskie. Chcąc pogłębić swoją wiedzę i przybliżyć historię marki tym, których jej wyroby nigdy szczególnie nie interesowały, wyszukałem mnóstwo artykułów historycznych, recenzji, wywiadów i innych materiałów, jednak cała ta robota tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że skrótowa prezentacja osiągnięć Quada mija się z celem. Jako człowiek interesujący się sprzętem audio i wszystkim, co się z tym tematem wiąże, chyba nie potrafiłbym napisać takiego klasycznego wstępu polegającego na wyliczeniu kilku kluczowych faktów, dat i modeli, które zapisały się w historii firmy złotymi zgłoskami. Przecież to 84 lata rozwoju, projektowania i produkcji aparatury służącej do słuchania muzyki w najlepszym możliwym wydaniu. To trudne początki przerwane bombardowaniami brytyjskiej stolicy. To rewelacyjne przedwzmacniacze i lampowe końcówki mocy które w czasach koronacji królowej Elżbiety II wyznaczały punkt odniesienia, a z pewnymi modyfikacjami są produkowane do dziś. To elektrostatyczne zestawy głośnikowe, przed którymi klękali posiadacze hi-endowych głośników dynamicznych. To nowatorskie rozwiązania techniczne i niezliczone nagrody przyznane zarówno wybitnym produktom, jak i samej firmie oraz jej założycielowi - Peterowi Walkerowi. Żeby nie było, że się poddałem - w historię Quada, która miała być wstępem do niniejszego testu, wgryzałem się kilka dni i zgromadziłem materiały na artykuł, który po wydrukowaniu zająłby pewnie piętnaście albo dwadzieścia stron, a i tak brakowałoby w nim kilku ważnych faktów, interesujących zdjęć, opisów nieprodukowanych już urządzeń oraz ciekawostek na temat zasady działania pełnopasmowych elektrostatów i błyskotliwych patentów wykorzystywanych w latach osiemdziesiątych podczas ich produkcji. Wybierając się w tę podróż i przeskakując przez kolejne fakty, miałem wrażenie jakbym oglądał niezwykle wciągający film dokumentalny na temat dziejów sprzętu audio w ogóle - od wczesnych, prostych wzmacniaczy lampowych aż po skrajnie nowoczesne, eleganckie systemy stereo wykonane z nieprawdopodobną precyzją, oferujące wysoką moc przy zachowaniu rozsądnego zużycia energii, a do tego wyposażone w wejścia cyfrowe, ekrany dotykowe i przetworniki obsługujące pliki DSD. I właśnie z takim zestawem będziemy dziś mieli do czynienia.
as